Artykuł
Integracja europejska w polskiej refleksji politycznej po II wojnie światowej
Krzysztof Szczerski

Tekst z książki: Przeklęte miejsce w Europie? Dylematy polskiej geopolityki (red. Jacek Kloczkowski), Kraków 20009.

 

 

Polska myśl polityczna posiada długie tradycje rozważań o Europie, jej prawach i polityce oraz naszym w niej miejscu. Te najstarsze sięgają czasów Stanisława ze Skarbimierza, Pawła Włodkowica czy Andrzeja Frycza Modrzewskiego, a samo pojęcie Europy jako jednego podmiotu było w naszym piśmiennictwie używane stosunkowo wcześnie – Maciej Miechowita w opublikowanym w 1517 roku traktacie geograficznym opisywał podział na Sarmacje europejską i Sarmację azjatycką, dla których granicą podziału był Don[1], Polska zaś stanowiła ważny element tej pierwszej. Dzieje Polski, od zarania wyznaczonego chrztem w 966 roku, pieczętującym przynależność tych ziem i zamieszkujących ją ludzi do losów cywilizacji europejskiej, są częścią dziejów Europy; stąd też pisząc o intelektualnym namyśle Polaków nad stanem Europy i wzajemnymi relacjami sytuacji polskiej i europejskiej, badacz powinien niejako streścić w całości koleje naszej myśli politycznej – od Odrodzenia po współczesność.

Niniejszy tekst stanowi jedynie cząstkę takiego obrazu – odnosić się będzie do kilku głównych wątków dyskusji o Polsce i integrującej się Europie, które pojawiały się od drugiej połowy XX wieku po czasy obecne. Nie jest to systematyczny wykład, lecz kilka charakterystycznych przybliżeń.

Przyjęta cezura czasowa znajduje swe uzasadnienie nie tylko w oczywistym kontekście historycznym, ale także przedmiotowym. Ujęte w takiej perspektywie, dzieje dwudziestowiecznej polskiej myśli geopolitycznej dotyczącej tematów europejskich dają się bowiem wyraźnie podzielić na kilka naturalnie się narzucających okresów: czasy u progu niepodległości, dwudziestolecie międzywojenne, II wojna światowa[2] i lata powojenne do odzyskania niepodległości w 1989 roku, a następnie – ważny dla refleksji o integracji europejskiej – okres od odzyskania samodzielności politycznej do wstąpienia Polski do Unii Europejskiej w 2004 roku oraz czas intelektualnego oprogramowywania polskiej polityki w ramach Unii. Te czasy najbliższe nam naznaczone są wyraźną kontrowersją co do kształtu polskiej polityki europejskiej, dzielącą główne obozy polityczne od pierwszych lat członkostwa w Unii Europejskiej. Każdy z tych okresów zasługuje na odrębne omówienie. W literaturze zaczynają pojawiać się na szczęście systematyczne opracowania, artykuły oraz pierwsze antologie tekstów[3]. Stosunkowo najsłabiej zanalizowany jest okres między 1945 a 1989 rokiem, a szczególnie dostrzec można wyraźny brak fundamentalnej pracy na temat myśli geopolitycznej polskiej opozycji działającej w kraju szczególnie od połowy lat siedemdziesiątych, z jej bogactwem pism drugiego obiegu i innych form życia intelektualnego[4]. Dlatego warto podjąć wysiłki badawcze., by przywrócić tę refleksje szerszej rzeszy studentów i badaczy.

Cezura czasowa po roku 1945 pozwala także na skupienie się wyłącznie na kwestiach stosunku polskich myślicieli politycznych do procesu integracji europejskiej, który nabrał wyraźnego tempa po kongresie w Hadze w 1948 roku, a nie na ogólnej refleksji dotyczącej tematów geopolitycznych jako takich, czy losów Europy jako podmiotu polityczno-cywilizacyjnego.

Niestety, na tym tle polska myśl integracyjna wypada raczej wątle. Z uwagi na odcięcie od debaty europejskiej, która z kolei przyjmowała kształt coraz bardziej pragmatyczny, dotyczący konkretnych rozwiązań prawno-gospodarczych, a w coraz mniejszym stopniu odnosiła się do Europy jako idei, polski głos stawał się coraz bardziej zewnętrzny, a przez to trafiający nieco obok zasadniczego nurtu problematyki integracji europejskiej.

Te uwarunkowania wydają się szczególne warte podkreślenia, gdyż z ich powodu – paradoksalnie – bieżące zainteresowanie procesami politycznymi realnie dziejącymi się w Europie i zdolność do komentowania ich z polskiego punktu widzenia były być może pełniejsze w każdym innym okresie naszych dziejów niż w latach 1945-1989.

Losy i problemy praktyki politycznej w dwóch częściach podzielonej Europy stawały się bowiem z każdym rokiem coraz bardziej odrębne (zwłaszcza po 1952 roku, gdy powstała Europejska Wspólnota Węgla i Stali jako zaczyn dojrzałego procesu integracji), a sam podział został wpisany nie tyle w kontekst wewnątrzeuropejski, co w globalny porządek dwubiegunowości i z tego powodu rozważany był w innym wymiarze. Polska myśl polityczna koncentrowała się zatem nie tyle na procesie integracji europejskiej, co na zwalczaniu zimnowojennego podziału Europy, który miał realne znaczenie przede wszystkim w kontekście na przykład wyścigu zbrojeń, stref wpływów, bratnich interwencji, a później także rozbrojenia, budowy środków zaufania, odprężenia (Konferencja Bezpieczeństwa i Współpracy w Europie [KBWE] obejmowała cały kontynent i w jej nazwie termin „Europa” obejmował wszystkie kraje kontynentu oraz wspólnotę euroatlantycką) czy gry mocarstw. Tym samym kwestia istnienia żelaznej kurtyny nie stanowiła elementu procesu integracji europejskiej, który od początku nie obejmował przecież wszystkich państw Starego Kontynentu i przybrał jedynie pół-otwarty charakter o ekskluzywistycznym członkostwie, co znaczy że obecni członkowie za każdym razem musieli wyrazić dobrowolną zgodę na włączenie się do ich grona kolejnych kandydatów (co, jak wiadomo, boleśnie odczuła choćby Wielka Brytania, trzymana długo w poczekalni przez gaullistowską Francję). Stąd też tworzenie i funkcjonowanie europejskich instytucji wspólnotowych było organizowane po prostu dla potrzeb aktualnego składu członkowskiego, a przyjmowanie nowych państw modyfikowało jedynie ich działanie. Podział europejski na Zachód i Wschód wyznaczał, rzec można, zewnętrzny, hipotetycznie trwały zasięg geograficzny integracji europejskiej, która i tak nawet po zachodniej stronie nie była zakończona – wszak rok 1989 zastał Wspólnoty Europejskie w składzie jedynie dwunastu państw członkowskich. Być może, gdyby jedność europejska była pełna (to znaczy obejmowała wszystkie kraje zachodniej i północnej Europy), problem podziału kontynentu stałby się wyraźniejszy, a granica żelaznej kurtyny bardziej uwierająca. Ponieważ jednak sytuacja taka nie miała miejsca, a podział – nawet dla większości Polaków – wydawał się trwały, toteż i kwestia włączenia Polski w procesy integracyjne nie znajdowała się w centrum debaty o rozwoju Wspólnot Europejskich.

Dodatkowo, problem niedostrzegania polskiego miejsca w integracji europejskiej potęgował fakt, że nawet jeśli powojenny podział Europy przez żelazną kurtynę był jej w dużej mierze narzucony przez procesy geopolityczne, to jednak został przez wiele osób przyjęty jako „część losu europejskiego” – i ten sztuczny los został uznany za jej swoistość. Jako taki zaś ukształtował mentalność także obywateli państw Europy Zachodniej, usztywnił ich sposób myślenia, a z czasem nawet wpoił obawę przed zmianą i wtargnięciem wschodnich barbarzyńców. Jednym ze smutnych paradoksów losu europejskiego jest to, że ukształtowane przez lata powojenne europejskie elity polityczne nauczyły się, w swej większości, żyć „jakby Wschodniej Europy nie było”, a z czasem powoli zapomniały o jej istnieniu, rozumianym jako posiadanie podmiotowości politycznej: „[w] latach istnienia >>żelaznej kurtyny<< zapomniano o Europie Środkowej. (...) W rzeczywistości podział ten był całkowicie sztuczny. Służył celom politycznym i militarnym. Wyznaczał granice dwóch bloków, ale nie liczył się z historią ludów”[5].

Nadto integracja europejska od samego początku opierała się na koncepcji integracji funkcjonalnej, obejmującej w pierwszym rzędzie konkretną współpracę gospodarczą, abstrahując od tradycyjnie rozumianej polityki międzynarodowej (odkąd poniosła klęskę idea Europejskiej Unii Obronnej i Europejskiej Unii Politycznej). Dlatego też, mówiąc w brutalnym skrócie, dla zwykłych brukselskich urzędników zajmujących się negocjowaniem dyrektyw o dopłatach rolniczych czy znoszeniem barier celnych problem tego, że w procesie tym nie uczestniczy na przykład Polska, to było no issue. Analogicznie polskim myślicielom politycznym trudno było znaleźć ową „sprawę polską” w zagadnieniu dopuszczalnej godzinowej wielkości czasu pracy we Wspólnotach Europejskich czy w innych żywo debatowanych regulacjach.

