Książka

Dodatki

Upadek myśli konserwatywnej w Polsce


1.       O BANKRUCTWIE METODY KONSERWATYWNEJ W POLITYCE GALICYJSKIEJ

 

I

RACJA STANU A INTERES NARODU

 

Konserwatyzm, jako kierunek polityczny, wyraża się nie tylko w danych zasadach, w danej idei, ale także i w metodzie.

Metoda konserwatywna odcinała się wyraźnie w początkowym okresie walki pomiędzy konserwatyzmem a demokracją w krajach europejskich. Była ona logiczną konsekwencją zasady hierarchii społecznej. Konserwatyzm, broniąc polityki przed zdemokratyzowaniem, starając się zachować przywilej rządzenia przy warstwach historycznych, nie używał tych sposobów, którymi walczyła demokracja. Gdy ta agitowała wśród mas, szeregowała je i prowadziła do walki, bądź zbrojnej, w wybuchach rewolucyjnych, bądź niekrwawej, w wielkich manifestacjach, które odnosiły czasami większy skutek, niż zamachy zbrojne – konserwatyzm bronił swych pozycji lub zdobyte odbierał przy pomocy środków, jakie dawała organizacja państwowa i tradycyjna pozycja jego przedstawicieli w społeczeństwie, opierał się na Koronie, na biurokracji, policji, armii, wreszcie na tych żywiołach społecznych, które zachowały tradycyjną uległość względem arystokracji i duchowieństwa. Prowadzenie akcji politycznej było w obozie konserwatywnym udziałem tylko wybranych, tylko „elity”. Stąd polityka jego z metody swej była, że tak powiemy, gabinetową, gdy polityka demokracji była „polityką ulicy”.

Konieczność wszakże zmuszała konserwatystów coraz bardziej do odstępowania od własnych metod, do przyjmowania metod demokracji. Będąc bitym przez masy, konserwatyzm musiał sobie do tych mas torować drogę, zaczął agitować wśród nich, szeregować je pod swoim sztandarem, zaczął się liczyć z ich psychologią i z ich wymaganiami. Widzimy, jak torysowie angielscy organizują tłumne mityngi i oddziaływują na masy tymi samymi metodami co liberałowie. Widzimy, jak centrum katolickie w Niemczech organizuje lud i powołuje „ludzi z dołu” do kierownictwa swojej polityki.

Im szersze masy społeczne dochodzą do praw politycznych, konieczność ta rośnie i polityka konserwatywna tam, gdzie jest żywotna, gdzie zachowuje siłę, coraz mniej różni się w metodach swego działania od demokratycznej.

Konserwatyzm polski w tym zastosowaniu metod do zmienionych warunków nie umiał – z wyjątkiem w pewnej mierze zaboru pruskiego – pójść za konserwatyzmem zachodnio-europejskim. Złożyło się na to parę przyczyn.

Przede wszystkim, polityka konserwatywna w Polsce stała na niższym poziomie umysłowym, niż w Zachodniej Europie. Organizatorowie konserwatyzmu polskiego mało rozumieli ewolucję polityczną Europy XIX stulecia i to, w czym inni widzieli proces nieunikniony, konieczność dziejową, w ich oczach bywało tylko jakimś chwilowym zboczeniem, przemijającą chorobą społeczną. Zdawało im się, że może wrócić w życiu to, co niepowrotnie minęło. Brak rozumienia ducha czasu, a zarazem lekkomyślność i lenistwo, będące, niestety, wybitnymi właściwościami politycznymi naszego społeczeństwa jako całości – złożyły się na straszne krótkowidztwo. Było - to krótkowidztwo i w przestrzeni, i w czasie. Ludzie, nie widzieli, co się dzieje tuż, o miedzę, wśród narodów sąsiednich i nie przewidywali, że w ich własnym społeczeństwie nie zawsze tak będzie, jak było.

Wielką dalej zachętą dla naszych konserwatystów do trwania w pojęciach przestarzałych było zacofanie naszych mas ludowych, które pozostawały były o stulecie conajmniej w tyle za ludami krajów zachodnich.

Wreszcie nie trzeba zapominać, że konserwatyzm polityczny polski, narodziwszy się właściwie dopiero w drugiej połowie ubiegłego stulecia pod wpływem wzorów obcych, był kierunkiem bardzo świeżej daty i mało samodzielnym. Miał on w swej psychologii wiele z prozelityzmu, a stąd starał się być często konserwatywniejszym od wzorów, które naśladował. Nawrócony Żyd jest często bezwzględniejszym katolikiem od ludzi urodzonych w wierze i dziedziczących przywiązanie do niej długiego szeregu pokoleń; świeżo upieczony hrabia jest zwykle bardziej nieprzejednanym arystokratą od przedstawicieli najstarszych rodów... Dlatego to konserwatyzm angielski jest najmniej skrajny, i dlatego świeżej daty konserwatyzm polski łatwo dochodził na pewnych punktach do zarozumiałego zaślepienia.

W dobie, kiedy konserwatyzm polski występował na widownię, pole dla metod konserwatywnych w polityce już było bardzo ścieśnione i bliskie zamknięcia. Mechanizm życia politycznego w całej Europie, z wyjątkiem w pewnej mierze Rosji i Turcji, był już do głębi zmieniony skutkiem przekształcenia ustrojów politycznych, dopuszczenia szerokich mas społecznych do udziału w rządach, przejścia prawodawstwa w ręce przedstawicielstw narodowych.

Podmiotem polityki przestało w znacznej mierze być państwo, tj. Korona i nieliczna sfera jej doradców, a stał się nim naród, który zaczął patrzeć na państwo jako na swoje jedynie narządzie. Zanikło w znacznej mierze pojęcie interesu państwa, racji stanu, jako motywu kierowniczego polityki, a na jego miejsce występuje interes narodu, państwo zaś przybiera role. środka do popierania i obrony narodowego interesu. Panowanie interesu narodowego w polityce staje się tak bezwzględne, że w państwach, różnolitych narodowo, polityka państwowa służy tylko jednemu narodowi, mającemu nad innymi górę, z krzywdą pozostałych, służy mu nawet wtedy, kiedy to prowadzi do osłabienia państwa, jako całości.

Tej zmianie towarzyszy inna, niemniej doniosła. Przestawszy być wyłącznym udziałem pewnej, nielicznej sfery, przechodząc coraz bardziej w ręce szerokich kół społecznych, mas narodu, polityka narodowa już nie może się zamknąć w gabinetach, wychodzi ona „na ulicę”. Zaczynają w niej działać masy. Ich nastrój, manifestacje ich opinii bądź wywierają nacisk na działania reprezentujących te masy polityków, bądź służą im za środek do wywarcia nacisku na przeciwników. Polityka coraz mniej polega na zręczności w pertraktacjach, na umiejętnym pisaniu kontraktów, a coraz więcej nabiera podobieństwa do walki w polu, gdzie umiejętna mobilizacja mas, ich liczba i ich psychika decyduje o wygranej lub klęsce.

Prawda, że państwo rosyjskie, do którego główna. część ziem polskich należy, do dziś dnia jeszcze całkowicie w tę fazę nie weszło, skutkiem tego, że pozostało znacznie w tyle za Europą Zachodnią w przekształcaniu swego ustroju, że machina państwowa ciąży tu jeszcze bardzo nad społeczeństwem i trzyma je w mocnych karbach. Nie przeszkadza to, że stała się ona bezwzględnie narzędziem jednego, mającego przewagę narodu i służy wyłącznie jego interesom przeciw innym. I w tym państwie widzimy już wyraźnie po ostatnim przełomie akcję polityczną, polegającą na agitacji wśród mas i na ich mobilizowaniu, akcję odbywającą się swobodnie, nie krępowaną przez państwo o tyle, o ile odpowiada ona interesom narodowości panującej. Przykład jej widzimy w działalności „związku narodu rosyjskiego” i pokrewnych mu organizacji.

Natomiast w państwie austriackim ewolucja ta wśród licznych, składających je narodowości poszła bardzo szybko. Dość jest przyjrzeć się dziejom walki Czechów z Niemcami, ażeby się przekonać, jak operowanie masami, ich nastrojem, ich energią polityczna, ich manifestacjami dawało przewagę to jednej, to drugiej stronie. I w Galicji samej Rusini, którzy mechanizm współczesnego życia politycznego znakomicie zrozumieli, służą za wyborny przykład tej ewolucji. Nie darmo powiedziano, że polityka rządu austriackiego polegała od dłuższego już czasu na zatykaniu ust tym, którzy krzyczą, że w Austrii, im kto więcej krzyczy, tym więcej zdobywa. Jest to obrazowe, wulgarne w formie wyrażenie bardzo doniosłego i poważnego faktu, że pierwszą podstawą polityki współczesnej jest uświadomienie masom interesów polityki narodowej, uruchomienie ich i wyprowadzenie na pole walki politycznej o te właśnie interesy.

Na tym właśnie terenie austriackim, wśród mnóstwa rozbieżnych, ścierających się ze sobą interesów, główną swoją rolę odegrał konserwatyzm polski. Tam się on przede wszystkim zorganizował, tam doszedł do największej siły, tam zdobył niepodzielne rządy w polskiej dzielnicy i wyłączne kierownictwo polityki narodowej. Tam też wypadło mu zdać egzamin z orientowania się w położeniu i z umiejętności obrony polskiego dobra narodowego.

W Galicji też dokładnie została sprawdzona wartość metody konserwatywnej w polityce, którą to metodę stosowano tam przez długi czas konsekwentnie.

Polityka polska w państwie austriackim poprowadzona została metodami całkiem różnymi od polityki innych narodowości. Obóz konserwatywny, który ujął ster tej polityki nie zrozumiał czy nie chciał zrozumieć mechanizmu współczesnych walk o interesy narodowe. Trzymał się on pojęć starych, polityki „gabinetowej”, polityki układów i kontraktów, prowadzonej za kulisami przez nielicznych poświęconych, zasłanianej przed oczami szerokiego ogółu. Ten ogół, te masy, w pojęciu konserwatystów miały tylko jedną rolę w polityce – dawać mandaty tym, którzy politykę prowadzą, poza tym zaś zachowywać się jak najbierniej i polityce nie przeszkadzać. To przestarzałe pojęcie metod polityki, skutkiem siły obozu konserwatywnego, skutkiem słabości żywiołów, które by mu się mogły przeciwstawić, przechowało się w Galicji aż po ostatnie czasy, co sprawiło, że Polacy pod względem swych zdolności do walki politycznej pozostali o dziesiątki lat w tyle za wszystkimi innymi narodowościami w Austrii. Niezaprzeczenie ta stara polityka „gabinetowa” ma rozmaite wielkie dogodności w porównaniu z polityką nowoczesną, operującą masami; jednakże nie jest ona zdolna dotrzymać jej placu i w starciu z nią jest bita. Konserwatyści zaś galicyjscy tak się zakochali w jej komforcie, że wbrew bijącej w oczy rzeczywistości trzymali się jej uparcie i urządzali się w kraju tak, jakby uważali za zbawienie najdłużej przy jej metodach wytrwać. Nie robili nic dla uświadomienia szerszym masom społecznym interesów i zadań polityki narodowej, przeszkadzali nawet temu, powstrzymywali uruchomienie i zorganizowanie tych mas, i gdy wśród innych narodowości w państwie wzrastały armie, idące namiętnie do szturmu o swoje narodowe interesy, oni się cieszyli, że polityka polska, pozbawiona armii, ma tylko dyplomację...

Wszelkie zapóźnienie w pojęciach, wszelkie niezrozumienie ducha i warunków czasu mści się zawsze okrutnie, najokropniej zaś w polityce. To też anachronizm pojęć i metod politycznych galicyjskiego obozu konserwatywnego przyniósł nieobliczalne straty sprawie polskiej w państwie austriackim. Ogół nasz nawet w części nie ocenia tego, do jakiego stopnia, skutkiem polityki konserwatywnej, polskość została tym osłabiona w stosunku do innych żywiołów w kraju i w państwie. Straty te zręcznie maskowano, uprawiano politykę pozorów; taka polityka wszakże może wystarczać tylko do czasu. To też dziś owoce jej zaczynają się ujawniać w sposób jaskrawy, a obawiać się należy, że to, co bliska przyszłość nam pokaże, będzie o wiele jeszcze boleśniejsze dla naszej świadomości narodowej.

Konieczną jest rzeczą zdawać sobie jasno sprawę z owoców dotychczasowej polityki, z wytworzonego przez nią położenia, chociażby w najogólniejszych zarysach. Bez tego bowiem nie może być mowy o naprawie, ma się rozumieć, w takim zakresie, w jakim naprawa jest możliwa.

 

 

II

OWOCE POLITYKI GABINETOWEJ

 

Anachroniczna, nie rozumiejąca warunków nowoczesnych, czy też nie chcąca się z niemi liczyć polityka konserwatywna w Galicji wytworzyła ciężkie i niebezpieczne położenie polskości w stosunku do wszystkich sił, z jakimi mamy tam w kraju i w państwie do czynienia – do Rusinów, Żydów, Niemców, do rządu austriackiego, wreszcie do rozkładowych, antynarodowych dążeń w samem społeczeństwie polskim.

Nie myślimy wcale zamykać oczu na to, że Polacy w swym stosunku do Rusinów mają położenie całkiem inne, niż młode, dobijające się dopiero praw narodowości w państwie. Położenie nasze we wschodniej Galicji jest raczej podobne do położenia Niemców austriackich w tych krajach, w których większość ludności stanowią żywioły nie niemieckie, słowiańskie, jak na Morawach lub w Krainie. Skutkiem tego i polityka polska nie mogła się całkiem wzorować na czeskiej lub słoweńskiej, nie mogła wyłącznie budować na uświadomieniu i politycznym uruchomieniu mas ludowych. W Galicji wschodniej naszą przewagę nad Rusinami stanowiła nie masa, ale kulturalna i ekonomiczna wyższość mniejszości polskiej. Jednakże łatwo było przewidzieć, że jeżeli tylko na tej wyższości budować będziemy, to przy dzisiejszym mechanizmie życia politycznego, w którym uświadomiona narodowo masa zawsze zwycięża – pozycja nasza w tej części kraju bardzo prędko będzie zniszczona. Polityka konserwatywna tego nie zrozumiała, chciała ona iść w obronie polskości wyłącznie dyplomacją, wyłącznie układami, zręcznym pisaniem kontraktów z partiami ruskimi. Nie chciała ona widzieć tego, że Niemcy austriaccy w tych krajach, w których stanowią mniejszość, nie ograniczali się do dyplomatyzowania, ale pracowali nad uświadomieniem i zorganizowaniem wszystkich żywiołów niemieckich w kraju, starali się na nacisk masy odpowiadać odporem masy, i chociaż ich armia była mniejsza liczbą, to jednak dzięki sprawnemu działaniu i poparciu czynników kulturalnie i ekonomicznie silnych, nie zawsze była bita.

Polityka konserwatywna polska lekceważyła całkiem lud polski w Galicji wschodniej, nie dbała wcale o jego uświadomienie narodowe, o rozwinięcie w nim energii politycznej, o zorganizowanie go do obrony przed naciskiem politycznym ruskim, ale nawet przed rutenizacją, która do niedawna czyniła wśród tego ludu podboje. Ignorowała ona fakt, że Galicja wschodnia liczy poważny odsetek ludności polskiej, że są powiaty, w których Polacy stanowią blisko połowę ludności, że zatem, gdyby żywioł polski był należycie uświadomiony i politycznie zorganizowany, obrona tego kraju przed zakusami ruskimi nie byłaby wcale beznadziejna. Ślepota polityki konserwatywnej w tym względzie, zaniedbanie tej doniosłej pracy, która każdemu, choć cokolwiek myślącemu politykowi polskiemu musiała się wprost narzucać jako konieczność w nowoczesnych warunkach walki o byt narodowy, kosztuje naszą sprawę niesłychanie wiele. Gdyby ta praca była w czas rozpoczęta, Rusini nigdy by się nie stali panami sytuacji w takim stopniu, a polskość we wschodniej Galicji, korzystając z poparcia czynników kierujących sprawami krajowymi, mając za sobą przewagę, kulturalną i ekonomiczną, przy samorzutnej nadto dążności chłopa polskiego do osiedlania się na wschodzie, byłaby nawet w liczbę poważnie urosła. Bardzo późno dopiero wzięto się do tej pracy, a wzięto się do niej bez udziału i poparcia kierowników polityki konserwatywnej. Stronnictwo krakowskie patrzyło na nią obojętnie, a nawet ubocznie jej przeszkadzało, zwalczając te kierunki, które ją podjęły.

Jeżeli dziś uświadomienie i organizacja ludności polskiej we wschodniej Galicji zrobiły pewne postępy, to jest to dziełem stronnictwa demokratyczno-narodowego, a pierwszym wybitnym organizatorem tego dzieła był właśnie Stanisław Głąbiński, który od działalności na tym polu zaczął swoją istotnie polską i po obywatelsku pojętą karierę polityczną. I trzeba to zrozumieć, że posunięciu naprzód tego dzieła pomogła ogromnie rzetelna praca duchowieństwa łacińskiego w Galicji wschodniej. Nie należy również zapominać, że przez krótki okres rozwinął w tym kierunku żywą działalność jeden z przedstawicieli konserwatyzmu wschodnio-galicyjskiego, Włodzimierz Kozłowski, który wszakże w swych zamierzeniach nie doznał poparcia ze strony kierowników politycznych kraju.

Zaniedbawszy ludność polską w Galicji wschodniej, politycy konserwatywni nic również nie zrobili dla uświadomienia ogółowi polskiemu w zachodniej części kraju naszych zadań i interesów narodowych na wschodzie, przeciwnie, swym postępowaniem przyczynili się do zobojętnienia tego ogółu w kwestii ruskiej, do jego narodowej demoralizacji. Jest rzeczą wprost potworną zachowanie się Polaków w zachodniej Galicji wobec walki, jaką ich rodacy toczą na wschodzie, ich obojętność na ciężkie położenie, w jakiem się polskość tam znajduje. Patrzą oni na stosunki wschodnio-galicyjskie, jakby na coś sobie obcego, a nawet często rodakom swoim przeszkadzają, podtrzymując moralnie Rusinów w poszczególnych sprawach. W takim trudnym i niebezpiecznym położeniu całe społeczeństwo polskie od Śląska Cieszyńskiego do Bukowiny powinno się zwartą masą przeciwstawiać dążeniom ruskim, w których nie chodzi tylko o osiągnięcie warunków kulturalno-narodowego rozwoju Rusinów ale wprost o zniszczenie narodu polskiego przy współdziałaniu najzaciętszych naszych wrogów.

Skazani jedynie na dyplomację, na układy, na spisywanie umów z rozzuchwalającymi się coraz bardziej i przewrotnymi w swej taktyce prowodyrami Rusinów, Polacy musieli im ustępować pozycję za pozycją. Nie mając siły, o którą nie dbała, polityka polska musiała się przywiązywać do pozorów. Organizowano sobie partie Rusinów ugodowych, „inkamerowanych”, tym partiom czyniono ustępstwa, ich przedstawicielom dawano korzystne stanowiska i cieszono się z zawarcia ugody polsko-ruskiej. Gdy wszakże taka partia ugodowa zdobyła wszystko, co mogła zdobyć, schodziła w cień, a na jej miejsce przychodziła inna, która stawiała nowe, wyższe żądania. Najadła się grupa Barwińskiego, przyszła grupa Romańczuka, a gdy ta się najadła, przyszli po niej inni, radykalniejsi, którzy, jak się okazywało, jedynie mieli prawo przemawiać w imieniu narodu ruskiego. Chcąc sobie kupić prowodyrów ruskich, pomagano im w podbijaniu kraju, robiono nawet dla nich to, że władza polska samowolnie, przemocą przenosiła dzieci ruskie z gimnazjów polskich... Polityka konserwatywna nie patrzyła w przyszłość, jej chodziło tylko o to, żeby na dziś móc się pochwalić zgodą z Rusinami.

Chcąc umotywować tę politykę systematycznego osłabiania polskości, bądź budowano teorie o doniosłej roli zewnętrznej, jaką Rusini mają odegrać z korzyścią dla sprawy polskiej, bądź posiłkowano się frazeologią o sprawiedliwości, o braterstwie dwóch ludów, będących zarówno dziećmi Rzeczypospolitej. Ogłaszane dziś dokumentu Ostmarkenvereinu ukazują nam to braterstwo ruskie w jaskrawym świetle. Rusini się okazali naszymi nieprzejednanymi wrogami, gotowymi konspirować z każdym, kto dąży do całkowitej zagłady narodu polskiego. Dziś już chyba każdy zrozumie, czym są w naszym bilansie narodowym owe, tak chętnie czynione Rusinom ustępstwa. I dziś wszyscy chyba zdajemy sobie sprawę z tego, iż żadne układy z nimi nas nie ocalą, że wszelkie, dziś już konieczne ugody z nimi, jak ostatnie w sprawie reformy wyborczej, nie zabezpieczają nas wcale, że jedyną drogą ratowania naszego dobra jest przeciwstawienie naszej siły ich sile.

Pół stulecia wszakże gospodarki konserwatywnej doprowadziło nas do tego, że organizacja polskości w Galicji wschodniej pozostała znacznie w tyle za organizacją Rusinów, i że prowadzący walkę o byt rodacy nasi we wschodniej części kraju nie mają należytego oparcia w zachodniej, czysto polskiej Galicji. W tych warunkach akcja polska, chociażby organizowana z największym poświęceniem, przez ludzi najlepiej rozumiejących jej zadania, skazana jest przez długi czas na kalectwo i będzie ułomną dopóty, dopóki wielkimi wysiłkami nie będą zagojone rany, jakie zadała krajowi polityka konserwatywna. I żadna, najlepiej nawet pomyślana i najdzielniej przeprowadzona akcja nie wróci polskości tego, co ta polityka straciła. Może być mowa tylko o skuteczniejszej obronie tego, co jeszcze posiadamy.

Żywiołem, który największe bodaj odniósł korzyści z polityki konserwatywnej polskiej w Galicji, są Żydzi. Nie robiąc nic dla istotnego rozwoju sił politycznych polskości, gdy siły jej wrogie naokół rosły, polityka ta musiała coraz więcej operować fikcjami, coraz bardziej dbać o pozory. Jedną z największych jej fikcji było zaksięgowanie w jej rachunkach politycznych Żydów, jako Polaków. Tym sposobem wytworzono pozór, że Polacy przedstawiają w Galicji znacznie większą siłę liczebną, niż to jest w istocie. Niewątpliwie dało to czasowo pewne korzyści, utrzymywanie wszakże tej fikcji stawało się coraz kosztowniejsze i łatwo było przewidzieć, że cena, jaką naród za nią zapłaci, w krótkim czasie te korzyści znacznie przerośnie.

Dla kierowników polityki konserwatywnej bardzo było dogodną i ponętną rzeczą, że Żydzi z początku o wpływy polityczne się nie ubiegali. Dawali oni swe poparcie żywiołom, posiadającym władzę w kraju, żądając w zamian jedynie poparcia w interesach ekonomicznych. Gotowi byli służyć do wszelkiej politycznej roboty, dawali się używać za narzędzia do najgorszych nadużyć wyborczych, w zamian za to żądając tylko, żeby im pozwalano wyzyskiwać bez przeszkody ludność kraju w życiu ekonomicznym, żeby patrzono przez palce na wszelkie ich w tym względzie nadużycia. Mieli też prawdziwy raj w Galicji przez cały okres rządów konserwatywnych. Lichwiarstwo, rozpajanie ludu, wyzuwanie go z ziemi oszukańczymi sposobami, omijanie ustaw w handlu i przemyśle – wszystko to bujnie kwitło, nie spotykając się z przeszkodami ze strony władzy, o ile było praktykowane przez Żydów. Kwitły też nadużycia w instytucjach publicznych, w zarządach miejskich, i były tolerowane, gdy o Żydów chodziło. Polityka konserwatywna nie była zdolna tym wszystkim nadużyciom wypowiedzieć walki, bo potrzebowała Żydów, bo bez nich nie mogła się obejść. Płacono im nadto sowicie wszelkiego rodzaju koncesjami, dostawami i robotami publicznymi. W tych warunkach siła ekonomiczna Żydów szybko rosła, panowanie ich w życiu społecznym kraju rozszerzało się w zatrważającym tempie. Stali się panami kraju nie tylko na rynku pieniężnym, w handlu i przemyśle, ale nawet ogromna część ziemi przeszła w ich ręce, w większej i drobnej własności. Sprzyjała temu i słabość mieszczaństwa polskiego, i ciemnota chłopa, którego nikt przed krzywdą żydowską nie brał w opiekę, i demoralizacja społeczna szlachty. Ta coraz mniej była ziemiaństwem, coraz bardziej lekceważyła sobie ten realny wpływ społeczny, jaki daje praca na własnej ziemi, coraz bardziej poświęcała ją dla formalnej władzy, dla kariery biurokratycznej, wyzbywając się ziemi w części na rzecz włościan, a w znacznej też części na rzecz Żydów.

Jak zawsze bywało w historii Żydów we wszystkich krajach – wzmógłszy się ekonomicznie i zająwszy wpływowe pozycje społeczne, Żydzi galicyjscy wreszcie sięgnęli i po wpływ polityczny. Zaczęli się domagać coraz poważniejszego udziału w przedstawicielstwie, coraz większej liczby mandatów dla siebie, przykładać nóż do gardła politykom konserwatywnym, którzy w tym względzie najmniej chętni byli do ustępstw. Ustępować wszakże musieli, bo wyhodowali z Żydów taką siłę, która, gdyby się zwróciła przeciw nim, mogła ich odsunąć od władzy. I oto polityka konserwatywna w Galicji staje się stopniowo coraz bardziej polityką żydowsko-polską, coraz bardziej z wymaganiami żydowskimi się liczy, aż doszła ostatnimi czasy do tego, że nie wiadomo, kto na nią ma większy wpływ – Żydzi czy Polacy. Jeżeli pp. Kolischerowie, Loewensteinowie i inni, obdarzani już dziś tytułami szlacheckimi, nie sięgają jeszcze po stanowiska prezesa Koła Polskiego lub wyższych urzędników rządowych i krajowych, to nie znaczy jeszcze wcale, żeby wpływy ich nie były nawet większe od wpływów polityków polskich.

