Artykuł
Mowa o patriotyzmie chrześcijańskim

Mowa o patriotyzmie chrześcijańskim

 

 

Amice, ascende superius?

„Przyjacielu, posiądź się wyżej”.

(Ew. św. Łuk. XIV, 10)

 

 

Starożytni swoje męskie, poważne i głębokie prace umysłowe mienili być ucztą. Zaiste, godne męskich serc używanie, godna umysłów wyższych uciecha. Któż z was nie słyszał o biesiadach filozoficznych? Nic dzi­wnego, że do nich zasiada i chrześcijański myśliciel. Ale Pan Jezus znaczenie duchowej uczty podniósł niezmiernie wyżej, gdy ucztą nazwał sprawę swojego Królestwa i sprawę każdej z tych cnót, nad którymi się dla chwały boskiej i dla zbawienia duszy zaba­wiamy. Zrozumiał to dobrze nasz jeden poeta, gdy chcąc wyrazić najwyższe rozumu zadanie i uciechę, rzekł: „najwyższy rozum cnota”[1]; nie w tym zaiste znacze­niu, aby rozum i cnota miało być to samo, ale że ten rozum jest najwyższy, który człowieka prowadzi do używania i uciechy cnoty.

Do takiej uczty każe Pan wołać zaproszonych – wszakże, gdy zaproszeni przyjść zaniechali, posłał po tych, którzy nie dostali z góry zaproszenia, ale któ­rych proste serca widział zdolnymi smakować w świę­tych uciechach. I jakkolwiek znalazł ich nędznymi, niemniej dlatego do stołu swego posadził ich jako przyjaciół. Nawet tajemnicę najwyższej swojej dla ludzi miłości chciał mieć ucztą. Stół swój zastawiony bogato samym uraczył sobą, jako najświętszym dla ludzi pokarmem, chcąc im dać smak najwyższej Boga miło­ści i najdzielniejszej miłości dla bliźnich. Aby do tej uczty zasiąść, dosyć jest mieć dobre sumienie, pro­ste serce, czysty zamiar używania z tym, który za­prosił i raczy.

Bywa, że z tej uczty idzie się w ciemności ze­wnętrzne, gdzie jest płacz i zgrzytanie zębów, kiedy się nie ma owej sukienki godowej; bywa, że choć się ma szatę wymaganą, z wyższego miejsca scho­dzi się nie bez zawstydzenia na niższe, kiedy przez zarozumiałość, bez zapytania tego, który raczy, usia­dło się wyżej, niż pokora doradzała; lecz bywa też, że gospodarz powiódłszy miłościwym wejrzeniem po gronie siedzących na niektórych skinie i wskazując wyższe miejsce, rzecze łaskawie: „przyjacielu usiądź wyżej”tedy jest im chwała przed spo­łem siedzącymi – to zaś bywa wtenczas, kiedy wezwani do stołu, powodowani pokorą prostoty, sa­mi sobie pośledniejsze miejsca obrali.

Takiego zaszczytu doznał między innymi ów rot­mistrz rzymianin Korneliusz[2], który jeszcze jako po­ganin zasmakował w uczcie cnoty i jest z tego nie pomału chwalony w Piśmie Świętym[I], a ku zapro­szeniu którego na ucztę cnoty podnioślejszej, bo ze zbawieniem związek mającej, użył Bóg nie tylko po­selstwa anielskiego, ale też i poselstwa księcia apo­stołów, nadzwyczajnym widzeniem do wędrowania w tym celu z Joppy do Cezarei przynaglonego. Takiego zaszczytu doznał inny Rzymianin, prokonsul na wy­spie Cyprze, który także jako poganin wychwalany jest w Piśmie św. ze swej mądrości[II], a któ­rego do uczty Pańskiej na znakomite miejsce powołał apostoł narodów. Pominąwszy innych, powiem śmiało, że takiego też zaszczytu doznał i ten Śp. Ale­ksander Kurtz[3], zacny nasz rodak i obywatel, który nie będąc jeszcze katolikiem, gdyż go ojciec prote­stant w protestantyzmie wychował, od początku do końca dawał dowody upodobania w uczcie cnoty, idąc zaś z rozrządzenia pańskiego na coraz wyższe przy tym stole miejsce, został nareszcie zawołany i posa­dzony na wysokim miejscu cnoty do nieba wiodącej.

Niechże nam się godzi mówić o tym szczęśliwym jego wstępowaniu z miejsca pośledniego, które sobie w pokorze serca swego obierał, jako był rozu­miał – na to chwalebne miejsce syna katolickiego Kościoła, które w końcu posiadł. Niechaj ma chwałę przed społem siedzącymi jako prawy przyjaciel Pań­ski, jak miał chwałę ów Korneliusz albo Sergiusz[4].

A ponieważ szczególniejszy smak pokazał w ucztowaniu w cnocie patriotyzmu, pozwólcie, abym uwa­gę waszą zwrócił szczególniej ku tej cnocie. Prawda, że o patriotyzmie więcej dziś niż kiedykolwiek sły­szycie mówiących, śpiewających, uczących i deklamujących, i że to, mimo całego waszego w tej rze­czy zamiłowania, robi wam już pewne znużenie i przesyt – przyznacie jednak, że bądź co bądź, w kwestii patriotyzmu jako cnoty, zbytkiem prawdziwej znajomości nie grzeszymy; że to jest jedna z tych cnót, które jeśli nie bywają prawdy światłością rozja­śnione i siłą odpowiedniego prawa pokierowane, ła­two rzeczywistą swoją wartość tracą i przejść mogą w czczy sentyment, albo w zimny frazes, lub nieporządną, raczej burzącą niż budującą namiętność.

Życie śp. Aleksandra Kurtza pod światłem religii przejrzane dostarczy nam do tego i materiału i for­my – przedstawi nie tylko naukę o patriotyzmu cno­cie, ale też o tej cnoty postępie. Przedmiot ważny nie mniej dla przyszłych obywateli niebios, jak i dla obywateli tej naszej doczesnej ojczyzny. Prośmy Pana Jezusa, aby nam naukę o tej cnocie pobłogo­sławił, iżbyśmy ją zrozumieli wedle Jego boskiego serca – prośmy pozdrawiając Najświętszą jego Mat­kę Królową niebios i naszą polską królową.

 

Ave Maria!

 

I. Patriotyzm na swym najpośledniejszym miejscu przedstawia nam się jako uczucie. Uczucie to wła­ściwe wyłącznie człowiekowi nie tak jak inne uczu­cia, które mamy wspólne z nierozumnymi zwierzęta­mi. Jest ono nie tyle jakimś tkwiącym w naturze naszej zarodkiem czy nasieniem, ile raczej pewną duchowną zdolnością. Nie wie się o nim bez słowa. Podobnie jak wiara jest ze słuchania, a słuchanie z przepowiadania, tak uczucie patriotyzmu bywa nam dane i bywa w nas mocą onej zdolności przyjęte przez pośrednictwo słowa. Trzeba słyszeć o ojczy­źnie, aby serce zatętniło odpowiednim dla niej uczuciem. Na tym stopniu jest ono dopiero samej rzeczy materiałem. Jest więc chwałą stworzyciela, który je dał, ale jako materiał nic jeszcze nie sta­nowi o osobistej wartości człowieka. Z uczucia nie ma się co chwalić; daleko mu do świętości, tak da­leko, jak daleko do czynu rzeczywistej cnoty. Chwalenie i wynoszenie tego uczucia łatwe do zrozumienia w młodzieńczych ustach, w ustach męża i starego razi przesadą. Któżby się śmiał przechwalać ze swe­go uczucia dla matki, choć przecie jest od Boga. Kocha się, bo się kocha. Co wielkiego, że kochamy to, czego nie możemy nie kochać. Kochaliśmy po­dobno nieraz nie tylko bez zasługi wyboru i czynu – ale jakby na przekór własnej wolnej woli. Nie mierzymy też patriotyzmu gorącym sentymentem. Któż za taką gorącość może być odpowiedzialnym? Nieraz jakieś chłodne z natury serce, w danej chwili poka­zało się zdolnym niemal cudów patriotyzmu, gdy tymczasem niejednym gorącościom zawdzięczamy ni­szczące pożary i przerażające zgliszcza. Uczuciu trze­ba przede wszystkim pilnie i sumiennie przygotowy­wać grunt do należytego rozwijania się, pole do życia. To jest najprzód powołaniem matki.

Dziecko dowiaduje się najprzód o ojczyźnie, jak się dowiaduje o ojcu z ust matki. Tylko sama matka, która dziecko pod sercem nosiła i przy sercu piastuje, ma bezpośrednie dla siebie świadectwo w sercu swo­jego dziecięcia. Ale jak matka ukazuje swemu dzie­cku pośród różnych osób, które się przed oczyma jego przesuwają, jednego człowieka i mówi o nim, to jest twój ojciec, tak podobnie najprzód matka rozumiejącemu już dziecku powiada, że pośród li­cznych ludzkich ojczyzn jest jedna, która sama je­dna jest jego ojczyzną. Potem je uczy o tej ojczy­źnie myśleć i razem uczy, jak ją trzeba miłować. Ona mu opowie, że ta ojczyzna jest to dzieło Boże i że dlatego trzeba ją miłować; ona mu powie, że sprawa ojczyzny ma istotny, wielki związek i z Bo­ską chwałą i ze zbawieniem duszy i że dlatego trze­ba ją jeszcze więcej miłować i że prawdziwie nie można jej nigdy za dużo miłować. A tę miłość jakże jej najprzód okazywać? Oto modląc się za nią serde­cznie, gorąco, bo ona bez Boga sobie nie poradzi. Po­wie mu potem, że tej ojczyźnie należy się nie tylko modlitwa, ale i praca; więc, że dziecko powinno się uczyć, bo to najpierwsza praca; że się trzeba pilnie uczyć, aby się dobrze, gruntownie nauczyć, bo ta ojczyzna nieraz ucierpiała przez ciemnych swych miłośników; że się trzeba uczyć nie tylko dla egzaminu, ale żeby prawdziwie umieć, bo trzeba będzie potem prawdziwego umienia, aby ojczyźnie pozorną nauką nie zaszkodzić, choć ją podobno więcej głupich niż złych synów poraniło. Kiedy zaś dziecko będzie się chciało przypatrzyć ojczyźnie, matka mu ją pokaże najprzód we własnym dziecięcia ojcu. Matka mu po­wie: jak mojemu sercu dogadzasz, kiedy dogadzasz ojcu, tak i ojczyźnie dogodzisz i będziesz się jej po­dobał, gdy się będziesz podobał ojcu. Ucz się, abyś ucieszył ojca, a z pewnością ucieszysz ojczyznę. Po Ojcze nasz, w którym mu wytłumaczy, dla której to ziemi prosi, aby się stała na niej wola Boża podo­bnie jak w niebie; gdzie to przede wszystkim ma przyjść Królestwo Boże; o jaki to chleb po chlebie słowa Bożego ma dbać najwięcej, to jest o chleb po­myślności ojczyzny; kogo to i od jakiego pokuszenia ma najprzód po sobie samym wypraszać; od jakiego to złego chce, aby ojczyzna była wybawiona? – po tym wszystkim, ona nie będzie dziecięcia swojego uczyła modlitwy do ojczyzny czy do miłości ojczyzny, choćby też i z czegoś lepszego wyjętej jak z Myszeidy[5], ale pragnąc w sercu dziecka miłość ojczyzny już i w zapału żary rozdmuchać, a przy tym nauczyć, jak to kochać trzeba, otworzy piękne karty z dziejów ojczystych – ukaże mu bohaterów miłości w żywotach świętych, jak np. owego młodzieniaszka Agatona, który odważnie straszną śmiercią umierając za wiarę umiera i za ojczyznę; albo owego Melitona, najmłodszego ze czterdziestu, któremu, gdy katy kości poła­mały po całonocnym trzymaniu na mrozie za to, że wiary Pana Jezusa nie chciał odstąpić, i gdy żył je­szcze podczas gdy ciała towarzyszy pogruchotane wieźli na stos zapalony, jego jeszcze żyjącego matka na ten stos niosła i całując to ukochane swe dziecię, w pocałunku ducha jego przyjęła nim ciało na stos rzuciła. Takie mu historie opowiadając doda, że trze­ba być na wszystko gotowym, bo i dziś wierni swej polskiej ojczyźnie Rusini, i starzy i młodzi, podobnie z miłości dla tej ojczyzny katowani pomarli, gdy za wierność katolickiej wierze pomarli. Ona mu także opowie jaką historię z ksiąg Pisma św. Na przykład o siedmiu Machabejczykach i o tym, jak najmłod­szego upominała matka ojczystą mową, aby był godnym swych braci i aby poniósł męczeństwo jak oni za religię, bo religia jest duszą ojczyzny. Ona mu po­wie, że kto odstępuje dla strachu albo dla nadziei przepisów Boga i Kościoła, ten się najhaniebniej spra­wuje względem swojej ojczyzny i najboleśniej ją ra­ni; i że to właśnie dlatego srogi nieprzyjaciel Pol­ski chce od serca Pana Jezusa, bo od jego boskiego Kościoła oderwać Rusinów, Litwinów i Polaków, że się uwziął, aby koniecznie zabić Polskę, że przeto jak dla miłości Boga i dla zbawienia własnej duszy, tak i dla miłości ojczyzny trzeba być katolikiem całym sercem, całą duszą.