Istotny jest także fakt, że nawet po roku 1989 nie nastąpiła w tym zakresie istotna poprawa. Ze względu na zakres specyficznych polskich problemów transformacyjnych, dominację zasady harmonizacyjnej w drodze do członkostwa w Unii Europejskiej, a wreszcie jakość polskiej debaty politycznej, trudno znaleźć spójne i całościowe przykłady systematycznej polskiej refleksji nad teraźniejszością i przyszłością jednoczącej się Europy, mające walor polityczny, a nie akademicki. Wyjątkiem są publikacje pojedynczych autorów oraz wydawnictw, jak choćby periodyk „Polska w Europie”. W corocznych wystąpieniach polskich ministrów spraw zagranicznych na forum Sejmu RP kwestia miejsca i roli Polski w polityce Unii Europejskiej pojawia się po raz pierwszy dopiero w 1998 roku u Bronisława Geremka, ale jako zwrot retoryczny[6]; jedynie w kolejnych latach zaczyna być zaznaczana wyraźniej. Przez pierwsze dziesięć lat niepodległości III RP skupialiśmy się bowiem wyłącznie na podstawowym problemie otwarcia Unii na nowe państwa członkowskie jako zagadnieniu samoistnym – i to działanie (oczywiście słuszne, bo gotowość do pełnego otwarcia nie była na początku duża, o czym świadczą losy Układu europejskiego o stowarzyszeniu Polski ze Wspólnotami Europejskimi, który czekał na ratyfikację kilka lat) wyczerpywało naszą aktywność w myśleniu o strategii integracyjnej. W początkach tworzenia założeń niepodległej polskiej polityki zagranicznej sam fakt „europejskiego wyboru” jej orientacji oznaczał decyzję merytoryczną; decyzja o przystąpieniu do negocjacji członkowskich z Unią Europejską miała także taki charakter. Z czasem jednak kwestia ta z kategorii celu przeszła do kategorii instrumentu polityki zagranicznej i wtedy też należało podjąć poważny wysiłek intelektualny, aby zastanowić się nad tym, czemu owo członkostwo jako instrument polityki ma służyć, jakie są nasze nowe cele, które chcemy dzięki niemu osiągnąć. Jak się wydaje, tego typu refleksja jest w Polsce nie w pełni dojrzała, ogranicza się przede wszystkim do reagowania na działania innych partnerów czy instytucji wspólnotowych, a wciąż zbyt mało jest polskiej inicjatywy własnej.

Z tych wszystkich przyczyn przedstawione poniżej wyimki z polskiej myśli politycznej po roku 1945 dotyczyć będą tylko kilku wątków natury generalnej i przedstawiać będą dylematy Polaków w odniesieniu do zasad jednoczenia się Europy oraz naszego w niej miejsca. Skupimy się na pismach z lat tuż po wojnie, okresu w pełni dojrzałego podziału Europy oraz momentu odrodzenia się wolności. Na koniec zaprezentowany będzie, dla uzupełnienia obrazu, wątek polskiej futurologii politycznej.

 

Przynależność i cisza

Pisma polityczne na tematy związane z integracją europejską z okresu bezpośrednio powojennego – powstające wyłącznie na emigracji – stawiają problem relacji Polaków i Polski do Europy w sposób jasny, przypominający myśl czasów porozbiorowych. Zamknięcie Polski za żelazną kurtyną, przy strategicznej aprobacie zachodnich aliantów dla tego faktu, postawiło przed polskimi myślicielami politycznymi dramatyczne zadanie – chodziło mianowicie o to, by Polska pozostała nie tyle na mapie Europy (bo była na niej obecna w swych nowych granicach i w ramach nowego obozu socjalistycznego), ale by „sprawa polska” pozostała w umysłach Europejczyków jako część spraw jednej rodziny narodów wspólnej cywilizacji. Inaczej mówiąc, bezpośrednio po pokoju jałtańskim ważne było to, by proces integracji europejskiej trwale nie skazał Polski, która nie miała możliwości dobrowolnego doń przyłączenia się, na marginalizację i przypisanie do „Wschodu”. Temu wołaniu o polską podmiotowość w procesie jednoczenia Europy odpowiadała w kraju (Polsce Ludowej) głucha cisza: stalinowskiego terroru, odcięcia od debaty europejskiej, powolnego uwiądu intelektualnego pod rządami cenzury. Istotnie sprawa polska u narodzin integracji europejskiej w latach 1948-1952 rozgrywała się na poziomie egzystencjalnym. Symbolem tej sytuacji niech będzie fakt, że podczas haskiego kongresu emigracyjni reprezentanci krajów Europy Środkowej i Wschodniej, w liczbie kilkunastu, zostali dopuszczeni jedynie w charakterze obserwatorów bez prawa głosu na zgromadzeniu plenarnym (i tylko w podkomisjach), a i to spotkało się z wyrażoną przez pewnego francuskiego dyplomatę obawą, że „skorzystają z trybuny Kongresu dla rozwinięcia gwałtownej propagandy antysowieckiej”, co – jak dodawał – „na szczęście się nie potwierdziło”[7].

Jednocześnie, przed szczegółowym omówieniem kilku wybranych tekstów obrazujących najważniejsze wątki myślenia politycznego przed rokiem 1989 na emigracji i w Polsce, warto wspomnieć o trzech postaciach, które mają szczególne znaczenie nie tyle dla refleksji politycznej, ile raczej dla emigracyjnej działalności na niwie publicznej w zakresie relacji międzynarodowych i pewnego szerszego kształtowania postaw w stosunku do nowej pojałtańskiej rzeczywistości.

Pierwszą z tych postaci, istotną w pierwszym rzędzie bardziej właśnie ze względu na praktyczną aktywność niźli pozostawioną spuściznę twórczą jest Józef H. Retinger. Jest on postacią kontrowersyjną ze względu na swe osobiste wybory oraz zdecydowanie deklarowany kosmopolityzm, który – w wymiarze działalności europejskiej – przejawiał się w jasnym opowiedzeniu się po stronie ścieżki federalizacyjnej w Europie. Retinger był czynnie zaangażowany w przygotowanie kongresu w Hadze i szereg innych przedsięwzięć integracyjnych w Europie.

Drugim ważnym nazwiskiem, które należy wspomnieć w kontekście polskiej refleksji i działalności integracyjnej w Europie, jest nazwisko Rowmunda Piłsudskiego – działacza Polskiego Ruchu Wolnościowego „Niepodległość i Demokracja”, który był współtwórcą założonego w 1949 roku w Paryżu Związku Polskich Federalistów. Związek ten, w zamyśle Piłsudskiego, miał się stać organizacją o charakterze ogólnonarodowym, łączącą wszystkich, którzy opowiadali się za koncepcjami federacyjnymi, sam zaś Ruch ogłosił w 1947 roku ideę konfederacji europejskiej jako zalążka „państwa światowego”[8]. Innym ważnym przedstawicielem tego nurtu był Zbigniew Jordan, który tworzył bardzo interesujące, intelektualnie uniwersalne, koncepcje federalizmu jako odpowiedzi na rozwój stosunków międzynarodowych w erze atomowej[9].

Po trzecie, w kontekście formowania polskiego punktu widzenia na kwestie międzynarodowe po 1945 roku należy oczywiście wymienić środowisko paryskiej „Kultury” z jej głównym autorem w tym zakresie, Juliuszem Mieroszewskim. Na łamach „Kultury” sporadycznie wypowiadał się na tematy polityki europejskiej także prezydent Edward Raczyński. Koncepcje Mieroszewskiego nie zostaną tu szerzej przedstawione, gdyż wymagałyby odrębnego tekstu, jako że wykraczają one znacznie poza kontekst integracji europejskiej i odnoszą się głównie do zagadnień środkowoeuropejskich; należy jednak zaznaczyć, że w polskiej myśli politycznej – co zostanie jeszcze wspomniane – kwestia jedności europejskiej wiązała się niemal zawsze z kontekstem „polityki jagiellońskiej” bądź (nieco rzadziej, ale trwale) z ideą Międzymorza (do czego nawiązywać będzie choćby Konfederacja Polski Niepodległej w swych programach w latach osiemdziesiątych), czyli z jednej strony pamięci o innych narodach Europy Wschodniej i ich prawie do samostanowienia oraz zadaniach aktywnej polskiej polityki na wschodzie, a jednocześnie o idei jedności środkowoeuropejskiej[10].

