Książka

Zwyrodnienie konserwatyzmu w Królestwie

Upadek myśli konserwatywnej w Polsce


 „POLITYKA REALNA”

 

Grupa konserwatywno-liberalna, zwana przez przeciwników „ugodową”, zorganizowała się po manifeście październikowym pod nazwą „stronnictwa polityki realnej”. W tej nazwie zawierało się niejako twierdzenie, że polityka wszystkich innych stronnictw jest nierealna.

Twierdzeniu temu można było przyznać w znacznej mierze słuszność. Nie mówiąc już o obozie postępowym, którego stanowisko polityczne było właściwie wyrazem niedojrzałego doktrynerstwa, niezdolnego liczyć się z rzeczywistym położeniem wewnętrznym i zewnętrznym, i stronnictwo demokratyczno-narodowe, zwróciwszy główną swą uwagę na położenie wewnętrzne kraju i na przystosowanie się do niego, nie było zdolne przystosować należycie swej polityki do realnych warunków zewnętrznych, do położenia w państwie. Tę zaś jego niezdolność zwiększała znakomicie niejednolitość jego składu, obecność w nim licznych żywiołów, którym myśl demokratyczno-narodowa była mniej więcej obca, które, przeceniając siłę opozycji rosyjskiej, usiłowały praktykować względem niej taką samą „ugodę”, jak „realiści” względem rządu.

Polityka wszakże samych „realistów” także nie była realną.

Polityka naprawdę realna jest to taka polityka, która wychodzi z trafnej oceny realnego położenia politycznego, zarówno wewnątrz, jak na zewnątrz kraju, i do tego położenia umiejętnie się przystosowuje. Jest to taka polityka, która wskazuje właściwy kierunek działania na zewnątrz i umie kraj w tym kierunku poprowadzić. Chociażby nasza ocena położenia zewnętrznego była najtrafniejsza, chociaż byśmy wskazywali najodpowiedniejsze, najlepszy obiecujące skutek drogi działania na zewnątrz, jeżeli, wskutek nie orientowania się w usposobieniu politycznym kraju, nie jesteśmy zdolni konsekwentnej akcji w duchu naszych wskazań zorganizować, nasze stanowisko polityczne pozostanie akademickim, mniej lub więcej teoretycznym, ale do miana polityki rościć sobie pretensji nie może.

Kraj nasz nie miał wówczas polityki realnej, nie ma jej naprawdę i dzisiaj, a największy optymizm pozwala tylko twierdzić, że jest na drodze do jej wytworzenia, głównie dzięki wysiłkom stronnictwa demokratyczno-narodowego.

Realizm polityczny stronnictwa polityki realnej przez dłuższy czas polegał na nie robieniu niczego, na zamknięciu się w sobie, w nabożeństwie dla swego rozumu politycznego. Głównym zajęciem „realistów” w owym okresie było polowanie na błędy polityczne demokracji narodowej. Błędów tych, jak już powiedzieliśmy, nie brakowało, „realiści” zaś najwidoczniej byli od nich wolni, bo kto nie robi nic, ten i błędów nie popełnia. Tak wyglądało ich stanowisko w oczach szerszego ogółu. Przy bliższym wszakże przyjrzeniu się, nie można było powiedzieć, że nie robili nic. Robili oni właściwie, co mogli, by osłabić znaczenie przedstawicielstwa w Dumie, by rozwinąć w rządowych i wpływowych kołach rosyjskich przekonanie, że to przedstawicielstwo nie ma silnego oparcia w poważniejszej opinii kraju, mimo woli zachęcali rząd do walki z przedstawicielstwem i do walki z krajem w celu zmuszenia go, ażeby inne, dogodniejsze dla rządu przedstawicielstwo wysłał. Słów tych nie mówimy na wiatr. Jedną z poważniejszych trudności, na jakie natrafiło przedstawicielstwo kraju w Dumie, było właśnie postępowanie naszych „realistów”, którzy wespół z przedstawicielami Litwy i Rusi w Radzie Państwa zachowywali się w sposób, zachęcający rząd do lekceważenia Koła Polskiego i jego politycznego stanowiska. Było w tym niewątpliwie sporo winy i ze strony Koła Polskiego w Dumie, które swym zachowaniem się niewątpliwie utrudniało ułożenie normalnych stosunków między przedstawicielstwem polskim w dwóch Izbach.

Gdy wybrani do Dumy posłowie jechali do Petersburga z programem autonomicznym, przedstawiciele polscy w Radzie Państwa zaczęli od wstąpienia tam do grupy rosyjskiego centrum, jak gdyby umyślnie chcieli zaznaczyć, że się autonomicznego stanowiska zrzekają. Był to aż nadto wyraźny początek rozbieżności dwóch polityk polskich w Petersburgu, które nawzajem siebie paraliżowały i tym samym skazywały się na bezpłodność nawet wtedy, gdyby warunki w państwie były o wiele przyjaźniejsze. Przedstawiciele rządu, w szczególności Stołypin, w rozmowach z Polakami nieraz wyraźnie wypowiadali się, że im milsze jest stronnictwo polityki realnej i dawali do zrozumienia, że oczekują, kiedy kraj dojdzie do rozumu i temu stronnictwu swoje przedstawicielstwo powierzy. A są i fakty, że byli w tych nadziejach utwierdzani, jeżeli nie przez naszych „realistów”, to przez bardzo blisko z nimi spokrewnionych przedstawicieli Litwy. Były zresztą i w kraju fakty przeciwstawiania przez władzę rządową „narodowcom” „realistów” - jako posiadających względne zaufanie rządu.

Wytworzyło się w ten sposób nadzwyczaj niezdrowe położenie polityczne, w którym rząd interweniował w naszych stosunkach wewnętrznych. Ogromna większość kraju obdarzała swym zaufaniem stronnictwo demokratyczno-narodowe i jemu powierzyła przedstawicielstwo swej polityki, rząd zaś dawał swe względne zaufanie „realistom”, mającym w kraju poparcie tylko nieznacznej mniejszości. Rząd, zachęcany do tego poniekąd i ze strony polskiej, traktował przedstawicielstwo polskie wyłonione z demokracji narodowej jako zjawisko przejściowe, i czekał, aż kraj inne przedstawicielstwo wyśle. „Realistów” zaś traktował jako stronnictwo, z którym można się liczyć, ale dopiero wtedy, gdy zdobędzie władzę nad opinią kraju. Z tego wynikł ten skutek, że w okresie przejściowym, w którym wrogie nam siły w państwie jeszcze się należycie nie zorganizowały, w którym tedy zewnętrzne szanse polityki polskiej były większe, polityka ta skutkiem swego rozdwojenia była skazana na całkowitą bezpłodność. Oto jedyny w tych początkach okresu parlamentarnego kierunek, w którym „realiści” zaznaczali swe istnienie, w którym coś robili. Ale to, co robili, było wielkim i zgubnym dla kraju błędem. Do tego błędu doprowadził jednych bardzo jednostronny punkt widzenia w polityce, patrzenie tylko na rząd i na pewne koła polityczne rosyjskie, przy niezdolności zrozumienia się z własnym krajem, innych, co gorsza, przerost zmysłu partyjnego, ześrodkowanie swych wysiłków na tym, by nienawistne sobie stronnictwo obalić, by samym tą czy inną drogą jego miejsce zająć, bez względu na to, co te ambicje kraj kosztować mogą. Jako łagodzącą okoliczność wskazać tu należy, że ludziom, słabo orientującym się w psychologii politycznej własnego społeczeństwa, istotnie wydawać się mogło, że stronnictwo demokratyczno-narodowe jest skazane na rychłe bankructwo. Nie rozumiejąc istoty kierunku demokratyczno-narodowego – ci nieliczni, co ją rozumieli, nie dzielili się szczerze myślami swymi z resztą, ale nawet ją umyślnie w błąd wprowadzali – „realiści” nie zdawali sobie sprawy z tego, że taktyka demokracji narodowej w początkach okresu parlamentarnego jest tylko chwilową koniecznością, zdawało im się, że nie będzie ona zdolna tej taktyki porzucić, że będzie się jej bezmyślnie trzymała, jak pijany płota. Z drugiej strony, wydawało im się nieprawdopodobnym, ażeby społeczeństwo długo mogło obdarzać swym zaufaniem stronnictwo, które popełnia tak olbrzymie, jak im się zdawało, błędy. Raz już byli prawnie pewni, że skręci ono kark na sprawie strajku szkolnego, którego wywołanie i całe prowadzenie umiejętnie mu przypisano. Gdy to zawiodło, spróbowano przewalić je w opinii ziemiaństwa w szczególności na kwestii agrarnej, w której zachowanie się Kola Polskiego w pierwszej Dumie istotnie trudne było do obronienia, głównie dzięki występom tych jego członków, którzy czasowo tylko w demokracji narodowej bawili, których myśl polityczna i polityczne metody mało wspólnego miały z istotą kierunku demokratyczno-narodowego. Trzecią wielką okazją do tych nadziei dało zredukowanie przy rozwiązaniu drugiej Dumy przedstawicielstwa kraju do jednej trzeciej pierwotnej liczby, za co przecie nie kto inny był odpowiedzialny, tylko demokracja narodowa, bo ona reprezentowała kraj w Dumie. Nie zapytano nawet samych siebie, czy do tego się nie przyczyniło w pewnej mierze owo rozdwojenie polityki polskiej, zachęcające rząd do bezwzględnej walki z przedstawicielstwem polskim w Dumie, nie mówiąc już o tym, że całkowicie przemilczano ogólno-państwowe plany, którymi się Stołypin w tym swoim kroku kierował, plany stworzenia nacjonalistycznej większości w Dumie, na której by się rząd mógł silnie oprzeć.

