Artykuł
O idei prawa ze stanowiska filozoficznego

Pierwodruk: „Przegląd prawa i administracji”, rok 1894 (rocznik XIX), s. 709-720

 

Słowo idea ma w filozofii inne znaczenie jak w życiu potocznym. Nadużyto tego wyrazu w językach zachodnich do tego stopnia, że idea znaczy po francusku i po angielsku tyle, co pojęcie, a nawet wyobrażenie. W polskim języku nie przyszło do tego; w zwyczajnej jednak mowie polskiej nazywamy ideą cel jakiś, do którego urzeczywistnienia dąży całe społeczeństwo albo jeden jego odłam.

W filozofii znaczy idea coś wcale innego. Ideą nie jest to pojęcie jakieś, które my możemy w całości posiąść. Ideę swoją ma rzecz każda, choćby najprostsza, a jest nią owe pojęcie, które by miał duch znający całą istotę tej rzeczy i wszystkie jej możliwe własności. Ideą rzeczy jest pojęcie o tej rzeczy ducha nieskończonego, który by całą jej przeszłość, przyszłość i teraźniejszość jednym wejrzeniem ogarnął; idea to pojęcie wieczne, niezmienne, mogące przebywać tylko w umyśle Bożym.

Skądże byśmy przeto mogli o idei jakiejkolwiek rzeczy mówić, skoro nasza wiedza jest koniecznie ograniczoną i niedokładną? Trudno poznać choćby w przybliżeniu ideę jakiejś rzeczy martwej i powszedniej, a o ileż trudniej mówić o idei rzeczy tak oderwanej, a przy tym nieuchwytnej, jak prawo polityczne lub społeczne, odmienne ze wszystkim w różnych miejscach i czasach, prawo, którego powstanie, którego kres i koniec są nam zarówno nieznane! Przedmiot to, którego idea jest zaiste trudniejszą do omówienia od niejednego innego wzniosłego już i niedostępnego przedmiotu rozmyślań ludzkich. Trudniej jest może powiedzieć, czym jest najgłębsza istota prawa, z której wszystkie jego objawy wynikają, niźli nawet powiedzieć to, jaką jest idea moralności.

Mamy jednak przystąpić do przełamania tej trudności i szukać idei prawa tą drogą, po której się dochodzi do wiadomości o jakiejkolwiek idei. Oto chcąc wiedzieć, jaką jest idea istoty jakiejkolwiek żywej, szukamy jej ideału. Idea a ideał to dwie rzeczy różne, odmienne. Ideał mieści się w idei, ale treścią idei bywa dążenie do spełnienia ideału. Przytoczę przykład daleki od pojęć prawniczych, aby wytłumaczyć, czym idea, czym ideał. Ideałem dębu byłby dąb, który by był wyrósł wśród najkorzystniejszych okoliczności i doszedł do pełnego rozwoju. Taki dąb byłby najpiękniejszym. Zdolność podziwiania jest zmysłem wskazującym, czy się rzecz jaka bardziej lub mniej zbliża do ideału; widok piękna mniej doskonałego daje nam wreszcie intuicję piękna doskonałego, a sztuka natchniona tworzy zmysłową podobiznę ideału, którego oko ludzkie nie widziało.

Natomiast idea drzewa mieści w sobie wszystkie zjawiska możliwe przy powstaniu drzewa, zasadę rozwoju drzewa i nawet sposób, w który drzewo się zachowa wobec rozmaitych, niedających się przewidzieć i zgoła przypadkowych zdarzeń, wśród okoliczności mniej lub więcej korzystnych, wobec wiatru na przykład lub posuchy, albo toporu leśnika. Aby poznać ideę drzewa, trzeba znać ideał, którego urzeczywistnienie umożliwia, do którego urzeczywistnienia dąży każda istota rodzaju wyrażonego przez ideę. Podobnież chcąc znać ideę prawa, trzeba, rozejrzawszy się po przeszłości i teraźniejszości i poznawszy powstanie i rozwój prawa, zdać sobie sprawę z celów, do których osiągnięcia stanowczo i koniecznie dąży.