Sytuację polskiego myśliciela politycznego w Europie powojennej najlepiej obrazuje tekst Tymona Terleckiego. Jak pisał, pozostając na emigracji, w 1948 roku: „Polska – i nie tylko ona – została pochłonięta przez jednorodny dynamizm cywilizacyjny, dla którego zarówno Polska, jak i inne kraje Europy Środkowo-Wschodniej są etapami pochodu ku uniwersalnej kulturze materialistycznej. Z drugiej strony – sowieckiej integracji na zasadzie zaboru powoli, ale nieuchronnie przeciwstawia się integracja na zasadzie dobrowolnego zrzeszania się narodów. Powoli, ale nieuchronnie przeciw mitowi powszechnego państwa komunistycznego powstaje mgławicowy jeszcze, lecz wyraźnie zwiastujący się nowy porządek świata. Polskie dążenie do niepodległości mieści się naturalnie i koniecznie w obrębie tego drugiego prądu. Nie ma tu i być nie może drogi pośredniej: >>Tertium non datur<<”[11]. Terlecki przestrzegał przed jakimikolwiek próbami poszukiwania trzeciej możliwości, które jego zdaniem kołatały się w umysłach krajowych, aby rządzić się maksymalnie samodzielnie, co zresztą będzie Polakom wtłaczane do umysłów przez cały okres PRL-u w postaci niechęci do „Zachodu, który nas zdradził” połączonej z „realizmem racji stanu PRL-u jako suwerennego państwa polskiego”. Przesłanie cytowanego tekstu jest proste: „niepodległość Polski sprzęgła się z przynależnością do kultury zachodniej (...) Polska może być sobą, w ogóle może istnieć tylko w ramach szerszego porządku. Przeciwstawieniem sowieckiej niwelacji nie jest bezład, ale ład stworzony wedle innej zasady: uniwersalizm szanujący osobowość ludzką i osobowość narodową. (...) stawka jest najwyższa: albo Polska pozostanie w Europie, będzie członkiem rodziny wolnych narodów europejskich, albo nie będzie jej w ogóle”[12].

Ten punkt widzenia – wskazujący na „limesową naturę” integracji europejskiej, która de facto zakreśla obszar tożsamości politycznej i oddziela cywilizację zachodnią od Wschodu – będzie stałym elementem polskiego myślenia politycznego i powróci także w debacie politycznej wolnej Polski, jak choćby podczas dyskusji przed referendum akcesyjnym, które sprowadzano do decyzji o tym, po której stronie europejskiej cywilizacji chcemy się znaleźć.

Jak się wydaje, kontekst ten ważny jest także dzisiaj w stosunku do krajów i narodów, których członkostwo w Unii Europejskiej promujemy i dla których będzie ono również swoistym potwierdzeniem i wyznacznikiem przynależności cywilizacyjnej. Chodzi tu oczywiście – z polskiej perspektywy – w pierwszym rzędzie o Ukrainę, Gruzję i Białoruś. Dla krajów tych nawet dzisiaj szereg z wątków naszej refleksji sprzed lat wydaje się zaskakująco aktualnych, szczególnie przekonanie o cywilizacyjnym charakterze wyboru.

Kwestia integracji jako potwierdzenia obecności w kulturze europejskiej wiąże się z jeszcze jednym istotnym problemem. O ile w roku 1945 i kolejnych latach tuż po wojnie Europa pamiętała jeszcze czasy swojej jedności, to na przykład trzydzieści lat później przeciętny polityk europejski wśród europejskich stolic z pewnością nie wymieniłby z równą łatwością i przekonaniem miast jej części środkowej i wschodniej jako naturalnie kojarzących się jego wyborcy z jedną przestrzenią cywilizacyjną. Ta zmiana – stopniowego wrastania żelaznej kurtyny w organizm europejski, aż do stanu, w którym obecność tego metalu w ciele Europy drażniła tylko najwrażliwszych – znalazła swoje potwierdzenie w retoryce okresu po 1989 roku, która zdominowana została przez tak zwany „dyskurs rozszerzeniowy”, a zatem oparty na koncepcji przenoszenia porządku z Zachodu na nowe tereny, a nie przez „dyskurs jednościowy”, który wychodziłby z założenia obustronnego otwarcia.

 

Podział dojrzały

Tymczasem, także na etapie zaawansowanego procesu integracji europejskiej, gdy jasne już było, że trwale pozostajemy poza jego obrębem instytucjonalnym, polscy myśliciele polityczni stale zwracali uwagę na niepełny wymiar jednoczenia się Europy, od którego została odcięta jej połowa.

Dwa głosy są tu charakterystyczne, wskazują bowiem na trwałość tego punktu widzenia i jego obecność zarówno w Londynie, jak i w Warszawie – pierwszy, głos Aleksandra Bergmana, pochodzi z 1963 roku z emigracji, drugi jest datowany na rok 1979 a jego autorem jest Stefan Kisielewski. Bergman pisał: „Nie ma chyba potrzeby przypominać co jest naszym ideałem: oczywiście udział Polski w zjednoczonej Europie. (...) Celem, który musi nam przyświecać, jest utrzymanie drzwi otwartych dla udziału Polski w zjednoczeniu Europy, gdy tylko powstaną po temu warunki. (...) [J]ednym z najpilniejszych i najważniejszych zadań jest stałe przeciwstawianie się tendencji zapominania, że Europa nie kończy się na Łabie i że nie może być prawdziwego zjednoczenia Europy bez udziału narodów jej części środkowo-wschodniej”[13]. Autor jednocześnie wskazywał kilka ewentualnych symbolicznych gestów (do których zresztą nigdy nie doszło), jakie podkreślałyby taka wolę jedności ze strony państw członkowskich ówczesnych Wspólnot Europejskich – jak na przykład pozostawienie wolnych foteli w Parlamencie Europejskim „oczekujących” na braci zza żelaznej kurtyny czy też nadanie obywatelstwa europejskiego i prawa do swobodnego poruszania się emigrantom z naszych krajów żyjącym w państwach zachodnich oraz zatrudnianie takich osób w strukturach biurokracji europejskiej. Postulował również zwiększenie wymiany kulturalnej i gospodarczej i uruchomienie środków pomocowych dla krajów Europy Środkowej. Pojawiał się także u niego postulat przygotowywania w Polsce planów członkostwa, elastycznego namysłu nad tym, jakie cele chcemy realizować, gdy moment członkostwa nadejdzie: „nasz program musi być programem na dziś i na jutro. Musi zmierzać chwilowo do przeciwdziałania wszystkiemu, co jeszcze bardziej oddzielałoby Polskę od jednoczącej się Europy. A na dalszą metę musi przygotowywać chwilę, gdy ten historyczny proces obejmie wreszcie wschodnią część naszego kontynentu”[14].

Podobnie Stefan Kisielewski, na kanwie wystąpienia polityków francuskich zapowiadających budowę systemu „obrony Europy” pisał, że obydwa elementy tego hasła budzą jego wątpliwości. Po pierwsze, niepokoi go pojęcie „obrony” w czasach ideologicznej, politycznej i psychologiczno-propogandowej ekspansji innych mocarstw: „Tylko więc Europa nie miałaby mieć ani polityki, ani ideologii ani ekspansji, a jedynie obronę status quo?”[15]. Druga wątpliwość wiąże się z użyciem terminu „Europa”: „I oto drugie słowo, które nas nad Wisłą, pomiędzy Bugiem i Odrą, ogromnie w tym zastosowaniu drażni. Za Łabą szczątkowy, kadłubowy półwysep europejski nazywany jest bez skrupułów po prostu tout court, Europą. A kilkanaście krajów na wschód od Łaby (...) się nie liczy?! (...) Europa zatem to kilka bogatych krajów zachodnich, które tylko chcą żyć w nietykalnej neutralności i dobrobycie, a jedyna ich troska, to aby się nie zamerykanizować?! Hm...”[16]. Kisielewski zauważa, że „przecież, nawiązując do historii i mówiąc głośno o potrzebie przezwyciężenia dokonanego po ostatniej wojnie i sztucznego podziału całej Europy, zyskano by wreszcie dla Zachodu treść polityczną i ideową”, lecz nie ma co do tego złudzeń – na to nie pozwala krajom zachodnim kunktatorstwo ich rządów oraz radzieckie wpływy w kilku ważnych partiach komunistycznych (Francja, Włochy): „tak więc hasło europejskości (...) nie zostanie przez Zachód wysunięte ze względów taktyki wewnętrznej i bojaźni, a także z powodu irracjonalnie paraliżującej politycznej mody. Bez tego zaś nic się nie zmieni – pozostanie dyskusja o pomidorach”.

Także wśród osób czynnie zaangażowanych w struktury opozycji politycznej w Polsce problem oddzielenia naszego kraju od głównego nurtu jednoczenia się Europy był wyraźnie podkreślany, z tym większą ostrością, im dłużej trwał proces integracji. Analiza tej negatywnej sytuacji pogłębiana była – z naturalnych względów – także o spojrzenie wewnętrzne: na stan umysłów i mentalność Polaków oddzielonych od możliwości uczestnictwa w normalnym europejskim życiu publicznym. Bilans tych dwóch zjawisk prowadził w kierunku gorzkich wniosków i refleksji na temat ogromu zadań, jakie staną kiedyś przez wolną Polską.