„Realiści” nie mogli zrozumieć, jak przy tych wszystkich błędach i porażkach stronnictwo demokratyczno-narodowe utrzymuje swój wpływ w kraju, nie mogli zrozumieć, bo nie rozumieli własnego społeczeństwa. Nie posiadali najpierwszego warunku do prowadzenia polityki naprawdę realnej.

Na szczególną uwagę zasługuje zachowanie się stronnictwa polityki realnej w kraju, wobec walk wewnętrznych, wobec ścierających się ze sobą przeciwnych kierunków. W gorącym okresie rewolucyjnym, w okresie walki kierunku narodowego z socjalistycznym, „realiści” pozostali biernymi, stojąc na boku krytykowali sobie tylko obie strony. Ta dogodna i niewiele kosztująca rola przypadła im widocznie do smaku, bo w następstwie, kiedy zawierucha rewolucyjna ucichła i kiedy miejsce dawnej walki, mającej nawet krwawe epizody, zajęła walka w opinii pomiędzy obozem narodowym a żydowsko-postępowym, „realiści” w dalszym ciągu stali na boku, w pozie poważnych superarbitrów, obojętnych jednej i drugiej stronie, wygłaszających o jednej i drugiej imparcjalne sądy. Przy bliższym wszakże przyjrzeniu się ta bezstronność okazywała się tylko pozorną: bardzo często z poza niej wyzierała życzliwość dla obozu żydowsko-postępowego, bardzo często ataki z jego strony na demokrację narodową znajdowały poparcie w prasie realistycznej. Przeciętny „realista” rozumował w ten sposób: ponieważ stronnictwo demokratyczno-narodowe jest najsilniejsze w kraju, ponieważ ma znaczną przewagę w jego opinii, więc stronnictwo polityki realnej, będąc slabem i dążąc do zdobycia wpływu, musi popierać jego przeciwników, musi na wzór galicyjski dążyć do wytworzenia koalicji wszystkich, najskrajniejszych nawet żywiołów przeciw demokracji narodowej. Jednakże niema wątpliwości, że byli w stronnictwie polityki realnej ludzie, którzy mieli o wiele głębsze powody do zbliżenia z Żydami i postępowcami. Stojąc pozornie pod sztandarem konserwatywnym, ale nie mając nic wspólnego z zasadami konserwatyzmu, będąc w gruncie rzeczy wolnomyślnymi liberałami, poczuwali się oni do braterstwa ideowego z obozem żydowsko-postępowym. Nie uważając dla siebie za dogodne służyć otwarcie w jego szeregach, służyli jego celom po cichu, przygotowując przy pomocy obozu w rzekomo konserwatywnego grunt pod triumf „wielkich zasad liberalnych”. Znaczna część członków stronnictwa polityki realnej nic wspólnego z tymi planami nie miała, lecz była to część bierna, nie umiejąca nie tylko wpłynąć na kierunek działalności stronnictwa, ale nawet nie orientująca się dobrze w tym, co ich własne stronnictwo robi. Ludzie ci w przekonaniu swym uważali się za najlepszych konserwatystów, a nie widzieli, że pod kierunkiem swych, wcale nie konserwatywnych guwernerów politycznych używani są do walki z tym, co przedstawia właśnie zdrowy pierwiastek narodowo – zachowawczy w społeczeństwie. Tym sposobem ostrożnie prowadzona robota liberałów z grupy Spasowicza, asymilujących stopniowo konserwatyzm polski i oczyszczających go ze wszystkiego, co istotę konserwatyzmu stanowi, robota, która swego czasu zrobiła zbyt śmiałe i nieostrożne posunięcie w pismach Scriptora, ze smutnym dla jej autorów rezultatem, która wskutek tego na krótko przycichła – znów zaczęła śmielej posuwać się naprzód, prowadząc nieświadomych rzeczy ziemian, nieźle już z konserwatyzmu wysterylizowanych, w objęcia radykalnego „postępu”.

Całą potworność, cały dziwaczny fałsz tej sytuacji w obozie demokratyczno-narodowym widziano od dawna. Gdy tedy walka o metodę polityki naszej w Dumie nakazywała demokracji narodowej szukać zbliżenia z realistami, zdawano sobie sprawę, że szczere i rzetelne zbliżenie się będzie trudne. Byłoby ono możliwe, gdyby chodziło tylko o żywioły wiejskie stronnictwa polityki realnej, gdyby te żywioły miały swą niezależność i swobodę działania, gdyby nie pytały na każdym kroku swych liberalnych guwernerów, co mają robić. W tych warunkach, w jakich się znajdowało stronnictwo polityki realnej, zbliżenie, jakie nastąpiło, miało charakter bardzo dziwny. Ze strony „polityki realnej” nie pracowano wcale nad wytworzeniem podstaw lojalnego porozumienia z demokracją narodową w celu utrwalenia w życiu kraju pewnych zasad politycznych, które by w tym życiu wzmocniły pierwiastki zachowawcze, ale stale usiłowano wytwarzać jakąś kaszę międzypartyjną, narzucając demokracji narodowej partie postępowe, o których udział w tym kontredansie ze strony realistycznej gorliwie zabiegano i którym starano się zapewnić wpływ nieproporcjonalny do ich siły. Widoczne było, że i w tym momencie, kiedy się ujawniła tak znaczna wspólność poglądów między realistami a demokracją narodową na zadania i metody polityki naszej w ciałach prawodawczych, kierownikom partii realistycznej przede wszystkim chodzi o wyprotegowanie na poważną pozycję w społeczeństwie niedojrzałych politycznie postępowców.

Dziwna też jednocześnie była taktyka organów prasowych „polityki realnej”. Zamiast pomagać demokracji narodowej w tej ciężkiej pracy, jaką podjęła, chcąc uzdolnić większość naszej opinii publicznej do zrozumienia naszego położenia w państwie, potrzeb i zadań naszej polityki, organy te jakby umyślnie starały się tej pracy przeszkadzać. Periodycznie powtarzał się w nich triumfalny refrain: oto demokracja narodowa przeszła na nasze podwórko, oto nauczyła się od nas rozumu, oto przejęła naszą politykę... Nie wiadomo, o co tu więcej chodziło – o zrażenie mniej dojrzałych i mniej krytycznych żywiołów społeczeństwa do polityki stronnictwa demokratyczno-narodowego, czy też o schlebianie próżności członków własnego stronnictwa. Czy może wreszcie liczono, iż sami kierownicy obozu demokratyczno-narodowego są tak niedojrzali, że to może ich podrażnić, wyprowadzić z równowagi i zniechęcić do wytrwałej walki o kierunek polityki, wypływający najściślej z założeń myśli demokratyczno-narodowej. Widoczne było w każdym razie, że dla ludzi, kierujących umiejętnie obozem realistycznym, nie było zbyt dogodne zbliżenie się tego stronnictwa z demokracją narodową, że widoki ich, przeciwnie, dyktowały raczej romans z postępowcami. Robiło to takie wrażenie, jakby się obawiali, żeby przez zbliżenie z demokracją narodową w stronnictwie polityki realnej nie odrodził się i nie wzmocnił polski pierwiastek konserwatywny; dlatego woleliby, żeby istniał między tymi obozami antagonizm na gruncie metod polityki zewnętrznej, ażeby izolowanych od wpływu narodowego swych pupilów politycznych mogli dalej prowadzić bez przeszkody w uplanowanym kierunku.

