Artykuł
O liberalizmie
Uwagi nad pisemkiem „Polska i Rossya w 1872 przez
b. Członka rady Stanu królestwa polskiego, Drezno 1872”.

 Pisma, t. IX, Warszawa 1908, s. 95-112.

 

 

Dzieło, z którego poniżej sprawę zdać chcemy, zostało napisane w sierpniu i wrześniu 1902 r. Autor jego Emil Faguet[1], członek Akademii francuskiej od 1900 r., jest w pełnej sile i dojrzałości talentu i słynie jako najznakomitszy po Tainie[2] i Renanie[3] znawca i historyk literatury. Znany jest też jako publicysta, nawykły do wypowiadania bez ogródek gorzkich i nieprzyjemnych prawd swo­jemu narodowi.

Naród francuski, w porównaniu z dawniejszym swym stanem, znaczeniem i wpływami, jest obecnie, wedle Fagueta, w okresie osłabienia, znajduje się na pochyłości, stacza się w przepaść. Zda­nie to brzmi tak ostro i bezwzględnie, że zakrawa na paradoks. Odczytując je, doznajemy pewnego rodzaju przykrości, my zwła­szcza, cośmy, pomimo zawodów i rozczarowań, sympatii do naro­du francuskiego się nie wyzbyli, tak silnie łączy nas z nim nić kul­turalnej tradycji, tak wiele mamy z nim rysów pokrewnych. Po przeczytaniu książki Fagueta czytelnik odnosi to samo wrażenie, jakie odnosili nasi ziomkowie, którzy bywali we Francji podczas ostatnich kryzysów politycznych, jak np. podczas katastrofy bulanżyzmu[4], rozwiązania sprawy Dreyfusa[5], albo gwałtownego wypędzania katolickich kongregacji z ich szkół i zakładów. Zdawało się, że Francja stoi w przededniu wojny domowej lub rewolucji. Tymczasem było to złudzenie. Nawet po najgorszym rozwiązaniu bieżącej kwestii wszystko się znowu uspokajało, uciszało i szło dawnym trybem. Tak wielką zasobność posiadają wysoka cywilizacja i pracowitość narodu przy naprawianiu szkód i dźwiganiu się z upadków jeszcze większych, niż dzisiejszy. Przypuśćmy, że wnioski Fagueta są paradoksalne, wszakże i w paradoksie każdym jest pewne ziarnko prawdy, które warto wyłuskać, by zeń potem skorzystać. Takie właśnie stawiamy sobie zadanie, przystępując do streszczenia książki.

Tytuł książki: O liberalizmie, tłumaczy osobiste stanowi­sko autora wśród swojego narodu. Jest on najczystszej wody li­beralistą, to jest obrońcą najwszechstronniejszej, rozumowi odpo­wiedniej wolności, która wrodzoną nie jest, ale której się dorabia w społeczeństwie, i która stanowi cel i ukoronowanie wszelkiej kul­tury. Łatwo zrozumieć, że Faguet musi być zasadniczym prze­ciwnikiem tworzącej się obecnie, ale nieustalonej ostatecznie nauki socjologii. Pracujący nad tą nauką uczeni podają, że społeczeń­stwo ludzkie nie jest nawet rojem albo mrowiskiem, ale olbrzymim żyjątkiem, a w tym żyjątku pojedynczy ludzie są tylko ko­mórkami. „Czuję, powiada autor, że jestem całym człowiekiem, a we mnie wmawiają, że jestem cudzym jakimś palcem albo no­sem”. Sam Herbert Spencer[6] dużo budował na tym upodobnieniu społeczeństwa do ciała organicznego, ale następnie to upodobnie­nie odrzucił, jako niepotrzebne rusztowanie, po zdobyciu za pomo­cą niego kilku indukcji socjologicznych. Człowiek jest takim samym zwierzęciem społecznym, jak pszczoła albo mrówka, rodzi się istotą niewolną, albo przynajmniej nieskończenie posłuszną, wszelkiemu despotyzmowi uległą, ale stopniowo się wyzwala, przy­czyniając się za pośrednictwem swojej woli do zbiorowej roboty swego mrowiska. Jednostka ludzka żadnych wrodzonych jej praw nie posiada, ale ma niezmiernie liczne potrzeby, które się zaspo­kajają wspólnymi siłami zbiorowiska za pomocą wszelakich stowa­rzyszeń, począwszy od rodziny, plemienia, kraju i aż do najwyższe­go w danej chwili ugrupowania, zwanego państwem. Rodzi to państwo zawsze i wszędzie gwałtowna i niezbędna potrzeba obro­ny przeciw nieprzyjacielowi zewnętrznemu. Formy tego uorganizowania się bywają najrozmaitsze. Czasami powstaje państwo z podboju, czasami z przypadkowego zlepienia się cząstek, czasa­mi z umowy, ale zawsze z obawy o niebezpieczeństwo zewnętrzne, a obawa ta pochodzi stąd, że z natury swej człowiek posiada ani­musz nie pokojowy, ale zaborczy, bojowniczy. Temu to animuszo­wi zawdzięczamy pojęcie ojczyzny. Francja zawdzięcza swoją mi­łość ojczyzny wojnom z Anglikami w XIV wieku, Ludwik XIV i Napoleon wytworzyli ojczyznę u Niemców. Państwo powstaje przez wytworzenie się rządu, który narodowi przewodzi. Temu państwu i jego rządowi Faguet mylnie nadaje niezmiernie szczu­płe granice, sprowadzając ich zadania do dwóch tylko punktów: obrony zewnątrz i utrzymania materialnego porządku wewnątrz, tak iż, wedle niego, wszystkie atrybucje państwowe wyczerpują się przez wojskowość, policję, wymiar sprawiedliwości i finanse, potrzebne do utrzymania całej tej organizacji. Sam Faguet przy­znaje, że w tym zakresie, ale w tym tylko, państwo jest wszech­mocne i zbyt mało władzy mieć nie może. Taką może być przy­szłość bardzo jeszcze odległa, taką nie jest bynajmniej teraźniej­szość. W przyszłości, przez nieuniknione i coraz to szybsze sku­pianie się mniejszych państw w coraz to większe, wielkopaństwowe ogromy, dojść musimy do ustrojów nie państwowych, jak dzi­siaj, ale już federacyjnych, w których rząd zwierzchni, nie mogąc podołać swoim teraźniejszym zadaniom, zacznie sam zmniejszać swoje atrybucje, a większą część tych, które posiada, włoży na sa­morządy krajowe, miejscowe, zniżające się aż do miejskich i gmin­nych. Tak będzie kiedyś, ale jeszcze nie dzisiaj. Dziś rząd czu­je się powołanym do kierownictwa wszystkimi objawami życia społecznego i przykładania się, aby naród, przezeń rządzony, do­trzymał kroku innym i nie był zacofany nawet w gospodarstwie, w nauce albo sztuce. Dodajmy, że nawet w przyszłości i przy najbardziej rozwiniętym samorządzie, państwo powinno nawet w tych gałęziach, którymi się nie zajmuje bezpośrednio, posiadać pewne narządy chociażby tylko kontrolujące i nadzorcze. Ponie­waż jednak w przyszłości zapowiada się w ciągu wieków odmiana, i sam ideał, który stawia Faguet, jest bardzo logiczny i bardzo po­żądany, więc mamy powód do patrzenia i do rozumowania z jego stanowiska.

