Książka

Polityka polska i polityka realna

Upadek myśli konserwatywnej w Polsce


ZAGADNIENIE PATRJOTYZMU POLSKIEGO

 

We wszystkich krajach spotykamy na widowni politycznej mnóstwo ludzi, dla których pobudką do politycznego działania jest bądź interes osobisty, bądź interes jakiejś grupy, bądź też bardziej oderwany cel sekty, przeciwstawiającej się w swych dążeniach narodowi, jako całości. Ludzie ci wszakże działają, często wbrew swej woli, na korzyść narodu, bo potężna organizacja państwowa, jaką naród ma na swe usługi, zaprzęga ich, zmusza do służby narodowemu dobru. Organizacja ta pozwala z pożytkiem dla narodowej sprawy używać nawet ludzi pozbawionych wszelkich idealniejszych pobudek, nawet cynicznych kondotierów.

Polska, pozbawiona własnej organizacji państwowej, ma bardzo słabe środki zmuszania ludzi do służby narodowemu dobru. Najgłówniejszym z nich jest opinia publiczna, która nie zawsze zdolna jest wykazać potrzebną siłę. To też egoizm jednostki, wolny od wszelkich względów idealnych, w położeniu, w jakiem nasz naród się znajduje, popycha ją raczej do działania wbrew narodowemu dobru, na szkodę narodu. Nawet egoizm oddzielnych grup czy klas społecznych miewa silne pokusy do pójścia w tym samym kierunku. Dlatego to w naszym położeniu politycznym działaczy politycznych trzeba mierzyć o wiele surowszą, niż gdzie indziej, miarą moralną, trzeba bardzo pilnie strzec tego, ażeby nie dostawali się do zbyt wielkiego wpływu politycznego ludzie, kierujący się wyłącznie interesem osobistym lub nawet interesem partykularnym jakiejś grupy społecznej. Zbyt szerokie rozparcie się na widowni naszego politycznego życia takich ludzi zagrażałoby niebezpieczeństwem całkowitego zaniku narodowej myśli w naszej polityce, doprowadziłoby do tego, że polityka polska służyłaby wszelkim interesom, tylko nie polskim.

Politykę polską w naszych warunkach można budować tylko na silnym, głębokim poczuciu narodowym, na zdolnej do osobistych poświęceń miłości ojczyzny, na patriotyzmie.

Już samo takie postawienie rzeczy nastręcza ogromne trudności. Kontrola moralna ludzi w działaniu publicznym jest rzeczą niesłychanie skomplikowaną, bardzo łatwo jest popełniać w niej błędy i dopuszczać się nadużyć, z drugiej zaś strony liberalizm, jaki w tym względzie panuje w innych krajach, wpływa i na nasze społeczeństwo, wywołując bunt, oburzenie przeciw zbyt surowym wymaganiom moralnym. Na tym wszakże trudności się nie kończą, sam bowiem patriotyzm polski ma niektóre właściwości, czyniące go dla sprawy narodowej niebezpiecznym.

Elementarne poczucie narodowe, im jest głębsze i silniejsze, tym jest więcej warte; miłość ojczyzny, im gorętsza, tym większą stanowi cnotę obywatela. Ale patriotyzm jest to już miłość ojczyzny, wychowana politycznie w pewnym kierunku, i wartość jego zależy od tego, jaki kierunek to wychowanie mu nadało. O naszym zaś narodzie polskim z całą słusznością można powiedzieć, że poczucie narodowe jest u nas silniejsze może, niż gdzie indziej, gorętsza, niż u innych narodów, miłość ojczyzny, ale polityczna postać, jaką ta miłość przybiera – nasz patriotyzm jest wyjątkowo źle wychowany. Sprawił to nieszczęsny ustrój naszego państwa w ostatnich stuleciach jego istnienia.

Przesadne swobody, którymi ten ustrój obdarzał świadomą i myślącą część narodu, brak rządu, brak przymusu, brak surowej odpowiedzialności za działanie przeciw publicznemu dobru – wychował u nas typ patriotyzmu, który jest przywiązaniem do swobód, poczuciem praw narodowych, ale w którym brak silnego poczucia obowiązku względem ojczyzny, poczucia odpowiedzialności za swoje czyny, brak karności, zdolności do stałej służby, do ponoszenia ciężarów na rzecz ojczyzny, do poświęceń, z wyjątkiem momentów szczególnego podniecenia. Polak uczuciami swoimi bardzo nawet przywiązany do ojczyzny, umie się zachowywać praktycznie tak, jakby go losy jej nic nie obchodziły. W chwilach zaś wyjątkowych, gdy ważne wypadki budzą go do czynu, czyn jego nie jest kontrolowany przez własną myśl, przez osobiste sumienie, nie wynika z jego własnego poczucia, że to, co robi, jest dobre lub złe dla narodu; jego patriotyzm polega na tym, żeby robić to, co jest przez innych uważane za patriotyczne, bez względu na to, jakie to skutki dla sprawy narodowej za sobą pociągnie. Stara się on działać tak, żeby za swe czyny nie ponosić odpowiedzialności osobistej, ta mu jest za ciężką, woli odpowiedzialność zbiorową. Jest to niesłychanie niebezpieczna właściwość naszego patriotyzmu, właściwość, z którą się trzeba na długo liczyć, bo grozić nam ona będzie dopóty, dopóki społeczeństwo nie posunie się więcej naprzód w swym moralnym rozwoju, dopóki się nie wychowa w nim silniejsze poczucie odpowiedzialności osobistej. Brak tego poczucia, nie już u ludzi przeciętnych, ale u wyjątkowych nawet, u stojących na czele narodu w najważniejszych chwilach, był jednym z głównych źródeł naszych klęsk narodowych. Sprawiał on, że polityka nasza była pozbawiona steru, który może być tylko dziełem silnej myśli i woli indywidualnej, że rządziła nią psychologia masy, co czyniło z niej łatwe narządzie interesów i intryg obcych.

Dzieje porozbiorowe wychowały w naszym patriotyzmie inną niebezpieczną stronę. Cierpienia narodu w niewoli, tym silniejsze, że naród ten był wychowany w nadmiernych swobodach, wyżłobiły w duszach tak silną nienawiść do bezpośrednich sprawców tych cierpień, że nienawiść ta u wielu zapanowuje nad miłością ojczyzny. Wyrósł gatunek ludzi, uważających się za najgorętszych patriotów, którzy żyją jedynie myślą zrobienia czegoś złego wrogom ojczyzny, chociażby ojczyzna własna miała wielkimi stratami za to zapłacić. Otóż taki patriotyzm, który myśli przede wszystkim o zemście na wrogu, nie zaś o pożytku własnego narodu, jest niesłychanie groźnym niebezpieczeństwem, bo stanowi prostą drogę do narodowego samobójstwa. Kierowana nim polityka przestaje być polityką polską: rozgląda się ona tylko za wrogami swoich wrogów, ażeby się im wysługiwać, kosztem własnej ojczyzny oddać się im za narzędzie.

