Odczyt wygłoszony
w Poznaniu w dniu 15 grudnia 1928 roku.
Pierwodruk: Warszawa
1929
Wielka wojna
poczyniła znaczne zmiany w ustroju gospodarczym świata. Europa z wierzyciela
Ameryki stała się jej dłużnikiem, co więcej musiała korzystać przez czas dłuższy
z dobroczynności Ameryki.
Główną platformą konkurencji
międzynarodowej stała się dziś konkurencja między Europą a Stanami
Zjednoczonymi Ameryki Północnej. Obok tego na terenie Europy rozwija się
konkurencja pomiędzy poszczególnymi państwami, a konkurencja ta trwać będzie
tak długo, dopóki idea solidarności ogólnej w Europie nie zastąpi walk
konkurencyjnych. W tych warunkach walka pomiędzy poszczególnymi dziedzinami
życia gospodarczego kraju musi się złagodzić, musi ustąpić idei solidarności
wewnątrz państwa, aby życie gospodarcze państwa jako całości mogło dotrzymać
kroku w wyścigu międzynarodowym.
Już przed wojną w epoce panowania
bardziej niż dziś czystego liberalizmu, kiedy przy końcu ubiegłego stulecia
zaczęły powstawać w Stanach Zjednoczonych najrozmaitsze kartele, ustawy
państwowe podjęły w pierwszym momencie walkę z niemi, stając w obronie
zagrożonych interesów konsumenta, następnie zaś ustosunkowały się do karteli,
jako do konieczności, wynikającej z rozwoju gospodarczego, poddając je jedynie
ograniczeniom w formie kontroli. Nieco później jednak, również przed wojną,
powstaje w Niemczech syndykat potasowy, i to przy pomocy i pod kontrolą rządu.
Już wtedy zatem poszczególne rządy zmieniają swoje poglądy na stosunki w
dziedzinie organizacji życia gospodarczego.
Kiedy tak rozwijało się na świecie życie gospodarcze, my
nie mieliśmy własnego państwa i żyć musieliśmy podzieleni na trzy zabory. W
każdym zaborze nasze życie gospodarcze podlegało innym prawodawstwem, innym zwyczajom, innej polityce, i dlatego życie gospodarcze Polski nie
stanowiło jednej całości. Życie gospodarcze poszczególnych dzielnic musiało się
przystosować do życia państw zaborczych względnie z interesami tych państw
zaborczych walczyć. Na takim tle kształtowały się poglądy obywateli państwa, a
ponieważ państwo było obce i było czymś narzuconym, więc stosunek obywatela do
państwa kształtował się negatywnie. Unikano więc spełnienia obowiązku, starano
się za wszelką cenę nie pójść do wojska, nie
zapłacić podatku, przewieźć jak najwięcej rzeczy bez opłaty celnej przez
granicę itd. Było to zrozumiałe, bo państwo było obce, narzucone, było wrogie.
Jednak miało to i musiało wywrzeć wpływ na ukształtowanie się życia
gospodarczego i wpływ ten można do dziś
dnia obserwować: Zapewne minąć musi nie jedno dziesięciolecie, aby te złe
wpływy zostały zniweczone.
Nie było i nie mogło być państwowego ujęcia spraw przez
nas samych. Co gorzej jeszcze ponieważ niektóre dzielnice nie miały samorządu,
więc w ogóle obywatele nie przechodzili szkoły wspólnego życia, jaką daje
państwo, jaką daje organizacja samorządowa.
Przyszła wojna, a z nią dalsze pogłębienie negatywnego
stosunku obywateli polskich do państw obcych. imię interesów wojny życie
gospodarcze musiało być podporządkowane celom wojennym. Zostało ono skrępowane,
wszystkie państwa, walczące na ziemiach polskich, narzucały mu swoją wolę,
żądały dawania szeregu niezmiernie uciążliwych świadczeń, a życie gospodarcze
musiało się podporządkować.
W tych warunkach zaczęliśmy budować państwo. Kasa nasza
była, rzecz oczywista, pusta. Potrzeba było pieniędzy. Jedynym środkiem była
inflacja i tą drogą trzeba było zacząć gospodarczą budowę państwa. Inflacja
jednak w życiu gospodarczym jest chorobą, która pozostawia po sobie głębokie
ślady. Jeżeli więc w ogóle nie było u nas warunków, sprzyjających
ogólno-państwowym interesom, to inflacja jeszcze te stosunki pogorszyła.
Zginęła oszczędność i kapitalizacja; każdy starał się z
dnia na dzień więcej zarobić, jak największy procent wyciągnąć ze swych
kapitałów, aby kapitału nie stracić. Te skutki inflacyjne dają się nam dzisiaj
jeszcze porządnie we znaki. Życie gospodarcze nie da się tak łatwo zmienić,
potrzeba będzie lat, aby wytworzyć i realizować w życiu linię wytyczną
interesów ogólno-państwowych.
W każdym społeczeństwie, w każdym gospodarstwie różne
grupy mają różne interesy, i jeżeliby jedna dziedzina przemysłu, jedna jego
gałąź wobec drugiej czy przemysł wobec rolnictwa, czy przemysł i rolnictwo
wobec handlu, narzucały swoją wolę, to rzecz prosta, taka zależność nigdy nie
mogłaby wyjść na pożytek całego organizmu państwowego. Kiedy zaś warunki
konkurencji wewnętrznej przerzucają się na
walkę konkurencyjną międzypaństwową, to rola państwa w życiu
gospodarczym staje się z dnia na dzień większą. Coraz częściej państwo uzgadniać
musi, dajmy na to, interesy poszczególnych cukrowni między sobą, aby ten
wspólny interes wszystkich cukrowni, jaki istnieje wobec zagranicy, był
należycie respektowany. Inną tego rodzaju aktualną sprawą jest sprawa przemysłu
drzewnego wobec naszych stosunków z zagranicznymi odbiorcami drzewa. Ktoś musi
wypośrodkować interesy poszczególnych gałęzi przemysłu drzewnego, aby w
stosunku do naszego sąsiada móc konsekwentnie i celowo postępować.
