Artykuł
Konstytucja 3 maja i współczesna Europa
Uwaga nasza była w ostatnim czasie zwrócona na fakt dziejowy, który przed stu laty od pierwszej cłmili przez całe prawie polskie społeczeństwo był przyjęty w „najuroczystszy sposób", z najszczerszym zapałem i na głębszą wdzi~cznością, który w Europie wyw

Odczyt wygłoszony 13 maja w „Tow. Prawniczym” w Krakowie, Poznań 1891.

 

Uwaga nasza była w ostatnim czasie zwrócona na fakt dziejowy, który przed stu laty od pierwszej chwili przez całe prawie polskie społeczeństwo był przyjęty w „najuroczystszy sposób”, z najszczerszym zapałem i na głębszą wdzięcznością, który w Europie wywołał prawdziwe uznanie wyższych umysłów i wytrawnych sta­tystów. Wrażenie, wywołane w pierwszej chwili, świad­czy wymownie o głębokim odczuciu i istotnym zrozu­mieniu reformy dokonanej przez Konstytucję 3 Maja, świadczy o żywym przejęciu się jej ważnością. Wrażenie było silne i przenikało cały naród. Konstytucja 3 Maja stanowiła też rdzeń tradycji narodowej przekazy­wanej z pokolenia na pokolenie. W najciszej doli, wśród srogiego ucisku a sroższego jeszcze wewnętrznego rozstroju i ponurego zwątpienia, ta tradycja krzepiła serca, była pociechą i otuchą. A jakiekolwiek będą wy­niki naukowych badań nad tą pamiętną reformą, nad jej genezą i treścią, to znaczenie jej w historii Polski zostanie zawsze takim, jakiem jest w poczuciu i tradycji narodu. Zawsze myśl polska z szczególną zwracać się będzie radością ku tej jasnej chwili, z którą zamknęła się epoka bolesna, bo upokarzająca moralnego upadku, a po której nastąpiła epoka krwawa a żałobna rozpacz­liwej walki zupełnego rozdarcia i bezowocnych kilka­krotnych wysileń. Konstytucja 3 Maja jest wspaniałym pomnikiem, promieniejącym na pograniczu dwóch smut­nych epok. A nie wiedzieć prawie, która smutniejsza, czy ta, w której Polska była jeszcze niepodległa, ale gnuśna i nierządna, czy ta, gdzie jest rozdarta i nie-szczęśliwa, ale przecież wciąż się odradzająca.

Mówię o dwóch epokach, bo mniemam, że żadną miarą nie można nazywać Konstytucji 3 Maja „testamentem” ani w ogóle wspominać „o grobie wolności”. Nikt do grobu nie wstępował, nikt testamentu nie ro­bił. Twórcy „Konstytucji” i przedstawiciele narodu nie myśleli wcale spisywać ostatniej woli; nie z tym uczu­ciem witał naród Konstytucję, a raczej upatrywał w niej jutrzenkę swobody, rękojmią wolności i niepodległości objaw i zapowiedź odrodzenia. Wprawdzie my wiemy, że chociaż jutrzenka się pokazała, „słońce” wol­ności zaszło, ale nie mniej przeto nie mamy prawa mó­wić o grobach i testamentach. Polska wstąpiła tylko w nową fazę życia, fazę ogniowej próby, w której się ma okazać, czy łączność narodowa utrzyma się wśród rozbicia politycznego. Końca jej nie można przewidzieć, i dlatego nam tak trudno spokojny i wytrawny wydać sąd o dziejach porozbiorowych i w ogóle o przeszłości Polski; dla tego tyle nieporozumień a niestety i oskarżeń i oszczerstw, miotanych na tych, którzy zajmują się nau­kowym i krytycznym rozbiorem historii.

Jeżeli Taine długo pracował, zanim wydał ostatni tom o „rządzie nowożytnym” (Le regime moderne), dlatego, że rząd ten dziś istnieje, jeżeli nazwał swe przedsięwzięcie hazardowym (1’entreprise est hasardeuse), to nam daleko trudniej mówić o wypadkach, które głębiej wstrząsnęły narodem, niż „wielka” rewolucja Francją, bo go rozdarły. Brak nam perspektywy w poglądzie na przeszłość. „La fin nous manque” powiedzmy z Tainem. Przecież wiadomo, że Sejm czteroletni, „ściśle z całym narodem spojony”, nie był skończony ani rozwiązany, tylko „do dalszego prorogowany czasu”, aż do „oswobodzenia kraju z żołnierza nieprzyjacielskiego i do ostate­cznego dopełnienia pacyfikacji”.