Matka tak spełniając swoje powołanie w rozwija­niu i kształceniu tego uczucia w sercu dziecięcia do­piero prawdziwie pracuje nad ukształceniem „świętej miłości kochanej ojczyzny”. Jednocześnie przecież bar­dzo tego pilnować będzie, aby onego uczucia pokusa przechwałek nie wykrzywiła. Wiedząc o tym dobrze, jak to pewnymi jaskrawymi deklamacjami okrywają się samolubstwa lub przynajmniej jakieś nie dość pe­wne intencje, jakieś nie dość jasne cnoty, zaszczepiać będzie w sercu dziecięcia pewien święty wstyd, któ­ry zabrania rozgadywać się o tym, co się czuje w głębi serca; i będzie mu często powtarzać, że jeżeli bardzo jest brzydko z dobrych czynów się przechwa­lać, to prawie jest sromotnie przechwalać się z do­brych uczuć; że ci, którzy najdzielniej ojczyznę ko­chali, rozbudzali chętnie miłość dla niej w sercach bratnich, ale o tajemnicach swojej miłości zawsze milczeli właśnie dlatego, że ją „świętą miłością ko­chali”.

Bez takiej macierzyńskiej pracy uczucie patriotyzmu raczej się fałszuje, niż się rozwija, niż się do­skonali i uświęca. Nie – to uczucie samo przez się nie jest święte – ani jest koniecznie święte. Dzieli ono przywary, słabości i niebezpieczeństwa in­nych naturalnych uczuć. Ale świętym być może, owszem świętym stać się powinno, tym zaś prędzej takim się stanie, im mniej w świętość swoją wierzy. Ono jak każde uczucie zależy od tego, w jakim prze­bywa sercu, jakim jest dozorowane sumieniem, ja­kim jest rządzone prawem. Ono, niestety, może się wyrodzić w dzikie instynkty, którym świat najcięższe swe rany zawdzięcza, którymi giną narody, które z królestw niegdyś świetnych rugowały i wyrugowały krwawymi operacjami Królestwo Boże, którymi się zresztą zbyt często widomi i niewidomi nieprzyjaciele Boskiej Chrystusa religii chętnie posługują w najzaciętszych przeciw tej religii walkach.

Matka ma wypielęgnować w duszy dziecięcia cały zastęp uczuć religijnych, aby ich strażą miłość ojczyzny otoczyć. Ona tej miłości ma usposobić serce proste, szczere, czyste i pobożne; wolę posłuszną, pracowitą i wytrwałą, bo w młodych duszach takimi niestrzeżonych cnotami każde naturalne uczucie może się przeistoczyć w siłę burzącą a nie budują­cą, albo co gorsza, w obłudę tym szkaradniejszą, im się piękniejszych rzeczy czepiającą, im w młodszych sercach wylęgłą. Faryzeusze nie grzeszyli brakiem uczucia; taka dusza Szawła wrzała uczuciami, między którymi uczucie miłości Izraela do najwyższego gorącości dochodziło stopnia – oni grzeszyli tego uczucia sfałszowaniem – a sfałszowali je apoteozą ojczyzny w sobie, czyli raczej siebie samych w swej ojczyźnie.

Nie wiem, kto była matka śp. Aleksandra Kurtza, wiem tylko, że była katoliczką – mogę jednak wno­sić, że była katoliczką gorącą i rozumiejącą swe po­wołanie względem syna – gdyż u niego uczucie patriotyczne od początku przedstawia się w tych dwóch najważniejszych swych przymiotach, prostoty i cichości – w danej zaś chwili okazało się czyście i nadobnie, acz nie od razu święcie, gorącym i dzielnym. To niczyja inna robota, tylko robota cnotliwej matki, abyśmy wszyscy podobnym patriotyzmem dali takie świadectwo naszym matkom! – Matka ojczyzna lepiej by się miała.

II. Uczucie młodzieńca wczas się wyrwało do czynu. Nic dziwnego. Taki pośpiech, to natura młodzieńczego serca. Kiedy się ten ruch zaczyna, gdy tętno patriotyzmu prędsze i silniejsze, przychodzi kolej na mistrzostwo i na szkołę ojca. I najlep­sza rola nie pomoże do bogatego plonu bez ciągłej uprawy i poprawy. Choćby więc ojciec mógł o synu po­wtórzyć, co o sobie napisał mędrzec pański: byłem dzieckiem dowcipnym i dostała mi się dusza dobra[III], to przejmując tę rolę z rąk matki, wdzięczny jej, że się dzielnie sprawiła, cieszyć się będzie dobrym po­czątkiem, lecz nie zapomni, że to dopiero początek. Toż nie przestanie powtarzać synowi, co zaraz niżej powiada mędrzec: a gdym się stał jeszcze lepszym, doszedłem do ciała (czynu) niepokalanego[IV] – i powie mu, że to znaczy, iż trzeba dużo i mocno pracować, aby się na prawego syna takiej ojczyzny, jak ta polska, wyrobić. Surowa, nieustanna, acz pełna miłości kar­ność i kierunek tym ściślejszy, tym ciaśniejszy i twardszy staje się potrzebnym, im młodzieńczość do­chodząca swojej pełni, pochopniejszą jest do wdziera­nia się w zakres czynu; im się gwałtowniej rwie do samowoli i wierzga jak źrebiec nieutresowany, oraz im większa dzisiaj pokusa przebierania instynktów swawoli w popędy szlachetnej niby jakiejś samo­dzielności, tym niebezpieczniejszej, im oczywiściej razem ze swoim niefortunnym wyrażeniem z pychy i z fałszu wyległej.

Czyn patriotyzmu jest-li w młodzieńcu wyrobio­nym możebny? Pytam się o czyn godny nazwy czynu, o czyn, którym się coś buduje, albo coś podnosi. Umieć panować nad uczuciem, umieć je trzymać na wodzy obowiązku i synowskiego posłu­szeństwa, być gotowym do ofiary, tak jest, mówię, do ofiary z najpiękniejszych, z najpoetyczniejszych inspiracji, ale rozumem starszych, ich doświadczeniem, przekonaniem ich sumienia niepotwierdzonym – oto czyn patriotyzmu w młodzieńcu. Braku takiego czynu nie tylko nie zastąpią chwilowe powodzenia boha­terskich porywów, ale go owszem skarżą. Ta skarga nie hańbi młodych, ona ich nawet pewną aureolą otacza: ale niemniej jest skargą – i to skargą, którą żałośnie niezasromana wprawdzie, ale zmęczo­na skarży się ojczyzna. Aby jej takich boleści i ta­kich żalów oszczędzić, ojciec nie odda patriotyzmu synowskiego na dyskrecję choćby też najwznioślej­szych poetów; nie pozwali wmawiać w syna, że poezja a proroctwo to jedno; pospolitej nazwy wieszcza nie dopuści zmieszać z świętą nazwą religijnego, a tym bardziej natchnionego od Boga proroka. Powie mu, co ma trzymać o ustępach poetycznych, które syn coraz gorętszymi ustami i z coraz bardziej iskrzą­cym wzrokiem powtarza – poprawi nieostrożności szkolnego nauczyciela, który rozdmuchując zapał dla piękności literackich, nieraz dmuchnie w uczucia, które by sumienie powinno rozkazać obejść z uszano­waniem i mistrzostwu ojca pozostawić nietknięte. Bo ojciec w tym mistrzostwie nie poetów się radzi, ale najprzód Boga, potem powag dziejowych – a w tym wszystkim prawdziwego własnego patriotyzmu i dobra ojczyzny. On powie dziecku: Synu, złe uczucia trzeba pokonywać, a dobre trzeba od wczesnego działania powściągać – bo takie działanie, to wy­bryki, nie czyny. Trzymaj twe serce oburącz: to twój czyn. Nie zdołasz tego, nisi Deus det[V], a to jest mądrość, wiedzieć i pamiętać, czyj to jest dar: taka święta powściągliwość. W ręku Boga twoje serce, Jego błagaj z całego serca, abyś dla pośpiechu twego nie zapłakał kie­dyś na męskie i na stare lata, żeś się źle twoją miłością przysłużył ojczyźnie. Z ksiąg świętych on mu stawi przed oczy, do jakich to patriotyzmu czynów ludzie święci chcieli zostawić młodzieńcom i bodziec i przykład. Każe mu się wczytać w ustęp historii Machabejczyków, w nieszczęsną walkę pod­jętą przez młodzieńców, którzy nie dbając o prze­strogi Judy i braci jego, zagrzani posłuchem wielkich jego czynów, rzekli: Uczyńmy i my sobie sławę i idźmy walczyć przeciw narodom, które są naokoło nas[VI] i poszli i spowodowali rzeź mnogiego ludu i zamiast poratować, zranili ojczyznę, jedynie tym, że dufając sobie i nie chcąc słuchać rozumu starych, nie byli z nasienia onych mężów, przez które się stało zba­wienie w Izraelu[VII]. Złym nasieniem tego czy­nu nie było uczucie patriotyczne, lecz zarozumiałość niepozwalająca trzymać się na wodzy. Przypomni też ustęp z tejże księgi o innych, którzy polegli i boleść swą śmiercią wielkiemu wodzowi sprawili dlatego, że przeciw Zakonowi pokryli w zanadrzu pe­wne bałwochwalczej religii znaki[VIII]. Bo Bóg nie bło­gosławi i najwaleczniejszym sercom, kiedy te serca zapomną, że ojczyznę nie jako jakieś bóstwo trzeba miłować i miłością jego szaleć – ale jako tę, która żyje chwałą prawdziwego Boga, dla Niego i podług Jego zakonu chce być miłowaną. A co największa nie ustanie kłaść w uszy i serce synowskie przestro­gi, że ojczyznę zdradza, kto zdradza religię, że świe­tne działania Matatyasza[6] i braci jego na polach walk wyprzedziło i przygotowało nie co innego, tylko długie, ciężkie męczeństwo, którym Izrael dowiódł swej wierności Zakonowi. Że nim padło hasło w Modin[IX][7], aby ująć za miecz, pierwej starcy, mężowie i młodzież Izraela dali się sami z miłości Za­konu pod miecz. Że taki ideał patriotyzmu jak Eleazar[8], nie chcąc życia ratować kosztem choćby po­zornego ustępstwa w rzeczy religii, mówił był: „Na nasze lata zmyślać nie przystoi, żeby wiele młodzień­ców mniemając, że Eleazar będąc w dziewięćdziesiąt latach, przeniósł się do życia cudzoziemców, i oni dla mego zmyślenia i trochę skazitelnego żywota byli w błąd zawiedzeni… a tak statecznie z tego żywota schodząc, okażę się być godnym starości, a młodzieńcom mężny przykład zostawię, jeśli ochotnym sercem za najświętsze prawa poczciwą śmierć podejmę”[X]. – Takim przykładem upominając syna i jego nauczy, jak się trzeba wiernością przepisom religii hartować na bohatera – i sam dla stwier­dzenia przykładem słów swoich, ojczyźnie wiernością religii służyć nieustannie. Jeśli dla tejże nauki poradzi się dziejów nawet pogańskiego świata w ich rzeczywistej piękności – to mu pokaże w obrazie tych dziejów, iż taki Lucius Junius Brutus[9] dlatego zwie się pierwszy Brutusem, że go miano za brzydkiego niedołęgę, ponieważ wten­czas nawet nie ujął miecza dla pomszczenia krzywd ojczyzny, kiedy tyran kazał mu zamordować i ojca i brata. Ale ta brzydkość bardzo mu się sta­ła do twarzy, gdy się pokazało, że wrzące uczucie rodzinnej i patriotycznej miłości trzymał na wodzy, aby nie wybuchło w czyn, który by ojczyznę na większe nieszczęścia naraził. Niezranione uczucie mor­dem ojca i brata, ale dopiero zraniona cnota Lukre­cji dłoń jego dzielnie i skutecznie w miecz zwy­cięzcy i oswobodziciela ojczyzny uzbroiła. Ukaże mu w dziejach tego samego Brutusa, że kiedy dwaj mło­dzieńcy, właśni jego synowie, chwycili za broń, aby jako spiskowcy, podług własnego rozumienia, na wła­sną rękę walczyć dla dobra ojczyzny, tedy schwy­tanych i rozbrojonych kazał siec publicznie rózgami, a potem ściąć ręką kata. On w tych dziejach wskaże i na takie nauki, jak owa, którą dał inny wielki patriota z pogańskiej starożytności, gdy własnych synów wracających z pola walki zwycięzcami nieprzyjaciela, zamiast uwieńczyć, ukarał śmiercią za to, iż się wa­żyli przeciw posłuszeństwu na owo miejsce walki wybiec, porwani uczuciem własnego serca.