Francję XVIII wieku uciskały po pierwsze: rażący nierów­nością feudalizm, dochodzący w różnych warstwach ludu prawie do niewoli, i po wtóre: średniowieczny dynastyczny monarchizm, który pokonał ten feudalizm, ale go nie uprzątnął i wybujał na nim, jak na naturalnym swym podkładzie. Z walki narodu, już bardzo cywilizowanego podczas średniowiecza, z wymienionymi przez nas dwoma despotyzmami, wywiązał się na progu XIX wieku dramat wielkiej rewolucji francuskiej, dotąd w XX wieku niezakończony i tym odznaczający się w ostatnich swoich aktach od pierwszego rozegranego w samym końcu XVIII w., że wtedy dramat ten całą Europę poruszał, a dziś mało już obchodzi inne na­rody europejskie, lecz nabiera coraz więcej cech, dla narodu francuskiego tragicznych. Przed laty 80 Mickiewicz w swoim orędziu do Lelewela[7] tak się o dramacie tym wyrażał:

 

Tak z pomąconych chęci i myśli natłoku

Rewolucyjny Gallów wylągłeś się smoku…

 

Mickiewicz sądził, że już się ten dramat zakończył, kiedy „ptak cesarski wyleciał z gminowładnego gniazda”. Okazuje się, że tak nie jest, że wylot ptaka był tylko pomniejszym epizodem, a w gnieździe wrą dotąd i kotłują pomącone sprzeczne żywioły, tak nie znoszące się wzajem, jak ogień i woda. Jedne pierwiastki są liberalne (od Montesquieu[8]), a drugie jakobińskie (od Rousseau[9]). W obecnej chwili biorą przeważnie górę jakobińskie nad liberal­nymi, zaś odwrotne podniesienie się liberalnych wcale się nie za­powiada. Aż dotąd dyskutowane są zawzięcie obie deklaracje o prawach przyrodzonych człowieka z 1789 i 1793 roku.

Faguet przeczy istnieniu jakichkolwiek praw człowieczych wobec społeczeństwa i rządu, ale twierdzi, że mogą być prawa oby­watelskie, właściwe każdej osobie w narodzie, wskutek wysokiego stopnia cywilizacji tego narodu: wolność osobista, prawo do bezpieczeństwa osoby i własności, nawet prawo do udziału w samo­rządzie. Dotychczas, gdy chodzi o usunięcie despotyzmu, wytwo­rzonego przez ześrodkowanie całego życia społecznego, tak publi­cznego jako i prywatnego w rządzie, łudzą się ludzie, sądząc, że można załatwić sprawę przez podstawienie jednej osoby zamiast drugiej, będącej u steru rządu, nie tykając całego mechanizmu władz, albo przez ogłoszenie, że wszechwładztwo (souveraineté) przenosi się z panującej osoby na sam naród, to jest na jego przed­stawicieli. Wedle Fagueta, samo pojęcie wszechwładztwa narodu jest nonsensem, ponieważ rząd powinien mieć tylko ściśle ograniczone funkcje; wypadałoby więc słowo souveraineté wykreślić, a każdą konstytucję zaczynać od tego, że rządowi przynależne są takie a takie prawa wobec narodu, ale nie na odwrót. Za naj­większy z nonsensów w bardziej jakobińskiej deklaracji z 1793 r. uważa Faguet jej artykuł 3, który powiada, że „tous les hommes sont égaux par la nature et devant la loi”.

Łatwo zrozumieć, że ten artykuł wywołały wszystkie krzyw­dy średniowiecza, że chciano wszystkim ludziom ułatwić wstęp do publicznych urzędów, ale jakiż Bóg, powiada Faguet (str. 64), mo­że nakazać, by przy okrutnej nierówności, panującej w całej natu­rze, ludzie byli między sobą równi, by nikt nie śmiał być wyższym ode mnie, ani być w czymkolwiek lepszym, niż ja? Dwa główne, biegunowo przeciwne dogmaty zapisane są w deklaracjach 1789 i 1793: wolność i równość. Ostatni przeważył, natomiast skurczył się i zniknął pierwszy. Przyczyn tego wypadku doszukuje się Faguet we właściwościach duszy francuskiej dzisiejszej, podając obraz tej duszy wcale niepochlebny. Wolność i równość są to dwa upodobania, mniej lub więcej wydatne u rozmaitych ludów. We Francji upodobanie bez miary w równości przeważa nad upodo­baniem w wolności, które prawie zanikło. Odbywa się proces przejścia po kolei od równości przed prawem do równości polity­cznej, od politycznej do realnej – w socjalizmie docierający do dylematu: albo partażyzm (równy podział dóbr), albo kolektywizm (komunizm majątkowy); na koniec dążność do równości bezwzględ­nej, to jest do niwelowania wszelkich różnic w umysłowej lub mo­ralnej wartości człowieka. Wszystkie walczące słabsze stronnictwa powoływały się na wolność, ale była to z ich strony hipokryzja; wyrzekały się wolności i ciemiężyły ją, skoro tylko brały górę.