Żadna rocznica nie pobudza tak, jak ta ostatnia, do głębokich refleksji nad przeszłością Polski, nie wy­magała tak rozległych badań. Trzeba poznać i uprzy­tomnić sobie przede wszystkim ustrój społeczny i polity­czny dawnej Rzeczypospolitej. Mogę się tu ograniczyć do kilku uwag zasadniczych. Nie byliśmy anomalią w historii ludów, czymś wyjątkowym i niebywałym, nie byliśmy anomalią ani w dobrem ani w złem.

Zapalonym i olśnionym zwolennikom „wolności” zda­wało się, że Polska wyprzedziła wszystkie ludy swobo­dami politycznymi, wolną elekcją i poczuciem godności obywatelskiej. Powstały doktryny, dowodzące, że w isto­cie tak było, że Polska demokratyczno-republikańska była ideałem, który się niestety nie urzeczywistnił.

Lelewel powiedział: „Zaiste musiał być naród pol­ski usposobiony do republikanizmu, kiedy tak długo wśród przeciwności i burz a nawet własnych usterek, tak długo republikańskie swobody dochował. Utworzyło się fałszywe mniemanie, jakoby nasze starodawne republikańskie instytucje miały się stać przyczyną upad­ku narodu polskiego; nie instytucie Rzeczypospolitej, ale ich zła egzekucja, ich nadużycie w części na upadek narodu wpływały. Wreszcie nadużycie ich i sam upadek wyniknął z tego, że naród drzemiąc postradał był wzniosłość umysłu i dużo stę­piały uczucia jego. Zdanie to jest głęboko pomyślane. Mniemam także, że „swobody” nie były przy­czyną upadku, uważam je natomiast już za objaw spaczonych pojęć i stępionych uczuć i sądzę, że dobra egzekucja dawnych praw była wprost wykluczona. Forma rządu jest integralną częścią życia narodowego, odpowiada zupełnie poziomowi politycznego wyrobienia uobyczajenia. W społeczeństwie żywotnym a czujnym nie może być też przedziału między teorią i praktyką, między prawem a wykonaniem.

Fałszywym ideałom hołdowała dawna Polska przez dwa ostatnie wieki, popadła w dwa kardynalne błędy: pogardę rządu i pogardę bliźniego. Nie było tam wol­ności, gdzie nie było rządu, nie było wyrobionego poczucia obywatelskiego, gdzie nikt się nie czuł częścią wielkiej całości, która wymaga stałych opłat i ofiar. Nie było demokracji, zasadzającej się na równości, bo jedna tylko warstwa rządziła, nie było równości wśród szlachty bo nierówne były warunki bytu. Powstała oligarchia oraz możniejsza i silniejsza, zadająca kłam równości. Nie był też ustrój Polski reprezentacyjnym, bo posłowie, skupo­wani instrukcjami i odpowiedzialni na sejmikach relacyjnych, nie byli przedstawicielami narodu. Sejm nie reprezentował interesów całego państwa, ani o nich osta­tecznie nie rozstrzygał. Na dnie parlamentaryzmu polskiego tkwiła myśl, sprzeciwiająca się pierwszej zasadzie rządu reprezentacyjnego, myśl w wielkim kraju wprost utopijna, że całe społeczeństwo powołane do rady o rze­czpospolitej. Tym sposobem nastąpiło rozbicie państwa na atomy a narodu na indywidua.

Nie wyprzedziliśmy wtedy Europy! Nie byliśmy uni­katem w dobrem, ale nie byliśmy też unikatem w złem. W innych krajach inne przybrało ono formy. W całej Europie było w drugiej połowie XVIII wieku widoczne przesilenie, przenikające całe życie; wszędzie występowało na jaw w sposób jaskrawy zwichnięcie równowagi poli­tycznej i społecznej. Niemcy były pogrążone w zupełnym rozbiciu. Cesarska władza nie była władzą, ale czczym tytułem. Stały sejm w Ratyzbonie nie miał żadnej powagi; nie umiał utrzymać jedności i łączności państwa. Najwyższy trybunał państwa, uważany za „klejnot” nie­mieckiej, konstytucji, za spójnię rozbitego kraju, funkcjonował niedołężnie. Rozpadało stare cesarstwo. Hisz­pania, która w XVI wieku jaśniała pełnią siły i znacze­nia, była nieledwo w agonii.

