Artykuł
Przyczyny upadku Polski

Pierwodruk: „Czas”, 1915, 24 grudnia, nr 666

 

[recenzja książki:] Oswald Balzer: Z zagadnień ustrojowych Polski (Studia nad historią prawa polskiego). We Lwowie 1915, w 8-ce, str. 75.

 

Prof. Balzer należy do najbardziej zasłużonych i szanowanych postaci naszego naukowego świata. Ogromną wiedzę i talent łączy z gorącym narodowym uczuciem, które mu kazało kilkakrotnie zabierać głos w obronie godności lub interesów narodowych; dość przypomnieć napaść Mommsena. Każdy jego występ chowamy wszyscy we wdzięcznej pamięci, a każdego jego odezwania się w sprawach narodowych słucha bacznie całe społeczeństwo. Może więc na czasie będzie zwrócić uwagę szerszych kół na jego najnowszą naukową rozprawę, której wnioski sięgają o wiele dalej, aniżeli z tytułu można by sądzić.

Już od szeregu lat ukazywały się jego mniejsze lub większe studia nad historią organizacji politycznej, będące, jak się wolno spodziewać, prawami przygotowawczymi do dzieła, obejmującego cały rozwój ustroju Polski, zapowiedzianego jako część składowa „Encyklopedii”, wydawanej przez Akademię Umiejętności. Obecna praca jest zreasumowaniem kilku takich studiów, a ujęta jest w formę publicznego odczytu.

Prof. Balzer rozpoczyna od stwierdzenia, iż Polska upadła w chwili, gdy dokonywało się w niej wewnętrzne przeobrażenie, mające na celu usunąć niemoc rządu centralnego, nadużycia liberum veto, wybujałą władzę sejmików, ścieśnienie żywiołu mieszczańskiego, ucisk włościan. Wady te uważane są nie tylko przez obcą historiografię, ale często i przez naszą, jako przyczyny upadku Polski. Rozbiory przyjść musiały – bo Polska „stojąc nierządem” wywołała je sama. Tezę tę pragnie prof. Balzer poddać krytycznemu rozbiorowi, wykazać jej słabe strony i raz na zawsze z nauki usunąć.

W tym celu rozpatruje bliżej szczegóły niedomagań Rzeczpospolitej i zadaje sobie za każdym razem pytanie, o ile są one tylko Polsce właściwe, a o ile spotykają się i gdzieindziej. Mamy tu więc porządną próbę zbadania ich ze stanowiska porównawczego, które jedynie jest zdolne uzasadnić nasz sąd o wartości lub ujemnej stronie pewnego urządzenia. Rzecz bowiem jasna, iż ferować wyrok ze stanowiska dzisiejszych naszych potrzeb i pojęć, byłoby to ubolewać nad naszymi przodkami, że nie znali aseptyki albo elektryczności. Byłyby to sądy bezwzględne, podczas gdy podstawą historycznej oceny musi być relatywność sądu.

Przede wszystkim więc: „Sejm walny” Rzeczpospolitej jest wprawdzie instytucją sui generis, posiadającą pewne cechy ściśle polskie, nieznane na Zachodzie, ale w zasadzie swojej jako przedstawicielstwo stanowe jest podobny do wszystkich sejmów europejskiego kontynentu. Dwie można tylko wskazać jego ujemne strony, niespotykane na Zachodzie: brak udziału miast od r. 1505 aż do reform Wielkiego Sejmy oraz „najboleśniejszy wrzód” liberum veto; ale do reformy obu przystąpiła Polska jeszcze w ciągu XVIII w. (str. 15). Jest też do zapisania inny oryginalny czynnik w charakterystyce sejmu polskiego: „nie poza sejmem (jak gdzieindziej), ale z senatem i w senacie, a zatem także i w sejmie występuje król jako jego część składowa”. Monarcha i stany zostały w ustroju polskim ściślej ze sobą zespolone, jak to było przy zwykłym typie średniowiecznej, dualistycznej monarchii, w czym krył się wcale nowożytny pomysł, który wykiełkowawszy mógł wytworzyć podobne instytucje, jak je zna tylko ustrój angielski. Na razie jednak niósł on w sobie zarodek wielkich niebezpieczeństw, zmniejszając wpływ monarchy na funkcjonowanie urzędów koronnych i litewskich.