Jeżeli taką była ich polityka, to nie można jej odmówić dużego sprytu. Ale spryt sam nie wystarcza. Tam, gdzie niema tego, co nazywamy rozumem stanu, spryt umie zawodzić nawet bardzo wybitnych ludzi. W każdym razie starczy on tylko na bardzo krótko. To też polityka ta doprowadziła do wytworzenia nowego antagonizmu między demokracją narodową a realistami, tylko już na gruncie mniej dla realistów dogodnym. Ten grunt dała przede wszystkim kwestia żydowska.

 

 

II

KWESTIA ŻYDOWSKA

 

Nic nie było tak przeciwnego wszelkim zasadom konserwatywnym, tak im wrogiego, jak program asymilacji Żydów, wprowadzenia ich do środka społeczeństwa polskiego i dania im w tym społeczeństwie wpływowej roli, program, który prawie niepodzielnie zapanował w naszym kraju od czasu słynnej reformy Wielopolskiego. Żyd nie może być zachowawcą w społeczeństwie europejskim, chociażby nawet to sobie dla jakichś względów postanowił. Cala tradycja tego społeczeństwa jest mu obca, sprzeczna z tym wszystkim, z czym się dusza żydowska w ciągu niezliczonych pokoleń zrosła. Ze wstrętem traktuje on całą przeszłość ludów europejskich, żywi nienawiść do ich religii, na wszelką zaś wyrosłą z tych społeczeństw hierarchię patrzy jako na uzurpatorkę stanowiska, należącego się „ludowi wybranemu”. Instynktownie wprost dąży on do zniszczenia w swym otoczeniu europejskim czci dla tradycji, przywiązania do religii, uznania dla jakiejkolwiek hierarchii, lży, wydrwiwa, ośmiesza to wszystko, co dla każdego uczciwego konserwatysty musi być święte. Dzisiejszą swoją pozycję i wpływową rolę zawdzięcza on Wielkiej Rewolucji i dlatego stara się świadomie jej dzieło kontynuować, szerzyć, doprowadzać do krańcowych konsekwencji w pożądanych dla siebie kierunkach.

Wtargnięcie potężnej fali żydowskiej w nasze życie pociągnęło za sobą w tych sferach społecznych, które z Żydami w bliższą styczność weszły, takie zniszczenie wszelkich rysów zachowawczych, taki bunt przeciw własnej tradycji narodowej, rozkład poczucia religijnego i nawet elementarnego szacunku dla religii, taki wstręt do wszelkiej, nawet najbardziej uprawnionej hierarchii, że zagroziło nam w pewnym sensie wprost zdziczeniem. Gdyby cały ogół temu wpływowi uległ, zatracilibyśmy właściwie zdolności do życia społecznego, stalibyśmy się anarchiczną gromadą bez wewnętrznej organizacji moralnej, zdolną żyć tylko w karbach, nałożonych z zewnątrz.

Tak łatwe przyjęcie się programu filosemickiego w naszym społeczeństwie w okresie popowstaniowym ma swoje dwie przyczyny. Pierwsza – to w ogóle brak silnych zasad konserwatywnych w Polsce, uwarunkowany koleją naszych dziejów w ostatnich stuleciach, o czym już mówiliśmy wyżej; druga – to umiejętnie narzucona społeczeństwu doktryna, głosząca, że wchłonięcie, zasymilowanie Żydów wzmocni nasz naród, doda mu sił do walki o byt zagrożony. Ta fałszywa swą jednostronnością, czysto materialistyczna doktryna, widząca siłę narodu jedynie w jego liczbie i majątku, mogła być łatwo zaszczepioną tylko w społeczeństwie, mającym nienormalnie słabe poczucie tego, co stanowi moralne podstawy narodowego bytu i bez czego największe siły fizyczne i zasoby materialne żadnej wartości nie mają.

Przeciw panowaniu tej doktryny rodziła się stopniowo reakcja. Zaczęto coraz silniej kwestionować wartość tego nabytku, jaki nasz naród robi w asymilowanych Żydach. Obok bezwzględnego antysemityzmu, jaki przedstawiał wyklęty przez większość inteligencji polskiej Jeleński w swojej Roli, już na kilkanaście lat przed końcem ubiegłego stulecia demokratyczny Głos zaczął podejmować krytykę programu asymilatorskiego z narodowego punktu widzenia. Ta krytyka pogłębiała się później stopniowo w obozie demokratyczno-narodowym, który w Żydach coraz wyraźniej widział najsilniejszą przeszkodę do zorganizowania myśli narodowej w naszym kraju.

Wreszcie przyszedł czas, kiedy Żydzi, poczuwszy się dość silnymi, zaczęli zrzucać maskę polską, występować jako Żydzi i tylko Żydzi, kiedy nacjonaliści żydowscy okazali się głównymi przywódcami żydowskiej masy, a tzw. asymilowani Żydzi uwydatnili całą niezdolność do stanięcia po stronie polskiej przeciw nowemu ruchowi żydowskiemu, stwierdzając calem swym zachowaniem się, że silniejsze węzły wiążą ich z żydostwem, niż z polskością. Nie trzeba było wyraźniejszych dowodów całego fałszu doktryny o wzmocnieniu narodu polskiego przez asymilację Żydów. Nieubłagana rzeczywistość stwierdziła całkowite bankructwo programu asymilatorskiego.

Kosztownym niesłychanie doświadczeniem, stratą mnóstwa pozycji w życiu ekonomicznym i społecznym kraju ogół polski kupił sobie nową wiedzę o Żydach, zrozumiał w ogromnej mierze niebezpieczeństwo, jakie przedstawiają oni dla narodowego bytu. Tym kosztem wytworzył się moment bardzo przyjazny do odrodzenia pierwiastków zachowawczych w duszy narodu, do podźwignięcia z upadku zasad, o które w ubiegłych czasach walczył konserwatyzm we wszystkich krajach. Gdyby też istniał w naszym kraju obóz konserwatywny, chwyciłby on ten moment skwapliwie, podniósłby śmiało swój sztandar i pod hasłem usuwania rozkładowego wpływu żydowskiego zgromadziłby pod nim wcale niepoślednie zastępy. Takiego obozu wszakże nie mamy, bo konserwatyzm w ogóle w historii narodów europejskich karierę swoją już skończył. Nie znaczy to, żeby zbankrutowały wszystkie wartości moralne, w których obronie stawał. Znalazły się one na sztandarze nowego ruchu, idącego do szerokich mas społecznych z hasłem obrony moralnych podstaw narodowego bytu – ruchu narodowego, zwanego często przez przeciwników nacjonalistycznym, który u nas znalazł swój wyraz w stronnictwie demokratyczno- narodowym. Temu też stronnictwu przypadła rola przewodnika społeczeństwa w wyzwalaniu się z pod żydowskiego wpływu.

Jakby dla umyślnego szyderstwa z konserwatyzmu, stronnictwo, które lubi o sobie mówić, że jest konserwatywnym, stronnictwo polityki realnej wystąpiło do energicznej walki w obronie Żydów i żydowskiego wpływu. Organy jego najdłużej wytrwały na straconej pozycji programu asymilatorskiego, dowodząc najrozmaitszymi sztukami jego żywotności i wartości dla narodu. Kiedy, wobec widocznego zwracania się opinii kraju przeciw Żydom, w prasie warszawskiej zaaranżowano sprytny, acz nieudany figiel, mianowicie zaatakowano „litwaków”, a przeciwstawiano im Żydów asymilowanych, jako beniaminków społeczeństwa polskiego – Słowo i Kurjer Polski wzięły najwyższą nutę w tym chórze. Widoczne było wielkie niezadowolenie tych organów, kiedy im powiedziano z narodowego obozu, że kraj nasz stoi nie wobec „kwestii litwackiej”, ale wobec kwestii żydowskiej, obejmującej nie tylko świeżych przybyszów żydowskich, nie tylko agitatorów nacjonalistycznych, ale całą masę żydowską naszego kraju i również Żydów asymilowanych.

Na żadnym punkcie stronnictwo polityki realnej nie okazało się tak widocznym wrogiem zasad konserwatywnych, jak właśnie w kwestii żydowskiej.

 

 

III

KWESTIA SAMORZĄDU

 

Jednym z najdobitniejszych świadectw zaniku myśli konserwatywnej w polityce grupy „realistycznej” jest jej postępowanie w kwestii samorządu.

