Artykuł
Wojny lokalizowane

Pokój zawarty w Villafranca[1] zakończył wojnę prowadzoną we Włoszech z wielkim natężeniem i niezwykłą zaciętością. Nadspodziewanie wojna trwała tylko dwa miesiące; pokój stanął nagle i w chwili, gdy największe były obawy, że walka nierównie rozleglejsze przybierze rozmiary.

Europa nie chciała wojny. Pierwszą jej oznakę wyszłą z pałacu tuileryjskiego[2] w dzień Nowego Roku przyjęła z wielkim nieukontentowaniem, które wkrótce przemieniło się w obawę na widok sporu wojną zagrażającego, a na koniec w trwogę, gdy wojna stawała się nieuchronną.

Niechęć owa i wstręt do wojny zdawały się rokować, że koniec jej wywoła w Europie powszechne zadowolenie. Pokój zaskoczył Europę nagle i niespodziewanie, to pewna, ale czyż mogą być życzenia zaspokojone zbyt nagle? Niespodzianka odpowiadająca życzeniom podwaja zwykle ukontentowanie i zamienia je w radość.

Tymczasem inaczej się stało. Pokój zawarty w Villafranca nie tylko nie obudził radości, ale ta sama Europa, co przed paroma miesiącami tak stanowczo nie chciała wojny i uważała ją za klęskę społeczną, przyjmuje dzisiaj pokój z obojętnością bliższą nierównie nieukontentowania aniżeli zadowolenia.

I nie mówi się tu tylko o samych rządach. W sferach rządowych sprzeczność tą łatwiej pogodzić się daje. Tłumaczyć ją mogą różne polityczne względy. Zawarty pokój może nie odpowiadać w zupełności polityce żadnego państwa. Zawierano nieraz pokój, aby większego uniknąć złego. Brak udziału w ciągu wojny, brak wpływu podczas zawarcia pokoju, mogą być także źródłem nieukontentowania gabinetów. Kombinacje polityczne, nowe sprawy i kwestie, wreszcie bliższe lub dalsze przymierza, które każdy pokój przynieść może z sobą w związku, wystarczają, aby pojąć, czemu rządy przeciwne wojnie, niezadowolone są pokojem, który ją ukończył.

Ależ opinia powszechna, która jak niedawno popierała gabinety w usiłowaniach, aby powstrzymać zbliżającą się wojnę, tak dziś znów wtóruje im w nieukontentowaniu na widok zawartego pokoju. Oświadczała się wręcz przeciw dwóm monarchom, z których jednego obwiniała o wywołanie wojny, drugiego o jej wydanie, a teraz znów wyraźną objawia niechęć przeciw tym samym monarchom za to, że zawarli pokój. Zwłaszcza też we Francji szczególny ten zwrot w opinii publicznej wydatnie się przedstawia. Cesarz Francuzów znajdował się w walce z opinią, gdy się starał ją nakłonić, a przynajmniej przygotować do wojny; dziś znajduje się znowu w walce równie uporczywej, skoro wojnę ukończył i pokój zawarł.

Zdając sprawę z tej walki z opinią na tym miejscu w miesiącu lutym, a zatem dwa miesiące przed rozpoczęciem kroków nieprzyjacielskich, podane zostało za konkluzję, że „walka się ciągnie i nie zakończy się podobno z żadnej strony zwycięstwem. Cesarz Napoleon[3] nie ulegnie przed opinią, ale też nie podbije owej szóstej potęgi; uspokoi ją może w końcu, ale jej nie zaspokoi. Wypowiedzieć myśli swojej aż do dna nie może. Inicjatywa tego, co na dnie myśli napoleońskiej spoczywa, nie może wyjść od Bonapartego”.

