Artykuł
Ponad stronnictwami

 

Pierwodruk: Wydawnictwo „Dziennika Powszechnego”, Nakładem Seweryna Sariusza-Zaleskiego, Warszawa 1907

 

 

„Działać i dążyć w stronnictwie

Czuć i myśleć ponad stronnictwami”

 

 

 

I.

Bezstronność w sądzie o stronnictwach.

 

Czy jest ona możliwa?

Z pewnością, nie tylko możliwa, lecz i konieczna. Nie wszędzie jednak i nie zawsze.

Temu co z jakiejś wyżyny ideowej spokojnym wzrokiem ogarnia rozległe obszary życia, nie trudno dojrzeć na nich różne drogi do wspólnego celu wiodące. Ale działacz praktyczny, który zaraz, natychmiast jedną z dróg wybrać musi i dążyć na niej i walczyć. Czyż zdoła zawsze dojrzeć i ocenić drogi pozostałe? A dodajmy do tego zasłaniające wzrok opary namiętności i tumany kurzawy, wznoszące się spod stóp bojowników.

Oto przyczyny stronniczych zaślepień.

Ale pamiętać trzeba: co innego chwilowe zaślepienie, co innego chroniczna ślepota stronnicza. Tam przygoda ułomność ludzka – tutaj ciężkie, zgubne w skutkach kalectwo.

O ślepi wodzowie ślepych, jakże wielkie klęski ściągaliście na sprawy przez was bronione!

A jak uniknąć chronicznej ślepoty stronniczej?

Jedynym przeciw niej środkiem bezstronność w sądzie o stronnictwach.

Wszakże nie zawsze toczą się walki partyjne, nie zawsze omraczają wzrok ludzki powstające wśród niech opary namiętności i kurzawy poziomych ambicji. Najbardziej zacięty bojowiec partyjny, nie przestaje być członkiem społeczeństwa, ustosunkowanym do ludzi różnych przekonań i różnych obozów. Wczoraj może walczył przeciw nim szeregach swojego stronnictwa – dziś niech poda im dłoń przyjazna, niech uczci w nich cnotę obywatelską, skoro tylko ją dostrzeże, niech zna dobra wolę i zasługę, gdziekolwiek je napotka. Będzie to nie tylko uczciwe, lecz szlachetne, a zarazem w pełnym tego słowa znaczeniu po ludzku humanitarne.

 Czy dawne rycerstwo zobowiązujące do szacunku najzaciętszych nawet przeciwników nie było pierwszym w dziejach nowożytnych objawem szczerego humanitaryzmu, nakazującym nam uczcić w człowieku godność ludzką bez względu na osobisty nas do niego stosunek?

Ludzie ścierają się, walczą ze sobą w różnych sferach swych dążeń: to ogólne prawo bytu. Ale ludzie współdziałają ze sobą wspierają się nawzajem w tym, co najważniejsze, co najświętsze w ich dążeniach: to istotne prawo człowieczeństwa, szlachetne prawo szczerego humanitaryzmu. Chrześcijańska kultura zaszczepiła je barbarzyńskim wojowniczym ludom przez instytucje rycerską, która węzłami ideologicznego braterstwa łączyć miała wszystkich bojowników cnoty sprawiedliwości, prawdy. Czyż tu solidarność humanitarna nie obowiązuje tym bardziej w wyższych, kulturalniejszych sferach zbiorowych dążeń społecznych? Zanik jej w ludzkości nowożytnej byłby zagładą naszej cywilizacji nowożytnej.

A niestety, w najnowszym swym rozwoju nieraz bywała ona zagrożona tą wielką stratą. Nasza zmaterializowana kultura zdaje się brać rozbrat z wszelkim humanitaryzmem, nie tylko z czysto chrześcijańskim humanitaryzmem, ale i z tym, który jako surogat chrześcijaństwa, występował w ciągu dwóch ostatnich wieków we wrogich mu może i błędnych, a jednak z niego poczętych prądach szlachetnych szczero ludzkich dążeń.

Dziadowie nasi walczyli za ideały ludzkości, ojcowie niewiele się o nie troszczyli, my walczymy zaciekle o interesy naszego narodu, stanu, stronnictwa, a o ideały i o ludzkość tyle dbamy, co o śnieg zeszłoroczny. Topnieje wciąż zastęp szlachetnych rycerzy ludzkości, zjednoczonych braterstwem humanitarnego posłannictwa, mnożą się zgraje żołdactwa z różnych obozów nacjonalistycznych, klasowych i partyjnych, które zdają się być sobie zupełnie obce, bo obce są łączącym je zadaniom.

 Cóż począć? Taki dzisiaj na świecie porządek rzeczy, taki nierząd idei i uczuć. Może kiedyś w przyszłości, bliższej czy dalszej nowy, lepszy nastanie ład. Tymczasem na niewiele się zdało mówić ludziom dzisiejszym o humanitarnym braterstwie w ludzkości.

Ale czy też patriotyczne braterstwo we wspólnym plemieniu, narodzie ma być dzisiaj zapoznawane? Czy też w łonie tego samego narodu, tej samej ojczyzny mają być tylko obcy sobie żołdacy z różnych obozów, zamiast zjednoczonych myślą obywatelską, uczuciem polskim rycerzy różnej broni? Pytanie to przemocą się narzuca wobec zaciekłości naszych walk partyjnych, stronniczych naszych sądów o publicznych działaniach jednostek i grup społecznych. Pierwsza, jak tutaj zaznaczono, może być czasem usprawiedliwiona chwilowym roznamiętnieniem bojowym, druga ma swe źródło w tak zwykłej dziś przewadze najbliższych realnych interesów życia, nad idealnymi jego zadaniami.

Niesłusznie byłoby wyprowadzać ją z wyłącznie z odwiecznej, przysłowiowej kłótliwości polskiej. Ta była raczej skutkiem zapalnych temperamentów, aniżeli stronniczych uprzedzeń i bardzo często ginęła w ogniu zbiorowych uniesień i serdecznych porywów braci szlachty. Wspomnijmy typowe sceny bójek sejmikowych, zażegnywanych przez księdza zjawiającego się pośród walczących z Sanctissimum w ręku, lub wielkie dziejowe sceny zbiorowego, braterskiego entuzjazmu jak wybór króla Michała lub ogłoszenie Konstytucji 3 Maja.

 Otóż rzecz w tym, że obecnie żadne Sanctissiumum nie zdoła tak oddziałać na zwaśnionych naszych rodaków, że znacznie mniej są oni skłonni do topienia swych waśni w morzu uczuć braterskich. Może to i lepiej, może to dowód większej dojrzałości społecznej. Bo, co prawda, owe dawne spory szlacheckiego braterstwa bywały najczęściej słomianym ogniem bez wielkiej wartości. Miał jednak ten ogień swe znaczenie w sprawie uszlachetnienia życia narodowego. Taki wielki znawca duszy polskiej, jak Mickiewicz, wielce go sobie cenił, a i w nowszych czasach inny znamienity Polak, Stanisław Szczepanowski, wysoko go wynosił. Czy więc tak wiele zyskaliśmy na zastąpieniu dawnych, rodzimych, patriotyczno-bohaterskich uniesień, przez obecne wedle najnowszych wzorów zagranicznych, patriotyczno-nacjonalistyczne, czy realno-ugodowe rachuby polityczne wielkie to jeszcze pytanie. Co jednak nie może być wielce kwestionowane, to konieczność nie żołdackiego, a prawdziwie rycerskiego stosunku pomiędzy bojownikami różnych obozów partyjnych, z tych politycznych wyrachowań powstałych.

Chcecie prowadzić walkę za sprawę narodową wedle najnowszych wymagań strategii politycznej, nie męstwem indywidualnym i zbiorowym entuzjazmem braterskim, a zastępami karnych, racjonalistycznie zorganizowanych stronnictw. Być może jest to obecnie nieodzowny warunek zwycięstwa. Ale czy nabywając realne przymioty nowożytnej armii, ma się tracić idealne cnoty dawnego rycerstwa?

Miejcie żołnierską karność wobec swych wodzów, a rycerską szlachetność, nie żołdackie zuchwalstwo, wobec swych współzawodników.

Oto zasada uznania wszelkiej woli dobrej, wszelkiej zasługi obywatelskiej w działaniach publicznych zasada bezstronności w naszych sądach o stronnictwach.

 A czy myślicie, że, aby się zdobyć na nią trzeba się koniecznie wznieść na jakąś wyniosłą wyżynę ideową? Zapewne, czyj wzrok duchowy daleko sięga, ten niech z wysoka patrzy na sprawy życia. Ale zstąpcie na niziny to przecież dla każdego możliwe posłuchajcie, co tam prostaczkowie mówią o naszych swarach partyjnych, posłuchajcie jak chłopkowie narzekają na politykujących panów, iż nie wiedzieć o co wciąż się z sobą kłócą.

Mickiewicz mówi, że ludzie z wyżyn najprędzej prawdę zdobywają ludzie z nizin najchętniej gotowi są ją przyjąć, a tylko ci, którzy zajmują pośrednie piętra gmachu społecznego, pozakładali tam fabryki swoich pożytków osobistych lub stanowych, odbywają tam gwarne sejmy swych interesów i namiętności i czynią turkoty, krzyki, hałasy, którymi czasem zagłuszają zupełnie głos prawdy.

Tak obecnie wrzawa na pośrednich piętrach naszego gmachu społecznego głuszy nieraz wielkie prawdy narodowe, które na wyżynach od wieków głosili słowem natchnionym nasi wieszcze i mędrcy, stwierdzili czynem heroicznym nasi bohaterowie. Główna z nich to prawda bohaterstwa narodowego, czymże lepiej mogąca się objawić, jak rycerskim podaniem dłoni współzawodnikowi w walkach politycznych, bezstronnym sądem o działalności różno partyjnych współobywateli i współrodaków?

 

II.

Ugodowość i wszechpolskość.

 

Któż zachwycon zdarzeń ściekiem,

Nie popełnił nigdy winy?

Zygmunt Krasiński

 

Zrozumieć znaczy w wielu razach to samo, co wyrozumieć.

Rozum nieraz toruje drogę sercu. Jakże często serce, pozostawione samo sobie, nierozumiejące zgoła ni ludzi ni zdarzeń, samo sobie zaprzecza, staje się bezserdecznym.