Faguet twierdzi, że Francja jest jednym z krajów najmniej liberalnych, najmniej wolnych, że tylko dzięki łagodności obyczajów nie czuć tu braku wolności; że każdy rząd we Francji miał despotyzmu tyle, ile chciał, i że pod despotyzmem zawsze cieszyli się Francuzi największym komfortem. Zarzuca Faguet Francuzom, że są zbyt mało patrioci, że każdy z nich jest partyjny, że są prawie na wskroś etatyści, to jest państwowcy, dbali o to, by nic z wszechwładztwa państwa nad człowiekiem nie uronić, bo każdy ma nadzieję, że ze swoją partią to olbrzymie narzędzie działania posiądzie i użyje go dla dopięcia celów swojego stronnictwa, dla zaspokojenia swoich stronniczych zachceń i namiętności. Nie ma we Francji żadnego stronnictwa, które by się skupiało pod sztandarem czystej wolności człowieczej; nie ma nawet żywiołów, z których się mogło takie stronnictwo utworzyć. Tworzą się wprawdzie koalicje pobitych stronnictw, które się hasłem wolności po-sługują, ale dzisiaj to głównie legitymiści, orleaniści, bonapartyści, nie zaś postępowcy, którym samą przez się ta wolność nie bywa na myśli.

Zachodzi pytanie: skąd się jednak wytworzył taki fatalny i szkodliwy bieg rzeczy, zmierzający nie ku naprawie, a raczej ku upadkowi narodu? Na to pytanie daje Faguet odpowiedź, w któ­rej znać ucznia Taine’a i wyznawcę jego teorii rasy, środowiska i chwili. Jużciż do obecnego niepomyślnego stanu duszy francu­skiej po troszę przyczyniła się rasa, ale nie stanowczo, bo narody teraźniejsze, między nimi francuski, są mocno mieszane. Waż­niejsze ma znaczenie, że dziejowo ten naród został łacinnikiem, ma piętno rzymskiej kultury i tradycji, że został wytresowany przez rzymskich prawników i cezaryzm, że przesiąkł rzymskim eta­tyzmem, to jest państwowością. Następnie w ciągu lat 800 naród ten nałożył się do monarchizmu i dotąd pozostaje monarchistycznym aż do szpiku swoich kości, lubi królów swoich dawniejszych i obcych teraźniejszych, mile wspomina Ludwika XIV[10]. Kiedy z konieczności dziejowej stali się Francuzi republikanami, postawili w miejsce króla rząd, obdarzony wszelkimi prawami, które miał Ludwik XIV, zwiększyli tylko liczbę urzędników, których Francja posiada więcej, aniżeli jakikolwiek inny kraj. Rząd jest to złoto runo, a stronnictwa są niby syndykaty, tworzące się po to, by to runo dla siebie wyłącznie zdobyć i łupem się tym podzielić. Do­dajmy, że na narodzie tym, mocno biurokratycznym, wyciśnięto jest jeszcze inne piętno, nie godzące się z liberalizmem, a miano­wicie piętno wychowania, które odbywało się w duchu religijnym – albo katolickim, albo protestanckim, zanim od wielkiej rewolucji zaczęło się prześladowanie religijności w wychowaniu. Od czasów tej rewolucji sam katolicyzm mocno się zmienił, stał się liberalniejszym, wszakże nie mógł się wyzbyć swojej natury, a naturą tą jest uległość i posłuszeństwo wobec powagi. Z protestantyzmem, który był we Francji kalwiński, było jeszcze trudniej, było to wy­znanie bardziej prześladowane niż katolicyzm. Najciekawszą czę­ścią dzieła Fagueta jest ta, w której czyni przegląd niezliczonych nieprzyjaciół wolności, między którymi uwydatniają się nastę­pujące potęgi: monarchizm, arystokratyzm, socjalizm, równość, wszechwładztwo narodu i sam jego teraźniejszy parlamentaryzm.

Liberalizmowi najłatwiej jeszcze poradzić sobie z monarchizmem, jeżeli panujący nie jest mistykiem, jeżeli nie zamierza opie­kować się duszami ludzkimi przed Bogiem, jeżeli nie żywi bardzo szerokich zamiarów i nie jest bardzo dumny, jeżeli oddaje się głów­nie tylko tym specjalnym funkcjom rządu, które Faguet mocno ogranicza.

Trudniejszy jest stosunek wolności do arystokratyzmu, który Faguet starannie odróżnia od licznych arystyj, to jest od ugrupo­wania ludzi lepszych, doborowych, stowarzyszających się dla do­pięcia wspólnymi siłami jakichkolwiek celów społecznych, ale nie politycznych, i stanowiących sam kwiat i najlepszą część wszelkiej demokracji. Przez arystokrację rozumie Faguet oligarchię, małe grono ludzi, z wyłączeniem wszystkich innych, zajęte rządzeniem. Jest to forma rządu nietrwała, najczęściej tylko przejściowa; jeżeli jest zamknięta, prędko się wyradza; jeżeli jest otwarta, demokratyzm wciska się do niej przez wyłomy, a potem burzy twierdzę, do której już się przedostał. Arystokracja nie sprzyja nigdy wol­ności, nie sprzyjała jej nawet ta mieszczańska arystokracja, która rządziła Francją od 1815 aż do 1848 mądrze, ostrożnie i oszczęd­nie i zostawiła po sobie dobrą pamięć, ale zgubiła siebie przez swój wstręt do wolności, przez to, że udzielała jej niechętnie i w tak małej dozie, że to, co udzielała, nie zasługiwało na imię wolności.