Staje tedy przed nami u samego wstępu pytanie, na które odpowiedź jest jak najtrudniejszą, pytanie, jakim sposobem powstało prawo? Szukano na to niegdyś odpowiedzi jedynie w zamierzchłej przeszłości, cofając się do wieków, o których historia żadnego prawie nie daje świadectwa, i tworzono hipotezy nieuzasadnione niczym, a oparte na domyśle albo nawet na marzeniu. Pierwszą, najdawniejszą może hipotezą, była hipoteza teologiczna, której wymownym rzecznikiem był w tym jeszcze stuleciu i poza obozem ściśle katolickim, sławny niemiecki filozof Jan Bogumił Fichte. Wedle tej hipotezy prawo każde, nawet społeczne i polityczne, zostało ugruntowane przez bezpośrednie objawienie Bóstwa, a rodzaj ludzki był na początku cnotliwym sługą prawa; dopiero kiedy się to prawo później złamało, musiano je zastąpić niedoskonałym surogatem, prawem pozytywnym, pisanym, przez ludzi ułożonym. Prawowierni i ściśli zwolennicy teologicznej hipotezy twierdzili, że prawo pierwotne, objawione, było rzeczą doskonałą, która się już nigdy wskrzesić nie da, że cały rozwój dziejów jest nieustannym chyleniem się do zguby, że moralny upadek nie da się odwrócić mimo wydoskonalenia środków materialnych, skoro pierwotna harmonia prawa nadanego przez bóstwo raz zamąconą została przez swawolę ludzką. Wśród obozu teologicznego istniało jednak opozycyjne – że tak się wyrażę – skrzydło, do którego należał właśnie Fichte. Ta opozycja twierdziła, że pierwotne odstąpienie od objawionego prawa było grzechem szczęśliwym – culpa felix, że ludzkość może dzięki temu odstępstwu dążyć do wyższej doskonałości, przechodząc przez dziejową dobę walki i zamętu, że kiedyś prawo wolności zastąpi zakon niewoli, a rządy rozumne zajmą miejsce rządów instynktu. Zdaniem Fichtego pierwotni szczęśliwi ludzie, którzy za wieku złotego w raju żyli, byli wprawdzie szczęśliwymi i długowiecznymi, ale nie ludźmi z pełna, byli podobni do mrówek w mrowisku albo do pszczół w ulu, i dlatego tylko nie mogli pobłądzić, ponieważ byli pozbawieni myśli i woli własnej.

Złamanie pierwotnego prawa było zjawieniem się wolnej woli, najprzedniejszego znamienia człowieka, było umożliwieniem myśli wybierającej swobodnie środki do dopięcia swoich celów, było umożliwieniem powstania doskonałego prawa mającego dopiero kiedyś powstać w przyszłości, prawa, którego istotą będzie to, że każdy człowiek świadom dobrego, będzie się rozumnie i swobodnie trzymał cnoty, niezmuszony do tego żadną zewnętrzną koniecznością. W tej teologicznej hipotezie Fichtego nie brakło złotego ziarna prawdy.

Inni filozofowie przeciwnie, wyobrażali sobie ludzkość pierwotną jako gromadę zwierząt, pozbawionych wszelkiego poczucia cnoty, gnanych przez bydlęcą namiętność, niezdolnych do szczęścia zarówno jak i do nieszczęścia. Jan Jakub Rousseau, wielki rzecznik tej hipotezy, opowiada dalej, że zwierzęta te zeszły się w sposób niedający się zgoła pojąć na wspólną naradę, i że tam ustanowiły uchwałą nie tylko układ społeczny, ale nawet same prawidła mowy. Prawo to musiało oczywiście być złem, dało pole dla wzrostu przemocy i obłudy, a uniemożliwiło prawie cnotę; ludzkość doszła jednak pod opieką tego nawet prawa do potężnego umysłowego rozwoju i winna przystąpić do nowego układu społecznego, dającego wszystkim prawa równe i umożliwiającego szczęście dla wszystkich.