Krytyce może też podlegać instytucja sejmików ziemskich (str. 16), której się ogólnie przypisuje zapanowanie partykularyzmu dzielnicowego i egoizmu warstw wyższych ponad interesem ogólnym; ona to wskutek przekazania jej ważnych zadań administracji państwowej, ma być przyczyną anarchii i zastoju w maszynie państwowej. Przeciwko takiemu pojmowaniu podnosi autor, iż partykularyzm sejmikowy i samorząd sejmików nie są bynajmniej właściwością polską, gdyż sejmiki obwodowe w Czechach a komitetowe na Węgrzech całkiem podobnie do naszych wyglądają i funkcjonują, ba, nawet widzimy bardzo podobne instytucje w potężnej Francji (Bretania, Burgundia). A przecież nikt nie twierdzi, jakoby wskutek posiadania instytucji partykularnych i odśrodkowo działających Francja czy Węgry weszły na mylną drogę rozwoju.

Najważniejszą wadą ustroju Polski był brak silnie zorganizowanej władzy rządowej (str. 21), i idąca za tym anarchia stosunków społecznych. Autor wskazuje najpierw, że stosunkom polskim można gdzieindziej przeciwstawić inną ujemną stronę: „anarchię idącą z góry, anarchię władz i organów rządowych” (str. 25), przez co rozumie samowolę biurokratyczną. Absolutyzm był zmorą społeczeństw i Polska słusznie się go obawiała, bo nikt wówczas nie mógł wiedzieć „że stanie się on pomostem do stworzenia monarchii konstytucyjnej”. Jeżeli z obawy absolutyzmu Polska trzyma się oburącz zasady elekcyjnej to trzeba przypomnieć, że ona i gdzieindziej współcześnie panuje bez szkody dla trwałości państwa (str. 31). Zarzuca się Polsce, że nie wytworzyła dobrej i wszechstronnej organizacji urzędniczej, ale prof. Balzer jest zdania, że ten zarzut jest niesłuszny, o ile się stanie na gruncie porównawczym i zmierzy urządzenia polskie np. z urządzeniami państw habsburskich. „Bardziej zróżnicowaną (niż w Polsce) była tu tylko zmieniania zresztą często, organizacja władz centralnych, natomiast urządzenie władz niższych zbliżało się dosyć do typu polskiego” (str. 32). Natomiast naprawdę słabą stroną naszą była daleko sięgająca zależność zarówno wielkich urzędów, jak i starostów polskich od sejmów, względnie sejmików, stojąca w związku z przedwczesnym („za wcześnie występującym”, str. 36) organicznym zespoleniem władzy królewskiej z sejmem „przez które Polska wyprzedziła cały ówczesny kontynent europejski”.

Stosunki społeczne Polski były przedmiotem gorącej, czasami nawet namiętnej oceny swoich i obcych, jak gdyby jakieś curiosum gdzieindziej niespotykane. Całkiem niesłusznie (str. 37). Analogie do polskich przywilejów szlachty spotykamy we Francji i w Prusach – i to nie tylko w XVI, ale także w XVII i XVIII wieku. Miasta we Francji i Austrii nie tylko „podlegały w owym czasie takim samym ograniczeniom, jak w Polsce, ale częściowo zachodziły się w położeniu znacznie gorszym” (str. 39-47). W kwestii poddaństwa chłopa – konkluduje w obszerniejszym wywodzie prof. Balzer – nie spotykamy u nas w szeregu uciążeń niczego, co by wybiegało poza granice ustalone w krajach zachodnich (str. 60). Owszem, w niejednym szczególe widzimy złagodzenie (zwłaszcza na wschodzie państwa!). Ludność wiejska przez rozbiory „nie zyskiwała wolności obywatelskiej i samodzielności gospodarczej”.