Socjalizm jest najzupełniejszym wyrazem despotyzmu, jest zaprzeczeniem wolności w najbardziej ostrej formie. Monarchizm krępował tylko jednostkę, a socjalizm ją unicestwia, czyniąc wszystko dla państwa i przez państwo. Każda jednostka w socjalizmie urzęduje, aż do ostatniego wyrobnika. Wszelka swoboda uważana jest jako ubytek sił społecznych i anarchia.

Jużeśmy się dotykali tego najgorszego przeciwnika wolności, który tkwi nie w idei i zasadzie, ale w krwi i temperamencie każ­dego Francuza i ma bliski związek ze znamienną cechą jego chara­kteru, jego towarzyskością. Wykoleja go, drażni i sprawia mu nie­słychaną przykrość wszelkie wyosabnianie się, niezależność, wszel­ka niezwykłość, nawet bawienie się w inny sposób, niż wszyscy inni. Drażni go, gdy ktoś nie jest takim comme tout le monde. Wszelkie odrębne grupowanie się jest już zawiązkiem ligi, wy­znania, stowarzyszenia, to jest początkiem jakiejś arystokracji, obrażającym wygórowane zamiłowanie w równości, właściwe Francuzowi.

Bardzo ważnego przeciwnika posiada wolność w uznanej za fałszywą przez Fagueta idei ludowego wszechwładztwa. Proponu­je on przyjęcie i zapisanie do konstytucji zasady: il n’y a pas de souveraineté. Inaczej postanowili ci, co monarchizm we Francji pokonali. Usunęli oni tylko monarchę, ale nie dotknęli w niczym władczego porządku, na którym trzymał się rząd monarchiczny i sami zainstalowali się w tym rządzie, dając mu tylko inne hasło. To, co było królewskie, przezwali narodowym; wmówili w siebie, że wszyscy będą sądzeni przez wszystkich, to jest, że obsługiwany naród będzie zarazem i swoim posługaczem. Słowo zmieniono, ale rzecz została i despotyzm jest taki sam, jak poprzednio. Chcąc go obalić, ma Francuz do czynienia z tą samą ideą, która stanowi tego despotyzmu przyczynę.

Zadziwić może, jako niespodzianka, ta okoliczność, że do naj­ważniejszych nieprzyjaciół wolności we Francji zalicza Faguet par­lamentaryzm, to jest nie to, co nazywamy parlamentem w ogóle w krajach konstytucyjnych, ale układ władz naczelnych francu­skich, wedle działającej konstytucji z 25 lutego 1875 roku. Wia­domo, że w krajach konstytucyjnych parlamentaryzm wprowadzo­ny został dla ograniczenia monarchicznego wszechwładztwa; naj­pierw przez podział władzy najwyższej na trzy zupełnie niezależne gałęzie: prawodawczą, wykonawczą i sądową, a następnie przez podział najwięcej obaw budzącej gałęzi – władzy prawodawczej – pomiędzy dwie równoważne izby, kompletujące się przez członków z urodzenia albo z wyborów. Obie to izby nawet zgodnie działa­jące, nie stworzą ustawy, dopóki władza wykonawcza jej nie ogłosi.

Niezaprzeczenie ma ten system swoje zalety i może służyć jako rękojmia człowiekowi, że przysługujących mu praw człowieczych czy obywatelskich nikt nie uszczupli i nie zniesie. Najpochopniejszą do uszczuplenia ich byłaby władza wykonawcza, ale ta nie stanowi praw, a tylko je wykonywa. Władza sądowa w prawo­dawstwie nie bierze udziału, tylko oddziaływa na wykroczenia przeciwko prawu. Gdyby sam naród bezpośrednio prawa stano­wił, byłaby to najbrutalniejsza tyrania większości, to jest połowy narodu, z dodatkiem chociażby jednego jeszcze głosu; ale naród nie radzi o sobie sam, radzą tylko jego wybrańcy, przedstawiciele większości nie całego narodu, ale małej tylko jego części, daleko mniejszej od połowy. Są obywatele, którzy z powodu zajęć i prze­szkód brać udziału w wyborach nie mogą, są, jeszcze liczniejsi, obojętni, którzy uczestniczyć w wyborach nie chcą, wyłączają się wreszcie dzieci i kobiety. Wedle obliczeń Fagueta, we Francji, przy powszechnym głosowaniu, z 40 milionów ludności, przyczy­niają się do prawodawstwa przez swych przedstawicieli tylko 4 mi­liony głosujących. Ci, co układali konstytucję, baczyli na to, by prawodawcy wybierani byli na niewielki szereg lat, by po upływie pewnych lat znowu ubiegali się o wybór, jako nieposzlakowani w swoim sprawowaniu się w parlamencie; aby prawodawcy peł­nili swoją robotę rozważnie, pokonując mnóstwo umyślnie na­gromadzonych trudności i ocierając się, o ile można, bez zahaczeń i o władzę wykonawczą i o sądową. Ostrożności co do funkcjonowania prawodawców są tak wielkie, że niepodobieństwem zdaje się pogwałcenie przez nich kardynalnych praw człowieka i postanowienie jakichkolwiek bądź ustaw tyranizujących.

