Artykuł
Półksiężyc i gwiazda czerwona

 

Pierwodruk: Półksiężyc i gwiazda, Wilno 1930, s. 40-44.

 

Trzysta lat temu na polach Cecory poległ jeden z naj-szlachetniejszych synów Polski a z jej wodzów największy – Stanisław Żółkiewski. A głowa hetmana do Stambułu zawieziona była wyrzutem sumienia i razem przestrogą nie tylko dla Polski, która poskąpiła znaczniejszych posiłków swemu hetmanowi w walce z groźną nawałą turecką, ale i dla innych chrześcijańskich ludów i państw wschodu Europy, które nie rozumiały, że wobec tej niszczącej i hańbiącej, niewolę niosącej nawały winny, w obronie wolności i cywilizacji, umilknąć wszystkie waśnie dynastyczne i wszystkie spory sąsiedzkie o granice.

Ani hasło obrony religii, ani dobrze zrozumiany interes własny nie mogły zjednoczyć narodów chrześcijańskich do wspólnej walki z tą obcą Europie potęgą, która pod znakiem półksiężyca niosła światu nową wiarę, niewolniczą organizację ludów podbitych w jedno wielkie międzynarodowe państwo despotyzmu wschodniego i jednocześnie  rzezie,  gwałty i rabunki.

Od czasu do czasu rozlegały się nawoływania papieży do powszechnej krucjaty przeciwko Turkom, powstawały antytureckie ligi królów chrześcijańskich, ale ligi te rozpadały się, nie spełniwszy swego zadania, a państwa chrześcijańskie wracały nie tylko do dawnej rywalizacji, ale do swych waśni wciągały państwo Półksiężyca, wchodząc z nim w przymierza i układy, wzmacniając przez to jego potęgę, a sobie gotując klęskę i niewolę.

Dwie zgubne zasady kierowały tą polityką państw chrześcijańskich w stosunku do potęgi tureckiej: pierwsza, to – zasada  krótkowidzącego  egoizmu państwowego, który na nieszczęście i ruinę sąsiada nie tylko obojętnie patrzy, ale na tym nieszczęściu spodziewa się jeszcze zarobić; druga, to złudzenie, że dość jest chcieć pokoju z wrogiem, aby ten pokój mieć w rzeczywistości i że dość jest zawrzeć przymierze, aby wojny uniknąć. Dlatego, gdy Turcy zdobywali jedno państwo, inne z pomocą mu nie śpieszyły, czekając, aż kolej na nie przyjdzie.

Tylko ci, co sami przeszli już niewolę turecką, jak spolszczony Serb, Janczar, rozumieli w całej pełni niebezpieczeństwo, Europie zagrażające, rozumieli, że żadne układy i przymierza z Turcją nie mogą powstrzymać nawały tureckiej, gdyż państwo to żyje wojną i podbojem.

„Tureckie rozmnażanie podobne jest morzu, którego nigdy nie przybywa ani ubywa, a nigdy spokojne nie bywa, ale się burzy, i tam i siam kolebiąc. A takoż poganie pokoju nigdy nie mają, zawżdy się burzą a kolebią. Aczkolwiek się w jednej krainie uciszy, a wszakoż się w drugiej o brzegi tłucze... Turcy też to podobieństwo mają: nigdy w pokoju nie są, zawżdy walkę wiodą rok od roku z jednych ziem do drugich, a jeśli gdzie przymierze uczynią, toć przez swój pożytek, a w drugich krainach wszystko złe czynią, lub biorą, zajmują, a co nie może chodzić – zabijają”...

Tak ostrzegał w swych pamiętnikach narody przez Turcję zagrożone Janczar-Polak.

Ale narody tych przestróg nie słuchały – i nawet Polska, która była prawdziwym przedmurzem chrześcijaństwa, nie zawsze o tym niebezpieczeństwie pamiętała. W dobie największej swej potęgi – za Zygmunta I – Polska wchodzi w układy z Solimanem Wspaniałym, zawiera rozejm i nie niesie pomocy Węgrom, do czego wzywa daremnie dalekowidzący Stanisław Orzechowski, który starał się otworzyć oczy współczesnych na politykę „dzikowładcy tureckiego”:

„Wiedzieć albowiem macie, że Soliman, dzikowładca turecki, zdobywszy Królestwo Węgierskie, nadzwyczajnie napuszony będąc, na was i na wasze dobra czatuje  – ostrzegał Orzechowski – panować Soliman zamyśla, całej mu się zachciało, północy, waszych się sił obawia, na was często spogląda, dlatego przymierzem do czasu udanym was uprzedził”.