Takie to dwa główne poglądy walczyły z sobą w wieku przeszłym i aż do połowy bieżącego stulecia. Naszemu wiekowi przypadło w udziale postawienie trzeciej hipotezy, przeczącej zarówno objawionemu prawu, jak i umowie dobrowolnej, a twierdzącej, że prawo powstało dopiero wśród dziejów, ale naturalnie i bez udziału świadomej celu woli ludzkiej. Z natury ludzkiej, ale nie z ludzkiej narady wynikły państwo i pierwsze prawo obyczajowe, a później dopiero działał rozum przy układzie praw pisanych. Przeszły wiek twierdził rad, że wszelkie prawo było dziełem rozumu; dzisiejszy wiek twierdzi przeciwnie, że rozum poprzestawał zrazu na spisywaniu tego, co się wpierw już prawem stało, a wielu mniema, że pobłądzono srodze, kiedy zaczęto stanowić prawa pozytywne będące czym innym, jak skodyfikowaniem tego, co było wpierw obyczajem, i że od tej chwili, jak powstały prawa samowolne, a przeto niedobre, zamieniły się w odzież zbyt ciasną, koślawiącą postać ludzką.

Tak się zapatrywano niegdyś na powstanie prawa, tak się zapatruje wielu dziś, szukając za przykładami powstawania pierwszych praw jedynie w zamierzchłej przeszłości, a te wszystkie hipotezy rzucają może tylko błędne światełka na drogę wiodącą do poznania idei prawa.

Ale chcąc sobie zdać sprawę ze sposobu, w który prawo najpierw powstaje, nie trzeba się uciekać do zamierzchłej epoki, o której nigdy nic pewnego wiedzieć nie możemy; wystarczy obejrzeć się po teraźniejszym świecie. I teraz zawiązują się nowe społeczeństwa, a w nich poczyna się prawo. W niedalekiej, w dobrze znanej przeszłości możemy odczytać dzieje urodzin prawa, pośród społeczeństw działających w okolicznościach naturalnych i bez uczonych narad; widzimy jednak wszędzie, że nie same tylko ślepe instynkty i dziejowe konieczności dały prawu początek. Wszędzie występuje przy tym indywidualność ludzka i wpływ jej postanowień. Obok konieczności ograniczenia wolności każdego człowieka ze względu na wolność innych ludzi, występują wszędzie czyny i postanowienia wprawiające w ruch historię.

Przypatrzmy się dla przykładu temu, jak prawo barbarzyńskie powstaje pośród barbarzyńców. Człowiek potężny podbija innych ludzi i staje się ich despotą. Herszt bandy zbójeckiej utrzymuje swoich towarzyszy postrachem w karności i za ich pomocą wtłacza swoje jarzmo na coraz liczniejsze plemiona. Takie państwa powstają dotąd na czas niedługi pośród ludów, którym cywilizacja europejska jest obcą; podobne państwa powstają nawet czasem w Europie w łonie państw wielkich, regularnych, z którymi walczą, a wtedy banda złoczyńców bywa państwem dla siebie, miewa swoje osobne prawa i wyprowadza przed nasze oczy, jaki może być prawa początek. Wódz despotyczny liczniejszej drużyny nie może nią rządzić bez pomocy przepisów określających jej życie wewnętrzne i jej sposób działania. Bez takich przepisów nie mógłby i najpotężniejszy umysł rządzić liczną czeladzią, nie mówiąc już o plemieniu albo o całym narodzie. Gromada wtedy tylko pomnoży się i założy państwo, jeśli uzna u siebie prawa, zapewniające w jej wnętrzu bezpieczeństwo jednostek i nadające jej wyższość nad okolicznymi mieszkańcami.

Nazwijmy poczynającym się państwem bandę zbójów, a pełnymi jej obywatelami zbrojnych jej członków – prawodawcą będzie wódz, który wysiłkiem świadomego rozumu ustanowi prawa zapewniające podwładnym niezawodne korzyści, przestrzegające ich o tym, co ich na karę narazić może, umożliwiające im osiągnięcie tego, co mienią być szczęściem. Banda może się zamienić w wielkie państwo, a ludność może zapragnąć wcale już innego, a nie zbójeckiego szczęścia; wtedy prawa władnące państwem winne się zmienić tak, aby znowu szczęście zapewniły obywatelom; inaczej powstaną zrozpaczeni i rozerwą państwo, albo wymrą powoli, albo rozejdą się na kraj świata.