A jednak w narodzie francuskim, nie posiadającym zmysłu wolności, oraz mało dbającym o prawa człowiecze, które go prawie nie obchodzą, wszystkie te ostrożności i gwarancje schodzą na nic i wyglądają jako łudzenie się ludzi, albo kpiny po prostu. W naro­dzie tym, na tle niby zbawczego i wolność zabezpieczającego par­lamentaryzmu, rozsiadły się dwa przepotężne, popierające się wza­jem wszechwładztwa: 1) wszechmoc parlamentarnych prawodaw­ców i 2) wszechmoc tej dziesiątej części narodu, to jest tych 4 milionów, które faktycznie rządzą przez głosowanie powszechne. Roz­patrzmy się w każdej z tych wszechmocy.

Wszechmoc parlamentu ma taki ustrój: w ciągu czterolecia, na które bywają wybierani deputowani prawodawcy, są oni prawie nieograniczonymi panami sytuacji. Mogłaby ich wstrzymywać tylko władza sądowa, gdyby była postawiona na straży konstytucji, ale takiej władzy sądowej Francja nie posiada.

Nie wstrzymuje ich bynajmniej władza wykonawcza, bo ją całkowicie pochłonęli. Trzymają oni tę władzę za kieszeń: mogąc odmówić jej pieniędzy. Przy tym co chwila mogą przy pierwszym lepszym głosowaniu zwalić gabinet, to jest wypędzić hurtem wszystkich ministrów. Na koniec zrobiono ich faktycznie całkiem odpowiedzialnymi przed sobą, wraz z ich naczelnym wodzem-pre­zydentem, którego w gruncie uczyniono manekinem przewodniczą­cym na samych ceremoniach urzędowych. Ci prawodawcy pozo­stawili zależnej od siebie władzy wykonawczej, to jest gabinetowi, mianowanie sędziów. Uskuteczniło się w ten sposób zlanie się w parlamencie wszystkich trzech władz naczelnych: prawodawczej, wykonawczej i sądowej.

Jest przy tym ten parlament rządem i centralnym i miejsco­wym. Kraj stanowią i stolica i prowincje, razem wzięte. Prawo­dawcy są głównie przyjezdni z prowincji, w niej zakorzenieni, w niej mający klientelę, stanowiący miejscową arystokrację, ale mają swą rękę i w ministerstwach, i w prefekturach, i we wszyst­kich najdrobniejszych urzędach państwowych.

Wszechmoc panującego stronnictwa chowa się poza wszech­mocą parlamentarną. Jest to nie widoma, ale rzeczywista przewa­ga już nie całego narodu, który, jako osoba prawna, jest tylko czczą fikcją, ale większość połowy + 1 tej czteromilionowej mniejszości, która rządzi przez powszechne głosowanie. Wszyscy deputowani i większa część senatorów (225 na 300) są obieralni na czas pewien, więc odpowiedzialni przed wyborcami. Z wyjątkiem bardzo małej ilości inteligentów, nikt w czteromilionowej masie głosu­jących nie interesuje się prawami człowieka, ale każdemu z nich mocno chodzi o rząd, o który jedynie ubiegają się walczące stron­nictwa. W tej masie każdy prawodawca stara się dla siebie pozy­skać co najwięcej głosów, bądź przez promowanie możnych wyborców na funkcje w zwiększających się coraz posadach urzędniczych, bądź przez ulżenie ciężarów podatkowych, bądź przez obie­tnicę tych ulg w przyszłości, bądź przez zwiększenie opodatkowa­nia mniej licznych ludzi bogatych, bądź przez zwolnienia od służby wojskowych, bądź przez zmniejszenie wydatków na wojsko. Od takiej oszczędności Francja zginąć może, ale prawodawcy roz­ważają: myśmy nie dziedziczna arystokracja, nam chodzi o jedno albo dwa pokolenia, o dziś tylko, ale nie o jutro.

Pod wszechmocnymi na pozór prawodawcami wytwarza się inna, rozporządzająca się nimi i solidarna z nimi wszechmoc po­pierających ich wyborców, zainteresowanych w utrzymaniu ich i walczących piórem, propagandą, drukiem i nawet przekupstwem. Jest to niekrwawa wprawdzie, ale najregularniejsza wojna.

W walce tej każde stronnictwo, póki jest słabsze, domaga się wszelkich wolności, ale skoro weźmie górę, każdy w nim człowiek, broniący na serio wolności, musiałby albo zmienić opinię, albo zmienić stronnictwo. Pierwsze jest daleko łatwiejsze i odbywa się zwykle w najcyniczniejszy sposób. Precz idą: wolność druku, sto­warzyszeń, nauczania, uważane już jako sidła w ręku przeciwni­ków. Zmianie opinii towarzyszą oklaski wyborców, wołających: i my z wami! nie dopuścimy, aby za pomocą wolności przeciwnicy mieli nad nami górę przy przyszłych wyborach! Faguet przycho­dzi ostatecznie do takiego założenia, że gdzie potrzeba wolności indywidualnej nie weszła w krew narodu i nie stała się religią na­rodową, tam parlamentaryzm musi się przerobić na najgorszego wroga praw człowieka i wolności.

Cała książka Fagueta podobna jest do rachunku wolności osobistej pod datą dnia bieżącego; jest to przegląd wszystkich po­szczególnych rodzajów wolności, tak przyznanych człowiekowi ja­ko wrodzone i nieodjemne, jako i praktykowanych w życiu i będą­cych w obyczaju. Wedle Fagueta, Francuz i dziejowo i przez tem­perament najmniej jest przyzwyczajony do wolności osobistej, do życia tak, jak się komu podoba, byle tylko innym nie szkodzić. Wolności tej osobistej mało posiadał przed 1789 r., ale cieszył się pewnymi swobodami korporacyjnymi i stanowymi, które rewolucja doszczętnie zmiotła, zaprowadzając etatyzm czyli despotyzm pań­stwowy, poczym od tego despotyzmu wypadło zabezpieczać się jednostkom, wpisując do konstytucji nietykalne i nieprzedawnione niby prawa człowieka. Artykuł 10 deklaracji 1789 roku stanowi: „nul ne doit être inquieté pour ses opinions, même religieuses[11]. Zna­mienny jest ten dodatek: „nawet religijnych”. Można by oczekiwać czego innego, na przykład: „szczególniej religijnych”, bo ze wszyst­kich wolności religijna jest najdroższą i przed nią uchylają się rzą­dy, wcale nawet nieliberalne. W tym frazesie uwydatniło się, że jest tylko cierpianą. Jest to stosunek moralny wszystkich wyznań w panującym bezwyznaniowym etatyzmie.