Francja, która w XVII w. pierwszą i groźną była potęgą, zbliżała się do strasznego kataklizmu. Absolutna monarchia, która powstała na gruzach feudalnego pań­stwa, stanów generalnych i parlamentów, zachwiała się gruntownie, była wycieńczona, wyczerpana, bez powagi, a co gorsza bez kredytu, bez jutra, bez środków do ży­cia. Wybujała monarchia podkopała sama siebie, do­prowadziła do absurdu majestat królewski, tak jak w Polsce szlachta do absurdu i utopii doprowadziła wol­ność obywatelską.

Nawet w Anglii, tyle wychwalanej, uważanej słusz­nie za klasyczną ziemię wolności politycznej i równowagi państwa, widoczny był ferment. Odzywały się głosy, domagające się już w połowie XVIII w. reformy parla­mentu, wykazujące, że konieczną jest „amputacja zepsu­tej części konstytucji”, że gruntowna nastąpi wstrząśnienie, jeżeli reforma przed końcem stulecia nie zostanie podjętą.

Rozstrój społeczny, wybujałość i nadużycia jednego stanu szły wszędzie w parze ze zwichnięciem równowagi politycznej. W wielkich i małych państwach coś się psuło czy już zepsuło. Wszędzie rysował się i łamał polityczny i społeczny porządek.

Przesilenie było powszechne, powszechną też była potrzeba reformy. Cała Europa zachodnia mogła powie­dzieć, że grozi jej rewolucja, jeżeli reforma skuteczna wczas nie nastąpi.

Radykalnym umysłom zdawało się, że społeczeństwo jest już tak z gruntu zepsute i przecywilizowane, że nie ma innej rady, jak wrócić na łono natury i wyrzec się wszystkiego, co w ciągu wieków powstało. Pogarda przeszłości i negacja dziejowego rozwoju opanowywała umysły niespokojne, przemawiała do burzliwych charak­terów. Ale natura sama przez się nic nie mówi; po­trzeba jej więc tłumacza rozumu. Rozum miał nowe wskazać szlaki zbłąkanej ludzkości, nowy stworzyć rze­czy porządek. Rozum miał wskazać prawa człowieka, wynikające z prawa, natury. „Rozum jest panem świata”, zawołał Mirabeau. Historia i tradycja ustępują wobec postulatów rozumu i prawa natury; „przeszłość cała nie istniała, nie powinna istnieć”. Człowiek uczuwal “horreur de soi meme et de son temps” (Tocqueville).  Idee i oderwane od rzeczywistości, wyległe w głowach genial­nych fantastów lub marzycieli, stawały się postulatem politycznym; idee wyrozumowane z matematyczną ścisłością w świecie abstrakcji, miały znaleźć zastosowanie w życiu.

Dwie idee górowały nad innymi w drugiej połowie XVIII wieku, idea równości i wszechwładzy ludu. Jedna i druga wynikała z pojęć niezgodnych z historią i z życiem, z pojęć o stanie natury i umowie społecznej.

Rousseau był apostołem owych idei, ponętnych, a dla każdego zrozumiałych. To też zaburzały cne i fanatyzowały społeczeństwo, wywołały gorączkę rewolu­cyjną.

Spokojni politycy, którym Montesquieu był mistrzem, przejęci „Duchem praw” (L'esprit des lois), pragnęli reformy na wzór angielski. Montesquieu dążył także do ogólnych idei, ale na podstawie faktów, a nie drogą dedukcji i czystej spekulacji. Nie miał ideału a priori, tylko zmierzał do tego, aby wyrobić sobie pojęcie o tym, jakie państwo może być najlepszym, typowym. Szczególne uznanie miał dla Anglii.

Autor „Umowy społecznej” (Le contrat social) przelicytował autora „Ducha praw”.

Wulkaniczny wybuch, jaki zniszczył dawną Francję, pod koniec XVIII wieku, poruszył całą Europę. Rewolucja była doskonałym przewodnikiem doktryn, które w niej znalazły wyraz, a poniekąd ją wywołały.