Przepowiednia Orzechowskiego, że Polska sama stanie się ofiarą najazdu tureckiego, jeżeli pozwoli Turkom utrwalić ich władzę na Węgrzech, sprawdziła się później, niż przypuszczał autor Turcyk. Ale nie tylko najazd turecki na ziemie polskie, nie tylko hańba traktatu Buczackiego były następstwami niezdecydowanej w stosunku do Turcji polityki wieków poprzednich; do liczby tych zgubnych dla Polski następstw należy zaliczyć kulturalne i polityczne cofnięcie się wschodu Europy wstecz i tryumf zasad, reprezentowanych przez „dzikowładcę” tureckiego nad tymi, które wyraz swój znalazły w Rzeczypospolitej Polskiej.

Jedną z głównych przyczyn, które uniemożliwiały Polsce rozpoczętą przez Jagiellonów zdecydowaną walkę z potęgą turecką, była rywalizacja między Polską a Moskwą. Przez wojnę z Moskwą Polska miała związane ręce w walce z Turcją, a Moskwa wyzyskiwała niebezpieczeństwo tureckie dla szachowania Polski. Wspólny interes Polski i Rosji nakazywał sojusz dla walki z Turcją, a przede wszystkim dla zniszczenia przedniej straży tureckiej na Krymie, państwa tatarskiego, które rujnowało swymi ustawicznymi napadami kresy tak Polski, jak i Rosji. Zamiast tego Polska i Rosja wciągały Tatarów do swych walk o granice, wchodząc z nimi w układy i sojusze. Zamiast rozpocząć wspólny cywilizacyjny pochód na południe, Polska i Rosja, osłabiając się w walce wzajemnej, podtrzymywały panowanie tureckiego barbarzyństwa nad południowym światem słowiańskim.

Zrozumiał to hetman Żółkiewski, który pilnie śledził wzrastające niebezpieczeństwo tureckie, a sprawę polskiej polityki wschodniej stawiał tak szeroko, jak nikt przedtem w Polsce. Traktatem, zawartym w Moskwie z bojarami rosyjskimi, chciał pchnąć na nowe tory stosunki polsko-rosyjskie oraz rozwój wewnętrzny państwa moskiewskiego. Gdyby ten traktat został dotrzymany z polskiej strony, a wielkie plany hetmana znalazły poparcie u króla i sejmu, inaczej zupełnie ułożyłyby się stosunki na wschodzie Europy. Mając w Moskwie nie wroga, a sojusznika, Rzeczpospolita Polska mogłaby prowadzić z Turcją walkę zwycięską pod hasłem wyzwolenia słowian i chrześcijan, walkę, którą później, po upadku Polski rozpoczął carat rosyjski. Świat poszedłby inną drogą, gdyby współcześni mogli zrozumieć wielką myśl, która zaświtała w głowie hetmana, lecz głowa ta została wystawiona w Stambule, jakby na dowód, że współczesny świat chrześcijański nie dorósł do zrozumienia planów, które w owej głowie powstały.

Trzysta lat upłynęło od tego czasu. Wyschło morze tureckie, które się ciągle o „brzegi tłukło” według słów Janczara-Polaka.

Lecz oto nowe morze rozlało się na wschodzie Europy i znowu tłucze o brzegi, nigdy nie będąc w spokoju, i znowu wściekłe fale tego morza uderzają w przedmurze cywilizacji zachodniej, którym jest Polska, jak przed wieki.

Nie półksiężyc islamu, a gwiazda czerwona komunizmu odbija się w falach tego morza niespokojnego. Ale mimo całej przepaści, jaka dzieli religię islamu od doktryny komunizmu, mimo przestrzeni czasu, jaka dzieli nawałę turecką od nawały bolszewickiej, czerwona gwiazda zwiastuje światu niejedno z tego, co niósł półksiężyc Mahometa.