Jeżeli ewolucja stosunków galicyjskich pójdzie dalej w tym samym kierunku i w tym samem tempie, jeżeli polityką polską w tym kraju rządzić będą te same cele i te same metody, co dotychczas, to niedługo czekać będziemy na chwilę, kiedy właściwymi panami kraju okażą się Żydzi. Bankructwo polityki konserwatywnej w stosunku do Żydów jest mniej widoczne, niż w stosunku do Rusinów, ale jest bez porównania większe: w tej dziedzinie zadała ona krajowi największe rany, zgotowała mu najgroźniejsze niebezpieczeństwa.

Nawiasem tu zaznaczymy, iż sprzęgnięcie polityki konserwatywnej z Żydami ma dziś ten skutek, że nie może już ona mocno stanąć na gruncie interesów narodowych polskich, chociażby uznała tego potrzebę, bo Żydzi już jej na to nie pozwolą. I dlatego, żeby ich współdziałania i poparcia nie utracić, musi ona wypowiadać walkę wszelkim wyraźniejszym dążeniom narodowym, którym nie chodzi o frazes patriotyczny, ale o realny interes polski.

Wykreśliwszy ze swego programu zaprawianie szerokich mas społeczeństwa polskiego do walki narodowej, polityka konserwatywna w Galicji uczyniła polskość całkiem niezdolną do stawienia jakiegokolwiek oporu najazdowi niemieckiemu na zachodnią część kraju. Od granicy Śląska Cieszyńskiego i Śląska pruskiego, pod rządami polskimi, posuwa się w głąb kraju stopniowy podbój niemiecki. Przechodzi w ręce niemieckie ziemia, powstają niemieckie przedsiębiorstwa przemysłowe, sprowadzeni przez właścicieli ziemi i przez przedsiębiorców Niemcy osiedlają się w kraju, gminy kasują w urzędowaniu język polski, a zaprowadzają niemiecki, rośnie liczba szkół niemieckich, Vereinów, a Niemcy tak się rozzuchwalają, że w galicyjskiej Białej tak traktują Polaków, jak w pruskich Katowicach. Całe właściwie, świeżo zbadane i ogromnie bogate zagłębie węglowe krakowskie zostało wykupione przez Niemców, i to przez Prusaków. Parę lat temu prezydent miasta Krakowa, dr. Leo, w wygłoszonej publicznie mowie, nazwał stolicę Piastów i Jagiellonów miastem kresowym, z mimowolną szczerością stwierdzając stan rzeczy, do którego doprowadziły dotychczasowe, tak triumfalnie opiewane rządy polskie w Galicji. Społeczeństwo polskie w zachodniej Galicji nie tylko nie umie się przeciwstawić nacierającym coraz silniej Niemcom, ale nawet nie umie się poważnie zainteresować położeniem sprawy polskiej na zachodnich krańcach kraju. Najwpływowsze jego sfery obojętnie patrzą na posuwający się podbój niemiecki, zadawalając się pozorami, posiadaniem administracyjnej władzy. Tak tedy, w okresie właśnie rządów polskich w Galicji, rządów, sprawowanych przez obóz konserwatywny, we wschodniej, większej części kraju wyrosła siła ruska, na zachodzie posunął się podbój niemiecki, a w całym kraju rozpanoszyli się, doszli do olbrzymich wpływów Żydzi. Te straty polskości, zwłaszcza na rzecz Rusinów, były w znacznej części nieuniknione. Ale w olbrzymiej mierze zawdzięczamy je systemowi polityki konserwatywnej, systemowi anachronicznemu, wynikającemu ze ślepoty na nowoczesne warunki życia narodów i na istotę dzisiejszych walk narodowych, systemowi utrzymującemu społeczeństwo polskie w bezwładzie, podczas gdy wszystkie wrogie mu żywioły do walki z polskością się mobilizowały.

 

 

III

NA ŁASCE RZĄDU AUSTRJACKIEGO

 

Od czasu ustalenia się życia konstytucyjnego w państwie austriackim wśród wszystkich narodowości tego państwa rozwinął się silny ruch, dążący do zszeregowania wszystkich sił społecznych w walce o narodowy stan posiadania i o narodowe prawa. Uświadomienie interesu narodowego i poczucie obowiązku walki w jego obronie rozwinęło się nawet w najuboższych i najmniej oświeconych warstwach społecznych zarówno u Niemców, jak u Czechów, Słoweńców, Serbów, Włochów, nawet u najbardziej zacofanych ze wszystkich – Rusinów. Na obszarach, gdzie się stykają ze sobą różne narodowości, wre walka o każdą piędź ziemi, o każde przedsiębiorstwo, o każdą instytucję publiczną. Uświadomione narodowo masy wywierają nacisk na bieg ustawodawstwa i na politykę rządu, zmuszając ją do liczenia się z manifestowaną głośno ich opinią. Od tego ogólnego obrazu odcina się postawa społeczeństwa polskiego, postawa bierna, często wprost obojętna tam, gdzie wchodzą w grę najżywotniejsze nawet interesy narodowe. Bo gdy przywódcy wszystkich innych narodowości zdawali sobie doskonale sprawę z tego, jaką rolę w dzisiejszych walkach politycznych odgrywają zorganizowane masy, pracowali nad ich uświadomieniem i organizacją – kierownicy polityki polskiej w Galicji tej pracy zaniedbali. Skutek tego wyraził się nie tylko w ciągłych stratach na rzecz innych żywiołów, w stratach, o których wyżej mówiliśmy, ale także w niezdrowym stosunku do rządu.

Konserwatyzm galicyjski oparł całą swoją metodę polityczną na aksjomacie przychylności Korony i rządu. Wiara w tę wieczną przychylność była też jednym z głównych źródeł lekceważenia społeczeństwa i jego opinii, wyrzeczenia się pracy nad uświadomieniem i zorganizowaniem szerszych mas społecznych. Tu się uwydatniła fatalnie skłonność do liczenia na kogoś, zamiast na siebie, na swoje siły. Wyrzekając się rozwinięcia i wyprowadzenia na pole walki własnych sił narodowych, polityka galicyjska znalazła się na łasce rządu. Ten rząd przez długi czas Polaków potrzebował, nie mógł się bez nich obyć, ale łatwo było przewidzieć, że w miarę wzrostu sił innych narodowości a upadku siły polskiej, Polacy mu będą coraz mniej potrzebni i coraz mniej będzie zmuszony do liczenia się z ich interesami. Sam on od dawna już się starał o to, żeby mniej być zmuszonym do liczenia się z Polakami i w tym celu popierał separatyzm Rusinów. Później, w miarę coraz silniejszego uzależniania się polityki austriackiej od Berlina, ta tendencja do popierania Rusinów przeciw Polakom nabrała szczególnej siły. Wreszcie, w ostatnich czasach, gdy Rusini już istotną siłę narodową rozwinęli, gdy zaczęli energicznie walczyć ogólnie przyjętymi w Austrii metodami, nadając im tylko swoje zabarwienie barbarzyńskie, rząd wiedeński zaczął się liczyć z ich żądaniami nawet więcej często, niżby sam chciał. Jak już powiedziano, w Austrii ten więcej dostaje, kto silniej naciera, kto głośniej krzyczy.

Okazało się z czasem, że rząd austriacki coraz mniej się z Polakami liczy, a stąd coraz mniej im jest życzliwy. Ale politycy konserwatywni i wtedy nawet nie chcieli zrozumieć potrzeby emancypowania się z zależności od rządu przez oparcie się o społeczeństwo, przez zaprawianie go do narodowej walki. Nie chcieli, czy też nie mogli tego uczynić, dlatego, że za daleko w tej zależności zaszli. Doprowadziwszy Galicję do tego, że tam już wyborów nie można przeprowadzić bez znacznych zasiłków pieniężnych od rządu, znaleźli się w tym położeniu, że muszą się rządu trzymać, chociażby ten najotwarciej godził w interesy polskie.

Polityka polska w rękach konserwatystów galicyjskich coraz bardziej tedy musiała zatracić swą niezależność. Jest ona o tyle polską, o ile jej rząd austriacki na to pozwala, i często, naginając się do widoków rządu, niezgodnych z interesami polskimi, musi wmawiać w siebie i w ogół, że to, co jest interesem rządu, jest dobrem narodu polskiego. Dopiero uprzytomnienie sobie tej jej zależności od rządu, pozwala zrozumieć jej kierunek w ostatnich czasach, jej chociażby zachowanie się wobec przewidywanej wojny.

Tu się ujawnia największe jej z polskiego punktu widzenia bankructwo. Polityka polska w coraz większej zależności od rządu wiedeńskiego, a rząd wiedeński w coraz silniejszym stopniu narzędziem Berlina. Piękne widoki dla sprawy polskiej!... Czyż można było dojść do straszniejszego impasu?... Wszystko, co się ujawniło ostatnimi czasy w polityce galicyjskiej, co ją skompromitowało i tak wstrząsnęło naszą opinią publiczną, jest wynikiem błędnych jej od początku założeń, przestarzałych pojęć, którymi się kierowali jej twórcy, lekkomyślności i lenistwa politycznego, które przetrwaniu tych pojęć sprzyjały.

Polityka konserwatywna w Galicji nie chciała uświadomienia i organizacji mas społecznych polskich do walki o interesy narodowe. Uważała, że dla jej metod najdogodniejsze jest społeczeństwo bierne. Nie mogła wszakże przeszkodzić uświadomieniu interesów innych. Właśnie brak silnego ruchu narodowego w Galicji sprzyjał wybujaniu interesów klasowych i nawet osobistych w polityce tamtejszej. Gdy w imię tych właśnie interesów klasowych zorganizowano masy społeczne, gdy obok tego na widowni galicyjskiej porozpierali się rozmaici kondotierzy, patrzący na politykę wyłącznie jako na źródło korzyści osobistych, polityka konserwatywna musiała się oprzeć na kompromisie z tymi wszystkimi interesami. Zrozumiała ona nawet, że ten kompromis jest jedynym dla niej środkiem do utrzymania się przy sterze spraw krajowych.

W społeczeństwie galicyjskim coraz wyraźniej ostatnimi czasy zaczęto sobie uświadamiać to fatalne położenie, w jakie wpędziło kraj pół stulecia rządów konserwatywnych. Coraz silniej zaczęto odczuwać potrzebę niezależnej polityki polskiej, opartej o świadome swych interesów narodowych i zorganizowane społeczeństwo. Rozwinął się w tym kierunku silny ruch umysłów, któremu właśnie zawdzięcza szybkie swoje postępy stronnictwo demokratyczno-narodowe. Politycy konserwatywni, z których jedni po dziś dzień nie mogą zrozumieć zasadniczych błędów swojego obozu i nowoczesnych wymagań polityki narodowej, inni zaś zatracili poczucie odpowiedzialności narodowej i jedyny cel polityki widzą w utrzymaniu się przy władzy – uznali ten ruch za największe dla siebie niebezpieczeństwo. Przed tym niebezpieczeństwem znaleźli chwilowe ocalenie w sojuszu z ruchami klasowymi i z wszelkiego rodzaju politycznym kondotierstwem. Stworzyli koalicję, która była w istocie swej przeciwnarodową, antypolską, pomimo szumnych nieraz patriotycznych frazesów, jakimi uczestnicy jej okrywali swoje działania. Chcąc ocalić metodę konserwatywną, a raczej rządy partii konserwatywnej wyzbyli się do reszty w swej polityce konserwatywnych zasad.

Nie robimy tu bilansu polityki konserwatywnej w Galicji nawet w. najbardziej pobieżnym zarysie. Nie wymieniamy jej zasług, których przecie w rozmaitych dziedzinach odmówić jej nie można, jej niewątpliwych nieraz powodzeń w zmaganiu się z rozmaitymi trudnościami państwowego życia Austrii, nie zatrzymujemy się również nad jej bezpłodnością w zamierzeniach, dotyczących uzdrowienia stosunków kraju i ulepszenia jego urządzeń politycznych. Nie zastanawiamy się nad tym, dlaczego np. sprawa reformy gminnej i reformy administracyjnej, wywieszonych jako naczelne punkty programu partii krakowskiej od samego niemal początku jej istnienia, oraz stawianych przez nią wielokrotnie na porządku dziennym dyskusji w publicystyce i na zwoływanych w tym celu konferencjach, dlaczego ta sprawa przez dziesiątki lat nie ruszyła z miejsca i dlaczego dziś pozostaje w' tym samem właściwie stadium, w jakiem się znajdowała na początku ery autonomicznej. O tym wszystkim należałoby mówić, gdyby chodziło o wszechstronną ocenę okresu rządów konserwatywnych w tej polskiej dzielnicy. Nam wszakże chodzi tylko o wskazanie, jak się odbiło na losach naszej walki o interesy narodowe zastosowanie metody konserwatywnej w polityce jedynej dzielnicy, w której nasze prawa narodowe zostały w pewnej mierze uznane przez państwo, i w której mieliśmy do pewnego stopnia w działaniu politycznym rozwiązane ręce.

Gdy porównamy naszą pozycję, zakres naszego posiadania w tym kraju i naszych wpływów w państwie na początku ery autonomicznej i dziś, najbardziej nawet stronny na korzyść partii konserwatywnej sąd musi stwierdzić niesłychane straty. To, co przed pięćdziesięciu niespełna laty znajdowało się w naszych rękach, przeszło w ogromnej mierze w ręce Rusinów, Żydów i nawet Niemców. Polityka polska ze stanowiska sojusznika rządu zeszła na stanowisko niewolnicze: gdy na początku reprezentowała ona wobec tego rządu i wobec Korony naród, jako całość, i gdy ten rząd liczył się z nią jako z przedstawicielką interesów całego narodu, zeszła w końcu na służbę celom austriackim, stając się w ręku Austrii niebezpiecznym dla innych dzielnic narzędziem. Gdy przyjdzie kiedyś czas na spokojną, z dalszej perspektywy ocenę zachowania się polityków galicyjskich w okresie ostatnich przygotowań wojennych Austrii, w związku z widokami polityki pruskiej, sąd o tym zachowaniu się będzie niewątpliwie fatalnym na nich ze stanowiska narodowego wyrokiem. Jeżeli przyszły historyk będzie przemawiał językiem, jakim posługiwała się partia krakowska w początkach swej kariery, to będzie musiał zakwalifikować postępowanie tych polityków jako zbrodnię wobec narodu.

Bankructwo metody konserwatywnej nie zależało właściwie od gatunku ludzi, którzy ją stosowali. Ta metoda, bez względu na charakter ludzi, stosowana ślepo, musiała doprowadzić do takich wyników, musiała zbankrutować. Jeżeli ludzie byli coraz gorsi, to dobór ich był także wynikiem metody.

Naród polski, skutkiem niedawnej utraty swego państwowego bytu, tym się różni od innych, politycznie zawisłych ludów, że posiada w swej budowie społecznej niewynarodowione warstwy historyczne. Stanowi to ogromną jego wyższość, daje kulturze polskiej pozycję równorzędną do kultury narodów niezawisłych, sprawia, że jesteśmy w najpełniejszym tego słowa znaczeniu narodem. We współczesnej wszakże walce o byt, o interesy narodowe, tak jak ona się rozgrywa na tle dzisiejszych ustrojów politycznych, przy dzisiejszym mechanizmie politycznego życia, środek ciężkości spoczywa nie w tych warstwach, ale w szerokich masach społecznych, w ludzie. Pod względem zaś kultury mas, uświadomienia politycznego ludu Polska, z wyjątkiem dzielnicy pruskiej, pozostała daleko w tyle za innymi narodami. Jednocześnie, na skutek kierunku, jaki przybrała nasza ewolucja społeczna i polityczna w ostatnich stuleciach istnienia państwa, naród nie wytworzył w swym łonie silnego mieszczaństwa, a jego żywioły oświecone w ogóle bardzo nisko stoją pod. względem dojrzałości politycznej. Z tych właśnie przyczyn w polityce dzielnicy austriackiej zapanowała bezwzględnie, nierozumnie stosowana metoda konserwatywna, i w naszej dzielnicy, jakkolwiek obóz konserwatywny nie miał dość siły do zapanowania nad życiem kraju, myśl ogółu z trudnością przyswaja sobie nowoczesne pojęcia polityczne i daleka jest od zrozumienia tych metod polityki, jakie jedynie w dzisiejszych walkach narodowych zapewniają powodzenie. Można śmiało powiedzieć, że nie tylko narody państwowe, z którymi mamy do czynienia, jak Niemcy i Rosjanie, ale także wszelkie żywioły obce, wypowiadające nam walkę, dążące do wyzucia nas z tego, co posiadamy, jak Rusini, Litwini, nawet Żydzi, nie mówiąc już o Czechach, którzy także się pod nas podkopują na Śląsku austriackim, że wszystkie te żywioły wyprzedzają nas w swych metodach walki, korzystają z naszej bezwładności.

Źródłem naszej bezwładności nie jest brak aspiracji narodowych, bo te przecie nie zanikły. Nie jest nim także całkowicie nasze przysłowiowe lenistwo polityczne, bo przecie my przy całym tym lenistwie wyładowujemy znaczną ilość energii politycznej, tylko wyładowujemy ją w wysiłkach jałowych, bezowocnych, a jeszcze częściej ze szkodą dla swej sprawy narodowej, w próbach, skazanych z góry na niepowodzenie i sprowadzających narodowe klęski, lub w walkach wewnętrznych, które przybierają u nas o wiele szerszy zakres, niż tego wymaga sprzeczność interesów i dążeń w łonie społeczeństwa. Najgłówniejszym źródłem naszej bezwładności jest zacofanie polityczne naszego społeczeństwa. Pojęcie o nowoczesnych metodach walki o byt narodowy z trudnością się u nas szerzy i pogłębia, liczne żywioły społeczeństwa bądź trzymają się myślą przestarzałych metod konserwatywnych, które dawno już należało złożyć do archiwum, bądź też tęsknią za przeżytymi już także metodami demokracji europejskiej ż pierwszej połowy ubiegłego stulecia, za metodami rewolucyjnymi. Tym sposobem ścierają się w naszej polityce trzy typy, trzy metody, z których każda uważa się za jedynie patriotyczną. Nadto ostatnie czasy przyniosły zjawisko niesłychanie niezdrowe, polegające na tym, że metoda konserwatywna, chcąc się utrzymać przy sterze spraw narodowych, zaczęła się zaprzyjaźniać z rewolucyjną, ażeby w sojuszu z nią położyć tamę rozwojowi tzw. nacjonalizmu, który u nas nie jest niczym innym, jak usiłowaniem uzdolnienia narodu do skutecznej walki o jego byt i o jego interesy w nowoczesnych warunkach. Uświadomienie zadań polityki narodowej szerokim masom społecznym, organizacja ich i uruchomienie do obrony dobra narodowego na wszystkich placówkach, na których jest ono zagrożone, dźwiganie tym sposobem siły politycznej narodu i rozwijanie stopniowe akcji politycznej w zakresie, w jakim czynne siły narodowe na to pozwalają – to jedyna droga, na której polityka narodowa polska ma przed sobą przyszłość.

Poczucie bankructwa metody konserwatywnej na terenie, na którym głównie zdawała ona egzamin, mianowicie w Galicji, jest dziś w opinii ogółu polskiego bardzo silne. Wiele danych przemawia za tym, że zbliża się jej likwidacja. Jeżeli ona nastąpi, niezawodnie i prądy radykalne, mniej lub więcej rewolucyjne, pozbawione protekcji obozu konserwatywnego, zejdą do swojej właściwej roli, stracą zdolność do pretendowania o kierownictwo spraw narodowych. Wtedy naród nasz zrobi ogromny krok naprzód w kierunku uzdolnienia swej polityki do skutecznej obrony jego dobra w trudnych i wielce skomplikowanych warunkach doby dzisiejszej. To przejście nie obejdzie się bez znacznych kosztów. Odsłonięcie, jak przy wszelkiej likwidacji, całej nędzy politycznej, do jakiejś my doszli, nie wzmocni na razie naszego stanowiska wobec wrogów. Jest to wszakże operacja konieczna. Polityka bankrutów, utrzymujących pozory i zużywających na nie swe wysiłki, prowadzi zarówno narody, jak jednostki, do ostatecznej ruiny i upodlenia.

 

 

 

2. KONIEC LEGENDY

(„Przegląd Wszechpolski”, sierpień-październik 1905 r.)

 

 

I

LIKWIDACJA MORALNA SZKOŁY KRAKOWSKIEJ

 

„Abstrakcyjne, doktrynerskie spory o najsubtelniejsze zagadnienia z przeszłości i przyszłości narodu ustąpią miejsca rozprawom o problematach żywotnych, widzialnych dla każdego...”

„Czas”, nr 251 (21 września 1905 r.)

 

Słowa powyższe, wypisane w organie krakowskiego konserwatyzmu, są ważnym politycznym wypadkiem.

Przed laty jeszcze dziesięciu byłyby one na tym miejscu zjawiskiem niezrozumiałym, a właściwie niemożliwym. Dziś nie dziwią nas wcale i stanowią dla nas publiczne wyznanie tego, o czym dawnośmy wiedzieli. Są one wyparciem się mistrzów ze strony uczniów, wyparciem się może uczynionym mimo woli w pośpiechu dziennikarskim, ale ogromnie brutalnym w swej szczerości.

Leżący od lat w grobie autor Teki Stańczyka nie ma już co prawda głosu, ale nie zamilkł przecie ten, co kazał narodowi „z doświadczeń i rozmyślań”, ani nie uważa swej kariery politycznej za zamkniętą twórca Dziejów Polski w zarysie, tej cudownie zastosowanej do celów politycznych książki historycznej...

Założyciele szkoły krakowskiej całe swoje moralne stanowisko w społeczeństwie zaczerpnęli z wszczęcia „abstrakcyjnego, doktrynerskiego sporu o najsubtelniejsze zagadnienia z przeszłości i przyszłości narodu”, cały ich program, jak twierdzili, był oparty na głębokiej historiozofii, przez wszystkie dyskusje stronnictwa przewijała się historyczna doktryna, której używano i nadużywano przy każdej sposobności.

Cóż robili i na czym, jeżeli nie na „sporach o zagadnienia z przeszłości i przyszłości narodu”, wyrośli: Szujski, Tarnowski, Koźmian, Bobrzyński i inne filary szkoły?... I oto dzisiaj, z ich własnej niegdyś kazalnicy padły słowa lekceważenia ich „abstrakcyjnego doktrynerstwa”, któremu przeciwstawiono „problematy żywotne, widzialne dla każdego”. Uczniowie, protegowani, spadkobiercy wpływów, stanowisk i korzyści oświadczają, że nie chcą się bawić w owe spory, że dla nich istnieją tylko rzeczy „widzialne dla każdego”, „dające się obliczyć i zmierzyć”.

Nie możemy mieć nic przeciw takiemu postawieniu rzeczy. W pracy politycznej narodu, ludzie nie biorący udziału w sporach zasadniczych, ale zajmujący się jedynie rozwiązywaniem „widzialnych dla każdego problematów”, są bardzo potrzebni, nawet ich potrzeba o wiele więcej, niż badaczy owych „najsubtelniejszych zagadnień”. Dobra ekonomia nie pozwoliłaby żadnego z nich odepchnąć tam, gdzie idzie o rozwiązywanie żywotnych problematów, jeżeliby się tylko okazał istotnym w danej dziedzinie znawcą.

Ale takie postawienie rzeczy oznacza najwyraźniejszą i ostateczną likwidację moralną i umysłową szkoły krakowskiej czyli tzw. stańczykowstwa.

Stańczycy oparli byli całe swoje moralne stanowisko w narodzie i cały swój wpływ polityczny - nie tylko w Galicji, ale i w innych dzielnicach, zwłaszcza w zaborze rosyjskim, gdzie się pod ich natchnieniami narodzili ugodowcy - na tym, iż zdołali przekonać poważne koła społeczeństwa, że zgłębili istotę narodowej przeszłości, zrozumieli najgłówniejsze przyczyny upadku ojczyzny i odkryli najwłaściwsze drogi, jeżeli nie do podźwignięcia jej, to przynajmniej do uchronienia od ostatecznej zagłady. Jeżeli dzisiaj z łamów „Czasu”, który przemawia zarówno w imieniu konserwatystów krakowskich, jak i ugodowców Królestwa, słyszymy zdanie, że zagadnienia przeszłości i przyszłości narodu to abstrakcja i doktrynerstwo, to musi to znaczyć co najmniej, że ci, w których imieniu pismo przemawia, nie mają wcale ochoty, ani nie poczuwają się do obowiązku obrony podstawowych założeń krakowskiej szkoły. Szkoła nie posiadająca obrońców jest jak twierdza, z której załoga wymaszerowała: nie potrzeba jej brać szturmem, bo jej rola należy już do przeszłości.

Mógłby ktoś zarzucić, że jest to uczepienie się jednego zdania w dzienniku: gdybyśmy zechcieli brać literalnie każde zdanie w robionym pośpiesznie a nie zawsze z uwagą piśmie codziennym, daleko by nas to zaprowadziło. Prawda. Jestem nawet pewien, że gdyby autor artykułu w organie krakowskim zastanowił się dobrze nad głębszym znaczeniem taktycznym przytoczonego ustępu, skreśliłby go niezawodnie, a tym bardziej skreśliłby mu go każdy z tzw. „starych stańczyków”, gdyby artykuł cenzurował. Ale słowa te są tylko mimowolnym zadokumentowaniem od szeregu lat dla wszystkich widocznego faktu: wszelka krytyka założeń stańczykowskiej szkoły, wszelkie twierdzenia, usuwające jej grunt spod nóg najoczywiściej, spotykają się od dawna ze strony jej spadkobierców z milczeniem. Obóz, do którego należę, a który zwalczał założenia stańczykowskie, jako z gruntu fałszywe, w odpowiedzi miast argumentów spotykał się z tanimi frazesami lub, co gorzej, z insynuacjami i oskarżeniami, uwłaczającymi nieraz czci ludzi i stronnictwa. Nie było sposobu sprowadzić epigonów krakowskiej szkoły na grunt sporu zasadniczego. A nie jest wcale trafem, że słowa przytoczone padły właśnie dziś, kiedy zamykamy w zaborze rosyjskim półtoraroczny okres życia, w którym dzień za dniem przynosił fakty, wykazujące jasno jak na dłoni nicość teorii politycznych, stanowiących umysłową i moralną legitymację krakowskich konserwatystów i warszawskich ugodowców. Jakby w przewidywaniu, że teraz będą powołani do wypowiedzenia się o owych faktach ze swego zasadniczego stanowiska, kierownicy krakowskiego organu z góry odpowiadają, że ich obchodzą tylko „problematy żywotne, widzialne dla każdego”.