Przed tym zwrócił powszechną na siebie uwagę fakt doniosły, utworzenie nowej republiki Stanów Zjednoczonych w Północnej Ameryce po zwycięskiej walce o nie­podległość. Zamorska ta walka znalazła także odgłos w całej Europie, nurtowanej nowymi prądami. Zapowia­dały się tu i zaczynały ważne zmiany. Europa była podobną do obozu, który budzi się z brzaskiem i zrywa się gwałtownie a czeka tylko, aż słońce wejdzie i wskaże drogę, którą pójść (Tocqueville).

Bezpośrednio przed zwołaniem stanów generalnych we Francji (5 maja 1789) zebrał się w Warszawie sejm pod zawiązkiem konfederacji (w październiku 1783), którego dziełem była Konstytucja 3 Maja, ogłoszona wtedy kiedy we Francji dokonał się już zupełny przełom, kiedy równocześnie powstawała tam nowa zupełnie konstytucja, ogłoszona w wrześniu r. 1791.

Nasuwa się ważne pytanie, jaki jest stosunek pol­skiej konstytucji do francuskiej, czy była ona zależną od teorii głoszonych i urzeczywistnianych nad Sekwaną· Pytanie to łączy się z kwestią, jakim wpływom ulegała polska literatura polityczna w drugiej połowie XVIII w. zwłaszcza ta, która wskazywała na potrzebę reformy. Przede wszystkim trzeba tu zaznaczyć, że w narodzie samym obudziła się potrzeba reformy i odrodzenia.

Pierwszy rozbiór spotęgował, bo w okropny sposób uwidocznił tą potrzebę. Byli tacy, co wołali z głębi piersi, że rozbiór kraju był „hańbą”. Samodzielnie powstały w Polsce dążenia naprawy politycznej i spo­łecznej, co jednakże wcale nie wyklucza obcych wpły­wów. Prof. R. Piłat i Kalinka wskazali na te wpływy. Nas obchodzi głównie genewski filozof, któremu Kalinka piękny poświęcił ustęp w swej znakomitej książce.

Kalinka powiedział: „Z umowy społecznej przyjmowali Polacy to wszystko, co im dogadzało, nic, co by mogło ich krępować. Na polu religijnym, jak na polu politycznym indywidualizm szlachecki znalazł u Russa nową dla siebie podnietę, ujrzał swe instynkty usprawiedliwio­ne, sformułowane w doktryny. Przychodził do swoich i swoi go poznali”. Rousseau pisał swe Considérations sur le gouvernement de Pologne et sur la reformation projettee z „serdecznym dla Polski uczuciem”. Społe­czeństwo polskie zdawało się też najbliższym jego ideału o wszechwładzy ludu. Rousseau zachwycał się sejmami i sejmikami polskimi, uprawniającymi obywateli do decyzji o sprawach publicznych, uważał konfederacje za „tarczę obronną, za sanktuarium konstytucji”, chwalił wolną elekcją, która wraca narodowi, władze, i dozwala zawrzeć nową umowę społeczną i pisać pacta conventa. Rousseau przestrzega gorąco przed tronem dziedzicznym, jako przed grobem wolności, radzi zachować konfederację i sejmiki relacyjne a nawet liberum veto „nie razi go zbytecznie”.

Niewątpliwie mogły rady i uwagi tak głośnego pisarza, jak Rousseau, nie mało schlebiać szlacheckiemu indywidualizmowi. Na szczęście nie był jednak ten in­dywidualizm ani tak wybujały, ani tak samolubny, aby nie był zdolny się pohamować i odrodzić. Na szczęście rady sławnego marzyciela rewolucjonisty nie zostały usłuchane.

Właśnie w konstytucji 3 maja zerwała szlachtą z tym, co Rousseau i co ona sama uważała za źrenicę wolności, oświadczyła się za tronem dziedzicznym, za zniesieniem konfederacji i liberum veto.

W określeniu rządu i władzy prawodawczej znajdzie się jednak niejedno w konstytucji 3 maja, co przypo­mina teorie Rousseau’a i konstytucję francuską z r. 1791.