Wypadki usprawiedliwiły po wielkiej części to zdanie. Okoliczności posłużyły bardzo cesarzowi Francuzów. Wojna nie przez niego wydaną została. Honor Francji nie pozwalał opuszczać sprzymierzeńca i opinia publiczna uległa niejako przed koniecznością wojny. Stawiała ona głównie opozycję dlatego, iż rzeczywisty przedmiot wojny, jako i cel ofiary, której wojna wymagała, nie był wyraźnie wskazany. Opinia publiczna we Francji nie wiedziała, o co chodzi. Zaradził temu Napoleon III, rzucając w proklamacji swojej jakoby programat stanowczy, a przecież elastyczny, wyraźny i śmiały, a przecież od kierunku polityki obcego państwa zawisły, dostępny dla wszystkich umysłów i zrozumiały dla opinii publicznej, a przecież różnie tłumaczyć się dający, programat będący w kolei, którą zawsze Francja po każdej rewolucji iść chciała, a który przecież wykluczał rewolucyjnego ducha, słowem programat, którego bezinteresowność i niezwykłą w polityce wspaniałomyślność ograniczały w myśli cesarskiej: interes Francji i skierowanie do dalszych zamiarów. Takie to cechy nosi ów znany ustęp z proklamacji cesarza Francuzów z dnia 3 maja: „Piemont przyjął warunki mające zapewnić pokój, jakiż więc, pytają się wszyscy, może być powód tego nagłego wtargnięcia? Oto, że Austria doprowadza rzeczy do tej ostateczności, iż albo panować musi po Alpy, albo Włochy wolnymi być muszą po Adriatyk; każda bowiem niepodległa piędź ziemi w tym kraju zagraża jej władzy”. Opinia nie zważała bynajmniej na ciąg rozumowania w tym okresie; nie zważała na to, że jeżeli wyrażenia te służyć mają za programat, to programat postawiony jest przez politykę austriacką w tym znaczeniu, jakie wojnie tej przez Austrię zaczętej daje cesarz Francuzów; że zatem skoro by polityka Austrii się zmieniła, skoro by „niepodległa piędź ziemi we Włoszech przestała zagrażać jej władzy”, zmieniłby się także programat polityką tą zdaniem Napoleona III wytknięty – słowem, opinia we Francji pochwyciła tylko wyrazy „Włochy muszą być wolne po Adriatyk”, i w tym widząc programat wojny, której zresztą już wiedziała, że uniknąć nie może, przypomniała sobie, że po każdej rewolucji marzyła o niepodległości innych narodów i pożegnała cesarza okrzykami wróżącymi powodzenie i zwycięstwo.

Tak się skończyła walka z opinią przed wojną. Cesarz Francuzów dopiął swego celu; lubo nie było z żadnej strony zupełnego zwycięstwa. Nie podbił szóstej potęgi, ale też jej nie uległ. Korzystając po mistrzowsku z okoliczności, na których sprowadzenie wpływał nie lada jako polityk, przekonał wreszcie opinię, że honor Francji wymaga podjęcia wojny, a zostawiając jej programat wspaniały i olbrzymi, łechcący chełpliwość charakteru narodowego, który sobie ona sama postawiła raczej, aniżeli on go ogłosił, uspokoił ją w końcu, jeżeli nie zaspokoił. Francja nie cieszyła się z wojny we Włoszech, ale ze szlachetną rezygnacją na nią przystała.