Zdarza się to szczególnie u nas, gdzie serca zazwyczaj samopas bujają, i przy całej swej serdeczności, niedostatecznie zrównoważone przez sąd racjonalny, okazują dziwny brak wyrozumienia, a wskutek tego dziwną twardość i bezwzględność tam, gdzie można by się spodziewać po nich, jeśli już nie uczuć gorętszych, to przynajmniej znacznej miary względności.

Znam jedno szlachetne serce polskie, jak wiele innych miłujące kraj, ojczyznę, współrodaków, a jednak skłonne do takich uprzedzeń względem pewnych istniejących u nas dążeń politycznych, iż widzi w nich nieomal zdradę narodową, co przy należytym rozumieniu ich celów i wyrozumieniu dla ich pobudek niepodobna im zaprzeczyć samego patriotyzmu.

Są to dążenia dzisiejszego stronnictwa realistów, przed niedawnym czasem „ugodowym” zwane. Ów surowy, uprzedzony ich sędzia należy do stronnictwa narodowej demokracji, które wytworzyło się, czy też raczej przetworzyło z prądu wszechpolskości.

Ugodowość i wszechpolskość oto dwa przeciwieństwa, dwa wrogie sobie kierunki polityczne, których przedstawiciele okazują często brak wzajemnego zrozumienia i wyrozumienia.

Obecnie nazwy te należą już do przeszłości. Wyznawcy oznaczonych przez nie idei noszą urzędowe miana swych stronnictw. Zresztą ugodowcy gniewali się zawsze za te nadawaną im nazwę i poczytywali ją za złośliwe przezwisko. Sądzę, że gniew był niesłuszny. Sądzę, że nazwa ugodowość najlepiej istotnie odpowiada kierunkowi, przez nią oznaczonemu i właściwie rozumiana nic, co by mu ujmę mogło przynieść. Podobnie nazwa wszechpolskość daleko dokładnie określa istotną treść dążeń naszych nacjonalistów, aniżeli ta, którą oni jako stronnictwo się mianują.

W ogóle wszelkie miana urzędowe najmniej nam mówią o istocie rzeczy, powstają bowiem z jakiejś formuły, będącej zazwyczaj martwą łupiną jakiegoś zjawiska. Chcąc zrozumieć istotę tego zjawiska brać za punkt wyjścia wszelkie, raczej inne, aniżeli urzędowe, pojmowania go i określania. Tym przekonaniem powodowany, pod nieurzędowymi ich nazwami szukam istotnej treści dwóch głównych naszych stronnictw politycznych. Oczywiście w krótkim artykule dziennikarskim nie może być mowy o wyczerpującym jej zbadaniu. Chodzi mi tylko o zaznaczenie, co należy zrozumieć w obu kierunkach naszej współczesnej myśli politycznej, aby znaleźć podstawę do wzajemnej wyrozumiałości, a przez nią do wzajemnego porozumienia, tak potrzebnego, tak nieodzownego w chwili obecnej.

Przede wszystkim trzeba zrozumieć, że owa nasza myśl zbiorowa wraz z całym naszym życiem narodowym w ostatnim półwiekowym jego okresie, znalazła się w takiej ciasnocie, takim mroku, jak roślina rosnąca w piwnicy. Czyż mogła wybujać pełnią swych kształtów i kolorów?

Czym żyła Europa cała w drugiej połowie ubiegłego stulecia, w epoce polityki bismarckowskiej, filozofii pozytywnej, sztuki naturalistycznej?

Żyła ubóstwianiem faktu dokonanego, wiarą w siłę materialną, jako jedyną regulatorkę spraw ludzkich.

Otóż faktem był rozdział naszego kraju na trzy części i podległość jego trzem państwom, których siła materialna była niewątpliwa i w dwóch z nich: w Rosji i w Prusach wciąż jeszcze zdawała się wzrastać. Do roku 1863 fakt ten nie był uznany powszechnie w Europie, jako coś niewzruszonego, nieodwołalnego, a tym mniej mógł osiągnąć takie uznanie u nas. Owszem, wzbudzał europejskie protesty, coraz słabsze, i nasze, coraz rozpaczliwsze, przeciwdziałania. Ostatnie z nich zakończone zostało nowym straszliwszym stwierdzeniem faktu dokonanego. Odtąd uznała go Europa, która wstąpiła tymczasem pod hegemonię Prus w okres siły przed prawem, uznała go nawet Francja, powalona przez pięść ruską, płaszcząca się przed bezwzględnym knutem rosyjskim, w którym uśmiechała się idea odwetu.

Ogłuszeni straszliwym ciosem, ogarnięci zewsząd falami prądów oportunistyczno-utylitarno-realnych i my, pogrobowcy roku 1863, ukorzyliśmy się w końcu przed niewzruszalnością faktu, przed wszechmocnością siły. Całe jedno pokolenie, uświadomione społecznie i politycznie, w pozytywizmie warszawskim czy w stańczykowstwie krakowskim, żyło jedynie myślą pracy u podstaw, mającej ugruntować byt nasz na nizinach, gdy wyżyny stały się dla nas niedostępne; wedle wielu były zgoła ułudnym marzeniem.

Tę pracę podstawową, nizinną uregulować na jakiejś podstawie moralnej oto, co z biegiem czasu stało się z zadaniem naszych ugodowców-realistów. Bo wszakże w obrębie zaboru rosyjskiego rozwijała się ona przeważnie poza tą podstawą, lub co gorsza, poniżej jej. Wszakże w epoce hurkowsko-apuchtinowskiej najelementarniejsze nie już narodowe, lecz nawet ludzkie jej zadania mogły być tylko podstępem, ukradkiem. Wszakże dzieci nasze w szkole rządowej najświętszych, w rodzinie im zaszczepionych, praw swej duszy musiały bronić kłamstwem, krętactwem, oszukiwaniem władzy szkolnej, usiłującej z najskrytszych zakątków myśli i czucia wydrzeć im ich świętości.

Co się stanie w końcu z narodem, w tak okropnych warunkach zmuszonym żyć, działać, rozwijać się? Czy nie dojdzie on do ostatecznego zwyrodnienia, wykrzywienia całej swej istoty? Oto pytanie, które nieraz niepokoiło myśli i serca wielu pogrobowców 1863 r., gorąco kraj miłujących, ale przeświadczonych, że nie przebiją głową muru biurokratycznej, samowładczej Rosji, nie zmienią porządku rzeczy przez ten mur ochranianego i poręczonego przez cały układ stosunków europejskich. A więc szukać dla siebie jakiegoś możliwego miejsca w tym, przystosować doń, jakkolwiek swe jestestwo ludzkie i narodowe, „wejść do środka państwa”, jak się wyraził znamienity publicysta kierunku ugodowego. Taką widziano jedynie drogę wyjścia z nieznośnego położenia.

Jeśli to nie była ugoda, to jakże nazwać inaczej dążność, usiłującą pogodzić naród z tym, co uznawano za ciążącą na nim „konieczność dziejową”. Ale z pewnością nie była ta ugoda zdradziecka, egoistycznymi widokami powodowana „nową Targowicą”, za co ją nieraz podawali złośliwi lub uprzedzeni jej przeciwnicy.

Zapewne między zwolennikami jej nie brakło niższego poziomu, którzy przede wszystkim widzieli w niej sposób zdobycia na obszarach państwa rosyjskiego rozległych rynków zbytu dla naszych towarów, naszych zdolności, naszej kultury i naszego służalstwa; większość atoli wybitniejszych rzeczników ugody składała się niewątpliwie z prawych obywateli, gorąco miłujących swój naród, którzy z głębi bolesnych jego doświadczeń i tragicznych losów wysunęli pełne patriotycznego bólu przekonanie, że musi on stłumić w sobie dotychczasowe swe aspiracje, musi pogodzić się z narzuconą sobie przez historię władzą państwową, wyjednać od niej za tę cenę bardziej ludzkie warunki bytu, bo w przeciwnym razie zgnieciony zostanie przez niezmożoną jej potęgę i pod jej uciskiem stanie się narodem niewolników, żyjących wiecznie tylko kłamstwem, podstępem, nienawiścią.

 

III.

Przekonania polityczno-społeczne naszych stronnictw.

 

Przekonania polityczne naszych ugodowców-realistów, choć oparte na bardzo silnych argumentach, wysuniętych z istniejącego układu stosunków europejskich, okazały się wkrótce całkiem bezpodstawne; okazały się więcej niż występkiem, bo błędem, wynikłym z zapoznania tej prawdy obecnej dziś, jutro może być zaprzeczona przez realność jakiejś chwili przyszłej; że zatem przy wielkich realnych obliczeniach zdałaby się zawsze pewna miara idealności, która często dalej od nich sięga i lepiej przyszłość przewiduje.

Zapomnienie zupełne o tej idealności było z kolei więcej niż błędem, bo występkiem, występkiem może nie przeciw obowiązkom obywatelskim i patriotycznym, lecz przeciw instynktowi narodowemu, który, działając normalnie w naturze polskiej, nie tamowany przez wpływ polityki realno-ugodowej, nigdy by nie dopuścił takich potwornych przystosowań się do realności aktualnej jak uczestniczenie w odsłonięciu pomnika wileńskiego cesarzowej Katarzyny i inne podobne objawy lojalizmu urzędowego.

Tenże sam zdrowy, niezaciemniony doktryną polityczną instynkt narodowy, mógłby powiedzieć naszym politykom realistycznym, że ugoda z aktualną, rzeczywistością państwową nie zawsze daje się pogodzić z odwieczną ideą narodową; że zbyt daleko idące ustępstwa na rzecz teraźniejszości mogą stać się przeniewierstwem względem przyszłości; że wreszcie wejście do środka Rosji znaczyłoby nie co innego, jak wyjście ze środka Polski jednej i niepodzielnej, żyjącej teraz jako idea tylko w wiernych sercach swych synów, ale w swej istocie o tyle realniejszej od pewnych rzeczywistości historycznych, o ile żywe serce ludzkie realniejsze jest od martwego państwowego mechanizmu.

