Artykuł
List otwarty do braci księży grzesznie spiskujących i do braci szlachty niemądrze umiarkowanych

Pierwodruk:  Pisma X. Hieronima Kajsiewicza, tom III: Rosprawy, listy z podróży, Berlin 1872, s. 80-93. Przedruk: Hieronim Kajsiewicz, O duchu rewolucyjnym. Wybór pism, Ośrodek Myśli Politycznej, Kraków 2009.

 

 

Umieszczamy tu drugi nasz List otwarty1, który w czasie swoim tak silną wywołał był wrzawę. Mamy wiele powodów do tego przedruku. Pierwszym jest, że w całości ogłoszony był tylko w „Tygodniku Katolickim”, bardzo mało w Galicji, tym mniej w Królestwie i Litwie rozpowszechniony; większość zatem niezmierna rodaków sądziła o nim podług wydania tendencyjnie obciętego po dziennikach rządowych rosyjskich, nie domyślając się nawet, że ono było sfałszowane. Ogłaszamy go dalej powtórnie, aby dziś każdy chłodno osądził, czyśmy się pomylili. Wśród burzy, która na nas spadła, wiele razy, wyznajemy, to samo zadawaliśmy sobie pytanie. Słyszeliśmy zarzuty umiarkowańszych, że List ten, choć co do treści sprawiedliwy, przyszedł za późno, a więc nie w czas. Zarzut ten nas nie dotyka, bo wiadomo, że powstanie z roku 1863 miało wybuchnąć dopiero na wiosnę, jeno branką zostało przyspieszone: a tego Bóg nie raczył nam odsłonić. Raczej wahałem się nieraz w sumieniu, czym nie zanadto posądził najbardziej nawet wtajemniczonych motorów ostatniego powstania! Ach, jak ów wielki wieszcz narodowy, którego także przed piętnastoma laty oskarżano, że lud polski spotwarzył, kiedy przed rzezią ostrzegał2, i ja także, widzi Bóg, wolałbym był uchodzić za oszczercę, byleby naród w całości czystym pozostał! Tymczasem, i nad miarę ziściły się moje przewidywania i przy mnie smutny tryumf pozostał, żem prawdę powiedział!… Zarzucano mi nadto, że ton mego listu był gwałtowny. Nie przeczę temu. Jak kiedy kto ratuje tonącego, nie patrzy, czy go za ramię czy za głowę chwyta, czy go to bardzo czy nie bardzo zaboli, tak i ja, widząc, że naród mój, a w nim duchowieństwo już, już zatonąć ma, sięgnąłem ręką pospiesznie; aby ratować. Uderzyłem za mocno, głos mój odezwał się za późno. To wszystko prawda, lecz czy moja w tym wina? Bacząc zaś na to, co księża nasi wśród emigracji, stowarzyszeni i niestowarzyszeni, pisują i drukują, nawet o Soborze3 i do Soboru, dziś w sześć lat po skończonym nieszczęsnym powstaniu, nie mogę wątpić, że gdyby rewolucja była się u nas utrzymała i zapanowała, i to, co zdawało się przesadzone w moim liście, byłoby się niestety sprawdziło! Powiedzą może, że ci księża takich pojęć z kraju nie wynieśli, że ich głowy dopiero na Zachodzie ten zawrót opanował. Trudno mi w to uwierzyć i nikt pewno nie uwierzy, kto dotarł z bliska i oczu nie odwraca od rzeczywistości, dlatego, że przykra. Przytoczę jeden przykład. Pewien obywatel z Ukrainy, mój dawny znajomy, wynosił się podczas powstania za granicę. W Warszawie niemądry jakiś przyjaciel wsunął mu paszporcik powstańczy. Znaleźli na nim ten świstek czynownicy, i za to zesłany został do jakiejś wioszczyny na Syberii. Posłyszał, że w sąsiedzkiej mieścinie czy wioseczce jest kilkunastu naszych zesłańców: dla rozerwania się, pojechał ich odwiedzić. Zastał sejmikujących i dowodzących, że powstanie było na czasie, pożyteczne i że ostatecznie celu dopięło: „Księża (mówili oni) zdyskredytowani, szlachta zrujnowana, reszty Moskale dokonają”. A gdy mój znajomy oburzył się i chciał protestować, kazali mu milczeć, dodając, że „i w Syberii znajdzie się dla niego stryczek i gałąź!”

Jest więcej podobnych a nawet boleśniejszych faktów. Przykro je odsłaniać i rzucać jakby oskarżenie na tych, których ręka mściwa wroga nad miarę dosięgła. Ale jeżeli nieszczęście ma prawo do współczucia i szacunku, nie mają doń prawa zasady przewrotne. A za to, że między nami jedni je głośno wyznawali i szerzyli, drudzy po cichu na nie przyzwalali, za to właśnie dziś cierpimy. Pokuta cięższa niż kiedykolwiek naród ją wytrzymał. Jęcząc pod chłostą rozwścieklonej Moskwy, godziwa i potrzebna rzecz wspomnieć na winy nasze, i to właśnie przypomnienie jest trzecim najważniejszym powodem niniejszego przedruku. Być może, że znajdą się tacy, co mnie znowu jak przed siedmioma laty gradem kamieni obsypią, ale większość, ufam, lepiej zrozumie te słowa. Złym byłoby znakiem dla narodu, symptomem niewyleczonej już choroby, nie chcieć szukać i zrozumieć jej przyczyny.

