Artykuł
Ograniczenie demokracji czy sejmokracji

Pierwodruk: „Czas” 19 VII 1928, nr. 163. Przedruk: S. Estreicher, Konserwatyzm krakowski. Wybór pism, Kraków 2012.

 

 

Gazety i gazetki radykalne straszą swoich wyborców, jakoby przy sposobności zmiany konstytucji rząd zamierzał ograniczyć, względnie nawet zupełnie znieść, powszechne prawo głosowania do Sejmu. Straszy tym nieustannie „Robotnik”1 i różne radykalne gazety chłopskie, biorąc stąd asumpt do przedstawiania przyszłej reformy jako zamachu na prawa ludu, na demokrację i na zwierzchnictwo narodu – a zarazem grożąc oporem ze strony socjalistów i chłopów. Jest to oczywiście manewr taktyczny. Chodzi o zohydzenie przyszłej reformy i zastraszenie rządu, aby się w ogóle do naprawy ustroju nie zabierał. W tym celu przedstawia się ją z góry jako zamach na demokrację i odwraca się uwagę od faktu, że reforma powinna być reformą sejmokracji. Tymczasem byłoby niesłychanym błędem, gdyby rząd, uderzając w sejmokrację, ograniczał lub znosił demokrację. Ani chwili nie wątpimy, że rząd tego błędu nie popełni.

Głosowanie powszechne jest wyrazem tego dogmatu politycznego, iż władza w państwie wywodzi się od ludu. Dogmat ten jest we wszystkich nowożytnych konstytucjach milcząco lub wyraźnie (jak w naszej) przyjęty, a o ile przez jakiś dogmat inny nie zostanie zastąpiony, trzeba z niego wysnuć konsekwencje. Lud rządzić sam bezpośrednio nie może i musi władzę jednemu albo dwóm organom do wykonywania przekazać. Sejmokracja polega na tym, iż Sejm z r. 1921 prawem kaduka przekazał całą władzę sobie, zostawiając dla głowy państwa tylko marny cień władzy. Reforma sejmokracji musi polegać na tym, aby władza przekazana była przez lud nie jednemu, ale dwóm czynnikom: parlamentowi i głowie państwa. Ale przekazywanie powinno się odbyć, jak dotąd, za pomocą udzielania mandatu przez lud.

Jest nawet możliwe – a zdaniem naszym nawet potrzebne – zrobić na drodze demokracji krok dalszy, wprowadzając wybór głowy państwa nie przez Zgromadzenie Narodowe (jak dotychczas), ale przez lud. Od wielu lat bronimy na tym miejscu zdania, iż wybór głowy państwa przez Sejm i Senat czyni tę głowę państwa władcą słomianym. Przejście do systemu amerykańskiego, przy którym wybór należy do osobnego ciała elektorów, obdarzonych zaufaniem bezpośrednio przez lud, nadałoby głowie państwa dużo większy autorytet, niż go ma przy dzisiejszym naszym systemie. A jeśli co jest zgodne z demokracją, to właśnie ten system wyborów, jaki proponujemy, a nie dzisiejszy sejmokratyczny. Próżne więc strachy na Lachy, jeśli kto ciągle straszy swych czytelników z tego powodu „ograniczeniem demokracji”. Chodzi o ograniczenie sejmokracji!

Prawdziwym i poważnym ograniczeniem demokracji byłoby odebranie ludności tego prawa głosowania do Sejmu, jakie już w całej Polsce od dziesięciu lat posiada i jakie z wielkim przejęciem się wykonywa. Odebranie jej tego prawa, powtarzamy, byłoby błędem. Głosowanie powszechne do Sejmu jest naprzód szkołą dla ludności, w której uczy się ona, iż państwo i lud to jedność – a przecież takie zespolenie się ludu z państwem, to warunek egzystencji państwa. Państwo, gdzie ludność nie czuje się identyczną z państwem, stoi na glinianych nogach. Można było dziesięć lat temu rozprawiać, czy ludność Polski jest już dość dojrzałą politycznie, aby jej przyznać naraz, bez stopni ewolucyjnych, to doniosłe prawo; można było się wówczas pytać, czy ludność Polski, składająca się z kilku grup etnicznie i kulturalnie niejednakowych, nie powinna być dopiero z wolna edukowaną do identyfikowania się z państwem polskim – ale dzisiaj na te wątpliwości za późno. Klamka i drzwi zamknęły się przed nimi już przed dziesięciu laty! Cofnięcie głosowania powszechnego byłoby odczytane przez znaczną część ludności jako deminutio capitis2, jako odebranie pewnym grupom społecznym czy narodowym praw przez nie nabytych. Co innego przyznawać z wolna, co innego odebrać nagle. Odebranie prawa głosowania do Sejmu musiałoby też mieć dwa skutki: 1) albo rozgoryczenie mas i podatność ich na agitację antypaństwową; 2) albo ich apatię i zobojętnienie dla państwa – oba skutki ze stanowiska interesu państwowego fatalne! Nie sądzimy też, aby jakikolwiek rząd w Polsce, a już najmniej obecny, poszedł tą drogą.