Tak daleko ojciec i patriota chrześcijański, dozorujący i kształcący syna w jego uczuciach dla ojczy­zny, iść nie potrzebuje, ale powinien czuć obowiązek tym ostrzejszego i ustawiczniejszego czuwania, im, powtarzam, więcej ojczyzna szlachetnym nawet, ale nieroztropnym porywom zawdzięcza swoich boleści, i im częściej z drugiej strony zniewieściałe pewne głosy, nawet czasem w imię Boga, dla nędznego poklasku opinii, podnoszą niebezpieczną robotę apoteozy uczuć patriotycznych bez braku. Taki mistrz własnego syna będzie miał dobrze zaostrzony słuch na wszystko, co wpływa na podniesienie uczuć młodzieńczych i za samym echem czego, nie już zapał, ale gorączka szału zdolna by była unieść ku grobom, le­dwie co przysypanym. Wiedząc, że nic łatwiejszego, jak wmówić w młode głowy jakiś patriotyzm sza­leńca, chcącego się zagrzebać w gruzach ojczyzny, przywiedzie go ojcowskim słowem do trzeźwiejszej, lepszej myśli.

Mówią, że z patriotyzmu niemożebne poświęcenie. Jak z jakiego. Jeżeli idzie o patriotyzm prawdziwy, patriotyzm obowiązku, wykształconego sumienia, tedy niepotrzebne dowodzenie, bo doradzanie ofiary z ta­kiego patriotyzmu zanadto się samo oskarża o swą głupotę lub o swoją nieuczciwość. Poświęcenie z sumienia doradza tylko szatan. Ale jeśli idzie o po­święcenie z gwałtownej pokusy działania, wywołanej parciem uczucia; jeżeli idzie o ofiarę z czynu, do któ­rego się nie dorosło – którego ani rozum, ani su­mienie, ani doświadczenie upoważnić nie może – z patriotyzmu takiego, doradzającego iść na przekór wszystkim uczciwych i dojrzałych ludzi prośbom, upomnieniom i błaganiom – ofiara jest i możebną i ko­nieczną. I jeżeli kto może, na takie zdanie nie dzwoni, ale się owszem na dzwoniących miota, ten nie na­prawi złego, które czyni, choćby morze łez wylał na dotychczasowe szlachetnych synów ojczyzny mogiły. Ciało ojczyzny, to nie jakaś anima vilis[10], na której by się godziło in gratiam poezji i wymowy wciąż robić eksperymenty heroizmu. Ojczyzna może się poecie zdawać ruderą jakiegoś starego zamczyska, około którego błądzi dusza oszalała z bólu choćby najszlachetniejszego; lecz wobec rozumu, serca i su­mienia prawego patrioty ona przede wszystkim jest na­rodem, żyjącym myślą Bożą i mającym przeznacze­nie Boże, któremu kto chce dobrze służyć, winien się najprzód radzić Boga i sumienia, a potem patriotów doświadczonego rozumu i cnoty.

Śp. Aleksander Kurtz siedział jeszcze na ławie uniwersyteckiej, kiedy zagrzmiało wielkie słowo „do bro­ni!”. Inna rzecz – sprawa z własnym sercem, inna wobec hasła, które wyszło jednogłośnie, jednomyślnie z serc tysięcy. Czy była wówczas na podorędziu rada ojca? – Czy była chwila refleksji? A i refleksja czyż ta sama w głowie szesnastoletniej, co i w głowie dojrzałego męża? A zresztą choćby ta sama, czyż równie wolna i spokojna wobec serca, które już wte­dy na gwałt rwie do poświęcenia? Czyż związek ko­leżeństwa nie ma także swojej siły, powiem nawet swoich praw? W każdym razie, chcieć z traktatem teologicznym w ręku, z traktatem obmyślanym, wymedytowanym w zaciszu zakonnego życia, o „możebnościach podniesienia oręża w obronie pogwałconych praw świętych” chcieć mówić, z takim traktatem w ręku ważyć godziwość, wczesność lub niewczesność podobnych przedsięwzięć – a co większa chcieć, aby porwana w takiej chwili młodzież wedle Suarezów[11] lub Akwinatów[12] wnioskowała, co jej czynić wypada, byłoby prawdziwie żartować razem i z teologii i z patriotyzmu i z serc jednym gwałtownym uczuciem porwanych. Młodzi nie mogli chcieć inaczej, tylko szlachetnie i byli pewni, że biegną, by uderzyć w czynów stal. Zapewnie, że modlić się trzeba, kto się jeno modlić może, i czynić, co kto i może i powinien czynić, aby młode serca były na podobne chwile w usposobieniach takich bohaterów w Modin, którzy innego hasła i innej rękojmi nie rozumieli, ani słyszeć chcieli, jeno hasło walki Bożej i zwycięstwa Bożego[XI], że już nie powiem usposobie­nia takiej bohaterki Orleanu[13], bo takie usposobienia należą do cudów – ale skądże by się wzięły uspo­sobienia młodzi religijne po epoce Księstwa Warszawskiego i po tych barbarzyńskich rządach, które wybuch bezpośrednio wyprzedziły i przysposobiły, a które o religii rządzonych tyle wiedziały, ile było potrzeba, aby nią pomiatać i kazać jej sobie służyć jak spodlonej niewolnicy? Któżby też na tę sprawę śmiał rzucić inne anatemy – nad anatemy tym na­leżne, którzy nie mając sobie za zbrodnie szerzyć bunt przeciwko Bogu, rozbrajać sumienia z praw religii, wydzierać serca z pod wpływu Kościoła – chcieliby potem, aby Kościół w obronie ich sprawy podniósł groźby albo nawet klątwy miecz i zamiast tulić do swej piersi serca zawiedzione krwawo w swych na­dziejach, dusze zranione rozpaczą, raczej je posyłał do piekła odmawianiem łaski i pociechy niebios. O! nie taki ten nasz katolicki Kościół. – On jako matka upomina kiedy czas, próbuje na wszelkie sposoby swej powagi macierzyńskiej, choćby tę powagę taki rząd nieprzyjacielski nie wiem jak poniewierał i deptał – ale jeśli upomnieniem miłości nie zdołał się dobrać do serc, które chciał ratować, wówczas on właśnie dlatego, że się czuje matką, w chwili nieszczęścia do tych samych serc zbliża się z pociechą i słowem życia, do których z upomnieniem nie znalazł przystępu. Ko­ściół wtenczas schodzi się w jedno z ojczyzną i ża­ląc się w jej imieniu na nowe bóle nowymi spowo­dowane próbami, w jej też imieniu do serc jej sy­nów głosem miłości, a nawet głosem wdzięczności przemawia. Matka może się żalić na niefortunne wy­siłki – ale uzna, że te wysiłki synowskiego poświę­cenia i niepotrzebne sprawione nimi boleści przebaczać, bo samym żalem dziękuję. Nie żalimy się tym, którym potrzebujemy przebaczać.

Śp. Aleksander Kurtz z towarzyszami potrzeby Grochowskiej[14] dowiódł, że miłą ojczyznę rad by ofiarą życia poratował. Bóg to pewnie wziął w rachubę dla tej ojczyzny i dla jej synów i dla jej przyszło­ści. On niekoniecznie takim powodzeniem dowodzi swej łaskawości, jakiego byśmy pragnęli – ma on swoje widoki dużo dla nas szczęśliwsze, niż my po­myśleć zdołamy – i z pola nieszczęściem zaznaczo­nego ludzi prostego serca szczęśliwie prowadzi. Bohaterstwo, bądź co bądź, choć bez powodzenia, tym którzy niepowodzenie przeżyli łatwo może zawró­cić głowy i wmówić w serca, że się jest człowiekiem skończonym i że się ma prawo nie tylko do pomocy, ale nawet do uwielbień, że się już zebrało kapitał, który na życie wystarczy; bohaterowie spod Gro­chowa nie należeli rzeczywiście do poślednich, i wie­lu ich na nieszczęście w siebie samych uwierzyło – nasz Aleksander obejrzał się smutno po świecie i py­tał: cóż teraz czynić wypada? Głos Boży odpowie­dział mu w sumieniu – trzeba się uczyć – i trze­ba pracować. Znaczyło to, jakby mu Pan powiedział: Amice, ascende superius[15]. Idzie się wyżej, kiedy się z takich chwil wychodzi z sercem niezbałamuconym miłością własną i niezwątlałym przegraną.