I.

Pilno nam ostrzec niektórych braci naszych niewątpliwie wszelką miarę godziwą przekraczających. Kąkol siany od lat kilkudziesięciu podstępną ręką na niwie kościoła polskiego, wszedł nareszcie bujnie i groźnie. Od lat kilkudziesięciu rząd przeszkadzał stosunkom Biskupów ze źródłem ich władzy, z ogniskiem życia kościelnego, trzymał Stolicę apostolską w alternatywie pozostawienia w osieroceniu przedłużonym diecezji, albo przyjmowania Biskupów skołatanych wiekiem i często miernych; przeszkadzał Biskupom porozumiewać się na soborach, z kapłanami na synodach, co więcej, nie cierpiał zebrań dekanalnych i ćwiczeń duchownych; osłabiał karność zakonników i stosunki przełożonych krajowych z głównymi; wpływał na seminaria, zubożył duchowieństwo umysłowo i duchowo: wszystko to wywołało smutny stan obecny. Nie ma co ukrywać, wszystkim świadome, że część duchownych w Królestwie Polskim w szale źle zrozumianego patriotyzmu, dla wspólności działania jak mówią, dla skupienia wszystkich sił narodowych, poddaje się kierunkowi komitetu centralnego skrajnego (zowiącego się narodowym)4 i przysięgą do posłuszeństwa mu się obowiązują. Wiem, że to czynią salvis juribus Ecclesiae warując sobie jedynie nic nie czynić, nic nie propagować, co by się sprzeciwiało wolności, prawom i swobodom świętej wiary rzymsko-katolickiej; wiem o tym i dziękuję Bogu, bo mi to dowodzi, że nie ma u nas przynajmniej schizmy religijnej, jeno obłęd umysłów, kościelnie dość nieoświeconych, a patriotycznie pod uciskiem aż do szału rewolucyjnego rozdrażnionych. Wiem o tym i boleję, ale że złe jest zawsze wielkie, a większe daleko grozi, pozwólcie bracia moi błądzący (powszechnie młodzi wiekiem) pozwólcie współ-kapłanowi waszemu, osiwiałemu już na wygnaniu, wskazać sobie grube przeciwieństwa w jakieście już popadli i w jakie siłą rzeczy uwikłać się musicie.

Warujecie prawa kościoła, a zaczynacie od ich podeptania, przysięgacie, łamiąc przysięgę!

Jeżeli świeccy o tym nie pamiętają, Wam bracia z grubego przynajmniej nie wiedzieć nie wolno, że najwyższa władza kościelna, zacząwszy od Benedykta XIV5, aż do Grzegorza XVI6 uroczystymi Bullami, wyklęła Wolnomularstwo, węglarstwo i wszelkie stowarzyszenia tajne, najmocniej zakazując ich wiernym, tym bardziej kapłanom. Opisujecie się przy prawach Kościoła, a czynicie krok tak ważny, bez wiedzy waszych prawowitych pasterzy, owszem stanowicie, iż tak (to jest rewolucyjnie) uchwalonej i przyjętej organizacji, ma być posłuszny każdy kapłan, jakiegokolwiek stopnia i godności w hierarchii kościelnej, a więc i Biskupi Wasi? I na to przysięgacie? Czyście zapomnieli, że przyjmując święcenia kapłańskie, przysięgliście na wierność Ojcu Waszemu duchownemu Biskupowi, a pośrednio przez niego Biskupowi Biskupów, pasterzowi pasterzy, Namiestnikowi Chrystusowemu na ziemi? I wy bracia, z powołania sól ziemi, światło świata, wy przyrodzeni nauczyciele świeckich, jakiegokolwiek stopnia i godności, oddajecie się pod ślepe posłuszeństwo, komu? Oddajecie się świeckim, powszechnie młodym, w liczbie których są pewno i niekatolicy i niechrześcijanie, a zawsze związanym prawdopodobnie piekielnymi przysięgami pod grozą śmierci z wyższymi władzami – Mazzinim7, naczelną lożą i Ventą8, których ostatecznym celem zagłada Kościoła i chrześcijaństwa. I wy kapłani to czynicie? Dla wydobycia się spod obcej wprawdzie, despotycznej i niekatolickiej władzy, dla wywalczenia wolności sobie i ojczyźnie zaczynacie od zaprzedania dusz waszych władzy, pokątnej, bezimiennej, samowtrętnej, przed nikim nie odpowiedzialnej? Czy może być nad to większy nierozum, bardziej upokarzająca niewola?