Skądże więc to powszechne nieukontentowanie dziś, gdy się wojna skończyła? Czemu pokój zawarty w Villafranca wywołuje niezadowolenie opinii we Francji, z którym znów walczyć musi Napoleon III? Cesarz przyrzekł, że wojna będzie krótką i słowa dotrzymał. Wszak nie brakło na zwycięstwach, wojsko okryło się sławą, geniusz wojenny Francji nowe do dawnych dorzucił wawrzyny. Pomoc Francji przyniosła Włochom bardzo wyraźne korzyści: Piemont powiększył swoje terytorium, a nowa organizacja zapowiedziana na całym półwyspie. Zdawać by się mogło, że nic nie brakowało w krótkiej tej, a świetnej wyprawie, co tylko schlebiać może duchowi rycerskiego narodu i głaskać jego dumę. A jednakowoż opinia publiczna nie jest zaspokojoną, bo nie widzi zupełnego wykonania programatu. Nie ma ona bynajmniej na to względu, że programat ten był raczej jej własnym niż cesarskim, że za taki uważała go Europa, skoro w żadnym parlamencie, w żadnym gabinecie nie wystąpiono ani za nim, ani przeciw. Nie brano więc wyrażenia cesarza Francuzów w tym absolutnym znaczeniu, w jakim je brała opinia publiczna. Nie zmuszono nigdzie Napoleona III do wypowiedzenia swej myśli. Posłużyło mu to do skłonienia opinii ku wojnie, ale milczenia tego tłumaczyć już dziś nie wypada. Toteż przyznaje się do ustąpienia części programatu, dodając na usprawiedliwienie swoje, że wymagał tego interes Francji. Lecz opinia widziała tylko, że honor Francji wymagał wojny, interesu Francji nie upatrywała w niej nigdy. Na nic się nie przyda przedstawiać, że zwycięzca pod Solferino, jako cesarz Francuzów pilnie baczył, aby nie zwichnąć polityki tradycjonalnej francuskiej tak w Niemczech, jak we Włoszech, że jak z jednej strony nie mógł obojętnie patrzeć na tworzącą się jedność Niemiec, tak z drugiej strony nie mógł przykładać ręki do tworzenia we Włoszech północnych jednego ogromnego państwa, rozciągającego się od Morza Śródziemnego do Adriatyku, zagarniającego przewagą swą cały prawie półwysep, a konstytucyjnego, przeciwnego więc raczej wpływowi rządu cesarskiego aniżeli przychylnego. Na nic się nie przyda dowodzić, że tymi niebezpieczeństwami zagrażały koalicja i rewolucja, nieodstępne towarzyszki dalszej wojny we Włoszech, że aby rewolucja nie wystąpiła z koryta, w jakie ją wprowadził cesarz Francuzów, wypadało koniecznie zmienić kolej, którą postępowała wraz z wojną, trzeba było więc wojnę zaprzestać; że papiestwa nie można było narażać dalej na szwank, na jaki ją wystawiała polityka wojenna, bez wywołania oburzenia we Francji, bez obrażenia uczucia jej katolickiego, z którym każdy panujący w tym kraju rachować się musi. Na nic wreszcie nie przydałoby się przypominać, że cesarz Francuzów jako Bonaparte nie znajdował za stosowne wystawiać Francję na te wszystkie niebezpieczeństwa, poświęcić sto tysięcy dzielnych żołnierzy i sto milionów ze skarbu swych poddanych, aby poprawiać stryja4 swego w traktacie Campo Formio[4], tym więcej, iż mu się zdawać mogło, że warunkami, jakie w Villafranca otrzymał, zaspokoi programat tak, jak on go rozumiał.

Inaczej bowiem rozumiała go opinia publiczna. Kieruje się ona uczuciem, a nie rozumowaniem. Głęboka i przebiegła polityka mało na niej sprawia wrażenia. Interes Francji upatrywała ona w zadośćuczynieniu godności, która wymagała wojny i w dopięciu celu, który jej zamierzyła. Cel według niej niedopięty, przeto interes niezaspokojony. Cesarzowi szło o zasadę, opinii o rzecz. Zmienić to przekonanie opinii publicznej niełatwo; bo niełatwo rzucić słowo jak przed wojną, które by przychylny nadało kierunek. Była może myśl w postępowaniu cesarza Francuzów, którą gdyby opinia znała, przyjęłaby przychylnie zawarty pokój. Ale to co na dnie myśli napoleońskiej spoczywa, w tajemnicy zachowa Bonaparte, chociażby nie wiedzieć jak długo z opinią walczyć przyszło.

Wszakże przyczyny nieukontentowania, z jakim przyjęto pokój z Villafranca, muszą być ogólne, bo symptomy niezadowolenia widoczne były nie tylko we Francji, ale i w całej Europie. Opinia publiczna we Francji utrzymuje, że doznała zawodu w wykonaniu programatu, ależ opinia europejska nie stawiała takowego? A przecież niezadowolona Anglia, która najgoręcej wojnie się sprzeciwiała, nieukontentowane Niemcy, których pokój o ile się zdaje od ciężkich ofiar uwolnił… Czemuż to przypisać, jeżeli nie zawiedzionej owej nadziei, jaką cała Europa się żywiła, że skoro już wojna wybuchła, ukończy się stanowczo sprawa, która ją niepokoiła, zakłócała pokój od czasu do czasu i przeszkadzała w używaniu spokojnym i trwałym korzyści, jakie sobie zawsze obiecuje po statu quo, w którym zostaje.

Dawniej o co szło w każdej wojnie? Oto, aby rozstrzygnąć spór, rozwiązać sprawę, która się innym sposobem ukończyć nie dała. Gdy się zgodzić nie można było, odwoływano się do siły oręża. Był to sąd Boży średnich wieków, ultima ratio regum [ostatni argument królów][5] później.