Nie będziemy szli za Faguetem w jego przeglądzie rodzajów wolności; zatrzymamy, się na następujących, najoryginalniej we Francji praktykowanych, jako to: na wolności stowarzyszania się, wolności wyznań i nauczania, oraz na wolności sądowej.

Wolność stowarzyszania się przeszła następujące koleje. Zgro­madzenie konstytucjodawcze i konwent zniszczyły wszelkie stany: szlachtę, duchowieństwo, korporacje (jurandes et maitrises), wszel­kie przegródki między ludźmi, i wprowadziły nagi, od wszelkich obsłon średniowiecznych uwolniony etatyzm, to jest państwowy despotyzm. Łatwo więc pojąć, dlaczego w deklaracjach praw człowieka nie dano miejsca prawu stowarzyszania się, jako począt­kowi wszelkiej arystokracji, jako rzeczy arcypodejrzanej, której unikano, albo którą odpychano pod szablonowym zarzutem, że jest to państwo w państwie. Państwo istnieje dla porządku wewnątrz kraju, dla obrony zewnątrz i bywa zbrojne. Gdyby się organizo­wało stowarzyszenia dla sprawowania policji, gdyby zbroiło się lud­ność dla napaści na obce kraje, albo nawet dla bronienia swego, wkraczałoby się w atrybucje rządowe i podlegałoby się tamowaniu i karom. Ale któż może zabronić ludziom zajmować się filantro­pią, uprawiać naukę, sztukę, nawet tworzyć nowe religie? Wszak­że to funkcje niepaństwowe. Naród, wedle Fagueta, w którym zanika postęp w kierunku stowarzyszania się, skazany jest na śmierć i to w krótkim przeciągu czasu.

Wolność religijna tak się przedstawia. Wszelkie państwo, wedle Fagueta, jest z natury swej bezwyznaniowe i nie ma nic do czynienia z religiami, byle nie wykraczały przeciwko ogólnemu prawu karnemu, więc gdy się do rzeczy religijnych wtrąca, przy­sparza sobie wiele niepotrzebnych kłopotów. Chociaż wyznania nie są to państwa w państwie, są to wszakże rządy dusz, złożone z wyznawców, bardziej jeszcze wyznaniu swemu oddanych, aniżeli oddani są państwu jego urzędnicy, a w liczbie tych wyznawców bywają i urzędnicy państwowi, i żandarmi, i wojskowi. Z tej przy­czyny najwięksi w starożytności toleranci religijni, Rzymianie, nie­nawidzili chrześcijaństwa. Państwa nowożytne próbowały religie politycznie absorbować, tworząc z nich wyznania narodowe. Francja, jako państwo, uciskała religie od wieków we wszystkich jej formach: prześladowała kalwinizm, bo przeczuwała w nim wyzna­nie bardziej dla siebie wrogie niż katolicyzm, prześladowała jansenizm, prześladowała na koniec sam katolicyzm, usiłowała zrobić swoich agentów z księży, mieć w nich swoich urzędników moral­ności. Podczas rewolucji państwo pozbawiło duchowieństwo dóbr i pochłonęło duchowieństwo, czyniąc sobie z księży sługi płatne. Pozostali jednak niepłatni zakonnicy, członkowie kongregacji – prześladowani, ale prześladowanie ich wywoływało opozycję nawet wśród księży płatnych, tak że rząd nie może trafić do ładu w tej robocie, do której podjęcia się nie miał żadnej kwalifikacji.

Jakież mogłoby być wyjście z tego chaosu powikłań? Faguet ma przekonanie, że wyjście jest tylko jedno, to samo, które stawiał niegdyś Cavour[12]  (libera chiesa in libero stato), a które mają Stany Zjednoczone, to jest całkowite odosobnienie państwa i kościoła; rząd nic księżom nie płaci, ale pozostawia wszelkiemu duchowień­stwu i kongregacjom zupełną swobodę urządzania się, nabywania dóbr i oddawania się wszelkim praktykom religijnym.

Dylemat zdaje się taki, że trzeciego rozwiązania być nie może. Wynalazło je jednak stronnictwo radykalne francuskie w swoim programie z 1902 r., który przytacza Faguet i który zawiera wnio­ski następujące: ustanowienie bezwzględnego zwierzchnictwa wła­dzy cywilnej, zniesienie kongregacji, sekularyzacja dóbr do nich należących, na koniec wykreślenie budżetu wyznań, pod tą stanow­czą liberalną formułą: les églises libres dans l’Etat libre et souverain. Słusznie uważa Faguet, że takie załatwienie kwestii równałoby się uchwale w 2 artykułach: 1) nie będzie żadnych kościo­łów w żadnej formie; 2) kościoły będą wolne.