Wszystkie te prawdy wypowiedział przed laty piętnastu instynkt narodowy przez usta pewnych polityków nie-realnych, którzy pod hasłem wszechpolskości przeciwstawiali lojalnej ugodzie skrytą i jawną walkę za Polskę, zjednoczoną idealnie pomimo realnego swego rozdziału. Ludzie Ci zrozumieli, a raczej odczuli instynktownie, że tak zwany trójlojalizm, będący konsekwencją uznania rzekomych konieczności dziejowych i następstwem lojalnego wejścia do środka trzech państw rozbiorowych, choćby nas wydobył i z demoralizującego stanu spiskujących skrycie niewolników, mógłby nas doprowadzić do upadlającego stanu zadowolonych jawnie ze swego losu wyzwoleńców, którzy niby wyszydzani przez Juvenalisa Gracculi (greczykowie) w państwie rzymskim, jako układne i przebiegłe „palaczyszki” (polaczki) na obszernych rynkach państwa rosyjskiego przez swe zdolności, swą kulturę i swą służalczość, mogliby zdobyć wiele powodzenia, wiele bogactw i wiele zasłużonej pogardy!

Istna Scylla i Charybda. Z jednej strony niewolnik, zatruwany jadem kłamstwa i nienawiści, z drugiej wyzwoleniec, topiący w sadle realnej sytości wspomnienie idealnej ojczyzny. Nie wiem jakbyśmy się wyplątali z tego okropnego dylematu, w jaki nas wtrącił układ stosunków politycznych w Rosji przedkonstytucyjnej, poczytywany przez naszych ugodowców za nieśmiertelny nieomal lub za przynajmniej niewzruszony na długie lata czy wielki gdyby nie ta pomyślna okoliczność, że owo przeświadczenie realnych polityków ugody okazało się arcyrealnym politycznym błędem. Trafna intuicją widzenia dostrzegli ten błąd nasi antyugodowi narodowcy i z dziwną bystrością przewidzieli bliskość wielkiego przewrotu, mającego otworzyć nowe widoki o nowe drogi przed naszymi dążeniami narodowymi. Na tym przeświadczeniu oparli całą swą akcję polityczną, stawiającą sobie za cel najbliższy ugruntowanie i obronę jednolitej idei narodowej w uczuciach i przekonaniach, a za ideał ostateczny wcielenie jej w rzeczywistość zbiorowego życia narodu.

Przedstawiciele innych stronnictw, innych kierunków utrzymywali nieraz, że i oni ten cel, ten ideał zawsze mieli na oku, a tylko ze względu na niesprzyjające w danej chwili warunki, do czasu pokrywali go milczenie. Ale czyż w ten sposób nie mógł on być na śmierć zamilczany, zatracony w świadomej pamięci i w żywym poczuciu narodu? Wszechpolacy, czyli dzisiejsi Endecy, pierwsi przerwali to zbyt długotrwałe milczenie. Głośno, dobitnie, niekiedy krzykliwie, zaczęli mówić o wielkiej sprawie jedności narodowej, o idealnych ku niej porywach i realnych w przyszłości do niej dążeniach. Był czas, kiedy oni tylko jedni w tej sprawię mówili i rozgłaszali ją w swych odezwach, programach, samym tytule i w treści swego organu krakowskiego, w rozlicznych pismach, broszurach, artykułach i w żywym słowie agitatorskim. Ze strony ugodowej teorii i teorii praktyki milczenia czyniono im nieraz zarzuty, że niebezpieczną czynią wrzawę, że mogą przez nią wywołać jakieś niewczesne i zgubne porywy; ale ogół narodowy intuicyjnie wyczuł, usłyszał w tej wrzawie nie puste krzykactwo i warcholstwo, lecz przypomnienie o wielkich rzeczach, przez pół zapomnianych, wezwanie do wielkich obowiązków, aż nadto często zaniedbywanych. Idąc za głosem tego przypomnienia i tego wezwania, na ogół nasz poszedł i za tymi, od których głos ich pochodził i ważnej chwili dziejowej obdarzył ich swym szczególnym zaufaniem i powierzył im głównie pieczę o sprawę swego bytu narodowego, jak tym, którzy ją jawnie, głośno i stanowczo podjęli w całej jej rozciągłości, w najistotniejszym jej zadaniu.

Czy mandatariusze wszechpolscy usprawiedliwili to zaufanie narodu? Czy są widoki, że je zawsze w przyszłości usprawiedliwiać zdołają?

Wielkie to i przykre pytanie, wielka i bolesna wątpliwość. Niepodobna jej tu rozstrzygać, można tylko sformułować ogólnie.

Idea wszechpolska, jak zaznaczono powyżej, jest objawem zdrowego instynktu narodowego, instynktu samozachowawczego zbiorowości narodowej w jej całokształcie ograniczonym. Ugodowy trójlojalizm sprawił osłabienie, a w ostatecznych swych konsekwencjach groził może zanikiem w nas tego zasadniczego czynnika istnienia narodu jako dziejowej i politycznej całości. Wszechpolskość zbudziła z czasowego odrętwienia ten samozachowawczy zbiorowy instynkt narodu i jest to wielka, niespożyta jej zasługa.

Ale tutaj, jak mniemam, poczyna się błąd, a nawet ponoć występek narodowo-demokratycznych jej przedstawicieli. Podobnie, jak ich współzawodnicy realiści, synowie i wychowańcy epoki, żyjącej ubóstwieniem faktów dokonanych, wiarą w siłę materialną uwierzyli oni w siłę instynktu i egoizmu narodowego, nadmierną czcią się przejęli dla faktu policyjnego państwa współczesnego. Widząc dookoła potworne Lewiatany państwowe, otwierające na wszystkie strony żarłoczne paszczęki zdziczałych egoizmów narodowych, powzięli przekonanie, że i Polska tylko jako jeden z tych potworów istnieć może, tylko przez rozwinięcie do ostatecznych granic swych instynktów egoistycznych utracone istnienie naprzód może odzyskać.

Czyż to nie był w innym zakresie ten sam błąd, którzy popełnili ugodowcy-realiści, ten sam występek, którym oni zgrzeszyli? Czyż to nie było zapomnienie tej prawdy, że rzeczywistość obecna dziś, jutro może być zaprzeczona przez rzeczywistość przyszłą? Czy to nie było grzeszne zaparcie się tego idealizmu, który ponad głową obecności w przyszłość zawsze sięga, który nie przed nami, a nad nami wskazuje nam cel nasz istotny?

A zaiste, Polakowi mniej, niż komu innemu przystoją takie zapomnienia, takie wyrzeczenia się mniej niż komu innemu, wolno mu wierzyć ślepo we wszechmoc instynktów i egoizmów, w fakty dokonane, w siły materialne. Toteż ojcowie przeciwną przekazali mu wiarę, religie patriotyzmu humanitarnego, będącego krańcowym przeciwstawieństwem zoologicznego nacjonalizmu obecnej doby. Czy słusznym jest wyrzekać się tej religii, tej wiary? Toż od stworzenia świata człowiek zawsze zwyciężał zwierzęta. Czemu wątpić, że w dziejach człowieczeństwo prędzej czy później triumfować będzie nad zwierzęcością, która dotąd tak zuchwale wyszczerzała i wyszczerza swe kły historyczne na każdą świętość ludzkości?

 

IV.

Nasi nacjonaliści współcześni

(N. D)

 

Nasi nacjonaliści współcześni mają za mało przekazanej przez ojców wiary w przyszłość, a za wiele przejętej od obcych wiary w teraźniejszość.

Rozbudzony w nich żywo instynkt narodowy pozwolił im przeczuć kruchość pewnych, gniotących nas teraźniejszych potęg, które, zaślepieni zbyt swym ciasnym racjonalizmem politycy realni poczytywali za niezmożone i wiecznotrwałe. Ale ten instynkt narodowy nacjonalistów nie otworzył im oczu na widnokręgi dalszej przyszłości. Bo instynkt z natury na krótką widzi metę i w bezpośrednim tylko zetknięciu odczuwa. Odległe jasnowidzenia, sięgające w dal przeczucia są wyłączną właściwością intuicji ducha.

We wrogiej duchowi epoce pozytywistycznego kultu „faktów dokonanych i sił materialnych” wzrost intuicji ducha osłabł bardzo. Wskutek tego ludzie tej epoki poczęli mniemać, że był on zawsze tylko złudzeniem, że naprawdę patrzymy na świat tylko wzrokiem instynktów ciała.

To był ich błąd, a zarazem ich występek przeciwko duchowi. Nie uniknęli go też w zakresie swojej teorii i swej działalności politycznej nasi propagatorzy doktryny egoizmu narodowego.

Ale nie zmniejsza to ich zasług w sprawie podtrzymania i budzenia w naszym społeczeństwie poczucia jedności jestestwa narodowego. To poczucie jedności w praktyce trójpodziałowego lojalizmu i złączonej z nim pracy organicznej mogłoby się rozpaść w dążeniach egoizmów dzielnicowych, stanowych lub zgoła jednostkowych.

Któż, zachwycon zdarzeń ściekiem,

Nie popełnił nigdy winy?

„Stek zdarzeń” był bardzo gwałtowny. Orientacja w nim bardzo trudna. Toteż nie łatwo było uniknąć win i błędów w przystosowanych doń działaniach.

Ale tym większy obowiązek wyrozumienia dla cudzych win i błędów, a uznania dla cudzej zasługi.

Jeśli demokracja narodowa słusznie może się szczycić, iż zdoła przezwyciężyć i zażegnać zgubne następstwa grasującego u nas przed niedawnym czasem lojalizmu ugodowego to nie wolno jej zapominać, że ów ugodowy kierunek polityczny w świadomości i dążeniach prawych i szlachetnych jego przedstawicieli był skutkiem nie zaprzaństwa narodowego, lecz bolesnej rezygnacji. Kierunek ugodowy był rozpaczą nieomal próbą zdobycia dla narodu warunków znośnego i uczciwego bytu ludzkiego, choćby z poświęceniem nieziszczalnych (jak mniemano) jego aspiracji politycznych; lecz zawsze miało to być z zachowaniem jego dóbr przyrodzonych: mowy rodzinnej, obyczaju swojskiego i kultury własnej, wiekami zdobytej.

         Można krytykować i zwalczać liczne konsekwencje polityki ugodowo-realistycznej, ale należy uszanować działające w niej niewątpliwie prawa i szlachetne pobudki obywatelskie i szczere uczucia patriotyczne. Należyta ich ocena w tej chwili szczególnie doniosłe ma znaczenie.