Teraz, i to od bardzo niedawnego czasu, skoro tylko spór wywoła wojnę, wszelkie usiłowania zwracają się ku temu, aby ją w pewnych określić granicach. Celem jej, aby ich nie przeszła. Spór, który ją wywołał, staje się niejako celem podrzędnym. Sprawa, o którą chodzi, ukończy się lub nie; posunie się w rozwiązaniu o tyle, o ile na to pozwolą granice, w jakich wojna utrzymać się musi. Wszelkie polityczne zabiegi, a nawet strategiczne ruchy skierowane są do tego, aby zakreślonych rozmiarów nie przekroczyła. Trwa, dopóki w owym czarodziejskim kole utrzymać się zdoła; skoro to staje się niepodobnym, zamyka ją pokój. Pokój musi więc być niespodzianką dla tych, co sprawę jedynie mają na oku, co w niej upatrują cel wojny, a nie zaś w zakreślonych jej naprzód granicach.

Jest to wojna lokalizowana. Takiej wojny w przeciągu lat pięciu dwa Europa miała przykłady: wojnę krymską i wojnę włoską.

W pierwszej zależało Rosji wiele na lokalizacji wojny, a zdaje się po części i Austrii. Zajęciem Księstw Naddunajskich[6] zmusiła Austria wojska sprzymierzone do zlokalizowania wojny w Krymie. Oblężenie Sewastopola nie było oblężeniem tylko, nie było nawet kampanią, było wojną zakreśloną w granicach naprzód wytkniętych. Po upadku Sewastopola, wojna rozszerzyć się musiała. Kwestia wschodnia nie została rozwiązaną zdobyciem południowej strony Sewastopola, ale wojna naturalnym trybem rzeczy przenosiła się na inne pole – przestawała być lokalizowaną. Austria przesłała wtedy ultimatum do Petersburga; Rosja przyjęła warunki – stanął pokój.

W drugiej wojnie, to jest włoskiej, Francja lokalizowała wojnę. Granicą z góry wytkniętą było terytorium niemieckie związkowe. Zdaje się, jakoby od samego początku rzekł był cesarz do wojny: dalej nie pójdziesz. Bitwa pod Solferino nie rozwiązywała bynajmniej sporu, który się stał powodem do wojny, ale stawiała Francję w niemożności prowadzenia dalej wojny w zakreślonych granicach. Wojna przestawała być lokalizowaną. Francja zażądała zawieszenia broni – stanął pokój w Villafranca.

Lokalizacja ma niezawodnie wielką w tym zaletę, że nie pozwala wojnie przybrać wielkich rozmiarów, i jak w obecnym położeniu Europy przemienić się w wojnę powszechną. Ale z drugiej strony wielka z niej wypływa niekorzyść, bo zamiast ukończenia sprawy, dla której wojna przedsięwzięta, wyradza nowe, a dawne zostawia w zawieszeniu. Łatwo się przekonać o tym w obu powyższych przypadkach.

Przed wojną krymską tłem sprawy wschodniej była przewaga Rosji, jej protektorat nad Księstwami, który rozszerzyć chciała nad wszystkimi poddanymi W. Porty wyznania greckiego. Na to nie chciała i nie mogła zezwolić Europa. Stąd wojna. Po wojnie krymskiej istnieje zawsze obawa przewagi rosyjskiej i spać nie pozwala mężom stanu angielskim, a nadto w sprawie wschodniej męczy się Europa z kwestiami Księstw Naddunajskich, żeglugi na Dunaju, hattihumajonu, czyli chrześcijan tureckich, która jak miecz Damoklesa, dziś na nierównie cieńszym jeszcze włosku niż dawniej zawieszoną jest nad głową dyplomacji europejskiej.

Któż nie widzi, że po wojnie włoskiej trudniejszym jest nierównie do rozwiązania zadanie niż przedtem? Dosyć okiem rzucić na punkty przedugodowe w Villafranca podpisane. Ileż to zawikłań w pierwszym zaraz punkcie, w owej konfederacji włoskiej pod przewodnictwem honorowym Ojca Świętego?    

Jeżeli wojna nie rozstrzygnie sprawy, o którą się toczy, utrudnić musi jej rozwiązanie, bo niweczy ostatni sposób w ręku ludzi będący. Rzuca na szalę negocjacji mnóstwo ofiar, poświęceń, które żądają, aby nie pozostały bezowocnymi. Wojny więc lokalizowane, tak jak się dotąd przedstawiają, są prawdziwym niebezpieczeństwem społecznym, bo tylko wojennym, a zatem morderczym i kosztownym sposobem utrzymania statu quo.