Grupa ta zawsze wysuwała osiągnięcie instytucji samorządu ziemskiego i miejskiego jako najgłówniejszy punkt swego programu. Przez długi czas program ten był jedynie pobożnym życzeniem, do jego zrealizowania brak było chęci ze strony rządu. Ci, którzy się z nim nosili, nie byli przeto zmuszeni do zagłębiania się w praktyczne trudności jego urzeczywistnienia na naszym gruncie, zwłaszcza, gdy idzie o samorząd miejski.

W kraju, w którym większość miast i miasteczek ma przewagę ludności żydowskiej, ludności, idącej zawsze ławą, głosującej solidarnie i zawzięcie broniącej swoich interesów przeciw interesom całego społeczeństwa, trzeba sobie przecie postawić przede wszystkim pytanie, jaki się chce mieć samorząd miast, czy służący interesom kraju, czy też żydostwa?... To pytanie, z natury rzeczy, narzucało się zawsze, gdy mówiono o samorządzie miejskim. Politycy wszakże obozu „realistycznego” nie zdawali się widzieć w tym wielkiej trudności: mieli jakoby sposoby na to, żeby, nie zajmując w sprawie samorządu stanowiska przeciwnego Żydom, uczynić jednak ten samorząd pożytecznym dla kraju, zgodnym z interesami społeczeństwa polskiego. To stanowisko wszakże wystarczało dopóty, dopóki kwestia samorządu miejskiego pozostawała w dziedzinie idealnej. Z chwilą, kiedy weszła ona na drogę realizacji, kiedy rząd Stołypina projekt samorządu opracował i wniósł do Dumy, okazało się, że wszystkie, obmyślane przedtem sztuczne kombinacje są nic nie warte, że stanowisko przyjazne dla Żydów nie da się pogodzić ze stanowiskiem polskim, że trzeba wybierać pomiędzy jednym a drugim. I tu zaczęła się tragedia stronnictwa polityki realnej, tragedia, jak ktoś powiedział żartem, w stylu pseudoklasycznym, osnuta na motywie walki między miłością a obowiązkiem, między miłością dla Żydów a obowiązkiem względem kraju. Jest to, ma się rozumieć, żart, bo trudno przecie posądzać „realistów” o jakiś szczególny sentymentalizm w stosunku do Żydów. Tu była inna sprawa.

Niezależnie od względów, jakimi się kierował Stołypin w swoim projekcie samorządu, kwestię żydowską rozwiązał on na sposób zgodny z interesem naszego kraju. Ograniczenie procentowe radnych żydowskich zabezpieczało rady miejskie od bezpośredniego wpływu głosów żydowskich na ich uchwały, ustanowienie zaś wyborczej kurii żydowskiej odbierało Żydom możność wywierania wpływu pośredniego przez radnych polskich, którzy, dzięki systemowi kurialnemu, zostali od Żydów uniezależnieni. Wprowadzenie tych ograniczeń dawało możność ludności polskiej miast naszych wyłonienia z siebie zarządów miast i kierowania samorządem zgodnie z interesami kraju.

Okazało się wszakże, iż najoczywistsze dobro kraju staje się kwestią sporną tam, gdzie wchodzą w grę interesy Żydów lub gdzie załatwienie sprawy jest możliwe tylko przy nieliczeniu się z oderwanymi doktrynami, z którymi zżyły się pewne obozy polityczne. Cały też obóz postępowy wielkim głosem zaprotestował przeciw ograniczeniu Żydów, jako pogwałceniu wielkiej zasady liberalnej, zasady równouprawnienia. Przyszło mu to zresztą bardzo łatwo wobec tego, że myśl jego nigdy naprawdę nie zajmowała się sprawami realnymi, że zawsze bujała w dziedzinie zasad oderwanych, że polityka jego zawsze się sprowadzała do niewinnych zresztą protestów. Natomiast położenie stronnictwa polityki realnej wobec tej sprawy stało się wielce trudnym i skomplikowanym. Stronnictwo to protestów nigdy nie lubiło, do opozycji względem rządu nigdy nie miało wielkiej skłonności, oderwanego doktrynerstwa także nigdy głośno nie pochwalało, w nazwie swojej nawet proklamowało kult „polityki realnej”. Zdawałoby się tedy, że tam, gdzie idzie o realną korzyść kraju, w wyborze drogi wahać się nie powinno. I przez pewien czas istotnie wydawać się mogło, że wahać się nie będzie.

Poszczególni „realiści”, zapytywani jak się zapatrują na sprawę udziału Żydów w samorządzie wobec opracowanego przez rząd projektu, odpowiadali niezawodnie szczerze, iż sposób załatwienia tej sprawy przez rząd odpowiada całkowicie ich dążeniom i przekonaniom. Odpowiadając tak atoli, nie wiedzieli oni pewnie, co noszą w zanadrzu właściwi kierownicy stronnictwa. Gdy przyszło też do oficjalnego wypowiedzenia się, stronnictwo stanęło w opozycji do projektu rządowego na tym punkcie. Jego stanowisko w tej sprawie przechodziło różne fazy. Był moment, kiedy się zdawało, że bronić będzie całkowitego równouprawnienia Żydów. „To moja religia – równouprawnienie wszystkich obywateli” – wypowiadali się jego przedstawiciele na naradach międzypartyjnych, a zarząd stronnictwa, jakkolwiek wstrzemięźliwszy w wyrażeniach, to samo stanowisko najwidoczniej zajmował. Rozmaici ludzie patrzyli na to ze zdumieniem i zadawali sobie pytanie: co to za stronnictwo konserwatywne, którego religię stanowią zasady wielkiej rewolucji?... Na tym wszakże stanowisku „praw człowieka” stronnictwo nie wytrwało. Widocznie nacisk żywiołów, nie pozbawionych zdrowego sensu i posiadających poczucie interesów kraju, wywarł swój wpływ i zmusił zarząd do pogodzenia się z koniecznością procentowego ograniczenia Żydów. Natomiast z całą forsą zaczęło stronnictwo zwalczać ustanowienie kurii żydowskiej.

Ci, którzy z bliska patrzyli na to, co się robiło u nas w tej sprawie, wiedzą dobrze, jakich wysiłków, jakich kunsztownie obmyślanych sposobów używali kierownicy stronnictwa, ażeby nie dopuścić do wyrażenia się opinii naszego kraju na korzyść ustanowienia kurii żydowskiej, ażeby wpłynąć na Koło Polskie, iżby się przeciw jej ustanowieniu oświadczyło; wszyscy zaś, czytający gazety, wiedzą, jak bezwzględnie organy „realistyczne” potępiały nasze przedstawicielstwo w Dumie po deklaracji Jarońskiego za kurią.

Powstaje pytanie: czym się kierowało tutaj stronnictwo, o co mu chodziło? Na pytanie to dawali odpowiedź sami kierownicy stronnictwa, motywując swoje stanowisko. Według nich nie można było dopuścić do tego, ażeby Żydzi byli odgrodzeni od Polaków, gdyż toby położyło tamę dalszemu zbliżeniu tych dwóch żywiołów, powstrzymało „uobywatelenie” Żydów, ich asymilację; nadto wobec tego, że Żydzi, oddzieleni w osobną kurię, na pewno nie będą wybierali do rad miejskich przedstawicieli asymilowanej inteligencji żydowskiej, najcenniejsi dla społeczeństwa polskiego Żydzi asymilowani będą praktycznie pozbawieni udziału w samorządzie. To stanowisko jest całkiem zrozumiale: można uważać za rzecz naturalną, że danej grupie chodzi o zbliżenie żydowsko-polskie, że zależy jej na tym, ażeby asymilowani Żydzi odgrywali wydatną rolę w naszym życiu społecznym. Tylko niech ta grupa nie twierdzi, że jest przedstawicielką konserwatyzmu. Bo przecie niema żywiołu bardziej wrogiego wszelkim zasadom i dążeniom konserwatywnym, jak inteligencja żydowska. Nie tylko w naszym kraju, ale wszędzie stoi ona na czele obozów, zwalczających konserwatyzm na wszystkich punktach i niszczących w życiu społeczeństw wszystko to, co uczciwemu, szczeremu konserwatyście musi być drogie, co jest dla niego święte. Wiemy przecie, w jakim duchu prowadzony jest zarząd tych miast w ościennych państwach, gdzie Żydzi rozporządzają poważniejszym wpływem.