Istotnym głosem z kręgu opozycji „przedsolidarnościowej” jest dokument Zespołu Problemowego Polskiego Porozumienia Niepodległościowego z 1979 roku, de facto autorstwa Zdzisława Najdera. Jest to fundamentalne i – dodajmy – jedyne dojrzałe opracowanie na temat integracji europejskiej, jakie powstało wówczas w Polsce, i które jasno stawiało tezę, że członkostwo we Wspólnotach Europejskich powinno stanowić nasz cel strategiczny.

W tekście tym na wprost postawione pytanie „Czy jednocząca się Europa jest zainteresowana naszym ewentualnym przyszłym uczestnictwem?” pada znamienna odpowiedź: „Trzeba jasno stwierdzić, że w ostatnich latach zainteresowanie to zdaje się być minimalne (...); w miarę jak idea wspólnoty przybierała kształt wspólnych instytucji i urzędów, a przede wszystkim wspólnych przedsięwzięć gospodarczych i wojskowych, narody, które w nich nie uczestniczyły, zniknęły stopniowo z pola widzenia przywódców i działaczy politycznych”[17]. Tekst zwraca uwagę na dwa elementy ruchu europejskiego: ideowo-duchowy oraz pragmatyczny. Jest to rozróżnienie o tyle istotne, że „kiedy przeważała tendencja duchowa – problem polski mógł się w ruchu europejskim pojawiać (...); kiedy górę brała tendencja druga, rachuba interesów doraźnych – problem polski i w ogóle problem krajów, które nie mogą wypowiadać się swobodnie na temat polityki zagranicznej, zaniknął”. Sytuację tę pogarszały oczywiste fakty: po pierwsze, że nasza gospodarka była wówczas silnie uzależniona od kredytów z Zachodu i w żadnym stopniu niekonkurencyjna, a po drugie, że jedynym formalnym partnerem współpracy ze Wspólnotami mógł być tylko reżim PRL, którego zdolność w tym zakresie pozostawała zerowa. Omawiany tekst polemizuje jednocześnie bardzo zdecydowanie – i jest to w nim szczególnie interesujące dla badaczy wewnętrznej debaty politycznej w środowiskach opozycji oraz debaty otwartej – z poglądami przeciwnymi wiązaniu przyszłości Polski z integrującą się Europą. Podawane są typy argumentacji przeciwnej, co jest szczególnie ważne z uwagi na to, że część z nich będzie miała charakter „kometowy”, to znaczy będzie regularnie powracać także w sporach wolnej Polski. Argumentacja ta wylicza: niechęć do znalezienia się w sytuacji „ubogiego kuzyna”, przekonanie, że nasze rynki zbytu są na wschodzie a nasza gospodarka nie wytrzyma konkurencji z zachodnią, przeświadczenie o kryzysie moralno-duchowym Europy, obrona samodzielności. PPN stawiało sprawę jasno: nieeuropejska przyszłość Polski nie jest żadnym alternatywnym wyjściem. Dlatego też postulowano konkretne kroki, które miały przybliżyć nasz kraj do głównego ruchu europejskiego; były to przede wszystkim propozycje edukacyjno-formacyjne, ale także apel do Parlamentu Europejskiego o wydawanie dokumentów po polsku, do intelektualistów zagranicznych o ściślejszą współpracę z polską emigracją oraz o wprowadzanie kwestii praktycznej pomocy dla naszych krajów do planów prac. Także te postulaty nie znalazły realizacji przed 1989 rokiem.

Kwestię podziału Europy i jego następstw podejmował też krakowski myśliciel polityczny Mirosław Dzielski, który zwracał przede wszystkim uwagę na kontekst cywilizacyjny tego braku jedności. Cywilizacyjny rozpad Europy powodowany był zdaniem Dzielskiego pogłębiającą się przepaścią między Zachodem żyjącym wedle modelu łacińskiego a konstruktywizmem pochodzenia sowieckiego, który opanował drugą część Europy. To właśnie cywilizacyjne napięcie miało być dla losów Europy dużo istotniejsze niż płaszczyzna realizmu politycznego, opartego – jak się wówczas wydawało – o trwały podział pojałtański. Dzielski twierdził, że konflikt ten może spowodować zmianę układu sił w Europie, naruszając jego stabilność. Stąd też domagał się od Polaków przede wszystkim działań cywilizacyjnych, odrzucenia myślenia konstruktywistycznego, a od Europy pozostania przy swoim łacińskim wyborze[18].

Pisząc ogólnie o dojrzałej myśli opozycyjnej lat 1980-1988, można powiedzieć, że sprawy integracji europejskiej widziane były w trzech głównych perspektywach: jako szansa na wyrwanie się z systemu radzieckiego, jako szansa na pokój z Niemcami oraz jako droga do budowy wspólnoty Europy Środkowej[19].

Te trzy elementy stanowiły o trzech wymiarach polskiego myślenia o integracji europejskiej w latach osiemdziesiątych. Było ono zatem zdeterminowane przez tradycyjne myślenie polityczne o położeniu naszego kraju. Interesujący jest wciąż obecny niepokój – pytanie, na ile realny, a na ile „wdrukowany” przez logikę zimnowojenną – o to, iż ewentualne wycofanie się wojsk radzieckich (czy szerzej: radzieckich wpływów i gwarancji) z tej części Europy postawi pod znakiem zapytania polskie granice zachodnie i poprzez zakwestionowanie Jałty podważy także ich prawomocność. Odrębnym zagadnieniem w refleksji politycznej była kwestia przyszłego zjednoczenia Niemiec i konsekwencji, jakie fakt ten będzie miał dla Polski i relacji polsko-niemieckich. Pojawiały się tu zarówno obawy[20], jak i uznanie, że „droga na Zachód prowadzi przez Niemcy i tylko one mogą nam dać przepustkę do Europy”[21]. Ten niepokój był widoczny w polskim myśleniu politycznym także po roku 1989, szczególnie w obliczu procesu jednoczenia się Niemiec, i znalazł swoje odbicie w naszym staraniu o udział w tak zwanej „konferencji 2+4” (dwóch państw niemieckich i czterech państw alianckich) dotyczącej przyszłości Niemiec, która odbywała się w 1990 roku, a w której udział miał nam zapewnić bezwzględne gwarancje dla naszej granicy ze strony zjednoczonego państwa niemieckiego. Dlatego też proces integracji europejskiej postrzegany był jako wyjście z pułapki położenia między Niemcami a Rosją – poprzez fakt zakwestionowania rachuby stref wpływów jako takich i sposób na nowe ułożenie relacji miedzy państwami europejskimi. W tym też kontekście rozważano także współpracę regionalną jako element integracji europejskiej, a przede wszystkim „jako rozwiązanie polityczne gwarantujące niepodległość wszystkim jej uczestnikom, zabezpieczające je przed rewindykacjami i imperializmem mocarstw, Rosji i Niemiec”[22].

Jednocześnie istotne jest, że polskie myślenie o przyszłości jedności europejskiej jako na nasze naturalne środowisko działania zawsze wyraźnie wskazywało właśnie na pojęcie Europy Środkowej i Wschodniej – raz to ujmowane na „kształt jagielloński”, a zatem uwzględniające przyszłe państwa za naszą wschodnią granicą, raz to wedle modelu Międzymorza[23], innym jeszcze razem rozumiane przez wspólnotę losu krajów zniewolonych przez imperium komunistyczne (z czego wynikało Posłanie do ludzi pracy Europy Wschodniej przyjęte przez I Zjazd NSZZ „Solidarność” w 1981 roku) oraz wspólnotę z najbliższymi sąsiadami z południa: Czechosłowacją i Węgrami. Wątek środkowoeuropejski wydaje się najbardziej rozbudowanym w polskim piśmiennictwie opozycyjnym z lat osiemdziesiątych. Współpraca regionalna (nawet z zamiarem powołania w przyszłości formy konfederacji) miała zwiększać szansę na wspólne wyzwolenie się spod panowania radzieckiego[24], a także stwarzać szanse na przełamanie logiki geopolitycznego podziału[25] i wreszcie na dialog pomiędzy samymi krajami tej części kontynentu oraz wyjaśnienie rozmaitych zaszłości, czemu służyć miała choćby opozycyjna inicjatywa pisma „ABC. Adriatyk, Bałtyk, Morze Czarne”[26] czy konferencja „Pro Cooperatione”[27]. Czynnie współpracę tę realizowała między innymi Solidarność Polsko-Czechosłowacka, działająca od 1982 roku.

Także i te wątki znalazły kontynuację w polityce zagranicznej wolnej Polski, która od początku uruchomiła regionalny wektor swego działania (jego skuteczność i determinacja w działaniu bywały wszakże w praktyce różne), doprowadzając w efekcie do powstania pierwszej samodzielnej formacji integracyjnej w tej części Europy jaką była Grupa Wyszehradzka a następnie Środkowoeuropejska Strefa Wolnego Handlu (CEFTA).