Możemy znów oglądać inny sposób powstawania praw, tym razem pośród ludzi bardziej oświeconych, ilekroć koloniści zajmą w Stanach Zjednoczonych nowe, dotąd puste terytorium. Gromady emigrantów ustanawiają tu natychmiast prawa, którymi się rządzą zanim jeszcze osiedlą na dobre w nowej siedzibie, a prawo to zrazu niedokładne jeszcze, ale zawsze jasne, bywa ustanowione na to, aby ludzie, z najmniejszą szkodą dla siebie, mogli osiągnąć upragniony przez siebie cel.

Prawo jest przeto przepisem normującym czynności ludzkie tak, aby ludzie mogli być szczęśliwymi. Prawo bywa niesprawiedliwym, bywa bezprawiem, jeśli dba tylko o szczęście niektórych, z krzywdą większości obywateli jakiegoś społeczeństwa.

Idea prawa określa sposób, w który ludzie dążą do ustanowienia niezmiennych norm zapewniających szczęście wszystkich ludzi. Możemy mówić o prawie w przyrodzie – i to słusznie – bo jednostajność, jaka istnieje w przyrodzie umożliwia nam także rozumne i cnotliwe życie, będące podstawą szczęścia. Co więcej prawo w przyrodzie jest pierwowzorem prawa ludzkiego, jest pierwszym prawem umożliwiającym nam szczęśliwy rozwój naszej istoty. Wyobraźmy sobie świat materialny i moralny nierządzony żadnym prawem, wyobraźmy sobie jakiś świat zaklęty i czarodziejski, w którym by się nie działo wedle prawa, w którym by się nic nie dało przewidzieć, w którym by wszystko było kapryśną niespodzianką. Nawet sam czarodziej tym światem władnący i mogący wszystko zmieniać wedle swego widzimisię, byłby nieszczęśliwy, nie spełniałby bowiem swojego zadania, nie dążyłby bowiem do urzeczywistnienia ideału nakreślonego przez ideę człowieka. Ideał człowieka cielesny istnieje obok duchownego; rozwój ciała jest tylko warunkiem dla rozwoju ducha, ciało winno być tylko sługą ducha mającego poznawać prawa i działać zgodnie z prawem, nie ludzkim już, ale przyrodzonym. Najpiękniejszym, najbliższym ideału ludzkiego wydaje nam się człowiek gotów do całopalnej ofiary z ciała i ze wszystkich zmysłowych korzyści, poniesionej dla osiągnięcia moralnych, to jest duchowych celów. Panowanie prawa jednostajnego w przyrodzie jest niezbędnym, aby owa wyższa połowa człowieka, aby owa jego rozumna istota, mogła się rozwijać, mogła działać i sądzić, poznawać trudności i zwalczać to, co przewidziała, własnemu ciału posłużyć i własne ciało poskromić. Bezprawie w przyrodzie zniweczyłoby możność moralnego rozwoju, wszelką możność namysłu, rozumu i nauki. Każdy drobiazg ujęty prawem w przyrodzie służy do rozwoju naszego rozumu i naszej woli, a w tym rozwoju tkwi jedyna możność istotnego szczęścia.

Taki sam, nie inny cel winno mieć prawo polityczne.

Człowiek poznaje istotę drugiego człowieka nie tylko za pomocą zmysłów i przez rozumowanie, ale także bezpośrednio, intuicyjnie, w sposób często trudny do zrozumienia dla uczonych i nieuczonych, których uwaga bywa głównie zwróconą na rozpatrywanie wrażeń zmysłowych i na rozumowanie oparte na tak zdobytym doświadczeniu. Poznanie istoty duchowej przez drugiego człowieka nie daje się jednak wyprowadzić ani pośrednio, ani bezpośrednio z doświadczenia zmysłowego – ono ma początek, że tak rzeknę nadzmysłowy. Wtedy tylko wolno oczekiwać powtórzenia się zwykłych skutków jakiegoś zjawiska, wtedy tylko wolno wnioskować, że nieznane okoliczności towarzyszą poznanej przez nas, kiedy doświadczenie zmysłowe dowiodło wielokrotnie łączności dwóch zjawisk. Każdy z nas zna jedynie samego siebie i o samym sobie wie tylko, że umysłowe, moralne zjawiska towarzyszą jego ruchom, słowom i wyrazom jego twarzy. Z tego jednak jedynego znanego wypadku nie wolno jeszcze wnosić, aby istota duchowa tkwiła także u innych, którzy się podobnie ruszają i mówią, że oni tak samo pragną, myślą, czują jak my.