Przede wszystkim niesie ona drogą podboju propagandę nowej wiary fanatycznej i bezwzględnej, nie tolerującej żadnej krytyki (nie ma bogów oprócz Marksa, a Lenin jego prorokiem). Wiara ta obiecuje wiernym raj na ziemi, a niewiernym (burżujom-giaurom) śmierć lub żywot pariasów. Gwiazda czerwona zwiastuje następnie takież same rządy despotyczne, jak te, które ustanawiał półksiężyc turecki. Rządy „dzikowładcy” Lenina i jego wielkiego wezyra Trockiego niczym się nie różnią od rządów „dzikowładcy” ze Stambułu. Państwo padyszacha moskiewskiego jest równie różnoplemienne, pozbawione cech narodowych, jak i państwo muzułmańskie, i tak samo grozi zagładą państwom narodowym. I armia, którą prowadzi gwiazda czerwona, przypomina wojska, które szły za półksiężycem proroka: i tu i tam, prócz masy żołnierskiej, która tylko przemocą i strachem jest do boju pędzona, są wyborowe pułki janczarów, oddanych ślepo swemu władcy, utrzymujących w rygorze całą armię i będących jednocześnie postrachem dla ludności i swojej, i krajów podbitych. Ta armia czerwona, niosąca nową wiarę i organizacje niewolnicze, niesie jednocześnie rabunki, gwałty i rzezie, jak dawne hordy tureckie. Droga gwiazdy czerwonej w Polsce była znaczoną przez te same mordy, gwałty i rabunki, które szły szlakiem półksiężyca, za czasów najazdów tureckich.

I dziś tak samo wobec nowego niebezpieczeństwa, zagrażającego cywilizacji, ten świat cywilizowany jest równie niezdecydowany i rozdzielony, jak przed wieki wobec nawały tureckiej. Tak samo patrząc na ruinę, na zgubę sąsiedniego kraju, ludzie nie myślą o tym, że to samo niebezpieczeństwo i ich ojczyźnie grozi. Tak samo narody w walkach sąsiedzkich o granice wchodzą w sojusz z siłą wrogą wszystkim narodom (Litwa). Tak samo całą grozę tej nowej plagi ludzkości rozumieją tylko ci, co z bliska przyglądali się jej i przeszli nie-wolę bolszewicką, i tak samo bezskutecznie, jak w swoim czasie Janczar-Polak, starają się otworzyć oczy światu całemu na grożące mu niebezpieczeństwo. Tak samo łudzą się ludzie na-dziejami, że przy pomocy układów i traktatów można zażegnać niebezpieczeństwo, które tylko siłą może być złamane.

I tak samo, jak za czasów Żółkiewskiego, wobec niebezpieczeństwa wschodniego, staje przed nami zagadnienie stosunku do Rosji, staje przed nami w całej pełni problem polityki wschodniej. I znowu ścierają się dwa plany. Jeden w myśl Żółkiewskiego ma na celu sojusz z Rosją odrodzoną dla zgniecenia wspólnego wroga, dla walki z barbarzyństwem. Drugi, który można byłoby nawiązać do polityki Zygmunta III i jego otoczenia, ma na celu porachunki z Rosją, lekceważąc wspólne niebezpieczeństwo i wspólne interesy.

Gdy wódz naczelny w rozkazie do armii z dnia 24 czerwca rzucił słowa znamienne, powtórzone następnie w odezwie Rady Obrony Państwa i w deklaracji premiera Witosa, że „Polska nie z narodem rosyjskim, ale z bolszewizmem wojnę prowadzi”, powiedział mi Dymitr Mereżkowski, że w Polsce tryumfuje wielka myśl Żółkiewskiego. Oby wielka myśl hetmana rzeczywiście kierowała naszą polityką wschodnią w chwili, gdy na wschodzie nie zagasła jeszcze gwiazda czerwona, która nie zważając na świetne tryumfy wojsk polskich i na pokój zwycięski, dużo nieszczęść nam wróży.

Najnowsze artykuły