Warto także zauważyć, że już w lipcu 1982 roku Tymczasowa Komisja Krajowa NSZZ „Solidarność” otworzyła swoje Biuro Koordynacyjne w Brukseli, między innymi w celu uzyskiwania pomocy i poparcia dla działalności opozycyjnej w Polsce ze strony zachodnich polityków i instytucji, przekazywania informacji o Polsce oraz utrzymywania współpracy z zachodnimi związkami zawodowymi.

 

Pragmatyka i reedukacja

Zaskakujące jest, że – jak można zauważyć – po nastaniu niepodległości Polski w roku 1989 nie próbowano w sposób intelektualnie pogłębiony rozwinąć tych podstawowych linii refleksji geopolitycznej. Można co prawda powiedzieć, że realizowano je w praktyce, niemniej jednak praktyka jest tylko jednym obliczem rozsądnej polityki; drugim jest samodzielna refleksja.

Omówienie debaty politycznej w III RP oraz jej współczesnych wątków nie należy stricte do zakresu tego omówienia, niemniej chciałbym tu zwrócić uwagę na dwa elementy. W dyskusji o Polsce i Europie pojawiły się bowiem dwa zupełnie nowe wątki. Jeden pragmatyczny, drugi – reedukacyjny.

Ten pierwszy wynikał z faktu wstąpienia naszego kraju na drogę stowarzyszenia, a następnie członkostwa w Unii Europejskiej. Po początkowej wzniosłej retoryce „powrotu do Europy”[28] oraz ostrożnych realnych działaniach, nadszedł czas negocjacji interesów, procesów dostosowywania polskiego prawa i gospodarki do wymogów unijnych. Pojawiła się cała retoryka akcesyjna, technokratyczna nowomowa, nowe studia i specjalizacje europejskie oraz wszystko to, co na co dzień wypełnia godziny pracy urzędników i polityków polskich i brukselskich. Dominacja takiego podejścia spowodowała rychło utracenie pewnego „planu głównego” w polskim namyśle nad integracją europejską, co zresztą podkreślało środowisko Ośrodka Myśli Politycznej w publikacji pod znamiennym tytułem Czy Polska ma doktrynę integracyjną? (1998). Pozycja ta jest jednak unikatowa na tle ogólnych tendencji i dlatego warto o niej przypomnieć.

W procesie integracji, z jednej strony, Polska została poddana „przemocy strukturalnej”, czyli konieczności szybkiej i jednowymiarowej harmonizacji, z drugiej zaś strony, kwestia jedności europejskiej przez długi czas stanowiła na tyle nośne hasło polityczne, że została zaadoptowana i zinstrumentalizowana przez większość dominujących środowisk partyjnych, które korzystały z niej wedle swoich potrzeb. Dziś wiele z tych sposobów argumentacji wygląda anachronicznie, manipulacyjnie i bardzo krótkoterminowo.

Łukasz Machaj podzielił ową argumentację prointegracyjną w III RP na cztery zasadnicze wątki[29]. Przede wszystkim podkreśla on dominację uznania integracji Polski z Unią Europejską za „historyczną konieczność”, co wiązało się z uznaniem bezalternatywnego wariantu polskiej polityki zagranicznej a to z racji ekonomicznych (jak chcieli gdańscy liberałowie), a to ze względów geopolitycznych – jako sposobu przezwyciężenia marginalizacji Polski. Ten sposób myślenia był przez przeciwników integracji europejskiej podważany dwoma kontrpropozycjami: integracji wyłącznie ze Stanami Zjednoczonymi (NATO + NAFTA) lub też zbliżeniem z Rosją, które nigdy jednak nie zostały dojrzale sformułowane. Machaj podkreśla, że także w łonie zwolenników integracji Polski z Unią Europejską istniała grupa autorów (OMP), którzy podkreślali, że przekonanie o bezalternatywności prowadzi do uwiądu rodzimej myśli politycznej. Nie był to jednak główny nurt myślenia. Drugi ważny wątek polskiej debaty integracyjnej stanowiła kwestia relacji ze Stanami Zjednoczonymi. W tej kwestii zarysowało się napięcie pomiędzy nurtem dominującym, czyli zwolennikami ścisłych relacji z USA, nie rozumianych jako sprzeczne z kwestią integracji europejskiej, a zwolennikami silnej Europy jako gracza międzynarodowego w opozycji do Stanów. Trzeci wątek to kwestia państwa, suwerenności i regionalizmu, przejawiająca się w najbardziej żarliwym sporze między „Europą ojczyzn” a „Europą regionów”, który powracał w różnych momentach decydowania politycznego – od reformy samorządowej po referendum przedakcesyjne. Ważny jest przy tym fakt, że polskie środowiska dominujące w dyskusji publicznej nie miały wyraźnie zwerbalizowanej i konsekwentnie podtrzymywanej wizji Unii Europejskiej[30]. Wreszcie czwarty istotny wątek dotyczył polityki wschodniej i naszej roli „promieniowania na wschód” oraz sojuszy wewnątrz Unii, ze szczególnym uwzględnieniem zbliżenia polsko-niemieckiego jako gwarancji naszej pozycji oraz współpracy regionalnej.

Dużo bardziej kontrowersyjny jest element drugi – reedukacyjny. Wydaje się, że jego trwałość jest dużo bardziej stabilna. Pojawia się jako przesłanie u progu polskiej niepodległości i – prawie tymi samymi słowami – powtarzany jest także dzisiaj. Chodzi tu o przekonanie, że Polacy muszą dopiero nauczyć się bycia Europejczykami; muszą przejść swoistą reedukację, aby odnaleźć się w procesie integracji.

Zależnie od stanowiska ideowego różne są zakresy postaw czy przekonań, które uznaje się za konieczne do odrzucenia przez Polaków w ich drodze do europejskości. Jeżeli tego nie uczynią, pozostaną jakąś dziwną, zakompleksioną nacją, której bardziej światli członkowie dają reszcie otwarcie do zrozumienia, że się jej po prostu wstydzą. W ten sposób linie sporu o pozycję Polski w Europie, a zatem także o nasz stosunek do procesu integracji europejskiej, bardzo często próbowano wtłoczyć w ocenny schemat, przywoływany także obecnie, dla którego podstawą jest podział na „kosmopolitów” oraz „narodowców”. Ci pierwsi „ze względu na swoje wartości, kompetencje intelektualne i językowe wszędzie czują się dobrze. Bez obaw patrzą na integrację Unii Europejskiej (...) widząc przede wszystkim zalety szeroko otwartych okien na świat. (...) Jej bazą społeczną jest ta część społeczeństwa, która korzysta na procesach integracji i globalizacji, na więziach z szerokim światem”. Druga kategoria to grupa ludzi, „która ze względu na swoje kwalifikacje i wykształcenie, ale też i pasje ideowe, jest przywiązana do narodowej formy istnienia wspólnoty politycznej i kulturowej. Bazą społeczną tych środowisk są grupy społeczne, które można nazwać >>glebae adscripti<< (>>przypisanych do ziemi<<) (...) Obecnie ową glebą jest język narodowy, brak znajomości języków obcych, ograniczenia kompetencji, nienadążanie za innowacjami technologicznymi, odmowa globalnej czy choćby regionalnej konkurencji, wykonywanie zawodów, które wiążą człowieka z konkretnym miejscem”[31].

Najbardziej wyrazistym reprezentantem środowiska reedukacyjnego w Polsce jest bez wątpienia Marcin Król, którego trzy teksty warto zestawić, aby zobaczyć, że sposób postrzegania Polaków w kontekście europejskim nie zmienił się u niego od dwudziestu lat.

W roku 1979 pisał Marcin Król o polskich kompleksach wobec Europy, uważając że nasz punkt widzenia to „sytuacja młodszego kuzyna, który ma wprawdzie prawa, ale od którego ważniejsi członkowie rodziny raczej się opędzają”[32]. Następnie Król przeprowadza egzegezę narodzin polskiej niechęci do – jak to mówi – „europejskiej normy”. Po pierwsze zwraca uwagę, że „jest w Polsce silna tradycja myśli politycznej i kulturalnej, która mówiła skoro wy (Europejczycy) nam nie pomogliście i pomóc nie chcecie, to my, zjednoczeni z waszym śmiertelnym wrogiem, zrobimy z wami porządek”. Do grupy reprezentującej tę tradycję zalicza Staszica, Wielopolskiego ale i Dmowskiego z jego przekonaniem, że na Wschodzie „to my pany, tam my jesteśmy Europą”. Drugim źródłem niechęci do Europy-normy jest zdaniem Króla postawa nazwana później homo sowieticus, która w polityce międzynarodowej zasilana była z jednej strony przez antyzachodnią propagandę komunistyczną, a z drugiej strony przez swoisty PRL-owski Realpolitik. W dalszej części tekstu pojawia się trzeci charakterystyczny motyw, a mianowicie „nowe warstwy społeczne” powstałe z awansu mas, które łatwo poddają się endeckim tradycjom i kompleksom: „Im większa jest cywilizacyjna, codzienno-bytowa odległość od Europy oraz im wyraźniejsza jest świadomość tego oddalenia, tym łatwiej podsycić nastawienie niechętne (...) I wtedy pojawiają się te wszystkie mętne rozważania, których celem jest dowieść, że tradycja polskości pozwala nam uniezależnić się od Europy, że takie rozdzielenie nie przyniesie nam żadnego szwanku, bowiem dysponujemy własną normą, którą tylko trzeba wydobyć z dziejów polskiej polityki i kultury”[33]. Jak pisze dalej: „zgoda, istnieje specyficzna logika polskiego myślenia, ale (...) nie jest samowystarczalna (...). Oczywiście, pozaeuropejska Polska pozostanie Polską, lecz można mieć wątpliwości, czy będzie to Polska, w której będziemy chcieli żyć”.