Wobec rozpaczliwego iście zamętu, panującego w kraju, a zwiększanego jeszcze przez swary partyjne w obu omawianych tu stronnictwach powstała zbawienna dążność do jakiegoś zbliżenia i porozumienia się wzajemnego. Inicjatywa w tym względzie z natury rzeczy wyjść musiała i wyszła istotnie od stronnictwa, mającego faktyczną w kraju przewagę: od demokracji narodowej. Jeden z głównych jej przywódców, p. Roman Dmowski, w artykułach swych ostatnimi czasy zamieszczonych w „Dzwonie Polskim”, podnosi myśl porozumienia się z realistami: czyniąc pewne ustępstwo ze swych uprzedzeń partyjnych, przyznaje narodowy charakter stronnictwu „ugodowemu”. Równocześnie widzi w swoim stronnictwie już nie główne przedstawicielstwo dążeń narodowych, lecz samą ich istotę utożsamia je wprost z całym narodem. Oczywistą konsekwencją takiego poglądu jest żądanie zupełnego podporządkowania się innych stronnictw stronnictwu narodowej demokracji.

Ten pogląd i to żądanie są objawem nie tylko tak częstej u nacjonalistów megalomanii partyjnej, lecz także wynikiem zasadniczych przekonań autora Myśli nowożytnego polaka. Pan Dmowski jest głównym u nas rzecznikiem współczesnej doktryny nacjonalistycznej, która w egoizmie narodowym i w jego instynktach widzi istotny, nieomal jedyny, czynnik narodowego bytu i rozwoju. Z tego stanowiska można rzeczywiście utożsamiać z całym narodem stronnictwo, którego główna zasługa polega na żywym odczuciu zbiorowych, samozachowawczych jego instynktów i na budzeniu ich w społeczeństwie.

Atoli jest to stanowisko oczywiście jednostronne, a przedtem, jak wyżej widzieliście, wynikające z bardzo ciasnych i błędnych doktryn pozytywistycznych. Stanowisko takie jest przy tym grzesznym sprzeniewierzeniem się zasadniczym ideałom polskiego patriotyzmu. Jest ono może usprawiedliwione w danej chwili budzenia się elementarnych sił jestestwa narodowego, walczącego o całokształtny swój byt polityczny.

Ale przecież naród nasz ma jeszcze coś do zrobienia poza obrębem tej elementarnej walki o byt. Naród nasz ma jeszcze do osiągnięcia wyższe oprócz zastąpienia żandarma rosyjskiego żandarmem polskim. Ma wyższe cele oprócz przekładania hakatyzmu pruskiego na język nacjonalizmu endeckiego.

Mam głębokie przekonanie, że dążność do tych szerszych zadań i wyższych celów prędzej czy później z żywiołową siłą obudzi się w naszym społeczeństwie. A wtedy utracą w nim zupełnie uznanie doktryny „Egoizmu narodowego” i „Myśli nowożytnego polaka”; utraci w nim wielkie znaczenie stronnictwo „narodowo-demokratyczne”, o ile przy tych doktrynach i przy ich konsekwencjach praktycznych upierać się zechce.

Jeśli pragnie ono utrzymać swe dotychczasowe, tak przeważne wśród naszego społeczeństwa, stanowisko, musi się bardzo zasadniczo przeobrazić wewnętrznie.

To przeobrażenie nie mogłoby się dokonać, gdyby w myśli megalomanów endeckich, wszystkie inne stronnictwa bezwarunkowo podporządkowały się ich partii rozpłynęły się” w niej bez śladu.

         Owszem, pożądanym jest, aby przyszłe, wielkie, nie tylko z instynktu, lecz i z ducha szczerze narodowe stronnictwo, które w niedługim czasie powinno się u nas wytworzyć w ramach organizacji narodowo-demokratycznej, skupiło w sobie to wszystko, co jest żywotnego i dobrego w dążeniach stronnictw obecnych.

 

V.

Stronnictwo polityki realnej i narodowa demokracja.

 

Jeśli mowa o powszechnym zrzeszeniu ludzi i stronnictw zastanówmy się z kolei, co może przynieść do tego politycznego skarbca przyszłości stronnictwo „Polityki Realnej?”. Jakimi dodatnimi czynnikami zasilić ono może obecnie narodową demokrację, o ile w ten lub ów sposób połączy się z nią czy też zbliży?

         Oprócz wielu skupionych w nim wybitnych i wysoce wyrobionych zdolności indywidualnych, w które wcale nie obfituje nasza partia nacjonalistyczna może ono dostarczać jej, jako zbiorowego swego wytworu, znacznego zasobu siły moralnej, na którym w pewnym zakresie, również bardzo jej zbywa. Mam tu na myśli tę lojalną uczciwość polityczną, która stanowiła główną dodatnią stronę dążeń realistów, główny idealny ich czynnik i ostatnimi czasy ujawniła się nawet w arcypoprawnym, a przy tym pełnym godności obywatelskiej stanowisku wobec narodowo-demokratycznych ich antagonistów, gdy ci jako posłowie do Dumy Państwowej, stali się prawowitymi przedstawicielami naszego społeczeństwa.

Prawda, zaleta ta, jak wszystkie zalety w swych zboczeniach i zwyrodnieniach, stawała się czasem wadą, gdy jako lojalizm ugodowy skłaniała naszych polityków realnych do niedozwolonych ze stanowiska narodowego ustępstw i paktowań, stawała się i fałszem, gdy zniewalała wielu z nich do przybierania pewnych pozorów lojalnych, pozostających w najoczywistszej sprzeczności z istotnym ich usposobieniem, stawała się wreszcie kłamliwą maską, gdy się w nią stroili różni karierowicze ugodowości, umiejący z jak największą dla siebie korzyścią zużytkować swój lojalizm.

Atoli nadużycia i zboczenia nie przynoszą ujmy samej zasadzie szczerej uczciwości politycznej wobec przyjaciela i wroga, za pośrednictwem której najszlachetniejsi z realistów usiłowali utrzymać na pewnej wyżynie moralnej naród, tak strasznie zdemoralizowany przez swe więzy niewolnicze i przez ucisk okropny, przeciwstawiany wszelkim dążeniom do wyzwolenia.

Narodowi demokraci w swym żarliwym, lecz nazbyt zacieśnionym w sferze instynktu patriotyzmie wszechpolskim, uznali swe dążenia za absolut etyczny, któremu wszystkie sprawy ludzkie, wszystkie zasady moralne bezwarunkowo winny być podporządkowane. Ze stanowiska tej etyki egoizmu narodowego nie tylko nie mogli oni uznać szlachetnej, szczerej ludzkiej strony ugodowego lojalizmu, lecz musieli tym energiczniej go zwalczyć, im więcej tą stroną swoją mógł on pociągać umysły. Ze stanowiska wszakże etyki humanitarnej i chrześcijańskiej, w jej zastosowaniu do duchowego rozwoju naszego narodu, musimy pragnąć, aby stronnictwo, cieszące się w nim takim przemożnym wpływem w dalszej swej ewolucji, jakiej niewątpliwie ulec musi, przyswoiło sobie w swej polityce większą miarę tej siły moralnej, która zawsze znamionowała naszych praojców i która w czystej postaci przechowana został w innych kierunkach i innych grupach naszego społeczeństwa.

Nasi dorośli Bismarczykowie endeccy, którzy posiadając bardzo mało siły, a bardzo wiele prawa niezaprzeczalnego, w dziwnym zaślepieniu głosząc zasadę siła przed prawem nadto są skłonni do chodzenia wielce krętymi drogami polityki, na którym niezbyt mocnych (wcale nie bismarckowskich) głowach (jak się okazało w Dumie) łatwo mogą się zabłąkać i pogubić. Czyżby im się nie przydało w tych błędnych wędrówkach trochę więcej prostolinijnego politycznego lojalizmu, którego mogliby się nauczyć od swych współzawodników realistów, mogących zresztą zasilić ich nieraz i lepszym, bądźmy szczerzy, materiałem mózgowym?

Jeśliby z drugiej strony nasi lojaliści realno-ugodowi w zapędach swej ugodowości politycznej powstrzymywani byli żywszym poczuciem narodowym i bardziej bezpośrednim narodowym instynktem, przejętym od wyobrażających go u nas bojowników idei wszechpolskiej, był by to, jak mniemam, najdonioślejszy pożytek ze skupienia czy zrzeszenia się naszych stronnictw, o którym tak wiele obecnie pisze się i mówi na łamach organów stronnictw, jako o najpilniejszej potrzebie naszego życia narodowego.

Koniecznym po temu warunkiem najgruntowniejsze zrozumienie różnych dążeń stronniczych, tak w dodatnich, jak i w ujemnych ich objawach. W ślad za nim pójdzie uznanie dla pierwszych, wyrozumienie dla drugich. Ale na tej podstawie ugruntowane może być tak upragnione porozumienie się stronnictw w ich dążeniach do pewnych zasadniczych celów narodowych, wszystkim nam zarówno drogich.

 

VI.

Wszechpolskość i postęp.

 

Zawsze, wszędzie

Przez rozwarte dziejów pole

Los nas pędził w wyższą dolę

Ku tej Polsce, która będzie.

 

Tak mówią duchy ojców w Przedświcie Krasińskiego, tak przemawia ich ustami nasz wielki poeta, który gorąco miłował przeszłość, ale żył, działał i cierpiał dla przyszłości, w dążeniach i tradycjach dawnej Polski ukochał ideał Polski nowej.

Podobnie inny, większy jeszcze od niego, wyraziciel narodowego ducha w naszej poezji Mickiewicz. Gdzież więcej, aniżeli w Panu Tadeuszu umiłowania starych tradycji, starych obyczajów? A gdzie potężniej wyraził się pęd ku nowym ideałom patriotyzmu polskiego, aniżeli w Księgach pielgrzymstwa, w Wykładach o literaturze słowiańskiej, w towianizmie?

I w dążeniach wielkich naszych działaczy patriotycznych to samo zespolenia tradycji z postępem, tenże sam patriotyzm zachowawczy i postępowy zarazem, złączony z szerokim szczerym humanitaryzmem.

Oto Kazimierz Pułaski, konfederat barski, a zatem przedstawiciel tego, co u nas w Polsce było najbardziej zachowawcze, oddający życie za wolność Ameryki, czyli za to, co było najbardziej postępowe w dziejach ówczesnych. Oto Kościuszko, również bojownik wolności amerykańskiej, który jako naczelnik narodu broniąc dawnej Polski, walczył zarazem za Polskę nową, w dążeniu porywał za sobą szlachtę, lud wiejski, mieszczaństwo i w tradycji wszystkich naszych warstw społecznych do dziś dnia żyje jako ideał patriotyzmu i postępu narodowego.