Wolność nauczania przybrała także nowe formy. Monarchizm przedrewolucyjny nie wpadł na myśl zajęcia się szkolnictwem. Nauczaniem zajmowały się zakony katolickie. Protestanckich szkół nie było wskutek edyktu nantejskiego[13], który wypędził protestan­tów. Podczas rewolucji Robespierre[14] i nieliczni skrajniejsi rewolucjoniści byli za spartańskim rządowym wychowaniem. W tym kierunku poszedł i Napoleon, tworząc swoje szkoły-koszary. Więk­szość, a w tej liczbie Mirabeau[15] i Talleyrand[16], obstawali przy wła­dzy rodzicielskiej i sposobie wychowania, który obierają rodzice. Było i trzecie pośrednie zdanie, że rząd powinien prowadzić szkoły narodowe, ale każdy ma prawo zakładać szkoły wolne. Teraźniejsi radykaliści-republikanie despotyczni chcieliby wyrzec się ostatniego sposobu, a obrać pierwszy dla utrzymania tej moralnej jedności społeczeństwa, która zadaniem państwa być nie powinna, bo jest to teologiczna idea rządu nie ciał, ale dusz ludzkich. W w. XVIII, po wyzwoleniu się myśli z zależności od sposobu nauczania ducho­wieństwa, wyrobiły się światopoglądy bezwyznaniowe, filozoficzne. Gdyby w narodzie francuskim była chociażby trochę większa doza liberalizmu, ograniczono by się, jak to zrobiono w długim ciągu cza­su, do wyrobienia systemu szkół rządowych bezwyznaniowych, współzawodniczących z wyznaniowymi w tak zwanych wolnych szkołach. Lecz nastąpiła heca i prześladowanie szkół katolickich. Chcemy, powiadają panujący dziś radykaliści, wychowywać dzieci na ludzi wolnych, wolność należy się tylko ludziom wolnym, praw­dziwa wolność nie może być przeciwko wolności użytą; nie może­my dopuścić wolności błądzenia.

Jakiż to więc będzie, dążący do wyłączności, system państwo­wy tresowania ludzi? Będzie to ostatnia, najnowsza, najmodniej­sza filozofia współczesna, w rodzaju tych, jakimi były w swoim czasie kartezjanizm, kantyzm, comtyzm albo spenceryzm, dogmat sztucznie zaszczepiony, religia, która udaje, że jest wolną, ale za­bezpieczyła się zakazem uczenia wszelkiej innej religii w szkołach państwowych. Jest to katolicyzm na wywrót (à rebours). Ten katolicyzm do tego stopnia ugruntowany jest w samym tempera­mencie francuskim, że ja, powiada Faguet, nie widzę naokoło siebie nikogo, prócz katolików, albo na dobrą stronę, albo przenico­wanych.

Wolność czy niezależność sądowa uważaną jest jako rękoj­mia nietykalności praw zasadniczych człowieka. W najwyższym stopniu tę niezależność posiada władza sądowa tylko w Stanach Zjednoczonych Ameryki Północnej, w których może uchylić się od stosowania wszelkiej ustawy prawodawczej, przeciwnej Common Law (konstytucji). Można zaskarżyć taki wyrok, potępiający obo­wiązującą ustawę, do najwyższego trybunału Stanów Zjednoczo­nych; ten właśnie rozwiązuje pytanie, czy traci moc obowiązującą ustawa, należycie wydana i ogłoszona, jako przeciwna konstytucji. O tak wielką rzecz Faguetowi nie chodzi. Chce on tylko unieza­leżnić sędziego od wszelkiego nacisku zewnętrznego. Są trzy spo­soby zapewnienia tej niezależności: sądowe urzędy mogą być sprzedawane, jak w dawniejszej magistraturze francuskiej, albo będą obsadzane z wyborów, albo magistratura będzie się sama przez się kompletowała. Faguet nie byłby zasadniczo przeciwny nawet pierwszemu systemowi, bo uważa go jako lepszy od teraź­niejszej nieusuwalności sędziego z jego urzędu, która uniezależnia tylko ludzi zrezygnowanych do wiekowania na posiadanym urzę­dzie, bez wszelkiej nadziei dalszego awansu. Co do obieralności sędziów, pożytek z niej wątpliwy. Sędzia musi się co lat kilka obliczać, czy nie narazi sobie wyborców, musi oszczędzać wpływo­wych, szczędzić sam rząd, by być rządowym kandydatem przy wy­borach. W każdym razie wymiar sprawiedliwości byłby bardzo niejednostajny; na południu sądy wydawałyby antyklerykalne wy­roki, w Bretanii – klerykalne, w Paryżu – nacjonalistyczne, sło­wem stronnicze i namiętne. Ostatecznie Faguet życzyłby, aby ma­gistratura rekrutowała się sama przez się, by wszyscy sędziowie Francji uczestniczyli w wyborach członków sądu kasacyjnego, a sąd kasacyjny by mianował wszystkich innych sędziów.

Taką jest w krótkim streszczeniu książka p. Fagueta, zwię­zła, pisana ciętym stylem pamfletowym, ale z głębokim przeko­naniem, które daje się odczuwać na każdej stronicy. Znać na niej ślady przeżytych przez Francję ostatnich politycznych wypadków, począwszy od bulanżyzmu do sprawy Dreyfusa, a szczególnie do trzebienia kongregacji duchownych katolickich i pozbawienia kar­dynalnego, właściwego człowiekowi, prawa nauczania. Faguet wie, że jest on we Francji bez poparcia i prawie sam jeden, że już napisał sporo tomów, które skutków nie odniosły, ale ręka go świe­rzbi i pisze dalej, bo nie wie, co by się z nim stało, gdyby nie mógł tego co myśli, wygłaszać. Nie podaje on żadnych środków napra­wy i podźwignięcia się narodu ze stanu rzeczy, który uważa za zły; może ich nawet w obecnej chwili nie dopatruje, ale wie, że naród, lubujący się w despotyzmie, może z czasem zagustować i w wolności – i wierzy, że wolność narodowi na coś się przyda i leży w jego interesie. Nadziei polepszenia ma mało, ale sądzi, że nie wolno człowiekowi tracić odwagi i że należy tak postępować jak gdyby się miało nadzieję. „Darujcie – powiada w ostatnim wierszu – że kończę na groźbie, iż jeszcze pisać będę”. Nie jest to groźba; przy jego uzdolnieniu i nauce. Faguet nie może nie być czytany. Nie groźba to, ale poważna przestroga.