Z tym gatunkiem patriotyzmu trzeba się także jako ze stałym faktem liczyć, bo nasze położenie polityczne i ciężkie próby, jakie duch nasz w nim przechodzi, dostarczają mu ciągłego pokarmu, a z drugiej strony potężne czynniki zewnętrzne celowo go podsycają. Nie tak to dawno nienawiść do Niemców w zaborze pruskim, biorąc górę nad miłością własnego narodu, znalazła swe odbicie w prądzie rusofilskim, który, ma się rozumieć, był mile widziany przez Rosję. Dziś znów Niemcy otwarcie się cieszą, gdy widzą w pewnych kołach polskich taką nienawiść do Rosji, że pod jej falą znika uczucie i myśl polska, skutkiem czego ludzie gotowi są rzucić się w objęcia Niemiec i, pogrążając własną sprawę narodową, oddać się im za narzędzie.

Przed ludźmi, usiłującymi organizować politycznie społeczeństwo polskie pod koniec ubiegłego stulecia, leżały trzy drogi:

albo odwoływać się do patriotyzmu, szukać w nim oparcia, biorąc go takim, jakim jest, podsycać go nawet w jego złych stronach, bez względu na to, z jakim to będzie skutkiem dla narodowej sprawy;

albo wystąpić z nim do walki, gromić jego zdrożności, czynić go odpowiedzialnym za wszystkie narodowe klęski, bronić swe własne szeregi od zapału patriotycznego jako od największego niebezpieczeństwa;

albo wreszcie, uznając z jednej strony, że polityka polska tylko na silnym gruncie patriotycznym może być zbudowana, z drugiej zaś widząc te niebezpieczeństwa, jakie wynikają ze złego wychowania politycznego naszego patriotyzmu – oprzeć się mocno na patriotyzmie, ale zająć względem niego stanowisko nie bierne, lecz czynne, nie schlebiać i nie poddawać się jego złym stronom, jeno pracować nad jego wychowaniem, oczyszczać go z wad i kształcić w nim zalety, do jakich daje podstawę zdrowe poczucie narodowe i szczera, gorąca miłość ojczyzny, stanowiące niewątpliwe właściwości naszego narodu.

Pierwsza droga jest najmniej politycznie dojrzała, bądź najmniej sumienna, druga – najbardziej krótkowidząca, trzecia – najtrudniejsza, największego wymagająca wysiłku myśli i gorliwej pracy.

Pierwszą z tych dróg, do której ostatnie powstanie poważniejszą opinię społeczeństwa bardzo zniechęciło, która jednak w szerszych kołach natrafiała na grunt wcale podatny, próbowali iść demokraci galicyjscy w swej walce z konserwatystami, później zaś rozmaite żywioły radykalne, nie wyłączając socjalistów, gdy spostrzegli, że propaganda czysto klasowa, kosmopolityczna natrafia na silny opór w naszych masach. Zwłaszcza w ostatnich czasach wygrywanie bezkrytycznego, ślepego patriotyzmu, schlebianie jego słabym, niebezpiecznym stronom stało się powszechnym sposobem drobniejszych, słabszych grup politycznych, u jednych, mniej dojrzałych umysłowo, z dużą dozą szczerości, u innych, mniej sumiennych, z cynizmem. Pod pokrywką haseł patriotycznych, frazesów, przelicytowujących wszystko i wszystkich, przemyca się do niekrytycznych żywiołów społeczeństwa najszkodliwsze, najbardziej przeciwnarodowe dążenia lub czyni się wysiłki ku zaspokojeniu najniezdrowszych ambicji.

Drugą drogę wybrali swego czasu konserwatyści krakowscy, tzw. stańczycy, a za nimi w pewnej mierze poszli po tej drodze i konserwatyści Królestwa. Wytworzył się w tych kolach rodzaj pogardy, obejmujący u inteligentniejszych ludzi wady naszego patriotyzmu, zbyt szeroko zresztą pojęte, u mniej inteligentnych zaś – wszelki gorętszy przejaw poczucia narodowego, miłości ojczyzny. Przykazaniem snobizmu polskiego stało się okazywanie przesadnej powściągliwości w uczuciach narodowych, co u ludzi, dla których dobry ton, zapatrywanie się na wyższych, jest jedynym prawie przykazaniem moralnym, pociągnęło za sobą daleko idącą demoralizację narodową.

Po trzeciej wreszcie drodze poszedł w swoim rozwoju kierunek demokratyczno-narodowy.

 

 

II

PATRIOTYZM A TRZEŹWOŚĆ

 

Kierunek demokratyczno-narodowy, wyszedłszy z założenia, że tylko na szczerym, gorącym patriotyzmie można budować politykę polską, szukał od samego początku żywiołów najbardziej patriotycznych w społeczeństwie, by je skupić pod swoim sztandarem. Zgromadził też w swoich szeregach żywioły najgorętsze narodowo, żywioły przede wszystkim młodsze, energiczniejsze, posiadające więcej zapała i gotowości do ofiarnej pracy. Patriotyzm tych pierwszych szeregów kierunku był takim, jakim go zrobiła nasza polityczna przeszłość i nowe warunki politycznego bytu. Miał on zatem swe tradycyjne słabe lub niebezpieczne strony – to było nieuniknione – ale miał zdrowe podstawy w mocnym poczuciu narodowym, w gorącej miłości ojczyzny, w wysokim poziomie moralnym ludzi. Te właśnie zdrowe podstawy dawały nadzieję, że przy głębszej pracy, przy gruntowniejszej analizie naszej przeszłości oraz współczesnego naszego położenia wewnętrznego i zewnętrznego przy umiejętnym zużytkowaniu doświadczeń politycznych, patriotyzm ten będzie się pogłębiał w swoich pojęciach, kształcił, oczyszczał z wad, zdobywał nowe zalety. Tej pracy wewnętrznej w młodym kierunku było wiele. Gdyby ci, co stali od niego na boku, umieli byli patrzeć, widzieliby ją od samego początku i byliby zrozumieli, że obóz demokratyczno-narodowy jest właśnie tym warsztatem myśli, w którym się wyrabia przyszła polityka polska.

Tego wszakże nie widziano. Najmniej zaś widzieli konserwatyści, dla których zrozumienie pracy obozu demokratyczno-narodowego było rzeczą najważniejszą, o ile im istotnie chodziło o uratowanie w życiu społeczeństwa z zasad konserwatywnych tego, co się da uratować. Bo przecie to chyba nie ulega żadnej wątpliwości, że najlepsze pierwiastki konserwatyzmu, które uczciwemu konserwatyście winny być najdroższe, nie w liberalno-kosmopolitycznych prądach znajdą podtrzymanie, ale jedynie w silnym prądzie narodowym, opartym na przywiązaniu do przeszłości i stawiającym sobie za jeden z najgłówniejszych celów wzmocnienie wiązów budowy społecznej narodu oraz walkę z prądami rozkładowemu

Zorientowanie się w tym dla konserwatystów polskich – mówimy ciągle o szczerych konserwatystach – było wprost kwestią ich bytu, jako kierunku politycznego. Konserwatyzm szczery, świadomy swoich celów, miał jedną tylko drogę: uznać, że prąd, zwany demokratyczno-narodowym, jest mu najbliższy ze wszystkich kierunków myśli politycznej polskiej, że w walce, jaka się toczyła i toczy o przyszłość życia politycznego Polski, jego miejsce jest po stronie tego kierunku i dążyć do wytworzenia szczerego, uczciwego stosunku z obozem demokratyczno-narodowym, stosunku opartego na wyraźnym stwierdzeniu tego, co oba kierunki mają wspólnego i czym się różnią. Nie było to nawet praktycznie trudne, bo po pierwszym okresie ostrej walki między obu obozami, w organach demokratyczno-narodowych wyraźnie zaczęło się uwydatniać dążenie do zbliżenia z żywiołami, reprezentującymi po tamtej stronie istotny, szczery, prawdziwie polski konserwatyzm.