Tak zawsze był u nas. W prawdziwym patriotyzmie polskim miłość ojczyzny łączyła się z miłością postępu, pojętego jako dążność do bardzo wysokich ideałów ludzkości, jako walka z mrocznymi potęgami bezwładności społecznej, z mrocznymi potęgami zacofania które zawsze próbowały zepchnąć ludzkość z jej szlaków postępowych w trzęsawiska spleśniałego zastoju.

Reakcja była u nas zawsze niepatriotyczna, antynarodowa, nawet wtedy, gdy wynikała z przejęcia się tradycjonalną, a ciasno pojętą swojszczyzną. Wspomnijmy, jak skończył Rzewuski w Pamiętnikach Bartłomieja Michałowskiego, on, co tak cudownie umiał odtwarzać naszą przeszłość, a tak haniebnie zwątpił o naszej narodowej przyszłości! A cóż dopiero powiedzieć o owych „wielkich urzędnikach” z czasów Królestwa Kongresowego, o tych typowych przedstawicielach ówczesnej reakcji, tak potężnie napiętnowanej w III części Dziadów (w scenie „Salon warszawski”) piętnem narodowego przeniewierstwa?

Czyż wobec tego można mówić o patriotyzmie polskim, jako o sile zachowawczej, wrogiej, lub choćby obcej postępowi?

A jednak, cóż widzimy, cóż słyszymy obecnie?

Przed paru tygodniami powstało w Warszawie nowe stronnictwo Polska partia postępowa.

Na czele swojego programu wypisało ono hasło: ojczyzna i postęp, a w naczelnym artykule swojego organu prasowego „Przełomu”, silny położyło nacisk na „szczery, gorący patriotyzm” jako podstawę wszystkich swych dążeń postępowych, duchem liberalnym przenikniętych.

Wśród głosów prasy, oceniającej pierwsze kroki nowego stronnictwa, znaczące się jest bardzo odezwanie się „Dzwonu Polskiego”, organu narodowej demokracji, który wyraża ironiczne powątpienie: „czy polska partia postępowa potrafi połączyć patriotyzm z postępowymi działaniami, miłość narodu z miłością liberalnych instytucji?”.

Cóż to ma znaczyć?

Odkąd to w Polsce patriotyzm kłóci się z postępem, a miłość narodu z wolnością?

Chyba od czasu powstania sławnej doktryny egoizmu narodowego istnego koła piątego u tryumfalnego wozu tak zasłużonej skądinąd u nas partii politycznej! O ile prędzej bez piątego koła wjechałaby ona do serca narodu! O ile lepiej zdołałby przypomnieć sobie istotę patriotyzmu polskiego w pełni zachowawczych i postępowych jego żywiołów!

Że te ostatnie są jej obce, a przynajmniej mało swojskie o tym trudno powątpiewać. „Zachowawcza jest na wskroś nasza endecja” taki jest głos powszechny. Znajduje on w nowszych czasach coraz częstsze potwierdzenia w słowach i czynach stronnictwa.

Weźmy na to np. urzędowy program:

Napotkamy w nim wyraz postęp użyty tylko dwa razy i bardzo nawiasowo i w nader ciasnym znaczeniu, jako postęp w oświacie i uspołecznieniu niekulturalnych warstw ludowych. A rozpatrzmy się w przemówieniach, odezwach, czasopismach endeckich.

Wyrazy takie jak: liberalizm, postępowość, humanitaryzm są w nich wielką rzadkością i najczęściej użyte bywają z ironią, z niechęcią i ze wstrętem. Można by sądzić, że narodowemu demokracie nie przystoi zgoła być liberalnym i postępowym czasem nasuwa się nawet przypuszczenie, że, pomimo urzędowej nazwy, nie przystoi mu być demokratycznym!

Różne mogą być stronnictwa w kraju i różne być muszą. Zachowawczość sama nie mogłaby być poczytywana za winę stronnictwu narodowo-demokratycznemu, gdyby nie to, że poczytuje się ono za coś więcej niż stronnictwo. Endecja uważa się za prawdziwe przedstawicielstwo narodu, za najzupełniejszy wyraz współczesnego patriotyzmu polskiego. Otóż w tym charakterze błądzi ona niewątpliwie; własnego swego ducha błędnie za ducha narodu podaje i usiłuje go zaszczepić całemu narodowi czy z pożytkiem dla niego można w to wątpić!

Ale może zachowawczość naszych narodowców jest uwarunkowana przez antynarodowy charakter naszych postępowców?

Z wielu względów można by tak sądzić.

To, że wszyscy pamiętamy, jak w dniu wielkiej uroczystości narodowej pojawili się na ulicach Warszawy tacy skrajnie postępowi Polacy, co ośmielili się wrzeszczeć: „precz z Polską!”.

Ale pominąwszy te warcholskie wybryki postępowości socjalistycznej, zwrócimy się do poważniejszych objawów współczesnego postępu polskiego.

Przede wszystkim pamiętać trzeba, że ma on w sobie grzech pierworodny „nienarodowego” pochodzenia. Wszakże istniejące dziś u nas główne jego kierunki poczęły się w epoce pozytywizmu; rozwijały się pod przemożnym wpływem panujących wówczas prądów umysłowych, które przynosiły nam z zachodu dużo myśli żywotnej i wiedzy pożytecznej, ale dużo też zwątpienia, negacyjnej krytyki i pojęć materialistycznych. A przedostawały się owe obce prądy do umysłów naszej młodzieży In crudo na surowo, nieprzemyślane tak w głowach doświadczonych mistrzów, jak to było za świetnych czasów uniwersytetu wileńskiego; nie przyswojone, nie unarodowione w praktyce działalności publicznej, jak w reformatorskiej epoce działalności Sejmu Czteroletniego, przedostawały się przez naukę w obcej, wrogiej narodowi szkole, przez powierzchowne czytanie obcych haseł życiowych.

Niebawem ów teoretyczny, książkowy, czasem zgoła felietonowy pozytywizm postępowców warszawskich, spotkał się niespodzianie w dziedzinie polityki z praktyczno- utylitarnym pozytywizmem zachowawczym stańczyków krakowskich; a oba, pomimo zasadniczego przeciwieństwa swych zasad społecznych i filozoficznych, przez wspólne swe dążenia polityczne, oddziałały nie mało na warszawski kierunek ugodowy, będący ostatnim słowem wzbudzonej u nas po roku ‘63 reakcji przeciw zbyt wybujałym w czynie zapędom naszego patriotyzmu.

Być może reakcja owa była koniecznym i zbawiennym w zasadzie objawem wytrzeźwienia z uniesień z polityki fantazji i uczucia. Ale czy ten zwrot musiał się dokonać koniecznie pod obcymi wpływami pozytywizmu francusko-angielskiego i antypolskiego w trójlojalizmie kultu faktów dokonanych? Wielkie to jest pytanie. To pewne, że w wielkiej tej postaci swojej tłumił on nie tylko egzaltację uczuciową naszego patriotyzmu, lecz także zdrowy w nim objaw instynktu narodowego, tak nam jednak potrzebnego w naszym politycznym rozbiciu. Nie dziw też, że skoro wzbudził się ów instynkt wszechpolskości, nie tylko konserwatyści, ale też postępowi doktrynerzy pozytywizmu zaczęli go zwalczać. Pociągnęło to za sobą zaznaczony wyżej rozdział między ujawniającym się w prądzie wszechpolskim nacjonalizmem, a dążeniami postępowymi; rozdział tak przeciwny duchowi patriotyzmu polskiego i mogący nader szkodliwie oddziaływać na nasz rozwój polityczny w obecnej przełomowej epoce.

Im bardziej krańcowe, tym mniej narodowe i patriotyczne, oto główny rys współczesnych naszych stronnictw postępowych. Najbardziej krańcowe z nich stronnictwa socjalistyczne stopniowo w rozwinięciu swych dążeń rewolucyjnych coraz bardziej oddalają się od polskości.

Na jednym z pierwszych wieców, który się odbył w Warszawie po ogłoszeniu konstytucji, nawet przedstawiciel Bundu żydowskiego oświadczał się czymś w rodzaju patriotyzmu polskiego obecnie nawet polska partia socjalistyczna zdaje mu się być obca. Świeżo przedstawiciel jej na mannheimskim zjeździe socjalistów niemieckich publicznie wypierał się narodowego charakteru swego stronnictwa. Zresztą samo ono wyrzeka się go czynem, gdy teraz nie bacząc na okropne wyczerpanie i straszliwą niedolę całego kraju, z dziką zapamiętałością szerzy wciąż swój szalony terroryzm, grożący ostateczną ruiną całemu narodowi.

 Z innych stronnictw socjalistycznych socjalna demokracja Polski i Litwy, związana ściśle ze swymi współwyznawcami rosyjskimi, nie ma nawet, jak mniemam żadnych pretensji do narodowo-polskiego charakteru. Tym niej mieć ją może Bund żydowski, który wreszcie bądź zlewa się dziś z socjalizmem międzynarodowym, bądź zbliża się dziś do syjonizmu w jakiejś nowej organizacji, kształtującej się w ostatnich czasach. Najbardziej umiarkowane z naszych stronnictw socjalistycznych, Proletariat, nie zaznaczyło też w niczym swych narodowych dążeń. Zresztą zbyt nieliczne ono i słabe, by mogło współzawodniczyć z potężną, a tak przeniewierzającą się tej nazwie, polską partię socjalistyczną.

Niektórzy w zaciekłym konserwatyzmie i szowinizmie naszego stronnictwa nacjonalistycznego widzą jeśli nie główną przyczynę, to w każdym razie jedną z przyczyn odstrychnięcia się od polskości naszych socjalistów, a przede wszystkim najliczniejszej, tzn. narodowej ich partii. Nie przeczę, że endecja, przez swą oportunistyczną zachowawczość, zrazić mogła niejednego pozbawionego patriotyzmu narodowego socjalistę; nie przeczę, że w swych programach i w swych dążeniach zbyt słabo uwydatnia ona sprawę reformy społecznej, będącej w obecnej chwili, jeśli nie zawsze najbliższym, to z pewnością najważniejszym zadaniem w życiu całej kulturalnej Europy niemniej przeto mniemam, że wrogi naszym narodowym dążeniom nastrój naszego socjalizmu inne ma jeszcze, głębsze  przyczyny.