Państwo posiada
dużo środków, regulujących i wpływających na życie gospodarcze. Posiada
politykę podatkową, której układ zawsze odbijać się musi na sprawności i
rozwoju tej lub innej gałęzi życia gospodarczego. Jedną może rozruszać, inną
hamować lub odwrotnie. Wspomnieć należy, że o ile chodzi o politykę podatkową,
to w tych sprawach, niestety, wiele mamy jeszcze do zrobienia. W historii
naszej w dziedzinie podatkowej nie wykazaliśmy tego hartu i zrozumienia, jaki
wykazały inne narody. To też i od zarania obecnego państwa naszego w dziedzinie
podatkowej popełnialiśmy pewne błędy, których wyrazem było to, że nasza
reprezentacja społeczna, to jest Sejm, niechętnie uchwalał ustawy podatkowe. W
czasach inflacji przerzucano ciężar podatków na podatki pośrednie. Można
zresztą powiedzieć, że przez 5 pierwszych lat państwo utrzymywane było przez
inflację.
Państwo prowadzi, dalej, politykę celną, przez którą może
bardzo silnie wpłynąć na życie gospodarcze. Jak wiemy, u nas istnieje względnie
duża ochrona celna: z trzech taryf, jakie były na ziemiach polskich, przyjęta
została najwyższa. Tłumaczy się to tym, że przemysł nasz jest słaby i dopiero
się rozwija, przeto potrzebuje ochrony, a tę ochronę daje mu taryfa celna.
Ważnym bardzo środkiem, regulującym życie gospodarcze,
jest polityka kredytowa. Za pomocą tej polityki państwo może wpływać i wpływa
wydatnie na życie gospodarcze. Szczególnie w naszych warunkach, kiedy w
pierwszych latach po inflacji największym kapitalistą było państwo, kiedy
jedynie państwo mogło udzielać kredytów, wpływ polityki kredytowej państwa na
życie gospodarcze był bardzo wielki. Obecnie stosunki te ulegają zmianie, o
czym świadczą cyfry, wskazujące, że wkłady w bankach prywatnych od 1926 r.
rosną wyjątkowo szybko i że do 1 lipca 1928 r. wzrosły prawie dwukrotnie, gdy w
bankach państwowych wzrosły zaledwie o kilkadziesiąt procent.
Dalej, państwo prowadzi swoją politykę zakupów ponieważ
jako duża organizacja jest wielkim konsumentem. W 1926 r., tzn. w okresie,
kiedy produkcja nasza była mniejsza niż dzisiaj, w niektórych gałęziach
przemysłu państwo było konsumentem około 25% produktów, jak to miało miejsce
np. w żelazie. Państwo przez politykę zakupów wpływa bardzo silnie na życie
gospodarcze tym bardziej, że udziela produkcji zaliczek na zamówienia.
Państwo jest ponadto również producentem, U nas przede
wszystkim z tego tytułu, że posiada bardzo dużo lasów, a więc musi prowadzić
eksploatację leśną. Poza tym państwo posiada szereg przedsiębiorstw, jak np.
monopole — tytoniowy i spirytusowy, koleje, fabrykę nawozów sztucznych,
rafinerię nafty, przemysł, związany z obroną kraju itd.
Poza tym jest cały szereg przedsiębiorstw, które powstały
u nas z tzw. inicjatywy prywatnej, lecz z pożyczek państwowych, gdyż w wielu
wypadkach przystępowano do budowy przedsiębiorstw bez żadnego kapitału, licząc
wyłącznie na zaliczki państwowe. Rzecz zrozumiała, że przedsiębiorstwa takie z
czasem musiały podupaść i w rezultacie państwo musiało przedsiębiorstwa te w
tej czy innej formie przejmować za długi.
Poza tym istnieje cały szereg dziedzin czy to
ogólno-państwowych, czy to ogólno-społecznych, w których z natury rzeczy albo
samorząd, albo państwo występuje jako właściwy organizator danej dziedziny
życia. Mam tu na myśli: drogi, elektrownie, rzeźnie, gazownie i cały szereg
innych przedsiębiorstw, które, o ile nie powstały naturalnym biegiem rzeczy w
inny sposób, musiały być dziś organizowane przez samorządy przy pomocy
pieniędzy państwowych lub przez państwo.
Wreszcie państwo musi niekiedy przystąpić do organizowania
przedsiębiorstw, które są konieczne dla rozwoju całokształtu życia, a które czy
z braku kapitału, czy z innych przyczyn nie powstają.
Mam na myśli tutaj budowę nowej fabryki związków
azotowych, której znaczenie dla Polski jest szczególnie doniosłe ze względu na
to, że rolnictwo nasze przedstawia jedną z najgłówniejszych dziedzin naszego
życia gospodarczego. Możliwości w tej dziedzinie są wprost nieograniczone i
rolnictwu potrzeba dać odpowiednią ilość środków, aby się mogło rozwijać: do
tych środków należą przede wszystkim nawozy sztuczne. Budowa takich fabryk
wymaga jednak olbrzymich kapitałów, a na razie ich niema, więc rząd zmuszony
jest, oszczędzając na czym innym, budować tego rodzaju przedsiębiorstwa.
To samo mniej więcej można powiedzieć o budowie floty
handlowej, czy naszego portu w Gdyni. Jednym z wielkich błędów naszych przodków
było niedocenianie znaczenia morza. Tych błędów historycznych nam dzisiaj
popełniać nie wolno i dlatego za wszelką cenę musimy budować ten port, skoro on
na innej drodze nie powstanie.