Na to wszakże trzeba było, ażeby konserwatyści polscy, ci co istotnie na to miano zasługiwali, byli żywiołem bardziej świadomym siebie, głębiej myślącym politycznie, więcej samodzielnym. Tak zaś nie było. Grzechem pierworodnym konserwatyzmu polskiego w Królestwie było to, że wyrósł on z bezkrytycznego naśladownictwa partii krakowskiej. Ona go zaraziła przede wszystkim swymi ambicjami, swą żądzą niepodzielnej władzy w społeczeństwie, aspiracjami w naszym kraju nieziszczalnymi, wobec wspomnianych już wyżej głębokich różnic w ustroju społeczeństwa i położeniu politycznym dwóch dzielnic. Ona mu też narzuciła swój wstręt do gorętszych przejawów patriotyzmu i swą manię szukania wszędzie spisków i powstańczych przygotowań. Patrząc przez nałożone z Krakowa okulary, konserwatyści Królestwa widzieli z jednej strony w ruchu demokratyczno-narodowym tylko partyjnego współzawodnika, tylko samozwańczego współubiegacza o władzę w społeczeństwie, która im się przecie należy z tego tytułu, że ich duchowi kuzyni mają tę władzę w Galicji; z drugiej zaś strony w patriotyzmie młodego kierunku widzieli tylko niebezpieczeństwo dla kraju, sugestionowali się bezmyślnym strachem przed jakąś nową katastrofą narodową, nie umieli dostrzec i zrozumieć całej twórczej pracy, jaką myśl narodowa prowadziła w tym młodym obozie.

To ich zdegradowało jako partię, a co ważniejsza to zgubiło w szybkim tempie myśl konserwatywną w ich szeregach. Bezkrytyczne boczenie się od gorętszych przejawów patriotyzmu, mania strachu przed urojonym niebezpieczeństwem nowych katastrof narodowych, grożących z podniecenia patriotycznego, rzuciła ich w objęcia żywiołów, w których widzieli „trzeźwość”, a które reprezentowały liberalne doktrynerstwo, żywiące wstręt do silniejszych przejawów poczucia narodowego, lub nawet narodową obojętność. Przede wszystkim, jak już wspomnieliśmy, związali się z liberalną, daleką od wszelkiej myśli konserwatywnej grupą petersburską, wytworzyli obóz, ochrzczony przez ogół niewłaściwym mianem „ugodowców”, a następnie przy tym obozie zaczęły się czepiać wszelakie żywioły, którym kodeks patriotyczny zanadto ciążył, dla których komfortu życiowego niezbędne było rozluźnienie karbów opinii obywatelsko-polskiej. Te żywioły, co prawda, niedługo popasały, schowały się one prędko, gdy tylko spostrzegły, że kariera partii jest gorzej, niż wątpliwa.

Tak wytworzony obóz „konserwatywno-liberalny”, w którym konserwatyści dawali przede wszystkim liczbę, a żywioły liberalne – energię i spójność organizacyjną, stanął w stosunku konsekwentnej walki z rosnącym szybko obozem demokratyczno-narodowym.

Zmysł partyjny, przeniesiony z Krakowa i wzmocniony przez kierujących właściwie obozem ludzi szkoły spasowiczowskiej, dyktował jedną przede wszystkim, bardzo praktyczną, ale bardzo niekonserwatywną zasadę: wobec tego, że obóz demokratyczno-narodowy jest w kraju najsilniejszy, partia nasza może się utrzymać przy wpływie, tylko popierając jego przeciwników bez względu na ich barwę, na charakter ich dążeń.

Przed rosyjskim kryzysem państwowym r. 1905 tzw. postępowe żywioły naszego społeczeństwa nie miały jeszcze fizjonomii politycznej i obozu politycznego nie tworzyły. Wobec tego, poza „narodowcami” i ugodowcami”, jedyną czynną siłą polityczną w kraju byli socjaliści, z pośród których wysuwała się na front Polska Partia Socjalistyczna. Ta wówczas weszła była właśnie w okres nawiązywania do tradycji polskiej polityki emigracyjnej i rozwijała w swych pismach program powstańczy. W braku czego innego publicystyka „ugodowa” postanowiła wejść na drogę popierania socjalistów przeciw obozowi demokratyczno-narodowemu.

Uczyniła to od razu z wielkim rozmachem i determinacją przez ogłoszenie grubego tomu pt. „Nasze Stronnictwa skrajne”, Scriptora. Nad tą publikacją warto się bliżej zastanowić, gdyż stanowi ona ważny moment w stosunku dwóch obozów i w karierze konserwatyzmu polskiego w Królestwie.

 

 

III

SCRIPTOR

 

W latach 1902–3 ukazały się dwa obszerne tomy jako początek serii „Materiałów i myśli politycznych”. Pierwszy nosił tytuł „Nasza młodzież”, drugi „Nasze Stronnictwa skrajne”. Na obu tomach figurował autorski pseudonim Scriptora, oba były związane jedną tendencją, oba opracowane i wydane wielkim nakładem oraz rozsyłane za darmo w tysiącach egzemplarzy po wszystkich dzielnicach Polski.

Tendencja tego wydawnictwa głównie się wyraziła w tomie drugim. Pod nazwą stronnictw skrajnych mówił on o stronnictwie demokratyczno-narodowym i o socjalistach, w szczególności o Polskiej Partii Socjalistycznej. Celem tego wydawnictwa było dowieść ogółowi polskiemu, że ruch demokratyczno-narodowy przedstawia dla kraju niesłychane niebezpieczeństwo, że grozi mu nowymi katastrofami w rodzaju roku 63, że właściwie jest to ruch w założeniach swoich powstańczy, że znacznie mniejszym złem jest agitacja socjalistów, co do której obawy ogółu są raczej przesadzone. Dla udowodnienia swej tezy autor użył najbardziej przekonywującej dla naiwnych, ale zarazem największe przedstawiającej pole do nadużyć metody, mianowicie skleił główną część swego utworu z cytat.

Cytaty te świadczyły o bardzo skrzętnym zebraniu materiału, o rozczytaniu się w całej publicystyce stronnictwa, a jednocześnie o niesłychanej bezceremonialności, z jaką autor ważne rzeczy chował, a głupstwa bez znaczenia wysuwał na front ze świadomym celem wprowadzenia w błąd czytelnika.