Przede wszystkim gra tu rolę kosmopolityczny charakter całego prądu socjalistycznego, uwydatniający się u nas w duchu, więcej niż gdziekolwiek, nieprzyjaznym i szkodliwym dla miejscowego społeczeństwa, a to z powodu obcych wpływów, które go sztucznie podbudzają. Słusznie powiedział Bismarck, że socjalizm rozwija się tylko u ludów narodowo nasyconych.

U nas nie może być oczywiście mowy o takim nasyceniu. Toteż jak jakkolwiek szybki wzrost naszego przemysłu usprawiedliwia poniekąd pojawienie się na naszej ziemi socjalizmu, to jednak gwałtowność zapędów w danej chwili daje się jedynie wytłumaczyć tylko wysoce niemoralnym położeniem naszego społeczeństwa, a więc jeszcze pod zewnętrznymi, wrogimi nam wpływami naszych niemieckich sąsiadów. Niemniej przeto socjalizm nasz w obecnej swej postaci wydaje mi się czymś tak obcym społeczeństwu polskiemu, że tylko w zamęcie chwili teraźniejszej cieszyć się może pewnym powodzeniem. Wraz z przejściem burzy rewolucyjnej utracić musi dzisiejsze swe znaczenie, lub też zasadniczej ulec musi przemianie.

Zbliżone niekiedy do socjalizmu, zalecające się doń nieraz (zazwyczaj bez wzajemności) nasze stronnictwa mieszczańsko-postępowe mają niewątpliwie więcej, aniżeli on, zabawienia narodowego, ale to często bywa blade, niewyraźne, czasem niedostrzegalne zgoła. W zamęcie dążeń politycznych na początku ruchu wolnościowego postępowcy nasi, spadkobiercy politycznie obojętnego, a narodowo co najwyżej letniego, pozytywizmu warszawskiego, dziwnie chwiejne i nieokreślone zajęli stanowisko. Prawda, że w aspiracjach, i żądaniach politycznych nie dali się innym prześcignąć, i owszem, naprzód się wysuwali z hasłami autonomii Królestwa, Sejmu ustawodawczego w Warszawie; ale w działaniu praktycznym, jakże słaby okazali dar orientacji narodowej, w jakże dziwne, antynarodowe wchodzili sojusze!

Szczególnie główna ich do niedawna przedstawicielka, demokracja postępowa (P. D.).

Współzawodnicząca z nią obecnie polska partia postępowa, w 1 numerze swego organu „Przełomu” stawia „Pedecji” bardzo poważny zarzut, że zwalczając energicznie nacjonalizm polski, pokrywała milczeniem nacjonalizm żydowski, a nawet sprzymierzała się z nim w okresie wyborczym.

Nie ma racji powątpiewać w zasadność tego zarzutu, stwierdzonego znanymi powszechnie faktami. Jakie to smutne, że nasz bardzo nieliczny obóz postępowy garstka inteligencji warszawskiej i kilku większych miast Królestwa w połowie, a przynajmniej w niemałej swej części, tak dwuznaczne pod względem narodowym zajmuje stanowisko, tak nakłania się stronniczo ku żywiołom wprost antypolskim.

Powstała świeżo polska partia postępowa składa się niewątpliwie z żywiołów bardziej swojskich szczerzej patriotycznych. Czy jednak zdoła ona być konsekwentną rzeczniczką polskiego patriotyzmu postępowego? Dotąd możemy wnosić o tym tylko z zapowiedzi organu jej partyjnego Przełomu.

Oprócz programowego hasła „ojczyzna i postęp” i oprócz programowego artykułu, zapewniającego o gorącym i szczerym patriotyzmie partii, daje nam to pismo w drugim swym numerze zasadniczy również artykuł pana Rappaporta o radykalizmie, jako o najistotniejszym kierunku współczesnych dążeń postępowych, który nowe stronnictwo w życiu naszego społeczeństwa zamierza rozwinąć.

Autor artykułu poucza nas, czym jest obecnie radykalizm. Otóż dowiadujemy się, że nie jest on obecnie tym za co powszechnie uchodzi: krańcową postępowością owszem, jest umiarkowanym dążeniem postępowym, zajmującym pośrednie miejsce pomiędzy liberalizmem mieszczańskim a wrogim mieszczaństwu socjalizmem. Gdy pierwszy ma za punkt wyjścia roussowską doktrynę umowy społecznej, a drugi teorię przymusu społecznego – radykalizm, nie uznając tyranii tego przymusu, opierać się chce na zasadzie solidarności społecznej, a za ideał obiera sobie „nie umowę, lecz quasi umowę, jako stosunek pomiędzy ogółem, a jednostką, która świadomie przyjmuje na siebie ciężary koniecznej więzi społecznej”.

A więc klasyczny oportunizm współczesnej burżuazji francuskiej, szukający bezpiecznych, pośrednich dróg wśród różnych niebezpiecznych krańcowości. I to ma być podstawa ideowa polskiej partii postępowej?

Solidarność społeczna, w teorii pusta abstrakcja, w praktyce tulenie się do siebie egoizmów ludzkich, „aby im było ciepło i przytulnie”, oraz jakaś „quasi umowa”, czyli jakieś „prawie coś” to mają być ideały polskiego postępu? Znikczemniałe mieszczaństwo sekwańskie, które przedwczoraj jeszcze płaszczyło się przed potęgą kolosu absolutyzmu, wczoraj wspierało go swymi pożyczkami w walce z ruchem wolnościowym, a jutro wolność całego świata gotowa będzie sprzedać za procenty od swych pożyczek to ma być wzór dla budzącego się do nowego życia narodu polskiego?

Doprawdy, można by powiedzieć, że nasi postępowcy niczego nie zapomnieli i niczego się nie nauczyli. Jak przed czterdziestu laty i teraz dziwną okazują skłonność do wierzenia w cudze bogi wątpliwej wartości i szukania u nich pomocy w swej pracy społecznej…

Ale wśród obecnego okresu burzy i parcia narodowych dążeń daremnie ponoć pomiędzy nami szukać będą współwyznawców swej wiary.

Wśród srożącej się wokół nas zawieruchy dziejowej wydają mi się oni rozbitkami pozytywizmu, którzy na wątłych tratwach partyjnych usiłują ocalić swe dawne, dziś przeżyte ideały. Jedna z tych tratew, noszącą miano postępowej demokracji, lawiruje bezradnie pomiędzy tyrańskim socjalizmem i wojowniczym judaizmem; druga, zwana polską partią postępową, zwraca się ku majakom radykalizmu francuskiego!

Sądzę, że żadna z nich na naszych wodach celu żeglugi nie osiągnie.

Z ducha narodowego jedynie może się rozwinąć szczero polski ruch postępowy: na szerokiej podstawie swojskiego życia ludowego musi się oprzeć prawdziwa demokracja polska.

Przed laty kilkunastoma powstał w Warszawie tygodnik „Głos”, jako organ nielicznej, ale silnie przekonaniami swymi przejętej i zjednoczonej gromadki młodych pisarzy, którzy w następstwie przyłączyli się przeważnie do kierunku wszechpolskiego.

Ten pierwotny „Głos” niedługo istniał; nic nie miał prawie z nim wspólnego wychodzący później w Warszawie pod tymże tytułem tygodnik literacki. Padło czasopismo, dzielnie się młodzieńczym zapałem prowadzone i przeniknione świeżą, żywotną ideą społeczną upadło właśnie dla tych przymiotów swoich, niemożliwych zgoła w ówczesnej atmosferze warszawskiej; upadło osobliwie dla owej idei przewodniej, ściągającej na swych rzeczników nie tylko prześladowanie cenzury rządowej, ale też niechęć i oburzenie wielu przysięgłych kierowników opinii publicznej.

Była to idea ludowości, jako naczelnej siły życia narodowego, idea pierwszeństwa w nim interesów ludu i obowiązującego podporządkowania im wszystkich innych spraw i zadań społecznych. Jakie się na to posypały protesty, jakie zarzuty, krzyki, potępienia!

„Ideologia, demagogia, chłopomaństwo, propaganda antyintelektualna!” tak wykrzykiwali nie tylko nasi zacofańcy patriarchalni, dla których cała kwestia ludowa streszcza się w maksymie: Skoro chłop będzie dobry, to go Pan Bóg i pan dziedzic będą kochać” lecz niekiedy miotali się na nich i nasi racjonalistyczni postępowcy, którzy radzi by przede wszystkim przerobić chłopa na burżuja nowoczesnego wedle najnowszych recept „kulturalno-scjentyficznych”.

A tymczasem…

Jakże się czasy zmieniają, a z nimi przekonania i idee! W roku zeszłym, na różnych wiecach i zebraniach politycznych słyszeliśmy hrabiów i książąt, zaklinających się że są demokratami-ludowcami, słyszeliśmy, jak najautentyczniejsi wielkowłasnościowi patriarchaliści „obszarnicy” przemawiali do włościan: „Wy wszystkim w kraju, do was przyszłość należy, wy o losach kraju rozstrzygać będziecie!”.

Wprawdzie obecnie takie hasła poczynają przebrzmiewać. Utytułowani i urodzeni ich głosiciele poczynają miarkować, że się może nazbyt zapędzili. Ale co się stało, to się nie odstanie! Życia wstecz nie cofnąć!

Ruch parcelacyjny (jak to między innymi skonstatował odbyty niedawno w Krakowie zjazd ekonomistów polskich) dąży najwidoczniej do zagłady u nas „szlacheckiej” własności ziemskiej. Tylko patrzeć, a Polska cała stanie się chłopska, stanie się jednym morzem chłopskiej własności, na którym tu i ówdzie pozostają wyspy latyfundiów magnackich. Czyż wtedy samą siłą rzeczy nie wejdą życie hasła „ideologów” z „Głosu”, wzywających do podporządkowania wszelkich spraw społecznych interesom ludu?