To samo dotyczy zresztą również i budowanej obecnie chłodni
w Gdyni. Wiemy o tym, że rolnictwo produkuje bardzo wielkie ilości przetworów
mięsnych i nabiałowych, że przetwory te znajdują znakomity zbyt w Anglii i w
innych krajach Europy. Organizacja tego handlu wymaga jednak, aby przetwory
były dostarczane na rynek wtedy, gdy są potrzebne. My zaś, nie mając urządzeń,
zbywamy te towary wtedy, gdy je wyprodukujemy, a nie wtedy kiedy nam konsument
za nie najlepszą cenę zapłaci. Wywozimy ten towar do Hamburga, aby tam przez
kilka miesięcy przeleżał i aby później pośrednik niemiecki sprzedał go w Anglii
czy w innym kraju Europy po najwyższych cenach. Jest to potrzeba wyjątkowo
pilna, bo ona da naszemu rolnictwu możność otrzymania za towar maksymalnej
ceny. Wybuduje się za kilka milionów chłodnię, która przyniesie naszemu
rolnictwu nie kilka, ale kilkanaście milionów zysku.
Nie ulega wątpliwości, że gdyby rząd nie podjął się teraz
tych wszystkich zadań, spotkałby się z ciężkimi zarzutami za zaniedbanie tak
pilnych spraw, a to samo przecież dotyczy całego szeregu przedsiębiorstw,
których rozbudowanie jest konieczne ze względów obrony państwa lub innych.
Nieraz przedsiębiorstwa takie tworzone były z inicjatywy prywatnej, jednak bez
kapitału, i rezultat był taki, że państwo musiało za długi te przedsiębiorstwa
przejmować.
Jednym słowem, rola państwa w życiu gospodarczym jest
ogromna. U nas rola ta jest trudniejsza niż w innych państwach. Nieraz stajemy
wobec zagadnień niezmiernie skomplikowanych, wobec olbrzymich zapotrzebowań,
jakie się wyłaniają z tego powodu, że jako państwo nie istnieliśmy przez tyle
lat, i że co inne narody budowały wiek cały, to my musimy w niewielu latach
zbudować. Społeczeństwo staje nieraz bezradne wobec tych wszystkich trudności i
skłonne jest wierzyć, że państwo tam jakoś wszystkie te sprawy załatwi.
Objawy tej wiary, że państwo jest wszechmocne — z jednej,
a ta pewna bezradność — z drugiej strony wiążą się często z całym szeregiem
postulatów, żądań i apelów w stosunku do państwa. Dla przykładu przytoczę kilka
szczegółów z konferencji z przedstawicielami życia gospodarczego, jaką odbył w
tym roku Minister Przemysłu i Handlu dla uzgodnienia pewnych postulatów, które
dałyby się w tym roku przeprowadzić, a przyczyniłyby się do rozbudowy życia
gospodarczego. Na konferencji tej w odpowiedzi na wywody P. Ministra posypały
się propozycje: żądano zmniejszenia podatków, zwiększenia ochrony celnej,
zwiększenia ilości godzin pracy, czy zmniejszenia świadczeń socjalnych, —
wreszcie głównym żądaniem i głównym wskazaniem życia gospodarczego na r. 1928
było domaganie się pieniędzy od Skarbu Państwa, względnie banków państwowych,
dostarczania poszczególnym gałęziom życia gospodarczego odpowiedniej ilości
środków pieniężnych. Mogę przytoczyć cały szereg cytat z książki pt. „Inwestycje,
kredyt, konsumpcja, eksport, żegluga”, która jest sprawozdaniem z tej
konferencji.
„Udzielania przez rząd, względnie przez instytucje rządowe
tanich kredytów długoterminowych na skonwertowanie poprzednich prywatnych
pożyczek krótkoterminowych oraz na dalsze konieczne inwestycje przemysłowe” —
domaga się delegat przemysłu cukrowniczego.
„Przeprowadzenie zaś tego planu (czytaj: zwiększenia
produkcji) byłoby możliwe również tylko przy wydatnym wysiłku rządu w postaci
długoterminowych tanich kredytów inwestycyjnych” — oświadczył delegat przemysłu
szamotowego wyrobów ogniotrwałych.
„Pożądany byłby kredyt na dogodnych warunkach, udzielany
przez banki państwowe” — stwierdza, jako postulat, przedstawiciel konwencji
węglowej dąbrowsko-krakowskiej.
Otworzenie przez państwowy Bank Gospodarstwa Krajowego
oddziału w Szanghaju i finansowanie eksportu „poleca troskliwej uwadze rządu”
przywódca przemysłu włókienniczego.
Finansowania przez państwo eksportu domaga się delegat
przemysłu Białej i Bielska.
„Byłoby pożądane: a)
by Bank Gospodarstwa Krajowego powołał do życia dla kredytów
przemysłowych długoterminowych komitet doradczy, złożony z delegatów
poszczególnych centralnych organizacji branżowych, który to komitet
proponowałby Bankowi kolejność dla załatwiania podań o pożyczkę; b) by z zasobów, uzyskanych z pożyczki
amerykańskiej, a przeznaczonych na inwestycje gospodarcze, zasobów, które razem wyniosą przeszło zł 300 mln, przynajmniej kilkadziesiąt
milionów zostało użytych na skup listów zastawnych Towarzystwa Kredytowego
Przemysłu Polskiego — w ten sam sposób, w jaki z zasobów tych zakupuje się
listy zastawne ziemskie rolnicze, oraz by tempo tej akcji, do tej pory
prowadzonej w bardzo skromnych rozmiarach, zostało przyspieszone; c) by
instytucje publiczne, jak P. K. O., zakłady
ubezpieczeń przymusowych, Dyrekcja Wzajemnych Ubezpieczeń itd.,
otrzymały polecenie zakupywania wspomnianych
listów zastawnych, korzystających przecież
z gwarancji państwa, choćby tylko w stosunku 104 innych swoich lokat”—oświadcza delegat przemysłu
konfekcyjnego, nie zapominając dodać, że wobec zaprojektowanej przez Radę
Finansową oraz Komisję Opiniodawczą instytucji zastawu rejestrowego: „zresztą
kredytów takich powinien udzielać Bank Gospodarstwa Krajowego, jak długo banki
prywatne nie rozwiną tego działu”, jak również, że wobec drogiego „urządzenia
sklepu” z obuwiem, takich kredytów powinien udzielać fabrykom obuwia Bank
Gospodarstwa Krajowego”.