Słowa: „wszelka władza społeczności ludzkiej początek swój bierze z woli narodu” – odpowiadały zupełnie zasadom „Umowy społecznej”, przypominały trzeci artykuł „Praw człowieka: Le principe de toute souverainete reside essentiellement dans la nation” i pierwszy artykuł o władzach publicznych konstytucji francuskiej z roku 1791: „La souverainete est une, indivisible …elle appartient à 1a nation”.

Skoro władza narodu jest „jedna i niepodzielna”, to powinna wola narodu objawić się tylko przez jeden organ, przez jedno ciało prawodawcze, przez jedną izbę. Po zaciętej walce parlamentarnej uchwaliła „kon­stytuanta” jedną izbę. Konstytucja 3 maja zachowała, wprawdzie zgodnie z angielską i amerykańską dwie izby – senatorską i poselską, ale ostatnią uznała za właściwą „świątynię prawodawstwa, za wyobrażenie i skład wszechwładna narodowego”. W izbie poselskiej były najpierw decydowano wszystkie sprawy, a po przejściu formalnym miały być natychmiast przesłane se­natowi, który nadawał dopiero prawu moc i świętość, a mógł też je wstrzymać i zawiesić do przyszłego ordynaryjnego sejmu, na którym, gdy powtórna nastąpi zgoda, prawo zawieszone przyjętym być musi. W grun­cie rzeczy była tedy izba poselska wyrazem woli i wszechwładzy narodu. Konstytucja francuska uważała ciało prawodawcze także za jedyną świątynię wszechwładztwa narodowego i przyznawała tylko veto suspensif, moc zawieszania uchwał, nie senatowi, bo tego nie było, tylko królowi. Sprawa veta zajmowała bardzo umysły i wywołała we Francji namiętne spory. Najświetniejszym obrońcą zupełnego veto był Mirabeau, ale zdanie jego nie zwyciężyło. Polska konstytucja była j w zasadzie zupełnie zgodną z francuską. Ta tylko zachodziła różnica, że francuska przyznawała królowi veto suspensif, a polska senatowi i z zupełnym pominięciem króla.

Zgodnie określają też obydwie konstytucje stosunek ministrów do przedstawicieli narodu. Francuzka orzekała wbrew angielskiej, że członek narodowego zebrania nie może być powołany do ministerstw, a polska warowała, że „ministrowie votum decisivum w sejmie nie będą mieli i tylko zasiadać wtenczas w senacie mają dla dania eksplikacji na żądanie sejmu”.

Sejm polski został dopiero w konstytucji 3 maja ogłoszony jako reprezentacja narodu, rozstrzyga­jąca większością głosów: „stanowimy, iż posłowie na sejmikach wybrani w prawodawstwie i ogólnych narodu potrzebach uważani być mają jako reprezentanci całego narodu, będąc składem ufności powszechnej”. Konstytu­cja francuska orzekała podobnie: Les reprćsentants nommes dans les dćpartements ne seront pas representants d’un  departement particulier, mais de la  nation entire”.

Przypominamy, że konstytucja francuska została ogłoszona dnia 14 września 1791 roku; powstała wpra­wdzie wpierw, powstawała w ciągu dwóch lat. Nie może być mowy o zależności konstytucji polskiej od francuskiej. Układ jednej i drugiej zupełnie odmienny. - Niezaprzeczone jest jednak pewne pokrewieństwo w poj­mowaniu i określaniu władzy, ciała prawodawczego i stosunku tegoż do rządu. Politycy polscy i francuscy czerpali częściowo z jednego źródła swą wiedzę i swe poglądy. Tym źródłem była polityczna literatura francuska, a zwłaszcza dzieł teoretyka rewolucji, Rousseau.

Twórcy konstytucji 3 maja zachowali jednak, ja­kimkolwiek ulegali wpływom, w kardynalnych sprawach zupełną samodzielność. Dwie najważniejsze reformy polityczne, wprowadzenie tronu dziedzicznego i zniesienie liberum veto, były w każdym razie samodzielnym aktem, bo też wynikały one z istotnej, głęboko odczutej potrzeby.