Dziesięć lat później – u progu naszej niepodległości – Marcin Król powtarza te argumenty, pisząc: „z biegiem lat (...) wcale nie czuję się bliżej Europy. (...) Na krótki czas znaleźliśmy się w centrum zachodnich zainteresowań i jak małpa w klatce (...) tak myśmy uznali, że zainteresowanie świadczy o porozumieniu. Mieliśmy większe szanse niż małpa, bo wciąż należymy do tego samego gatunku, co Europejczycy, ale z szans tych, jak sądzę, korzystać nie potrafimy”[34]. I tu znowu pojawia się lista przeszkód stojących na drodze Polaków do europejskiej normy. Pierwszą z nich jest obecność w polskiej tradycji politycznej orientacji antyzachodniej, którą Król wiąże z sarmatyzmem, a potem z tą „smutną, patologiczną, nienormalną” nicią polskiej refleksji politycznej, której przykładem jest między innymi Feliks Koneczny. Drugą jest jałowość i oderwanie od głównego nurtu tradycji europejskiej w refleksji politycznej II RP. Źródłem trzeciej grupy przeszkód stała się II wojna światowa, podczas której uznano, że „faszyzm jest prawym dzieckiem kultury europejskiej i wobec tego ją kompromituje”. Kolejnym etapem był „przerażający upadek polskiej literatury i polskiej humanistyki” w PRL, wzmocniony przez ogólną modę na relatywizm czy sceptycyzm. W czasach „Solidarności” i stanu wojennego „[e]gocentryzm powagi, brak wrażliwości na humor i cienkie znaczenie, domniemany majestat tradycji endeckich, piłsudczykowskich bądź socjalistycznych sprawiły, że i tym razem norma europejska została zlekceważona. Zaś egocentryzm polskiego katolicyzmu utrudniał dostęp do europejskości”. Z kolei dla czasów, gdy Polska stała u progu niepodległości charakterystyczna jest według Króla polska „nienawiść do Europy, nienawiść podszyta mieszaniną podziwu i pogardy (...), głębokie poczucie obcości”; ilustracją tej tezy jest opis Polaków oszczędzających diety wyjazdowe, chodzących z pogardą po sklepach, na zakupy w których ich nie stać itp. Pisze: „[m]y w tej Europie nie bywamy, my się po niej przemykamy pod ścianami, a wzrok lata nam od szczytów katedr do cen wywieszonych przed tanimi restauracjami (...). Europa jest nam obca i wobec tego obojętna w najlepszym razie, a w gorszym staje się przedmiotem nienawiści”. Wszystko to sprawia, że Król nazywa Polaków „Indianami Europy”, którzy chcą sprzedawać jej nasze pióropusze i nasze amulety – rozważania nad „Solidarnością”, „jakieś wątki duchowo-religijno-orientalne”, utwory kościelne. „Wszystko zdaje się nas pchać w kierunku społeczeństwa producentów amuletów (...) ku egzystencji folklorystycznej”. Remedium na to stanowić mają: europeizacja Kościoła, uniwersytety uczące wedle europejskiego a nie polskiego programu oraz tworzenie społeczeństwa obywatelskiego. Swój tekst Król puentuje słowami: „Wybór przedstawia się jasno. Odbudowywanie związków z europejską normą jest niesłychanie trudne, ale mimo wszystko możliwe (...); o to przede wszystkim idzie, że trzeba na rzecz tego trudu poświęcić błyskotki, wiele rozkosznych symboli i pustych słów (...). Trzeba okiełznać ambicje, mierzyć średnio (...) i dopiero na ewentualnie odbudowanych podstawach można będzie dołączyć do europejskiej normy nasz – może czasem niezwykły – wkład”.

Zupełnie niedawno, w swych urlopowych refleksjach (signum temporis!), Marcin Król obsesyjnie powrócił do tych samych wątków, opisując w jednym z dzienników zachowania polskich turystów, którym przypisuje kompleksy połączone z butą, arogancją, poczuciem moralnej wyższości, ale przede wszystkim z brakiem umiejętności zachowania się w Europie. Znowu powracają wątki drogich restauracji, oszczędzania i inne wcześniej przywołane toposy. Refleksje te autor kończy charakterystycznymi zdaniami: „Oczywiście spotykamy też prawdziwych polskich turystów i prawdziwą życzliwość wobec Polaków we wszystkich europejskich krajach, ale dominuje wciąż brak cywilizacyjnego i kulturowego porozumienia. Z czego to wynika? Można sądzić, że przyczyny są raczej wewnątrzpolskie, że ci Polacy (...), którzy jadą na wakacje na Zachód (...), ciągle nie wiedzą kim naprawdę są. Mają kłopot (...) z własną tożsamością. I jeżeli nawet kłopot ten pokonali w swoim mieście czy miasteczku, bo żyją w pewnym dziwacznym, nowym, ale w miarę stabilnym społecznym układzie, w którym pieniądze i wpływy liczą się najbardziej, to po wyjeździe za granicę gubią się, bo ich lokalna tożsamość ulega zatraceniu, zaś obca cywilizacja wyzwala najgorsze, atawistyczne reakcje”[35].

Kwintesencją tego myślenia reedukacyjnego był List Otwarty do Europejskiej Opinii Publicznej podpisany przez liczne grono polskich intelektualistów, a zainicjowany między innymi przez Sławomira Sierakowskiego, w którym to liście czytamy: „Frazeologia narodowego interesu (...) przesłania fakt, iż Konstytucja dla Europy to kolejny krok na drodze do integracji europejskiej. Pozytywne zjawiska (...) są nam przedstawiane jako oczywiste zagrożenie. Wszyscy oficjalnie twierdzą, że w naszym interesie leży zachowanie ustaleń z Nicei, że nasza narodowa tożsamość wymaga popierania preambuły, w której podkreśla się udział wartości chrześcijańskich w tradycji europejskiej. My chcemy innej Europy. (...) Nie chcemy być we wspólnej Europie państwem utrudniającym integrację, symbolem konserwatyzmu i partykularyzmu. Obawiamy się, że przedstawianie naszego interesu jako przeciwstawnego interesowi wspólnej Europy nie służy naszemu dobru. Że w konsekwencji doprowadzi do powstania w Europie grupy państw rozwijających się i szybko integrujących oraz marginesu, na którym my się znajdziemy”[36].

 

Holo „No Future for Europe”

Wszystkie wymienione wcześniej osie myślenia o Polsce w procesie jednoczenia się Europy, z ich wewnętrznym rozchwianiem – od euforii pro-integracyjnej połączonej z chęcią wyzbycia się kulturowych i tradycyjnych uwarunkowań własnego położenia, rozumianego jako uciążliwe, po wyraźny sceptycyzm wyrastający z przekonania o degeneracyjnym charakterze postępu europejskiego oraz nadrzędnej wartości „tożsamości odrębnej” – być może najlepiej będzie podsumować poprzez charakterystyczne wypowiedzi literackie zamieszczone w tomie pod równie znaczącym tytułem PL+50. Historie przyszłości[37], wydanym w Krakowie w 2004 roku.

W kilku tekstach pomieszczonych w tym zbiorze artystycznych futurologii przyszłość Polski i Europy nie wygląda najlepiej. Europa jawi się w nich jako kontynent przegrywający konkurencję z innymi obszarami, zamknięty za pilnie strzeżonymi granicami, regulowany przez absurdalne przepisy, rządzony przez nie do końca zrównoważonych polityków, zamieszkiwany przez psychicznie wykoślawionych ludzi, pozbawionych jakiejś szerszej perspektywy umysłowej. Polska jest zaś zwykle przedstawiana jako kraj biednych, brudnych, ale i cwanych oraz do pewnego stopnia niezależnych, w praktyce zaś zupełnie marginalizowanych mieszkańców, którzy tylko pozornie zyskują na dumnych hasłach o europejskiej wspólnocie.