Ach Bracia, ludzie ci są nieznani, ale znane ich czyny dawniejsze i stałe zasady. Czy nie dosyć jeszcze popisywali się oni swoją bezbożnością słowem i drukiem, byście wy kapłani na nich poznać się nie mogli? Czy nie dosyć zmarnowali ludzi i majątków krajowych? Czy nie zmarnowali po dwakroć poświęcenia ludu Wielkopolskiego i majątków obywatelskich? Czy nie wywołali rzezi galicyjskiej, po której dotąd ta część dawnej Polski do siebie przyjść nie może? Czy w r. 1848 nie poświęcili młodzieży, zasobów narodowych i samegoż dobrego imienia polskiego, dla czynienia nędznych burd i dywersji na korzyść rewolucji europejskiej? Czy świeżo w imię patriotyzmu nie popchnęli zbłąkanej młodzieży, do nieznanych dotąd w dziejach naszych, a nigdy użytecznych morderstw politycznych? Czyż nie gotowi i obecnie poświęcić narodu? Jest to jedną z wad praktycznych sprzysiężeń tajnych, iż jak skoro są zagrożone odkryciem, popychają kraj choćby najbardziej nie w czas do wybuchu, i dziś to chcą uczynić. Ma więc być powstanie wobec tak wielkiej siły zbrojnej, na jakąż pomoc uorganizowaną liczycie? Czy na jakie mocarstwo? Śmiało zapytam, gdzie są Bogi wasze, w których pokładaliście nadzieję? To może kraj ma zasobów wojennych i broni pod dostatkiem? Wiem dobrze, że nie. Dlaczegóż chcecie powstawać? Oto, bo myślicie więcej o własnym bezpieczeństwie, niż o przyszłości kraju; potem dlatego, że rewolucja europejska tak chce i każe. Czytałem przypadkiem okólnik tłumaczący, iż aby Garibaldi9 mógł odbić Wenecję, potrzeba, aby cała Austria i Polska były w powstaniu. Dlatego powstaniecie, choć sami wasi sprzymierzeńcy socjaliści moskiewscy ostrzegają was, że nie czas, bo wiedzą, że ich rodacy przerażeni odezwami obalającymi własność, rodzinę, wszelką religię, garną się do rządu. Powstaniecie więc na korzyść Włoch i rządu rosyjskiego, który się dziś jeszcze czuje na sile do zgniecenia was; a wy kapłani dla pociechy jego zaczynacie schizmę, choćby zrazu modlącą się po polsku, czy po łacinie, co to szkodzi? Rząd był zawsze gotów na to przystać. Liczycie na powstanie i pomoc Rosjan: mylicie się. – A choćby tak było, cokolwiek myśli kilku ludzi, masy nie byłyby sprawiedliwsze dla nas od rządu, jak parlament frankfurcki nie był sprawiedliwszy od rządów niemieckich.

Ale przypuszczam, że będzie jakiekolwiek powstanie, a wy bracia kapłani opuszczając wasze parafie pójdziecie do obozu. Pocieszać się tym będziecie, że przynajmniej umierającym w boju, towarzyszyć zdołacie w wielkim przejściu do wieczności; ale kto wam to zaręczy? Ponieważ naczelnicy wasi powiadają, że kapłani poświęcać winni najświętsze obowiązki swoje dla ojczyzny, kto wie, czy zamiast rozgrzeszania umierających, nie każą wam robić ładunków; boć to użyteczniejsze ojczyźnie? Powiecie, że przesadzam, bynajmniej. Wiem, że tyle uwielbiany u nas Garibaldi, otoczony apostatami od kaptura i sutanny, obowiązuje przysięgą swoich kapelanów, by pozwalali umierać rannym bez spowiedzi[1]. Wiem, że u nas od razu szaleństwa swego nie odkryją, ale stopniowo zrównać się wypadnie z mistrzami. Powiecie, że na coś podobnego nigdy nie przystaniecie. Wierzę, ale postawieni między bagnetami rosyjskimi a kulą własną, czy się wszyscy zdobędziecie na wyznanie wiary waszej, choćby w ostatniej chwili?

To was czeka w najpożądańszym dla was wypadku udania się powstania. A jeżeli się nawet nie zacznie, bo oto już więzienia i duchownymi się zapełniają, albo zaczęte zduszone zostanie? Rząd uzbrojony świeżymi prawami, przed sąd świecki albo wojenny was pociągnie. Może się zasłonicie przywilejami stanu waszego, powołacie się na Biskupa? A przecież samiście się tej opieki wyrzekli, oddając się pod posłuszeństwo władzy świeckiej. Będziecie więc sądzeni i zasłani do więzień, do kopalni, do pułków, gdzie jak w piekle charakter wasz kapłański będzie powodem do większych dla was obelg i poniżeń i nie będziecie mieli nawet pociechy w sumieniu. Nie będziecie mogli sobie nawet powiedzieć, jak wielu dawnych i obecnych zesłańców sybirskich, żeście się niewinnie tam dostali, a przynajmniej samych tylko siebie narazili. Nie bracia mili! Wam szczęk broni przypomni co chwila, że dzwony kościoła waszego parafialnego milczą, że dzieci tam bez chrztu, a starcy bez rozgrzeszenia umierają. Zerwiecie się, zechcecie biec ku Polsce, ku parafii, a tu pięść sołdacka przypomni wam, gdzie i z kim jesteście. I zdarzy się wam jak owym kapłanom żydowskim, o których mówią księgi machabejskie, że pobici byli na wojnie, bo niemądrze sobie poczęli, w nie swoją rzecz się wdając.