Opierając się na tych wywodach, przeczy autor, jakoby „istniały jakieś szczególne, nam tylko właściwe wady ustrojowe, za które należałoby pociągnąć do odpowiedzialności samą tylko przeszłość Polski” – tak, że upadek jej można by poczytywać „za proste, naturalne i konieczne następstwo wadliwego ustroju” (str. 61). Niedomogi ustrojowe i społeczne istnieją i gdzieindziej, póki nie zostały usunięte przez reformy XVII i XVIII wieku. Ale i w Polsce w tym samym czasie, co na zachodzie, albo mało co później, zostają takie reformy podjęte. Tylko w „nielicznych kierunkach zapisać się da jakaś ważniejsza reforma na zachodzie” (str. 65). Właściwie tylko liberum veto i luźny stosunek organów rządowych do monarchy są naprawdę właściwymi Polsce błędami ustroju, ale oba zreformowano z własnej inicjatywy jeszcze za czasów niepodległości. Natomiast „w niejednym szczególe zasady ustrojowe polskie przedstawiają się jako doskonalsze” od współczesnych zachodnich (str. 67).

Na ogół więc ustrój nasz „winien zostać szanowną i czcigodną pamiątką naszej przeszłości dziejowej”, a przypuszczenie, iż on właśnie sprowadził upadek kraju jest bezzasadne, Przyczyny upadku należy szukać poza stosunkami ustrojowymi, a jeżeli wykluczymy przyczyny tak mało prawdopodobne, jak np. położenie geograficzne Polski, albo błędny system przymierzy zagranicznych w ostatniej dobie państwa, to jakaż przyczyna upadku Polski nasunie się najłacniej historykowi? Na to zasadnicze pytanie odpowiada czcigodny autor z pewnym niejako wahaniem: „Nie można przesądzać, czy nie zbliża się chwila, w której… trzeba będzie sięgnąć po odpowiedź pierwszą z brzegu i najprostszą, że właściwą, rozstrzygającą przyczyną upadku naszej państwowości, istotną causa efficiens tego zdarzenia, jest pożądliwość złączonych, więc przemożnych… sąsiadów” (str. 75).

Otóż mimo wszystko nie jestem przekonany, aby się taka chwila zbliżała i aby odpowiedź „najprostsza” i „pierwsza z brzegu” mogła społeczeństwu i nauce wystarczyć. Niewątpliwie „pożądliwość” odegrała przy rozbiorach rolę bezpośredniej przyczyny – temu chyba nikt nie przeczył – ale skierowanie jej w naszą stronę było tylko czystym, od nas niezależnym przypadkiem? Tak zaś wynikałoby z określenia „istotna causa efficiens”. – Rozważmy to pytanie.

Jest niewątpliwie wielką zasługą, że postawiono wreszcie kwestię polskiego ustroju na tle porównawczym, które wiele w nim tłumaczy. O znaczną część porównań można się wprawdzie z autorem spierać – bo niewątpliwie dużo jest rzeczy ryzykownych w tym, co mówi. Wskazuję, jako przykład, nie mam bowiem zamiaru wyliczać tu wszystkiego, na niedocenienie znaczenia, jakie posiada wczesne wykształcenie naczelnych urzędów w krajach habsburskich i we Francji – albo na nie wciągnięcie w rachubę działalności, jaką gdzieindziej rozwinęło państwo w sprawie chłopskiej jeszcze w w. XVII czego u nas, niestety, nie było. Lecz to wszystko są odcienie i szczegóły, mało tylko modyfikujące główną tezę.

Nie o polemikę z tą tezą, tylko o wnioski, które z niej czcigodny autor zdaje się wyciągać chodzi tym razem. A wnioski te zdają się stać w związku z zapatrywaniem, że forma „ustroju” decyduje o żywotności państwa. Dwa państwa, mające ten sam lub bardzo zbliżony ustrój, powinny swoim poddanym zapewnić tę samą dozę pomyślności, powinny okazywać tę samą energię w spełnianiu swoich celów. Otóż to jest rzecz wątpliwa.