Jak powiedziałem, nie można mieć nic przeciw takiemu stanowisku. Dzisiejsi politycy konserwatywni i ugodowi nie mają żadnego obowiązku obrony teorii krakowskiej szkoły, wdawania się w zagadnienia z przeszłości narodu. Ale to ich stanowisko, znane nam od dawna, a świeżo przez nich sformułowane, pociąga za sobą, jako nieuniknioną konsekwencję, inną ocenę ich postępowania w porównaniu z tym, jak oceniano politykę starszych stańczyków.

Stańczycy powołali naród do stłumienia w sobie najgorętszych uczuć, do wyrzeczenia się najświętszych ideałów, do złorzeczenia bojownikom narodowej sprawy w poprzednich pokoleniach, do zapomnienia o godności własnej, do upokarzającego kłamstwa - do gwałtu zatem nad najszlachetniejszymi popędami natury ludzkiej. Zażądali od społeczeństwa zadania sobie tego gwałtu w imię czegoś, co jest wyższe ponad to wszystko, w imię ojczyzny, w imię prawd wrzekomych, wyciągniętych z badania dziejów, w imię zrozumienia przyszłości narodu. Stańczycy zorganizowali się w zwarty, solidarny obóz, bojkotujący bezwzględnie ludzi innych przekonań, popierający wszędzie swoich - co znaleźć mogło usprawiedliwienie tylko w silnej wierze w pewne wielkie prawdy, w równie silnym dążeniu do utrwalenia w narodzie pewnej polityki, wypływającej ze zgłębienia zagadnień jego przyszłości. Politykę stańczyków otoczono wzniosłą legendą o naprawie Rzeczypospolitej, ratowaniu rozbitej nawy ojczystej, budowaniu z resztek przyszłości narodu.

Dziś dowiadujemy się, że zagadnienia przeszłości i przyszłości narodu to „abstrakcja” i „doktrynerstwo”. Bodaj, że sama przeszłość i przyszłość narodu dla praktycznego, „żywotnego” polityka jest abstrakcją.

To koniec legendy.

A jeżeli tak jest, to społeczeństwo musi zapytać, w imię czego składano wieńce na grobie zmarłych carów, entuzjastycznie witano wjazd do Warszawy żyjących, składano przy każdej sposobności lojalne wynurzenia, wypierano się narodowych uczuć i ideałów?...

Jeżeli takich rzeczy nie dyktuje wyższy, chociażby na błędzie oparty wzgląd na przyszłość narodu, jeżeli do nich się nie doszło z rozważania zagadnień tej przyszłości, to jak się one w słowniku moralnym nazywają?...

A czymże będzie takie konspiracyjne popieranie się wzajemne i opanowywanie stanowisk przez ludzi, nie związanych ze sobą wspólną ideą, wspólnym dążeniem do budowania narodowej przyszłości i wspólnym na nią poglądem, chociażby ci ludzie byli najlepszymi specjalistami od „problematów żywotnych”?...

Nie odpowiadam na te pytania, bo chciałbym usłyszeć odpowiedź ze strony przeciwnej.

 

 

II

SZKODLIWY OSAD

 

Gdy tym sposobem sami spadkobiercy szkoły stańczykowskiej wypisali jej epitaphium, do nas może by należało zastanowić się nad jej działalnością czterdziestoletnią, poddać ją krytycznej ocenie. Dziś wszakże nie ma na to czasu, za wiele jest do zrobienia w teraźniejszości, aby obliczać zyski czy straty minionej doby.

Mnie w szczególności na tym miejscu idzie nie o rekryminacje bezpłodne, ale o zadania teraźniejszości, o nasze względem nich obowiązki. Nie obchodzą mnie w tej chwili działania partii stańczykowskiej w ubiegłej dobie, ani to, jak się one w danym czasie odzywały w społeczeństwie, ale ten osad, jaki po niej i po jej działalności pozostał w pojęciach i nałogach ludzkich. Ten osad jedynie, jako rzecz realna, aktualna, ma dla mnie znaczenie: odgrywa on dużą rolę w kształtowaniu się stosunków politycznych naszej ojczyzny i tak czy inaczej liczyć się z nim trzeba.

Należę do pokolenia działaczy politycznych, które z właściwymi stańczykami nie zetknęło się prawie wcale. Ci, którzy z nimi prowadzili swego czasu spór o zagadnienia przeszłości i przyszłości narodu, na ogół nie stanęli w naszych szeregach. Z nami rozmawiali epigonowie i spadkobiercy stańczyków: ugodowcy zaboru rosyjskiego i ich sprzymierzeńcy, młodo-konserwatyści krakowscy.

Myśmy zaczęli działalność nie od budowania teorii, nie od doktryn, ale od praktyki, od roboty wśród mas, dyktowanej przez instynkt narodowego samozachowania. W dobie, kiedyśmy wystąpili na widownię, narodowi naszemu zaczął się grunt spod nóg usuwać z tak szaloną szybkością, rząd rosyjski z dnia na dzień tak zaciekle niszczył wszystkie środki narodowej twórczości, że czasu nie było ni usposobienia do teoretyzowania. Byliśmy, jak wobec pożaru lub powodzi: trzeba było ratować, co się da, a jednocześnie robić wysiłki ku położeniu tamy niszczycielskiemu żywiołowi. Dla nas istniały wtedy tylko „postulaty żywotne, widzialne dla każdego”: oświecić chłopa i wyrwać go z rąk działaczy rządowych, usiłujących uczynić go wrogiem własnego narodu; uczyć młodzież po polsku, ratować ją od zruszczenia i demoralizacji; wyrwać społeczeństwo z bierności i apatii, zorganizować opór przeciw rusyfikacyjnej fali, której dobrowolnie z polskiej strony torowano drogę przez niedołęstwo i tchórzliwość; obudzić sumienie narodowe w tych, co mieli środki i wpływy w społeczeństwie, oraz zapał do pracy narodowej w tych, co z młodymi siłami wstępowali w życie. Byliśmy młodzi, więc nie mogło być mowy o doskonałości metod, ale w całej robocie był instynkt zdrowy, zdrowy sens i zapał szlachetny, które czyniły z niej silną podwalinę przyszłości.

W robocie tej przeszkadzało nam tylko prześladowanie rządu rosyjskiego i, co ważniejsza, bierność własnego społeczeństwa. Z daleka wprawdzie dochodziły nas echa gromów, ciskanych na nas z okopów krakowskich, ale były to tylko oznaki niezadowolenia, nie zaś bezpośrednia walka z nami.

W miarę, jak dojrzewaliśmy przy pracy i praca dojrzewała z nami, zaczęliśmy formułować myśli kierownicze naszej działalności politycznej, mierzyć je z zagadnieniami przeszłości i przyszłości narodu. Zaczęliśmy tworzyć literaturę polityczną, której treść w najważniejszych punktach zaprzeczała silnie założeniom stańczykowskiej szkoły. Nie ogłaszaliśmy grubych tomów z firmą naukową, bo nie siedzieliśmy na katedrach uniwersyteckich, ale staliśmy przy warsztacie pracy, przy którym rozkładać się z foliałami nie bardzo było można. Zresztą dobry smak nakazywał nam raczej rzucić czasem myśl głębszej wartości w skromnym artykule, niż pisać pamflety polityczne pod naukowymi tytułami.

Spór z nami wszczęli już nie stańczycy właściwi, ale ich epigonowie. Nie będę zatrzymywał się nad tym, jak ten spór był prowadzony, bo powiadam, nie rekryminacje mam na celu; stwierdzę tylko, iż bardzo prędko zorientowaliśmy się, że stańczyków, jako szermierzy krakowskiej doktryny, już nie ma. Zasadniczego sporu z nami nie podjęto, nasze najważniejsze, najbardziej zasadnicze enuncjacje pozostały bez odpowiedzi. Z początku próbowano rzucać nam frazesy w stylu Szujskich, Tarnowskich, Koźmianów - później i z tego zrezygnowano. Wszystko sprowadziło się do utrwalania w społeczeństwie poglądu, że nasza działalność grozi mu taką, czy inną katastrofą. Do tego momentu sprowadziła się właściwie cała walka.

Tę walkę ugodowcy zaboru rosyjskiego, a z nimi ich sojusznicy krakowscy sromotnie przegrali. Okazało się, że wszystkie ich poglądy na naszą działalność były oparte na fikcjach, mniejsza o to - z dobrą wiarą przyjętych, czy celowo zmyślonych. Okazało się nadto, że ci politycy, pretendujący do prowadzenia narodu, nie orientowali się zupełnie w szerszej polityce, nie rozumieli sytuacji międzynarodowej, nie mieli pojęcia o tym, czym jest Rosja, skutkiem czego najpierw wydawało im się śmiesznym przewidywanie, że Japonia ośmieli się jej wojnę wydać, później zaś nie mogli się wobec najoczywistszych faktów pogodzić z myślą, że Rosja może być pobita, lub że może się okazać na wewnątrz zdezorganizowaną. Okazało się wreszcie - co ich już ostatecznie jako polityków unicestwia - że nie rozumieją własnego społeczeństwa, że skutkiem tego czyny ich stanęły w takiej sprzeczności z jego pojęciami i uczuciami, iż najruchliwsi zostali przez opinię skazani na ostracyzm: uznano za rzecz niedozwoloną spotykanie się z nimi w działalności publicznej.

Póki wszelkie objawy życia narodowego były zduszone, póki panowała w Królestwie pozornie całkowita martwota, bo życie prawdziwe i istotna praca polityczna była ukryta pod powierzchnią ziemi - mogło się na zewnątrz do pewnego stopnia zdawać, że ci politycy prowadzą naród. Z chwilą wszakże, gdy pęta cokolwiek się rozluźniły, gdy naturalna prężność społeczeństwa ukazała właściwą jego polityczną fizjonomię - od razu stało się widocznym, że nie mają wcale gruntu pod nogami, że nie tylko nie kierują opinią, ale są przedmiotem powszechnej nienawiści. Złudzeniem jest, że źródłem oburzenia na nich był ów nieszczęsny „Memoriał 23” - memoriał był tylko sposobnością, przy której wyładowała się nienawiść, gromadzona od lat dziesiątka, od chwili złożenia wieńca na grobie Aleksandra III.

Bo w tym kraju jest społeczeństwo, które czuje i myśli, które nie godzi się na politykę, przeciwną jego instynktom i pojęciom, nie pozwoli gwałcić swych uczuć.

Dlaczego ugodowcy tego nie zrozumieli? Doprawdy, z całą szczerością i głębokim przekonaniem twierdzę, że dlatego, iż są uczniami stańczyków, iż w ich mózgach spoczywa osad po krakowskiej szkole, tak nielitościwie dziś pogrzebanej przez krakowski organ. Doktryny historyczne stańczyków nie zajmują ich, tak jak nie zajmują młodokonserwatystów krakowskich; szersza myśl, o ile istniała u właściwych stańczyków, tu zanikła. Zanikło więc to, co było umysłową i moralną racją bytu stronnictwa. Pozostało zaś to, co stańczykom wybaczano dla owej racji wyższej: samowolna reprezentacja społeczeństwa, poniżanie się w jego imieniu, liberum abdico, lekceważenie opinii, konspirowanie przeciw niej, wstręt do narodowej walki w jakiejkolwiek postaci, warcholskie rozbijanie jedności wtedy, gdy wbrew ich myśli zjawia się ona w społeczeństwie, zgoda na wychowywanie naszych mas ludowych przez rząd obcy, wzmacnianie pierwiastku klasowego w polityce itd. Wszystkie te pierwiastki, wyrosłe na arystokratycznym gruncie galicyjskim, przenieśli oni na grunt Królestwa, kraju mającego liczną inteligencję niezależną, w którym nadto tzw. większą własność reprezentuje przede wszystkim niezawisłe, nie ciążące do arystokracji ziemiaństwo średnie.

Mam wrażenie, że te pojęcia i nałogi pochodzenia krakowskiego tak unieruchomiły umysły panów ugodowców, iż nie zdają oni sobie nawet sprawy z tego, dlaczego przegrali. Nie rozumieją, zdaje się, wcale najgłówniejszych faktów życia swego społeczeństwa w ostatnich czasach. A te fakty są olbrzymiej doniosłości.

Przecież w ciągu ostatniego dziesięciolecia zmienił się zasadniczo w Królestwie wzajemny stosunek między dwiema tradycyjnymi warstwami narodu, ziemiaństwem i warstwą włościańską. Chłop, niedawno jeszcze prowadzony przeciw „panom” przez komisarzy włościańskich, a coraz częściej podjudzany przez socjalistów, pomimo wszystko dziś wyciąga rękę do szlachcica, okazuje mu zaufanie, powołuje na urzędy wyborcze w gminie i idzie chętnie za jego radą tak w gospodarstwie, jak w polityce. Z drugiej strony szlachcic, który niedawno tak sceptycznie patrzył na chłopa, tak obojętny był na jego sprawy, coraz chętniej się bierze do wspólnej z nim pracy, pomaga mu w dążeniu do oświaty, dobrobytu i obywatelskiej samoistności i liczy nań w walce o narodowe prawa. Ta zmiana niedawno, od lat kilku zaledwie czuć się w pewnej mierze dała, a już dziś stanowi bardzo wybitny moment naszych stosunków.

Co zbliżyło te dwie warstwy, między którymi tyle czynników przepaść kopało? Ojczyzna, przyszłość narodu, obudzenie się poczucia narodowego w ludzie, oraz poczucia narodowych obowiązków i popędu do obywatelskiej działalności w młodszej generacji szlachty. Dla mnie, który wierzę, iż losy narodu nie od tego przede wszystkim zawisły, jak obce rządy nań patrzą, ale od tego, czym on sam jest dla siebie, ta doniosła zmiana, wzmacniająca jedność narodu w pracy i walce, więcej jest warta, niż cała autonomia Galicji z rozbiciem moralnym jej społeczeństwa, z dzikiem wprost rozwydrzeniem antagonizmów klasowych. A czy panowie ugodowcy współdziałali jej?...

Nie, to się stało wbrew ich usiłowaniom, jako stronnictwa (bo trudno zaprzeczać najzacniejszego postępowania na wsi niektórych ludzi z tego obozu): oni oddawali lud na wychowanie policjantom w „kuratoriach trzeźwości”, gniewali się w Czasie, gdy zwalczano Oświatę (tygodnik rządowy dla ludu) i inne w tej dziedzinie przedsięwzięcia rządowe.

To się stało przede wszystkim dzięki patriotycznej propagandzie wśród ludu i dzięki temu, że w młodszym pokoleniu ziemiaństwa obudziła się chęć do narodowego czynu zwróconego w przeciwnym zupełnie kierunku, niż chcieli panowie ugodowcy.

Ten jeden fakt, dzięki któremu za uchwały językowe w gminie skazywani byli administracyjnie obywatele ziemscy obok włościan, dzięki któremu protest przeciw uchwałom komitetu ministrów, podpisany przede wszystkim przez przedstawicieli ziemiaństwa z całego kraju, poparty został w następstwie z górą 30 tysiącami podpisów, których większą część położyli włościanie – ten fakt powinien zmusić do zastanowienia wszystkich ludzi myślących, uświadomić im, że między tzw. ugodową polityką a kierunkiem, w którym przekształcało się ostatnimi laty życie kraju, istniała pogłębiająca się coraz bardziej przepaść.

Okres wojny przekonał społeczeństwo, że propaganda patriotyczna wśród mas ludowych może nie prowadzić kraju do katastrofy, ale raczej go od katastrofy ratować; że tajna organizacja i nielegalna praca może mieć w życiu narodu przeciwne zupełnie znaczenie, niż uczyli pp. ugodowcy i stańczycy; że działalność rządu może być pod względem społecznym burzycielską, a tajna organizacja, jeżeli jest istotnie narodową, może stać na straży ładu społecznego; że wreszcie jawne i dobitne wykazanie, iż społeczeństwo mocno stoi przy swoich prawach, i stanowcze sprzeciwienie się rządowi nie gubi wcale narodowej sprawy, ale zmusza rząd do zastanowienia się nad potrzebą ustępstw.

Politycy ugodowi mogą tego nie uznawać, ale muszą się zgodzić, że opinia to uznała.

Zdawałoby się wobec tego wszystkiego, iż powinni zamknąć historię swoją jako stronnictwa ugodowego, i postarać się, żeby ogół o niej jak najprędzej zapomniał.

O ile który z nich chce ofiarować dziś swe siły społeczeństwu w służbie publicznej, winien wylegitymować się, z czym przychodzi, czego się ostatnimi czasy nauczył – boć przecie wszyscy przyznajemy, żeśmy się w ubiegłym roku wiele nauczyli – w żadnym zaś razie nie powinien się powoływać na swoje dawne, a tak wątpliwej wartości zasługi.

Czyż wobec tego nie ma się wrażenia jakichś drwin niesmacznych, gdy się czyta w Czasie (loco citato):

„Jesteśmy pewni, że... społeczeństwo nieraz zwróci się do ludzi, którzy pierwej od innych, bo już nazajutrz po śmierci Aleksandra III, zerwali się do roboty politycznej (złożenie wieńca na grobie cara ciemięzcy. Przyp. mój) i więcej też od innych nabrali doświadczenia...”

Gdy się taką rzecz czyta, człowiek doznaje uczucia jakby wstydu, że są u nas ludzie, wierzący, iż można w ten sposób do czytelnika polskiego przemawiać.

 

 

III

PODSTAWY POLITYKI POLSKIEJ

 

W chwili wystąpienia na widownię szkoły krakowskiej, Galicja stawała się głównym warsztatem pracy politycznej polskiej. W tej pracy komendę niejako chwyciło stronnictwo krakowskie i utrzymało ją, nadając jednocześnie pewien ton całemu życiu polskiemu i całej polskiej sprawie. Wszystko, co było robione w duchu przeciwnym, miało bądź charakter, bądź pozory opozycji przeciw temu, faktycznie czy pozornie panującemu kierunkowi.

Ostatnie czasy skutkiem rozmaitych przyczyn są stopniowym przenoszeniem się środka ciężkości polityki polskiej do Królestwa. Dało się to już czuć silnie od lat paru, a ostatnia wojna i towarzyszące jej w Rosji zmiany sprowadziły silne w tym kierunku posunięcie. Jeżeli nie zajdzie jakiś przewrót nieoczekiwany, to można powiedzieć, że okres ciągłego wzmacniania środków rusyfikacyjnych i ucisku politycznego, oraz towarzyszącego mu zupełnego zduszenia publicznego życia w tej dzielnicy jest już zamknięty. Zaczyna się natomiast okres, w którym rusyfikacja powoli się cofa, a energia społeczeństwa polskiego zaczyna czuć pierwsze rozluźnienie pęt, które ją więziły.

I ugodowcy, i my pragnęliśmy tego.

Tylko oni liczyli, że otrzymają to od potężnej triumfującej Rosji, w której potęgę i ciągłe triumfy niezachwianie wierzyli, otrzymają wtedy, gdy rząd rosyjski się przekona, żeśmy istotnie słabi i bezbronni, żeśmy wyzbyli się wszelkich aspiracji, że nie pragniemy niczego więcej, jak równouprawnienia z resztą poddanych cara.

Myśmy zaś wierzyli głęboko, że ustępstwa dla Polaków w Rosji przyjdą tylko wtedy, gdy wykażemy silne dążenia narodowe, spójność organizacyjną i energię w walce z rusyfikacją, że wreszcie wszelkie niepowodzenia Rosji na innych polach (nie ukrywaliśmy, że liczymy na nie) tylko przyśpieszą te chwile.

Otóż ustępstwa są, nie tak wielkie, jak je zaczęła widzieć wyobraźnia kół niektórych, ale są i można je uważać za jaki taki początek. W jakich warunkach przyszły? Po haniebnych klęskach wojennych Rosji, po objawach powszechnego rozprzężenia i buntu w wielu punktach państwa. Przy jakim zachowaniu się społeczeństwa polskiego? Abstrahując od anarchii i rewolucyjnego wrzenia wśród żywiołów, których rząd za reprezentację społeczeństwa nie uważa, z czymże się on ostatnimi czasy spotykał w naszym kraju? Z samoistnymi usiłowaniami opanowania własnej anarchii  to prawda - ale jednocześnie z akcją gminną, w której chłopi wespół z ziemiaństwem stawili opór jego władzom, z powszechnym bojkotem jego szkoły, z bojkotem języka rosyjskiego na kolei, z protestem przeciw jego polityce i z wyrażeniem aspiracji do odrębności autonomicznej Królestwa, podpisanym przez najwybitniejszych przedstawicieli kraju i popartem później dziesiątkami tysięcy podpisów... A wszystko to bez żadnych zapewnień wiernopoddańczych, bez manifestacji lojalizmu i przywiązania do rosyjskich interesów państwowych. I to wszystko nie przeszkadza dziś rządowi rosyjskiemu do zastanawiania się nad niezbędnymi dla nas ustępstwami.

Cóż to znaczy?

To znaczy, iż zaczyna się ziszczać cel, upragniony przez nas wszystkich, ale przy okolicznościach i za pomocą środków, wręcz przeciwnych tym, jakie przewidywali i głosili ugodowcy a wraz z nimi konserwatyści krakowscy. Nie sądzę, żeby mieli stąd powód do zmartwienia, bo wszak o poprawę położenia kraju przede wszystkim musi im chodzić, a nie o to, żeby ta poprawa była koniecznie wyżebrana przy pomocy upokarzających deklaracji.

Są ludzie, którzy nie rozumieją inaczej polityki, jak w postaci walk partyjnych, porażek jednych stronnictw a zwycięstwa innych. Czytając powyższe słowa, przypuszczają oni zapewne, iż oceniając tak nisko politykę ugodowców i mówiąc o ich porażce, mam na celu wywyższenie siebie i swoich, jako tych, którzy zwyciężyli. Tymczasem mnie zupełnie o co innego idzie.

Tu idzie o stwierdzenie, że w nowym, zaczynającym się dziś okresie, polityka naszego narodu wobec państwa i rządu rosyjskiego już się w najgłówniejszych liniach zarysowała, że wobec tego, iż stoi za nią całe prawie społeczeństwo, nie mamy żadnej wątpliwości co do jej głównych podstaw na długie lata; że następnie podstawy te są wręcz przeciwne programowi ugodowców, który całkowicie zbankrutował. Widzą to ludzie u nas, widzą w Rosji i za granicą, więc chyba i ugodowcy nie mogą zamykać oczu na to, co się stało.

Na tym się sprawa nie kończy. Ponieważ w Królestwie zaczyna się dziś koncentrować interes sprawy polskiej, ono dziś zaczyna promieniować na inne dzielnice, i te podstawy, na których się tam opiera polityka polska, prędzej czy później staną się podstawami polityki całego narodu we wszystkich zaborach. Nie ma w nich nic oryginalnego, są one podstawami polityki narodowej na całym świecie, a nigdzie tak łatwo nie było uczyć się ich, jak u najbliższych sąsiadów naszych, Czechów i Węgrów. Nie są one żadnym wynalazkiem „wszechpolskim”. To, co stanowi samoistny wytwór pracy umysłowej tzw. „wszechpolaków”, pozostanie na długo niezawodnie poglądem skromnej garści ludzi, którzy nadal będą pracowali nad wszczepieniem go w umysły kół szerszych. Te zasady, które zwyciężyły, były szerzone przez „wszechpolaków” tylko jako obowiązujące każdy naród, który chce żyć i ma zdolność do życia. To tylko ugodowcy chcieli dla Polaków przyjąć odrębne podstawy polityczne, jakimi żaden naród nie żyje i nikt do niczego nie dochodzi. Że zaś tak dziwne mieli zamiary, pochodzi to stąd, powtarzam, iż są uczniami szkoły krakowskiej.

Bo szkoła krakowska powstała w bardzo wyjątkowym momencie naszych narodowych dziejów, w momencie, który raz był i więcej się nie powtórzy. Była to doba klęski, rozpaczy, braku sił, a jednocześnie niezdolności pogodzenia się z własną bezsilnością i z realnymi warunkami ciężkiego życia. Ta doba musiała minąć: pamięć klęsk się zaciera, rozpaczy się nie dziedziczy, siły nowe, zwłaszcza w takich okresach, jak ostatnie czterdziestolecie, szybko narastają, a rzeczywistość ma to do siebie, że prędzej czy później ludzie muszą ją zrozumieć. Społeczeństwo się przetworzyło, staje się podobniejszym do innych, zdobyło nowe siły, a z nimi zdolność do prowadzenia takiej polityki, jaką by prowadził każdy inny naród w jego warunkach. I naturalnym jest zupełnie, że przemianę tę łatwiej było zrozumieć ludziom, którzy z tego społeczeństwa, w czasie jego przetwarzania się wyrośli i własnym rozumem politykę od zaczątków sobie organizowali, niż tym, którzy brali mądrość polityczną od krakowskiej szkoły. Nie jest to żadną ich zasługą, tylko wynikiem warunków, w których wyrośli.

Wszelkie ambicje, czy to zadowolone, czy urażone, możemy i powinniśmy w tej sprawie na bok odłożyć. Dziś zamknął się jeden rozdział naszego narodowego życia; zaczyna się nowy, w którym miejsce jest do pracy dla wszystkich, uzdolnionych moralnie i umysłowo.