Niebezpieczeństwo to powiększa się jeszcze, jeżeli się zwróci uwagę na następstwa takowych wojen. Zostawiają one za sobą dostateczny materiał do zapalenia nowej wojny, co większa nawet, powiedzieć by można, że nową wojnę gotują, wojnę lokalizowaną, ale zawsze wojnę. Czy zaprzeczy kto dzisiaj, że wojna krymska przygotowała wojnę włoską? Czy zapewni kto śmiało, że wojna włoska nie przygotowała znów innej? Ileż to już wojennych kombinacji czytać można było od dwóch tygodni, jak stanął pokój w Villafranca! Jeżeliby tak cała Europa przejść miała przez wojny zlokalizowane, bez żadnej w końcu dla społeczeństwa korzyści, nie byłoby to prawdziwą klęską? Zresztą czy by taki szereg zlokalizowanych wojen mniejszym był dla Europy nieszczęściem niż wojna powszechna? Wojny lokalizowane pochłaniają wiele ludzi i pieniędzy. Gdyby zebrać cyfry, obrachować, ile kosztowały same tylko dwie te wojny lokalizowane, krymska i włoska, może by się już okazało, że wojna nielokalizowana, choćby nawet jak ją nazywają powszechna, nie przyniosłaby większych klęsk dla ludzkości.

Nie idzie za tym, aby ta ostatnia lepsze dla społeczeństwa przynieść miała rezultaty. Uwagi powyższe miały jedynie na celu wskazać, że cywilizacja nie ma przyczyny chełpienia się, jak to czyni, lokalizacją wojny. Każda wojna jest złem, lecz skoro już być musi, byłoby do życzenia, aby przyczyna złego usuniętą została i nie mogła się odradzać w następstwach. Skoro się zawiąże węzeł gordyjski w ten sposób, że go tylko żelazo rozciąć może, lepiej przeciąć go od razu, aniżeli w połowie rozciętym a w połowie zawiązanym zostawić. Jeżeli ma być wojna, życzeniem ogólnym być musi, aby była skuteczną.

Tego zdania jest widocznie opinia publiczna w Europie, skoro z taką obojętnością przyjęła wiadomość o skończeniu wojen krymskiej i włoskiej. Opinia europejska, ta, w której ruch giełdowy tak wielką odgrywa rolę, uważa niektóre kwestie jakby bóle reumatyczne w dość dobrze utrzymanym zresztą organizmie. Nie znajduje ona potrzeby na nie się leczyć i nie rozpoczęłaby nigdy osobnej kuracji. Lecz jeżeli już koniecznie leczyć się przyjdzie, pragnie, aby kuracja była skuteczna i bóle więcej się nie wracały. Wojny lokalizowane, o ile dotąd sądzić można, nie są taką radykalną kuracją. Może być obawa, aby ich często powtarzać nie przyszło, jak podróży do kąpiel.

Prawdziwy cywilizacyjny postęp nie zależy na tym, aby pożarowi, jak to mówią, nie dać się rozwinąć i w najciaśniejszym utrzymać go zakresie, ale na tym, aby pożar był jak najrzadszym, aby usunąć przyczyny, z jakich się wszczyna. Wojny lokalizowane nie są bynajmniej krokiem do wieczystego pokoju. Wojny były i będą – bo ludzie są i będą ludźmi. Cywilizacja prawdziwa nie zależy na tym, aby wojnę ograniczać, lecz aby wojny nie dopuścić, aby społeczność tak była zorganizowaną, żeby do wojny coraz mniej zachodziło powodów. Nie o to idzie ludzkości, aby wojny nigdy nie było, ale o to, aby gdy wojny nie ma, rzeczywiście był pokój. Do tego nie prowadzi wojna lokalizowana. Skoro już jest wojna, niechże będzie wojną po prostu, wojną kończącą sprawę, dającą pokój bez owych obaw, niespokojności i niepewności, które towarzyszyły pokojowi z wojny lokalizowanej w r. 1856 wynikłemu.