To, co w publikacjach stronnictwa występowało jako podstawa kierunku narodowego, podawał on niewytrawnemu, nie umiejącemu ściśle myśleć czytelnikowi jako punkty programu praktycznego, ideał niepodległości utożsamiał z praktycznym programem powstańczym, ułatwiał sobie zadanie przez przemilczanie najpoważniejszych wynurzeń publicystyki demokratyczno-narodowej, a natomiast sypał pełną garścią cytaty z przemówień i artykułów niedojrzałych studentów, nie dorosłych jeszcze do zrozumienia istoty kierunku, lub z utworów starego emigranta, przechowywanego w obozie narodowym jako szanowna pamiątka przeszłości.

Czytelnik polski, zwłaszcza gdy chodzi o politykę, lubi mieć danie gotowe, nie zagłębia się w to, z czego i w jaki sposób je przyrządzono. Zwłaszcza czytelnik konserwatywny, sugestionowany swym rozumem i dojrzałością polityczną, z rozkoszą czytał „dokumenty”, świadczące, że on sam tylko jest mądry w Polsce. Przyjął więc z dobrą wiarą i ze smakiem spożył potrawę, którą mu p. Scriptor tak artystycznie spreparował. Utwierdził się w przekonaniu, że demokracja narodowa – to szaleńcy, głupcy polityczni, którzy niczego się nie nauczyli i świadomie nowe powstanie, nową katastrofę krajowi gotują.

Nie tak łatwo byłoby mu tę opinię narzucić, gdyby sam na własną rękę umiał się w program demokratyczno-narodowy wczytać i jego dążenia zrozumieć, gdyby był znał poważniejsze publikacje młodego obozu. W nich nie brakowało wyraźnych wypowiedzeń się, które jak najkategoryczniej zadawały kłam twierdzeniom p. Scriptora. Wystarczy jeden dobry przykład.

Już w początku roku 1898, w wydawanym przez krótki czas przez stronnictwo demokratyczno-narodowe we Lwowie Kwartalniku naukowo politycznym i społecznym ukazał się artykuł, podpisany literą D. pt. „Szkice polityczne z zakresu kwestii polskiej. I. Ogólny rzut oka na sprawą polską w chwili obecnej”, który jasno całkiem ducha polityki narodowej, tak jak ją rozumiało stronnictwo, określał. W artykule tym czytamy taki oto niedwuznaczny ustęp {Kwartalnik naukowo-polityczny i społeczny Lwów, 1898, zeszyt II, str. 26):

„Kwestia polska, jako kwestia międzynarodowa, nigdy nie miała tak małego znaczenia, jak w chwili obecnej. Jest to nie tylko rezultat zmian we wzajemnym stosunku między wielkimi mocarstwami, ale także, i to przede wszystkim, przeobrażeń politycznych w samem społeczeństwie polskim, dla którego okres zbrojnych walk o niepodległość już należy do przeszłości. Fakt ten trzeba wyraźnie stwierdzić, na stwierdzenie to trzeba położyć nacisk, nie tylko z potrzeby przedmiotowego uznania prawdy, ale i ze względów praktycznych. Zarówno jednostka ludzka, jak naród, poszukujący drogi do poprawienia swej doli, tym więcej ma widoków na znalezienie właściwej, im bardziej się pozbywa złudzeń co do kierunków, w których nic już zyskać nie można”.

Jasne, nieprawda?... To jest język polityczny, którym dziś przemawiamy, którego dziś czasami także używają tzw. realiści, usiłujący kontynuować żywot konserwatystów ubiegłej doby. Tym językiem przemawiali kierownicy ruchu demokratyczno-narodowego już przed piętnastu laty. I tych ludzi przedstawiono bezkrytycznym, jeżeli nie powiedzieć bezmyślnym konserwatystom polskim, jako spiskowców, przygotowujących powstanie. Można by śmiać się do rozpuku z naiwności ludzkiej, gdyby nie należało załamywać rąk nad lenistwem myśli polskiej.

Uwierzył tedy ogół konserwatywny w straszne niebezpieczeństwo, jakiem grozi krajowi ruch demokratyczno-narodowy, tym bardziej zaś się zląkł, że mu przedstawiono, jakie to już dziś oburzenie na Polaków musi wywołać ten ruch w sferach rządowych i jaką niełaskę tych sfer na kraj ściąga. Co innego socjaliści. Socjaliści są we wszystkich krajach, są i w Rosji, więc rząd nie może mieć do nas pretensji, że i my tę partię mamy u siebie. Podsunięto znów bezkrytycznym ludziom doktrynę, dogodną dla tych, co konserwatyzm polski wzięli w kuratelę, doktrynę, mówiącą, że wszelki ruch obcy, z silniejszym lub słabszym zabarwieniem kosmopolitycznym, jest dla kraju mniej niebezpieczny od kierunków narodowej myśli, bo za taki ruch rząd nie może mieć do naszego narodu specjalnej pretensji i nie może zań karać. Bardzo łatwo było narzucić taką niedorzeczną, z polskiego stanowiska nikczemną doktrynę ludziom, którzy mieli oczy zwrócone tylko na rząd, a nie umieli się głębiej zainteresować tym, co się dzieje w kraju, w jakim kierunku pójdzie rozwój wewnętrzny własnego narodu.

Tak został przygotowany sojusz konserwatyzmu polskiego z wszelką robotą rozkładową, mniej lub więcej kosmopolityczną, z ducha swego radykalnie lub umiarkowanie masońską, przeciw szczerym, wyraźnym dążeniom narodowym. Tak uśpiono ich sumienie, znieczulono je na rozmaite plugastwo, zatruwające naszego narodowego ducha, dezorganizujące nasz byt społeczny i wreszcie podcinające sam konserwatyzm w korzeniach.

Quos lupiter perdere vult, dementat. Widocznie Bóg nie chciał zguby konserwatyzmu polskiego, bo dał mu możność otwarcia oczu naprawdę i przyjścia do rozumu. W niespełna rok po ukazaniu się ryzykownej mistyfikacji Scriptora wybuchła wojna rosyjsko-japońska, którą socjaliści uznali za okazję do rzucenia kraju w odmęt ruchu powstańczego, jak z początku zamierzali, a następnie, gdy im się to nie udało, polsko-rosyjsko-żydowskiej rewolucji. Obóz demokratyczno-narodowy od pierwszej chwili wystąpił stanowczo przeciw wszelkim zakusom ruchu powstańczego, czy rewolucyjnego, i z poświęceniem bronił kraju przed zalewem anarchii. Pod tym względem nie było w obozie żadnych wahań i być nie mogło wobec wyraźnego, ustalonego kierunku jego politycznej myśli.

Tu już konserwatyści polscy nie mieli potrzeby rozczytywania się w politycznej literaturze i głębszego myślenia – życie samo przyniosło im bijące w oczy fakty, które mówiły, że zostali przez p. Scriptora oszukani. Mnóstwo też ludzi pod wpływem tych faktów odwróciło się od grupy, na którą spadała odpowiedzialność za kłamliwą publikację. Ale koncentrującym się w Kieleckiem i Radomskiem wiernym synom szkoły krakowskiej i to nie wystarczyło. Ich guwernerzy polityczni wytłumaczyli im, że to nie Scriptor ich oszukał, nie oni w niedorzeczny sposób pojmowali położenie wewnętrzne kraju, tylko tamci, demokracja narodowa, w ostatniej chwili nauczyli się od nich rozumu politycznego i w niezdarny sposób ich mądrą politykę naśladują. To było przecie przyjemniejsze, to schlebiało wierze we własną nieomylność, tej wykształconej przez Kraków zarozumiałości, to pozwalało z nadętą powagą poklepywać przeciwników po ramieniu: a no, uczycie się od nas rozumu politycznego...