Twierdzę, że w tym nowym okresie polityka polska już posiadła główne podstawy, na których się oprze, że są one zasadniczo przeciwne założeniom krakowskiej szkoły, że wynikają one z innego zupełnie pojęcia istoty narodu, innego stosunku do zagadnień jego przeszłości i przyszłości. Potwierdzeniem prawdziwości mego zdania są wszystkie akty dzisiejszej polityki polskiej w najważniejszej naszej dzielnicy, Królestwie: bankructwo i kompromitacja partii ugodowej, wreszcie stwierdzone na początku wycofanie się organów ugodowo-stańczykowskich z wszelkiego zasadniczego sporu, ze sporu o zagadnienia przyszłości narodu.

Ta przemiana zaszła w dziedzinie, należącej do polityki zewnętrznej narodu: nie należy jej rozumieć jako przewagę jednej partii nad drugą, ale jako zwycięstwo pewnej, powszechnej zresztą u zdrowych społeczeństw zasady w polityce całego narodu. Naród żywotny, posiadający istotne warunki do zdrowej polityki, nie może pozwolić, żeby przyjęcie tej zasady pozostało dowolnym, jako sprawa partyjna - to sprawa narodowa, i wszyscy winni się tej zasadzie poddać, działać zgodnie z nią, a przynajmniej nie przeciw niej.

Dlatego od dzisiejszej chwili w Królestwie nie ma miejsca na ugodowców. Nie znaczy to, żeby ludzie mieli zniknąć: ludzie mogą istnieć i działać we właściwym zakresie, ale zasady i metody, które zbankrutowały, trzeba odłożyć ad acta. Trzeba zlikwidować stronnictwo ugodowe, tak jak w Galicji należałoby wyraźnie i stanowczo zlikwidować stronnictwo stańczykowskie. Tego wymaga sprawa narodowa, od tego zależy nasza jedność wobec obcych, a zatem i zdrowy rozwój naszej narodowej polityki.

Nie znaczy to, żeby miało przestać istnieć stronnictwo konserwatywne krakowskie z takim czy innym stanowiskiem w sprawie reformy administracji, organizacji samorządu, polityki ekonomicznej kraju itp., stronnictwo, które realnie istnieje; nie znaczy również, żeby nie miało powstać takie, czy inne, pokrewne stronnictwo w Królestwie, o ile w wewnętrznych sprawach kraju będzie miało istotnie odrębny program. Ale czas jest dziś właśnie odrzucić pozory tej wielkiej polityki narodowej, która o ile w dawnym stronnictwie stańczykowkim istniała, dziś całkowicie należy do przeszłości. Kiedy się stoi na gruncie „problematów żywotnych”, trzeba stać konsekwentnie: nie trzeba w szerszej polityce narodowej ciągle zabierać głosu ze swoim votum separatum, przeciwstawiając temu, co się dla przyszłości narodowej naprawdę robi, przestarzałe, odrzucone już zasady, których się nie chce nawet bronić, oraz czyny, które usiłują sobie nadawać pozory poważnych aktów politycznych, a są tylko zwykłem narodowym warcholstwem.

A to się właśnie po dziś dzień robi i to się bodaj - dla ratowania honoru wielkiego stronnictwa - zamierza na najbliższą przyszłość.

 

 

IV

ŁAMANIE SOLIDARNOŚCI NARODOWEJ

 

Gdyby mi chodziło o interesy partyjne, powinien bym jak najsilniej pragnąć żeby tak zwane stronnictwo ugodowe przetrwało dzisiejszą chwilą i próbowało dalej działać na ten sam sposób, co dotychczas. Bo dla partii niema lepszego interesu, jak posiadać przeciwników, pozbawionych poparcia w opinii, ciągle ponawiających te same błędy, kompromitujących się i obrzydzających siebie społeczeństwu. Sprawa publiczna może na tym tracić, ale stronnictwo górujące w opinii ma ciągłą sposobność do łatwych zwycięstw, do wykazywania swego rozumu politycznego, patriotyzmu itd. Zyskuje ono jak kokietka, ukazująca się stale w brzydkim towarzystwie. Taki partyjny kontrast stanowili dla nas ostatnimi czasy ugodowcy i tym bardziej będą stanowili nadal, o ile zechcą jako stronnictwo ponawiać próby utrzymania się na widowni.

Ale doprawdy te eksperymenty wyrządzają ogromne szkody naszej narodowej sprawie. Wszystkie ważniejsze zagadnienia polityczne chwili obecnej w zaborze rosyjskim należą właściwie do polityki zewnętrznej, a nawet sprowadzają się do jednej wielkiej kwestii, mianowicie do uzyskania ustępstw narodowych i zmian politycznych, pożądanych dla całego narodu. Cele nasze w tym względzie są właściwie jedne, co zaś do metod, to zdrowy rozsądek mówi, że musi w nich panować względna jedność, o ile mają do czegoś prowadzić. Dana droga polityczna może nie być najdoskonalszą, ale będzie skuteczną, jeżeli pójdziemy po niej zgodnie; najlepsze zaś drogi nie mają żadnej wartości, jeżeli jedni popchną tyleż w tył, co inni naprzód pchnęli.

Wprawdzie ugodowcy dziś już nie mają sił do sparaliżowania akcji, jaką kraj uzna za stosowną, ale będą dużymi szkodnikami, o ile zachcą działać w dotychczasowym kierunku.

Taką rolę szkodników odegrali oni i ich krakowscy sojusznicy nieraz ostatnimi laty. Czasami można było mieć wrażenie, że chodziło im o popsucie, o zdezorganizowanie danej akcji dlatego tylko, że prowadzą ją tak zwani wszechpolacy. Przypomnę tylko podsycane przez Czas z gorliwością, godną lepszej sprawy, rozdwojenie opinii w sprawie, wymagającej tyle jedności, co walka o polskie mandaty na Śląsku pruskim.

W Królestwie dziś nie schodzi z porządku dziennego sprawa bojkotu szkolnego. Jeżeli co, to walka przy pomocy bojkotu wymaga bezwzględnej jedności. Tymczasem mamy całą akcję nielicznej garści ludzi – ugodowców pomimo wszystko – dążącą do rozbicia bojkotu, a tym samem usiłującą osłabić jego znaczenie w oczach rządu i opinii rosyjskiej. Jako motyw podają oni szkodliwość bezrobocia młodzieży dla samego społeczeństwa. Przypuściwszy, że istotnie ten i tylko ten motyw nimi kierował i że nie było nic nielojalnego, podstępnego w sposobie wzięcia się do rzeczy – czyż to ich postępek usprawiedliwia?... Obok nich wielu ludzi widziało i widzi szkody, jakie to bezrobocie wyrządza. Ja osobiście do nich należę i nigdy tego nie ukrywałem. Co więcej, byłem przekonany, że społeczeństwo nie wytrzyma długo takiego stanu, a uważając, że nie można takiej ofiary rodzicom wbrew przeważającej opinii narzucać, miałem prawie pewność, że bojkot od wakacji będzie przerwany. Tymczasem okazało się, że opinia pod tym względem o wiele mocniej stoi, niżeśmy myśleli, że społeczeństwo gotowe jest nawet do daleko idących ofiar, byle raz szkołę polską w jakiejkolwiek postaci odzyskać. Bojkot stał się akcją narodową, jako taki wywarł nadzwyczaj silne wrażenie na społeczeństwie rosyjskim i na rządzie, jakkolwiek na początku, po wybuchu bezrobocia młodzieży, lekceważono je jako rewolucję dziecięcą. Póki myślano, że to dzieci prowadzą starszych, uważano sprawę za dowód słabości naszego społeczeństwa, gdy się wszakże przekonano, że dojrzała opinia mocno stoi przy bojkocie, zaczęto w nim widzieć wyraz silnego poczucia narodowego, świadomości narodowych potrzeb i wytrwałości w walce. Na dowód, że takie właśnie wrażenie wywarł bojkot, można przytoczyć całą litanię wyjątków z prasy rosyjskiej. Na dowód zaś, jak solidarne jest w tej sprawie społeczeństwo, nic przytaczać nie potrzeba, wobec przyjęcia, jakiego doznała akcja przeciwna ze wszystkimi jej środkami pomocniczymi.

Czemżeż w tych warunkach jest powyższe wystąpienie, jak nie łamaniem solidarności narodowej w najważniejszym momencie i dezorganizowaniem narodowej akcji? Już się zaczyna okazywać, że bojkotem osiągniemy choć połowiczne ustępstwa szkolne, ale jego dezorganizatorzy będą się zachowywali zawsze tak, jakby nic złego nie zrobili. A w Czasie będzie się ciągle mówiło o ich poważnej, obywatelskiej akcji...

Teraz coraz częściej słyszymy, że ugodowcy mają zamiar kandydować do Dumy, że są zorganizowani w stronnictwo itd. Jak to, więc ci panowie po tym wszystkim, co ich spotkało, staną przed społeczeństwem, przedstawią mu się jako ugodowcy, powołają się na dotychczasowe czyny i zażądają, żeby im politycznie zaufano? Na co liczą w takim razie? Czyżby uznali za zgodne z moralnością narodową ubiegać się o mandaty wbrew wyraźnej opinii ogółu, pod protekcją urzędników i policji rosyjskiej? Czyżby istotnie sumienie im pozwoliło udawać się o pomoc do władz rosyjskich przeciw własnemu społeczeństwu?... Nie chce mi się w to wierzyć: ani nie poniżam ich tak moralnie, ani nie uważam ich za tak nieostrożnych. Przecież wtedy nielegalna prasa, która rozporządza niemałym wpływem w Królestwie, stwierdziwszy fakt podobnych z ich strony zabiegów, czułaby się upoważnioną do rzucenia ich nazwisk ludowi z właściwą moralną kwalifikacją. Dla nikogo zaś chyba nie jest pożądane, żeby walka wyborcza zeszła na te tory...

Ta dziwna wytrwałość w upieraniu się przy zbankrutowanej polityce, mająca rozmaite źródła, których tu bliżej charakteryzować nie chcę, możliwą jest w znacznej mierze dzięki moralnemu poparciu z tej strony kordonu, tj. Galicji). Poparcie to zaś udzielane jest przy użyciu sposobów tak niepoważnych, jak np. wysławianie przez kilka dni w zeszłym tygodniu dwóch członków stronnictwa ugodowego niemal jako zbawców ojczyzny, z powodu pomnożenia mandatów z Królestwa do Dumy do liczby 36.

Czyż nie szkoda doprawdy tracić czasu i sił na obronę stanowczo już przegranej sprawy, na ratowanie pozycji stronnictwa, która żadną miarą utrzymać się nie da, zamiast otrząsnąć z siebie stare nałogi i niezamglonym wzrokiem a wolnym umysłem rozejrzeć się w nowej sytuacji, odsłaniającej wcale szerokie widnokręgi i otwierającej pole działania dla wszystkich sił, byle zdolne były tę sytuację zrozumieć i uczciwie sprawie narodowej służyć.

Gdybyśmy zapytali dziś ugodowców, które zasady, które punkty programu i które metody dotychczasowe mają zamiar utrzymać, postawilibyśmy ich w wielkim kłopocie. Bo wobec tego, jak się wypowiedziała opinia, trudno dziś twierdzić, że nasze aspiracje mają na celu tylko odrębność językową i kulturalną, jak niedawno jeszcze mówiono; trudno wmawiać w rząd i opinię rosyjską, że Polacy chcą tylko równouprawnienia i tolerancji; niemniej trudno będzie czynić rozmaite dowolne deklaracje w imieniu naszego społeczeństwa, które znajdzie nadal drogi wypowiedzenia się, jak je znalazło ostatnimi czasy.

Mnie się zdaje – jest to moje zdanie osobiste – że o ile nie wejdą w grę niezdrowe ambicje osobiste i koteryjne, oraz interesy partykularne, nie tylko nic wspólnego nie mające z interesem narodowym, ale niedozwolone w dobie, gdy on wszechwładnie zapanować musi – bo jemu największa dotychczas dzieje się krzywda – w Królestwie, w granicach zagadnień, stojących dziś na porządku dziennym, niema miejsca na politykę partyjną. Musi być jedna polityka narodowa i nie może być dozwolone iść za nią, lub przeciw niej.

Zdaje mi się też, że ta narodowa konsolidacja na gruncie uznania nowych dróg politycznych, stanie się w bliskim czasie koniecznością na całym obszarze ziem polskich.

 

 

V

KONSOLIDACJA OPINII NARODOWEJ

 

Jeżeli w krakowskim organie ugodowców czytamy, że dziś czas przyszedł na „problematy żywotne, widzialne dla każdego” oraz na „środki dające się obliczyć i wymierzyć”, że wszelkie, jak się tam mówi, „abstrakcyjne” zagadnienia będą na bok odłożone – to nie będzie chyba żadną insynuacją, gdy twierdzenie powyższe przełożę na następne dwa zdania: 1) po zawarciu pokoju przez Rosję i wydaniu ukazu o Dumie stosunki polityczne się ustalają i upraszczają, sprawa polska wchodzi na tory względnie gładkie, na których praca dla niej; sprowadzi się do rozwiązywania „problematów widzialnych dla każdego”, i 2) ludźmi najodpowiedniejszymi do tej pracy są właśnie działacze ugodowi, którzy „już jedenaście lat temu zerwali się itd.”.

Nie chcę kwestionować kwalifikacji działaczy ugodowych w zakresie „problematów żywotnych”, pewien nawet jestem, że niektórzy z nich mogliby przynieść sporo pożytku; jakkolwiek chyba w Krakowie miano sposobność przekonać się, że takich sił jest niewiele, że nawet ci, którzy podawani są jako autorytety w tej lub innej dziedzinie, nie zawsze umieją poprzeć swój tytuł znajomością rzeczy i zdolnościami. Nie wątpię również, iż niektórzy z nich mogli być przydatni swą znajomością dróg, którymi się trafia do tych lub innych władz petersburskich. Te rzeczy wszakże nie są nigdy najważniejsze i najtrudniejsze w polityce, do nich zawsze się ludzie znajdują i wyrabiają, gdy są potrzebni. O wiele ważniejsze jest, w jakim duchu się rozwiązuje „problematy żywotne” i na jakim gruncie się stawia stosunek do rządu.

Rozglądając się też dziś w ludziach, nabywam przekonania, że do wszystkiego znajdą się u nas działacze chętni i zdolni, którzy prędko zrozumieją, czego od nich położenie wymaga, i nauczą się, czego potrzeba, a co najważniejsza, nie będą mieli przeszkody w nabytych poprzednio nałogach ugodowych.

Ale przecie stosunków politycznych i położenia sprawy polskiej nie można uważać za unormowane, za ustalone chociażby na czas krótki.

Prawda, że wojna się skończyła i że ma się ku końcowi ta trudna, skomplikowana sytuacja, jaka się podczas niej w Królestwie wytworzyła. Panowie ugodowcy, którzy w tej sytuacji stracili głowę i odegrali rolę, przy najpochlebniejszym jej określeniu, piątego koła u wozu, mogą powiedzieć, że takie sytuacje są nie dla nich: niech sobie w takich chwilach naród radzi przy pomocy tych, co pracują wśród mas, posiadają tajne organizacje, nielegalną prasę; ich to rzeczą jest pilnować, żeby na kraj nie spadla katastrofa, żeby w chwili osłabienia obcego rządu nie opanowała go obca anarchia, walczyć na noże z tą anarchia i jednocześnie skierowywać wezbraną falę uczuć i popędów na drogę działalności twórczej, płodnej dla przyszłości. Kiedy taka trudna sytuacja mija, czas jest znów na nas, ludzi od „problematów żywotnych”...

Przekonanie, że teraz położenie jest już łatwe, sprowadzające się do „problematów, widzialnych dla każdego”, panowie ugodowcy i konserwatyści krakowscy czerpią niezawodnie z jednej strony z faktu zawarcia pokoju i ustanowienia Dumy, z drugiej zaś stąd, iż rząd rosyjski okazuje pewną, słabą zresztą skłonność do ustępstw dla nas, w opinii zaś rosyjskiej nastąpił silny zwrot na naszą korzyść. Ich zdaniem widocznie teraz już tylko pozostaje nam żniwo w zakresie „problematów żywotnych”, najłatwiejsze, ma się rozumieć, dla ludzi, którzy zawsze szukali zbliżenia z rządem, nie narażali mu się, starali się go przejednać, a jednocześnie dobrze usposobić opinię rosyjską dla naszego kraju.

Otóż sprawa ta wcale tak prostą nie jest.

Względna zmiana w stosunku rządu rosyjskiego do nas, a przede wszystkim niewątpliwa zmiana niezależnej opinii rosyjskiej w stosunku do naszej sprawy, nie nastąpiła wcale na skutek zabiegów ugodowych. Przeciwnie, przyszła w chwili, gdy się okazało, że ugodowcy nie mają żadnego gruntu w kraju. W opinii rosyjskiej zawdzięczamy ją temu, iż rozumie ona, że w walce z biurokratycznym systemem ma w nas niezawodnego sojusznika, że prysły stworzone przez ugodowców pozory, jakobyśmy byli gotowi z tym systemem się pogodzić; rozumie dalej, iż mamy silne dążenia narodowe, od których za żadną cenę nie odstąpimy, i że tylko drogą ustępstw dla tych dążeń można dojść z nami do porozumienia. Co zaś do rządu, to pochodzące od niego ustępstwa z jednej strony są częścią i konsekwencją ogólno-państwowych reform, wywołanych klęskami zewnętrznymi, z drugiej – wynikiem zrozumienia faktu, iż przy odpornym stanowisku wobec wszelkich naszych żądań, zdolni będziemy poważnie utrudniać mu i tak trudne jego położenie. Zarówno zaś w społeczeństwie, jak w rządzie rosyjskim, niewątpliwie zaważył przede wszystkim fakt, iż dowiedziano się naprawdę, kto są Polacy: przedtem myślano, że są w społeczeństwie polskim tylko ugodowcy i powstańcy (bo pan Scriptor i Rosjan zdołał okłamać, jakeśmy to mieli sposobność nieraz stwierdzić), że ostatni czekają tylko na sposobność, by powołać naród pod broń i wszystkie sprawy przez to skomplikować lub wykoleić, pierwsi zaś, tj. ugodowcy, fałszywie deklarują wiernopoddańcze uczucia i przywiązanie do rosyjskiej idei państwowej; nadto rząd dosyć dobrze wiedział, że ugodowcy nie mają wpływu w społeczeństwie, że ten wpływ, zamiast rosnąć, maleje. Tymczasem w okresie wojennym przekonano się, że Polacy powstania robić nie mają zamiaru, że o ile posiadają w kraju żywioły, skłonne do bezcelowej ruchawki, sami jej kładą tamy; że natomiast mają oni wyraźny, realny program narodowy, do którego urzeczywistnienia dążą otwarcie i od którego żadną miarą nie odstąpią. Dowiedziano się w Rosji, że Polacy idą w swych żądaniach bez porównania dalej, niżby tam chciano, ale przynajmniej dowiedziano się naprawdę, czego chcą, podczas gdy od ugodowców nigdy się dowiedzieć nie było można, bo dyplomacja ostatnich mówiła, że nie trzeba przeciwnej strony zrażać wysokimi żądaniami.

Czy ta zmiana w Rosji na naszą korzyść ma trwale podstawy, czy nie nastąpi w tym względzie reakcja?

To zależy z jednej strony od nas, z drugiej zaś od całego szeregu okoliczności, których dziś przewidzieć nie można, ale na które ciągle trzeba mieć oko.

Do nas należy przede wszystkim zachować postawę konsekwentną, utrwalić w Rosji to przekonanie, że za naszymi postulatami narodowymi stoi całe społeczeństwo, które gotowe jest o nie walczyć na każdym kroku, że dopóki one nie będą urzeczywistnione, nie może być mowy o normalnych stosunkach między ludnością kraju a organami rządu. Do nas należy wykazywać, że umiemy nie tylko żądać, ale brać, że nie jesteśmy bierną niezadowoloną masą, ale społeczeństwem organicznie spójnym, czynnym, świadomym swoich celów, konsekwentnie do nich dążącym, nie cofającym się przed ofiarami na tej drodze, wreszcie twórczym, umiejącym korzystać z osiągniętych zdobyczy. Do nas należy panować nad swymi ruchami, przystosowywać swe działanie do okoliczności, wywierać silny nacisk w warunkach sprzyjających, oszczędzać narodową energię wtedy, kiedy by miała być bezowocnie zmarnowaną. Do nas należy tak zgrać postępowanie naszego przedstawicielstwa w Petersburgu z pracą i walką narodową na miejscu, żeby te dwie działalności nawzajem się nie paraliżowały, ale wspierały, idąc w jednym kierunku. Do tego wszystkiego trzeba dobrej organizacji, dobrego rządu wewnętrznego oraz zdolności skoordynowania wszystkich czynników narodowej polityki.

W tym kierunku uszliśmy już trochę, ale o wiele więcej drogi przed nami leży. Nie można się dziwić, żeśmy się od razu nie zdobyli na doskonałą organizację: szerokie koła społeczne dopiero niedawno zaczęły potrzebę jej rozumieć, tym zaś, którzy od szeregu lat w tym kierunku pracowali i którzy jednak sporo zrobili, ze strony ugodowej bez skrupułów rzucano kamienie pod nogi. Tym bardziej trzeba dziś robić, kiedy ugodowcy stracili wpływ na opinię.

To są wszystkie zadania zarówno trudne, jak ogromnej wagi.

Ale losy nasze zależeć będą zarówno od okoliczności zewnętrznych.

Nie wiemy dziś, jakie będzie dalsze zachowanie się społeczeństwa rosyjskiego w jego dążeniach do politycznej emancypacji i nie wiemy po jakiej linii pójdzie polityka wewnętrzna rządu rosyjskiego. Czy Duma będzie tym, czym ją chce mieć ukaz, czy wkrótce atrybucje jej będą rozszerzone, czy może jeszcze prędzej będzie rozpędzona, czy wreszcie, co bardzo prawdopodobne, zamieni się w instytucję bez znaczenia, wegetującą jako zbyteczny departament machiny państwowej?... A od tego bardzo zależą dalsze losy sprawy polskiej w państwie rosyjskim.

Nie wiemy dziś również, jaka będzie w najbliższym okresie polityka zewnętrzna Rosji. Czy na dłuższy czas skwituje ona z wszelkiej ekspansji, a jeżeli nie, to jaki kierunek sobie obierze? Na którą stronę przechyli się w związku z tym przy obecnym przetasowywaniu międzynarodowych kombinacji? Jeżeli się zbliży do Niemiec i od nich w pewnej mierze uzależni, co się zdaje zapowiadać, to sprawa polska znacznie odmienny przybierze obrót, niż gdyby się stosunki z Niemcami zaostrzyły, gdyby Anglia pociągnęła Rosję ponętnymi widokami na Bliskim Wschodzie.

Z tym wszystkim polityka polska w państwie rosyjskim musi się liczyć i do tego kroki swoje stosować, kładąc większy nacisk to na tę, to na inną stronę działalności. Żeby zaś móc się z tymi rzeczami liczyć, trzeba je jako tako znać, widzieć, co się dzieje, i przewidywać, co się stać może.

Czy naród może to wszystko, tę całą organizacyjną robotę, ten rząd wewnętrzny, to wreszcie czuwanie nad zewnętrzną sytuacją, powierzyć ludziom od „problematów widzialnych dla każdego?” Tacy ludzie mogą być lepszymi lub gorszymi wykonawcami poszczególnych prac, wynikających z ogólnego planu, o ile są przede wszystkim narodowo lojalni, ale powierzenie im kierownictwa polityki byłoby narodowym samobójstwem. W każdej trudniejszej sytuacji zachowywaliby się oni tak, jak ugodowcy podczas wojny rosyjsko-japońskiej.

To zaś dotyczy nie tylko naszej polityki na wewnątrz państwa rosyjskiego.

Stosunki międzynarodowe w Europie wcale nie znajdują się w stałej równowadze, punkty zaś, w których równowaga zaczyna się naruszać, wcale daleko od nas nie leżą. Na porządku dziennym dziś mamy antagonizm angielsko-niemiecki, a przy innych antagonizmach, jakie mogą się zjawić, zdaje się, iż jakimkolwiek będzie pierwszy przymiotnik, drugim zawsze będzie „niemiecki”, bo Niemcy dziś są jedynym prażącym się państwem na naszym kontynencie i prężność ta daleko może zaprowadzić, ile że takie rzeczy w znacznej mierze nie zależą od dyplomacji, ale od sił żywiołowych. Tuż o miedzę mamy dziś nie tak bardzo znów odgraniczoną od spraw niemieckich kwestię węgierską, która nam bezpośrednio może zgotować bardzo poważne niespodzianki.

Gdyśmy w chwili wybuchu wojny rosyjsko-japońskiej zapewniali społeczeństwo, że nie pociągnie ona żadnych zmian na karcie Europy, mieliśmy słuszność; ale bardzo ryzykownym byłoby stanowcze twierdzenie, że w stosunkach międzynarodowych, jakie się obecnie wytwarzają, takie zmiany nie są możliwe w bliskim czasie. I sprawa polska wcale się nie znajduje na tak gładkiej drodze, ażeby polityka nasza sprowadzała się do „problematów widzialnych dla każdego”. Przeciwnie, wszystko za tym przemawia, że oczekują nas w bliskiej przyszłości poważne komplikacje, z których nasza sprawa może wyjść bardzo rozmaicie, a rezultat nie zawsze będzie od nas zależny.

Moim zdaniem polityka polska dziś już zaczyna wymagać bardzo subtelnego rozumowania, ścisłego rachunku i koordynacji w czynach. Jeżeli tego niema, to dlatego, że za wiele jeszcze w tej naszej nieszczęsnej polityce brużdżą interesy partyjne i za wiele głosu mają ludzie od „problematów żywotnych, widzialnych dla każdego”, którzy ze swego stanowiska nic w niej właściwie nie mają do powiedzenia.