Człowiek poznaje istotę duchową drugiego człowieka wskutek tego, że na jego widok odczuwa bezpośrednio prawo, nie takie bezwzględne jak prawo natury duchowej lub fizykalnej, których wola ludzka zmienić nie może, a jednak obowiązujące na swój sposób. Jest to prawo moralne, a u wszystkich narodów i we wszystkich religiach opiewa: Czyń bliźniemu twemu tak, jak chcesz, aby tobie czyniono! Prawo to moralne nakazuje uszanować u drugiego człowieka to samo dążenie do urzeczywistnienia moralnego ideału, to samo pragnienie szczęścia, które odczuwamy we własnej piersi.

Kiedy przychodzi spełniać prawo moralne, odczuwamy we wnętrzu naszym dwa prądy przeciwne sobie: z jednej strony napierają nas chucie i pragnienia samolubne do zupełnego lekceważenia uczuć i potrzeb bliźniego, z drugiej strony upomina nas głos wyraźny, abyśmy uszanowali osobistość bliźniego i własne popędy okiełznali, choćby w sposób najboleśniejszy, pod karą oddalenia się od własnego idealnego celu i postradania prawdziwego szczęścia. Estetyczny sąd o własnej istocie nakłania nas do postępowania cnotliwego, a z drugiej strony etyczne uczucie, poczucie powagi obcej istoty, poczucie litości albo miłości kojarzącej ludzi prowadzą nas do spełnienia ideału estetycznego.

Jednostajność prawa natury umożliwia rozumne działanie zadawalające nasze przyrodzone potrzeby, a zmusza nas do rozumnego myślenia będącego warunkiem moralnego rozwoju. Istnieją także w przyrodzie prawa psychologiczne, których poznanie poucza nas o tym, że podobne zdarzenia bywają przyczyną podobnych uczuć i czynów u wszystkich, albo prawie u wszystkich ludzi. Kto chce tedy uniknąć własnego nieszczęścia, musi tak działać pośród społeczeństwa, aby jego czyny nie namnożyły mu wrogów, w sposób wypływający naturalnie z istnienia praw psychologicznych. Różnym jednak od tej przezorności jest nacisk prawa moralnego wołającego, że ten tylko urzeczywistnia własny ideał, kto w innym człowieku uszanuje usiłowanie dopięcia podobnie idealnych, a zatem koniecznych celów.

Wszystkie te trzy jednak prawa, fizykalne, psychologiczne i moralne, zmuszają nas do tego, abyśmy byli rozumnymi, stałymi i powściągliwymi, i abyśmy rozwijali zatem naszą moralną istotę; wszystkie trzy są ustanowione tak, abyśmy tę istotę rozwijać mogli. Mieli tedy słuszność Kant i Fichte, twierdząc, choć może nie dość stanowczo, że cały ten wszechświat istnieje względem nas na to, aby się nasz ideał ludzki mógł rozwinąć, że wszystkie zjawiska zewnętrzne istnieją względem na to, abyśmy mogli dążyć do urzeczywistnienia naszego duchowego ideału, spełniając przykazanie moralne w sposób rozumny i istotnie skuteczny, i spełniając czyny, których dające się przewidzieć skutki umożliwią moralny rozwój i moralne szczęście wszystkich innych ludzi, abyśmy mogli wzrastać na duchu, pokonując rozumnie wewnętrzne i zewnętrzne trudności.

Prawo polityczne dąży z natury swojej do umożliwienia szczęścia obywateli. Prawo uszczęśliwiające niektórych tylko, musi z konieczności i pod naciskiem praw psychologicznych ustąpić prawu dążącemu do uszczęśliwienia wszystkich, doprowadzą bowiem do tego konieczne dziejowe rewolucje. Ale prawo może pojmować szczęście, do którego urzeczywistnienia dąży, dwojako; może pragnąć dla obywateli zmysłowego albo też duchowego, moralnego szczęścia.