„Przed rządem staje konieczność zaciągnięcia nowej
pożyczki na cele inwestycyjne”, „Rząd winien pozostawić sprawy kredytowe nadal
w P. K. O.” — bo „poznaliśmy się wzajemnie (tj. pośrednik — kupiec żydowski i
P. K. O.) i byliśmy na drodze do pokojowego współżycia”—deklaruje
przedstawiciel Centrali Związku Kupców.
„Udziału finansowego państwa w eksporcie” — żąda delegat
Związku Eksportowego Przemysłu Metalowego Przetwórczego, jak również „subsydiowania
pewnych funkcji, związanych z eksportem”,
„Tutaj więc byłyby potrzebne wielkie nakłady pieniężne i
te nakłady może dać tylko rząd” — deklaruje krótko i jasno przedstawiciel
przemysłu drzewnego.
A więc pieniędzy, pieniędzy i jeszcze raz pieniędzy domaga
się od rządu życie gospodarcze. Zwłaszcza, gdy potrzebne są „wielkie nakłady
pieniężne”, aby przemysł mógł zacząć „zarabiać”, aby odrzucać mógł zyski, aby
był rentowny, to „te nakłady może dać tylko rząd”.
O czym to świadczy? Ze niema pieniędzy, ale że jest jakaś
wiara w rząd, że rząd pieniądze znajdzie i dostarczy dla rozbudowy życia
gospodarczego.
W swoim czasie, jak wspomniałem, powstawały różne
przedsiębiorstwa z inicjatywy prywatnej, lecz za pieniądze rządowe. Powstało
kilka bekoniarń, przeznaczonych na eksport. W rezultacie musiał rząd
przedsiębiorstwa te przejąć. Właśnie jako przykład tej wiary w rząd przytoczę
ustęp z listu, pochodzącego od jednej
z poważnych instytucji Wielkopolski,
która pisze, że konieczne jest i w tej dzielnicy stworzyć fabrykę bekonów, aby
rolnicy mogli zbywać swoje produkty:
„Komitet organizacyjny, po wszechstronnym zbadaniu
obecnego stanu rzeczy, doszedł do przekonania, że pomimo ogólnie odczuwanej
potrzeby zreformowania dotychczasowego sposobu zbytu trzody chlewnej, znaczenie
przemysłu bekoniarskiego w sferach rolniczych zbyt
mało jest znane, ażeby pozyskać rolnika do realnych świadczeń pieniężnych na
rzecz fabryki którą zbudować by należało:
„Ażeby zrozumienie to w sferach rolniczych wyrobić,
względnie aby rolnikowi wskazać nowe drogi organizacji, którymi kroczyć winien,
należy, zdaniem komitetu organizacyjnego, stworzyć pierwszy wzorowy warsztat bekoniarski, któryby powstał z funduszów państwowych, a
któryby państwo na okres przejściowy (2—3-letni) w tanią, lub nawet darmową
dzierżawę oddało rolnikom, zorganizowanym w spółdzielnię zbytu inwentarza.
Rolnicy ci braliby tylko na siebie obowiązek komisowego zbywania wszelkiej
trzody chlewnej przez swoją spółdzielczą bekoniarnię, nie ponosząc poza tym
żadnego innego ryzyka”.
Warunki propozycji tej są
lepsze aniżeli faktyczne warunki budowy bekoniarni w Dębicy lub Chodorowie, które zbudowano z inicjatywy
prywatnej, lecz za pieniądze rządowe kosztem dwukrotnie większym.
Takich przykładów można by przytoczyć bardzo dużo. Są i
inne żądania. Więc np. z istniejącej konwencji węglowej wyłamała się jakaś
kopalnia. Wtedy delegacja konwencji występuje z żądaniem niedostarczania przez
kolej kopalni wagonów. Oczywiście, byłoby to nadużyciem władzy, posiadanej
przez państwo w dziedzinie życia gospodarczego, bo państwo musi regulować
warunki życia, może produkować w specyficznych dziedzinach, ale nie może
nadużywać swojej władzy w zatargach między przedsiębiorcami. Zatarg taki musiałby być rozpatrzony przez
sąd kartelowy, którego dotąd nie mamy i dopiero wyrok sądu musiałby być siłą
państwa wykonany. Natomiast tego rodzaju interwencja państwowa, jakiej żądała
konwencja, byłaby szkodliwa, byłaby tym nadmiarem interwencjonizmu czy
etatyzmu, jak to się u nas mówi.
Z jednej więc strony żąda się od państwa
daleko idącej ingerencji, z drugiej zaś podnoszą się głosy, krytyki,
kwestionujące racjonalność tego, że państwo bierze się do takich rzeczy, oraz
twierdzące, że państwo nie powinno się mieszać np. w dziedzinę eksportu, że te dziedziny życia winny być
pozostawiane samemu życiu. Jedne czynniki zainteresowane życzą sobie, żeby
państwo interweniowało, inne zaś, niezainteresowane w danej dziedzinie,
protestują przeciw temu.
Dziedzina eksportu niewątpliwie obchodzi przede wszystkim
tych, którzy mają co eksportować, i oni przede wszystkim powinni się
zorganizować, aby eksport wzmocnić, tego jednak nie czynią. Powstał więc
Państwowy Instytut Eksportowy. Nie sądzę, aby względy finansowe były jedynym
powodem, że powstał on jako instytucja państwowa, bo przecież budżet i jego
wynosi tylko zł 215.000, co
stanowi tak drobną kwotę w stosunku do tego, co Instytut życiu gospodarczemu
daje. Wszak życie gospodarcze wykłada na cele społeczne nieraz znaczniejsze
sumy.
Na wspomnianej już konferencji w Ministerstwie Przemysłu i
Handlu niewątpliwy przeciwnik etatyzmu domagał się utworzenia Państwowego
Instytutu Ziemniaczanego, podkreślając specjalnie, że dla życia gospodarczego
potrzebny jest instytut państwowy, a nie prywatny.