Ustrój państwowy jest tylko pewną zewnętrzną formą, która nie decyduje jeszcze o wewnętrznej treści życia. Treść państwowego życia polskiego w ostatnich zwłaszcza dwóch wiekach Rzeczpospolitej, choćbyśmy akceptowali kwestię bardzo podobnego ustroju, jest bardzo daleką od życia zachodnich sąsiadów. Przy badaniu jej, jakie natrętne wątpliwości niepokoją nas nieustannie! Czy rozwinęliśmy w XVII wieku merkantylizm, organizujący przemysł i handel w sposób dawniej nieznany, a bogacący naród? Czy istotnie nie podjęliśmy o wiele, wiele za późno reform agrarnych – w porównaniu choćby do habsburskiego sąsiada? Czy ukształtowaliśmy należycie naszą politykę celną, aby nie paść ofiarą wyzysku i zubożenia? Czy umieliśmy zawsze ograniczyć drogę „lewa” na rzecz „prawa”, tak jak to się stało gdzieindziej za pomocą srogich ordonansów lub konstytucji kryminalnych? Nie stawiamy nawet pytania o dbałość co do organizacji wojska i skarbcu, bo samo postawienie tej kwestii w formie pytania byłoby ironią.

Nie! Do rozwinięcia działalności administracyjnej, do zapewnienia swoim poddanym tej pomyślności materialnej i duchowej, którą na ogół mimo wszystkich swoich błędów osiągnęło państwo Ludwika XIV i jego naśladowców, było państwo polskie niezdolne. Oczywiście nie dlatego, że nie było absolutne i biurokratyczne, że trzymało się zasady, tak doskonale przez prof. Balzera rozwiniętej: Król w senacie, a więc w sejmie. Nie wszystkie państwa ówczesne były absolutne. Porządek, merkantylizm i działalność administracyjna dała się doskonale pogodzić z rządami oligarchii arystokratycznej w Anglii (parlament) i z jej samorządem lokalnym. Tak samo zbogacenia Niderlandów w XVII w. dokonuje się pod rządami ustroju republikańskiego, przy czym nie brakuje nawet frapującej analogii do polskiego liberum veto.

Na odwrót zaś są państwa zbudowane w kształcie absolutnej monarchii, jak Hiszpania, które weszły na drogę administracyjnego i ekonomicznego zastoju niemal równocześnie z Polską.

Nie tylko więc silna władza monarchiczna była wówczas warunkiem i dowodem państwowej żywotności. Mógł ją niewątpliwie zastąpić jakiś inny czynnik polityczny. Czynnik, który by rozumiał, że interes ogólny, interes powszechnej pomyślności musi pójść górą ponad prywatę średniowiecznych stanów, prowincji, korporacji, ponad dobro pojedynczych a możnych jednostek w państwie. Czynnik, który by w imię tego powszechnego interesu mógł podjąć pewne reformy prawne, społeczne i ekonomiczne, a nawet – zorganizował społeczeństwo na nowo na zewnątrz i na wewnątrz. Takim czynnikiem byli w Anglii lordowie, w Niderlandach przedstawiciele „vroedschappen”. Zbędną tam okazała się absolutna władza królewska i biurokracja, bo kto inny obronił kraj i urządził nowożytne społeczeństwo. I doskonale!

Polska silnej władzy monarchicznej nie wytworzyła, ale także nie wydała z swego łona takiego wyższego czynnika, który by miał jakiekolwiek zrozumienie ogólnego interesu, a zarazem miał w swym ręku możność jego urzeczywistnienia. Odpowiedź dlaczego tak się stało, jest niesłychanie trudna. Najłatwiej uczynić to spychając odpowiedzialność na barki jednostek, złych królów, tych czy innych magnatów, sprzedanych posłów. Niestety, nie oni robią w gruncie rzeczy historię. Nie psychologia jednostek, ale psychologia masy – jest wedle dzisiejszego poziomu nauki tą bryłą, którą trzeba zanalizować i rozkruszyć, aby dojść do jądra prawdy. „Duch” ożywiający masy społeczne wytworzył w krajach zachodnich takie zjawiska jak np. polityka merkantylna i kapitalizm – to w ostatnich czasach stwierdzono w nauce z całym naciskiem, a podobnie jest i z rozwojem politycznym. Znaczna liczba osobników posiadających pewne właściwości psychiczne, odziedziczone lub świeżo nabyte, a przeważająca swą liczbą i wpływem w społeczeństwie – decyduje o nastroju i charakterze masy.