 

II. Ascende superius? Wyżej? Ta piękna z na­tury dusza czuła to zawsze, że i przeciwności powinny człowieka ku udoskonaleniu wznosić – że, jak Psal­mista powiada, ten jest mąż błogosławiony, który i na samej nawet łez dolinie, na miejscu swej boleści rozłożył wstępowania w sercu swoim[XII]. Lecz jeżeli postąpić wyżej znaczyło dla młodzieńca wziąć się do gruntowniejszej pracy szkol­nej, podjąć trud wyższej nauki, gdzież szukać owego wyższego miejsca? Nieprzyjaciel mściwą stopą, czyż nie rozrzuci resztek z dawnej stolicy mądrości? Po każdym nowym wstrząśnieniu czyż nie korzysta, aby usprawiedliwić nowe zniszczenia w wychowaniu mło­dzieży, zwłaszcza w wyższym wychowaniu? Zamiast uwzględnić nieszczęśliwe położenie narodu, w którym młodzież nie mając przed sobą słodkiej nadziei pra­cowania dla wolnej ojczyzny, aby jej kiedyś złożyć w ofierze plon swojej pracy, zamiast wziąć na uwa­gę, że już tym samym niesłychanie utrudnia młode­mu pokoleniu prace potrzebujące zupełnej swobody umysłu i serca, iż odebrawszy ojczyźnie jego byt niezawisły wystawił to serce z natury żywiej czujące na ciągłe drażnienie, na najsroższy niepokój, na po­kusy niebezpiecznych porywów, na łup spisków; za­miast wejść w położenie rodziców drżących na myśl, że młoda cierpliwość nie wytrzyma pod naciskiem szlachetnego oburzenia – on, nie mogąc roboty ni­szczenia narodowego życia rozpocząć w zakresie ży­cia rodzinnego, tym gwałtowniej, z tym sroższym niemiłosierdziem tę robotę rozpoczyna od szkoły. Mło­dzieniec w szkole najprzód się dowiaduje, że mu nie wolno być tym, czym go sam Bóg uczynił, to jest Polakiem! I czyż podobna żądać, aby pod wpływem tej srogiej myśli praca kształcenia umysłu szła porządnie, nieprzerwanym biegiem! Aby się uczył, mu­si naprzód zadać gwałt mowie, musi sobie powie­dzieć, że pod tym względem jest pariasem, że języ­kowi jego przed wiekami zasłużonemu nauce już nie wolno się zbliżyć do jej przybytku, musi słuchać wykładów w mowie nie już tylko obcej, ale nieprzy­jacielskiej, tym okropniej brzmiącej dla ucha, im z bezczelniejszą i brutalniejszą tyranią narzucanej: musi sobie powiedzieć, że dla nauki trzeba się zaprzeć połowy najszlachetniejszego życia, jaką niezawodnie w życiu narodowym jest mowa, musi się ułożyć do strasznej operacji wynarodowienia, w której przeczu­wa torturę wyrachowaną na powolną śmierć! Jak tu widzieć coś wyższego? A cóż jeszcze, jeśli mimo młodości, już się rozumie, że z samych nauk przy­gotowano w tej szkole na dobicie narodowego życia ostry miecz? Że ta historia, która go najbliżej obchodzi zniewolona będzie służyć fałszom i oskarżać samą siebie jak o zbrodnie, o to, co ma w sobie najpodnioślejszego, że umiejętności moralne i społeczne mają służyć do wykopania przepaści między obywa­telem myślącym a ludem wierzącym; że sama reli­gia zostanie wezwaną pod zagrożeniem wykluczenia z przybytku umiejętności do posługiwania mowie klną­cej katolickiej prawdzie, mowie odszczepieństwa, czyli targania najświętszej jedności, jaką jest jedność na­rodu z kościołem Chrystusa!

Trzeba więc, jeśli można (o smutna możebności), trzeba się skazać na wygnanie, by znaleźć wśród obcych jaką taką swobodę i rękojmię, że się po­dejmie pracę nauki dla rozjaśnienia, nie zaś zaćmie­nia umysłu, że tej nauki nie zatruje, ani nie zgwałci dłoń i ramię nieprzyjaciela. Śp. Aleksander Kurtz był w tej możebności i rozumiał to, że aby z pola zapasów rycerskich przejść bezpiecznie na pole wyż­szej pracy szkolnej, trzeba podjąć los wygnańca. Przez nieprzerwane dwa lata oddał się tej pracy w Paryżu. Powiedział sobie: zabija nas polityka, bo się rzucamy bez należytego wykształcenia w jej za­kres. Nasi nieprzyjaciele więcej nas zmogli siłą po­lityki niż siłą miecza. Oni wojują podłą, fałszywą, my się nauczmy prawdziwej i szlachetnej, bo osta­tecznie prawda musi zwyciężyć. W Paryżu, w stoli­cy narodu słynnego z miłości honoru i wolności, mia­no postawić wysoko umiejętność ekonomii politycznej: pójdźmy i nauczmy się. I poszedł z innymi, ale im dłużej, im sumienniej pracował, tym jaśniej pozna­wał, że ta umiejętność, predylekcja takich Ludwi­ków Filipów[16], takich Thiersów[17] i Guizotów[18] nie dla na­rodu powalonego i uciśnionego przez fałsz, chytrość, i przewrotność, – że nie może być umiejętnością, co nie jest prawdą, ani w tym leży rękojmia jakie­goś dobra dla sprawy słuszności i prawdy, co jest tylko sztuką zręcznego oszukiwania pod wytwornymi formami mądrości. Więc dotarłszy do dna rzeczy, aby sobie nie miał nic do wyrzucenia, rozczarowany, za­wiedziony, widząc, że nawet w samejże Francji ludzie wyższego umysłu, a razem ludzie prawdy i su­mienia, taki na przykład Montalembert[19] w swej pięknej epoce, stanąć musieli w opozycji z praktycznymi rezultatami owej umiejętności, a patriotyzmu swego dowodzili w stanowczej walce z jej wymaganiami, powiedział sobie, nie upadając bynajmniej na sercu: nie, to nie tego nam trzeba, my się gubimy nielo­gicznością. Miłość i poświęcenie rwie nas do działań nierachujących się z prawami porządnego myślenia i dlatego chcąc budować mnożymy ruiny. Nieprzyja­ciel wojuje nas logiką fałszu - stawmy się uzbro­jeni w logikę prawdy. Bóg mówił w tym sercu: amice, ascende superius, on uczynił, jak zrozumiał. On w najwyższych sferach nauki chciał zaczerpnąć tej mądrości myślenia ściśle, porządnie i działania w kierunku takiej ścisłości i tego porządku, bo czuł, że ojczyźnie tego było w jej nieszczęściach potrzeba. Na dnie rzeczy tkwiło w tej duszy przekonanie nie z zimnej nauki zaczerpnięte, ale z nieba przyniesio­ne, że tylko poznanie prawdy i pójście za nią prowadzi do wyzwolenia[XIII], ale jeszcze nie zdawał sobie sprawy z różnicy między pomocą, jaką rozum wykształcony w sztuce czy umiejętności myślenia przy­nosi człowiekowi ku dążeniu drogą prawdy do samejże prawdy, a między ową i drogą i prawdą; że co innego jest umieć postępować logicznie, kiedy się zna i cel, do którego się dąży i drogę, która do niego prowadzi, a co innego jest tylko umieć; że z całą umiejętnością logiki można się na tym świecie znaleźć jak wśród bezdrożnej pustyni, sierotą bez ra­tunku, nieszczęśliwym bez sposobu wyjścia; że tyl­ko ten, który wyrzekł o sobie: ja jestem praw­dą i drogą i życiem[XIV] mógł był powiedzieć w swej szkole swym uczniom: A dokąd ja idę wiecie i drogę wiecie[XV], i że jeśli żaden z tych uczniów nie mógł był bez winy po trzech­letnim kursie powiedzieć owemu mistrzowi, jak rze­czywiście jeden bezmyślnie powiedział: Panie nie­wierny dokąd idziesz, a jakoż możemy drogę wiedzieć[XVI], to przeciwnie, tacy uczniowie słynnej filozoficznej szkoły Hegla[20], między którymi za­siadł nasz śp. Aleksander, mieli całe prawo i owszem, mieli obowiązek zadać sobie to pytanie: dokądże on zmierza? Jaką to drogą ta jego nauka i do jakiego prowadzi nas celu?

Z czego sobie przecież jako adept rozgłośnej szkoły sprawy nie zdawał – o to w danej chwili zagadnę­ła go miłość ojczyzny. Im się więcej nasłuchał o idei absolutnej, im się więcej rozjaśniały i układały w głowie rzucane w nią śmiałe, subtelne pomysły i rozumowania, tym się smutniej robiło na sercu. Fundamentalny dogmat, odsłonięty w swej najściślejszej formule, nie tylko go zasmucił, ale przeraził straszną a żelazną koniecznością swych praktycznych na­stępstw: „Co jest, to jest prawdziwe – a co jest prawdziwe, to jest rozumne”. Że wszy­stko rozumne, co prawdziwe, nie ma wątpliwości, ale czyż to prawda, że wszystko co jest, jest prawdzi­wym? Mistrz tak powiązał wszystko z absolutem, tak w nim wszystko siłą swego rozumowania stopił, że absolut stał się wszystkim, co jest, a wszy­stko co jest stało się absolutem. Cóż wtenczas mó­wić o historii? Wszystko w niej jest prawdziwym? Wszystko rozumnym? Co mówić o moralności osobi­stej i społecznej? Gdzie się podzieje różnica między dobrem a złem, jeśli i złe, dlatego, że jest, jest prawdziwe i rozumne? Co mówić o pewnych doko­nanych faktach przeciw wszelkiej sprawiedliwości, wszelkiemu prawu i prawdzie? A nade wszystko w cóż się obrócą szlachetne nadzieje, pragnienia i dą­żenia patriotyzmu, jeśli tym, którym wydarto byt ich polityczny i nad którymi pastwi się straszna potęga, aby im wydrzeć wszelkie bytu resztki, już nie wolno więcej myśleć i mówić, że są? Więc ojczyzna mia­łaby się stać głupstwem i fałszem, dlatego, że ją wykreślono z rzeczy, które są? Więc gwałty, które te­go dokonały, miałyby się stać mądrością i prawdą, dlatego tylko, że się stały i że są? Takie przeraża­jące pytania już nie tylko sam sobie śp. Aleksander Kurtz zadawał, ale je coraz częściej czynił przedmio­tem poufnych rozmów w małym kółku kolegów współ­rodaków, a mianowicie Aleksandra Wielopolskiego[21] i Augusta Cieszkowskiego[22], dwóch potężnych głów, dwóch serc prawdziwie męskiej piękności. Gdyż praca głów nie wykluczała zbawiennych ćwiczeń serca, a jakkol­­wiek głowy sięgały wysoko w sferę nauki, serca się czuły zawsze przykute do swego przedmiotu – tym bliższe ojczyzny, im ściślejszym węzłem koleżeńskiej przyjaźni połączone między sobą. Więc zrozumieli, do czego wiedzie ten pyszny, twardy, tak strojny w blaski najwyższej idei absolut filozofii niemieckiej – zrozumieli, że w te tropy za nim idzie absolut spo­łeczny i polityczny, absolut siły, która w walce z innymi przemaga, aby w danej chwili otrząsnąwszy się z przyborów rozumowań, z promieni idealizmu, stawić się jako siła pięści i wyrzec: jestem i tylko ja jestem.