Ale czy dawni głosiciele tych haseł, późniejsi wszechpolscy, dzisiejsi narodowi demokraci, nie przeniewierzają się im obecnie? To przecież zarzucają im ze wszystkich stron zacofaństwo, szlachetczyznę, nieszczery demokratyzm…

Zarzuty te, przynajmniej w zastosowaniu do stanowiska endeków, w kwestii ludowej w znacznej części są niesłuszne. Instynkt narodowy uczynił ich ludowcami, podobnie jak wzbudził w nich ideę wszechpolskiej jedności. Instynktem odczuli pierwszorzędne znaczenie ludu wiejskiego w sprawie zjednoczenia i odrodzenia narodowego i gorliwie, a skutecznie pracowali nad unarodowieniem naszego włościaństwa. Wprawdzie przed nimi i poza nimi byli tacy (że wspomnę tu choćby wiekopomne zasługi Promyka), którzy na miejsce zalecanego im dawniej naszym chłopom patriarchalnego kultu pana dziedzica, umieli im zaszczepić obywatelski kult matki-ojczyzny, ale trzeba przyznać, że wszechpolacy tę poprzedników swych pracę nad ludem bardzo umiejętnie rozwinęli w kierunku politycznym i w zastosowaniu do potrzeb chwili.

Zawsze jednak nastręcza się tu pytanie: czy w niczym nie przeniewierzyli się w rozwiniętej ongiś w „Głosie” zasadzie podporządkowania sprawie ludowej wszystkich zadań naszego bytu zbiorowego? Otóż, zdaje mi się, że powodowani względami utylitaryzmu politycznego (któremu o wiele za wiele czynią ustępstw), zasadę te bardzo ograniczyli w swej działalności praktycznej, jeśli nie zastąpili jej przeciwną jej poniekąd zasadą podporządkowania sprawy ludowej sprawie narodowej, jak oni mówią, a właściwie swojemu pojmowaniu sprawy narodowej, jakby powiedzieć należało.

Istotne dobro naszego rodzinnego społeczeństwa polega nie tylko na unaradawianiu ludu to jest tylko faza przejściowa lecz nadto na uludowieniu narodu: to jest ostateczny cel rozwoju. Nasz naród do dziś dnia chory na chorobę arystokratyzmu szlacheckiego. Jeśli nie wyleczy się z niej w prędkim czasie zginie wśród zdemokratyzowanej Europy. A jakie na te chorobę lekarstwo? Wystąpienia na pierwszy plan życia społecznego warstwy szczerze demokratycznej, nie tylko wolnych od nałogowych fanaberii szlacheckich, ale nadto posiadającej pozytywnie antyszlacheckie zalety: wytrwałej pracy i umiarkowania życiowego, oraz ton swojski, rodzimy czysto polski i słowiański ton duszy!

 Czy taką warstwą może być nasze młode wyrabiające się wciąż jeszcze mieszczaństwo?

Niezależnie od braku w nim należytego wyrobienia, jest ono zbyt przerośnięte obcymi żywiołami; a przy całym uznaniu dla patriotyzmu naszych Buchmanów i Janklów, czy podobna przypuszczać, że oni zbiorowo, nie mówię tu o jednostkach mogli się zdobyć na pełnię tonu narodowego? A przy nadmiernej swej przewadze w życiu narodu czyżby nie zakłócili oni swym wpływem uroczystości jego tonu rodzimego?

Zresztą, o ile spotykamy w naszym mieszczaństwie żywioły czysto swojskiego pochodzenia, odnajdujemy w nich też zazwyczaj i swojskie, przenikające się na wskroś wszystkie warstwy naszego społeczeństwa cechy, skłonności i nałogi szlacheckie. Trudno by znaleźć w warszawie jakiegoś kupca, przemysłowca, czy zawodowego inteligenta, który by w ten lub ów sposób nie był spowinowacony, skoligacony czy ustosunkowany z mniej lub więcej wysoką arystokracją, który by nie miał jakiejś cioci hrabiny, jakiegoś utytułowanego wujaszka, który by nie był jeśli nie synem, to choćby wnukiem lub prawnukiem obywatelskim. A nawet Ci, co zupełnie są pozbawieni tych splendorów rodowych, przez indukcję nabierają odpowiednich im wad i przymiotów i swoje arcynieszlacheckie nosy z najautentyczniejszą fantazją i fanaberią szlachecką umieją do góry zadzierać.

Jednym słowem i nasze wyrabiające się mieszczaństwo nie jest wolne od choroby arystokratyzmu, którą przejęło od rozpływającej się w nim częściowo warstwy szlacheckiej. Czy kiedykolwiek choroby tej się pozbędzie? Czy wyrobi się w duchu prawdziwie demokratycznym na gruncie własnych swych wyobrażeń, tradycji, obyczajów, na wzór burżuazji francuskiej i niemieckiej?

Nie sądzę, aby to prędko mogło. Nie sadzę też, aby to było pożądane aż nadto mamy bijących się w oczy dowodów i oznak, świadczących o postępującym z przyspieszoną szybkością zwyrodnieniu całego mieszczaństwa europejskiego. Idzie ono najwidoczniej do swej zguby i ustąpić będzie musiało inny warstwom społecznym, które, jak mniemam, więcej się będą od niego różniły, aniżeli ono się różni od swej poprzedniczki arystokracji feudalnej dawnych wieków.

 

*

 

Czy wobec tego pożądanym byłoby zmieszanie całego naszego społeczeństwa?

Przydałoby się, nam to może przed stoma laty. Dzisiaj przyszłoby za późno, przyniosłoby nam tylko zachodnią zgniliznę burżuazyjną, bez której doskonale obejść się możemy i którą miejmy nadzieję za niedługo spłuczą z powierzchni życia europejskiego burzliwe fale rewolucji lub spokojne prądy reformy społecznej.

Oto czego nie pojmowali dawni pozytywistyczni i nie pojmują dzisiejsi radykalni postępowcy nasi, którzy cudzoziemców świeckich chodem chcieliby nas wprowadzić do zagrożonego rychłą ruiną gmachu liberalnej burżuazji europejskiej.

Spójrzmy na ten gmach przegniły i przejdźmy własnym chodem na własne drogi, wiodące do mającego się wznieść na rodzimym naszym gruncie gmachu „Polski, która będzie”.

Kto ma stanąć na czele pochodu w pochodzie ku owej Polsce przyszłości?

My szli tamże po staremu,

Wy dziś za młodu tam idziecie,

mówią duchy Ojców w Przedświcie.

         Ojcowie szli rycersko, zbrojnie, buńczucznie, szablą torując sobie drogę potomkowie w odmiennych warunkach, tylko przez pracę wytrwałą i trud mozolny mogą dojść do celu. A zaiste po takich drogach szlachta nasza nigdy chodzić nie umiała i dziś przewodniczyć na nich narodowi nie zdoła.

W tym razie urodzony szlachcic ustąpić musi pierwszeństwa pracowitemu chłopakowi. Te starodawne tytuły dodawane do nazwisk szlacheckich i chłopskich, jakże charakterystyczne określają znaczenie obu warstw społecznych!

Ale być może razem współrzędnie winny one kroczyć po drogach przyszłości w myśl hasła Krasińskiego: „Z szlachta polską, polski lud”.

Tenże sam poeta w innym swym wierszu w odmienny sposób pojął przyszły ich stosunek, gdy takimi oto słowy przemawia do szlachty:

Sama wolna, lud gniotłaś jarzmem niewolniczym,

chciałaś być wszystkim w kraju, dzisiaj jesteś niczym.

Zlej się z ludem, a on cię uzna swą ozdobą;

A gdy się ludem staniesz, on stanie się tobą.

Proszę pamiętać, że to mówi najbardziej szlachecki, najarystokratyczniejszy z naszych wieszczów.

Dzisiaj, po tylu doświadczeniach, po takich znacznych postępach demokratyzacji u nas i dokoła nas, z tym większą stanowczością domagać się musimy zlania się z ludem uprzywilejowanych warstw naszego narodu: i to nie w formie nie uszlachcenia ludu, jak dawniej pojmowano te sprawę, jak ja podał Sejm Czteroletni, jak ją przedstawił Mickiewicz w zakończeniu Pana Tadeusza: lecz raczej w formie uludowienia szlachty, czyli uludowienia całego narodu, o ile ten dotąd jeszcze przeniknięty jest różnymi przeżytkami szlachetczyzny.

Polska przyszłości odzyskać musi swój dawny ludowy, słowiański ton, którym rozbrzmiewała w zaraniu swoich dziejów, gdy Piast-kołodziej ugaszczał rzesze, przybyłe do Kruszwicy. Z chaty piastowskiej wyniknąć może jedynie ta odżywczą moc, która zapłodni przyszłe życie narodowe.

Lud wiejski, złączony tysięcznymi węzłami z naszą ziemią ojczystą, jej syn prawowity, jej pracownik wiekowy, przynosi nam swą swojskość i swą pracę, dwa najważniejsze czynniki przyszłego rozwoju narodowego; przynosi nam w zespoleniu ich ścisłym oba te przymioty, których razem w całej pełni nie znaleźć w żadnej z wyższych kulturalnych warstw naszego społeczeństwa: ani w nie dość swojskim mieszczaństwie, ani w mało pracującej lub niepracującej wcale szlachcie.

Prawda, brak mu trzeciego czynnika rozwojowego: kultury, ale ta może być zawsze nabyta przez pracę i przyswojona przez każdy o wybitnie swoich cechach organizm społeczny. Chodzi o to, aby ona przeniknęła główną, najbardziej rodzimą masę naszego społeczeństwa: włościaństwo i aby ją z tego łona, jako z olbrzymiego zbiornika żywych sił narodu, wytworzyć się mogła na drodze szczerze demokratycznej kultury Polska przyszłość, która przeżyty, dotąd jednak wśród nas panujący, ton szlachecki zastąpiłaby świeżym, często swojskim, a przy tym postępowo-twórczym tonem ludowym.

Oto, jak mi się przedstawia zasada pierwszeństwa ludu wiejskiego w naszym przyszłym rozwoju, zasada ongiś może zbyt krańcowo pojmowana i zbyt krzykliwie głoszona, dzisiaj niesłusznie na dalszy plan usunięta w dążeniach stronnictwa, które powinno by jak najściślej zespolić ze swą naczelną ideą wszechpolską.

Tylko przez lud i w ludzie odżyć może Polska jako rodzima, jednolita całość narodowa. Potężna fala żywotnej swojszczyzny ludowej zalać musi cały nasz byt kulturalny, spłukać z jego powierzchni wszelkie obce naleciałości, zatopić w sobie przeżytki naszego arystokratyzmu szlacheckiego, napełnić sobą i ożywić nasz pusty lub zmartwiały w bezdusznym materializmie demokratyzm mieszczański.