Tak oto, gdy już legenda o powstańczych planach demokracji narodowej musiała być pogrzebana, zdemoralizowany wewnętrznie i zdegradowany w społeczeństwie konserwatyzm naszego kraju, zamiast ujrzeć własne błędy, zerwać ze swymi fałszywymi pojęciami, utwierdzał się tylko w zarozumiałości i pobierał od swych guwernerów lekcje patrzenia na demokrację narodową jako na swych lichych uczniów. Nic dziwnego – szlachcic polski od dawna się uczył siedzieć w ręku faktora, który mu schlebia i który go oszukuje.

 

 

IV

„NARODOWCY” I „UGODOWCY” W CZASIE REWOLUCYJNYM

 

Doba przełomu, okres wojny rosyjsko-japońskiej, wstrząśnienia rewolucyjnego w całym państwie i przemiany w ustroju państwowym Rosji, jako początek nowej ery naszego życia politycznego, jest zarazem początkiem dziś istniejących, jawnych i zorganizowanych stronnictw. Istniejące przedtem obozy polityczne, bądź nie ujęte w żadną organizacją, bądź zorganizowane tajnie, wystąpiły jako formalne stronnictwa, obok nich zaś powstały stronnictwa nowe. Dla zrozumienia dzisiejszego układu naszych wewnętrznych stosunków politycznych ważną jest rzeczą zatrzymać się przez chwilę na tej dobie przełomowej i przyjrzeć, jak się w niej zachowywały interesujące nas obozy.

Demokracja narodowa, natychmiast po wybuchu wojny, wyraźnie określiła swoje stanowisko. Pojęła ona położenie międzynarodowe w ten sposób, że wojna na Dalekim Wschodzie pozostanie zlokalizowaną, że w Europie żadnych konfliktów, ani żadnych zmian granic za sobą nie pociągnie: co zaś do położenia w państwie, to przewidywała na równi ze wszystkimi wybuch ruchu rewolucyjnego, ale na podstawie tej znajomości Rosji, jaką posiadała, była pewną, że rewolucja rządu nie złamie, jeno przezeń będzie złamana. Natomiast przypisywała duże znaczenie ujawniającemu się już na parę lat

przedtem silnemu niezadowoleniu z systemu rządów wśród umiarkowanych kół społeczeństwa, i przewidywała stąd poważne reformy w ustroju państwowym, pociągające za sobą korzystną zmianę w położeniu naszego narodu. Wobec tego uważała, że dla społeczeństwa polskiego, dla polskiej polityki jedynie korzystna w tym położeniu rzeczy może być postawa wyczekująca. Wystarczało na razie, w przekonaniu kierowników obozu, bacznie obserwować bieg wypadków w państwie i co najwyżej nawiązywać w nim stosunki, szukać sprzymierzeńców na moment, kiedy Polakom otworzy się pole na gruncie państwowym do politycznego działania.

W tym wszakże planie politycznym, opartym na słusznej, ale jednostronnej orientacji, był jeden gruby błąd. Nie zorientowano się mianowicie co do stanu wewnętrznego społeczeństwa, obliczono zbyt skromnie ilość materiału wybuchowego w tym społeczeństwie, nie doceniono siły żywiołów rewolucyjnych i anarchistycznych. Zanadto po akademicku uplanowano sobie pozycję wyczekującą, nie zbadawszy ściśle, czy ona jest możliwa, czy pozwoli na nią stan umysłów w społeczeństwie i nastrój mas, podniecanych wypadkami zewnętrznymi i agitacją wewnętrzną. Działacze demokratyczno-narodowi, pracujący głównie na wsi, wśród ludu włościańskiego, a obok tego w pewnych tylko, zamkniętych kołach inteligencji, za mało znali miasta i ogniska przemysłowe, nie dość byli poinformowani o tym, co się tam przygotowuje, a przy tym za mało się liczyli z prawami psychiki mas, działającymi w czasach rewolucyjnych.

Był to, powiadamy, wielki błąd, który srodze się pomścił zarówno na kraju, jak na samym obozie. Gdy demokracja narodowa wyczekiwała, partie rewolucyjne tymczasem przygotowywały silny ruch, który w następstwie poważnie się dał we znaki krajowi. Natomiast trzeba stwierdzić, że z chwilą, kiedy siła ruchu rewolucyjnego mniej więcej się ujawniła, obóz demokratyczno-narodowy szybko się przerzucił do roli czynnej i rozwinął energiczną działalność. Plan ten działalności wyszedł z dwóch założeń: 1) wobec tego, że rewolucja w państwie na pewno będzie zgnieciona, im większy zakres obejmie ruch rewolucyjny w naszym kraju, tym szersze przybierze rozmiary klęska, pogrom kraju, a co za tym idzie wyczerpanie sił i upadek ducha w społeczeństwie, właśnie w momencie, kiedy zmiany w państwie otworzą nam pole do politycznego działania; 2) ruch rewolucyjny, w którym wzięły górę pierwiastki niepolskie, wrogie naszemu społeczeństwu, przede wszystkim Żydzi – którzy nabrali byli dziwnie wojowniczego ducha – przybrał charakter walki nie tylko z rządem, ale i ze społeczeństwem, zaczął szerzyć zniszczenie, rozstrój życia, rozkład sił społecznych i ekonomicznych kraju. Z tych założeń wychodząc, demokracja narodowa przeciwstawiła się bez wahania ruchowi rewolucyjnemu, wstąpiła z nim w walkę zaciętą.

Obóz demokratyczno-narodowy w swej literaturze politycznej zawsze stał na stanowisku, że za to, co się dzieje w kraju, całe społeczeństwo jest odpowiedzialne. Gdy publicyści konserwatywni gromili powstanie 63 roku, oskarżali spiskowców i młodzież o zgubę sprawy narodowej – pisma demokratyczno-narodowe odpowiadały na to, że, jeżeli kraj spotkała klęska, to winni są jej zarówno ci, którzy powstanie wywołali, jak ci, którzy nie umieli mu przeszkodzić, choć klęskę przewidywali. Obóz, który takie zajmował stanowisko, który tak pojmował odpowiedzialność wobec narodu, nie mógł biernie się przyglądać działaniom rewolucyjnym i narzekać, że ci lub inni kraj gubią, ale musiał wytężyć wszystkie siły, żeby im w tej zgubnej robocie przeszkodzić.