O nie! Na tej ziemi, czy ona się zowie rolą, czy państwem, czy nawet ojczyzną, nie ma absolutu. Co­kolwiek bądź na niej jest i czymkolwiek ona jest, tyle jest prawdziwym i tyle rozumnym, ile ma zwią­zku z chwałą tego, który sam o sobie, sam jedyny mógł powiedzieć: jestem, który jestem. Co jest według jego woli, to jest prawdziwe i to jest rozumne, choćby świat cały powiedział inaczej, choćby się na zaparcie bytu tej istoty zmówiły wszystkie majestaty ziemskie, wszystkie inne stworzone potęgi! Co zaś się stało, i co się stawia przeciw jego woli, co swój byt szerzy, rozwielmożnia, potęguje na ruinach kró­lestwa jego sprawiedliwości, to próżno twierdzi, że jest, i że jest rozumne dlatego, że jest. Który mie­szka na wysokościach naśmieje się z takich absolutów, a którzy mieszkają na ziemi i w Bogu pokładają nadzieję, nachylą się kiedyś ku nim i powtórzą, jak już o wielu takich absolutach po­wtarzali: Stargniona jest pycha twoja, upadł trup twój, upadłeś w głębokość dołu, któ­­ryś zranił narody. I mówić będą przyp­a­trując ci się pilnie: I on że to który trwo­­żył ziemię, który zatrzasnął królestwa, który obrócił świat w pustynię[XVII].

Śp. Aleksander Kurtz jeszcze tego jasno nie wi­dział i wypowiedzieć nie umiał, ale tyle zrozumiał, ile był mógł i powinien i ile było potrzeba, aby po­stąpił wyżej. Już nie wyżej w owe sfery umysłowe słynnych ludzkich systematów, ale wyżej, w sferę prawdy. Teraz się do niej tym więcej przybliży, im z większą prostotą pójdzie za pociągiem pewnej cno­ty, która ma przywilej boski rzeczywistego wznosze­nia w krainę istotnej, żywej, miłującej i zbawiającej prawdy. Tą cnotą jest pokora. Jak tę cnotę czuł i rozumiał, nie wiem. Pewnie, że mu jeszcze daleko było do takich o niej przekonań, z jakimi z tego świata schodził. W każdym razie była to owa poko­ra prawdy i prostoty, która nie dopuszczając wystę­pować z tym, co się nabyło, lub dogadzać pokusom pokaźności, zawsze stawia pytanie, co czynić, aby uczynić za dosyć sumieniu i obowiązkowi? Nie szło już o samą szkołę. Śp. Aleksander już dojrzewał na męża. Studentem tylko w szkole religii być mo­żna i być należy do śmierci. Odsłaniało się pole prac obywatelskich. Szerokie to i piękne pole w narodzie wolnym, ale do czego wyciągnąć ręce tam, gdzie prawie wszystkie pola działania obywatelskiego albo zajęte przez ludzi nasłanych, nieprzyjaznych, albo skazane na to, aby były warsztatem roboty ni­weczącej życie narodowe; albo skopane, zrujnowane i obrócone w pustynię, której się już tknąć nie wol­no samym choćby pomysłem odrodzenia? Zostało jeszcze co najmniej pokaźne, ale co zasługami przodków, co tradycjami najwięcej się polskiemu sercu zaleca. Została jeszcze niwa rolnictwa, choć i ta bardzo ścieśniona i coraz groźniejszymi niebezpieczeń­stwami otoczona. Tam się jakoś bliżej tego ludu, w którego sercu, acz może nie tak jak w innym świa­domie, uchowało się przecież mniej niż gdziekolwiek indziej naruszone życie polskie, bo się uchowało najwięcej życie katolickie. Szczerą pracą wpośród tego ludu jeszcze dużo zrobić, dużo uratować można. Pię­kny przykład tamtejszemu obywatelstwu dawał podówczas śp. Józef Gołuchowski[23], znakomity uczeń Schellinga[24], ale prawdziwszy od swego mistrza filozof, który mimo całego zapału do tej umiejętności po­szedł na rolę i połączywszy prace umysłu z pracą około ziemi taką się dla współobywateli stał wdzię­czną postacią, taką pociechą i chlubą dla ojczy­zny. Tym przykładem wymownym zdawał się Bóg przemawiać do serc takich, jak serce naszego niebo­szczyka: Ascende superius.

Odbywszy porządnie kurs agronomii w Möglinie w Saksonii, z bogatym zasobem wyższej znajomości ziemskiego gospodarstwa, pospieszył do dziedzicznych włości. Świat roli i świat nauki, to zakres, w któ­rym się miał wyrobić patriotyzm cnoty. W tym nowym zakresie nie straciwszy bynajmniej z oczu ca­łego horyzontu działalności obywatelskiej, pracował gorliwie z przekonaniem, że aby całości służyć i szczerze i pożytecznie, trzeba się najprzód z całą sumiennością zająć kółkiem najbliższym i najwłaściwiej swoim. Rzeczywiście zaniedbanie tego obo­wiązku jest wielkim sprzeniewierzeniem się Bogu i ojczyźnie – i tym to wielcy panowie, uciekając za granicę przed dusznym powietrzem uciśnionego kra­ju, bardzo wiele szkód zrządzili. Lud został na pastwę swej niewiadomości i na pastwę ekonomów po większej części bez serca, a potem i bez Boga; szczęście, że mu został pleban. Nie mówię pro domo sua[25], kiedy twierdzę, że od ostateczności nie­szczęścia uratowało ojczyznę duchowieństwo wiejskie, bo zachowując lud wiejski w jedności z Kościołem przez wiarę, zachowało go w uczuciach narodowych. Pleban nie potrzebował swym parafianom mówić o Polsce, ale żyjąc z nimi jak ojciec z dziećmi, pielę­gnował w ich sercach siłą religii razem uczucia ka­tolickie i uczucia polskie. Dziedzic miał to samo posłannictwo, acz z innego stanowiska. Szczęśliwe włości, gdzie dziedzic pamiętał ostrzeżenie Ducha świętego, że jeśli kto o swoich, a mianowi­cie o domowników starania nie ma, zaprzał się wiary i jest gorszy niźli niewierny[XVIII]. Bo to pewna, że kto w tej sprawie zdradzał sprawę Boga i stał się odstępcą wiary, ten się zapierał synostwa względem ojczyzny i bywał gorszym dobra jej niszczycielem niż sam sprzysięgły na jej zgubę nieprzyjaciel. Nasz śp. Kurtz dobrze to rozumiał i rozpoczynając zawód swój obywatelski, sumienną pracą na tym polu zasłużył się nie tylko ojczyźnie, lecz i katolickiemu Kościołowi, chociaż jeszcze nie szczycił się mianem katolika. Lud jego włości, w którego przekonaniu, jak zresztą w prze­konaniu każdego chłopka polskiego, katolik jest synonimem Polaka, szanował w nim i miłował oboje, nie przypuszczając, aby tak dobry pan i tak o dobro swoich staranny, mógł być czym innym, jak prawym katolikiem i prawym Polakiem.

Ten wdzięczny lud wymodlił mu pewnie dalszy postęp na drodze patriotyzmu czynu. Bóg swą łaską wejrzał na gospodarza cichego i prostego serca, a wskazując dalsze pole zasług, pociągnął na wyż­sze miejsce.

Amice, ascende superius. Inna rzecz pracować z tymi i sumiennie i serdecznie, których Bóg około nas postawił najbliżej, i naszym naturalnym uczynił ich kółkiem, a inna zasklepiać się do tego stopnia w tym kółku, że się już o niczym wiedzieć nie chce i całkiem się obojętnieje dla spraw pospolitych. Jeśli się źle zasłużyli ojczyźnie, którzy się wykorzenili całko­wicie z swego koła, to licho się zasłużyli, którzy zmęczeni niepowodzeniem rzeczy pospolitej, nie chcieli znać ojczyzny poza granicami swej włości. Śp. Aleksander Kurtz za przestronne i za szlachetne miał na to serce; on zdawało się słyszał w sobie to upo­mnienie Ducha św.: dum tempus habemus operemur bonum ad omnes, kiedy czas sprzyja pracujmy dla dobra wszystkich. Czas zawsze sprzyja, gdy się znajdzie ku dobremu dobra wola. Dobra wola two­rzy czasy. Chociaż było bardzo twardo, bo wszelka za­cna inicjatywa bywała z góry podejrzewaną i potę­pianą wraz z tymi, z których głowy wyszła, Kurtz zamknął oczy na niebezpieczeństwo. Kto nie waży szkody własnej dla przyjaciela jest spra­wiedliwy[XIX]. Dość mu na tym, że sprawa jego do­bra przed Bogiem i sumieniem, ona zdradzić nie może, bo tylko droga niezbożnych zdradza je[XX] taką zdradą, jakiej jedynie uczciwe serce się boi. A dla prawego patrioty któż droższy przyjaciel nad ojczyznę? Mąż przyjacielski dla sprawy społecznej większym przyjacielem będzie niźli brat[XXI]. Mniejsza o własną szkodę, gdy ojczyzna coś zyskać może. Raz i drugi przejechał się do stolicy, a mając szczególny dar pociągania serc, prędko doszedł mimo wszystkich trudności do założenia tak dobrze zasłużonej krajowi „Biblioteki Warszawskiej”[26], pisma obejmującego cały obszar wyższej literackiej publicystyki i traktującego każdy przedmiot z tak sumienną gruntownością, z taką powagą i wypornością formy, że od razu zajęło za­szczytne miejsce obok pierwszorzędnych tego rodzaju publikacji europejskich. Cokolwiek byśmy mieli do powiedzenia o pracach w piśmie tym zamieszczanych pod względem wymagalności katolickiej ortodoksji, zawsze byśmy przyznać musieli, że nie zdradziło ni­gdy jakichkolwiek dążności nieprzychylnych; że zwła­szcza w czasach przeważnego wpływu założycieli umiało zawsze uszanować religijne przekonanie i uczucia narodu, któremu niosło szlachetne usługi; że gdyby wytkniętym przez nie kierunkiem literackim umiała czy chciała pójść ówczesna, pełna pretensji prasa wielkopolska, oszczędziłaby Polakom wiele ciężkich zgorszeń i wiele zgubnych obłędów, z któ­rych mimo potężnych usiłowań tak znakomitego od­wagą i dzielnością duchowieństwa oraz pewnej za­cnej części obywatelstwa, dotąd jeszcze, w tamtych zwłaszcza stronach, wybrnąć nie zdołano. Dodam, nie bez uczucia boleści, że na tym polu uczucie patriotyczne musiało spaść bardzo nisko, kiedy pewne no­wo powstałe publikacje naukowe w tej samej stolicy, która się chlubi „Biblioteką”, nie uznawszy potrzeby oglądania się na przykład jej założycieli, wolały pójść w kierunku nihilistycznych dążności prasy ultramoskiewskiej i służą za kanał, którym ściekają w umy­sły i serca polskie, zarówno nędzne pod względem umiejętności, jak niecne pod względem bezbożności kały i trucizny. Zamilczę już o przemycaniu podobnego kierunku tu do nas, gdzie, w Bogu nadzieja, nie przejdzie on daleko poza swe redakcyjne koło. Nie tyle bystrość umysłu, nie tyle siła charakte­ru, na których naszemu nieboszczykowi wcale nie zbywało, ile raczej miłość ojczystego dobra, ile za­pał obywatelskiej usłużności podniosły w nim ducha inicjatywy, szczególną zdolność stowarzyszenia i har­monizowania co najdzielniejszych żywiołów i do sprzę­gania ich w jedną coraz silniejszą, coraz praktyczniejszą, choć zawsze jednako szlachetną działalność. A nie była to rzecz łatwa wobec podejrzliwości i niechęci ówczesnych gospodarzy. – Duch też narodu zmordowany podwójnym parciem tyranii dyktowa­nej srogo z Petersburga, a wykonywanej brutalnie w Warszawie, popadał w coraz smutniejszą apatię. – I w dzielniejsze nawet serca niełatwo było wmówić otuchę czegoś lepszego, jakiegoś dźwignięcia się moralnego. Ale patriotyzm na stopniu cnoty nie ogląda się na rękojmie lub podniety, on się radzi potrzeby, a natchnienie czerpie w tej miłości, która żyje tru­dem pracy, rośnie trudem walki, a samymi chwilowymi niepowodzeniami ochotę działania zaostrza. – I oto w krótkim czasie w Paskiewiczowskiej[27] War­szawie zdołał on szczęśliwie urzeczywistnić myśl wspólnego, zbiorowego działania, jawnie i legalnie. Tygodniowe zebrania w redakcji „Biblioteki”, a na nich toczące się poważne narady, wymiany zdań, dyskusje, tworzyły około tego pisma ognisko życia nie tylko naukowego, ale i obywatelskiego. Wprawiony w ruch patriotyzm cnoty działał już na dobre.