Więcej jeszcze uwydatnia się, niezależność w prze­prowadzeniu reform społecznych. Pierwsza prawda nowej ewangelii rewolucyjnej, pierwszy artykuł Praw człowieka brzmi: Les hommes neissent et demeurent libres et egaux en droits. Konstytucja francuska znosiła nieodwołalnie wszelkie urządzania, które obrażały równość praw, głosiła, że niema już szlachectwa ani różnie dziedzicznych i stanowych. Prawodawcy sejmu cztero­letniego natomiast uznawali właśnie szlachtę za najpierwszych obrońców wolności i Konstytucji, poruczali każdego szlachcica cnocie, obywatelstwu i honorowi jej światłości do szanowania, jej trwałość do strzeżenia jako jedyną twierdzę Ojczyzny i swobód. Szlachta zo­stała tym, czym była, nie zrzekała się klejnotu, ale pra­gnęła nim podzielić się z tym, którymi dotąd pogardzała, których krzywdziła. Zostały stany, ale w nieszczę­snym murze, który je dzielił, zrobiła Konstytucja ogromny wyłom.

Prawo o miastach królewskich, uchwalone 18 kwietnia 1791 r. a potwierdzone w Konstytucji 3 maja, rozciągało kardynalną zasadę, podstawę i prawdziwą źre­nicę wolności: „nerninem captivabimus nisi jure dictum” na osoby w miastach osiadłe, dopuszczało do szlachectwa mieszczan, którzy nabywali wieś lub czymkolwiek się odznaczyli, zwłaszcza we wojsku. Mieszczanom przyznawała Konstytucja wolny wstęp do dosługiwania się rang oficerskich, z wyjątkiem narodowej „,walerii, częściowy wstęp do hierarchii duchownej i słownictwa, do urzędów i godności. Miasta zostały wyjęte i wyłączone z pod niewłaściwej jurysdykcji wojewodzińskiej i starościńskiej a dopuszczone do udziału w życiu polityczna i parlamentarnym przez plenipotentów. Miasta uzyskały warunki ekonomicznego rozwoju i politycznego znaczenia. Nie nastąpiło zrównanie stanów, ale stanowcze zbliżenie; mieszczanin mógł zostać szlachcicem, a szlachcic nie tracił klejnotu, lubo trudnił się łokciem i miarką. Godność i praca obywateli miejskich doznała należytego uznania i uszanowania. Szlachta „dźwignęła do siebie stan miejski, czyniąc go przywilej6w swoich uczestnikiem”.

Lud rolniczy, o kt6rym pięknie powiedzianej, że „z pod jego ręki płynie najobfitsze bogactw krajowych źródło, że najliczniejszą w narodzie stanowi ludność a zatem najdzielniejszą kraju siłę”, pomiatany a od łaski pańskiej i samowoli zależny; został przyjęty pod opiekę prawa i rządu krajowego. Wszelkie „pożytki”, od włościan dziedzicom się należącej zostały jednak nadal zawarowane. Zostały więc owe „pożytki”, które były ciężarem ludu, które go gnębiły i w nim tłumiły poczucie swej godności! Została jeszcze eksploatacja „najobfitszego bogactw źródła”. Eksploatacja ta była pod­stawą całego gospodarstwa. Trudno było burzyć lub od razu zmieniać tę podstawę. Twórcy Konstytucji działali „z pilną a ostrożną uwagą”, patrzeli trzeźwo, nie zry­wali się na niepodobne rzeczy.

Francja rzuciła w świat potężne hasła, zwodnicze a po części utopijne idee zupełni równości. W nocy sierpniowej nastąpiła rezygnacja z wszelkich przywilejów i tytułów, z wszystkiego, co wieki dały i do czego uprawniały. Zapał szlachetny był już objawem gorączki, która ogarnęła całe społeczeństwo. Wielka rewolucja przeobraziła z gruntu Francją, gwałtownie burząc dawny porządek, wstrząsnęła światem całym, obudziła ludy gromką pobudką, była wpadkom powszechno-dziejowym, który niezatarte wycisnął piętno na naszym stuleciu.