Demokracja narodowa - podjęła tu zadanie niesłychanie trudne. Gromadzić siły do walki z ruchem rewolucyjnym w kraju, w którym przecie społeczeństwo po stronie rządu nie stoi, mieć w tej walce przeciw sobie nie tylko szeregi rewolucyjne, ale i organy rządu, które działalność demokracji narodowej traktowały równie wrogo, jak działania socjalistów – drugiego przykładu podobnego położenia nie znajdziemy nigdzie w historii. Dopiero kiedyś w przyszłości, z dalszej perspektywy ten czyn obozu narodowego polskiego będzie właściwie oceniony.

Działacze demokratyczno-narodowi byli z jednej strony mordowani przez rewolucjonistów, z drugiej – zamykani przez rząd w więzieniach. Cudzoziemiec, nie znający naszych stosunków, nigdy by nie zrozumiał, jak można było w takich warunkach akcję przeciwrewolucyjną zorganizować. Polak z niezamąconym umysłem to zrozumie, bo wie, że w Polsce dla uczciwej sprawy wielkie rzeczy można zrobić przez odwołanie się do poczucia narodowego, do gorącej miłości ojczyzny. Tylko trzeba mieć śmiałość to zrobić i trzeba robić bez wahań, bez zastrzeżeń, omówień, trzeba się nie oglądać na to, czy nasze napięcie uczuć, nasze podniesienie tonu narodowego komu się podoba, czy nas wobec kogo nie naraża...

A cóż wobec tej walki robili nasi konserwatyści?... Oni patrzyli na nią z założonymi rękami, choć tam przecie walczono o rzeczy, które każdemu szczeremu konserwatyście muszą być najdroższe. Umieli tylko skarżyć się na rozszalałą anarchię i szemrać jednocześnie na mocne hasła narodowe tych, którzy z anarchią walczyli. Robiło to wrażenie, jakby nie rozstrzygnęli sobie jeszcze, z której strony krajowi grozi większe niebezpieczeństwo. Rewolucja jest nieprzyjemna, ale taka sama rewolucja jest przecie i w Rosji, więc rząd nie może mieć za nią szczególnej do nas pretensji; natomiast agitacja narodowa może nas w oczach rządu zgubić. Chociaż ten lub inny, wiedziony zdrowym instynktem, czuł, że jego miejsce jest w obozie narodowym, że tam o jego nawet własną skórę walczą, to guwernerzy polityczni konserwatyzmu polskiego wytłumaczyli mu, że prawdziwy rozum stanu nakazuje od roboty narodowej trzymać się z daleka i widzieć w niej nieszczęście dla kraju. Guwernerzy owi tymczasem liczyli, że demokracja narodowa w tej ciężkiej walce ulegnie, zniszczeje, a wtedy przyjdzie kolej na ich rządy w społeczeństwie, przy podzieleniu się wpływem z partiami radykalnymi.

W obozie „ugodowym” popełniono także jeden niemały błąd, zresztą nie mający dla kraju żadnych poważniejszych konsekwencji. W początku doby przełomowej, kiedy sytuacja w państwie zaledwie zaczynała się zmieniać, kiedy nie dojrzała jeszcze do tego, by u góry decydowano się na jakieś stanowcze kroki, kiedy ani pole do działania dla polityki polskiej jeszcze nie było otwarte, ani nie można się było zorientować, juk daleko akcja z naszej strony iść może – wyskoczyli z memoriałem do rządu o potrzebach kraju i społeczeństwa polskiego. Ten fałszywy krok zgubił ich w opinii kraju. Przy ogólnym podnieceniu umysłów, skromne ich żądania uznano niemal za zdradę narodową, a do niesłychanie surowego potępienia ludzi, podpisanych na nieszczęsnym „memoriale 23-ch”, przyczyniło się ogromnie to, że główne miejsce w tym szeregu zajmowały nazwiska, które opinia wiązała z publikacją Scriptora. Publikację tę w oświetleniu najnowszych wypadków uznano za czyn nieuczciwy, za krzywdę nie tylko dla demokracji narodowej, ale dla kraju. Teraz przy nadającej się sposobność demokracja narodowa za krzywdę krzywdą, niestety, odpłaciła...

Popełniwszy błąd, jak powiedzieliśmy już, nie tak wielkiej dla kraju wagi, i zapłaciwszy zań nieproporcjonalnie drogo, osłabiona silnie w opinii społeczeństwa, ta grupa polityczna zeszła w najważniejszym okresie do roli całkiem biernej. I kiedy przyszedł czas, otwierający dla niej właśnie pole działania, chwila ogłoszenia manifestu październikowego, nie ośmieliła się żadnego kroku zrobić, choć ją nawet do tego zachęcano. I to był błąd o wiele większy, niż „memoriał 23-ch”.

Natomiast utrwaliła się i pogłębiła w tej grupie dziwna psychika delektowania się niepopularnością, szukania w niej dla siebie dowodu swojej wyższości, swego niepospolitego rozumu politycznego: społeczeństwo jest głupie, a więc my, których ono nie uznaje, jesteśmy mądrzy...

 

 

V

POCZĄTKI OKRESU PARLAMENTARNEGO

 

Po manifeście październikowym i zapowiedzi powołania ludności do udziału w ustawodawstwie wystąpiły w naszym kraju trzy jawne, współzawodniczące między sobą o pływ ugrupowania partyjne. Obóz demokratyczno-narodowy zorganizował się jako stronnictwo pod tą samą nazwą, wchłonąwszy wszakże wiele żywiołów nowych, które przylgnęły do niego w okresie rewolucyjnym. Grupa tzw. „ugodowców” wystąpiła jako „stronnictwo polityki realnej”. Wreszcie żywioły „postępowe”, nie mające dotychczas wyraźnej fizjognomii politycznej, połączyły się w organizację partyjną, która w następstwie rozbiła się na dwie mniejsze grupy: zjednoczenie postępowo-demokratyczne i polską partię postępową. Polityczną fizjonomię nadal sobie ten obóz przez zaszczepienie programu autonomii Królestwa na ogólnym gruncie programu rosyjskich „kadetów”. Pomijajmy efemeryczne istnienie „Spójni”, będące usiłowaniem stworzenia czegoś w rodzaju stronnictwa... bezpartyjnego. Z chwilą ustanowienia Dumy i Rady Państwa z wyboru walka wyborcza, wobec pozostania socjalistów w cieniu, w organizacjach tajnych, miała się między tymi trzema grupami rozegrać.

Najszczęśliwszym bodaj dla naszej polityki w owym momencie byłoby, gdyby do reprezentacji kraju weszli w poważnej liczbie ludzie nie nowi w polityce – bo tacy zwykle orientować się nie umieją i głupstwa robią – ale nie zaangażowani za bardzo w walki okresu rewolucyjnego, niezależni zatem w możliwej mierze od podnieconej atmosfery czasów rewolucyjnych. Walka parlamentarna wymaga spokoju, rozwagi, niezależności sądu i swobody działania. Tego atmosfera doby rewolucyjnej obozom, biorącym w jej walkach żywy udział, dać nie mogła.