Weźmy teraz pod uwagę ten fakt, o którym bardzo dużo mówi
się w naszym społeczeństwie, weźmy polemikę na temat rzekomego etatyzmu Państwa
Polskiego. Istnieje w niej niewątpliwie wiele sprzeczności, bo etatyzmu nie
można zarzucać rządowi, jednocześnie
żądając pieniędzy na budowę fabryki i odstąpienia jej w darowiznę lub w
dzierżawę. Zachodzą w niej zresztą sprzeczności bardziej silne i czasem używane
są argumenty nazbyt silne. Mam przed sobą poważny organ „Przegląd Gospodarczy”. W tym organie jeden z najwybitniejszych
przedstawicieli przemysłu napisał w ten sposób; „Jesteśmy miejscem krzyżowania
się idei Wschodu i Zachodu i flukta Wschodu mają do
nas dostęp. Reagują na nie nie tylko ci, przeciw którym jest skierowana agitacja, ale
i przedstawiciele parlamentów i rządów. Indywidualizm i etatyzm — oto
charakterystyka prądu wschodniego i zachodniego”. I dalej, w tym artykule, z
powodu książki, która wyszła staraniem szeregu
działaczy na niwie społecznej i
państwowe} pt.: Zagadnienia gospodarcze Polski współczesnej”, wysunięty
jest zarzut, że autorzy tej książki dążą do zetatyzowania Państwa Polskiego, do
stworzenia, jak to się mówi, prądów wschodnich. Innymi słowy, rzuca się w masy
bardzo ciężkie oskarżenie tych osób o bolszewizm. Naturalnie, że dla celów demagogicznej
agitacji jest najlepiej rzucić
jedno słowo, np. „mason”, „bolszewik”, „żyd”. Do tych słów — synonimów dodano obecnie bardzo popularne: „etatysta”.
Co to jest etatyzm? — Etatyzm jest pojęciem naukowym i dlatego pozwolę sobie powołać się na
dwóch uczonych. Obaj to przeciwnicy etatyzmu. Prof. Stanisław Głąbiński, który napisał
pracę pt. „Etatyzm a gospodarka społeczna”,
wydaną w roku 1922 w „Ruchu
Prawniczym i Ekonomicznym”, powiada, że „względy humanitarne,
społeczne i polityczne pchnęły państwo
nowożytne na drogę ustawodawstwa socjalnego, obejmującego zrazu
najsłabsze warstwy pracujące, dzieci i
obiekty, a rozszerzonego na wszystkich pracowników zawisłych i
sankcjonowanego przez międzynarodowe
konferencje, na koniec przez traktat wersalski z roku 1919 i konferencję waszyngtońską z października roku
1919”.
Niektóre postanowienia tego ustawodawstwa o charakterze międzynarodowym są, zdaniem Dr.
Głąbińskiego, „bardzo głęboko
sięgającym wyłomem w systemie wolnej konkurencji,
a jednak niepodobna tym objawom etatyzmu
odmówić zasadniczej racji”.
„W każdym razie zapominać nic należy, że kolebką tego
ustawodawstwa jest wolnohandlowa W. Brytania.
A więc ustawy socjalne, które u nas stale przedstawiane są
jako objaw etatyzmu, powstały, zdaniem Prof. Głąbińskiego, który o stronniczość
tutaj posądzony być nie może - - z ważnych względów „humanitarnych, społecznych
i politycznych” w wolno-handlowej W. Brytanii, a są przy tym usankcjonowane
całym szeregiem konwencji i traktatów międzynarodowych, nie wyłączając wersalskiego.
Dlaczegóż więc Wielkiej Brytanii ani mocarstwom europejskim nie inkryminuje się
zbrodni etatyzmu?
„Nie wszystko jednak jest etatyzmem, co w życiu i teorii i
w polityce wolnohandlowej etatyzmem nazywają. Etatyzmem nie jest każde
współdziałanie państwa w produkcji i wymianie dóbr gospodarczych, nie jest nim
wszelkie ograniczenie lub nawet uchylenie wolnego współzawodnictwa, wszelka
interwencja państwowa w gospodarstwie narodowym. Sprawa etatyzmu w takim
niewłaściwym znaczeniu, czyli czynnej roli państwa w życiu ekonomicznym
narodów, jest zagadnieniem państwowej polityki ekonomicznej. Kto zwalcza
wszelkie współdziałanie państwa na polu gospodarczym, ten zapoznaje naturę
państwa i prawa i musi w konsekwencji dojść do idei anarchizmu, jak w swoim
czasie Proudhon, zbłąkawszy się w labiryncie ekonomicznych sprzeczności”.
Myśli te w zupełności odpowiadają ogólnie ustalonym w
nauce pojęciom i byłoby pożądane, ażeby oskarżający nas o etatyzm zechcieli
zajrzeć do prac Prof. Głąbińskiego, który niewątpliwie właśnie dla nich jest
autorytetem.
Drugi uczony, Prof. Krzyżanowski, wydał niedawno pracę o
etatyzmie. Wskazując w niej na wszystkie ujemne strony etatyzmu, kończy autor
swoją pracę tymi słowy:
„Etatystyczne nastawienie polskiej polityki wydaje mi się
nie ulegać wątpliwości. Widzę w tej ewolucji w znacznej mierze konieczny wynik
toku wypadków politycznych i ekonomicznych. Nie należę do tych, którzy uważają ten przebieg wydarzeń
za bezwzględnie ujemny. Zagadnienie
tkwi w zachowaniu właściwej miary. Tak mówi przeciwnik etatyzmu, zwolennik doktryny liberalnej,
lecz trzeźwo patrzący na współczesne tendencje rozwojowe świata i słusznie
sprowadzający zagadnienie do kwestii rozmiarów ingerencji państwa, a nie istoty
tej ingerencji. Wyraz etatyzm bowiem pochodzi od francuskiego słowa état — co znaczy państwo — jest więc
równoznaczny z wyrazem „państwowość”. Przeciwnikiem zatem istoty etatyzmu, tj.
państwowości — może być tylko anarchista, jak to słusznie napisał Prof. Głąbiński.