W spuściźnie po szkole stańczykowskiej we wszystkich trzech zaborach pozostali społeczeństwu tylko politycy tego rodzaju, którym jednak niedawne tradycje stańczykowstwa nie pozwalają zejść otwarcie do skromniejszej roli. Skutkiem tego wytworzyło się nader fałszywe a dla sprawy narodowej niebezpieczne położenie. Nie mogąc stanąć na wysokości sytuacji, usiłują oni sytuację nagiąć do siebie, zamknąć sprawę polską w widnokręgu „problematów żywotnych”.

Dlatego ostateczna likwidacja tej, dziś już tylko negacją i pozorami żyjącej polityki jest najważniejszą koniecznością narodową obecnej chwili. Jest ona i tak już o kilka przynajmniej lat spóźniona. Na przyszłość ta polityka, o ile zechce jeszcze dawać znaki życia, może tylko ośmieszać reprezentujących ją ludzi lub zrobić ich przedmiotem powszechnej nienawiści.

 

 

VI

POLITYKA UGODOWA W KRÓLESTWIE

 

Gdy legenda, otaczająca roboty stańczykowskie i ugodowe, rozwiała się, gdy od dawna nikt już nie broni zasad, w imię których zostały rozpoczęte, gdy główny niegdyś pionier tych zasad, „Czas”, otwarcie już lekceważy „zagadnienia z przeszłości i przyszłości narodu”, gdy wreszcie na najważniejszym dziś polu doświadczalnym tych robót, w Królestwie, wykazana została tak dobitnie ich nicość – powstaje pytanie: czemu społeczeństwo polskie zawdzięcza ten upór, z jakim panowie ugodowcy chcą dalej swe dzieło prowadzić, i tę gorliwość, z jaką są popierani po tej stronie kordonu?...

Nie mogę tu się wdawać w analizę charakteru osób i koteryjek, nie chcę się zastanawiać nad pobudkami moralnymi działaczy w stylu „scriptorowskim”, którzy ostatnimi czasy przymilkli, onieśmieleni oburzeniem opinii, którzy poszli niejako na dno, ale których w Krakowie, zdaje się, nie uważają za ostatecznie straconych – i nie oszczędzą pewnie wysiłków, by ich wydobyć na powierzchnię. Idzie mi o szersze przyczyny zjawiska, bez których żadne drobne ambicje, żadne interesy podrzędne nie zdołałyby utrzymać przy życiu zdyskredytowanego kierunku.

Uważam za konieczne wskazać na ten głębszy podkład rzeczy, bo inaczej wszelka dyskusja jest niejako grą w chowanego. W tak ważnej jak dzisiejsza chwili, kiedy naród nasz zakłada nową niejako robotę na warsztacie dziejowym, nie można się bawić w komedię, w przemawianie do galerii, ale trzeba się szczerze i otwarcie porozumieć.

Dlatego unikam przymówek, rekryminacji, oskarżeń, do których po takich polemikach, jakich używaliśmy w ostatnich paru latach, miałbym przecie prawo, unikam drwin, do których tyle jest pola, oraz podkreślania faktów przykrych i drażniących, których nie brak – ale nazywam rzeczy po imieniu o tyle przynajmniej, o ile to jest potrzebne do zrozumienia dzisiejszej sytuacji, dzisiejszych błędów i zadań najbliższego jutra.

W walce kierunku ugodowego z zasadami, które obecnie zwyciężyły, jest coś więcej niż zastarzałe nałogi i przeżytki pojęć, które powinny były już dawno wyjść z obiegu.

Polityka stańczykowska, którą popularnie się pojmuje jako odrzucenie zbrojnych walk o niepodległość oraz pogodzenie się z realnymi warunkami i podjęcie realnych zadań na gruncie przynależności do państw obcych, była czymś więcej jeszcze, a pod niektórymi względami czymś zupełnie innym. Gdyby tym tylko była, nie różniłaby się tak gruntownie od polityki np. czeskiej, niewątpliwej polityki realnej, z którą program demokratyczno-narodowy ma w pojęciu walki politycznej duża pokrewieństwa. Politykę tę znamionował z jednej strony wstręt do walki w jakiejkolwiek postaci, choćby nawet w postaci silnych wyrazów niezadowolenia z postępowania rządu, z drugiej zaś strony – odgradzanie się od szerszych kół społeczeństwa, lekceważenie ich opinii, przeprowadzanie najważniejszych rzeczy po cichu, poufnie, z konspiracją przed ogółem. Gdy zawsze i wszędzie politykę narodu względem obcych robiono wojną, lub przynajmniej pogotowiem wojennym i dyplomacją, walką i kompromisem, gdy rozumiano, że dyplomacją, poza którą nie stoi gotowość bojowa, nic poważnego osiągnąć nie można – polityka stańczykowska odrzucała walkę, nie starała się o organizację szeregów bojowych nawet w postaci zwartej opinii kraju, ale przyjmowała tylko kompromis, tylko dyplomację. Była taką, bo nie była właściwie polityką narodową.

Ze względu na obronę interesów większej posiadłości rolnej nazwano ją polityką szlachecką – dosyć niewłaściwie, bo była to polityka arystokracji.

Demokracja polska przegrała walkę narodową w zaborze rosyjskim – na jej miejsce w austriackim wystąpiła polska arystokracja, opierająca politykę na dyplomacji i odrzucająca walkę.

I chwila i miejsce były do tego odpowiednie. Chwilę znamionował upadek narodowego ducha, miejscem zaś była Galicja, dzielnica z archaicznymi stosunkami społecznymi i archaicznym tonem życia polskiego, w którym, o ile się zjawiły nowe czynniki w dobie porozbiorowej, to były wprowadzone przez... austriacką biurokrację, a zatem nie mogły działać bardzo odświeżająco, natomiast silnie zdezorganizowały to, co przeszłość zostawiła. Na tle tych stosunków, przy braku w kraju silnego ekonomicznie i umysłowo mieszczaństwa, przy skupieniu większej posiadłości rolnej w rękach arystokracji i ciążącej do niej wielkiej szlachty, łatwo było politykę arystokratyczną zaszczepić i narzucić krajowi. Zrobiono to bardzo umiejętnie, z przezorną rachubą na przyszłość. Arystokracja łożyła na stronnictwo i nadawała mu ton, ale potrzeba jej było teoretyków i ludzi do „postulatów żywotnych”: pepinierą ich zrobiono uniwersytet krakowski, który umiejętnie opanowano. Pepiniera funkcjonuje po dziś dzień – duszy jej wprawdzie zabrakło, ale za to jest więcej zręczności i rutyny w zabiegach, więc ludzie od „postulatów żywotnych” ciągle jeszcze są i, o ile mi się zdaje, mają to przekonanie, że zręcznością i rutyną można trwać bez końca.

Powodzenie tej polityki na gruncie galicyjskim zachęciło odpowiednie żywioły w Królestwie do przeniesienia jej na grunt tamtejszy. Powstała polityka, zwana ugodową, oparta również na arystokracji przede wszystkim i szukająca sobie ludzi do „postulatów żywotnych”. O ostatnich, przy braku własnej pepiniery, było z konieczności bardzo trudno i, o ile się znaleźli w niewielkiej liczbie, przedstawiają gatunek o wiele słabszy od galicyjskiego.

Nie można się dziwić, że taka dążność powstała. Wcale nie jest zbrodnią ze strony arystokracji, że chce kierować sprawami krajowymi – jest to bardzo szlachetna ambicja; nie można również odsądzać jej od wszystkiego za to, że robi politykę tak, jak to leży w jej usposobieniu; wreszcie nie można się dziwić, że w Królestwie przedstawiciele arystokracji i ludzie do niej ciążący lub od niej zależni, zostali olśnieni powodzeniem i zdolnościami politycznymi stańczyków krakowskich, że ich sobie za mistrzów obrali.

Tu muszę zrobić zastrzeżenie, że mówię o genezie polityki ugodowej w Królestwie. Jej początki petersburskie mają źródło w rusyfikacji moralnej, wnoszą sporo ideologii rosyjskiej. Później te dwa strumyki spłynęły do wspólnego łożyska. Dokoła petersburskiego organu ugodowego zaczęli się gromadzić ludzie od „postulatów żywotnych” i znawcy dróg zakulisowych nad Newą, których w Królestwie zaczęto cenić, w Petersburgu zaś, przy całym liberalizmie tamtejszych inicjatorów ugody, zrozumiano, że może ona posiadać siłę tylko przy oparciu się o arystokrację. Zresztą petersburscy ugodowcy uczyli się także niemało od stańczyków krakowskich, dziwnie łącząc wytwory ducha arystokratyzmu polskiego z demokratyczną po rosyjsku ideologią w zakresie wielu zagadnień, jak np. w sprawie ruskiej w Galicji.

Dzięki tej domieszce z petersburskiego źródła, polityka ugodowa w Królestwie w swych koncepcjach i metodach nie była tak stylowo jednolitą, jak stańczykowska w Galicji, przed z cedowaniem jej interesów na rzecz młodo-konserwatyzmu. Musiała ona wszakże być i była polityką arystokratyczną, unikającą walki, budującą wszystko na dyplomacji, lekceważącą, o ile można, opinię publiczną, konspirującą przeciw niej, uprawiającą zakulisowe zabiegi i intrygi, widzącą dla ludu wcale dobrego opiekuna w policjancie itd.

Ale cóż? Nie rozumiano, czy nie chciano rozumieć, że Królestwo jest zupełnie czym innym, niż Galicja, że społeczeństwo jego, pomimo barbarzyńskich warunków politycznych, w jakich się znalazło, jest bez porównania bardziej współczesnym społeczeństwem, niż galicyjskie, bardziej od niego zbliżonym w swej budowie i w sposobie myślenia do społeczeństw zachodnich. Już w osiemnastym stuleciu, między pierwszym a ostatnim rozbiorem, przeszło ono przez wpływy, które pozostały obcymi dla Galicji; następnie, dzięki utworzeniu Księstwa Warszawskiego i Królestwa Kongresowego, żyło w nowoczesnej państwowości polskiej; wychowuje się od stulecia na kodeksie Napoleona; ma tradycję narodowych powstań, ogarniających kraj cały, w których brały udział właściwie wszystkie warstwy społeczeństwa. Dzięki innemu rozkładowi posiadłości ziemskiej, arystokracja jest tam względnie słaba, a rozwój ekonomiczny wytworzył liczną i niezależną inteligencję miejską, która wespół z ziemiaństwem nadaje ton życiu.

Nie mogło przecie być mowy o narzuceniu temu społeczeństwu polityki arystokratycznej. Jeżeli mogła ona w ogóle powstać i trzymać się pozornie przez lat dziesiątek, to tylko dzięki stłumieniu wszelkiego życia przez rząd rosyjski, skutkiem czego mogło się. zdawać, iż kraj ten ma równie słabą, jak Galicja, opinię publiczną, że można mu także narzucić, co się tylko podoba. Identyfikowanie pod tym względem Królestwa z Galicją było również wielkim błędem, jak stawianie Rosji, zwłaszcza przed wojną japońską, na równi z Austrią i stosowanie względem jej rządu takiej samej, jak tam, polityki.

Przedstawiciele polityki ugodowej nieraz mieli sposobność przekonać się, iż są znienawidzeni w szerokich kolach społeczeństwa, że za nimi w kraju idą tylko najbardziej zdemoralizowane żywioły. Ale przykład stańczyków ich uczył, iż można być nienawidzonym i pomimo to rządzić. Nie rozumieli różnicy pomiędzy społeczeństwami tych dwóch dzielnic.

I oto pierwsze osłabienie żelaznej klapy systemu rosyjskiego, pierwsza chwila, w której społeczeństwo odruchowo się wypowiedziało, zmiotła ich z powierzchni w okamgnieniu. Nie zrozumieli wszakże, za co ich spotkało nieszczęście, ba, nawet wyraźna kara ze strony opinii.

Niektórzy z nich, właśnie należący wyłącznie do arystokracji, zrozumieli, że kompromituje ich zbratanie się z petersburską grupą, której najruchliwszy działacz może się pochwalić, że nikogo w Polsce takim jak jego nie obdarzają wstrętem. Postanowili się tedy odsunąć i uczynili dobrze. Ale nie zrozumieli wszystkiego. Nie zrozumieli, że trzeba zerwać z wszystkimi tradycjami ugody, a więc wyperswadować sobie politykę arystokratyczną – zarówno jej koncepcje, jak metody. Skutkiem tego, właśnie we wspomnianej sprawie szkolnej, pogrążyli się ponownie. Jest obawa, że to doświadczenie im nie wystarczy, że, wierząc ślepo w swych mistrzów krakowskich, spróbują jeszcze nieraz ich naśladować. I w tym tkwi nieszczęście.

Byłoby krzywdą dla narodowej sprawy, gdybyśmy chcieli usuwać arystokrację od pracy narodowej i polityki, jeżeli chce im ona swe siły poświęcać. Przeciwnie, ludzie z tej sfery, ze względu na swe pozycje, majątki, stosunki, ze względu nawet na kulturę, której nasz ogół nie ma za wiele, mogą przedstawiać wielką wartość, zwłaszcza w stosunkach zewnętrznych, ze sferami rządowymi, które są skłonne więcej się z nimi liczyć. Nawet republiki demokratyczne, rządzone przez radykałów, posyłają chętnie ambasadorów z pośród arystokracji. Tym bardziej naszej sprawie, w stosunkach z takim rządem, jak rosyjski, przedstawiciele jej olbrzymie mogą oddać usługi. Ale o tyle tylko, o ile są wykonawcami woli ogółu, o ile trzymają się w granicach swych pełnomocnictw, o ile nie są ambasadorami, bawiącymi się w politykę na własną rękę, wbrew planom tych, w których imieniu przemawiają.

Arystokracja nasza wydawała i przypuszczać należy, że będzie wydawała poszczególnych ludzi, zasłużonych narodowej sprawie. Ale jako warstwa nie może ona prowadzić swojej polityki w społeczeństwie nowoczesnym, jakiem pomimo wszystko jest społeczeństwo Królestwa. Nie może ona prowadzić polityki dobrej, zgodnej z interesem narodu, choćby nawet była tym samem, czym jest arystokracja krajów, na zachód od nas leżących, gdyby jej tytuły posiadały tę samą co tam treść historyczną, gdyby zawierały tradycję prawowitej władzy i złączonej z nią odpowiedzialności z czasów feudalnych, następnie tradycję wiernej służby narodowo-państwowej, gdyby nie miała tradycji polskiego możnowładztwa, tradycji wpływów i korzyści, zdobywanych zabiegami, intrygami, kaptowaniem „braci-szlachty”...

Polityka ugodowa temu właśnie, że jest arystokratyczną, zawdzięcza prawie wszystkie swoje wady. Mówię – wady, bo zbrodnię, zaprzaństwo narodowe wnieśli do niej ludzie bądź nieuczciwi, bądź wynarodowieni. I jej arystokratyzm pozwala na taką walkę z własnym społeczeństwem. Bo w podstawie jej leży lekceważenie opinii, pogarda dla ogółu narodowego, dla jego myśli i uczuć, uważanie sobie za nic narodowej woli.

I za to jest przez opinię karana. Społeczeństwo, które ma poczucie swego „ja” zbiorowego, spójne, myślące, zdolne do wyrażania swej woli, nie pozwoli, by mu narzucano bezkarnie rzeczy wstrętne, by mu burzono jego własną pracę i kompromitowano je na zewnątrz. Kto tego nie może zrozumieć od razu, zrozumie po szeregu przykrych doświadczeń.

Czyż nie lepiej oszczędzić tych doświadczeń i sobie, i krajowi?...

 

 

VII

WALKA POLITYCZNA NARODU

 

Jeszcze wczoraj nasze położenie narodowe było tak straszne, że ludzie słabsi duchem woleli nie myśleć o nim wcale, bo nie czuli w sobie dość energii i hartu, aby prawdzie w oczy spojrzeć. Dziś otworzyły nam się widoki poprawy, widzimy coś w rodzaju drogi do niej, ale nie możemy na chwilę nawet zapominać, że wielką siłę musimy z siebie wydobyć, aby się po tej drodze posuwać.

Najpotężniejsze, jedyne zdolne dziś do zaczepnej polityki państwo kontynentu europejskiego, Niemcy, są naszym nieprzejednanym wrogiem. Stoimy im na drodze w ten sposób, że niema między nami i niemi kompromisu. Starają się one niszczyć nas nie tylko bezpośrednio w swym zaborze, ale pośrednio i w dwóch pozostałych. Musimy walczyć z ich przemocą w państwie niemieckim, a z ich wrogim wpływem w Austrii i Rosji. To sprawa niełatwa i nie tak prosta, jak to się zdaje wielu w nieskomplikowany sposób myślącym politykom, którzy sądzą, iż na to dosyć jest krzyczeć: „niech żyje Rosja!”.

Nas nikt przeciw Niemcom bronić nie będzie. Co do Austrii, co do możności odegrania przez nią jakiejś dodatniej roli w polityce zewnętrznej, nikt nie ma, zdaje się, złudzeń. Dobrze, jeżeli przez czas dłuższy sama się uchroni od stania się niemieckim protektoratem. Co zaś do Rosji, to ta, choćby się pozbyła przyrodzonego łakomstwa w stosunku do nas i chciała się naprawdę kierować w polityce sentymentami słowiańskimi, o które zanadto jest posądzana, choćby wreszcie widziała swój bezpośredni interes we wzmacnianiu nas przeciw Niemcom – nie jest wcale i długo nie będzie w tym położeniu, żeby się mogła zbytnio w antyniemieckiej polityce awanturować. Jeszcze nie wiemy, ile ją będą kosztowały przekształcenia wewnętrzne, oraz czego potrzeba do przywrócenia porządku w armii i do odbudowania floty. Musi ona mniej lub więcej liczyć się z Niemcami, a nawet prawdopodobne jest, że wybierze drogę ścisłego z niemi sojuszu. Gdy trzeba będzie, co więcej jest niż prawdopodobne, zapłacić za tę przyjaźń tamowaniem na wszelki sposób rozwoju polskości, to rządowi rosyjskiemu, o ile nie napotka z naszej strony przeszkód, poświęcenie to przyjdzie łatwo.

W tych warunkach mniej, niż we wszelkich innych, może być mowy o skuteczności zjednywania sobie Rosji, przejednywania jej rządu i wyjednywania łask: trzeba będzie wszystko ogromnym wysiłkiem wywalczać, bo walka, prowadzona z rządem rosyjskim, będzie pośrednio walką z Niemcami, podtrzymującymi jego upór przy systemie antypolskim. Takie położenie jest możliwe równie dobrze przy postępie reform liberalnych w Rosji, jak i przy reakcji.

Gdybyśmy przynajmniej w tym trudnym i skomplikowanym położeniu mieli świadomość, że jesteśmy bezwzględnymi panami u siebie, że w walce o polskość Królestwa z pośród mieszkańców samego kraju nie zjawi się przeszkoda! Ale już widzimy, że tak nie jest: już Żydzi podają petycje o utrzymanie języka rosyjskiego w szkołach i nie poprzestaną niezawodnie na tych pierwszych wrogich objawach.

Jaki mamy sposób w tych warunkach do walki z potężnymi wrogami, do wywierania nacisku na rząd, do onieśmielenia na wewnątrz obcych żywiołów, zuchwale występujących przeciw naszym najżywotniejszym, najprawowitszym interesom?... Pierwsza rzecz to zszeregować się tak, ażeby wszyscy poczuli, że za żądaniami i dążeniami polskimi stoi cały naród polski, bez względu na różnice społeczne.

Czy jest możliwość tego?

Panowie tu w Galicji powiadacie: nie! Przyzwyczailiście się do polityki, w której pierwszym i ostatnim przykazaniem jest solidarność partyjna. Rzeczywiście, tu ma się wrażenie, że klasa społeczna, że oparte na niej stronnictwo – to rzeczywistość, naród zaś – to fikcja. I dlatego tak łatwo płaci się szkodą narodową za korzyć partyjną, jak choćby przy niedawnym rozporządzeniu wiceprezydenturą Krakowa.

Ale tam, po tamtej stronie kordonu, jest trochę inaczej. Tam możliwe jest stronnictwo, w którym równie dobrze rej wodzą ziemianie, jak inteligencja miejska, które się opiera na ludzie wiejskim, organizuje masowo robotników, w którym nawet przedstawicieli arystokracji można spotkać. Mogą panowie powiedzieć, że to jest nieprawidłowe, że sprzeciwia się waszemu pojęciu polityki: na to jest argument, że to stronnictwo pobiło ugodowców, a w ich osobach i was, jako ich sprzymierzeńców i adwokatów. Nie będziecie zaś chyba, jak ów austriacki oficer, który nazwał Napoleona bardzo lichym generałem, a kiedy mu zwrócono uwagę, że ten jednak Austriaków pobił, odrzekł: „Tak, ale wbrew wszelkim prawidłom nauki wojskowej!”

Wszystko pochodzi stąd, iż ludzie, aspirujący do kierowania polityką kraju, nie mogą zrozumieć, że społeczeństwo nasze, przy wszystkich swoich słabych stronach, ma jeden olbrzymi kapitał, który, właściwie użyty, może dać nieobliczalne narodowe zyski. Tym kapitałem jest idea narodowa.

Uświadomić instynkty narodowe, oprzeć na nich wyraźną ideę polską, uchronić ją od zboczeń, nad których wytworzeniem tyle, niestety, pracowano – oto pierwsze zadanie polityka, pragnącego donioślejszych rzeczy dla przyszłości kraju dokonać.

W imię idei narodowej ludzie biedni i nie oczekujący żadnych korzyści osobistych przez lat kilkanaście szamotali się w nadludzkich wysiłkach, siejąc pod kopytami niszczycielskiej hordy siew dla przyszłości, aby jutro kraj nie zginął na głód moralny – mając za jedyną nagrodą ruinę materialną, więzienie, no i... oszczerstwa, i nie płacąc sobie nawet taką satysfakcją, jak histeryczny rewolucjonizm i tanie radykalne frazesy. W imię tej idei młodsze pokolenie szlachty zbliżyło się do ludu, aby pomóc mu w pracy i dzielić jego walkę; chłop zaczął się narażać na prześladowania rządu, zbliżył się z zaufaniem do szlachty, a w chwili ogólnego bezrządu nie dał ucha podszeptom wichrzycielskim. W imię tej idei pracownicy kolejowi wszystkich poziomów i stanowisk złączyli się w czynie, nie zważając, że się niektórzy narażają na utratę chleba dla sprawy żadnych korzyści osobistych nie obiecującej; dla niej robotnik zaczął się wystawiać na śmierć od noża towarzysza-socjalisty. W imię jej rodzice poświęcili swój spokój i karierę swoich dzieci, a ludzie na wydatnych stanowiskach narazili się na szykany rządu, podpisując znany powszechnie protest. Na gruncie pracy dla narodowej przyszłości oraz walki o narodowe prawa i interesy, zeszły się wszystkie bez wyjątku warstwy polskiego społeczeństwa w Królestwie.

Zdawałoby się, że ten potężny ruch w kierunku zespolenia moralnego narodu, skupienia się, wystąpienia zwartym frontem, zarówno przeciw wewnętrznej anarchii i zuchwałym zamachom na nasz byt społeczny, jak zewnętrznemu uciskowi, tamującemu nasz rozwój narodowy – powinien pociągnąć ku sobie wszystkich, którzy się za Polaków uważają. A przynajmniej w każdym, nawet w obcym powinien budzić szacunek. Tak, w obcym, ale nie w pewnym gatunku ludzi u nas, którzy uważają, że prawdziwy mąż stanu drwić sobie powinien z drgnień narodowej duszy... To jest właśnie osad szkoły krakowskiej w mózgach ludzkich po tej i tamtej stronie kordonu.

Jedni lekceważą społeczeństwo i jego opinię, uważając, że im to jako wielkim panom przystoi, inni – bo czują wielkich panów za sobą. Ci zawsze idą o wiele dalej, dochodząc czasami wprost do cynizmu...

Mam swoje zdanie o bezpośredniej szkodliwości polityki dawnych stańczyków, muszę wszakże przyznać, iż zawsze zwalczali jedne i te same rzeczy, w imię jednych zawsze zasad, z jednym zawsze celem na widoku. Od czasu wszakże, jak reguły taktyki dla ugodowców Królestwa i konserwatystów krakowskich zaczęto ustanawiać w petersburskim Kraju, zaczęło się zwalczanie wszystkiego, co nie swoje, wszelkiej inicjatywy politycznej, rodzącej się poza obozem ugodowym, z wszelkich, najsprzeczniejszych nawet punktów widzenia; dla celu? – bo ja wiem – poza ratowaniem swego partyjnego interesu nie mogłem żadnego innego celu dopatrzeć. I nie widzę go dzisiaj w tych zjawiających się po wszystkim, co zaszło, próbach mówienia o stronnictwie ugodowym, jako o organizacji poważnej, mającej wszystkie legitymacje w porządku.

Wchodzimy w okres narodowego życia, kiedy na najważniejszym naszym terenie, w Królestwie, występuje do pracy i walki politycznej organizujący się w zwarte szeregi naród we wszystkich swoich warstwach.

Tak, proszę panów, naród, bo tego nie można uważać za robotę stronnictwa. Stronnictwo, które nazywacie „wszechpolskim”, tylko przygotowało wypowiedzenie się opinii narodowej, przyśpieszyło swą pracą jej konsolidację, nawiązywało w praktyce węzły łączności między poszczególnymi warstwami, wypróbowało metody działania, formułowało dojrzałe do tego dążenia, wreszcie dawało organizację, gdzie jej było potrzeba. Wątpię, czy może ono o sobie powiedzieć, że było zwrotniczym, wprowadzającym myśl narodową na dane tory, jak to chętnie stańczycy o sobie mówią. Myśl narodowa po tych torach prędzej czy później iść by musiała – myśmy jej tylko oszczędzili pewnych niepotrzebnych a krótkotrwałych może zboczeń.