Bracia moi! Bądźcie szczerzy i zgodni sami z sobą i z waszymi zasadami. Już po kościołach odzywacie się po sekciarsku, zamiast mówienia prawdy wszystkim, pobudzacie do nienawiści biedniejszych przeciwko zamożniejszym. Nie jest to już słowo Boże, jeno ludzkie albo szatańskie. Jeżeli chcecie być nie już kapłanami polskimi, ale kapłanami Polski ubóstwionej, do czego świeccy zapaleńcy dążą, zamiast białej komży Boga miłosierdzia i pokoju wdziejcie czerwoną bluzę, wynieście przenajświętszy Sakrament z kościoła, jako przesąd średniowieczny. Zanieście do świątyni, ubranej w barwy narodowe i rewolucyjne, ozdobionej popiersiami wielkich patriotów, zanieście obraz wystawiający powstańca z kosą stojącego na trupach bratnich i wrażych, podającego dłoń lewą kacapowi z zakrwawioną siekierą na karkach panów i czynowników, prawą Włochowi ze sztyletem w ręku i trucizną, w zrabowanym kielichu kościelnym, z Machiawelem10 i odezwami proroka idei (Mazziniego) pod pachą. Na miejsce Matki Boskiej Częstochowskiej postawcie jakąkolwiek niewiastę z okiem bezwstydnym a bluźnierstwem na ustach, wyobrażającą republikę socjalną, i zanućcie potem Z dymem pożarów11 lub hymn marsylski12: bo taka jest idea, taki niezbędny koniec (przy podobnych sprzymierzeńcach) komitetu centralnego. Uczyńcie tak Bracia, będzie to okropne, będzie bezbożne, ale przynajmniej szczere; albo też zaraz rzućcie się do stóp Ojców waszych Biskupów i proście o uwolnienie od klątw, w któreście popadli, choć byście się też mieli wystawić na sztylet komitetu centralnego.

O mój Boże, mój Boże! Żal i wstyd serce mi ściska, że takie rzeczy do braci mówić muszę. Do tego doprowadziła część duchowieństwa macosza opieka schizmatycka! Na to zszedł tak pięknie ruch zaczęty, za któryśmy się Bogu nieustannie modlili i przed ludźmi ile się tylko dało, ręczyli! Pójdziemy na pośmiewisko u ludzi, na pogwizd szatanów, że w przed-dobie zmiłowania Pańskiego cierpliwości nam brakło i dobrowolnie wrogowi dajemy, czego siłą i podstępem przez trzy pokolenia osiągnąć nie mógł.

Błagam was na kolanach bracia zbłąkani! Błagam z sercem rozdartym, z powieką nabrzmiałą od bezsenności, opamiętajcie się i wróćcie bardzo prędko, na pociechę Boga obrażonego, zapłakanych aniołów jego, na pociechę Kościoła i Ojczyzny.

II.

Jak skorom się zdobył na odwagę powiedzenia tylu rzeczy przykrych stronnictwu ruchu i braciom moim kapłanom, którzy mu się pociągnąć dali, czy prosta sprawiedliwość nie zobowiązuje mnie do powiedzenia także słowa prawdy stronnictwu umiarkowania? I owszem. Bóg, który śledzi nerki i biodra, wie, czy z wesołością serca i z buty ludzkiej wypowiadam jednym i drugim głośno, o czym ostrzegałem ustnie i listownie bliższych moich, o czym ostrzegłem wszystkich z kazalnicy.

Czy część umiarkowana narodu nie ma winy w tym, co się dzieje, nie ma winy w szczególności w zapomnieniu się części duchowieństwa? Niestety! Nie mogę sumiennie odpowiedzieć nie.

Sięgając wyżej, przypomnę grzech powszechny naszego obywatelstwa, iż jak skoro upadły senatorskie i bogate beneficja kościelne, rodziny zamożniejsze (z wyjątkiem kilku, które na palcach policzyć można) nie dostarczały już ochotników do stanu duchownego; skarżąc się potem obłudnie, na cztery wiatry, że duchowieństwo polskie nie dosyć światłe, nie dosyć gorliwe i przyzwoite, tłumacząc tym nawet swoje opuszczenie się w nabożeństwie; a tymczasem nie zważają jak wychowanie pierwsze umysłowe i obyczajowe niezbędnie potrzebne do ukształcenia duchownego.