Na tym sprawa się nie kończy. Niepodobna przypuścić, ażeby kierownicy stronnictwa polityki realnej nie zdawali sobie sprawy z tego, że bez wprowadzenia kurii, przy wspólnym głosowaniu Polaków z Żydami większość naszych miast i miasteczek miałaby radnych wybranych przez Żydów. Chociaż ci radni, wobec procentowego ograniczenia Żydów, byliby w ogromnej większości chrześcijanami, to jednak, przechodząc przy wyborach głównie głosami żydowskimi, byliby oni od Żydów bezwzględnie uzależnieni, musieliby ich życzeniom dogadzać, ich dążenia popierać, ich interesom służyć. Wytworzyłoby się położenie niesłychanie demoralizujące, mogące leżeć tylko w interesie wrogów naszego społeczeństwa, naszej religii, a także bezwzględnych wrogów konserwatyzmu. To wszystko musieli rozumieć kierownicy stronnictwa polityki realnej, a jednak to im nie przeszkodziło z całą zawziętością walczyć przeciw ustanowieniu kurii żydowskiej.

Dodać należy, że sprawa żydowska w samorządzie – to jedna z nielicznych spraw politycznych, w których stronnictwo polityki realnej zdobyło się ostatnimi czasy na istotną energię, w której zrobiło niemałe wysiłki czynne. Świadczy to, jak ważną, jak drogą była ta sprawa kierownikom stronnictwa.

I po tym wszystkim ci ludzie jeszcze mówią, ze są przedstawicielami konserwatyzmu w naszym kraju.

 

 

IV

POZORY A RZECZYWISTOŚĆ

 

Zatrzymaliśmy się dość długo nad ewolucją tej grupy politycznej Królestwa, której istnienie zaczęło się od naśladowania konserwatyzmu galicyjskiego. Chodziło nam o wykazanie faktami, jak ta grupa, złożona w znacznej mierze z ludzi dobrej woli, gorąco pragnących przyczynić się do poprawy narodowego położenia, z drugiej zaś strony, z ludzi nie pozbawionych zdolności i umysłowej kultury, poszła szybko w swym rozwoju w kierunku, całkiem sprzecznym z pierwotnymi założeniami. To samo, jak już wskazaliśmy, stało się z partią konserwatywną krakowską, ale tam ta ewolucja tłumaczy się zwycięstwem interesu partii nad interesem narodu, dążeniem za wszelką cenę do władzy, polityczną wprost nie moralnością, cynizmem, który znalazł swą przerażającą ilustrację w świeżo ujawnionych zakulisowych działaniach partii. Wprawdzie i tam nie można wszystkich, należących do partii ludzi podciągnąć pod jeden moralny strychulec i jednakowo kwalifikować, i tam znajdujemy w łonie partii żywioły lepsze, które by w innych warunkach uczciwie, po obywatelsku sprawowały narodową służbę. Tylko panująca atmosfera polityczna, wytworzona przez długoletnie rządy partii, zaślepia tych ludzi lub daje im fałszywy kąt patrzenia, sprawia, że w pogoni za władzą nie zadają sobie nawet pytania, co naród na ich polityce zyskuje lub traci. Tu, w Królestwie atmosfera polityczna jest inna i inni są ludzie.

Wśród ziemian, należących do tzw. „polityki realnej”, nie spotykamy się na ogół z tym cynizmem politycznym, jaki znamionuje polityków krakowskich. Niektórzy czasem ten cynizm udają, zapożyczają jego pozory, żeby wyglądać na dojrzałych i wytrawnych polityków, ale w głębi duszy go niema, bo żadna doktryna ludzi gruntownie nie zdemoralizuje, jeżeli temu nie sprzyjają praktyczne warunki życia. Warunki zaś nasze, w których polityka nie daje osobistych korzyści, a jeżeli w bardzo skąpy sposób zaspakajać może pewne ambicje, to wymaga za to niemałych ofiar, warunki te pola do takiej demoralizacji nie przedstawiają. To też wśród ludzi, o których mowa, spotykamy się często ze szczerą, gorącą chęcią zrobienia dobrze dla kraju, wybrania w polityce drogi najkorzystniejszej dla narodu, ludzi których ambicją jest stawać we wszystkich sprawach na stanowisku szczerym, uczciwym, obywatelskim.

Pomimo to stronnictwo, do którego ci ludzie należą, przechodzi ewolucję, w ciągu której działania jego stają się coraz jaskra wszem zaprzeczeniem jego ideowych założeń, wierzeń jego członków, nawet dziś proklamowanych głośno jego haseł. Ogłasza ono, że jest konserwatywnym i wielu jego ludzi uważa się za rzetelnych konserwatystów – a popiera w życiu politycznym kierunki, najbardziej wrogie konserwatyzmowi, pracujące gorliwie nad zniszczeniem resztek pierwiastków zachowawczych w naszym narodzie; stara się uchodzić za jedyne naprawdę katolickie, istotnie dbające o Kościół, ma w swym łonie niejednego szczerego, gorącego katolika, nie szczędzi też frazesu katolickiego w swych organach i wyrazów hołdu dla hierarchii kościelnej – a w praktycznym działaniu politycznym wysila się dla zapewnienia siły i wpływu żywiołom najbardziej wrogim religii i Kościołowi, przede wszystkim zaś Żydom; wywiesiło na swoim sztandarze realizm polityczny, uznało za swoją główną zasługę od początku swego istnienia walkę z frazesem, obronę umiarkowania i zasady kompromisu przeciw nieprzejednanej bezmyślności – a umiało podczas ostatnich wyborów do Dumy stanąć w Warszawie po stronie tzw. koncentracji i, nie miało co prawda (niektórzy jego członkowie – z furią), poprzeć kandydata, reprezentującego właśnie bezmyślny frazes nieprzejednany, nieszkodliwego zresztą człowieka, który z demokracji narodowej usunął się był, zarzucając jej zbytnią kompromisowość.

Ostatni ten fakt jest bardzo znamienny i tym ciekawszy, że na prowincji „realiści” poszli inną drogą: w Kieleckiem nie zwalczali kandydata, który się naraził Żydom przez złożenie w Dumie słynnej deklaracji w sprawie ograniczeń i kurii żydowskiej, w Radomskiem zaś popierali kandydata demokracji narodowej przeciw politycznemu współwyznawcy warszawskiego kandydata koncentracyjnego. Ujawniła się tym sposobem ciekawa rozbieżność między „realistami” prowincjonalnymi a sztabem warszawskim.

Można by cały świat schodzić i nigdzie by się wśród stronnictw politycznych nie spotkało takiego dziwoląga, jak nasze stronnictwo polityki realnej. Robi ono wrażenie grupy politycznej, nie mającej żadnej przewodniej myśli, nie wiedzącej dobrze, czego chce, a w każdym razie wybierającej środki, prowadzące do całkiem przeciwnego celu, niż ten, który sobie założono. Jest w tym jego charakterze coś monstrualnego, co by się nie dało w żaden sposób wytłumaczyć, gdybyśmy nie wiedzieli o genezie stronnictwa, o jego dwoistym początku. Nieszczęściem jego było to, że powstało z połączenia dwóch sprzecznych, całkiem przeciwnych sobie żywiołów, z małżeństwa konserwatywno-liberalnego, w którym liberalna żona, ofiarowawszy się na skrzętną gospodynię i skorzystawszy z dobroduszności i ociężałości umysłowej konserwatywnego męża, mówiąc trywialnie, wzięła go dobrze pod pantofel. I tak, jak żona często, zachowując sobie władzę i decydowanie o wszystkim, mężowi łaskawie ofiarowuje pozory autorytetu – liberalni kierownicy stronnictwa, prowadząc je umiejętnie w duchu swoich dążeń, ubierają swą politykę we frazes konserwatywny dla zadowolenia tych członków i przyjaciół stronnictwa, którym jeszcze coś z aspiracji konserwatywnych pozostało.