Właśnie „realiści” byli tą grupą, która na walki doby rewolucyjnej patrzyła z założonymi rękami, trzymała się od nich z daleka, zachowywała siebie na spokojniejsze czasy. Pomimo też wad organicznych tej grupy, o których mówiliśmy wyżej, pomimo jej słabości, nie można zaprzeczyć, że miała ona w swym łonie pewną ilość ludzi, którym nie obce były pojęcia polityczne, którzy posiadali sporą, jak na nasze stosunki, polityczną kulturę, że miała też i ludzi, którym więcej chodziło o kraj, niż o partię, jakkolwiek ulegali w swym stronnictwie przeciwnym wpływom. Byłoby też bodaj najlepiej, gdyby weszła do przedstawicielstwa spora liczba ludzi ze stronnictwa polityki realnej, tych właśnie, co reprezentowali w nim żywioł obywatelski, ziemiański, względnie konserwatywny. Wolni od spuścizny okresu rewolucyjnego mieliby oni więcej swobody we wprowadzeniu parlamentarnej polityki polskiej na drogę praktyczną, mogliby się nie krępować hasłami, które w kraju rozbrzmiewały szeroko i którym nie od razu przeznaczone było zcichnąć. Byliby się oni nie uchronili od poważnych błędów, nieuniknionych wobec psychologii politycznej tego obozu, groziłoby im wytworzenie głębokiego przedziału między krajem a jego przedstawicielstwem, ale praktycznie mogliby zrobić niejedno, co dla innych było . niemożliwe. Rozumieli to nawet kierownicy demokracji narodowej, którzy starali się wówczas dojść do jakiegoś porozumienia z „realistami” i wywrzeć wpływ na swoje stronnictwo, żeby się zgodziło pewną ich ilość do Dumy przeprowadzić. Tym wszakże dążeniom stanęła na drodze zrozumiała całkiem i naturalna psychologia polityczna chwili. Okazało się, że „realiści” zbyt gorliwie pracowali byli na swą niepopularność, ażeby to się na nich nie pomściło.

Z drugiej strony, obóz postępowy, chociaż liczący sporo zwolenników wśród inteligencji miejskiej, przez swoje doktrynerstwo radykalno-liberalne tak daleko odbiegł od ducha narodu, tak się przeciwstawił instynktom masy społecznej, tak zresztą w działaniu był nieumiejętny i organizacyjnie niesprawny, że miał słabe widoki na zwycięstwo nawet w miastach. Chcąc za wszelką cenę zwyciężyć, oparł się na masie żydowskiej, ale to właśnie usunęło od niego nawet tę część polskiego ogółu, która inaczej byłaby z nim poszła.

Obóz demokratyczno-narodowy swym zachowaniem się w okresie rewolucyjnym, w którym z początku miał wielkie niepowodzenia, a chwilowo zdawało się nawet, że był całkiem zabity w opinii, w końcu zdobył takie uznanie w kraju, że stał się absolutnym niemal panem wyborów. Przedstawicielstwo kraju w Dumie dostało się całkowicie w ręce stronnictwa demokratyczno-narodowego. Jeżeli w Radzie Państwa „realiści” dostali przewagę, to dlatego, że demokracja narodowa zgodziła się ich tam dopuścić, a zgodziła się znów głównie dlatego, że sama nie miała kandydatów.

Tak tedy obozowi demokratyczno-narodowemu przypadło w udziale organizowanie polityki polskiej w parlamencie rosyjskim, organizowanie jej w warunkach jak najfatalniejszych. Pominiemy tu warunki zewnętrzne, leżące w państwie, w nieustalonym przez długi czas charakterze przedstawicielstwa rosyjskiego, w zmienności sił, panujących na tamtejszej widowni, bo z tymi trudnościami miałoby do czynienia każde stronnictwo polskie, które by do Dumy poszło; tylko każde niezawodnie inaczej próbowałoby z niemi sobie radzić. Wielkie trudności leżały w naturze samego stronnictwa.

Obok żywiołu głównego, kierowniczego, reprezentującego istotną myśl polityczną obozu, tak jak rozwijała się ona stopniowo od samego początku, jak dojrzewała, nabierając ścisłości i wyrazistości w miarę zdobywania nowej wiedzy o położeniu narodu i nowych doświadczeń, obok tego głównego żywiołu, liczbą wcale nie górującego, szeregi stronnictwa, na których opierało ono swą siłę, składały się z różnych rodzajów ludzi, których należało bądź asymilować dopiero, bądź odrzucać. Byli więc ludzie z przedrewolucyjnego okresu, zaprawieni w działalności tajnej, ludzie, którzy umieli byli dużo na tym polu zrobić, ale którzy do nowych warunków działania dopasować się nie umieli, którzy często nawet nie rozumieli, że może istnieć jakaś polityka poza organizowaniem tajnych kółek i rozdawaniem pism nielegalnych. Ci ludzie wykonywali w ubiegłym okresie wielką pracę w kierunku, jaki demokracja narodowa sobie nakreśliła, ale myśli politycznej obozu nie rozumieli, nie szli z nią naprzód, im samym i obozowi wystarczyło to, że są praktycznie użyteczni. Część tych ludzi w nowym okresie nie umiała się zorientować, tym bardziej nie zdolna była pojąć zadań polityki parlamentarnej; wydawało im się, że główny pożytek z Dumy jest ten, iż tam można wygłaszać mowy, deklarować w nich szerokie aspiracje narodowe i przy ich pomocy na kraj oddziaływać. Nie umieli oni w polityce wyjść poza stadium uświadamiania. Byli dalej ludzie, często nowi, tak opanowani atmosferą okresu rewolucyjnego, że chcieli całą tę atmosferę kontynuować w działalności parlamentarnej, wyobrażając sobie, że doba wielkiego przewrotu ciągle trwa dalej, wtedy kiedy stanowczo już została zamknięta. Ta zresztą atmosfera za długo przetrwała w całym stronnictwie. Byli wreszcie ludzie bez politycznych idei lub z ideami, które nie miały nic wspólnego z myślą demokratyczno-narodową, którzy mieli sposób myślenia postępowo-kadecki, którzy dlatego tylko nie przyłączyli się, do postępowców, że tamci szli z Żydami. Powchodzili oni świeżo do stronnictwa w wielkiej liczbie dlatego, że było ono popularne, że miało w ręku kraj, że przyjemnie było nazywać się demokratą narodowym; wśród nich byli i tacy, którzy dlatego tylko weszli do stronnictwa, że mieli nadzieję swe osobiste ambicje przy jego pomocy zaspokoić. Posiadanie takich ludzi jest zresztą udziałem wszystkich stronnictw, zwłaszcza w momentach, gdy się cieszą powodzeniem.

Reprezentacja polska, zszeregowana z demokracji narodowej, weszła na arenę pracy i walki parlamentarnej z całą spuścizną swej działalności w dobie rewolucyjnej, tej działalności, w której uzewnętrznianie uczuć i aspiracji narodowych nie było krępowane żadnymi względami taktycznymi, w której, przeciwnie, taktyka nakazywała utrzymywać bardzo ostry ton narodowy, jeżeli się chciało zatamować anarchię żydowsko-socjalistyczną. Ciążyła tedy na niej spuścizna i daleko idących żądań politycznych, o których urzeczywistnieniu w Dumie mowy być nie mogło, i organizacji narodowej przeciwstawiającej się organom państwowym, i akcji w gminie, i strajku szkolnego, który nie ona wprawdzie wywołała, ale który w danych warunkach musiała zaakceptować, nadając mu charakter narodowego bojkotu... Ta spuścizna nadawała przedstawicielstwu odpowiednią fizjonomię polityczną, obowiązywała je często do pójścia po drodze, całkiem niezgodnej z wymaganiami praktycznej polityki parlamentarnej.