Wspomnę teraz o tym, jak mówi praktyk, przedstawiciel
ciężkiego przemysłu żelaznego, Antoni Balcer, prezes zarządu syndykatu Polskich
Hut Żelaznych; P. Balcer w wywiadzie, udzielonym „Gazecie Handlowej” z dn. 12 grudnia r. b., w sprawie organizacji naszego eksportu,
oświadczył:
„Jest rzeczą charakterystyczną,
że ta krytyka zamierzeń rządowych, nieraz bardzo ostra i posuwająca się niekiedy nawet do używania argumentów o pewnym
zabarwieniu polityczno-demagogicznym, wychodzi z pod pióra ekonomistów - teoretyków, dziennikarzy i innych osób, nie
stojących w praktycznym życiu gospodarczym. Natomiast czynniki bezpośrednio
zainteresowane, a więc ludzie reprezentujący realne interesy gospodarcze
Polski, nie podzielają tych obaw i nie dopatrują się w poczynaniach rządu w
dziedzinie organizacji eksportu żadnych ryzykownych eksperymentów. Chcemy
wierzyć, że owe krytyczne głosy wynikają tylko z teoretycznych rozważań i
zbytniej ostrożności w trosce o gospodarcze losy Państwa Polskiego, aczkolwiek
czytając niektóre artykuły, trudno czasem oprzeć się wrażeniu, że za tymi
teoretycznymi wywodami kryją się jako inspiratorzy te sfery zagranicznych
pośredników, które są zainteresowane w utrzymaniu dotychczasowego stanu rzeczy,
pozwalającego im zgarniać olbrzymie zyski z oczywistą szkodą naszego
gospodarstwa narodowego” .
„Wmawianie opinii publicznej takich zapatrywań oraz
straszenie argumentem, że zrealizowanie zamiarów rządu w dziedzinie organizacji
naszego eksportu oznaczałoby upodobnianie naszego handlu eksportowego do metod
handlu zagranicznego, obowiązujących w Rosji bolszewickiej, na łamach poważnego
dziennika budzi zdziwienie, gdyż jest wodą na młyn pośredników zagranicznych,
którzy, jak polip, ogarnęli swymi ramionami eksport polski!”.
„Inicjatywę rządu w sprawie reorganizacji naszego eksportu
musimy zatem powitać jako rezultat zdrowej myśli gospodarczej, zasługującej na
uznanie i poparcie społeczeństwa, a natomiast z całym krytycyzmem odnosić się
do tych głosów, przez które pod hasłem „walki z etatyzmem” przemawiają interesy
zagranicznych pośredników”.
Mówiłem już dzisiaj o utworzeniu bekoniarni. Otóż przedtem
rolnicy wywozili do Pragi czy Wiednia nierogaciznę w nadmiarze po to, aby tam
zdychała. Podnoszą się głosy przeciwko organizacji eksportu trzody chlewnej.
Nie wiem, co było lepsze: czy wywozić zagranicę tylko tyle nierogacizny, ile
jej tam można zbyć po normalnych cenach, czy też wywozić jej więcej, ale za to
po tańszych cenach, więcej niż jest zapotrzebowania na tamtejszym rynku, więcej
o tyle, że skutkiem nadmiaru tego trzeba za nią brać dwa razy mniej, niż obecnie
kiedy wywozi się dwa razy mniej świń, a bierze się za nie dwa razy większą
cenę. Zapatrywanie teoretyków i praktyków jest rozmaite.
Obecnej polityce gospodarczej rządu zarzuca się etatyzm.
Otóż, historia się powtarza. Sprawy analogiczne do tych, które obecnie są
omawiane, były już przed stu laty aktualne, w okresie Ministra Skarbu
Lubeckiego. Dlatego jest rzeczą bardzo ciekawą sięgnąć do książek
historyków-ekonomistów, którzy te czasy przed stu laty opisują, jest rzeczą
bardzo znamienną opinia, jaką wydali o tym właśnie okresie pracy z przed stu laty
historycy i ekonomiści współcześni. Pisze o tym Dr. Henryk Radziszewski,
którego miałem zaszczyt być uczniem, zwolennik doktryny liberalnej — w dziele „Bank
Polski”, o tym pisze również Stanisław Smolka w dziele „Polityka Lubeckiego
przed powstaniem listopadowym”.
W dziele Radziszewskiego czytamy o Tow. Wyrobów Zbożowych,
tj. o instytucji, która miała skupować zboże, mleć i sprzedawać, aby
przeciwstawiać się lichwie zbożowej, co następuje:
„Rozumiał Bank, że, popierając uczciwą instytucję, która
trudniła się przemiałem zboża
na wielką skalę, równocześnie wpływa na uczciwe regulowanie cen zboża, a więc
niweczy poniekąd nieuczciwy wyzysk pokątnych spekulantów i pośredników
zbożowych”.
Ta działalność Banku Polskiego z przed stu laty zyskała
całkowitą aprobatę i pochwałę nie tylko współczesnych historyków i ekonomistów,
lecz również i tych z pośród dzisiejszych przywódców życia gospodarczego którzy
są najbardziej zaciekłymi wrogami rzekomego „etatyzmu” w dzisiejszym państwie
polskim. To też ci ostatni w tworzeniu rezerw zbożowych i organizacji
elewatorów przez rząd dzisiejszy nie dostrzegają lub może nie chcą dostrzegać
analogii z ówczesną działalnością Banku Polskiego, mimo że analogia ta jest
oczywista.
Prof. Radziszewski pisze w innym miejscu w sprawie
sprowadzenia bydła i koni do kraju na skutek pomoru, jaki miał miejsce w roku
1824.