My, Polacy, pod pewnymi względami jesteśmy jednym z najbardziej młodzieńczych narodów w Europie. Trudno gdziekolwiek znaleźć ludzi, którym by, tak jak nam, pozory za treść starczyły, którzy by umieli tyle poświęcić, tyle się wyrzec rzetelnej treści dla zdobycia lub utrzymania pozorów. Rzadko zastanawiamy się nad tym, czym jesteśmy, ale ani na chwilę nie przestajemy troszczyć się o to, za co jesteśmy uważani. Nasz patriotyzm polega na tym, żeby być uważanymi za dobrych Polaków, nasza religijność – żeby wyglądać na dobrych katolików, nasza mądrość – żeby wygłaszać zdania, które przez innych będą uważane za rozumne, nasza kultura – żeby robić to, co robią ludzie cywilizowani, nie zadając sobie nawet pytania, dlaczego i po co to się robi. Ta nasza właściwość nie jest jakimś tragicznym kalectwem charakteru narodowego, nad którym należałoby rozpaczać; jest to tylko wyraz naszej niedojrzałości, wynik naszej historii, która na długi czas, na parę stuleci, przestała być szkolą, wychowującą jednostkę ludzką, posuwającą naprzód jej moralne dojrzewanie, jeszcześmy nie doszli do tego wieku męskiego, w którym człowiek ma swój własny rozum i swoje własne sumienie, ma miarę złego i dobrego w samym sobie. Jak niedojrzały młodzieniec, szukamy tej miary poza sobą, naśladujemy niezrozumiałe wzory, wysilamy się na to, żeby na coś wyglądać, nie zapytując siebie nawet, czy naprawdę tym jesteśmy. Ściśle mówiąc, przeważnie jeszcze nie chodzi nam wcale o to, żebyśmy czymś naprawdę byli. Na najwyższych szczeblach naszego społecznego życia i na najwyższych poziomach naszego umysłowego rozwoju mamy ludzi, którzy nie myślą o tym, czym są, ale jak wyglądają.

Dlaczegóżby w tych warunkach nasz konserwatyzm nie miał polegać na tym, żeby wyglądać na konserwatystów, nie troszcząc się wcale o to, czym się jest w istocie?... Na tym właśnie polega dobra orientacja psychologiczna kierowników stronnictwa polityki realnej,. iż zrozumieli oni, że zwolennikom dać trzeba przede wszystkim pozory, że można w treści pozwolić sobie nawet na konsekwentną walkę z konserwatyzmem, byle się pozory, byle się frazes konserwatywny zachowało.

 

 

V

WALKA Z RUCHEM DEMOKRATYCZNO – NARODOWYM

 

„Konserwatyzm jest siłą, obudzoną do działania przez rewolucję francuską i walczącą przeciw tendencjom tej rewolucji”. Tak go określa jeden z najwybitniejszych dziś przedstawicieli stronnictwa konserwatywnego w angielskiej Izbie Gmin . Te parę słów ściśle wyrażają istotę konserwatyzmu, jego genezę i znaczenie w życiu politycznym Europy. Konserwatyzm był kierunkiem, organizującym obronę tego, co rewolucja obalała.

Obrona ta, jakkolwiek w rozmaitych krajach zacięta, była prowadzona bez wielkiego powodzenia. Przez całe XIX stulecie, w walce z obozami, wyprowadzającymi swój program z rewolucji francuskiej, konserwatyzm musiał ustępować pozycję za pozycją, aż w jednych krajach całkowicie zbankrutował, w innych zaś został zepchnięty na podrzędne stanowisko w politycznym życiu. Roznosicielka zasad rewolucji po Europie, liberalna demokracja szła naprzód przez całe to stulecie w zwycięskim pochodzie, wywracając w duchu swoich dążeń ustroje polityczne państw i opanowując życie narodów. Dopiero w ostatnich czasach zaczyna ona znajdować potężnego przeciwnika w siłach, które sama wyprowadziła na widownię, w powołanych do życia politycznego szerokich masach, które, doszedłszy do głosu, ujawniają w życiu politycznym swe instynkty narodowe. Od dłuższego czasu rozlega się po Europie głos skargi na wzmożenie się wyłączności narodowej, na nacjonalizm, szowinizm, militaryzm, coraz silniej ujawniający się w życiu narodów, na reakcję, idącą od dołu, na barbarzyństwo, dążące do zniszczenia wielkiego dzieła humanitarnego. To epigonowie rewolucji francuskiej, którzy już widzieli się panami świata, wyrażają troskę o przyszłość swych idei, zagrożonych przez ich własne dzieło. Ich żal i oburzenie jest zrozumiałe. Zdawało im się, że urządzenie świata według dogmatów rewolucji jest na ukończeniu, że to dzieło, rozpoczęte zgilotynowaniem lub wyrzuceniem zagranicę arystokracji i szlachty francuskiej, a później prowadzone szybko naprzód przez zwycięstwa nad obozami konserwatywnymi we wszystkich krajach, nie napotka już żadnej poważnej przeszkody. Nie przewidzieli, że znajdzie ono najpotężniejszego, niezwyciężonego wroga w instynktach narodowych mas, na których się oprze nowy kierunek, kierunek narodowy, który postawi ojczyznę ponad wszelkie doktryny i dogmaty polityczne i który w imię tej ojczyzny wystąpi do walki z kosmopolitycznym doktrynerstwem, z rządami międzynarodowego masoństwa i żydostwa, który podniesie wypuszczony z rąk przez konserwatyzm sztandar obrony tradycyjnych podstaw społecznego bytu. Nie spodziewali się tego, że koniec XIX stulecia, moment, kiedy po stuletniej walce zaczepnej przeciw zajmującemu pozycje obronną konserwatyzmowi mogli już otrąbić swoje całkowite prawie zwycięstwo, jest tylko momentem, w którym zaczyna się nowa walka. W tej walce nowej im pozostaje już pozycja obronna, a rola zaczepna przypada nowemu prądowi narodowemu, idącemu do ataku w imię ojczyzny.

Żywioły konserwatywne poprzedniego okresu w rozmaitych krajach bądź w ten nowy prąd weszły, bądź szukają z nim zbliżenia, rozumieją bowiem, że w nim tylko mogą znaleźć ocalenie te ich aspiracje i dążenia, którym warunki życia nowoczesnego żyć pozwalają.

To jest treść dzisiejszego życia politycznego w Europie. W tym życiu okres walki między demokracją a konserwatyzmem jest właściwie zamknięty, a rozpoczął się już okres nowy: jego treść stanowi walka pomiędzy kierunkiem narodowym a mniej lub więcej wyraźnie kosmopolitycznymi epigonami rewolucji francuskiej, zorganizowanymi w partie liberalne, radykalne, postępowe, socjalistyczne itp.

W Polsce, dla przyczyn, o których mówiliśmy na początku, konserwatyzmu w znaczeniu europejskim nie było. Te żywioły społeczne, które na Zachodzie stanowiły ostoję konserwatyzmu, u nas, zorganizowane w lożach wolnomularskich, pracowały nad częściowym przynajmniej wcieleniem w życie zasad rewolucji francuskiej. Konserwatyzm polski organizuje się naprawdę dopiero w drugiej połowie XIX stulecia, pod wpływami zachodnimi, przede wszystkim zaś pod wpływem dwóch zachodnich państw rozbiorczych, Austrii i Niemiec, organizuje się wtedy, kiedy już gdzie indziej chylił się ku swemu upadkowi. Nie mając silnych podstaw wewnątrz społeczeństwa, przy coraz słabszym podtrzymaniu z zewnątrz – w Austrii rząd coraz więcej był zmuszony do kokietowania z demokracją w jej różnych formach, w Niemczech zaś katolickie centrum coraz bardziej ujawniało dążenia narodowe niemieckie i oddalało się od Polaków – tak późno narodzony konserwatyzm polski nie był w stanie dojrzeć i spotężnieć. Ze wszystkich jego ugrupowań – w zachodniej i wschodniej Galicji, w Poznańskiem, a później i w tutejszej dzielnicy – jedna tylko partia konserwatywna krakowska wykazała zarówno sprawną organizację, jak poważniejszą silę. intelektualną i polityczną twórczość. Dzięki temu stała się ona główną przedstawicielką i duszą konserwatyzmu polskiego, na nią żywioły konserwatywne wszystkich dzielnic zaczęły się oglądać i od niej natchnienia odbierać.

Ta wszakże partia bardzo prędko zwyrodniała. Żądza władzy, interes partyjny rozrósł się w niej tak potwornie, że w jego cieniu uschły wszystkie słabe płonki ideałów konserwatywnych. Do jej steru przyszli ludzie, którzy nigdy naprawdę konserwatystami nie byli, którzy nawet myśleć konserwatywnie nie umieli, którzy w wyborze stronnictwa dla siebie posługiwali się jedną tylko miarą – czy to stronnictwo może im zapewnić stanowiska, korzyści, wpływy, władzę... Przy ich rządach stronnictwo zaczęło mieć wszystko na sprzedanie, byle sobie władzę mogło kupić. W twierdzy konserwatyzmu polskiego, w Krakowie, pod jego sztandarem została zorganizowana polityka sojuszów z wszelkiego rodzaju bandytyzmem politycznym, matactwa bez wiary, bez przekonań, bez żadnego wyższego celu, intryg, przekupstwa, czerpania z funduszów dyspozycyjnych rządu... Byle rządzić, byle panować, byle utrzymywać w swych rękach władzę nad krajem i dostęp do dobrodziejstw, płynących od rządu – mniejsza o to, co się w ten sposób przygotowuje dla przyszłości narodu, co będzie po nas. Après nous le déluge... Konserwatyzm wywietrzał – pozostał osad, pachnący mafią.