Czy przynajmniej na wzór szlachty francuskiej, sami niezdolni już poświęcenia się osobistego na służbę Bożą, łożyliście chętnie na lepsze wychowanie biedniejszych lewitów? Wiedzą gorliwsi Biskupi, którzy starają się podnieść stopę oświaty po seminariach i pomnożyć liczbę seminarzystów, wiedzą oni i my wiemy, jak podobne zachody szły z kamienia. I dziwić się potem, że księża tak opuszczeni w biedzie i trudzie, dobiwszy się jakkolwiek kapłaństwa, zachowali urazę do obywatelstwa, nie zawsze jeszcze przykładnego, dziwić się, że nadstawili ucha podszeptom ludzi rewolucji? Znając ludzką przyrodę, dziwić by się trzeba, gdyby inaczej było.

Tym bardziej nie mogło być inaczej, że większość tak wychowanych kapłanów widzi się odepchniętą przez obywatelstwo i lekceważoną w stosunkach towarzyskich, zdolniejsi znowu i lepiej ułożeni bywali rozbawiani, rozpieszczani szczególniej przez pobożną płeć niewieścią, a od mężczyzn popychani do demonstracji, nawet przeciw woli Biskupów; i dziwić się potem, że niektórzy z księży dalej zaszli, niżby obywatelstwo chciało i nie zważając na Biskupów, konspirują? Ha! Bracia, wszelki fałsz zwraca się prędzej czy później na nas samych. Skarżycie się głośno i słusznie, że świętojurcy galicyjscy13 bawią się w patriotyzm ruski i lud do socjalnej rewolucji popychają, nauczcież się stąd nareszcie nie używać księdza i kościoła za narzędzie polityczne.

Kiedy nastąpiły pierwsze samorodne bezbronne objawy ducha narodowego w Warszawie, nie tylko swoi, ale obcy i najzimniejsi ludzie przyjęli je z podziwem i twierdzili, iż byleby naród wytrwał czas niejaki na tej drodze, zwycięstwo jego niechybne. A gdy się zaczęły sztuczne prowokujące demonstracje, nauczeni doświadczeniem, jak się skończyły oklaski dla Piusa IX14 dzięki ukrytym spiskowcom wśród dobrowiernej, ale owczej zawsze rzeszy, wskazywaliśmy podobne włoszczyzny w ruchu polskim i wzywaliśmy ludzi umiarkowanych do oporu, a przynajmniej do oddzielania się wyraźnie. Co nam odpowiadano? Że zarody złego są, zapewne: ale tak słabe, iż nikną w zdrowej masie narodu, że trzeba cierpliwości, że nie wypada odkrywać niejedności niebezpiecznej wobec rządu, gorszącej wobec Europy.

Tymczasem przeciwnie się stało. Nieznacząca rzeczywiście zrazu, ale uorganizowana mniejszość, korzystając ze wspólnej firmy, korzystając z rosnącego rozdrażnienia uciskiem rządowym i swobodniejsza w wyborze środków, przeciągnęła do siebie ową chwiejącą się rzeszę, szukającą chorągwi, pod którą by stanąć. Chęć jedności, którą się zasłaniają, dobra wprawdzie, ale jedność dobra i cenna wtenczas, gdy prawdziwa, to jest kiedy ją osiągnąć można bez poświęcenia prawdy i sprawiedliwości, inaczej jedność jest tylko pozorna i czasowa. Chrystus Pan, który przede wszystkim przyniósł pokój na ziemię, powiedział także, że nie przyniósł pokoju, jeno miecz, to jest, iż pokój jak jedność prawdziwą wywalczyć zwykle potrzeba. I wobec rządu jedność wtenczas coś znaczy, kiedy prawdziwa, sztuczna nic nie pomoże. A co do Europy, nie może ona nam, w stanie gwałtownym będącym, wymawiać niejedności, gdy we własnym jej łonie wre wszędzie walka między stronnictwem przewrotu społecznego a częścią zachowawczą, czyli ostatecznie pomiędzy bezbożnością uorganizowaną w tajne towarzystwa, a widzialną hierarchią Kościoła katolickiego.

Wiem dobrze Bracia, że z daleka łatwiej spokojnie patrzeć i sądzić, przyznaję trudności położenia, które choć nie usprawiedliwiają, tłumaczą wahanie się do czasu, aleć gdy złe rosło, wypadało koniecznie części umiarkowanej narodu, dopóki jeszcze hasło było wspólne – walka moralna, uroczyście się przy nim opisać i z góry uprzedzić i opierać się przeciwko następnemu hasłu powstania zbrojnego.

Tak się stać było powinno, a nie stało się dlaczego?