Jedynie nasze stronnictwo polityczne, przeniknięte prawdziwie narodową ideą wszechpolską, w zasadzie i w teorii uznaje to znaczenie ludu dla naszej przyszłości; uznaje je po części i w praktyce, gdy żywioły ludowe powołuje do uczestnictwa w życiu publicznym narodu. Dlatego tak często zdaje się zapoznawać w czynach swych i dążeniach, powodowanych ciasną zachowawczością szlachecką lub płaskim oportunizmem mieszczańskim?

Odpowie kto, że tego wymagają względy polityki realnej. Prawda, że ta nieraz żąda różnych ustępstw i kompromisów; ale strzeżmy się, abyśmy w nich nie zatracili wszelkiej ożywczej, twórczej idei naszych dążeń. Zdarza się to aż nadto w życiu narodów. Dziś jest to zjawisko powszechne. Nie ma dziś twórczych idei narodowych; są dziś tylko przeżuwające lub drapieżne wszechżercze instynkty narodów. Czy Polska przyszłości ma być jednym z tych przeżuwaczy i drapieżników nacjonalistycznych?

Mówicie: niech będzie sobie czym chce, byleby była, byle odzyskała samoistny byt polityczny! Jest to poniekąd kwestia wiary. Sądzę wszakże, że ktokolwiek w myśl się wczuje w duchowy rozwój naszego narodu nie uwierzy, aby mógł on powstać do nowego bytu mocą drapieżnej zachłanności, lub zachowawczego przeżuwania swych własnych lub obcych przeżytków społecznych.

Wszyscy wielcy budziciele Polski wzywali ją zawsze do życia gromkimi hasłami wyższego postępu. Teraz, gdy lada chwila przed całą Europą otworzyć się mogą nowe widnokręgi postępowych dążeń, wy, mniemający się przywódcami narodu, te hasła półgłosem tylko szepczecie lub je całkiem przemilczacie.

Ale, pomijając już dziwną ślepotę narodowej demokracji wobec tych idealnych widnokręgów przyszłości, okazuje ona rażącą krótkowzroczność wobec bardzo bliskich realnych swych zadań. Głosi się stronnictwem demokratycznym i ludowym, a zarazem zachowawczym, sądząc, że nie ma w tym żadnego przeciwstawieństwa ponieważ i lud nasz wiejski zachowawczym przesiąknięty jest duchem. Mniemam, że zachodzi tu wielkie nieporozumienie.

Lud jest zachowawczy, jako ciemne chłopstwo, niezdolne widzieć przed sobą jaśniejszych widnokręgów postępu; zachowawczymi mogą być też jednostki spośród ludu, które z pewnym stopniem oświaty, znalazły się osamotnione w sferze szlachecko-mieszczańskiej, przystosowują się do zasadniczego jej tonu; ale czy sądzicie, że oświecone i uświadomione masy ludowe pozostaną zachowawczymi, gdy jasno ujrzą, że właściwie nic nie mają do zachowania z obecnego swego stanu, a wiele do zdobycia na drogach postępu? Czy sądzicie, że te masy pójdą za wami, gdy im każecie dreptać w kręgu waszego mieszczańsko-szlacheckiego konserwatyzmu?

Bardzo niebezpieczne złudzenie, które już w Galicji zostało dawno rozwiane, gdy lud tamtejszy, zrażony konserwatyzmem przodowniczych klas społecznych, zajął wrogie względem nich stanowisko i często dał się powodować warcholskim demagogom. Oby u nas, w Królestwie, nie powtórzyło się coś podobnego na większą jeszcze skalę.

 

VII.

Demokracja chrześcijańska.

 

Pod jednym wszakże względem lud nasz wiejski pozostanie przeważnie zachowawczym w bliskiej, a nawet w dającej się przewidywać dalszej przyszłości pod względem religijnym.

Dowodem Poznańskie, gdzie znaczne postępy oświaty i uświadomienia ludu w niczym nie przyczyniły się do osłabienia religijnych jego uczuć. Jakże to charakterystyczne, że pierwszy wielki nasz poeta, pochodzący z ludowo-wiejskiej sfery wielkopolskiej Jan Kasprowicz, pomimo wszelkich swych bluźnierstw i zwątpień hiobowych, tak głęboko jest religijny! Porównajmy go z całym zastępem wolnomyślanych naszych poetów i myślicieli pochodzenia mieszczańskiego lub mieszczańsko-szlacheckiego, bądź zupełnie antyreligijnych jak Świętochowski, bądź wielce sceptycznych, jak Asnyk i Konopnicka. Śpiewak Pieśni wieczornej tym samym zapewne, co i oni, podlegał wpływom zabójczym dla wiary; dlaczego jednak zachował ją w głębi swej duszy, tak potężną, choć tak burzliwą, szarpaną tak straszliwymi wichrami zwątpienia? Czy nie daje się to wyjaśnić czysto swojskim, ludowym jego pochodzeniem i ściślejszą przez nie łącznością z plemiennym duchem narodu?

To pewne, że duch ten zawsze głęboko był religijny i takim okazywały się we wszystkich swych wielkich przedstawicielach od Długosza aż do Mickiewicza. Twórca Dziadów pod względem siły i wysokiego napięcia swej religijności może być porównywany z jednym tylko Dantem, największym religijnym wieszczem całego chrześcijaństwa. A inni nasi wielcy poeci i myśliciele jakże głęboko przejęci byli duchem religijno-chrześcijańskim, nawet wtedy, gdy tak bardzo, jak np. Trentowski, podlegali obcym wpływom racjonalistycznym.

Jeśli teraz wyobrazimy sobie, że lud nasz cały ze swą duszą, pełną wiary, wstąpi do gmachu naszej kultury narodowej, to zaiste nie potrzebujemy się obawiać, aby uległ tam wpływom wierze szkodliwym. Raczej umocniony w niej zostanie przez obcowanie z wielkimi duchami narodu i z kolei sam się przyczyni do spotęgowania jego nastroju religijnego.

Nie chcę, oczywiście, przez to powiedzieć, aby owa ludowa Polska przyszłości miała się rozwijać na gruncie ciasno pojętej ortodoksji.

 Wszelka ciasnota i martwa formułkowość życia religijnego, obca była duchowi narodowemu i wielkim jego rzecznikom, wskazującym istotne jego cele i zadania w jak najszerszym rozwinięciu wewnętrznych zasobów wiary i miłości. Dowodem na to tak mało u nas rozumiany i oceniany towianizm. Dowodem idee Cieszkowskiego, a w ostatnich czasach tak na wskroś narodowym i religijnym duchem przesiąknięte poglądy Stanisława Szczepanowskiego.

Czy te i tym podobne objawy nie zdają się świadczyć, że naród nasz, być może wraz z innymi współplemiennymi narodami słowiańskimi powołany jest do pełnego rozwinięcia w swym życiu duchowej idei religijno-chrześcijańskiej? Że naród nasz powołany jest do zespolenia jej z dążeniami demokratycznymi, oczyszczonymi z materializmu współczesnej demokracji mieszczańskiej? A, zaiste, wszystko za tym przemawia, że do takiego ideału chrześcijańskiego Europa prędzej czy później będzie się musiała nawrócić! Żadne społeczeństwo nie zdoła żyć bez wiary w jakiś ideał wyższych dążeń. Cały świat klasycznej starożytności upadł, gdy tę wiarę zupełnie utracił! Za naszych dni do niedawna jedynie socjalizm marksistowski zdawał się istotnie ją posiadać. Dziś w naszych oczach najwidoczniej ulega on zwyrodnieniu i rozkładowi: u nas przeradza się w najpospolitsze zbójectwo, za granicą (jak o tym świadczą ostatnie kongresy socjalistyczne w Mannheimie i w Mediolanie), dąży do oportunistycznego przymierza z radykalną, zwalczaną dotąd przez siebie, burżuazją, której prędzej można przyznać przymioty, aniżeli wiarę w cokolwiek znajdującego się poza obrębem materialnego jej dobrobytu i używania.

Wiara w wyższy ideał życiowy i dziś, jak przed wiekami, tylko w chrześcijaństwie pełnym jaśnieje blaskiem, za dni naszych tylko w prawdziwej demokracji chrześcijańskiej może stać się czynnikiem przyszłego postępu ludzkości.

Demokracja taka powstaje niby, rodzi się wciąż na Zachodzie Europy, ale dotąd jakoś narodzić się i zakwitnąć nie może.

Wiele prób, mało skutków!

Widocznie grunt chrześcijański u ludów zachodnich zbyt jest wyjałowiony, aby mógł wydać zbyt bujną i żywotną roślinność duchową. Czy nie sądzono jej zakwitnąć na głęboko religijnej glebie dusz polskich i słowiańskich w ogóle? Czy nie na tym polega od dawna przeczuwane w niej i poza nią nawet (np. przez wielkiego myśliciela niemieckiego Herdera) posłannictwo dziejowe Słowiańszczyzny?

Mało kto interesuje się u nas tymi pytaniami.

Stronnictwom naszym zupełnie zdają się one być obce, a najbardziej narodowej demokracji, która z chrześcijańską demokracją nic zgoła nie ma wspólnego, chociaż podaje się za stronnictwo i demokratyczne i chrześcijańskie, a religię nieraz wysuwa naprzód w swych programach społecznych. Jakże jednak nieszczerze się nią posługuje, po prostu jako przynętą dla tych, co w nią wierzą; jakże ją ponieważ w pismach swych naczelnych rzeczników (np. Z. Balickiego i R. Dmowskiego) nadając jej znaczenie tylko martwego czynnika państwowego, czegoś w rodzaju policji duchowej, regulującej porządek moralny w społeczeństwie!

Sądzę, że naród nasz prędzej czy później odczuje nieszczerą religijność stronnictwa, podobnie jak odczuje też nieszczerą jego demokratyczność i postępowość, a wtedy odwróci się od niego i własną pójdzie drogą! Będzie to kresem powodzenia narodowej demokracji, która w obecnej postaci mogła tylko obudzić w naszym społeczeństwie ideę wszechpolską, ale nie zdołała jej rozwinąć w postępowym rozwoju. Za bardzo tkwi ona całym swym jestestwem w oportunizmie mieszczańsko-pozytywistycznym, który panował nam przez pół wieku zwątpienia o wyższych ideałach przyszłości. Ale teraz, gdy wśród wielkiego przewrotu politycznego nowe się przed nami otwiera życie, ustąpić musi miejsca wierze w przyszły ideał, w ową umiłowaną przez naszych wieszczów Polskę, która będzie Polską ludową i chrześcijańską!

Najnowsze artykuły