Jak zresztą pisze wprost we wstępie do zbioru uznany polski prozaik – autor tego wyboru – Jacek Dukaj, „niewiele optymizmu budzi wizja wejścia Polski do UE (...). Unia bardzo dobrze nadaje się natomiast jako materiał do groteski, gorzkiej karykatury (...). Istotnie, dla większości Polaków ironia zdaje się tu najzdrowsza reakcją. (...) Nie znajduję (...) obrazów dominacji Polski, żadnych >>snów o potędze<<, o przyszłości mocarstwowej (...). Autorzy chyba czują, że zdrowa, silna i bogata Polska XXI wieku jest zbyt nieprawdopodobna, czytelnicy w nią nie uwierzą; prędzej wyśmieją”[38].

Warto podać cztery przykłady tych wizji Polski w Europie za lat pięćdziesiąt. U Andrzeja Zimniaka, w opowiadaniu „Kochać w Europie” główny bohater zamieszkuje ponure miasto w landzie Polska – sercu Republiki Federacyjnej Europy (o znamionach silnie identyfikujących to miejsce z Warszawą), gdzie w celu złagodzenia kary więzienia udaje mu się zawrzeć w kościele wschodnio-neoanglikańskim tak zwany transgatunkowy ślub z własną świnką morską (co zresztą samo w sobie jest przejawem walki z animalistycznym apartheidem, jako że uprzednio zniesiono już wszelkie ograniczenia między innymi dla małp, kotów, psów, koni, węży, owiec czy osłów, uznając je za partnerów człowieka[39]). W precedensowej ceremonii, zgodnej wszakże z Europejską kartą kultury, biorą udział setki małżeństw alternatywnych oraz Wysoki Komisarz Republiki Europy, który wygłasza takie oto wystąpienie: „Hellou! (...) Cjesze się niewymownie być tu z wami. Dzis mamy ceremony precedensowa, małe z dużym, gładkie z puszystym, mądre z wiernym. My w naszej Juropie miłość ponad wszystko. Liebe über alles, love makes free! Miłość to akceptacja, a my nie odtrącamy nikogo, ani z biedny kraj, ani że czuje inaczej, ani ze wzgląd na płeć. Nie wolno dyskryminacja, że małe czy duże, przecież myśli, kocha, cierpi i cieszy. Wszyscy mają prawa do miłość!”[40].

W innym tekście charakterystyczny jest przede wszystkim język – pozbawiony wszelkiej subtelności amalgamat polsko-angielski, którym mówi główny bohater, jak choćby zwracając się do karalucha chodzącego po jego podłodze: „Idź gdzieś w cholerę, w końcu jesteś made in Europe, więc możesz się dowolnie przemieszczać w przeciwieństwie do twoich noneuropian azjatyckich kamratów, którzy muszą kiblować w sraczach meczetów. A jeśli który (...) przekroczy granicę Euro, załapie (...) ołowianą kulkę i kaput motherfucker, U now, chitinoman... Kaput motherfucker”[41]. Kultura europejska została najpierw poddana całkowitemu rozluźnieniu, społeczeństwa wpadły w jeden wielki narkotykowy trans, pełen obyczajowych ekscesów, aż wreszcie – jak mówi bohater – „zamienili nasze bezcenne isiswobodne pomyślunki w jałowy euroszajs”. Opis miejsca zajmowanego przez Polskę w tej Europie jest poniżający; sam bohater mówi zresztą, że jego zdaniem „Polacy nie powinni mówić o dumie”, w czym utwierdzają go zasady działania systemu, w którym „Westeuro musiało przecież pobierać opłaty od takich dziadów jak my z Eastu. >>Be as polish – less of brain, overloaded of affects<<, tak się o nas gadało na Weście. A że Westeuro mieli wszystko prócz zasobów emocjonalnych, to i płaciliśmy im w emocjach”[42]. Credo głównego bohatera wypisane jest na holo(gramie) umieszczonym na jego koszulce: „No Future for Europe. Future for Aliens & Me Only”.

Na tle tych wypowiedzi o charakterze literackim warto przytoczyć dwa głosy intelektualistów, również pomieszczone w tym tomie. Pierwszy, autorstwa Stanisława Lema, pod znamiennym tytułem „Orzeł biały na tle nerwowym”, odwołuje się do przekonań ugruntowanych w pewnym środowisku polskiej inteligencji, które były już przywoływane wcześniej: Lem pisze mianowicie, że „[w] Europie dość modna jest teraz nieświadomość własnej historii i skreśla się ją z planów nauczania – to oczywiście niedobrze. Z drugiej jednak strony dla naszego dobra stłumieniu ulec musi typ myślenia skrajnej prawicy polskiej, który polega na nieustannym podkreślaniu, że Polacy są narodem szczególnie wyjątkowym. Nie mówię już o Chrystusie narodów, bo to określenie trochę passé, ale o przekonaniu, że jesteśmy jednak wyjątkiem (...) [nasza transformacja] przypominać będzie spacer bosego po żarzących się węglach, ale ostatecznie jednak nie utracimy naszej tożsamości narodowej, nie utopimy się w żadnej paneuropejskiej zupie, aczkolwiek nie powinniśmy (...) liczyć na tych czy na tamtych; przede wszystkich możemy liczyć na siebie”[43].

Drugi głos – należący do Lecha Jęczmyka – mówi coś odwrotnego; przedstawia on dwa warianty losu Polski w Europie: realistyczny oraz „wariant dla wierzących”.

W tym pierwszym wariancie Polska ulega praktycznemu rozpadowi wzdłuż linii Wisły. Zachodnia część należy do Unii Europejskiej, która „skrępowana gorsetem nieprawdopodobnej biurokracji” przegrywa globalną konkurencję i utrzymywana jest wyłącznie siłą przez Niemcy. W tej części Polski zamiera życie intelektualne (w związku z emigracją) oraz przemysł, staje się ona „krajem rezerwatów, ośrodków rekreacyjnych i terenów łowieckich. Wzrastało zapotrzebowanie na takie zawody jak leśniczy, kelner, barmanka, sprzątaczka. Wszędzie wymagana była znajomość niemieckiego”[44]. Na granicy Wisły zatrzymują się też wpływy amerykańskie (obecność wojskowa Amerykanów do tej granicy została uzgodniona z Rosją). Druga część Polski znajduje się w „czymś w rodzaju Królestwa Kongresowego pod dyskretnym protektoratem Rosji”, które jednak się rozwija dzięki wolnemu rynkowi „za Bugiem aż do Oceanu Spokojnego”, a wielu ludzi, „zbrzydzonych biurokracją brukselską przenosiło się do Olsztyna, Białegostoku i Lublina. Ożywiły się ośrodki uniwersyteckie, filharmonie i teatry. Tu opłacało się znać rosyjski, ukraiński i białoruski”.

 „Wariant dla wierzących” rozpoczyna się od optymistycznego (w założeniu) zdania, iż „Unia Europejska praktycznie rozpadła się, zanim zdążyła zlikwidować w Polsce rodzinne, rozproszone rolnictwo”. Dzięki temu w czasach chaosu wywołanego rozpadem, klęskami żywiołowymi i wędrówkami ludów Polska zyskuje nad innymi przewagę i otrzymuje szansę na samodzielny rozwój. Ta przyszła Polska – po rozpadzie Unii – rządzona jest sprawnie przez energicznego wojewodę małopolskiego, bez parlamentu. W wymiarze geopolitycznym, po wycofaniu się z Europy Amerykanów i wobec agresywnych działań szowinistycznych i wielkomocarstwowych Niemiec, Polska zwraca się ku Rosji, ale jednocześnie buduje swoją silną pozycję w regionie. Aż wreszcie dochodzi do następującej sytuacji: „Polska, wiedząca, czego chce, i umiejąca walczyć o swoje interesy, zaczęła się liczyć w przeżywającym konwulsje świecie, w którym dominującą rolę odgrywały (...) kultura i religia. Zlaicyzowane kraje zachodniej Europy miały kłopoty z definiowaniem swojej tożsamości (...). Polska bez wahania zwróciła się ku mocnym jeszcze korzeniom chrześcijańskim (...). Odrodzenie duchowe owocowało ożywieniem gospodarki, kultury i życia społecznego. Podobnie jak na przełomie czternastego i piętnastego wieku, Polska znalazła w sobie wewnętrzną energię, żeby wykorzystać sytuację zewnętrzną”[45].

 

Synteza

W moim przekonaniu jeden tylko polski myśliciel był w stanie dokonać syntezy geopolitycznego, cywilizacyjnego oraz bieżącego aspektu integracji europejskiej w wymiarze istotnie przekraczającym wszystkie wcześniej przywoływane wątki debaty. Był nim Karol Wojtyła – papież Jan Paweł II. Sam wybór Polaka na Stolicę Piotrową stanowił wedle polskich myślicieli politycznych ważny moment przełomu, potwierdzający naszą przynależność do świata cywilizacji zachodniej, co zresztą podkreślał sam Papież w książce Pamięć i tożsamość, pisząc, że wybór ten „nie mógł nie oznaczać jakiegoś przełomu”, a on sam przychodził z dalekiego kraju, ale jednocześnie z serca Europy[46].