To wszystko zdawało się zapowiadać, że stronnictwo demokratyczno-narodowe, jakkolwiek silne i wpływowe w kraju, na terenie parlamentarnym w krótkim czasie kark skręci, a tym samem zdyskredytuje się i w kraju.

 

 

VI

KRYZYS W OBOZIE DEMOKRATYCZNO-NARODOWYM

 

Wziąwszy na swoją wyłączną odpowiedzialność przedstawicielstwo kraju w Dumie i jego politykę, stronnictwo demokratyczno-narodowe znalazło się w niesłychanie trudnym położeniu. Dziś, gdy się patrzy wstecz na te pierwsze siedem lat parlamentu rosyjskiego, gdy się widzi i rozumie lepiej czynniki składające się na ewolucję jego polityki, siły, które kierunek tej ewolucji uwarunkowały, gdy sobie zdajemy jaśniej sprawę z psychologii politycznej narodu rosyjskiego, o której panowało w naszym społeczeństwie wiele błędnych z gruntu pojęć – nie mamy prawie wątpliwości, że polityka polska na tym terenie skazana była z góry na niepowodzenie, bez względu na to, jaki by był jej kierunek. Niemniej przeto polityka ta mogła być gorsza lub lepsza, więcej lub mniej zastosowana do właściwości terenu. Polityka przedstawicielstwa, zorganizowanego przez stronnictwo demokratyczno-narodowe, przez długi czas do tych warunków zewnętrznych przystosować się nie mogła, bo charakter stronnictwa, jego niedawna przeszłość na to nie pozwalała. Stąd robiła ona wrażenie polityki, nie orientującej się w położeniu, a liczne jej posunięcia zasługiwały ze stanowiska politycznego realizmu na miano błędów.

Stronnictwo demokratyczno-narodowe miało w tych warunkach do wyboru: albo wycofać się z terenu parlamentarnego, albo się do niego przystosować. W samych szeregach stronnictwa było wiele żywiołów, które żądały wycofania się, niejednokrotnie wzywały do składania mandatów, do bojkotowania Dumy. W tym samym kierunku starała się wywierać nacisk na reprezentację część przeciwników stronnictwa. Ci wszakże, którzy mieli w stronnictwie przewagę, myśl bojkotu Dumy zawsze odsuwali, uważając ją za niedorzeczną, za wyraz niedojrzałości politycznej tych, którzy ją propagują. Ustąpienie zaś z Dumy po to, żeby kraj wybrał inne przedstawicielstwo z poza stronnictwa, byłoby krokiem ze stanowiska dobra kraju ogromnie szkodliwym. Jedynym silnym w kraju stronnictwem, jedynym posiadającym jakie takie zaufanie ogółu, była demokracja narodowa – wycofanie się jej tedy oddałoby wybory na pastwę nieskoordynowanych, rozbieżnych dążeń i ambicji, często na pastwę żywiołów całkiem niepolitycznych, niezdolnych do zorganizowania nawet lichej polityki. Wprawdzie stronnictwo polityki realnej dawało do zrozumienia, że umiałoby zorganizować politykę dobrą, korzystną dla kraju, ale należałoby przede wszystkim zapytać, czy umiałoby dostać od społeczeństwa mandaty. Usunięcie się tedy stronnictwa demokratyczno-narodowego od działalności parlamentarnej nie prowadziłoby do dania krajowi lepszej polityki; byłoby jedynie próbą z jego strony uwolnienia się od odpowiedzialności za tę politykę, próbą zresztą płonną, bo odpowiedzialność za politykę kraju ponosi zawsze cały myślący ogół, a przede wszystkim ten obóz, który rozporządza najszerszym wpływem.

Musiało tedy stronnictwo demokratyczno-narodowe zabrać się bez wahania do zwalczenia tych trudności – przede wszystkim we własnym łonie – które mu stały na drodze w usiłowaniach do sprostania swym zadaniom na terenie parlamentarnym. Było to bodaj najcięższe z zadań, jakie kiedykolwiek przed nim stanęło; spełnienie go pociągnęło dla stronnictwa największe koszty. Koszty te wyraziły się we frondach, secesjach, w osłabieniu liczebnym obozu i w zmniejszeniu jego wpływu. Były one wszakże nieuniknione, ocaliły stronnictwo od znalezienia się w położeniu bez wyjścia i umożliwiły szybką, ale stopniową ewolucję myśli politycznej kraju, chroniąc ją od wielkiego, jednorazowego bankructwa, od moralnej katastrofy.

Przy dokonywaniu tej przeróbki swojej polityki stronnictwo zawzięcie było zwalczane przede wszystkim przez swoich „postępowych” przeciwników. Korzystali oni z jego osłabienia, wyzyskiwali niezadowolenie szerszego ogółu, atakowali je za odsuwanie się od liberalnej Rosji, za zdradę „ideałów wolnościowych”; szeregi tych przeciwników zwiększały się przez dezercję z samego stronnictwa. W tych warunkach potrzebny mu był sojusznik szczery, lojalny, mający uznanie dla jego wysiłków w kierunku nadania naszej polityce realnej wartości i sprawności praktycznej. Takim sojusznikiem mogło być tylko stronnictwo polityki realnej. To też kierownicy stronnictwa demokratyczno-narodowego zaczęli dążyć do uczciwego porozumienia się z „realistami”.

Dla słabego liczbą, ale nie będącego wcale quantité négligeable stronnictwa polityki realnej, zjawiała się sposobność wyjścia z roli jałowych krytyków politycznych, śmiałego wystąpienia na widownię kraju w charakterze żywiołu czynnego, twórczego, podjęcia w przymierzu z najsilniejszym obozem kraju walki przeciw temu, co zawsze uznawał głośno za szkodliwe, walki niezawodnie zwycięskiej, która by mu dała tytuł do zasługi i podstawę do szerszego politycznego wpływu. I jesteśmy pewni, że na tę drogę byłoby stronnictwo polityki realnej bez wahania weszło, gdyby było naprawdę polskim stronnictwem konserwatywnym, stronnictwem, któremu chodzi przede wszystkim o umocnienie w życiu narodu tych zasad, które istotę szczerego konserwatyzmu stanowią, i o danie krajowi polityki zdrowej, szczerze polskiej, dążącej do obrony i pomnożenia realnego dobra narodowego, a nie szukającej efektów i nie służącej obcym interesom. Jesteśmy przekonani, że pomimo licznych wad i słabych stron, jakie miał konserwatyzm polski, organizujący się w Królestwie w okresie popowstaniowym, gdyby był on przetrwał, gdyby nie został zdezorganizowany i znieprawiony przez obce sobie żywioły, byłby ten sojusz uznał za konieczny, byłby weń lojalnie wstąpił i poszedł w nim do walki o to, co mu było najdroższym.