Otóż właśnie w chwili, kiedy ta polityka narodowa ustala się, na boku staje grupka ludzi, którzy pytani i nie pytani, na wewnątrz i na zewnątrz powtarzają, że się na nią godzą. Dlaczego? Bo oni chcieli inaczej, bo są obrażeni na społeczeństwo, że ich nie posłuchało i nawet odniosło się do nich surowo, bo ich gustom odpowiada polityka zabiegów u rządu bez względu na ich skutki, bo uważają, że szersze koła narodu do polityki brać się nie powinny, ale pozostawić ją im, którzy sobie sami mandaty wzięli, bo prawdziwa polityka ich zdaniem jest taka, którą się niezależnie od opinii i nawet wbrew niej prowadzi...

Czyż tak musi być koniecznie?  

Stańczycy zarzucali swego czasu narodowi, że się nie chce pogodzić z rzeczywistością, wytworzoną przez obce rządy; ja sobie pozwolę zarzucić dzisiejszym ugodowcom, że się nie chcą pogodzić z rzeczywistością, wytworzoną przez własny naród. Mają zaś obowiązek to zrobić ze względu na sprawę publiczną i na samych siebie.

Pogodzenie się zaś z tą rzeczywistością oznacza zlikwidowanie całej dotychczasowej polityki i zajęcie stanowiska lojalnego względem własnego narodu, względem jego interesów, jego godności, względem opinii publicznej; zaniechanie praktyk zakulisowych i wycieczek przeciw przyjętym ogólnie zasadom politycznego działania – co stanowi tylko poniżające nas jako naród widowisko dla obcych, zachętę do lekceważenia nas i naszych interesów.

To postępowanie narobiło już wiele szkody: ugodowcy wraz z socjalistami tak rozluźnili pojęcia o narodowej moralności, że dziś, gdy opina się organizuje, trzeba będzie chyba skodyfikować na piśmie jej zasady dla ludzi, którzy ulegli temu rozkładowemu wpływowi. Czas już, żeby to szkodnictwo się skończyło.

A jeżeli się nie skończy?...

To trudno. Wszyscy będziemy musieli ponieść jego konsekwencje. Organizm społeczny, który pomimo wszystko dał jednak sporo dowodów zdrowia, znajdzie środki przeciw czynnikom szkodliwym. Będzie go to kosztowało, ale trzeba się będzie na nie zdobyć. Opinia raz przebudzona nie pozwoli już na taką jak dotychczas anarchię moralną w sprawach narodowych. Są też ludzie – sam do nich należę – którzy będą się starali wskazywać jej właściwe po temu środki.

Na tym szczerym wyznaniu kończę. Jeżeli mój glos pozostanie głosem wołającego na puszczy, tym gorzej dla naszej publicznej sprawy. Pozostanie mi przynajmniej poczucie spełnionego obowiązku.

Dixi et salvavi animam meam.

 

 

 

 

WYKSZTAŁCENIE POLITYCZNE

(Kwartalnik naukowo - polityczny i społeczny, zeszyt I, 1898 r.)

 

 

I

ZADANIA POLITYCZNE NARODU

 

Gdybyśmy, przyznając powszechnie, iż pewien stopień wykształcenia politycznego jest potrzebny każdemu obywatelowi cywilizowanego społeczeństwa, jednocześnie chcieli zrozumieć, że szczególne warunki bytu oraz treść zagadnień i zadań politycznych danego narodu, w danym okresie wymaga odpowiedniego, zastosowanego do warunków czasu i miejsca – typu wykształcenia, gdybyśmy tę prawdą umieli sobie głęboko uświadomić, bylibyśmy niewątpliwie na właściwej drodze do naprawienia wielkiej szkody społecznej, jaką brak wiadomości politycznych u nas stanowi. Nie trzeba dowodzić, że każdemu społeczeństwu wykształcenie polityczne jest potrzebne, ale to, że w pewnych chwilach brak tego wykształcenia jest szczególną klęską, nie wszyscy rozumieją. Mniej jeszcze jest ludzi, zdających sobie sprawę z tego, że obecny moment naszego życia narodowego jest pod tym względem szczególnie doniosły, że dziś więcej, niż kiedykolwiek, potrzeba nam ludzi z gruntowną wiedzą polityczną, zastosowaną należycie do naszych warunków.

Nie jest to frazes, rzucony po dziennikarsku dla efektu, ale stwierdzenie wielkiej, doniosłej niezmiernie prawdy, którą raz nareszcie powinniśmy zrozumieć.

Jeżeli to prawda, że dziś jesteśmy narodem na pół tylko cywilizowanym, to nie dlatego przede wszystkim, że mamy więcej, niż ludy zachodnie, analfabetów, że nasz dorobek umysłowy nie jest tak, jak u kilku przodujących narodów, obfity, że nie zaszliśmy tak daleko, jak Zachodnia Europa, w udoskonaleniu kultury technicznej, żeby wreszcie – co nie jest tak dalece prawdą – nasza kultura obyczajowa niżej, niż gdzie indziej, stała, ale dlatego, że ludy, żyjące na zachód od nas, prześcignęły nas niesłychanie w postępie politycznym. Wiek dziewiętnasty, który zaznaczył się wszędzie największymi w życiu politycznym zdobyczami, który stworzył nowoczesne państwo prawne, zaszczepił w ludach poczucie prawa i rozwinął w nich zdolność do walki o nie, nas, jako naród wzięty w całości, cofnął raczej na tym polu. Odwróciliśmy na długie lata myśl naszą od zagadnień, które stanowiły rdzeń życia współczesnego ludów europejskich, i zostaliśmy dziwolągiem narodów, chorobliwym okazem społeczeństwa, w którym pomiędzy stopą życia umysłowego w ogóle a poziomem pojęć politycznych wyrosła nieprzebyta odległość.

Nie jest ten stan rzeczy wynikiem naszego charakteru narodowego, ani braku zdolności politycznych. Co prawda, rozwój nasz polityczny za czasów Rzeczypospolitej inną poszedł drogą, jak u naszych zachodnich sąsiadów, ale kto wie, czy droga ta nie była lepszym przygotowaniem do nowoczesnego życia politycznego cywilizowanej ludzkości. Ostało się u nas średniowieczne państwo stanowe, które w Zachodniej Europie uległo w walce z absolutyzmem monarchów, szukających oparcia w stanie trzecim, nie trzeba wszakże zapominać, iż pod tym względem byliśmy podobni do najbardziej dziś posuniętego w postępie politycznym kraju, mianowicie do Anglii. Jeżeli nasz ustrój parlamentarny okazał się mniej silnym i zdrowym od angielskiego, w zależności od odmiennej budowy społeczeństwa, od zjednoczenia się z rozległymi krajami wschodnimi, posiadającymi niską kulturę i nieodpowiedni stopień organizacji społecznej itd., niemniej przeto istniało u nas w żyjącej politycznie części społeczeństwa poczucie swobód i zdolność do obrony swych praw zdobytych. Anglia przekształciła stopniowo swój starodawny ustrój państwowy w nowożytny, przy czym poczucie swobód, przywiązanie do nich i zdolność do walki o prawo ze stanu uprzywilejowanego przeniosły się na cale społeczeństwo. Rzeczpospolita, przeciwnie, w chwili, gdy pierwszy krok robiła w kierunku rozszerzania praw politycznych w duchu nowożytnym, w kierunku przekształcenia się na nowoczesne państwo prawne, krok imponujący zaiste i świadczący, że naród zdolny był do postępu politycznego, w chwili owej przestała istnieć. W dobie śmiałego rzutu na drodze politycznego postępu, w dobie Konstytucji Trzeciego Maja, ziemie polskie przeszły pod panowanie trzech mocarstw absolutnych, z których dwa zachodnie znajdowały się w rozkwicie rządów policyjnych, trzecie zaś zaczynało szczepić europejski system policyjny na gruncie wschodniego despotyzmu. To zdarzenie wraz z wszystkim, co za sobą pociągnęło, położyło tamę naszemu politycznemu postępowi.

W narodzie, który posiadał państwo i miał poczucie swej jedności, który to państwo stracił i został podzielony między trzy mocarstwa, musiała bezpośrednio po stracie niepodległości powstać myśl odzyskania jej z bronią w ręku. W warstwach, z których jedna – szlachecka – posiadała swobody polityczne w całej pełni, druga zaś – mieszczańska – świeżo zdobyła polityczne prawa i miała aspiracje do ich rozszerzenia, po stracie w jednej chwili wszystkich tych praw i swobód, po przejściu pod rządy, będące wszelkich swobód negacją i sprowadzające obywateli zabranych ziem do roli biernych poddanych – jedynym żądaniem uzasadnionym mogło być żądanie wszystkich tych praw i swobód w całości, a więc powrotu do niepodległości państwowej. Odzyskanie niepodległości z bronią w ręku stało się myślą polityczną, która na długie lata niepodzielnie prawie zapanowała w najlepszej części społeczeństwa. Tak, całe poczucie prawa w życiu politycznym, cale przywiązanie do wolności obywatelskiej, wyrosłe na gruncie dawnych swobód, wcieliło się w ideę walki o niepodległość.

Nie będziemy bronili tej idei, nie będziemy wykazywali moralnych i politycznych zdobyczy naszych powstań, nie o to nam bowiem w danej chwili chodzi. Chcemy natomiast zwrócić uwagę na ujemną stronę okresu walk o niepodległość narodową. Nie znaczy to, ażebyśmy stawali w jednym szeregu z tymi, co złorzeczą powstaniom jako zbrodniom względem kraju, lub z tymi, co je uważają za konieczne w swoim czasie nieszczęścia i rozdzierają szaty nad niemi. Przeciwnie, uznajemy całe dodatnie znaczenie i płodność dla przyszłości tego okresu naszych dziejów. Ale chcemy tu nacisk położyć na odwrotną stronę okresu powstań, która się szkodliwie odbiła na naszym sposobie politycznego myślenia.

Idea samoistnego bytu państwowego była dostatecznie silną i żywotną na to, by opanować całkiem myśl społeczeństwa i odciągnąć ją od wszelkich innych zagadnień politycznych. Myśl bliskiej walki o niepodległość i wiara w rychłe jej odzyskanie wytworzyły z konieczności szczególny sposób myślenia politycznego, polegający na nieprzywiązywaniu wagi do warunków współczesnych, do istniejącego porządku prawnopolitycznego i do możliwych zmian, które w nim dałyby się osiągnąć. Naród wierzył, iż jakkolwiek szkodliwy jest ten porządek dla postępu politycznego, odzyskanie niepodległości od razu go usunie To więc, co stanowiło treść życia innych ludów cywilizowanych – ciągła walka o prawo, o postęp, o instytucje polityczne, u nas nie istniało właściwie, coraz mniej było rozumiane przez ogół, coraz bardziej ześrodkowujący się w jednej wielkiej idei – walki orężnej w dniu jutrzejszym. Nastąpił w narodzie naszym głęboko sięgający zanik pojęć o czynnikach postępu politycznego, a obojętność dla istniejących instytucji i form prawnych tak się zakorzeniła, że nawet ci, którzy stracili nadzieję na rychłe odzyskanie niepodległości, nie zaczęli szukać oparcia dla pracy postępowej w istniejących warunkach, ale popadli w zupełną niewiarę i apatię. Lekceważenie istniejących warunków prawno-politycznych, nieprzywiązywanie należytej wagi dla takiego lub innego charakteru instytucji, wprowadzanych w naszym kraju przez państwa zaborcze, miały drugą jeszcze, niemniej zapewne ważną, a może ważniejszą nawet przyczynę, mianowicie, że po rozbiorach weszliśmy w skład państw, nie zapewniających swym poddanym ani wpływu na ustawodawstwo, ani elementarnych swobód obywatelskich. W tych warunkach wytworzył się w naszych pojęciach rodzaj fatalizmu w poglądach na bieżące zmiany polityczne, przekonanie, że wszystkie one muszą się odbywać bez żadnego z naszej strony wpływu.

Program walki bezpośredniej o niepodległość, o ile był brany praktycznie, nie zaś pojmowany jako frazes, musiał obejmować przede wszystkim przygotowania do tej walki, szeroko rozgałęzioną działalność konspiracyjną, spiskową. Działalność ta, niezależnie od niepowodzeń walki, mająca ten niesłychanie doniosły skutek, że wytworzyła silne w danym zakresie zobowiązania moralne w społeczeństwie, nieznaną przedtem spójność i solidarność narodową, z drugiej strony skierowała najdzielniejsze siły narodu do pracy podziemnej niejako, odciętej od tego, co stanowiło treść bieżącego życia, odciągała je zatem od walki o prawo, o stopniowe zmiany w istniejących warunkach.

Wywarł wreszcie wspomniany okres pewien wpływ ujemny i w sferze moralnej, polegający na ugruntowaniu się w szerokich sferach społeczeństwa szczególnego pojmowania obowiązków obywatelskich. Przeciętny członek społeczeństwa przywykł stopniowo odkładać wypełnienie swych obowiązków obywatelskich na dalszą przyszłość, na chwilę, kiedy będzie potrzebny w polu, w walce o niepodległość. Zanikło w wielu umysłach to pojęcie, że obowiązki względem ojczyzny są stale, że wypełniać je trzeba każdej chwili, że niema takich warunków, w których działalność obywatelska, praca dla przyszłości, walka o postęp narodu jest niemożliwą. Dziś, gdy szeroki ogół nie wierzy w możliwość bliskiego powstania, rezultat tego sposobu pojmowania obowiązków społecznych objawia się w tym, iż wytworzyła się rozpaczliwie liczna sfera ludzi, rozumujących, iż w życiu realnym obowiązków dla ojczyzny właściwie niema, że, co najwyżej dobry Polak powinien pielęgnować na dnie serca ideały narodowe.

W okresie tedy, kiedy społeczeństwa europejskie z ogromną szybkością wytwarzały czynne siły polityczne, występujące coraz liczniej na arenę walki o prawo, o udział szerokich mas w ustawodawstwie, o postępowe instytucje, o odpowiedni rozkład ciężarów społecznych, w naszym narodzie te siły, które dawniej były politycznie czynne, poczęły przybierać charakter coraz bardziej bierny, a szerokie masy społeczeństwa nie miały od kogo czerpać przykładu i nabywać politycznych pojęć. Pozostawaliśmy coraz bardziej w tyle za naszymi sąsiadami zachodnimi, a przepaść pomiędzy rozwojem pojęć politycznych u nas i w Europie Zachodniej stała się zastraszającą.

Postęp polityczny Europy Zachodniej musiał wszakże wywrzeć wpływ na nasze społeczeństwo. Wpływ ten jest dwojaki: pośredni i bezpośredni. Pierwszy polegał na oddziaływaniu ideowym, na przenikaniu do naszej umysłowości pojęć nowoczesnych, ideałów demokratycznych, aspiracji reformatorsko-społecznych itd. W życiu ten wpływ wyraził się, dając z jednej strony odpowiednią barwę polityczną naszym ruchom narodowym, z drugiej zaś strony – skierowując coraz liczniejsze siły czynne do pracy nad ludem, nad podniesieniem jego umysłowości i stopnia uobywatelenia. Bezpośredni wpływ, ogromnego znaczenia dziejowego – to wpływ instytucji prawnych, wniesionych do naszego kraju przez zasadnicze zmiany polityczne w państwach zaborczych. Tu należy przede wszystkim stopniowe zniesienie poddaństwa ludu i pańszczyzny we wszystkich trzech mocarstwach, którego ostatni akt dokonany został po ostatnim powstaniu w zaborze rosyjskim, następnie zaś reformy konstytucyjne w dwóch dzielnicach zachodnich.

Rok 48, ów wielki rok przełomowy w dziejach Europy, pchnął na nowe tory życie państwowe Prus i Austrii. Dzielnice nasze, do tych mocarstw należące, otrzymały stopniowo nowożytne instytucje prawno-polityczne, zaczęły żyć życiem konstytucyjnym. W tych nowych warunkach zaczął się postęp polityczny, reformujący powoli pojęcia oświeconych warstw narodu w dwóch dzielnicach, z drugiej zaś strony budzący do czynnego życia politycznego bierne dotychczas masy ludowe. Zaczął się w zaborze pruskim i austriackim nowy okres porozbiorowego życia naszego narodu, okres postępu politycznego po latach zacofania, okres rozwoju nowoczesnej walki o prawo, stopniowych zdobyczy, umożliwiających stały postęp społeczny, stałą samoobronę i rozwój narodowy.

Największej, najważniejszej części ziem polskich, skazanej na należenie do Rosji, sądzone było pozostać pod tym względem w tyle. Okres życia konstytucyjnego w Królestwie, będący rezultatem wojen napoleońskich i roli odegranej w nich przez Polaków, nie mógł wywrzeć wielkiego wpływu. Był na to zbyt krótki, konstytucja, przyznana prowincji, była zbyt skąpą, a władza monarsza zbyt wiele czerpała siły w absolutnej Rosji, ażeby mogła się dostatecznie czuć zależną od narodu. System, który po zniesieniu konstytucji nastąpił, starał się zrobić wszystko, ażeby ślady tego krótkiego okresu zatrzeć. To też zabór rosyjski, w którym do najwyższego szczytu doszedł rozwój ideałów narodowych, który przewyższył pozostałe dzielnice swym ruchem ekonomicznym i dobrobytem, który w rozwoju polskiego ruchu umysłowego zajął pierwsze miejsce i w najczystszej postaci zachował pierwiastki kultury narodowej, który wreszcie w uczuciach patriotycznych świecił przykładem pozostałym dzielnicom, w rozwoju politycznym coraz bardziej był wyprzedzany przez zabór pruski i Galicję.

Ostatnie trzydziestolecie w życiu Królestwa – to najsmutniejsza doba polityczna, to okres zaniku wszelkiej politycznej myśli. Klęska w r. 1863 usunęła z programu narodowego walkę o niepodległość, ale umysły zbyt zostały nią przygniecione, ażeby mogły szukać innej drogi do walki o prawa narodowe i postęp polityczny. Po okresie powstań pozostały w spuściźnie wszystkie ujemne jego wpływy polityczne, stanowiące niejako przez czas długi pęta, myśl krępujące. Jedyną jasną stroną tego okresu, mającą doniosłe znaczenie polityczne, jest zwrócenie się do ludu, objawiające się w pracy kulturalnej nad nim i budzeniu wśród mas ruchu umysłowego, prowadzącego do świadomości politycznej. O istotnym wszakże postępie myśli politycznej, o zwrocie jej ku zagadnieniom bieżącym, mającym znaczenie główne dla politycznego postępu – do ostatnich czasów nie było mowy. W końcu wszakże uderzająca coraz bardziej potrzeba szukania dróg nowych – z jednej strony, z drugiej zaś – coraz bliższa wymiana stosunków z zachodnimi, politycznie czynnymi dzielnicami poczęły zwracać myśl ogółu do spraw politycznych dnia dzisiejszego. Zaczął się powoli rozwijać program stopniowej walki o prawa narodowe, o swobody polityczne i postęp społeczny. Ruch polityczny wśród młodszego pokolenia inteligencji datuje się tam od lat dziesiątka (jeżeli nie brać pod uwagę wcześniejszego ruchu socjalistycznego, który powstawszy pod obcymi natchnieniami, przybrał raczej charakter ruchu reformatorsko-etycznego, niż politycznego), z początku wszakże nie miał zdecydowanego charakteru, przesiąknięty był w znacznej mierze tradycjami okresu powstań i, choć do nowego powstania nie dążył, nie uświadamiał sobie należycie swego kierunku, różniącego go od ruchów poprzednich. Stopniowo wszakże pierwiastek nowy, program nowy, program nieustannej działalności opozycyjnej, przeciwrządowej, mającej na celu osiąganie realnych zdobyczy politycznych, coraz wyraźniej się zarysowywał, dopóki w ruchu nie zapanował. Rezultat tego widzimy w utworzeniu stronnictwa demokratyczno-narodowego z jasnym, ściśle sformułowanym programem polityczno-postępowym. Jeżeli weźmiemy pod uwagę, że jednocześnie w tejże dzielnicy powstało tzw. stronnictwo ugodowe, które wychodząc z przeciwnego całkiem założenia, również postanowiło zwrócić myśl ogółu do bieżących zagadnień politycznych, co prawda, jednostronnie bardzo pojmowanych, to musimy się zgodzić na to, że w życiu politycznym Królestwa nastąpił zwrot stanowczy, którego głównym rysem znamiennym jest dążność do stopniowych zdobyczy prawno-politycznych, pojmowanych słusznie jako niezbędny czynnik politycznego postępu. Ten moment należy pojmować jako niezmiernie doniosły, jako początek nowego okresu walki politycznej o prawa i postęp narodu. Można go było przewidzieć, był on bowiem konieczny, jako dalszy ciąg procesu przekształcania się naszej myśli politycznej, któremu początek dał bezpośredni wpływ nowego porządku prawno-państwowego w dwóch pozostałych dzielnicach.

Przyjęcie za podstawę działalności istniejącego porządku prawno-politycznego w państwach zaborczych i program stopniowych zdobyczy przez nieustanną walkę o prawo, prowadzoną środkami, zastopowanymi do ustroju państw owych, wkłada poważne obowiązki na barki wszystkich obywateli społeczeństwa, w szczególności zaś tych, co innym chcą drogi wskazywać. Wszelka walka musi być prowadzoną umiejętnie, z zużytkowaniem najnowszych zdobyczy w dziedzinie udoskonalenia broni. Często zwyciężany bywa nie ten, kto ma mniej dzielności i siły, ale ten, kto się mniej doskonałą bronią posługuje. W walce zaś o prawo bronią jest wykształcenie polityczne w najszerszym tego słowa znaczeniu.

Prowadząc walkę o prawo, trzeba dokładnie znać to, co zwalczać należy, i mieć jasną świadomość tego, do czego się dąży. Bez tego nie może być mowy ani o konsekwencji, ani o umiejętnym wyborze środków.

Z drugiej strony trzeba pamiętać, że każdy kierunek polityczny ma swoje strony dodatnie i ujemne i że zbytniemu rozrostowi ostatnich zapobiec może tylko szeroki pogląd na rzecz, oparty na gruntownym wykształceniu. Trzeba pamiętać, że sprowadzenie polityki narodowej do walki prawno-politycznej w trzech zaborach nie dlatego zostało przyjęte, że jest w ogóle lepszą drogą od bezpośredniej walki o niepodległość, ale dlatego, że tamta straciła widoki powodzenia. Kierunek dzisiejszy ma swoje strony niebezpieczne, mianowicie: zapatrzenie się w poszczególne drobne zdobycze na danym gruncie może doprowadzić do stracenia z widoku celów i interesów ogólno-narodowych. Uniknąć tego można tylko przy szerokiej znajomości stosunków narodowo-politycznych, przy należytym pojmowaniu wzajemnej ich zależności, przy obejmującym całość ich poglądzie, jednym słowem – przy szerokim i gruntownym wykształceniu politycznym. Oto dlaczego powiedzieliśmy, iż wykształcenie polityczne jest dla nas w dzisiejszych warunkach kwestią wielkiej doniosłości. Jest ono niezbędne zarówno w tym celu, ażebyśmy mogli należycie rozwinąć wszystkie dodatnie strony dzisiejszego kierunku naszej polityki, jak i dlatego, żebyśmy mogli uniknąć nadmiernego rozrostu ujemnych.

Polityka zdobyczy politycznych może mieć tylko wtedy widoki powodzenia, być polityką realną, gdy się na realnej opiera sile. Taką realną siłą w naszych warunkach jest warstwa ludowa, której polityczne uruchomienie jest niezbędnym warunkiem zwycięstwa. To też w miarę rozwoju walki politycznej w dwóch dzielnicach, posiadających życie konstytucyjne, widzimy występowanie na widownię ludu, który coraz większą wykazuje polityczną świadomość. Ruch ludowy oznacza wprowadzenie do życia kwestii społecznych i nawet tam, gdzie uruchomienie i wyprowadzenie na pole walki politycznej ludu nastąpiło pod innymi hasłami, potrzeby społeczne jego muszą w końcu zająć pierwsze miejsce w dążeniach politycznych. Mamy tego dowód najlepszy w najświeższych dziejach zaboru pruskiego, gdzie lud został poprowadzony do walki przeciw rządowi wyłącznie dla obrony religii i narodowości, a gdzie w ostatnich latach na gruncie politycznego wyrobienia mas coraz silniej szerzy się społeczny ruch ludowy.

Wszelka polityka postępowa, dążąca do posunięcia społeczeństwa w rozwoju politycznym, musi być demokratyczną, musi się opierać na ludzie, i odwrotnie, wszelka polityka, oparta na ludzie, musi być postępową. Stronnictwa, które oparcia w ludzie szukać nie chcą, a które pragną je znaleźć w rządach zaborczych, nie mogą być posądzone o dążenie do politycznego postępu. Wszelka tedy polityka postępowa musi być jednocześnie polityką społeczną, musi szukać rozwiązania dla najbardziej palących kwestii społecznych doby dzisiejszej na naszym gruncie. Dlatego to chwila obecna, której najwybitniejszym znamieniem w polityce jest występowanie na arenę walki politycznej ludu, co się odbywa w szerokim zakresie w zaborze pruskim i austriackim, czego początki widzimy w zaborze rosyjskim w ruchach robotniczych i w rodzącym się obecnie ruchu politycznym wśród ludu wiejskiego, chwila ta rozszerza ogromnie zakres wymagań w dziedzinie wykształcenia politycznego. Musi ono obejmować znajomość stosunków ekonomicznych kraju, w szczególności położenia warstw ludowych, ich zamożności, potrzeb, ciężarów przez nie ponoszonych itd., tudzież wypróbowanych gdzie indziej, środków podnoszenia dobrobytu tych warstw oraz walki o ich interesy społeczne.

Największą klęską polityczną naszego narodu w chwili obecnej jest to, że stoi wobec ogromu zadań bez świadomości tego. Warunki, w których się znaleźliśmy, zrobiły zagadnienia naszego życia bardziej, niż gdzie indziej, zawikłanymi, a my tak się odnosimy do nich, jakby nic do rozwikłania nie było. Przyczyną tego jest brak politycznego wykształcenia.