„Od pierwszych chwil
uwidocznienia się dążności
wyzysku wśród nowych „dziedziców” starał się Bank kłaść tamę tym zapędom,
równocześnie zwracając ich zabiegi na
drogą racjonalnej gospodarki”. „Chodziło przeto o zorganizowanie akcji, mającej na celu dobro mieszczan,
dobro włościan oraz dobro istotne rolnictwa,
gdyż tylko przecinając drogę do spekulacji, można było zwrócić
czyhających na zyski nadmierne dorobkiewiczów na tory właściwe. Podjął się
zorganizowania tej akcji Bank Polski”.
A więc przed 100 laty podjął się zorganizowania tej akcji
Bank Polski. Jeżeli zaś dzisiaj po 100 lalach jakiejś akcji interwencyjnej
podejmuje się bank państwowy, to mówi się o tym, że jest to etatyzm.
Jednak i wówczas, podobnie jak dzisiaj, symulacja „inicjatywy
prywatnej” znalazła gorącego obrońcę w osobie Dyrektora Komisji Przychodów i
Skarbu, Fuhrmana, który kategorycznie przeciwko temu
projektowi zaoponował.
„Wolałby Dyrektor Skarbu — pisze Radziszewski -
faworyzować przedsiębiorców prywatnych, zamiast powierzania tego
przedsięwzięcia Bankowi, gdyż żaden nawet najbardziej oddany sprawie urzędnik
nie jest w stanie dorównać w takiej operacji przedsiębiorczości prywatnej”.
Jednakże wystarczyło trzy lata
(1832—1835) praktyki, aby czuwający nad całym przedsięwzięciem Łubieński mógł
autorytatywnie pisać do Fuhrmana: „Jest w tym
przedsięwzięciu tylko małe zwiększenie zajęcia dla urzędników, lecz czyż można
porównywać ten kłopot z korzyściami, wypływającymi dla gospodarki krajowej?”
A czy można porównywać „ten kłopot” dla urzędników z
korzyściami, wypływającymi z budowy chłodni w Gdyni dla całego rolnictwa?
Bardzo ważne zagadnienia, które istnieją dziś jako kwestia
kartelów i syndykatów, i wówczas były już aktualne. Wspomina o nich
Radziszewski, kiedy pisze o próbach zorganizowania przemysłu cynkowego:
„Zdaje sobie Jelski doskonale
sprawę z trudności, jakie by temu przedsięwzięciu towarzyszyły. Pierwszą
trudnością byłoby skłonienie producentów, aby „poprzestając chwilowo na cenie,
pokrywającej tylko koszty produkcji, dalszego zysku cierpliwie oczekiwali”,
drugą, zdaniem Jelskiego, trudnością daleko większą
byłoby znalezienie akcjonariuszy, którzy by i mogli i chcieli kapitały ulokować
w przedsięwzięciu, które dopiero w dalszym okresie czasu mogło zyski przy nosić”.
Te same przyczyny, a mianowicie niecierpliwość w
utyskiwaniu jak największych, a jednocześnie jak najszybszych zysków były tak
wówczas przeszkodą dla racjonalnej organizacji przemysłu — jak są nimi
niestety, tak często i dzisiaj.
Trzeba więc cierpliwości, a my cierpliwości nie mamy.
Inflacja przyzwyczaiła nas do wielkiej niecierpliwości i zawsze chcielibyśmy
mieć zysk jak najszybciej.
O kredytach krótkoterminowych Radziszewski mówi w ten
sposób:
„Z kredytu tego korzystali niemal wyłącznie tylko
fabrykanci wyrobów sukienniczych. Po pewnym czasie jednak opatrzył się Bank, iż
kredyt ten, wzbogacając fabrykantów, w gruncie rzeczy krzywdę krajowi
przynosił, albowiem fabrykanci ci, dzięki kapitałom bankowym, wyzyskiwali
producentów wełny, bo utworzyli pewne pomiędzy sobą porozumienie, dążące do
zniżki cen wełny. Cierpiała na tym wytwórczość krajowa wełny, zarabiali
cudzoziemscy fabrykanci. Bank, zorientowawszy się w sytuacji, zaprzestał od
roku 1850 wydawać fabrykantom pożyczek krótkoterminowych, natomiast rozszerzył
znacznie dział udzielania pożyczek na wełnę”.
Czy niema dziś analogicznych sytuacji? Czy niema trudności w organizacji
producentów wełny lub lnu.
Tak samo, jak dzisiaj, posądzano wówczas Bank Polski o
konkurencję w dziedzinie kredytów. Oto, co pisze Radziszewski:
„Powiedzieliśmy, iż nigdy Bank Polski nie dążył do
wystąpienia w roli konkurenta w stosunku do kupców. Tak było istotnie. Jeżeli
jednak pod mianem „kupców” zaliczyć lichwiarzy, to był tu Bank Polski
konkurentem bez pardonu. Udzielając pożyczek handlowi na 4,5 — 5 lub co
najwyżej 6%, był Bank Polski na
tym stanowisku wrogiem, nie tylko konkurentem wyzyskiwaczy. I słusznie szczycił
się z tego, że dzięki alimentowaniu handlu tanim kredytem był nie tylko
regulatorem stosunków handlowych, lecz zniewalał do usuwania się lichwiarzy
stamtąd, gdzie handel był zdrów i zaufanie budził”.
Tak, jak oskarżano Bank Polski o konkurencję, tak dzisiaj
oskarża się Bank Gospodarstwa Krajowego o taką samą konkurencję dla banków
prywatnych, co nie przeszkadza naturalnie krytykom domagać się ciągle kredytów
z Banku Gospodarstwa Krajowego, bankom zaś akcyjnym korzystać z tychże
kredytów.