Trudno w kilku słowach streścić papieskie nauczanie o Polsce w Europie – padło w nim wiele ważnych słów, szczególnie ważnych, gdy postrzega się je w historycznym kontekście wypowiedzi – jak choćby te wygłoszone podczas pierwszej pielgrzymki w 1979 roku w Gnieźnie: „My Polacy wybraliśmy przez całe tysiąclecie udział w tradycji Zachodu”. Cztery lata później, w 1983 roku, do rządzącej wtedy w Polsce grupy generałów powiedział wprost: „Polska ma prawo do suwerennego bytu państwowego, ale także jest na swoim miejscu potrzebna Europie i światu”, by wreszcie w roku 1991 mówić w wolnej Polsce: „nie musimy do [Europy] wchodzić, ponieważ ją tworzyliśmy, i tworzyliśmy ją z większym jeszcze trudem aniżeli ci, którym się przypisuje albo którzy sobie przypisują patent na europejskość”. Najbardziej znaczące było jednakże wystąpienie w polskim parlamencie w 1999 roku, kiedy to mówił: „Polska ma pełne prawo, aby uczestniczyć w ogólnym procesie postępu i rozwoju świata, zwłaszcza Europy. Integracja Polski z Unią Europejską jest od samego początku wspierana przez Stolicę Apostolską. Doświadczenie dziejowe, jakie posiada Naród Polski, jego bogactwo duchowe i kulturowe mogą skutecznie przyczynić się do ogólnego dobra całej rodziny ludzkiej, zwłaszcza umocnienia pokoju i bezpieczeństwa w Europie (...). Mam nadzieję, że pielęgnując te wartości [troska o dobro Ojczyzny, solidarność, miłosierdzie, zgoda i współpraca] społeczeństwo polskie – które od wieków przynależy do Europy – znajdzie właściwe sobie miejsce w strukturach wspólnoty europejskiej i nie tylko nie zatraci własnej tożsamości, ale ubogaci swą tradycją ten kontynent i cały świat”[47].

 



[1] Por. N. Davies, Europa, Kraków 1998, s. 35.

[2] Na te tematy zob. szczegółowo: Polska wobec idei integracji europejskiej w latach 1918-1945, red. M. Wojciechowski, Toruń 2000.

[3] Por. Polskie wizje Europy w XIX i XX wieku, red. P.O. Loew, Wrocław 2004; O jedność Europy. Antologia polskiej XX-wiecznej myśli europejskiej, red. S. Łukasiewicz, Warszawa 2007.

[4] Skrótowe omówienie koncepcji dotyczących spraw zagranicznych w myśli politycznej polskiej opozycji – jako fragment większej pracy – znajduje się w: K. Łabędź, Koncepcje polityczne w prasie NSZZ „Solidarność” w latach 1980-81, Warszawa 1989 oraz tegoż, Spory wokół zagadnień programowych w publikacjach opozycji politycznej w Polsce w latach 1981-89, Kraków 1997.

[5] Jan Paweł II, Pamięć i tożsamość, Kraków 2005, s. 146.

[6] Por. Informacja ministra spraw zagranicznych o podstawowych kierunkach polityki zagranicznej Polski, Sprawozdanie stenograficzne z 13 posiedzenia Sejmu RP w dniu 5.05.1998, s. 65-75.

[7] Cytat z wypowiedzi J. Riviere’a, por: J. Łaptos, Europa jedna czy dwie? Projekty i koncepcje integracji europejskiej w latach 1944-1950, Kraków 1994.

[8] Por. M. Maciejewski, Federacja europejska w polskich koncepcjach od Stanisława Leszczyńskiego do Rowmunda Piłsudskiego, „Politeja” 2005, nr 1(3), s. 162-166.

[9] Por. Z. Jordan, Niepodległość i federalizm, Londyn 1951.

[10] Szerzej na ten temat: Wizja Polski na łamach Kultury 1947-1976, t. II, red. G. Pomian, Lublin 1999, s. 171-290; M.S. Wolański, Europa Środkowo-Wschodnia w myśli politycznej emigracji polskiej 1945-1975, Wrocław 1996.

[11] T. Terlecki, Przez Europę do Polski, „Trybuna” (Londyn) 1948, nr 15, s. 1-2; cyt. za: Polskie wizje Europy

[12] Tamże.

[13] A. Bergman, Polska i nowa Europa, Londyn 1963, s. 79-84, cyt. za Polskie wizje Europy...

[14] Tamże.

[15] S. Kisielewski, Głos z drugiej Europy, [w:] tegoż, Wołanie na puszczy, Warszawa 1997, s. 132-141, cyt. za: Polskie wizje Europy...

[16] Tamże.

[17] Zespół Problemowy PPN (Zdzisław Najder), Polska i Europa, [w:] Polskie Porozumienie Niepodległościowe. Wybór tekstów, Londyn 1989, s. 268-275.

[18] Por. M. Dzielski, Polityka polska dziś oraz Szkice o polityce polskiej, [w:] tegoż, Odrodzenie ducha – budowa wolności, Kraków 1995, s. 319-377.

[19] Por. K. Rogaczewska, Federalizm europejski w koncepcjach polskiej opozycji politycznej (1976-1989), [w:] Federalizm. Teorie i koncepcje, red. W. Bokajło, Wrocław 1998, s. 309-324.

[20] Por. W. Olszewski, Odpowiedź Mitteleuropejczykom, „Słowo narodowe” 1989, nr 1.

[21] J. Maziarski, My i Niemcy, [w:] J. Holzer i in., Myśli o naszej Europie, Wrocław 1986, s. 39.

[22] Po czterech latach, „Niepodległość” 1986, nr 49, s. 5.

[23] Por. K. Łabędź, Spory wokół zagadnień..., s. 182-184.

[24] L.M. (J. Targalski), Czy Polska sama może być niepodległa?, „Niepodległość” 1982, nr 8-9, s. 10-11.

[25] Por. Polska i Międzymorze. Wokół dróg działania i programu przyszłości, Ruch Społeczny Solidarność, Wrocław 1986.

[26] Por. Wywiad z redakcją „ABC”, „Orientacja na Prawo” 1986, nr 3.

[27] Por. Wspólnie do niepodległości i wolności – deklaracja „Pro Cooperatione”, „Orientacja na Prawo” 1987, nr 13.

[28] Por. T. Mazowiecki, Powrót do Europy. Wystąpienie na forum Rady Europy w Strasbourgu 30.01.1990.

[29] Por. Ł. Machaj, Argumentacja prointegracyjna w polskiej myśli politycznej od 1989 roku do akcesji (kontekst polityczny, geopolityczny i ekonomiczny), „Politeja” 2005, nr 2(4), s. 68-94.

[30] Por. M. Stolarczyk, Integracja Polski z Unią Europejską – szanse i zagrożenia dla realizacji polskich interesów, [w:] Jaka Europa?, red. E. Stadtmueller, Wrocław 1998, s. 102.

[31] Por. A. Smolar, Jazgot i terapia snem, „Europa” 2008, nr 29, s. 6-7.

[32] M. Król, Europa i my, „Res Publica” 1979, nr 1, s. 12-19.

[33] Tamże.

[34] M. Król, Poza europejską normą, „Res Publica” 1989, nr 1, s. 43-50.

[35] M. Król, Polscy turyści jak z piekła rodem, „Dziennik” 2008, nr 180, s. 16-17.

[36] Cyt. za stroną internetową czasopisma „Krytyka polityczna”.

[37] PL+50. Historie przyszłości, red. J. Dukaj, Kraków 2004.

[38] Tamże, s. 8.

[39] Warto w tym miejscu podkreślić, że wizja ta być może nie jest zupełnie pozbawiona możliwości ziszczenia, gdyż parlament Hiszpanii proceduje poważnie nad ustawą przyznającą prawa człowieka małpom człekokształtnym (na początek szympansom i gorylom), które będą nazwane w tym prawie „naszymi odwiecznymi towarzyszami ewolucji”.

[40] A. Zimniak, Kochać w Europie, [w:] PL+50…, s. 58.

[41] M. Żerdziński, Wyhoduj mnie, proszę, [w:] PL+50…, s. 67.

[42] Tamże, s. 70.

[43] S. Lem, Orzeł biały na tle nerwowym, [w:] PL+50…, s. 555.

[44] L. Jęczmyk, Oglądając się na minione pół wieku, [w:] PL+50…, s. 497 i n.

[45] Tamże, s. 499.

[46] Jan Paweł II, Pamięć i tożsamość, Kraków 2005, s. 147.

[47] Cytaty z homilii i przemówień Jana Pawła II za: S. Sowiński, R. Zenderowski, Europa drogą Kościoła. Jan Paweł II o Europie i europejskości, Wrocław-Warszawa-Kraków, 2002, s. 162-188.

Najnowsze artykuły