Co innego jest jednak pozostawienie w spokoju zasady głosowania powszechnego, a co innego reforma ordynacji wyborczych. Dzisiaj ordynacja i dla Sejmu, i dla Senatu jest fatalną, tworzy też Sejm i Senat oba zgoła nieodpowiednie. Jedną z jej wad jest to, iż wybory do Sejmu są bliźniaczo podobnie urządzone, jak wybory do Senatu, a w rezultacie Senat i Sejm są bliźniacze. Tymczasem zasada dwuizbowości wymaga, aby każde z tych ciał posiadało własną indywidualność i aby one były braćmi – starszym, rozważniejszym, i młodszym, energiczniejszym. Otóż nasz system wyborczy, przy pozostawieniu zasad powszechności głosowania do Sejmu, powinien być zreformowany tak, aby można było wytworzyć Senat dojrzalszy niźli Sejm, a Sejm energiczniejszy niźli Senat – a w tym celu byłoby najlepiej przyjąć dla Senatu odmienny sposób kompletowania jego składu. W niczym to nie ubliża zasadom głosowania powszechnego do Sejmu, a tym samym w niczym nie grozi „demokracji”. Wszak w krajach tak demokratycznych, jak Francja, jak Stany Zjednoczone, jak Belgia, skład Senatu jest wszędzie odmienny niźli izby posłów. A nikt nie przedstawia tam tego faktu jako zamachu na demokrację. Amerykanin, wobec którego p. Niedziałkowski3 by twierdził, że w Stanach nie ma demokracji, roześmiałby się na to i w głos, i w nos.

Tak samo i inne zasady ordynacji wyborczych, żeby tylko przytoczyć naszą obecną Hondtowską4 proporcjonalność, nie wytrzymały próby doświadczenia. Nie jest to żaden zamach na „demokrację”, jeśli się żąda podwyższenia granicy wieku przy prawie czynnym, albo zmniejszenia liczby posłów, albo wyborów pośrednich do Senatu, albo zniesienia głosowania na numery, albo wrzucenia do kosza list państwowych itd. Nie ma tego wszystkiego w Ameryce czy Francji, ale jest tam za to prawdziwa a nie papierowa demokracja. Błędna ordynacja – to lichy Sejm i Senat, a lichy Sejm i Senat to – niechby nasi sejmokraci raz chcieli to zrozumieć – to grunt i warunek dla dyktatury. Dyktatura to chwast, który się tylko tam przyjmuje, gdzie parlament nie dorasta do zrozumienia interesu państwowego. Kto chce konserwować w spirytusie błędy naszych ordynacji wyborczych, jak to czynią panowie sejmokraci, ten czyni możliwą i pożądaną dyktaturę. My jej nie chcemy.

Nie łudzimy się wcale, aby nasze uwagi przekonały „Robotnika” czy inne organy demagogiczne, iż nie każda reforma jest zamachem na demokrację i że demokracji przy należytej reformie nic grozić nie powinno. Napiszą oczywiście to, co zawsze, że „obszarnicy”, „biurokraci”, „fabrykanci”, „profesorowie” itp. umyślnie kłamią, a lud oszukać się im nie da. Niech piszą! Na szczęście lud sejmokracji nie chce, lud jej nienawidzi – a nie będzie popularniejszej u dołu reformy, niźli ta, która poskromi i uniemożliwi nadużycia suwerenów sejmokratycznych.

 

 

Przypisy

1               „Robotnik” – dziennik socjalistyczny, centralny organ Polskiej Partii Socjalistycznej ukazujący się nieprzerwanie od 1894 do 1939 r. W latach 30-tych XX w. stał się główną gazetą lewicowej opozycji i osiągnął nakład 60 000 egzemplarzy.

2              Deminutio capitis (łac.) – śmierć cywilna, pozbawienie praw cywilnych.

3               Mieczysław Niedziałkowski (1893-1940) – polityk socjalistyczny, działacz PPS w zaborze rosyjskim, wieloletni poseł PPS, współautor Konstytucji marcowej, współtwórca Centrolewu, redaktor naczelny „Robotnika” (1927-1939), po klęsce wrześniowej współtworzył Służbę Zwycięstwu Polski, aresztowany przez Gestapo został rozstrzelany w Palmirach.

4              Hondtowska proporcjonalność – system d’Hondta to jeden z popularniejszych systemów przeliczania liczby uzyskanych w wyborach głosów na liczbę mandatów należnych danej liście czy partii.

 

Najnowsze artykuły