Praca umysłowa w każdej dziedzinie prowadzi do odkrycia, iż rzeczy, które nam się przedtem wydawały bardzo prostymi, są w istocie bardzo złożone i nie tak łatwe do rozstrzygnięcia. W dziedzinie politycznej ta prawda większe jeszcze znajduje zastosowanie.

Dziś, w czasach, kiedy cale życie nasze wchodzi na nowe tory, kiedy polityka narodowa rozwija się na nowych zasadach, kiedy na widownię polityczną występują masy ludu, coraz bardziej decydujące o kierunku naszych politycznych dążeń, kiedy położenie wymaga od nas jak największej przenikliwości w orientowaniu się na gruncie i szukaniu wytycznych działania, my operujemy mnóstwem wytartej monety zdawkowej ogólników, potrząsamy wypłowiałymi szmatami starych haseł i, gdy powinniśmy drogi innym wskazywać, sami dla siebie nie umiemy znaleźć właściwego kierunku.

W warunkach takich nie będzie zbyt silnym słowem, gdy powiemy, że największą potrzebą naszej umysłowości współczesnej jest rozwinięcie gruntownego wykształcenia politycznego, zastosowanego należycie do naszych specjalnych potrzeb.

 

 

II

POZIOM NASZYCH POJĘĆ POLITYCZNYCH

 

Nie tylko stan wykształcenia politycznego u nas, ale nawet stan pojęć o jego potrzebie jest nader smutny. Wyjątku w tym względzie nie stanowi żadna z naszych dzielnic.

Jeżeli chodzi o praktyczne wykształcenie prawnopolityczne przeciętnego obywatela, to najwyżej pod tym względem stoi zabór pruski, który najwcześniej zaczął żyć nowoczesnym życiem politycznym i w którym ludność, względnie kulturalna, najmniej surowy przedstawiała materiał. Podstawą polityki naszej w tej dzielnicy stała się od razu sprawa obrony narodowości przed naporem germanizmu, związana naprzód z obroną odrębności dzielnicy, zawarowanej traktatem wiedeńskim, przed centralizmem pruskim, szybko przeprowadzającym ujednostajnienie polityczno-kulturalne, a następnie na dłuższy czas zlana w jedno z obroną religii, prześladowanej w dobie Kulturkampfu. Walka ta, prowadzona na gruncie legalnym, rozszerzyła w społeczeństwie miejscowym zakres wiadomości prawnych, doprowadziła przeciętnego, mniej więcej oświeconego obywatela do względnej w tym kierunku biegłości, czyniąc go z tej strony niejako wzorem dla Polaków innych dzielnic. Znajomość konstytucji pruskiej i kodeksu stała się tu w pewnej mierze chlebem powszednim, bez którego żyć nie można, ale, niestety, całe wykształcenie polityczne w tym zakresie się zamknęło. Powiedzieć to można nie tylko o myślącym ogóle, ale nawet o tych ludziach, dla których polityka winna być zawodem, o miejscowym przedstawicielstwie parlamentarnym, oraz, z nader nielicznymi wyjątkami, o działaczach na polu dziennikarskim i polityczno-agitacyjnym. Co najwyżej, dzięki bezpośredniemu zetknięciu się z ludźmi, do wykształcenia prawnego przybyła tu praktyczna znajomość niemieckich stosunków politycznych, czasami bardzo powierzchowna i jednostronna. Koniecznym skutkiem tego musiało być krótkowidztwo polityczne, zastygnięcie w starych koncepcjach, brak inicjatywy, brak pozytywnego programu politycznego. Zycie, szybko postępujące naprzód, wysunęło na porządek dzienny cały szereg kwestii nowych, niesłychanie doniosłych: przede wszystkim kwestię społeczną, ludową, która musi być należycie sformułowaną, musi swój wyraz polityczny znaleźć; następnie jedną z najważniejszych, decydującą wprost o losach narodowości polskiej w dzielnicy – kwestię śląską; dalej kwestię germanizacji przez kościół katolicki, zmuszającą do gruntownej zmiany taktyki i koniunktur politycznych; obecnie występuje kwestia mazurska w Prusach Wschodnich, będąca jednocześnie kwestią polskiego luteranizmu. Z walką kulturalno-polityczną połączyła się niemiecko-polska walka ekonomiczna, prowadzona żywiołowo przez społeczeństwo, nie wpływająca na pracę myślową, na urabianie się programu przedstawicieli narodu w ciałach prawodawczych. Właściwie ci przedstawiciele programu pozytywnego nie mają, nie zdolni są na niego się zdobyć, stanowisko ich polityczne jest czysto bierne, ogranicza się wyłącznie do obrony narodowości, częstokroć fałszywie zresztą pojmowanej, i można śmiało powiedzieć, że przez lata całe nie wnieśli oni nic nowego do dziedziny myśli politycznej polskiej. Kronika ich wystąpień u siebie, na zjazdach, i na zewnątrz, w parlamencie oraz sejmie pruskim, to jałowe przeżuwanie wiecznie tych samych frazesów o prawach boskich i ludzkich, o gwarancjach traktatowych i konstytucyjnych, o sumienności Polaków jako obywateli państwa pruskiego itd. Niewątpliwie, brak wykształcenia, brak szerszej myśli politycznej wytwarza tę bezpłodność, bo, jak powiedzieliśmy, życie nie jest jałowe i wysuwa na porządek dzienny coraz nowe, aż nadto doniosłe sprawy. Jedyna nowość programowa, na jaką się zdobyto, owa smutnej pamięci polityka ugodowa, do której aspiracje jeszcze nie wyginęły, była jednym więcej dowodem braku inicjatywy i świeżej myśli, zrodziła się bowiem z naśladowania stańczyków galicyjskich, a była i dowodem braku politycznej wiedzy, bo przeniosła metodę, wyrobioną gdzie indziej, na grunt całkiem nieodpowiedni, bez zrozumienia całego przeciwieństwa warunków.

Zastój umysłowy w zaborze pruskim i będące jego skutkiem niewolnictwo myśli sprawiają to, że młodsze pokolenia nie mogą się zdobyć na śmiałość w poszukiwaniu dróg nowych, nie mogą porzucić wydeptanych przez starszych ścieżek. Świadomość ubóstwa umysłowości miejscowej zrodziła się tam wprawdzie, wytworzyła nawet pewien prąd wśród młodszej inteligencji, ale prąd ten nie okazał się dość silnym, by w życiu wywołać zmiany, może dlatego właśnie, że nie zespolił się dostatecznie z najżywotniejszymi zagadnieniami górującymi w życiu miejscowym bytu narodowo-politycznego. Młoda inteligencja zaboru pruskiego nie zapowiada, ażeby dorosła w przyszłości bliskiej do wysokości zadań, wypływających z życia, ażeby dała krajowi odpowiednich przewodników w tej walce, którą rozwój stosunków polityczno-społecznych jutro gotuje. Wszelka myśl nowa, wszelki ruch polityczny, wszelkie ujęcie w program nowych zagadnień życia może się zrodzić tylko z szerszego poglądu, opartego na politycznym wykształceniu. Pogłębienie i rozszerzenie tego wykształcenia, otwarcie myśli politycznej nowych widnokręgów należy do młodszych pokoleń, a wśród nich, niestety, praca poważna w tym kierunku się nie odbywa.

Odmienny obraz przedstawia Galicja. Zarówno wyrobienie, jak i wykształcenie polityczne przeciętnej jednostki stoi tu o wiele niżej, natomiast pod wpływem obfitszego o wiele w treść życia politycznego, nie skrępowanego obroną przed uciskiem narodowym, pod wpływem antagonizmów partyjnych i wynikającego z nich współzawodnictwa, pod wpływem wreszcie warunków, dających pole do poszukiwania kariery politycznej, w sferach, uprawiających politykę zawodowo, można spotkać przykłady gruntownego i względnie szerokiego wykształcenia. Przykłady te wprawdzie nie są bardzo liczne, stanowiąc dosyć skromny odsetek przedstawicielstwa parlamentarnego i sejmowego, którego nawet wybitni członkowie zastępują sobie często wiedzę polityczną biegłością w tanich metodach taktycznych, w każdym razie jednak Galicja jest dziś dzielnicą polską, posiadającą najpoważniejsze siły polityczne. Ogól wszakże inteligencji krajowej stoi pod tym względem bardzo nisko, wiedza prawno-polityczna tyle jest uprawiana, ile jest potrzebna, jako rzemiosło, do otrzymywania posad w administracji, policji, sądownictwie. Jak na silny rozwój życia politycznego, które cały kraj pochłania i zgubnie się nawet odbija na innych dziedzinach myśli, pod wpływem rozpolitykowania społeczeństwa leżących odłogiem, panuje tu we wszystkich warstwach ogromna polityczna ignorancja i wynikająca z niej bezkrytyczność, ułatwiająca zawodowym politykom wszelkiego rodzaju nadużycia dobrej wiary obywateli. Jeżeli weźmiemy pod uwagę, że skutkiem braku ucisku narodowego, skutkiem względnej samoistności życia politycznego tej prowincji, zaostrzyły się tu silniej, niż w innych dzielnicach, antagonizmy społeczne i wysunęły na plan pierwszy kwestie społeczne, i że właśnie w znajomości tych kwestii pod każdym względem ogól tutejszy najbardziej jest zacofany, to musimy się zgodzić, że poziom pojęć politycznych w kraju, w porównaniu z potrzebami życia, jest niski. Trzeba nadto pamiętać, że ewolucja stosunków politycznych w Austrii współczesnej, zmierzająca do gruntownego przekształcenia ustroju tego państwa, stawia na porządku dziennym zagadnienia, sięgające daleko poza widnokrąg spraw krajowych, i że ogół myślący nie jest w tym względzie przygotowany do zajęcia pewnego konsekwentnego stanowiska, idąc tam, gdzie mu wskazują drogę autorytety i agitacja prasy, skutkiem czego bieg spraw tak ważnych zdany jest na łaskę ludzi „robiących politykę”.

Trzeba tu przyznać, iż niedostatecznym stosunkowo do swych potrzeb poziomem wykształcenia politycznego w Galicji odznaczają się i żywioły opozycyjne, łączące swe aspiracje polityczne z ruchem warstw ludowych, a więc przedstawiające najważniejszy dla przyszłości kraju kierunek. Powiedzieliśmy – stosunkowo do swych potrzeb, bo polityka demokratyczna, opierająca się na ruchu ludowym, musi szczególnie szeroki zakres zagadnień ogarniać, musi obejmować oprócz wszelkich możliwych spraw politycznych najbardziej skomplikowane kwestie ekonomiczno-społeczne, musi torować drogi nowe, dotychczas nieznane, wreszcie, jako polityka zdobyczy, musi się posługiwać doskonalszą bronią, jeżeli chce swe cele osiągnąć.

Obok spraw czysto politycznych i społecznych leży ogromny zakres zagadnień kulturalno-narodowych, ściśle z polityką związanych. W Galicji szczególnego nabierają one znaczenia wobec tego, że kraj ten kulturalnie w znacznej mierze wyzuty został z cech polskich, że dzisiejsze jego położenie polityczne pozwala do pewnego stopnia na samoistne tych zagadnień rozwiązywanie, i że bardzo możliwe w bliskim czasie w ustroju państwowym Austrii zmiany, dla działalności w tym kierunku szerokie otworzą pole. Rozumienie tych spraw w Galicji po prostu nie istnieje, i strach pomyśleć, że nie będziemy umieli skorzystać z pomyślnych warunków dla zrobienia kraju naprawdę polskim, nie mówiąc o tym, że dziś nie odbywa się możliwy w tym kierunku postęp. I tu od młodszych pokoleń mamy prawo wymagać poważnego zajęcia się najważniejszymi dla kraju zagadnieniami politycznymi i społecznymi, podniesienia wykształcenia politycznego do poziomu, odpowiadającego realnym potrzebom. Ze smutkiem stwierdzić należy, że ogół młodzieży galicyjskiej odznacza się szczególnym lenistwem umysłowym, że niechętnie wybiega myślą poza interesy zawodu i mało okazuje poważnego zajęcia się sprawami, które każdemu obywatelowi przede wszystkim leżeć winny na sercu. Jeżeli poziom wykształcenia młodzieży uniwersyteckiej jest tu w ogóle niski, to wykształcenie polityczne nie stanowi również wyjątku, pomimo, że dla pracy zawodowej często się je w danym kierunku zdobywa i że samo życie zapoznaje praktycznie z wielu sprawami. Nawet najruchliwsze wśród młodzieży jednostki, najżywiej zajmujące się polityką i biorące w życiu politycznym udział czynny, zadawalają się zdobyciem pospolitego arsenału zużytych ogólników, które się przy każdej sposobności ciągle w kółko powtarzane słyszy. Umieć wygłosić gładko mowę, wiedzieć o Kościuszce, o racławickich kosach, znać się trochę na nielicznych kwestiach praktycznych z dziedziny obchodzącego lud ustawodawstwa – oto ma być broń, wystarczająca do ciężkiej walki politycznej czasów dzisiejszych, narzędzie do rozwiązania najbardziej zawiłych zagadnień społecznych. Nic więc dziwnego, że i tu życie szybciej naprzód idzie, aniżeli myśl ludzka, i że prądom wielkiej wagi, wyłaniającym się z głębin życia, brak zdolnych kierowników, umiejących szerzej pojąć i odpowiednio sformułować to, co życie daje i co, prędzej czy później, w wyraz daleko idących dążeń ujęte być musi.

Jeżeli zdanie, wygłoszone na początku niniejszego artykułu, że pomiędzy stopą naszego życia umysłowego w ogóle a poziomem pojęć politycznych istnieje głęboka przepaść, jest słuszne, to właśnie w zastosowaniu do największej i najważniejszej dzielnicy polskiej, mianowicie do zaboru rosyjskiego. Królestwo Kongresowe, dzięki rozmaitym warunkom, rozwinęło najwyżej życie umysłowe polskie, zogniskowane w Warszawie, pod względem natomiast rozwoju politycznego pozostało w tyle za dzielnicą pruską i Galicją. Brak praw politycznych i brak publicznego życia jest tu niewątpliwie pierwszą przyczyną, wiele jednak się przyczyniły do tego pęta umysłowe, będące skutkiem wstrząśnienia moralnego, doznanego przez społeczeństwo wobec tragicznych losów ostatniego powstania. Wstrząśnienie to, którego ślady jeszcze dziś aż nadto często się objawiają, odebrało ogółowi na długie lata swobodę myślenia o najbliższych interesach politycznych, utrudniło jasny sąd o nich tym nawet, którzy na powstanie własnymi nie patrzyli oczyma.

Skutkiem braku życia publicznego niema tu ludzi, uprawiających politykę jako zawód, nawet prawie niema takich, którzy by z niej zrobili sobie poważną specjalność naukową. Wszyscy niemal, nawet ci, co o polityce piszą, są w tym kierunku dyletantami. Utarło się tu wprost pojęcie, że do wydawania sądu w rzeczach polityki wystarcza dobra wola, a jeżeli się z nią łączy wykształcenie, to jakieś egzotyczne, nie zastosowane do potrzeb miejscowych. Jeszcze zagadnienia ekonomiczno-społeczne życia miejscowego, dzięki temu, że cenzura traktowaniu ich szersze pozostawiła granice, znalazły ludzi, którzy się poświęcili poważniejszemu ich badaniu, a znajomość ich względnie się w społeczeństwo upowszechniała, sprawy wszakże natury czysto politycznej pozostały w zaniedbaniu jako przedmiot badania i jako wiedza popularna szerszego ogółu. Wykształceni ludzie nie mają tu przeważnie należytego pojęcia o organizacji politycznej kraju, o jego stosunku do państwa, o stopniu jego prawno-politycznej odrębności, o najważniejszych ustawach, będących gruntem dla wszelkiej działalności legalnej. Pojęcia o charakterze współczesnego państwa w ogóle, o zasadniczych prawach obywatelskich, będących dla mieszkańców Zachodniej Europy takim warunkiem życia, jak powietrze i woda, o właściwym znaczeniu życiowym swobód politycznych, o wymaganiach politycznych życia ekonomiczno-społecznego – są tutejszemu ogółowi obce. Aspiracje do swobód politycznych, o ile tu istnieją, mają raczej charakter jakichś wyższych ideałów z dziedziny etyki, religii społecznej, poezji. W społeczeństwie pod względem politycznym istnieją obok siebie dwa kierunki: idealizm i realizm. Pierwszy – to umiłowanie najlepszej tradycji narodowej, kult najdonioślejszych narodowych ideałów i ideałów lepszej przyszłości, ale w oderwaniu od życia, od najbliższych jego potrzeb i rzeczywistych warunków. Drugi – to negacja ideałów w imię rzekomego zdrowego rozsądku, to właściwie najbezpośredniejszy, najbardziej płaski utylitaryzm jednostek lub sądzenie o złożonych sprawach społecznych na podstawie doświadczenia, zdobytego w kramiku, to ciasne mędrkowanie, nie oparte na żadnej politycznej wiedzy, dalekie od właściwego politycznego doświadczenia. Prawdziwego realizmu politycznego, biorącego rzeczy takimi, jakimi są, tworzącego sobie syntezę obecnego położenia, wysnuwającego aspiracje polityczne z szerszych potrzeb społeczeństwa, rozpatrującego krytycznie prowadzące do urzeczywistnienia dążeń politycznych środki, rozumiejącego właściwy cel i właściwy użytek politycznych zdobyczy, dążącego do stworzenia konsekwentnego planu polityki narodowej, tego realizmu, który jedynie na to miano zasługuje, nie masz wcale. Wprawdzie są szczere i poważne usiłowania w kierunku oparcia polityki narodowej na tak pojętym realizmie, ale jeżeli szersze sfery społeczeństwa witają je sympatycznie, to jednak trzeba stwierdzić, że nie rozumieją ich należycie. Brak wykształcenia politycznego i wynikająca stąd niezdolność do postępu w pojęciach sprawia najczęściej, iż przy czytaniu najrealniejszych rozpraw politycznych, szuka się tylko idealnego pokarmu dla uczuć narodowych, tego zaś, co najważniejsze, nie widzi się, nie rozumie wcale.

Pewne postępy w rozwoju ruchu polityczno-społecznego z jednej strony, z drugiej zaś zmiany w widokach polityki rządu rosyjskiego w Polsce sprawiły to, że na porządek dzienny w Królestwie wystąpił szereg spraw nowych, bardzo ważnych, w których społeczeństwo powinno zająć konsekwentne, należycie uzasadnione stanowisko. Sprawa wprowadzenia samorządu miejskiego, ziemstw, zmian w samorządzie gminnym, szerszej interwencji rządowej w sprawie oświaty ludu (czytelnie rządowe), zmian w szkolnictwie, rusyfikacji formalnej towarzystw i instytucji polskich itd. – wszystko to są sprawy niezwykłej doniosłości, w których ogół powinien przynajmniej wiedzieć, czego chce, i tak lub inaczej zaznaczyć swoje stanowisko. Tymczasem społeczeństwo do tego wcale nie jest przygotowane, do wielu spraw odnosi się całkiem bezkrytycznie i biernie, patrzy na rozwój stosunków, nie rozumiejąc często znaczenia zmian, wchodzących w życie. Przyczyną tego jest brak wiedzy politycznej.

Jeżeli ta wiedza jest potrzebną każdemu obywatelowi, chociażby do tego, żeby sąd o różnych sprawach mógł sobie wyrobić, to cóż dopiero mówić o tych, którzy nie chcą się zgodzić na rolę bierną, którzy uważają za swój obowiązek czynnie na bieg spraw wpływać. Nowy kierunek polityczny, biorący za podstawę działania istniejący porządek prawno-polityczny, dążący do politycznych zdobyczy przez stalą akcję przeciwrządową i widzący swą siłę w uruchomieniu politycznym klas ludowych, może tylko wtedy stać się prawdziwie silnym, tylko wtedy może się należycie rozwinąć i cele swoje urzeczywistnić, gdy zwolennicy jego wniosą w społeczeństwo współczesną wiedzę polityczną, zastosowaną do warunków bytu dzisiejszego i oparty na tej wiedzy krytycyzm i umiejętność działania.

Popęd do zajmowania się sprawami polityczno-społecznymi, nawet do poważniejszego ich studiowania istniał może w Królestwie od lat wielu w większym stopniu, niż gdzie indziej. Niestety, brak praktyki życia politycznego pociągnął za sobą brak zdolności do realnego spraw politycznych ujmowania, wytworzył oderwane od dzisiejszej rzeczywistości traktowanie przedmiotu. Dodatni popęd skierował się skutkiem tego na fałszywą drogę, co się uwidoczniło smutnie w życiu umysłowym naszej młodzieży w zaborze rosyjskim. Od dawna już słyszymy wśród tej młodzieży nawoływania do kształcenia się społecznego w celu przygotowania się do działalności obywatelskiej, ale pod tym hasłem wzięto się do studiów, sięgających tak daleko, że od nich przejście do rzeczywistości stało się niemożliwym. Badania nad społeczeństwem pierwotnym, doszukiwanie się praw socjologicznych, historiozofia, teorie i systemy ekonomiczne – wszystko to stanowi bardzo piękny zakres wiedzy ludzkiej, lecz albo nic, albo bardzo mało ma wspólnego z przygotowaniem się do działalności obywatelskiej. A jednak na tym się owo wykształcenie społeczne zawsze kończyło, a jeżeli schodzono na grunt praktyczny, to co najwyżej studiowano trochę stosunki zachodnioeuropejskie, o których wiadomości łatwiej było znaleźć w gotowych opracowaniach i które częstokroć uważane były za ważniejsze od krajowych. Rezultat tego był taki, że wykształcenie specjalne dało krajowi takich samych politycznych ignorantów, tak samo nie przygotowanych do działalności publicznej ludzi, jakich społeczeństwo nasze aż nadto posiada.

Tak było do ostatnich czasów i dziś nie widać poważnej zmiany. Jeżeli zaczynają być wygłaszane inne hasła, jeżeli widać odczuwanie potrzeby większego zbliżenia się do życia i realnych jego potrzeb, to wszakże niema wcielenia tych aspiracji w rzeczywistą pracę we właściwym kierunku. A czas już, żeby zrozumiano, iż obowiązkiem młodzieży jest dostarczyć nowych ludzi, przygotowanych do działalności w nowych warunkach, dorastających do wysokości zadań życia.

W tzw. Kraju Zabranym, na Litwie i Rusi, poziom pojęć politycznych jest jeszcze niższy, a wszystkie braki, wspomniane powyżej, istnieją tu w spotęgowanej postaci. Większe oddalenie i odcięcie od cywilizowanego politycznie świata, bezpośrednie sąsiedztwo z Rosją i wpływ umysłowości rosyjskiej, wreszcie sprowadzenia intensywności życia społecznego pod wpływem praw wyjątkowych do minimum, oderwały tu jeszcze bardziej myśl ludzką od realnego życia dzisiejszego. Zwłaszcza w niektórych kołach młodzieży to oderwanie od życia przybiera po prostu postać chorobliwą i prowadzi do tworzenia sobie systemów etyki społecznej, graniczących z absurdem. Prawda, że, wobec ucisku politycznego i wytworzonej przezeń dezorganizacji społecznej, położenie tych prowincji jest niezmiernie trudne, ale niema warunków, w których by nie było można stworzyć planu realnej pracy, zgodnej z potrzebami narodowego rozwoju i społeczno-politycznego postępu. Pierwszym wszakże wymaganiem jest operowanie myślą w istniejących warunkach, a więc i wiedza polityczna, do tych warunków zastosowana.

Poziom naszych pojęć politycznych, stan wykształcenia politycznego i pojęć o jego potrzebach, panujących wśród ludzi oświeconych w ogóle, a wśród młodzieży w szczególności, w żadnej z dzielnic nie odpowiada warunkom miejscowym i nie dorasta do wysokości zagadnień, które, dzięki rozwojowi społecznemu, z życia wypływają. Tym smutniej przedstawi się nam ten poziom, jeżeli weźmiemy pod uwagę, że wykształcenie polityczne dziś w Polsce powinno otwierać widnokręgi narodowe, dawać zrozumienie ogólno-narodowych interesów, ażeby w działalności na gruncie miejscowym, w wąskich granicach miejscowych stosunków myśl się nie zacieśniła, nie traciła widoków, które właściwie są ostatecznymi widokami wszelkiej naszej polityki. Jeżeli w danych warunkach tu i ówdzie można spotkać ludzi, należycie przygotowanych do działalności na miejscu, z wykształceniem, odpowiadającym bliskim widokom miejscowej polityki, to ogólno-polskie wykształcenie, uwzględniające szersze widnokręgi polityki narodowej, dopiero stworzyć potrzeba.

 

 

III

GŁÓWNE DZIAŁY WYKSZTAŁCENIA POLITYCZNEGO

 

Piszący o potrzebach wykształcenia politycznego, zwłaszcza gdy idzie o praktyczne wykształcenie obywatelskie, zawsze jest narażony na to, że powie wiele rzeczy nie nowych, powszechnie znanych, nawet pospolitych. Jeżeli wszakże ze wskazówek znanych nie robi się użytku w życiu, to znaczy, że nie były dość powtarzane i że powtarzać je trzeba.

Wykształcenie to nie może być przede wszystkim czysto praktyczne, nie może się ograniczać tylko do wiadomości, w czynnym życiu bezpośrednio potrzebnych; musi ono dawać również ogólną znajomość zjawisk współczesnego życia polityczno-społecznego, rozumienie ich istoty, wzajemnej ich zależności, realne, zgodne ze stanem współczesnej wiedzy pojmowanie natury sił, w tym życiu działających.

Jak wykształcenie przyrodnicze uzbraja umysł nie tylko w wiadomości, potrzebne, do walki z jednymi siłami przyrody i do zużytkowania innych, ale także, i to przede wszystkim, ma za skutek wytępienie przesądów, usunięcie pierwotnych pojęć o siłach tajemniczych, niedostępnych dla umysłu, a stąd napełniających grozą, tak samo wykształcenie polityczne winno przede wszystkim podobny skutek osiągnąć w stosunku do zjawisk życia polityczno-społecznego.