Reformy Sejmu czteroletniego były naprawą tego co się zepsuło w narodzie. Konstytucja Trzeciego Maja ograniczała się do Polski i mała w znacznej części tylko lokalne znaczcie, nie ogłaszała praw człowieka, nie była wypadkiem tak głośnym, jak rewolta francuska. Jednak wiedział niej świat, a miała ten przy­wilej, że wzbudzała podziw jednocześnie w stronnikach rewolucji francuskie i w najbardziej nieprzejednanym jej wrogu. (Sorel: La revolutia et 1’Europe)

Burke w swych sławnych „Uwagach nad rewolucją francuską” mówił trwogą i oburzeniem o tym, co się działo nad Sekwaną:

„Co waszym politykom wdaje się dowodem śmiałego umysłu, przedstawia się mnie jako nędzny dowód zupełnego braku rozumu. Wasz pospiech gwałtowny nieufność do powolnego rozwoju natury rzuca was na oślep w objęcia każdego awanturnika, fantasty alche­mika i empiryka; przez 400 lat zachowaliśmy charakter naszych przodków, powagę i szlachetny sposób myślenia z XIV w.; Nie nawróciliśmy się na wyznanie Russa, nie jesteśmy uczniami Woltera; Hevetius nie założył u nas sekty, ateiści nie są naszymi mistrzami, ani szaleńcy naszymi prawodawcami. Wiem że nie zrobiliśmy odkryć ale jesteśmy przeświadczeni, że w ś wiecie rozumu nie ma ogóle odkryć”.

Burke ubolewał nad tym, że „natura uległa zboczeniu wśród potęgującego się wciąż chaosu, że Europie grozi olbrzymie wstrząśnienie”, natomiast z podziwem i uznaniem powiedział, że Polska wybyła się z „chaosu” środkami, które równie „zostawiają uwagę, satysfakcję, rozsądkowi przynoszą i pochlebiają moralnym uczuciom”. „Zważając tę postaci odmianę, musi się radować i chlubić ludzkość, bo nic w niej zawstydzającego, nic dolegającego. Do tak wysokiego doszła ona stopnia, że zapewne staje się najczystszym, najszlachetniejszym i publicznym dobrodziejstwem, jakie kiedykolwiek narodowi ludzkiemu udzielone zostało”. „Obydwie rewolucje – kończy Burke – wolność w pierwszym mają celu, ale do otrzymania tej wolności polska rewolucja prowadzi z nierządu w rząd, francuska z rządu w nierząd”…

         Po polskiej „rewolucji” nastąpiły rozbiory kraju, dokonane przez monarchię, które rządu i ładu i tronu powinny były bronić.

         „Z tym wszystkie - pisał później z żalem republikanin Lelewel – naród polski, oddając cześć dostojności królewskiej i poręczując się je władzy, okrutnie się na niej zawiódł. Tym ościennym mocarzom podobało się czynić potwarcze zarzuty jakobinizmu i cały kraj rozszarpać”.

         Tak polska jak francuska konstytucja z r. 1791 nie weszła w życie; francuska utonęła w wzburzonych falach rewolucji, polską „ kart przedarła okrutna pięść. Naród przyjął ją z wdzięcznością i ufnością. Bo też była ona na wskroś polska i narodowa, była najczystszym i najszlachetniejszym celem”. W owych środkach, „pochlebiających moralnym uczuciom”, przebija się jak w krysztale, charakter polski.

         Podobno mało mamy temperamentu politycznego. Niezawodnie więcej temperamentu jest w romańskiej krwi, niż słowiańskiej, więcej we francuskiej, niż polskiej. W „wielkiej” rewolucji był w istocie temperament i ogień, ale była też furia ukrywająca potworne strony natury człowieka, szał i namiętności przepaść. Polskie usposobienie nie jest gwałtowne i namiętne, jest może miękkie, ale w gruncie szlachetne. Czy nam z tym w świecie dobrze czy źle, w to nie wchodzę, ale tak jest! Szerokie niwy polskie łagodzą umysły, uspakajają krew i uszlachetniają serca.

„Duch patriotyczny zjednoczył rozbiegłe umysły” w dniu 3 Maja – rozbiegłe od dwóch czy trzech wieków. „Zbliżyć się powinniśmy sercem i umy­słem”, powiedzieli sobie przedstawicieli narodu i zbliżyli się w istocie, zbliżyli się przez sprawiedliwość, ludzkość i obowiązki chrześcijańskie. Jeden z posłów powiedział: „rewolucji zbawiennej charakterem być powinno czynić zgodnie, czynić prosto i porzucić kręte przebiegłości”, a inny oświadczył: „nie jestem przebiegłym politykiem i nim być nie chcę, ale zawsze chciałem być dobrym oby­watelem i poczciwym”.