Dlatego, iż niejeden może nie zdając sobie z tego sprawy, chcąc się zachować dla rzeczy publicznej, lękał się narazić lub utracić swoją popularność. Od dzieciństwa uczą nas matki modlić się o miłość ludzką, toteż tak o nią dbamy, iż dla niej poświęcamy często i samą bojaźń Bożą. Popularność tę przechodnią dają lub odbierają języki, a bardziej jeszcze gazety; a tu w Polsce nie ma ani jednego dziennika politycznego, szczerze zachowawczego, szczerze umiarkowanego, bo ani jednego katolickiego. I w tym dziwo niemałe, bo wszystkie głównie czytane i podtrzymywane groszem ludzi zamożniejszych i umiarkowanych. Nie masz że w tym znowu niedarowanego sprzeciwieństwa? Naród rozpalony jak kruszec w stanie płynnym gotów przyjąć, wlać się we wszelką formę, którą mu podstawią. Naród umiera bezbronnie pod kopytami końskimi, nucąc hymny patriotyczno-religijne, dzieweczki przechadzają się spokojnie przed nabitymi i wymierzonymi działami; a jednego dziennika katolickiego w całej Polsce nie ma, owszem wszystkie wydatnie antykatolickie, a mimo to wszystkie czytane bez oburzenia. Tego przeciwieństwo i choroba popularności u niektórych nie tłumaczy, bośmy przecie wiele już zyskali na odwadze moralnej, muszą być jeszcze głębsze powody. Skądże tedy ta sprzeczność? Trzeba bolesną prawdę powiedzieć, a raczej przypomnieć. Od podziału kraju naszego, rozżaleni grzechem rewolucyjnym monarchów, rzuciliśmy się w objęcia bezbożnej rewolucji ludowej francuskiej, która ze swej strony dobrodusznemu królowi ścięła była głowę. Odtąd wszelka opozycja u nas popłatna, wszelka rewolucja (zachowująca dawne u Polaków znaczenie, zmiany w stosunkach państw) pełna dla nas uroku. Polak umiarkowany, zachowawczy w domu, rewolucyjny za granicą i w polityce. Dla siebie marzy majorat angielski, za granicą brata się z Proudhonem15. Arystokratki nasze z rodu nawyknień i przekonań, popisywały się czerwoną bluzą, szczęśliwe i pyszne, gdy dostały wizerunek Garibaldiego. Czy podobna, aby kłamstwo takie trwało długo bez szkody? Czy podobna, by zasady podziwiane u obcych nie przyjęły się w domu? Nie, niepodobna. Jest logika nieubłagana, jest Nemezis społeczna. Wyobrażenia zachodnio rewolucyjne, przewiane bezbożnością, musiały wpaść całą siłą do Polski, w której nie znajdowały oporu, albo słaby i pokątny tylko.

Wszakże Mazzinizm nagi, nawet w wojennej bluzie Garibaldiego, nie przystawał całkiem do smaku naszym umiarkowanym. Szukali oni możebnego środka pomiędzy katolicyzmem i rewolucją.

Rozkochali się w tym bękarcim niby konserwatyzmie, w tej gimnastyce pomiędzy prawdą i fałszem, w tym umiarkowaniu rzeczniczym i dziennikarskim, bo bez zasad i przekonania, w tym nieprzystawaniu na nadużycia dawnego porządku, i na ostateczności wyobrażeń nowożytnych, w tym despotyzmie obłudnym,
a upstrzonym pozorami liberalizmu i demokracji, którego to konserwatyzmu w ostatnich czasach Piemont dał nam wzór wydatny. Umiarkowani nasi (liczący obok siły moralnej chętnie na obce działa gwintowane), całym sercem do niego przylgnęli.

W Piemoncie nastąpiło obłudne małżeństwo (connubio) odwiecznej ambicji militarnej monarchii piemonckiej rozszerzania się we Włoszech, z karbonarsko-wolnomularską ideą Mazziniego jedności absolutnej Włoch, nigdy przedtem nie zcentralizowanych historycznie, geograficznie i duchowo, tylko po sąsiedzku i bratersko obok siebie żyjących. Polacy w te pędy znaleźli wzór pogodzenia wszystkich stronnictw i wywalczenia całości kraju, porównali jedność swoją historycznie stopniowo wykształconą, a gwałtownie rozdartą, z podbojem piemonckim, przekupstwem i sztyletem podpieranym. Sympatie wszystkiego co niekatolickie dla Piemontu, sympatie Rosji i Prus, nie ostrzegły was, że tu sprawa rewolucji, gwałtu i jedności plemiennej, jaką by była u nas całość słowiańska, a nie narodowa. Że stronnictwo gwałtowne tak utrzymywało, że dziennikarstwo niekatolickie (mniej więcej u nas jak gdzie indziej zależne od towarzystw tajnych) tak głosiło, że rzesza niecierpliwa ciężkiego jarzma temu wierzyła, to rzecz prosta; ale że wy, Bracia, hołdownicy praw historycznych, zwolennicy walki moralnej i legalnej na toście przystali, to i błąd i grzech ciężki. Bóg sam w miłosierdziu swoim wielkim, wam zachowawcom, a niemogącym się oprzeć na rządzie obcym, podawał jedyny najszczęśliwszy środek stanięcia przy najwyższym, najczystszym, jedynym dziś wyobrazicielu prawdziwego konserwatyzmu praw historycznych, przy papieżu, od chwili szczególniej, gdy rozbój piemoncki doszedł do granic jego bezbronnego państewka: a wyście tej chwili opatrznej nie pojęli i nie pochwycili. Kiedyście pisali piękny adres, a raczej skargę i protestację do cesarza, należało równocześnie napisać drugą do Ojca św., który ma od Boga w składzie źródło wszelkiej władzy, którego przodkowie jedyni protestowali przeciwko rozszarpaniu waszej ojczyzny, który choć od was widocznie opuszczony, dwa razy on jeden odezwał się do was, ze słowem otuchy i pociechy. O ileżby więcej uczynił, gdyby widział naród cały szczerze katolicki do niego w nieszczęściu jego i słabości przemocnej z ufnością garnący się miłośnie. O! Bracia! Chcieliście bronić podań prawa zgwałconego, walczyć bronią moralną, bronią ducha, więc odwieczną bronią kościoła, a poświęciliście naturalnego waszego naczelnika i opiekuna dla zdobywcy, który w ciemiężcach waszych szukał i znalazł sprzymierzeńców.