Kończąc dodać należy, że mówi się tu tylko o wrażeniach w opinii europejskiej odbijających się, a nie o samym pokoju w Villafranca zawartym. O tym nic jeszcze powiedzieć nie można: znane są bowiem tylko przedugodowe punkty. Sam traktat zaspokoi może Europę i zapewni jej na długo ów pokój trwały i szczery, za którym od lat tylu na próżno wzdycha.

 

Prezentowany artykuł ukazał się w „Dodatku Miesięcznym” do „Czasu”, t. 15, [z. 1] (lipiec 1859), s. 141-151.

 

*  *  *

Tekst opracowany w ramach projektu: Geopolityka i niepodległość – zadanie publiczne współfinansowane przez Ministerstwo Spraw Zagranicznych RP w konkursie „Wsparcie wymiaru samorządowego i obywatelskiego polskiej polityki zagranicznej 2018”. Publikacja wyraża jedynie poglądy autorów i nie może być utożsamiana z oficjalnym stanowiskiem Ministerstwa Spraw Zagranicznych RP.

Tekst jest dostępny na licencji Creative Commons Uznanie autorstwa 3.0 Polska. Pewne prawa zastrzeżone na rzecz Ośrodka Myśli Politycznej. Utwór powstał w ramach konkursu Wsparcie wymiaru samorządowego i obywatelskiego polskiej polityki zagranicznej 2018. Zezwala się na dowolne wykorzystanie utworu pod warunkiem zachowania ww. informacji, w tym informacji o stosownej licencji, o posiadaczach praw oraz o konkursie Wsparcie wymiaru samorządowego i obywatelskiego polskiej polityki zagranicznej 2018.

 



[1] W 1859 r. – od 29 kwietnia do 11 lipca – rozegrała się wojna Cesarstwa Francuskiego i Królestwa Piemontu i Sardynii z Cesarstwem Austrii. Rozstrzygnęły ją bitwy pod Magentą (4 czerwca) i Solferino (24 czerwca), zakończone klęskami Austriaków. 11 lipca 1859 r. zawarto zawieszenie broni w Villafranca, zaś 10 listopada podpisano w Zurychu układ pokojowy. Austria straciła Lombardię – nie chciała przekazywać jej bezpośrednio Sardynii, dlatego dokonało się to za pośrednictwem Francji.

[2] Pałac Tuileries, wybudowany w 1564 r., był paryską rezydencją większości francuskich monarchów. Został zburzony przez komunardów w czasie Komuny Paryskiej w 1871 r. Władze Trzeciej Republiki postanowiły nie odbudowywać go, traktując go jako symbol czasów monarchii. W 1882 r. – mimo protestów m.in. autora wielkiej przebudowy Paryża barona Georgesa-Eugène Haussmanna – parlament przegłosował zniszczenie ruin pałacu.

[3] Napoleon III (1808-1873) – bratanek Napoleona I. W 1848 r. został wybrany prezydentem Republiki. W 1851 r. dokonał zamachu stanu, zaś w kolejnym przeprowadził plebiscyt i ogłosił się cesarzem. Wielkie nadzieje z jego panowaniem wiązali Polacy, sądzący, że może on czynnie i skutecznie wystąpić w sprawie polskiej, do przywrócenia jej niepodległości włącznie – iluzje te rozwiały się w czasie powstania styczniowego. Opinię o politycznej i militarnej potędze Napoleona III ostatecznie zweryfikowała klęska Francji w wojnie z Prusami (1870-1871). Cesarz dostał się wówczas do pruskiej niewoli i jego panowanie zakończyło się detronizacją (formalnie w 1871, choć władzę stracił już w 1870 r.). Po uwolnieniu resztę życia spędził w Anglii.

[4] Pokój w Campo Formio zawarty 17 października 1797 r. między napoleońską Francją i Austrią, kończący I etap wojen napoleońskich. Na jego mocy Francja zyskała m.in. Niderlandy Austriackie i Korfu. Austria uznała niepodległość Republiki Cisalpińskiej i Republiki Liguryjskiej.

[5] Taki napis był umieszczany na francuskich armatach od czasu panowania Ludwika XIV. Został zakazany przez Zgromadzenie Narodowe w 1796 r.

[6] Księstwa Naddunajskie, czyli Hospodarstwo Mołdawskie i Hospodarstwo Wołoskie. W 1861 r. weszły w skład zjednoczonego państwa rumuńskiego.

Najnowsze artykuły