Po obywatelsku, zgodnie i prosto zbliżył się naród do króla, król do narodu, zbliżył się jeden stan do dru­giego, rycerstwo do miast i ludu, a miasta do rycer­stwa. W poczuciu obowiązku pod wrażeniem „nagłej potrzeby ojczyzny” ustępowała szlachta; z wdzięcznością uścisnęli mieszczanie dłoń podaną. Umysły były „wy­jątkowo nastrojone”. Pamięć wyrządzonych krzywd znikła w jednej chwili. Tajały serca w braterskim uścisku. „W jednym dniu zrobili to, do czego przez dwa wieki dojść nie mogli”, powiedziano o przedstawicielach narodu w dniu 3 Maja.

Duch chrześcijański natchnął zatwardziałe serca Ni oświecił ciemne umysły. Nad Sekwaną urósł w pychę rozum ii sam siebie uznał bogiem. Rozum poku­sił się o odkrycia w świecie moralnym, o urzeczywistnie­nie idei, oderwanych od życia i życiu przeciwnych. Po chrześcijańsku, spokojnie, w skupieniu ducha, „szlache­tnym i od całej Europy uwielbionym sposobem” dokonał się akt odrodzenia narodowego. Twórcy i obrońcy konstytucji działali z zamiarem „ocalenia i uszczęśliwienia ojczyzny”, a mieli zupełną świadomość ważności chwili, w której im działać wypadło, poczuwali się do wielkiej wobec przyszłości odpowiedzialności. Pragnęli „ukuć tarczę, pod którą by Polska spokojnie spoczywać i kwitnąć mogła”, pragnęli utwardzić „przyszłych pokoleń szczę­śliwość”. Do odpowiedzialność poczuwał się i ten, któ­rego najsroższa spotkała kara, jaka człowieka spotkać może.

„Idzie dla mnie, powiedział król, o miłość narodu, ten najszacowniejszy i jedyny klejnot, który z sobą do grobu zanieść pragnę”. Uronił właśnie ten drogi klejnot i zstąpił do grobu z pogardą i przekleństwem narodu, ale godzi się wspomnieć, że Stanisław Poniatowski nale­żał do twórców konstytucji, do jej najzdolniejszych i naj­dzielniejszych obrońców w dniu 3 Maja, niestety później i do grabarzy.

Do odpowiedzialności poczuwali się reformatorowi sejmu czteroletniego, lękali się o siebie i przyszłe pokolenia, lękali się o swe dobre imię, jakby przeczuwali, że straszne za grobem usłyszą pytanie: „ilu was było”. Dla tego pilno im było zetrzeć „plamę ohydy, wzgardy i upo­dlenia”, wyrwać się z własnej niemocy i stworzyć możność ocalenia. Konstytucja 3 Maja nie była i nie miała też być wcale ideałem konstytucji, nie miała tworzyć ideału państwa, budowy klasycznej a pełnej symetrii wzniesionej w jednym stylu, czym było nowożytne pań­stwo francuskie, stworzone przez rewolucją a zainaugu­rowane i zapowiadające się już w konstytucji z r. 1791. Konstytucja polska naprawiała to, co najgwałtowniej było potrzebne, miała być tarcza, obronną przeciw coraz groźniejszym i widoczniejszym zakusom obcych mocarstw. Dla tego też dadzą się w niej wykazać usterki i niedostatki.

Daleko logiczniejszą, aż niepolitycznie logiczną była konstytucja francuska z r. 1791. W niej przebija się i urzeczywistnia jedna myśl. Konstytucja polska miała inne założenie i inny cel. Był to akt narodowego odrodzenia, wspaniały akt pojednania narodu samego z sobą, wynikający z przeświadczenia, że pora naj­wyższa radzić o dobrze pospolitym a zaniechać prywaty i rażącej krzywdy, była to manifestacja niepodległości, wywołana grożącym krajowi niebezpieczeństwem, wywołana przekonaniem nabytym, że naród tylko sam na siebie liczyć może i w swej piersi czerpać musi siły. Duch konstytucji 3 Maja jest nieśmiertelny, duch narodowej samowiedzy, łączności społecznej, miłości chrześcijańskiej, braterskiego pojednania i zgodnego działania.

Najnowsze artykuły