 

III. Niepowodzenie wielkim jest probierzem cnoty, ale jest nim także i wielkie powodzenie. Pierwsze wystawia ją na pokusy niecierpliwości i małoduszności, drugie na pokusy miłości własnej i zgubnej wia­ry we własną potęgę. Wpływ śp. Aleksandra wzma­gał się nieustannie. Na konferencjach „Biblioteki” on się czuł ogniskiem; a nie była to rzecz mała, gdyż tam oprócz tego, że się agitowały poważne kwestie naukowe, potrącano coraz częściej, coraz śmielej o kwestie administracyjne, społeczne i prawne. Był to rodzaj akademii dla młodych i starych, a razem ro­dzaj izby radnej. Ubiegano się o zaszczyt znalezie­nia tam udziału. Rozjaśniały się głowy, umacniały się serca, duch upadłej dzielności się wzmagał –rozprzestrzeniał się horyzont tak co dopiero ciasny i gniotący – owszem już się nawet zdawał rozpogadzać na dobre, lecz w tym miłością ojczyzny zaostrzony wzrok ducha dostrzegł z początku z obawą, potem z przerażeniem występujące coraz większe i ciemniejsze chmury. Jakieś symptomaty życia polity­cznego afirmującego się coraz rezolutniej, jakieś zbyt wygórowane nadzieje – jakiś gorączkowy ruch, pe­wne tajemnego działania objawy i potrzeby wywnętrzania się z rzeczy niepojętych, ciemnych dla nie­wtajemniczonych, nakazywały ostrożność i obmyśla­nie środków zaradczych, nie przez cofanie się z pola, ale przez zorganizowanie odpowiedniej chwili czyn­ności obywatelskiej. Przeciwny wszelkim ruchom re­wolucyjnym, wszelkim działaniom potajemnym, śp. Aleksander starał się wyzyskiwać na korzyść sprawy publicznej wszystko to, co w danych okolicznościach serce patrioty wyzyskiwać doradzało, a sumienie upoważniało. Był on jednym z głównych reprezentan­tów pracy organicznej w kraju. Nie wierzył w skoki i przewroty, ale wierzył w rozwój siły narodowej. Wierzył, że jeśli szał i niesumienność agitatorska gotowe były wszystko od razu stawić na kartę i zmar­nować wszystko, to prawdziwa miłość kraju mogła i na naprężonych stosunkach pokusić się o zdobycze. Lecz co go niepokoiło, to, że czuł się potentatem, że się ku niemu zwracały najlepsze głowy, najszla­chetniejsze serca, a za nimi zastęp czekający prawie na skinienia. Człowiek pokory cierpiał nad tym, że górował, nie z obawy odpowiedzialności przed powa­gą opinii lub podejrzliwością rządu, ale z obawy na­rażenia sprawy najdroższej na zgubne ewentualności. W tych obawach, a razem jeszcze w nadziejach zwró­cił się do człowieka chrześcijańskiej cnoty, którego życia i działań przeważną cechą była szlachetność i prostota. Był nim Andrzej Zamoyski[28]. Wnet koło nie­go skupił co najmocniejsze, co najpewniejsze żywioły konserwatywne, żywioły przeważnie katolickie, sam zaś wpośród mnożących się kwestii coraz trudniej­szych, położeń coraz drażliwszych, mnożył swą działalność. Szczęśliwy, że z powiększeniem się pracy zmniejszyła się widoczność jego osoby; że z wzrasta­jącym zawsze wpływem, z kierunkiem zawsze dotąd szczęśliwie wskazującym drogi wyjścia, stał się już tylko kółkiem, stanowiącym bardzo wiele, ale tylko kółkiem w machinie silnej, wielkiej, porządnej, działającej jawnie i oddziaływującej zbawiennie dla do­bra kraju na samą machinę rządzącą.

Powstała kwestia włościańska. Rząd ją oddał pod dyskusję komitetu i Towarzystwa Rolniczego[29]. Była to więc potęga, z którą się w najważniejszych sprawach rachowano – jeszcze chwila spokoju, a kraj mógłby był pełną piersią w swoim nieszczęściu odetchnąć – ale niestety – tajemny ferment polity­czny zatruł te słodkie nadzieje.

Tajemnica! podziemie! Jasne sumienie tego nie rozumie ani się tego nie chwyci. Chrześcijanin radzący się swych dziejów wie, że i podziemia mają swe zna­czenie – ale to podziemia, gdzie się cierpi – nie zaś skąd się rządzi politycznie i wysyła hasła. Katakumby to także wielka uczta cnoty, ale nie gniazdo mścicieli, ani spisków przybytek. Chwałą cierpiących było, że mogli powtarzać: nie było wśród nas nigdy Nigryanów ani Albinianów.

Zresztą kto to wie, kto zaręczy, że sam rząd ni­by bledniejący i mięknący nie ma w tym wszystkim swej ręki? Czy to nie nowe zasadzki, nowe zamachy na resztki życia, albo raczej na objawioną pełnię życia nie politycznego, bo to do szczętu dawno już zabite, ale narodowego i religijnego? Nie! Patriotyzm im jest prawdziwszy, im jest więcej cnotą, tym wyra­źniej, tym głośniej spółki z takim działaniem za­przeć się powinien. A sam taki patriota, jak ten nasz nieboszczyk, co miał do zrobienia? Już zejść całkiem z pola pracy i działania? Nie – on jeszcze działać spróbuje i na stanowisku dotrwa mimo wszystkich niepowodzeń, boleści i upokorzeń – dopóki cnota po­zostać rozkaże, póki sumienie pozwoli. Owszem nie tylko zostanie, ale postąpi, bo to już chwila poświę­cenia się i ofiary, a ofiarą się wstępuje. Bóg wołał nań z głębin serca Amice! ascende superius.

Wszystko się spełniło, co był przeczuwał i czego się lękał. I Towarzystwo Rolnicze przepadło i krew popłynęła i chmury zaszły tak ciemne, tak burzami i piorunami ciężarne, że się już nic widzieć, nic prze­widzieć nie da. – Jeden tylko jeszcze łamał się pro­mień nadziei –była nim gotowość, z jaką się stawił, by służyć wśród takich ciemności ojczyźnie, margra­bia Aleksander Wielopolski.

Co czynić? Margrabia wołał: Stańcie ze mną i pracujcie! Kurtz się nie wahał na chwilę, bo czło­wiekowi, który się tak jasno stawia, serce ufać po­zwala, a sumienie każe. Rzucono skargi, klątwy, po­dejrzenia. Skargi i klątwy on łatwo zrozumiał. Mar­grabia nie był człowiekiem, który by się chciał podo­bać – on chciał służyć dobrej sprawie, on chciał pracować. Podejrzeń któż by się radził? Przynajmniej nasz nieboszczyk nie był to człowiek, któryby się chciał rachować z patriotyzmem podejrzeń i grozy. Bo też jeśli co się godzi podejrzewać, to właśnie ta­ki patriotyzm czepiający się wszystkiego, każdego sło­wa, każdego spojrzenia, pogody czy pochmurności oblicza, tonu słodyczy czy oschłości, czy gniewu – samej nawet modlitwy, samych ćwiczeń pobożności; patriotyzm podsłuchujący, szpiegujący nawet rozmowy ducha z Bogiem, patriotyzm delatorstwa o dźwiękach ulicznego ryku, czy o dźwiękach poezji, czy o syku lub jadach jaszczurczych dziennikarskiej wskazówki, czy o deklamacjach wymowy – ten patriotyzm podejrzeń i delatorstwa, który więcej krwi wytoczył niźli same wielkie bitwy, więcej katuszy stworzył niż okrucieństwo otwarte, więcej ruin nagromadził niż dzikość i barbarzyństwo!

Kurtz pytał o serce proste sam prostego serca człowiek. Spróbował jeszcze tego magnesu, którym przedtem tak szczęśliwie ściągał w jedną siłę naj­rozmaitsze żywioły. Rad by był otoczyć postać mar­grabiego – jak rad widział otoczoną postać Zamoyskiego. Naprzód oni niech sobie podadzą ręce jak synowie, jak miłośnicy tej samej ojczyzny. Tu nie serca tak odskakują! To obawy, że margrabia pada ofiarą własnego złudzenia i ofiarą chytrości nieprzyjaciela. Andrzej człowiek prosty, podejrzeń niezdolny, prosty prostotą, gdyby można powiedzieć, więcej niż ewangeliczną, ale to więcej jest niemożebne. Margra­bia prosty, może tylko prostotą za nadto klasyczną. Niestety! nie udało się. Ale to pewna, że Zamoy­skiemu kazało odejść sumienie. Ktoś się omylił, ale jak dobrze powiedziano nad grobem Andrzeja: „Niewierny, kto się omylił”. – Prawda, że niewierny, i dlatego nie sądzimy, ale sami siebie sądźmy – i niech każdy swe błędy poprawia: śp. Kurtz nie zbłądził, że chcąc pracować z margrabią wszedł do Rady Sta­nu. Weszli i inni ludzie serc podobnych – wszedł i ten świętej, gołębiej prostoty, którego zacności nikt nie rozumie, kto nie miał szczęścia więcej się do niego zbliżyć, arcybiskup Feliński[30], razem wielka chluba ojczyzny i Kościoła, rozkosz duchowieństwa, któremu niestety tylko tak krótko przewodniczył! Śp. Kurtz rozumiał tę piękną duszę i posiadał szacunek Arcypasterza, choć jeszcze nie był katolikiem. Ktoś, jak mówiono, z czystej pobudki miłości kraju, aby mu nie zaszkodzono więcej, aby nie rozbudzono więcej namię­tności ludu, doradzał ścieśnić wolność kaznodziei, którzy jak twierdził, zbyt rozpuścili swe usta. Kurtz się stawił z całą energią przeciw temu wnioskowi w Radzie Stanu. „Kościół, mówił on, ma swoją własną policję, własny dozór i karność – mieszanie się w ten zakres władz świeckich i chęć ogranicza­nia swobody kapłana, byłoby zamachem na wolność słowa Bożego i na wolność religii”. Arcybiskup dzię­kował mu za to osobiście z najtkliwszą serdecznością i ukochał go jako dzielnie zasłużonego Kościołowi. Ale nadeszła chwila na najwytrwalszych nawet – a to był ów dzień, kiedy krew polskiej młodzieży płynąć po­częła, kiedy się nowe groby poczęły otwierać. Kurtz opuścił i Radę Stanu i Warszawę.