Gdybyście to byli w czas uczynili, oddzielilibyście się byli stanowczo i zaszczytnie od stronnictwa skrajnego jeszcze słabego. Bylibyście stanęli silnie wobec rządów zaborczych, przyciągnęlibyście najskuteczniej lud do siebie, który tysiącami na jednego szlachcica walczył w szeregach papieskich i dziś bieży o żebranym chlebie wypłakać się u stóp Ojca św.[2], podczas gdy z waszych ledwo kilka osób (i to zwykle kobiety) trwają przy krzyżu papieskim. Gdybyście byli to w czas uczynili, masa chwiejąca się po miastach, przy was byłaby została. Z wami by trzymała hierarchia kościelna, niebaczni młodzi księża nie byliby się poddali komitetowi centralnemu i ten komitet nie wzywałby was dzisiaj do spółki, tj. do poddania się.

Ostrzegano was o tym na czas, błagano (wprawdzie byli to księża i rzadki świecki) – nie posłuchaliście, dziś musicie znosić bolesne następstwa. W domu musieliście i musicie do reszty oddzielić się od stronnictwa gwałtownego, jakkolwiek późno i niekorzystnie, albo zostaniecie pochłonięci, jak we Włoszech sekciarski Mazzinizm pochłonie organizację wojskowo-administracyjną podbójczego Piemontu. Jesteście osłabieni, bo nie macie podstawy, bo nie macie zasady. Trudno długo utrzymać się na pochyłości stromej, na której stoicie, skacząc w prawo i w lewo, z góry i na dół. Na zewnątrz, skoro przyklaskiwaliście rozbojom piemonckim we Włoszech, musicie cierpieć podobne u siebie, ubarwione także frazeologią liberalną i postępową; bo u Boga dwóch wag i dwóch miar nie ma: „nie czyń drugiemu co tobie nie miło”. Przyklaskiwaliście jedności włoskiej siłą przeprowadzanej, żartowaliście z małych narodowości podpieranych przez szlachtę i księży, wytrzymajcież parcie wielkiej jedności Rosyjsko-Słowiańskiej czy pod formą państwa czy pod formą rzeczypospolitej, w której byście koniecznie rozpłynęli się. A nie zastawiajcie się nad tym, że Włosi mają jeden język piśmienny (piśmienny tylko); bo już więcej niż dwie trzecie piśmiennych Polaków umie po rosyjsku, a reszta chętnie czy niechętnie rychło by się nauczyła.

Panowie Bracia! Jeżeli to piszę, to powtarzam, nie dla lichego tryumfu miłości własnej, żem jeden z tych, których tuman nie oślepił, wicher nie uniósł. Winienem to nie moim zdolnościom, których wielu z was więcej ma, jedno żem w prostocie serca, chciał być katolikiem z papieżem, z biskupami, nie z politykami i dziennikarstwem. Piszę dlatego, iż jakkolwiek rzadko Bóg pozwala w rzeczach zewnętrznych tymże samym ludziom naprawiać błędy przez nich popełnione, widzę jednak tak ojcowską rękę Opatrzności względem nas, chcącą naszego opamiętania się, nie zguby, iż nie wątpię, że w tej chwili jeszcze, byle byście się szczerze uderzyli w piersi, z większym trudem zapewne, ale wiele byście jeszcze odzyskać i naprawić zdołali. Dałby Bóg, abyście nie pogardzili prawdą dla podłości pośrednika, przez jakiego do was ona przychodzi! Wtenczas podwójnie mi miłe będą wszystkie choćby przykre następstwa tego ostrzeżenia danego i miłym Braciom moim kapłanom i zacnemu obywatelstwu.

 

Pisałem w Rzymie w oktawie Trzech Króli r. p. 1863.