Otóż życie psychiczne szlachty polskiej – o ile chodzi o sprawy polityczne – jest niewątpliwie inne w wieku XVI-XVIII jak za Zachodzie; charakteryzuje go zaś przede wszystkim wybujanie interesu prywatnego i partykularnego. Ten punkt widzenia przeważa i decyduje we wszystkich warstwach. Wybujał ów „prywat”, z którym tak wymownie walczy już nawet Rej, nie mówiąc o Skardze lub Starowolskim. „Miejcie wspaniałe i szerokie serca na dobro wszystkich dusz, które to Królestwo zamyka! Nie cieśnijcie, ani kurczcie miłości w swoich domach, ani pojedynkowych pożytkach. Nie zamykajcie jej w komorach ani skarbnicach swoich. Niech się na lud wszystek z was z gór wysokich jako rzeka w równe pole wylewa!”. To jest skarga nad skargami w historii naszej – tak jak bywają pieśni nad pieśniami.

Gdybyż to polska magnateria, gdybyż to Izba sejmowa złożona z braci szlachty, albo sejmik obradujący w kościele wśród zgiełku i pijatyki, wzniósł się był na to stanowisko! nasza forma państwowa spełniłaby wówczas swoje zadanie i byłaby istotnie, jak chce prof. Balzer, „szanowną, czcigodną pamiątką naszej przeszłości dziejowej”. Tak, jak się rozwój potoczył, musi budzić krytykę – nie sama tylko forma, rzecz jasna – ale duch prywaty, który machiną rządową poruszył. Potrzeba było dopiero pracy Kołłątaja i Staszica, aby rozpowszechnić w społeczeństwie wielkie i zdrowe idee o moralnej jedności, jaką tworzy każdy naród i jakiej musi być „pożytek pojedynkowy” – jednostki czy grupy – podporządkowany. Oni spełnili dopiero u nas tę rolę, jaką we Francji odegrał Bodinus.

Potrzeba było dopiero niezapomnianej nigdy działalności poezji romantycznej, aby w ogniu fanatycznego patriotycznego uczucia wytrawić resztę stanowego egoizmu i spoić naród w bryłę jednolicie czującą. Jej zawdzięczamy, że stanęliśmy po rozbiorze silniej jako naród, aniżeli za czasów samodzielnego państwa.

Pozostaje oczywiście otwarte pytanie, dlaczego w Polsce od wieku XVI instynkt społeczno-polityczny zanika coraz więcej – niemal do szczętu. Nasuwają się różna przypuszczenia, lecz nie tu miejsce je rozwijać. Stwierdzić tylko wypada, że w dość podobnej – jak wykazuje prof. Balzer formie (choćbyśmy nawet niektórych analogii nie uznali) – kryła się w Polsce inna treść społeczna, oparta na innej psychologii mas rządzących.

Położenie nasze polityczne stawało się wskutek tego coraz gorsze, coraz groźniejsze. Dom stracił szyby, okiennice, progi i zamki, które go miały bronić. Padł wreszcie ofiarą pożądliwości, a właściciel nie mógł nawet naprawdę stanąć w jego obronie. Jeśliby przed sędziego przyprowadzono w takim wypadku winnych, musiałby wydać wyrok jasny i prosty. Nie mam na myśli oczywiście uniewinnienia chciwości – ale nie sądzę także, aby wtedy właśnie „zbliżała się” chwila, w której można oszczędzić właścicielowi słów prawdy, gorzkiej prawdy.

 

 

Najnowsze artykuły