Wyszli za nim z Rady Stanu w te tropy inni, którzy za wypróbowanej cnoty patriotą radzi się za­wsze oglądali. Wyszedł taki Franciszek Węgliński[31], którego miłość ojczyzny tak zawsze wymownym czy­niła. Nie ma tam miejsca dla męskiej wymowy, gdzie nie ma już miejsca dla cnoty. Wyszedł i Arcybiskup, którego podniosłej i prawdziwie biskupiej duszy już tam nieraz bardzo ciężko bywało. Zrobiła się stra­szna pustka około tego wspaniałego filaru, na którym spodziewaliśmy się słodko, że się wesprze zmę­czona ojczyzna! On sam czuł obowiązek zostania do końca wszelkiej, choćby już najsłabszej możebności; on, którego miłość rwała, by przy tej bolesnej uczcie siadł najbliżej przy ojczyzny sercu; on zrozumiał, że teraz wypada spełnić gorycz jej kielicha do samego dna. Poszedł dopiero wtenczas, gdy sumienie iść ka­zało, poszedł z ostatnią iskierką nadziei. Co tu mó­wić, czy i kto wtedy się pomylił? Omyłki jakkol­­wiek byłyby wielkie, jeszcze sprawy nie zabiją. Zabi­ja tylko zła wola. Jeśli tej nie było, tedy jeszcze nic nie zginęło. Nil desperandum[32]! Myśmy samą bole­ścią naszą zostali nauczeni, nowym wzbogaceni do­świadczeniem. W Bogu nadzieja, że się to przydało i że się przyda. Tylko zamiast wzajemnego oskarża­nia jedni drugich, niech się raczej z nas każdy skarży przed Bogiem i pokornie przyzna swe błędy. Gdyby się godziło mówiącemu z tego miejsca wypowiedzieć własne ja, to bym powiedział: i jam się omylił, nie w tym, żem ostrzegał przed skutkami nadużywania nabożeństw i świątyń, nie w tym, żem was chciał natchnąć zgrozą do skrytobójstw i do wszelkiego złe­go, wszelkiej niecnoty narzucającej się z swymi usłu­gami tak czystej, tak wielkiej sprawie – tego sobie owszem we wspólnej z drugimi boleści winszuję – ale w tym, że sądziłem, iż należało trwać jeszcze na stanowiskach zajętych z miłości ojczyzny.

Tutaj, chcąc nie chcąc, jeszcze musimy dotknąć kwestii, już w połowie powyżej rozstrzygniętej, o mo­żebności ofiary z patriotyzmu. Tam była mowa o ofierze z wydzierającego się do czynu z uczucia – tu o samymże czynie. Nie odpowiadam na zapytanie tych, którzy możebności wyższych celów nie przypu­szczając, to jest celów moralności samej w sobie, i celów nadnaturalnych, w przekonaniu swej niewiary (jeżeli negacja zdolną jest przekonań) zwą te cele szyderczo rzekomo wyższymi – odpo­wiadam tym, którzy się o to pytają, piętnując owym wyrazem obłudę wymagających takiej ofiary dla celów wyższych, a mających na myśli jakieś gorzej niż tyl­ko niskie, bo całkiem podłe cele. Odpowiadam faktami, aby ochłodzić zapał wojowania wyrażeniem, którego się doniosłości nie rozumie. Oto patriotyzm podziemnego trybunału żąda pod groźbą skargi o odstępstwo, aby się oddano pod jego ślepe posłu­szeństwo, i bez namysłu spełniano nakazane przezeń czyny. Pytam się, czy taki Kurtz mógł i powinien był wówczas wziąć na uwagę kwestię jawności moral­nej, sprawę sumienia naciskanego w imię patriotyzmu, czy też zasłużył, aby stanowczą odmowę przez wzgląd na wyższą zasadę piętnować hańbą rzekomości, czyli obłudy? Drugi fakt z innej sfery. Żądano w imię patriotyzmu, aby Rada Stanu zgodziła się na ukrócenie nadużywanej wolności kaznodziejskiej, do­chodzącej aż do prowokacji. Zapytuję się, czy mimo wszystkich przekonywań, iż tego wymaga patriotyzm, i że nie przystać na to, jest to samo, co odstąpić sprawy ojczyzny, śp. Kurtz dobrze czy źle zrobił, gdy twierdząc, że żadne dobro ojczyzny nie mogłoby usprawiedliwić gwałtów wyrządzonych wolności Kościoła i wolności słowa Bożego, stawił się z całą energią w imię zasady przeciw takiemu patriotyzmowi? Patriotyzm niemiecki dziś tego samego żąda i w to samo hasło! Jeszcze jeden fakt. Błagano Kurtza, aby z miłości ojczyzny pozostał w Radzie Sta­nu (co zresztą samo w sobie mogło być godziwe, mogło być nawet do pewnego punktu pożyteczne. Otóż pytanie, czy Kurtz, czy Węgliński, czy Arcybiskup, dobrze lub źle zrobili, gdy biorąc na uwagę zasadę moralną, że sumieniem wątpliwym działać się nie godzi, a z drugiej widząc w tej Radzie symptomaty niepewnych jakichś tendencji, ża­dnym sposobem namówić się do tego nie dali?

Właśnie dlatego, żeby się nie narazić na niebez­pieczne pokusy odstępstwa patriotyzmu jako cnoty, jako obowiązku sumienia, z którego przed sądem boskim trzeba będzie zdać sprawę, którego pogwał­cenie ciągnie za sobą niczym niezmazalną w dziejach hańbę, a w pamięci ludzkiej najtrudniejszą do prze­baczenia winę, właśnie dlatego, trzeba zwłaszcza w chwilach stanowczych, jak ta, o której mówimy, być gotowym do poświęcenia z działań, których się od nas w imię patriotyzmu domaga już nie Bóg i sumienie, ale opinia, ale organa opinii, choćby się one stawiały jako majestat i wszechwładztwo ludu. Patriotyzm, jakkolwiek należy do najwyższych rze­czy ludzkich, musi przyjąć rząd i kontrolę praw i zasad boskich, jeżeli go chcemy uchronić od nędznej roli posługacza socjalizmu lub narzędzia polityki. On im jest prawdziwszy, tym chętniej się godzi na istnienie i na prawa ce1ów nie rzekomo, ale rzeczywiście wyższych, to jest boskich, a w ich uznaniu i w ich uszanowaniu zyskuje dla sie­bie najwyższą sankcję. Dopóki obywatel na tę wy­sokość pojęcia patriotyzmu nie wstąpił, póki go nie stać na odwagę zniesienia takiej tortury, jak klątwa opinii dziennej, odsądzająca wiernych w tej cnocie sumieniu i Bogu od czci obywatelskiej i ciskająca na gemonium zdrajców, póty go od bohaterstwa, co mó­wię od bohaterstwa? – nawet od prostej wierności oj­czyźnie cała przepaść dzieli.

Zwolennik uczty cnoty, śp. Aleksander, odjąwszy ręce od czynów, których sumienie nie upoważniało, nie odjął serca od cnoty, chociaż jej stół zdawał się tyl­ko przedstawiać ucztę cierpienia i poniżenia, chociaż jej zwolenników a swych drogich towarzyszów wi­dział przemocą lub niepowodzeniem obalonych i zde­ptanych. On się nosił w sercu z tą wzniosłą myślą wielkiego Augustyna[33], który w swojej Hipponie ruj­nowanej przez Wandalów cierpiał podobnie, jak cier­pi taki Feliński: „Nie ten jest prawdziwie zdepta­nym od ludzi, kto cierpi prześladowanie, ale kto zmarniał bojaźnią prześladowania”. Wyrzucony znowu nieszczęściem z zwykłej swej siedziby, poszedł szukać nie odpoczynku, ale pola pracy na innym ka­wałku ziemi. Bóg go już zbliżał do przezacnego miejsca, które mu naznaczył. Jeszcze tylko przed tym jedno: amice, ascende superius.

Przybył tu do Krakowa po krótkim pobycie w Brukseli, gdzie pracował nad kwestiami finansowymi i ekonomicznymi. Na tym polu, którego śliskość i nie­bezpieczeństwa znał dobrze, chciał się jeszcze ojczy­źnie przysłużyć. I tu, kto by się spodziewał, wio­dła go pewna piękna, wyższa, powiem święta myśl. W dziejach najświeższych boleści nie tylko się powtórzyły majątków obywatelskich wielkie konfiskaty, a przez to potworne, barbarzyńskie prawo, czyli raczej przez ten gwałt potworny sam rząd nim się posłu­gujący podkopywał ostatecznie wszelkie prawo, wszel­ką ideę własności; lecz też, co smutniejsza, skutkiem podminowania życia i zasad religii, występować za­czął nie powiem na ciało Polski, ale w działaniu wyrodnych jej synów trąd łakomstwa i sprzedajności. Nie mówię już o tych, którzy dla podłego zy­sku ofiarowali nieprzyjacielowi swe usługi w dobija­niu życia własnego narodu; ale o tych mówię, któ­rzy pod płaszczem obrońców ojczyzny, obdzierali ją do reszty i postanowili utyć skradzionym z jej po­trzeb groszem. Kurtz przewidywał prawie jeszcze gorsze złe, to jest, że niektórzy z braci na ukojenie bólów, z których robili paradę, postanowili bądź co bądź się wzbogacić. Był do tego pokusą coraz się bardziej wzmacniający szał operacji finansowych. Szatana mamony obstąpił rój czcicieli. Gorsi za sto, lepsi za tysiąc, jeszcze lepsi za krocie i miliony na wyścigi u stóp diabelskich padali. Groziło to osta­teczną ruiną moralności, a wśród Polaków ostatnią najzacniejszego ich bytu godziną. Śp. Kurtz wiedział, jakiej na zaradzenie złemu trzeba było siły – i potrzebę tej siły dla narodu czując coraz potężniej, wyznawał też coraz częściej, że w swym ręku miał tylko Kościół katolicki. Wszakże wiedział też, że świecki obywatel nie na próżno bierze z rąk Opa­trzności skarby tej ziemi. On wiedział o tym, znał swoje obowiązki jako człowiek majętniejszy i chciał pokazać, jak nawet i tym środkiem można dzielnie służyć sprawie uczciwości i sprawie ojczyzny. Przyszedł tutaj w tym celu, gdzie naród nasz z wszelką ludzkością rządzony wolnym też był od plag konfiskaty. Tym barbarzyństwem nigdy się nie splamił rząd Austrii, który w panującym zwłaszcza swym domu zawsze bywał oparty na zasadach katolickich, na chlubnych tradycjach dziejowych. Śp. Kurtz poszukał sobie do tej pracy ludzi, nie słynnych z mą­drości finansowej, ale ludzi nade wszystko mających czyste świadectwo szczerozłotego patriotyzmu. I znalazł takich, bo jak widzieliśmy wyżej, posiadał on szczególny magnes pociągający co jeno zacne i szlachetne. Między tymi wyróżnił pewną postać, którą zdawałoby się Bóg stworzył ideałem pięknego obywatela – postać, której bez ściśnienia serca, bez gorzkich łez wspomnieć dziś nie można, gdyż tej postaci już nie ma pośrodku nas! Był to hrabia Adam Potocki[34], chluba i ozdoba polskiego obywatelstwa, mąż wzniosłego umysłu i dzielnego serca, którego dość było widzieć, aby się lepiej na sercu zrobiło, a który kiedy przemówił, to i głosem i rzeczą tak silnie i słodko porywał, żebyś na pasku tej mowy nie wiem jak daleko poszedł. Z nim tedy ręka w rękę i z jemu podobnymi nasz śp. Aleksander w krótkim czasie zorganizował dzieło krakowskiego Banku dla Handlu i Przemysłu, w celu ożywienia i spożytkowania sił ekonomicznych. Hrabia Adam Potocki tym więcej mu przypadł do serca, im go więcej zna­lazł wypróbowanym cierpieniami. On rzeczywiście cierpiał za swoje zbyt wygórowane szlachetności uczucie, cierpiał za czyny męskiego poświęcenia, cierpiał jako człowiek cnoty i tymi cierpieniami tak prędko się strawił. Ale nam zostawił oprócz przy­kładu niejedną drogiego wśród nas pobytu pamiątkę, a między innymi i Bank krakowski jest wspólnym jego i tego nieboszczyka zacności i zasług pomni­kiem. Już ich nie ma, ale ich duch w tej instytucji po­został i miejmy nadzieję, że ją ożywiać będzie. Mają oni w tej instytucji najpiękniejsze świadectwo. Wszak­że to nie jest dla was nowiną, że ona przeszła szczę­śliwie i nieskazitelnie czasy haniebnych ruin giełdo­wych, że żadna pokusa jakichś niejasnych, niepewnych operacji pieniężnych nie znalazła do niej przystępu. Jej ludzie, jej przewodnicy, jej urzędnicy zdawali się jednym chórem słowami Pana Jezusa dawać odpra­wę duchowi mamony: Idź precz szatanie! Wobec przeniewierstw, wobec niesłychanych korupcji, wobec prostych i nieprostych złodziejstw, którymi się po­ większej części wszystkie Banki skaziły, Bank krakowski zachował swoją pierwotną czystą atmosferę – żadnego ze swych klientów nie naraził na straty – a całość narodu chlubiącego się tą starą stolicą i w tym rozjaśnił niepomiernie dobrą sławą.