Przypisy

1           Zasadniczy tekst Listu otwartego do braci księży grzesznie spiskujących… jest poprzedzony słowem komentarza, który Kajsiewicz dopisał do niego wydając go w swych Pismach w 1870 r. Pierwszym jego listem otwartym był List otwarty do wydawcy „Przeglądu Poznańskiego” o stanowisku kapłana względem sprawy narodowej a polityki, ogłoszony w 1849 r. (przedrukowany w niniejszym tomie).

2           Mowa o Zygmuncie Krasińskim (1812-1859), który spośród wielkich poetów romantyzmu polskiego uchodzi za najbardziej konserwatywnego, co przejawiało się m.in. w jego krytyce komunizmu i idei radykalno-rewolucyjnych, widocznej np. w tekście Polska wobec burzy z 1848 r.

3           Sobór Watykański I – zwołany przez Piusa IX, obradujący w latach 1869-1870, na którym uchwalono m.in. dogmat o nieomylności papieża w kwestiach wiary i moralności.

4           Komitet Centralny Narodowy – tajna organizacja tzw. czerwonych, działająca od 1862 r., przygotowująca powstanie narodowe. Po wybuchu powstania styczniowego przekształcił się w Tymczasowy Rząd Narodowy, a następnie w Rząd Narodowy. Komitet i jego następne wcielenia były krytykowane przez konserwatystów za radykalizm i brak politycznej rozwagi.

5           Benedykt XIV (1675-1758) – papież od 1740 r.

6           Grzegorz XVI (1765-1846) – papież od 1831 r.; niechętny wobec europejskich ruchów wolnościowych w XIX w. W 1832 r. ogłosił encyklikę Cum primum, w której potępił powstanie listopadowe.

7           Giuseppe Mazzini (1805-1872) – publicysta, prawnik, jeden z przywódców włoskiego ruchu narodowowyzwoleńczego i ideolog jego nurtu republikańsko-demokratycznego. Założyciel organizacji Młode Włochy (1831); współtwórca organizacji Młoda Europa (1834); uczestnik walk we Włoszech w 1848 r. pod wodzą G. Garibaldiego.

 

8           Wenta czarnych węglarzy – najwyższa loża włoskiego węglarstwa, tajnej organizacji rewolucyjnej, zorganizowanej na wzór masoński, działającej aktywnie w XIX w., znanej też jako ruch karbonarski. Jedną z najsilniejszych motywacji karbonariuszy była walka z katolicyzmem.

9           Giuseppe Garibaldi (1807-1882) – włoski polityk, żołnierz, rewolucjonista, jedna z czołowych postaci procesu zjednoczenia Włoch.

10         Nicolo Machiavelli (1469-1527) – florencki myśliciel polityczny, autor słynnego Księcia, zdaniem wielu zawierającego pochwałę politycznego cynizmu, a przynajmniej gloryfikację politycznego realizmu usuwającego na drugi plan moralność. Dla innych traktat ten to wybitne dzieło, jak mało które prawdziwie oddające mechanizmy rządzące polityką. Kajsiewicz przywołuje Machiavellego jako negatywny punkt odniesienia.

11          Z dymem pożarów – chorał Konrada Ujejskiego, zainspirowany tragicznymi wydarzeniami rabacji galicyjskiej. Wiersz ukazał się w 1847 r. Opracowany na cztery głosy przez Józefa Nikorowicza, cieszył się dużą popularnością zwłaszcza w okresie Wiosny Ludów i powstania styczniowego.

12          Hymn marsylski – a więc marsylianka, powstała w 1792 r. pieśń, która zdobyła wielką popularność wśród rewolucjonistów francuskich, a następnie stała się hymnem Francji (czasowo tylko zakazywana w XIX w., gdy Francją rządzili politycy odżegnujący się od dziedzictwa rewolucji, jak w czasie restauracji).

13          Świętojurcy – ukraińskie ugrupowanie polityczne, działające od 1848 r. w Galicji, przy wsparciu m.in. duchownych unickich.

14                   Pius IX (właśc. Giovanni Maria Mastai-Ferretti, 1792-1878) – papież; za jego pontyfikatu miały miejsce rewolucyjne przemiany we Włoszech, które doprowadziły do stopniowego rozpadu Państwa Kościelnego. Inicjator Soboru Watykańskiego I, na którym przyjęto dogmat o nieomylności papieża przemawiającego w imieniu Kościoła.

15          Pierre Joseph Proudhon (1809-1865) – francuski działacz i publicysta socjalistyczny, zaliczany do głównych przedstawicieli indywidualistycznego anarchizmu.



[1]   Świeżo uciekł z Neapolu do Rzymu kapucyn, który to wyznał. Niedługo potem wszedł do celi jego człowiek świecki, ranił go ciężko sztyletem jako wiarołomcę i uciekł.

[2]   Zapewniano mnie, iż jedna deputacja wiejska przybyła do Warszawy dla zawarcia pactów conventów, z komitetem centralnym, między innymi pytaniami i to położyła: „jak też panowie z Ojcem św.?”

Najnowsze artykuły