Na wspomnianej konferencji u P. Ministra Przemysłu i
Handlu, a także w prasie poddano ostrej krytyce ostatnie instrukcje Ministra
Skarbu o tzw. biurach informacyjnych, które to biura mają za zadanie zbierać
informacje o podatnikach, aby wymierzać im właściwe podatki, nie za wielkie,
lecz i nie za małe. A przed stu laty istniała analogiczna kwestia, lecz wówczas
dotyczyła cła. Pisze o niej Smolka w swym dziele: „W sprawozdaniu komisji
sejmowych nie w tym jednym tylko miejscu przebija sympatia pewna dla
defraudantów cłowych, tak nierzadka w naszym społeczeństwie. Nie zwracano na to
zgoła uwagi, że energiczna walka Lubeckiego z przemytnictwem miała na celu nie
tylko interes Skarbu, ale także ochronę żywotnych interesów przemysłu
krajowego, a to ze względu na stosunki handlowe z Prusami i na całą ich
politykę handlową”. Dzisiaj, jeżeli chodzi o cła, to przewożenie przez granicę
bez cła jedwabi również jakoś uchodzi i nie jest przez społeczeństwo należycie
potępiane.
I tak, jak dzisiaj poddaje się ostrej krytyce wszelkie
zarządzenia sanacyjne, tak i współcześni Lubeckiego nie mieli zrozumienia dla
jego działalności. Oto, co pisze Smolka:
„Urągano też projektowi Towarzystwa Kredytowego, gdy w r.
1823 składały o nim opinie Rady Wojewódzkie Królestwa, właściwe reprezentacje
zrujnowanego obywatelstwa; naśmiewano się zwłaszcza z solidarnej poręki
stowarzyszonych, jakby „asocjacja bankrutów” mogła cudem z niczego stworzyć
pieniądz... w szerokich kołach obywatelskich zapanowała rozpacz, tak — czarna
rozpacz... Załamywano ręce; dosyć źle było dotąd, teraz Lubecki swoim „systemem
kredytowym” zrujnuje do reszty kredyt, wtrąci Królestwo w przepaść”.
Gdy mówi się o towarzystwach kredytowych, toć
wszyscy wiemy, jaką odegrały one rolę w życiu i rozwoju naszego rolnictwa.
Taka sama krytyka spotyka wiele z dzisiejszych zarządzeń
rządu. Głosy dzisiejszej krytyki są również nierzeczowe, jak te, które
atakowały Lubeckiego. To też nic dziwnego, że Lubecki w pamiętnikach swoich podkreślił, iż w działaniu swym nie mógł głosom tej
krytyki ulegać. Pisał Lubecki:
„Ministra Finansów przede
wszystkim to obowiązek czuwać bacznie, by energiczne działanie Rządu ani na
chwilę nie ustawało, by mógł doprowadzić do skutku projekty zamierzonych
ulepszeń i wydobyć naród cały z tak krytycznego położenia, w jakiem chwilowo się znajduje. Jak chirurg nie może
zważać na jęki operowanego pacjenta, by nie narazić życia chorego zbyteczną czułostkowością, i ja też tak
niezachwianym krokiem muszę postępować po drodze, jaką mi wytknął mój
obowiązek, świadom tego, że niema na świecie trudności, których by nie
przełamało to przeświadczenie”.
A w innym miejscu swych pamiętników, jak podaje Smolka,
pisze Lubecki słowa, które tak odpowiadają dzisiejszej sytuacji, tak są żywotne
i zgodne z potrzebami chwili i intencją dzisiejszych czynników rządowych, że przytoczyć
je należy bez żadnych komentarzy.
„Takie niestety jest położenie władzy w kraju
nierozwiniętym jak nasz, że musi we wszystkim i na każdym polu brać inicjatywę,
ponieważ stan oświaty, nieufność i zakorzenione przyzwyczajenia powstrzymują obywateli od wszelkich nowości,
które gdzieindziej można pozostawić zabiegom osób prywatnych w własnym ich
interesie. Co do nas, źle wyszlibyśmy pod tym względem na stosowaniu
najpiękniejszych aksjomatów ekonomii politycznej, jeśliby nas oddały na pastwę
tego zastoju, w którym, niestety, pleśniejemy od dawna. Rząd nasz, wódz
świeżych jeszcze zastępów i nie ujętych w karby dyscypliny, musi śmiało na
czele ich postępować, aby w nie wpoić poczucie siły i świadomość, którymi
rozporządzają. Dałby Bóg, żeby ta rola rządu skończyła się jak najrychlej: żeby
tkwiąca w nim siła impulsu, wszystko wprawiwszy w ruch, mogła wrócić w granice
rozważnego spokoju”.
I tak postępując, doczekał się Lubecki chlubnej oceny ze
strony historyków i ekonomistów, zwolenników doktryny liberalizmu, przeciwników
etatyzmu. M.in. P. Andrzej Wierzbicki, który w tak jaskrawy sposób krytykuje
rzekomy „etatyzm” dzisiejszych czasów, że nie waha się przezwać go ideą Wschodu, pisze w artykule swym w „Przeglądzie Gospodarczym” z
dn. 1 stycznia 1921 r.:
„...a kiedy nam już tchu braknąć zaczyna — dobrze jest
obejrzeć się poza siebie, wysiłki chociażby ostatniego stulecia okiem ogarnąć,
zdobędziemy wtedy pewność, że dojdziemy do szczytu, że potrafimy nie tylko za
Polskę umierać, ale żyć dla Polski”.
„Mówi nam o tym pokolenie, którym Lubecki rządził. Twarde to były rządy w dziedzinie
porządkowania skarbowości”.
I tu, w artykule swym, jak w innych artykułach („Przegląd Gospodarczy” Nr. 3
z dn. 1/II 1926 r.), nie miał nic innego prócz superlatywów i chwały dla Ministra,
j który nie zważał na jęki „operowanego pacjenta”, jakim było ówczesne życie
gospodarcze Polski. Od tych czasów w Polsce niewiele się zmieniło. Tylko drogą
realizowania haseł Lubeckiego możemy iść ku mocarstwowemu rozwojowi państwa, i
na tej drodze uzyskamy należytą ocenę przynajmniej potomnych, jeśli dzisiejsi krytycy nie zechcą zdobyć się choćby
na minimum obiektywizmu.