Właściwością ludzi, nie posiadających wykształcenia politycznego, jest to, że przy dotykaniu stosunków międzyludzkich i międzynarodowych myśl ich operuje mnóstwem pojęć mętnych, ciemnych, oderwanych, że w sprawach społecznych przyjmuje działanie jakichś sił nieuchwytnych, nieobliczalnych, a stąd o wiele groźniejszych, niż wszelkie siły konkretne, zbadane, chociażby te były największe. Jest to rodzaj politycznych przesądów, mających mniej więcej ten sam charakter i tę samą wartość, co pojęcia człowieka pierwotnego o tajemniczej np. potędze, która burzę w przyrodzie wywołuje. Rząd, państwo, kościół, lud, arystokracja, burżuazja, demokracja, patriotyzm, klerykalizm, socjalizm, ruch społeczny, rewolucja itp. – wszystko to są terminy, których się używa bez żadnej trudności, ale pod którymi bez świadomości tego pojmujemy siły oderwane, nie-ujęte konkretnie, podczas gdy winny one nam oznaczać grupy żywych ludzi, dające się mniej więcej obliczyć, oraz ich realne działania, które do pewnego stopnia wymierzyć można. Zapytujemy np. inteligentnego człowieka w Polsce: co rozumie on, używając wyrazu: „rząd rosyjski”? Jaką mniej więcej liczbę ludzi ten wyraz oznacza, w jakiej zależności wzajemnej pozostających, na jakich siłach opierających się, do jakiego stopnia zależnych na wewnątrz i na zewnątrz państwa? Jaka jest ich potęga, gdzie ona leży i gdzie leży granica ich władzy? jakie są różnice zasadnicze między rządem rosyjskim? prusko-niemieckim? i austriackim? To, że na powyższe pytania nie otrzymamy ścisłych odpowiedzi, nie będzie dziwnym, bo nie są one dla najbardziej wykształconych ludzi łatwe; pojęcia takie, jak „rząd rosyjski”, szybciej się zmieniają, niż postępuje gruntowne mniej więcej ich zbadanie – ale my będziemy zmuszeni stwierdzić ten smutny fakt, że ogromna większość ludzi wykształconych u nas nigdy sobie tych pytań nie zadawala. Dla nich „rząd rosyjski” – to jakiś wyraz magiczny, to pojęcie nie zbiorowej siły ludzkiej, ale czegoś oderwanego, nadludzkiego, czego badać, wymierzać, obliczać nie podobna?..

Jeżeli tedy powiadamy, że wykształcenie polityczne winno być przede wszystkim praktyczne, że powinno dawać przed innymi te wiadomości, które w życiu, w działalności publicznej są niezbędne, to nie trzeba też zapominać, że teoretyczne przygotowanie, dające pogląd ogólny na zjawiska polityczno-społeczne i ich rozumienie, jest nie mniej koniecznie, że bez ostatniego nasza wiedza polityczna będzie zawsze ułomną. Dwóch tych stron wykształcenia politycznego niepodobna ściśle rozdzielić, zlewają się one bowiem ciągle ze sobą na różnych punktach.

Nie trzeba argumentować tego, iż pierwszą literą wykształcenia politycznego muszą być wiadomości geograficzno-statystyczne, dające nam możność orientowania się na gruncie, na którym się w działalności politycznej poruszamy, i pozwalamy operować danymi, wchodzącymi w polityczne rachuby, jako wielkościami określonymi. Co te wiadomości obejmować powinny, najlepiej nam objaśni przykład.

Mamy oto przed sobą fakt konkretny: zażądane przez rząd pruski nowe sto milionów marek na fundusz komisji kolonizacyjnej zostało uchwalone. Cel tego funduszu nie jest nam obcy: idzie o posunięcie naprzód niemczenia ziem polskich zaboru pruskiego za pomocą osadzania na nich najstalszego, bo siedzącego na ziemi i najsilniej przechowującego własną kulturę, niemieckiego żywiołu chłopskiego. Powinniśmy tym usiłowaniom przeciwdziałać – to nie podlega dyskusji. Ale żeby walczyć, trzeba przede wszystkim znać dobrze wroga i jego siły.

Trzeba tedy wiedzieć, co to jest komisja kolonizacyjna, jaki jest ogólny charakter, jakie metody, jakie są wreszcie skutki jej działalności. Pierwszą ważną kwestią jest: czy ta instytucja rządowa, dążąca za pomocą sztucznych środków do zmiany stosunku narodowościowego w zaludnieniu ziem zaboru pruskiego, występuje jako czynnik, pomagający procesowi naturalnemu i przyśpieszający go, czy też przeciwdziała temu, co się pod wpływem normalnych czynników społecznych odbywa – innymi słowy – czy poza sferą działania komisji kolonizacyjnej odbywa się obecnie samoistna kolonizacja niemiecka na ziemiach polskich, czy też ustała ona, czy może powiększa się stale stosunek ilościowy drobnych właścicieli ziemi Polaków do Niemców. Tośmy przede wszystkim powinni sobie rozstrzygnąć, inaczej bowiem nie będziemy wiedzieli, po czyjej stronie będą w walce warunki normalne, czyli, jak wielkie będą po naszej stronie szanse przeciwdziałania. Dalej musimy wiedzieć, jakiej metody kolonizacyjnej trzyma się komisja i czy stara się ona zasilać niemczyzną te części kraju, gdzie ona jest słabsza, czy też dąży do tworzenia zwartych obszarów niemieckich. Czytamy w pismach, że taki a taki majątek, takiego obszaru został nabyty przez komisję. Żeby należycie rozumieć ten fakt, trzeba wiedzieć, jakie są stosunki narodowościowe w powiecie, w którym majątek zakupiony został, w jakich tedy warunkach znajdą się koloniści. Musimy następnie wiedzieć: jakie są rezultaty kolonizacji, jak się wiedzie materialnie kolonistom, jak się układa ich stosunek do ludności polskiej. To samo trzeba nam wiedzieć o działalności polskiego banku ziemskiego, parcelującego majątki między włościan polskich itd.

Żeby więc należycie ocenić jeden taki fakt, jak powiększenie funduszu kolonizacyjnego, trzeba mieć dosyć różnostronne wiadomości: trzeba znać kraj, jego topografię, posiadać wiadomości statystyczne o liczbie i gęstości zaludnienia jego okolic, o stosunkach narodowościowych i wyznaniowych, o ruchu ludności, o jej przyroście, o cyfrze wychodźstwa, o wychodźstwie powrotnym, o zamożności ludu, o jego kulturze gospodarczej itd. A przecie to jeden z faktów prostszych, obejmujących zjawiska, co do których posiadamy jakie takie dane cyfrowe. O ile obszerniejszych wiadomości, opartych na głębszych studiach, potrzebowałoby np. mniej więcej jasne przedstawienie sobie: jaki wpływ na stosunki miałoby zaprowadzenie w Galicji systemu głosowania powszechnego.

Brak danych pozytywnych, pozwalających fakty polityczne pojmować konkretnie, ma zawsze jeden skutek, mianowicie zastępowanie myśli samoistnej otartymi ogólnikami. Jeżeli w naszym życiu politycznym frazesy i ogólniki tak się słyszy na każdym kroku, to nie dlatego, żebyśmy mieli w nich szczególne upodobanie, ale dlatego, że nieuctwo do używania ich nas zmusza.

Między zakresem wiadomości geograficzno - statystycznych, upowszechnionych w społeczeństwie, a szerokością widnokręgów polityki narodowej widzimy we wszystkich krajach ścisły stosunek. Anglicy, którzy umieli swe interesy polityczne umieścić na całym obszarze kuli ziemskiej, są też najlepszymi jej znawcami, Francuzi zaś, słynni ze swej geograficznej ignorancji, w polityce zewnętrznej niezdolni są zdobyć się na szersze widnokręgi i plany. Niewątpliwie, posiadanie szerokich interesów rozszerza zakres wiadomości w społeczeństwie, ale istnieje i stosunek odwrotny. Bardzo dobrze to rozumieją Niemcy, którzy, wypływając dziś z polityką swą na szerokie wody oceanów i dążąc do otwarcia jej jak najdalszych horyzontów, pracują u siebie z ogromną energią nad rozpowszechnieniem polityczno - i handlowo-geograficznych wiadomości o szerokim świecie. My tej potrzeby nawet w stosunku do własnego kraju nie rozumiemy.

Jeżeli nie zdobyliśmy się dotychczas na realną politykę ogólnopolską, to nie dlatego, żeby warunków do niej nie było, bo w każdych warunkach można się w polityce pewnymi widokami kierować, ale dlatego w znacznej mierze, iż wśród ludzi inteligentnych u nas, a nawet wśród naszych mężów stanu nie mamy prawie wcale znawców ogólnopolskich stosunków, niema ludzi, posiadających realne dane, na których można by oprzeć szerszy pogląd polityczno-narodowy.

U nas tym większego trzeba przejęcia się potrzebą wykształcenia w zakresie geograficzno-statystycznym, że warunki, w których je można zdobywać, są trudniejsze, niż gdziekolwiek indziej. Szkoła nas nie uczy geografii ziem polskich, nawet polska szkoła w Galicji geografię kraju ojczystego zamyka w granicach zaboru austriackiego, nie mówiąc o szkole rosyjskiej, która wcale geografii Królestwa młodzieży nie uczy, urzędowe zaś prace statystyczne w wielu dziedzinach starają się istotny stan rzeczy raczej zaciemnić, niż wyświetlić.

To jest faktem, że my dziś nie wiemy, ilu nas jest, i co gorsza, nie mamy możności dowiedzenia się. Wszystkie obliczenia ilości Polaków są dalekie od ścisłości, a ci autorzy, którzy nie chcieli posiłkować się „fantazją”, opierali się na urzędowych danych i wprowadzali nadto takie zastrzeżenia, jakby im umyślnie o zmniejszenie naszej liczby chodziło, skutkiem czego otrzymywali cyfry skromne, śmiesznie skromne, co im zresztą nie przeszkadzało pocieszać się, że jest nas więcej, niż... Rumunów, Bułgarów, albo Greków.

Przy braku dobrych danych, trzeba korzystać z tych, jakie są, a gdy potrzeba ścisłych wiadomości w tym kierunku wzrośnie, niewątpliwym tego skutkiem będą poważne studia specjalistów, które doprowadzą do wyjaśnienia spornych kwestii i opracowania szczegółów.

Najniezbędniejsze wiadomości we wspomnianym zakresie objąć powinny: topografię kraju całego, tj. wszystkich dzielnic, obszar i zaludnienie poszczególnych prowincji, przyrodę kraju i jego przyrodzone bogactwa; gęstość zaludnienia poszczególnych obszarów, ruch ludności, jej przyrost, stosunki narodowościowe i wyznaniowe, liczebność odmiennych pierwiastków etnograficznych i żywiołów napływowych, zmiany w stosunkach tych w ostatnich latach; statystykę ludności według sposobu życia, liczebność ludności wiejskiej, robotniczej itd., statystykę przemysłową i handlową, cyfry wwozu, wywozu, dane szczegółowe o wytwórczości i zewnętrznych stosunkach handlowych kraju; dane o zamożności narodu, o zarobkach, środkach egzystencji i produkcyjności jego poszczególnych warstw i prowincji; znajomość stanu oświaty, postępów w tym względzie w ostatnich czasach, ich zależności od stosunków politycznych, znajomość stanu oświaty ludowej oraz szkolnictwa średniego i wyższego, dane o rozszerzaniu się lub zmniejszaniu zakresu wykształcenia w rozmaitych prowincjach itd.

Wiele z tych wiadomości w życiu naszym ma dużo większe znaczenie, niż w życiu innych narodów, tymczasem zarówno ogół nasz ich nie szuka, jak i badacze nasi nie pracują nad dostarczeniem ogółowi dokładnych w tym zakresie danych. Czyż można się wobec tego dziwić, że my nie rozumiemy często tego, co się dokoła nas, w naszym kraju dzieje, że poza sferą naszej świadomości odbywają się największe w naszym życiu przewroty? Ciekawym przykładem naszego nieuctwa i nieumiejętności orientowania się we własnych stosunkach był gwałtowny ruch wychodźczy naszych włościan, który zjawił się z kolei w Królestwie i Galicji, zadziwił tu i tam, zastraszył społeczeństwo, i w rezultacie ani tu, ani tam nie został należycie dotychczas, zrozumiany i oceniony. Społeczeństwo, które tyle wydatkowało energii na jęki wobec „klęski wychodźczej”, nie umiało dotychczas zainteresować się należycie sprawą uregulowania wychodźstwa, tym zaś dało dowód, że nie tyle mu brak uczuć obywatelskich, ile stoi mu na przeszkodzie nieuctwo, nie pozwalające zrozumieć, że wychodźstwo jest konieczne, że nie jest wcale klęską, że wreszcie są sposoby ujmowania go w pewne karby i zużytkowania w celach ekonomicznych i kulturalno-narodowych.

Gdybyśmy poważnie pojmowali potrzebę wiadomości geograficzno-statystycznych o własnym kraju i zdobyli je do pewnego poziomu, zrozumielibyśmy, iż cala Polska nie tylko dlatego jest jednym krajem, że jednym językiem ludność jej mówi i że wspólną ma przeszłość historyczną, ale i dlatego, że położenie geograficzne wskazuje samo nienormalność jej podziału, że dzisiejsze smutne stosunki ekonomiczne u nas są w wielu względach skutkiem istnienia granic, dzielących ziemie polskie, i że wiele z nich dopóty nie ma widoków naprawy, dopóki te granice istnieć będą. Innymi słowy, znajomość nasza pogłębiłaby nasze pojęcia w zakresie polityki ogólnonarodowej i wzmocniłaby jej podstawy.

Poważne wykształcenie polityczne nie może się zresztą ograniczać do wiadomości o własnym kraju, wymaga ono mniej więcej gruntownej znajomości państw, w których skład ziemie polskie wchodzą, oraz tych, z którymi nas wiążą jakiekolwiek interesy, np. do których idzie nasz wywóz, lub do których skierowuje się nasze wychodźstwo.

Drugim działem wiadomości, które praktyczne wykształcenie objąć powinno, są wiadomości prawne, głównie z zakresu prawa państwowego i administracyjnego.

Wiadomości te każdy człowiek cywilizowany w pewnym stopniu posiada, bo je daje życie i istnienie bez nich jest niemożliwe, ale zakres ich u nas, zwłaszcza w zaborze rosyjskim, jest niezmiernie wąski, czego skutkiem musi być wąski zakres działalności obywatelskiej, bo niepodobna sie poruszać na gruncie nieznanym. Czyż np. podobna, ażeby coś zrobił dla sprawy rozszerzenia samorządu gminnego człowiek, który ustawy gminnej nie zna? Nie można prowadzić walki o prawo, dążyć do pozyskania nowych praw, jeżeli się w danym zakresie nie zna i odpowiednio nie wyzyskuje praw istniejących.

Znajomość też miejscowych ustaw i instytucji musi być wstępem do wszelkiej działalności, biorącej za podstawę istniejący porządek prawno-polityczny. Znajomość zaś porównawcza zasad prawno-państwowych i administracyjnych, stosowanych w różnych krajach, daje na ustawy i na instytucje szerszy pogląd i wskazuje kierunki, w których należy szukać zmian ustawodawczych, korzystnych dla społeczeństwa.

Wszelka działalność polityczna, bez względu na swój charakter, ma za ostateczny cel osiągnięcie zmian prawodawczych, z których najdonioślejszymi są zmiany w zakresie prawa państwowego, obowiązującego w danym kraju. Naturalną tedy jest rzeczą, iż między stopniem upowszechnienia się w społeczeństwie wiadomości prawnych, w szczególności prawno-państwowych, a stopniem dokładności i konsekwencji jego politycznych działań istnieje ścisły bardzo stosunek. Społeczeństwo, którego obywatelom brak elementarnych wiadomości prawnych, skazane jest na to, że jego polityka będzie się składała z niepowiązanych z sobą odruchów, z aktów oddziaływania na poszczególne bodźce, brak jej zaś będzie tego, co jest najważniejsze, mianowicie wyraźnego celu i planu działalności, do niego prowadzącej. Właśnie nasze społeczeństwo, zwłaszcza zaś większą część jego pozostająca pod panowaniem rosyjskim, jest klasycznym w tym względzie przykładem, jakiemu równego nigdzie chyba w świecie cywilizowanym nie spotkamy. Tłumaczy się to momentem przełomowym w ewolucji pojęć politycznych tej dzielnicy, o czym wyżej była mowa, ale w interesie społeczeństwa leży, ażeby takie chwile zamętu pojęć politycznych jak najkrócej trwały, ażeby myśl polityczna ogółu znalazła się jak najprędzej na możliwie prostej drodze, z wyraźnie wytkniętym celem i świadomością służących ku jego osiągnięciu środków.

Wykształcenie prawno-państwowe jest zarówno ważne ze względów teoretycznych, jak praktycznych. Ono nam daje jasne, ze współczesnym stanem rzeczy zgodne pojęcie istoty państwa, rządu, jego organizacji, zakresu poszczególnych władz, istoty i zakresu władzy monarszej w danym państwie, ciał prawodawczych, istoty samorządu miejscowego w ogóle, i w danych stosunkach w szczególności itd. Pojęcia te są niezbędnym warunkiem realnego myślenia politycznego, zapatrywania się na stosunki polityczne, jako na sprawę wzajemnego oddziaływania sił mniej więcej określonych, a na zdarzenia polityczne, jako na ich wypadkową, wprowadzenia do polityki rachunku, operującego wielkościami, do pewnych granic określonymi. Bez nich myślenie polityczne musi być wadliwe, pełne tego, cośmy nazwali politycznymi przesądami.

Co do praktycznych wiadomości prawnych, to przede wszystkim, ma się rozumieć, są niezbędne wiadomości z zakresu prawa, obowiązującego w danej dzielnicy, następnie wszakże pewien stopień znajomości stosunków prawnych w innych dzielnicach jest niezbędny do rozumienia życia ogólno-narodowego, bez czego ogólno-narodowa polityka jest niemożliwą.

Piśmiennictwo prawno-polityczne jest u nas niesłychanie ubogie, brak nam zarówno studiów specjalnych w najważniejszych dziedzinach, jak i przystępnych opracowań dla szerszego ogółu. Rozwój jego wszakże musi postępować równolegle z zapotrzebowaniem, z postępem wśród społeczeństwa dążności do kształcenia się w danym zakresie, po wtóre zaś to piśmiennictwo, jakie istnieje, nie jest przez ogół należycie zużytkowane. Nadto znaczna ilość ludzi u nas ma możność czytania w językach obcych, w których znajdzie obfite bardzo źródła wszelkiego stopnia przystępności.

Wykształcenie prawne daje pojęcie o jednej kategorii czynników życia politycznego i społecznego, mianowicie o ustawach i instytucjach państwowych, w które ono ujęte lub wtłoczone zostało. Ażeby to życie rozumieć, niezbędna jest równoległa znajomość czynników ekonomiczno-społecznych, istoty samego społeczeństwa, podstaw jego bytu, jego samoistnej organizacji ekonomiczno-społecznej i w ogóle organizacji, oraz wzajemnej zależności stosunków ekonomiczno-społecznych w dzisiejszym świecie cywilizowanym. Wykształceniu prawnemu muszą towarzyszyć wiadomości ekonomiczno-społeczne, odpowiadające dzisiejszemu stanowi wiedzy ludzkiej w tym zakresie.

Organizacja bytu ekonomicznego i zakres ekonomicznych interesów społeczeństwa jest jedną z najważniejszych, a właściwie najpierwszą podstawą życia społecznego. Rozumienie istoty stosunków ekonomicznych, organizacji produkcji, wymiany i podziału bogactw jest niezbędnym warunkiem pojmowania stosunków polityczno-społecznych w ogóle.

Ignorowanie czynników ekonomicznych jest zarówno szkodliwe, jak sprowadzanie wszystkiego do nich – co w ostatnich czasach pod wpływem propagandy socjalistycznej wśród młodzieży naszej, zwłaszcza w zaborze rosyjskim, bardzo było w modzie. Rozwój życia ekonomicznego uwarunkowany jest w znacznej mierze mnóstwem czynników rasowych, kulturalnych, prawno-politycznych, nawet umysłowo-moralnych, z drugiej wszakże strony czynniki ekonomiczne niesłychanie doniosły wpływ wywierają na układ stosunków prawno-politycznych. Bez znajomości istoty współczesnych stosunków ekonomicznych nie możemy rozumieć właściwie natury prądów i dążności politycznych, ani zmian prawodawczych.

Literatura w tym zakresie jest u nas względnie obfita, dzięki przeważnie większemu ostatnimi czasy popędowi do nauk ekonomicznych w zaborze rosyjskim.

Szeroko rozumiane wykształcenie społeczne musi obejmować i znajomość organizacji duchowego życia społeczeństwa, jego pojęć cywilizacyjnych, religijnych, stanu i prądów piśmiennictwa, to wszakże wychodzi już poza sferę wykształcenia politycznego, o którym tu mówić mamy. To każdy rozumie, że nie można zdobyć gruntownego wykształcenia politycznego, będąc w ogóle ignorantem.

Wiadomości prawne i społeczno-ekonomiczne, poparte odpowiednim zakresem danych geograficzno-statystycznych, dają nam realny obraz dzisiejszego społeczeństwa i państwa, do zrozumienia wszakże tego obrazu trzeba sobie wytworzyć pojęcie o powstaniu składników życia współczesnego, o ich początku i rozwoju. Dlatego koniecznym politycznego wykształcenia dopełnieniem są wiadomości historyczne.

Tak niezgodne ze stanem współczesnej wiedzy, a tak rozpowszechnione dziś jeszcze mechaniczne pojmowanie społeczeństwa, upatrywanie w jego życiu mieszaniny różnorodnych czynników w jedną organiczną całość nie spojonych, jest w znacznej mierze skutkiem braku wykształcenia historycznego. Historia nas zapoznaje z istotą rozwoju społeczeństw w ogóle, a naszego w szczególności, uczy, jak zmiany, zachodzące w ich ustroju, związane są z ich charakterem, typem organizacji społeczno-politycznej itd.

Stąd wytworzone pod wpływem wykształcenia historycznego pojęcia dają właściwy kierunek naszym dążeniom postępowym, programom reform, które w życie wprowadzić usiłujemy.

Zbyteczne jest dowodzić, dlaczego w wykształceniu historycznym największe ma znaczenie znajomość historii najnowszej, która nas uczy, jaki jest bezpośredni początek dzisiejszych państw, rządów, ustaw, instytucji, klas społecznych i ich władzy, stronnictw politycznych i prądów itd. Bez znajomości najświeższych dziejów współczesnej Europy w ogóle, w szczególności zaś własnego kraju i państw, do których ziemie polskie należą, niepodobna utworzyć sobie pojęć realnych o stosunkach dzisiejszych i zdobyć się na przybliżone przewidywania kierunku ich rozwoju na przyszłość.

Dlatego to w krajach zachodnio-europejskich piśmiennictwo historyczne w zakresie dziejów najnowszych poczęło się ostatnimi czasy nader szybko rozwijać, powstał cały szereg prac, poświęconych poszczególnym państwom, narodom, dziedzinom stosunków lub pojedynczym faktom, zarówno gruntownych, jak popularnych, i zjawiają się coraz częściej ogólne opracowania usiłujące ująć dzieje najnowsze w całokształt.

U nas piśmiennictwo w zakresie najnowszej historii powszechnej składa z bardzo małej ilości prac, słabych lub przestarzałych, a dzieje porozbiorowe własnego narodu, opracowane dotychczas bardzo jednostronnie, są właściwie dziejami powstań, i mają znamiona raczej pamfletów politycznych, niż historycznych opracowań. Nadto cała ta literatura, dotycząca własnego kraju, zakazana jest przez cenzurę w zaborze rosyjskim. Niemniej przeto ten, kto chce wykształcenie historyczne w zakresie dziejów najnowszych zdobyć przy odpowiednim nakładzie pracy, materiał znajdzie i przy zestawieniu źródeł właściwy pogląd wyrobić sobie może.

Te są główne działy wykształcenia politycznego, pojmowanego jako przygotowanie do działalności obywatelskiej. Nie próbowaliśmy tu układać planu wykształcenia w każdym zakresie, mówiliśmy tylko ogólnie o potrzebach, dlatego przede wszystkim, że mamy nadzieję nieraz jeszcze w bliskiej przyszłości do poruszonych przedmiotów powrócić. Właściwie o jednolitym planie, obejmującym całe wykształcenie w danym zakresie, w całym tego słowa znaczeniu, mowy być nie może, wszelki bowiem plan samokształcenia zależny jest od indywidualnych właściwości umysłowych. Może być zawsze tylko mowa o programie wymagań z pozostawieniem kształcącemu się drogi, jaką chce on dojść do zdobycia wiadomości, danym wymaganiom odpowiadających.

Życie wysuwa na porządek dzienny cały szereg doniosłych, palących kwestii, których rozstrzygnięcie jest zadaniem działalności politycznej. Każda z tych kwestii przedstawia różne strony, związane z różnymi działami politycznej wiedzy.

Najczęściej też człowiek inteligentny, nie poświęcający się studiom politycznym jako naukowy specjalista, dopiero przy zajęciu się daną kwestią i przy gruntowniejszym się z nią zapoznaniu przyswaja sobie wiadomości w odpowiednich działach nauk polityczno-społecznych. Jest to droga całkiem naturalna, ale nie dająca się objąć żadnym planem. Pragnąć tylko należy, ażeby ludzie u nas brali się do poznawania kwestii bieżących w sposób, wprowadzający ich istotnie w dziedzinę gruntownej wiedzy politycznej. Na tej drodze bowiem tylko wybrniemy z zaklętego koła frazesów i ogólników, stanowiących klęskę każdego politycznego życia, a tym bardziej życia społeczeństwa, mającego tak, jak nasze, mnóstwo zawiłych zagadnień do rozwiązania.