Dzisiejsze prawodawstwo europejskie ma na oku umożliwienie nabycia dóbr zmysłowych, służących jedynie do rozwoju niższej połowy naszej istoty, i jest tym samym podobne do barbarzyńskiego prawodawstwa herszta zbójów, mającego na celu nagromadzenie zdobyczy. Celem dzisiejszego prawodawstwa jest jedynie to, aby każdy obywatel mógł skutecznie pracować nad pomnożeniem swojego mienia, a jeśli prawo wymaga pobierania nauki, jeśli się zajmuje wychowaniem, to jedynie na to, aby ludzie umieli jak najdowcipniej opanować siły przyrody.

Na tym gruncie stoją dziś obydwa wielkie obozy, których walka jest treścią dziejów obecnej chwili. Jeden z tych obozów twierdzi, że trzeba popierać każdego umiejącego się bogacić jakimkolwiek sposobem, byle nie przez gwałty zniechęcające drugich od pracy, a spodziewa się, że kto siebie umiał wzbogacić, potrafi także użyć majątku swego na wzmożenie powszechnego dobrobytu. Drugi obóz odwołując się do etycznego przekonania, że nikomu nie wolno się wynosić z krzywdą ogółu, twierdzi, że należy materialne dostatki zarówno pomiędzy wszystkich podzielić. Pierwszy obóz ma słuszność, przecząc temu, aby powszechny dostatek mógł zapanować tam, gdzie państwo rozdzieli zawsze równo pomiędzy swoich obywateli dobra zmysłowe, bez względu na ich nierówne wysiłki, i twierdząc, że przeciwnie takie prawodawstwo doprowadziłoby ludzi do powszechnej gnuśności, a potem do powszechnej nędzy, odjąwszy od każdego bodziec, pozbawiwszy każdego nadziei osobistych zysków popychającej do przemyślnej i wytrwałej pracy, i zniszczywszy u każdego i u wszystkich zdolność do zamiarów wytrwałych, opartych na wolnym postanowieniu. Drugi obóz socjalistyczny ma słuszność, kiedy przeczy temu, aby było komukolwiek wolno nabywać skarby mające jedynie służyć własnej jego rozkoszy; ma słuszność, kiedy zwalcza liberalistów, o ile ci twierdzą, że należy się, aby kto zarobił, mógł swoim mieniem rozporządzać wedle swojego widzimisię, bez żadnego względu na potrzeby i dobro ogółu.

Rzekłem już, że jakkolwiek te dwa obozy staczają ze sobą bój zacięty, stanęły na jednym gruncie, na gruncie dziś obowiązującego powszechnie prawa ludzkiego, mającego jedynie na celu wyzyskanie praw fizykalnych i zadowolenie zmysłowych potrzeb człowieka. Prawa dzisiejszego celem jest to, aby ludzie zaniechawszy zupełnie pracy około zadowolenia swoich wyższych potrzeb, służyli tylko ciału, żeby otaczali troskliwością zmysłowe narzędzie, choćby ze szkodą wyższych duchowych celów, do których to narzędzie służyć winno.

Cel to błędny. Chociażbyś, jak ów bajeczny Midas, zamieniał w złoto wszystko, czego się dotkniesz, nie będziesz szczęśliwym, jeżeli twój umysł nie będzie czynnym, jeżeli nie będziesz miał moralnych pobudek do odnoszenia trudnych zwycięstw nad przyrodą i nad samym sobą, jeżeli nie będziesz miał moralnego ideału, do którego będziesz dążył z całych sił swoich.

Niektóre umysły pojęły już dawno, że trzeba opuścić stanowisko będące zaprzeczeniem wszelkiego ideału, moralnym samobójstwem ludzkości, i żądając, aby prawo społeczne nie miało na celu zużytkowania fizykalnych tylko praw, ale usiłowała psychologiczne prawa wyzyskać dla swoich celów, stworzyli dotąd raczej teoretyczną jak polityczną szkołę utylitarystów, kładących główny nacisk na to, że nikt nie może być szczęśliwym, jeśli się nie będzie liczył z wolą, z pożytkiem i z wyobrażeniami innych ludzi.