 



[1] Émile Faguet (1847-1916) – francuski pisarz i krytyk literacki, autor monografii m.in. Flauberta, Zoli i Woltera, a także wielu innych cenionych prac, wśród których kilka – w tym Liberalizm – zostało przetłumaczonych na polski.

[2] Hippolyte Adolphe Taine (1828-1893) – francuski historyk i literat, przedstawiciel pozytywizmu, profesor Ecole des Beaux Arts w Paryżu, członek Akademii Francuskiej, autor m.in.: Les philosophes francais du XIXe siecle (1856) oraz Philosophie de l’art (1865).

[3] Ernest Renan (1823-1892) – francuski historyk, filolog i teolog, profesor w Collége de France, członek Akademii Francuskiej.

[4] Georges Ernest Jean-Marie Boulanger (1837-1891) – francuski generał i polityk, uczestnik wojen z Austrią i Prusami, przyczynił się do stłumienia Komuny Paryskiej, za czasów III Republiki zyskał dużą popularność, którą zdaniem oponentów chciał wykorzystać dla jej obalenia; został oskarżony o konspirację i zdradę i skazany.

[5] Afera Dreyfusa, skandal polityczny we Francji, który wywołał wstrząs na tamtejszej scenie politycznej pod koniec XIX w., zapoczątkowany oskarżeniem na podstawie sfingowanych dowodów oficera armii pochodzenia żydowskiego, Alfreda Dreyfusa (1859-1935), o szpiegostwo na rzecz Niemiec. W jego obronie stanęli m.in. E. Zola, M. Proust i A. France. Dreyfus doczekał się pełnej rehabilitacji.

[6] Herbert Spencer (1820-1903) – angielski filozof i socjolog, liberał, współtwórca doktryny ewolucjonizmu społecznego i organicyzmu.

[7] Joachim Lelewel (1786-1861) – historyk i polityk. Uczył w Liceum Krzemienieckim, a w latach 1815-1818 i 1821-1824 na uniwersytecie w Wilnie, skąd został usunięty ze względu – jak uzasadniano – na wywieranie szkodliwego wpływu na młodzież. Po wybuchu powstania listopadowego został prezesem Towarzystwa Patriotycznego oraz członkiem Rady Administracyjnej (później przemianowanej na Rząd Tymczasowy). Po klęsce powstania wyemigrował. Przebywał najpierw w Paryżu, potem w Brukseli. Uchodzi za twórcę jednej z najbardziej wpływowych polskich szkół historycznych, w ocenie I RP wskazującej przede wszystkim na zalety jej ustroju i kultury politycznej. Do jego najważniejszych prac zalicza się: Bibliograficznych ksiąg dwoje… (1823), O historii i jej rozgałęzieniu i naukach związek z nią mających (1826), Początkowe prawodawstwo polskie cywilne i kryminalne (1828), Dzieje Litwy i Rusi aż do unii z Polską (1839), Polska, dzieje… (t. 1-20, 1856-65).

[8] Monteskiusz, Charles Louis de Secondat baron de la Brede et de Montesquieu (1689-1755) – francuski filozof, prawnik, polityk. Jego traktat O duchu praw uchodzi za jedną z najważniejszych rozpraw z zakresu filozofii politycznej. Koncepcja trójpodziału władz Monteskiusza jest niezmiennie ważnym punktem odniesienia w dyskusjach o pożądanym modelu ustrojowym.

[9] Jan Jakub Rousseau (1712-1778) – francuski filozof, autor koncepcji woli powszechnej i umowy społecznej (Umowa społeczna, 1762). Jego idee cieszyły się wielką popularnością w Polsce u schyłku I RP. Na prośbę Michała Wielhorskiego Rousseau napisał Uwagi nad rządem Polski (1770). Zdaniem dziewiętnastowiecznych konserwatywnych krytyków ustroju I RP, francuski myśliciel gloryfikując go, utwierdzał Polaków w złym pojmowaniu wolności i niezrozumieniu roli silnej władzy dla sprawności funkcjonowania państwa..

[10] Ludwik XIV (1638-1715) – władca Francji od 1643 r. (samodzielne rządy od 1661), symbol absolutyzmu monarszego (słynne powiedzenie: „Państwo to ja”), uczynił Francję pierwszą potęgą swoich czasów.

[11] Ów artykuł brzmi w całości: „Nikt nie powinien być niepokojony z powodu swych przekonań, nawet religijnych, byleby tylko ich objawianie nie zakłócało ustawą zakreślonego porządku publicznego”.

[12] Camilo Benso di Cavour (1810-1861) – hrabia, jeden z głównych architektów zjednoczenia Włoch. Był premierem i ministrem spraw zagranicznych Królestwa Sardynii (Piemontu) i po zjednoczeniu Królestwa Włoch.

[13] Edykt nantejski został wydany przez Henryka IV Burbona w 1598 r., celem położenia kresu wojnom religijnym we Francji. Na jego mocy hugenoci zyskiwali wolność wyznania i równouprawnienie polityczne, zobowiązując się do szanowania kultu i praw katolickich.

[14] Maximilien de Robespierre (1758-1794) – francuski adwokat, jeden z przywódców Wielkiej Rewolucji Francuskiej, stał na czele Klubu Jakobinów, członek Konwentu Narodowego i Komitetu Ocalenia Publicznego, zwolennik terroru rewolucyjnego, którego sam w końcu padł ofiarą.

[15] Honoré Gabriel Riqueti (17491791) – hrabia de Mirabeau, francuski polityk i publicysta doby rewolucji francuskiej, poseł do Stanów Generalnych i Zgromadzenia Narodowego.

[16] Charles-Maurice de Talleyrand-Périgord (1754-1838) – francuski dyplomata, wielokrotny minister spraw zagranicznych Francji.

Najnowsze artykuły