Tak skończyła swój żywot myśl konserwatywna polska w głównej swojej, przodującej organizacji – w partii krakowskiej. Nie przyczyniło się to do wzmocnienia jej w innych organizacjach, w których życie tej myśli od początku słabszym biło tętnem.– wśród konserwatystów wschodnio – galicyjskich lub poznańskich. Niemniej przeto tam myśl ta jeszcze żyje i stara się znaleźć swój wyraz w życiu. Natomiast ewolucja partii konserwatywnej krakowskiej fatalnie wprost oddziałała na żywioły konserwatywne Królestwa, które na niej się wzorowały, od niej odbierały natchnienia, ją uważały za niezachwiany autorytet. Wyrodnienie partii krakowskiej ogromnie ułatwiło zniszczenie zaczątków konserwatyzmu w Królestwie tym, którzy to sobie za cel postawili.

Krótka historia konserwatyzmu polskiego w naszej dzielnicy, jak świadczy wyżej podany jej zarys, jest tragikomedią, nie mającą nic sobie podobnego w polityce całego świata.

 

-- -- --

 

Państwo rosyjskie do początku XX stulecia broniło się od pójścia za Europą w przekształceniu swego ustroju. W społeczeństwie, trzymanym z daleka od rządów, od udziału w prawodawstwie, nie mogło tedy być mowy o właściwej walce obozów politycznych. W większym jeszcze stopniu trzeba to powiedzieć o społeczeństwie polskim pod panowaniem rosyjskim, usuniętym nawet od udziału w zarządzie gospodarczym kraju i surowo strzeżonym przez policję i cenzurę, nie pozwalającą na żaden wyraz politycznej myśli. Skutkiem tego walka obozów europejskich nie mogła tu znaleźć ścisłego odbicia politycznego. Z tym większą namiętnością rozwinęła się ona w postaci oderwanej od praktycznego działania, występując jako walka o idee filozoficzne, religijne, etyczne, literackie itd.

Do ostatniego powstania zasady rewolucji francuskiej przenikały do Polski w tej postaci, w jakiej je mogła przenosić na nasz grunt kierująca życiem narodu szlachta. Ta, z natury rzeczy, przejmowała się głównie politycznymi ideałami demokracji europejskiej. Po bankructwie tej polityki, którą by z pewną słusznością można było określić, jako szlachecko-rewolucyjną, po upadku ostatniego powstania, myśl polska w naszej dzielnicy weszła w nową fazę: zjawił się silny prąd, dla którego i rewolucyjny demokratyzm szlachecki był wstecznictwem, który na gruncie niepolitycznym poszedł z furią do ataku na całokształt pojęć społeczeństwa, na jego wierzenia religijne, na ideały narodowe, na przywiązanie do tradycji, na wszelką hierarchię... Była to w pewnym sensie niekrwawa rewolucja mieszczańska przeciw panowaniu w społeczeństwie szlachty z jej wierzeniami, przywiązaniami, z jej całą dotychczasową ideologią.

Na krótki czas zawrzała zacięta walka między tym nowym ruchem a obozem szlachecko-konserwatywnym, walka, w której nowy prąd szybkie czynił zdobycze. Bardzo prędko wszakże ta walka ucichła, uwaga od niej została odciągnięta w innym kierunku. Stało się to w sposób dosyć sztuczny.

Zwycięski prąd liberalny rozszczepił się na dwa odłamy: jeden, radykalniejszy, na długo pozostał w dziedzinie całkowicie niepolitycznej i pod nazwą postępowego otwarcie zwalczał wszelki pierwiastek zachowawczy w społeczeństwie; drugi, umiarkowańszy związał się ze świeżo powstającą pod natchnieniami Krakowa grupą konserwatywną, żywiącą aspiracje polityczne, po to, by nie walcząc otwarcie z konserwatyzmem, przy pomocy umiejętnej pedagogii politycznej doprowadzić do rozkładu wszelkie pojęcia konserwatywne w tej grupie. Ten drugi odłam, wysunąwszy na front zagadnienia polityczne, zagadnienia stosunku do rządu i do państwa, odwrócił całkowicie uwagę konserwatystów od walki z rosnącym ciągle w społeczeństwie liberalizmem i radykalizmem, a skierował ich do walki z prądem narodowym, wskazując w nim jedyne niebezpieczeństwo dla kraju.

Powoli nawet, stopniowo nauczył on konserwatystów, że liberalizm, radykalizm, nawet socjalizm może być dla nich pożądanym sojusznikiem do walki z niebezpieczeństwem ruchu narodowego.

Gdy się okazało, że niebezpieczne zamierzenia, jakie przypisywano obozowi narodowemu, występującemu pod nazwą stronnictwa demokratyczno-narodowego, są właściwie mitem, pochodzącym z nie dość głębokiego poznania jego ideologii lub też z umyślnej mistyfikacji jego przeciwników – początkujący konserwatyści tak już byli związani z liberałami, tak zdemoralizowani przez nich politycznie, tak umocnieni w poczuciu interesu partyjnego, nakazującym szukać wszelkich, najbardziej nawet nieprawych sojuszów przeciw demokracji narodowej, jako stronnictwu najsilniejszemu w kraju, że nawrócenie już na jedyną, właściwą dla konserwatyzmu polskiego drogę było niemożliwe. Przepaść między nimi a obozem demokratyczno-narodowym, która w zakresie jątrzących do niedawna zagadnień polityki zewnętrznej w znacznej mierze się wyrównała – bo nowe warunki zmusiły obie strony do zmiany praktycznego stanowiska – ta przepaść zaczęła się coraz bardziej pogłębiać w zakresie zagadnień wewnętrznych. Wśród tych największą rolę odegrała kwestia żydowska. Ludzie, uważający się za konserwatystów i katolików, a przynajmniej firma tych ludzi umiejętnie została zużytkowana do obrony pozycji i wpływów żydostwa w naszym kraju. Konserwatyści polscy pod umiejętną komendą swych liberalnych kierowników pomaszerowali z Okopów Świętej Trójcy do Kahału...

Ludzie, należący u nas do stronnictwa polityki realnej, mieniącego się konserwatywnym i katolickim, mają złudzenie, że zajmują stanowisko ponad innymi stronnictwami, stanowisko jakby superarbitrów w sporach partyjnych. To im niezmiernie schlebia. W złudzeniu tym utrzymuje ich prasa stronnictwa, nadająca sobie odpowiedni ton i z wysokości koturnów dająca innym stronnictwom nauki, z których sobie zresztą nikt nic nie robi, ile że najwidoczniej sami autorzy tych nauk poważnie ich nie traktują. Ukontentowani swą rzekomą rolą superarbitrów i mediatorów, nie widzą oni, że właściwie stronnictwo ich jest organem pomocniczym akcji, stawiającej sobie za cel zniszczenie w naszym społeczeństwie resztek zachowawczości, osłabienie jego narodowych instynktów, wzmocnienie w nim rozbieżnych dążności klasowych, wpływu żywiołów obcych, a przede wszystkim Żydów, dezorganizację wszelkich usiłowań zjednoczenia go w konsekwentnej polityce wewnętrznej i zewnętrznej, w polityce, która nie służy żadnym doktrynom ani partykularnym interesom, ale której jedynym celem jest realne dobro narodu i jego przyszłość. Tym ludziom wystarcza to, że w organach swojego stronnictwa czytają wygłaszane ze sztuczną powagą napomnienia pod adresem tej lub innej grupy, że „postępowcom” zgani się tam jedno, a „ludowcom” drugie. Nie zadają oni sobie nawet pytania, czy te platoniczne uwagi mają jakiekolwiek znaczenie; a tymczasem „postępowcy” i nawet „ludowcy” wiedzą bardzo dobrze, iż autorzy tych uwag gorąco im życzą, ażeby jak najlepiej im się udawało podkopywanie wpływów demokracji narodowej i anarchizowanie społeczeństwa we wszystkich jego warstwach. Ileż to razy słyszeliśmy wybitnych „realistów”, jak z błyskiem radosnej nadziei w oczach mówili nam, że nasze dzieło moralnego i politycznego zbliżenia ludu z oświecanymi warstwami narodu musi być krótkotrwałe, bo przeciwieństwa klasowe prędzej czy później muszą wsiąść górę... Widocznie głęboko zapadła im w duszę nauka krakowska, że lepiej mieć do czynienia ze Stapińskimi, z organizatorami nienawiści klasowej, niż z ludźmi, którzy idą do ludu, wskazując mu jego jedność z całym narodem i jego obowiązki obywatelskie.