Utylitarysta dba w samolubnych celach o pozyskanie sympatii ogólnej, a skoro o to dba, muszą się u niego odezwać moralne pobudki, choćby niedoskonałe i spaczone. Utylitarysta szanuje cudze zdanie i czyni współobywatelom przysługi, spodziewając się tej nagrody, że go będą szanowali. Cieszy się tym, jeśli go drudzy podziwiają albo kochają, a wkrótce potem cieszy się tym błogim uczuciem, że sam drugim sprzyja – że ich kocha.

Tak to i na drodze rozumnego samolubstwa dochodzimy do progów prawa moralnego, prawdziwego. To prawo jednak domaga się, abyś każdego człowieka uszanował, nie dlatego, że ci się może stać użytecznym, albo że ci jest miłym, a jedynie dlatego, ponieważ podobnie jak ty ma obowiązek dążyć do urzeczywistnienia moralnego ideału ludzkiego i zdolność do spełnienia tego ideału.

A zatem prawo nie powinno jedynie stanowić przepisów umożliwiających zmysłowe szczęście obywateli, powinno i owszem urządzić ludzkość tak, aby mogła dążyć do urzeczywistnienia moralnych ideałów, w których znajdzie jedynie trwałe i nieułudne szczęście.

Ale jakżeż można takie urządzić prawo? Czy należy ustanowić przepisy, zmuszające każdego człowieka do cnotliwego jedynie działania, czy mamy sprowadzić ów stan, jaki wedle Fichtego istniał u brzasku dziejów, w pierwotnym Raju i w którym nikt by nie miał zasługi działając cnotliwie, skoro by było niepodobieństwem działać inaczej? Stworzono by trzodę owiec potulnych, których bierna cnota nie miałaby moralnej wartości, a które by ani nic złego, ani nic naprawdę dobrego zdziałać nie mogły. Powstałaby gromada istot służących jedynie niższym instynktom, a kornych niewolniczo, z obawy o te poziome instynkty, niezdolnych ani do bohaterstwa, ani do poświęcenia.

Zaiste nie przepisy karne lub policyjne mogą moralną istotę człowieka podźwignąć i nie jest zadaniem prawa politycznego sprowadzenie cnoty na ziemię. I owszem – czym liczniejsze zakazy i czym większy przymus prawny, tym bardziej nikczemnieją moralne siły w człowieku. Wolność ograniczyć winna koniecznie potęgę prawa. Prawo zbyt wszechwładne, zbyt drobnostkowe mija się ze swoim celem; ono winno uchylić czoła wobec wolności, służyć wolności, służyć jedynie do tego, aby nikt nie mógł wolności któregokolwiek z obywateli krepować, zaś umoralnienie ludzkości pozostawić tym, którzy moralnego oręża używają, którzy przekonywają i napominają.      

Wolność sumienia jest wolnością najniezbędniejszą, ale na niej nie można poprzestać. Prawo winno się ograniczyć do zadania niezbędnie potrzebnego dla ochrony ludzkiego życia i ludzkiej swobody, i dla zapewnienia przewidzianego skutku rozumnych a prawnych czynów. Prawo będzie działać zgodnie ze swoją ideą i dążyć do urzeczywistnienia swojego ideału, ustanawiając jak najmniej nakazów i zakazów, a dając tylko takie, które zabezpieczają ludzką wolność albo niedojrzałym jeszcze umożliwiają dojście do stanu, w którym by umieli używać wolności moralnie dobrze. Prawo powinno tak ograniczyć nie tylko samowolę obywateli i urzędników, ale także własną wszechmoc, iżby każdy człowiek mógł być wolnym i mógł naprawdę za swoje czyny odpowiadać, wobec trybunału własnego sumienia, iżby samodzielność każdego obywatela ostała się w obliczu prawa, nie przekraczając prawa. Takim będzie kiedyś idealne prawo przyszłości, późny owoc pierwotnego prawa zasadzonego może ręką chciwego samolubnych korzyści despoty.

Najnowsze artykuły