Tymczasem, jeżeli polityka konszachtów ze Sta pińskimi zadała ciężką ranę naszemu narodowi w Galicji, w tej dzielnicy, gdzie władza znajduje się w rękach polskich – u nas byłaby ona wprost morderczą. Jeżeli u nas klasowe interesy zwyciężą, to trzeba będzie postawić krzyż nad sprawą polską w całym jej zakresie.

 

-- -- --

 

Odmienne koleje dziejowe naszego narodu od reszty Europy i wynikająca stąd różnica naszego charakteru politycznego od charakteru innych narodów sprawiła, że w społeczeństwie naszym nie było gruntu dla konserwatyzmu w znaczeniu europejskim, że zjawił się on u nas dopiero bardzo późno, pod wpływami obcymi, że nie miał czasu dojrzeć ideowo, że nie miał zresztą do tego danych, bo w samych jego przedstawicielach instynkty konserwatywne nie były mocne. Zwyrodniał on też bardzo prędko – z konserwatyzmu został prawie tylko wyraz.

Tak samo odmienne właściwości charakteru politycznego, odmienny duch naszego narodu a przy tym wyjątkowe jego położenie polityczne po upadku własnego państwa, sprawiły, że w ruchu narodowym, stawiającym ojczyznę ponad wszelkie doktryny i dogmaty polityczne, wyprzedziliśmy inne narody. Wyprzedziliśmy je nie tylko w ekspansji tego ruchu, w liczebnej jego sile, ale poniekąd także w jego ideologii, w pogłębieniu teoretycznych podstaw kierunku. W pismach nacjonalistów francuskich lub włoskich dopiero dziś zjawiają się niektóre myśli, niektóre pojęcia o istocie narodowego bytu i narodowej polityki, które u nas od dłuższego czasu już były w obiegu. Nasz obóz demokratyczno-narodowy może śmiało powiedzieć, iż o wiele głębiej swoje cele rozumie, o wiele jaśniej zdaje sobie sprawę ze swych zadań, niż nacjonalizm w krajach starszych cywilizacyjnie. Zdobył on też przeważający wpływ na opinię kraju wtedy, kiedy tam dopiero analogiczne obozy zaczęły się organizować do walki z panującymi w społeczeństwie epigonami rewolucji francuskiej.

Na tym się nie kończą jeszcze te różnice.

Gdy konserwatyzm na Zachodzie, zmuszany przez całe XIX stulecie do ustępowania przed zwycięskim pochodem demokracji, w końcu tego stulecia spostrzegł wyrastający z szerszych mas nowy ruch narodowy, od razu zrozumiał, że w nim znajdą ocalenie te zasady zachowawcze, które w dzisiejszym życiu ocalić się dadzą. Widzimy też, jak w rozmaitych krajach do tego ruchu się zbliżył lub z nim związał. W Anglii dawny toryzm, związawszy się z odszczepieńcami od partii liberalnej na gruncie sprawy czysto narodowej, mianowicie w opozycji przeciw irlandzkiemu home rule'owi, wytworzył stronnictwo unionistyczne, które dziś w swoim głównym charakterze nie jest niczym innym, jak organizacją nacjonalizmu angielskiego. I jeżeli to stronnictwo ma widoki zwycięstwa nad rządzącymi dziś liberałami i radykałami, to wie ono dobrze, że osiągnąć je może jedynie na gruncie zagadnień ściśle narodowych. Jeżeli naród angielski odda mu z powrotem rządy, to tylko jako lepszemu organizatorowi obrony kraju i interesów narodu przed niebezpieczeństwem ze strony obcych wrogów oraz jako wrogowi na wewnątrz małodusznych humanitarystów, których dziś opinia angielska nazywa „małymi Anglikami (little Englanders)”. We Francji niedobitki konserwatystów widzą właściwie całą swoją nadzieję w rozwoju ruchu nacjonalistycznego. W Niemczech konserwatyzm niejako utożsamił się z nacjonalizmem, a nawet prześladowana do niedawna konserwatywna organizacja katolików niemieckich, centrum, dziś coraz silniejszym jest wyrazem narodowych dążeń niemieckich.

W Polsce żywioły, które wystąpiły na widownię polityczną pod mianem konserwatystów, w nowym ruchu narodowym, wyrażającym politykę narodowego interesu, i w organizacji tego ruchu uznały... głównego swego wewnętrznego wroga. Poszły one na sojusze z najzaciętszymi wrogami konserwatyzmu i niszczycielami pierwiastków zachowawczych w społeczeństwie – liberałami, postępowcami, ludowcami, socjalistami, z Żydami wreszcie, byle tylko przy ich pomocy skutecznie się obozowi narodowemu przeciwstawić. Takim okazem polityki „konserwatywnej” żaden kraj na świecie pochwalić się nie może...

Wszelkie życie, wszelkie postępowanie wbrew naturze mści się zawsze okrutnie. To też nienaturalne te związki polityczne doprowadziły konserwatyzm polski do całkowitego zwyrodnienia. Nie tylko wszakże sam konserwatyzm zapłacił ich koszta. Płaci je kraj, płaci cały naród. Wynikiem tej polityki contra naturom jest na wewnątrz społeczeństwa anarchia myśli, rozwydrzenie wszelakich antagonizmów i marnych ambicji, brak wszelkiej wewnętrznej karności w społeczeństwie, brak silnej opinii narodowej, której zorganizowaniu obóz rzekomo konserwatywny systematycznie przeszkadzał i przeszkadza, rozpanoszenie się w naszym życiu politycznym niewiary, intrygi, kłamstwa. Tym samem otrzymujemy fatalny wynik na zewnątrz – mianowicie całkowitą niezdolność naszego narodu do zorganizowania polityki obrony swego dobra przed obcymi zamachami, polityki rozumnej, konsekwentnej, celowej. Żywioły, z którymi tzw. konserwatyści wiążą się sojuszami, chociażby miały nawet dostateczną siłę liczebną, takiej polityki nie zorganizują, bo nie umieją narodowo i politycznie myśleć. Obóz narodowy nie zorganizuje jej także, bo ci, od których, jako od względnie dojrzałych i rozważnych, powinien by doznać poparcia, myślą tylko o tym, żeby mu się nie dać wzmocnić, i w tym celu popierają przeciw niemu wszelką anarchię. To też w ciągu całych naszych dziejów porozbiorowych nie było momentu, kiedy by w naszym narodzie panowała taka anarchia myśli politycznej, taki chaos rozbieżnych dążeń, taka bezradność, nie bierna, ale pozornie czynna wobec zewnętrznych ciosów. Jesteśmy, jak organizm ze sparaliżowanymi ośrodkami, zdolny tylko do odruchów, do bezplanowego i bezsensownego wierzgania we wszystkie strony, który tym szamotaniem się sam jeszcze swoje siły coraz bardziej wyczerpuje. Doszliśmy już do znieczulenia nawet na największe potworności polityczne w naszym życiu. Niema bodaj najbardziej szkodliwych dążeń, najbardziej nieprawnych aspiracji, które by ze strony „poważnej i rozważnej” nie doznały głośnej lub milczącej opieki.

Na szczęście zanosi się bodaj na duże zmiany w naszych stosunkach wewnętrznych. Ostatnie fakty z zakresu naszej pseudo-konserwatywnej polityki są już tak jaskrawe, tak potworne, że najbardziej znieczulone społeczeństwo nie może ich chyba strawić. Uważać je można za znaki zbliżającej się likwidacji tego, co się w Polsce nazywa konserwatyzmem, a co od dawna straciło do tego prawo. Im prędzej ona nastąpi, tym lepiej dla ludzi i dla narodu...

Nie przesądzamy, czy w społeczeństwie naszym jest grunt dla obozu istotnie konserwatywnego. Jeżeli jest, to niechże taki obóz powstanie. Ale niech będzie szczerze, uczciwie konserwatywny, niech pracuje rzetelnie nad rozwojem pierwiastków zachowawczych w życiu narodu, niech wzmacnia podwaliny jego wewnętrznej budowy, niech pod firmą konserwatywną nie prowadzi roboty negacyjnej, w gruncie rzeczy rozkładowej, która wszelkiego konserwatyzmu jest zaprzeczeniem.