Była to wielka pociecha dla serca naszego Aleksandra – mówię naszego, bo z tego właśnie tak trudnego pola dobrze się sprawiwszy Panu, posunięty został na czcigodne miejsce, na którym całko­wicie już się naszym przedstawia. To miejsce, na które teraz postąpił, nazywa się krzyżem. I krzyż jest ucztą miłości. Ciężka i długa choroba, jaką się czuł dotknięty, zaraz z początku zwracała ten piękny umysł ku niebieskiej ojczyźnie. Bóg mu na te chwile zdarzył przyjaciela, który jak niegdyś Anioł Kor­neliuszowi, przyniósł mu ostatnie owo wezwanie Amice, ascende superius. Miałbym ochotę tego przy­jaciela nazwać, aby wspomnieć i jego ojca, wielce zasłużonego narodowi naszemu na tym samym polu, na jakim i śp. Aleksander pracował. Ale uszano­wanie dla znanej mi jego pokory milczenie mi na­kazuje. On schorzałemu najpiękniejszy świat odsłonił, on zbolałemu mówił o szlachetnych bólach Chrystu­sowego kościoła, on duszę jego powiódł do stóp bo­lejącej z swym boskim Synem i z jego kościołem, i z jego narodami Maryi; on mu opowiadał, ile tej Najświętszej Matce a królowej naszego narodu serc zbolałych swoją pociechę, ludzi schorzałych swe uzdrowienie zawdzięcza. On mu rzekł: „Będziemy się Aleksandrze modlili do niej za Ciebie, przystąpimy na twoją intencję do stołu pańskiego”.

Tu syn śp. Aleksandra jakby z niebios natchniony rzekł: „i ty Ojcze z nami!” – „Z całego serca – od­rzekł – i Matce się boskiej polecę”.

A wierzysz w moc jej wstawienia, zagadnął przy­jaciel, i gotów jesteś zdać się na wolę jej Syna? Wierzę, odpowiedział rozpromieniony. I pozwolisz zawołać katolickiego kapłana? „Proszę, bardzo proszę”. Kapłan wnet przybył, a człowiek prostego serca nie mógł się nacieszyć tą myślą, że wnet się znajdzie przy samym sercu Jezusa Chrystusa.

Do czego by doszedł, raz się znalazłszy na tej drodze, o tym patrząc na logiczność postępowania cechującą całe jego życie, łatwo byłoby wnioskować. Przyszedłszy zapewne do zrozumienia, on zawsze wierny syn ojczyzny, a teraz już i wierny syn Kościoła, że choć ojczyzna i Kościół są to dwie istoty, dwie natury niezmieszane, ale ściśle zjednoczone w osobie jedne­go i tegoż samego narodu, to gdy przecież owo zje­dnoczenie nie zawsze jednako silne, do nas, dzieci obojga, należy czynić wszystko co możemy, aby je utrzymać, wzmacniać, ożywiać i udoskonalać. On by zrozumiał, że im ojczyzna ściślej jest złączona z Ko­ściołem związkiem żywej wiary i łaski Bożej, tym jej pomyślność bardziej zapewniona; on by zrozumiał i uczuł, że miłość ojczyzny i miłość Kościoła cho­ciaż jest ta sama co do nas, którzy nią miłujemy, to przecież jest dwojaką co do przedmiotu ukocha­nego – że dalej, im ta miłość goręcej przedmiot swój ziemski do niebieskiego przepaja, tym jest dzielniejszą w działaniu, tym w zasłudze świętszą. Więc nie powtórzyłby pewnie, ani by na to zdanie przystał, że silniejsze ciągnienie narodu ku Kościołowi, a odciąganie go od jawnych Kościoła nieprzyjaciół, jest dwojeniem czy tworzeniem stron­nictw. On, który ojczyznę tak chciał mieć od wszelkich złych robót daleko – teraz poznawszy jej zje­dnoczenie z Kościołem zrozumiałby, że wezwanie apostolskie do staranności o zachowanie jedności Ducha w związce pokoju[XXII] wymaga coraz ściślejszego skupiania się w duchu Bożym, że to więc nie nas pewna o jedność i pokój gorliwość upominać i gromić powinna o rozterkę, ale tych, którzy z miłości doktrynerstwa i przewrotności politycznych sami od Ducha Bożego odszedłszy, sami związkę pokoju łą­czącą nas z Duchem dziejów tak ojczyzny jak Ko­ścioła stargawszy, na to się swoją robotą uwzięli, aby od tego Ducha coraz więcej braci oderwać i ty­ranii swego ducha poddać. On by zrozumiał z wy­mownych przykładów, czy to katolików niemieckich tak dzielnie skupiających się koło swego nowego szczerze katolickiego organu i tym sposobem potę­gujących swe siły, czy to z przykładów naszych po­bratymców Czechów, tak mądrze i dzielnie sprzęga­jących w jedność żywotną swe żywioły katolickie, przez organ prawdziwie czeski i katolicki, chociaż nawet nie po czesku pisany, że i nam wielce by ku jedności pomogło ciągnąć się ze wszech stron do ściśle, do prawdziwie jedynego w kraju, w trzydziesto­letnich usługach co do swej katolickości i polskości wypróbowanego organu[XXIII][35], który on zawsze szano­wał, powiem nawet, kochał z upodobaniem, do końca czytywał wyłącznie. On by na koniec zrozumiał, że widmo kosmopolityzmu nie z tej strony grozi, ale ze strony tych, którzy z takim zapałem na zjazdy w Moskwie zapraszają – ze strony tych, którzy sprawę liberalizmu, centralizmu i tym podobnych obcych a nam nienawistnych dążności i celów sta­wiają nad sprawę historycznej Polski, a tyle tylko z polskości zachowują, ile potrzeba, aby bezpiecznie i skutecznie dokonywać dzieła rozterki i dzieła zni­szczenia.

Tak sądzę, myślałby i czuł ten nasz brat w Ko­ściele, ten patriota sercem, czynem, cnotą, życiem i śmiercią, a tak o nim dla nas tusząc, winszuję mu szczęścia i chwały, jakiej, miejmy nadzieję, dostąpi w Panu Jezusie, z takim upodobaniem płacącym z dobroci swojego serca nawet przybyłych do win­nicy o jedenastej godzinie, z taką łaskawością przy­jaciół swoich do bliskości z sobą podnoszącym – z taką miłością dobrego i wiernego na małym sługę do udziału w swym boskim weselu zapraszającym.

 

Amen!

 



[I] Akta ap., R. X, w. 2.

[II] Akta ap., R. XIII, w. 7 i 12.

[III] Ks. Mądr. VIII, 19.

[IV] Tamże, w. 20.

[V] Ks. Mądr. VIII. 21.

[VI] Ks. 1. Machab. R. V. 56.

[VII] Tamże, w. 63.

[VIII] Tamże, r. XII. 40, 41.

[IX] II. Machab. XIII, 14.

[X] II Machab. VI. 24-28.

[XI] II. Mach. R. XIII. 15. Et dato signo suis Dei victoriae, juvenibus fortissimis electis etc.

[XII] Psalm 85. w. 6. Ascensiones in corde suo disposuit, in vale lacrymarum, in loco quem posuit.

[XIII] Ew. św. Jana. VIII. 32. I poznacie prawdę a prawda was wyswobodzi.

[XIV] Tamże, XIII, 6.

[XV] Tamże, w. 4.

[XVI] Tamże, w. 5.

[XVII] Izaj. XIV. 11, 17.

[XVIII] 1 List do Tym. R. V, w. 8.

[XIX] Przysł. XII, 26.

[XX] Tamże.

[XXI] Tamże, XVIII.

[XXII] List do Efez. IV. 3.

[XXIII] „Czas” krakowski.



[1] Golian nawiązuje tu do Psalmu przyszłości Zygmunta Krasińskiego.

[2] Korneliusz – rzymski setnik w Cezarei, według tradycji pierwszy poganin, który stał się chrześcijaninem.

[3] Aleksander Kurtz (1814-1876), polityk, ekonomista, właściciel Nasielska, członek Towarzystwa Rolniczego, polityk obozu „białych”, członek Rady Stanu Królestwa Polskiego (podał się do dymisji w czasie powstania styczniowego).

[4] Sergiusz Paweł – prokonsul Cypru. Gdy Paweł z Tarsu i Barnaba przybyli na Cypr, zaprosił ich do siebie i uwierzył w ich nauki.

[5] Myszeida – wydany w 1775 r. poemat heroikomiczny Ignacego Krasickiego (zob. przypis XXX w tekście XXX).

[6] Matatiasz Hasmoneusz (?-166 p.n.e.) – kapłan żydowski, stał na czele powstania Machabeuszy przeciwko dynastii Seleucydów, które wybuchło, gdy Antioch IV rozkazał w Świątyni Jerozolimskiej zbudować ołtarz Zeusa. Matatiasz zabił Judejczyka, który chciał złożyć na nim ofiarę, po czym zbiegł w góry i rozpoczął walkę.

[7] Modin – miasto obecnie w Izraelu, w którym w 167 r. p.n.e. rozpoczęło się powstanie Machabeuszy.

[8] Eleazar – ‘uczony w Piśmie’, męczennik z czasów prześladowań Żydów za rządów Antiocha IV Epifanesa – nie chciał złamać zasad swej religii, choć groziła mu za to śmierć, którą ostatecznie po torturach poniósł.

[9] Lucius Junius Brutus – rzymski polityk, według tradycji pierwszy konsul, przywódca powstania przeciwko Tarkwiniuszowi (509 r. p.n.e.), które przyniosło powstanie w miejsce monarchii republiki.

[10] Łac.: nędzna istota.

[11] Francisco Suárez (1548-1617) – hiszpański jezuita, teolog, komentator Arystotelesa i św. Tomasza. Studiował prawo kanoniczne na Uniwersytecie w Salamance, sam nauczał w Avili, Segowii, Valladolid,  Rzymie (w Kolegium Rzymskim), Alcali, Salamance i na Uniwersytecie w Coimbrze. Napisał m.in.: Disputationes metaphysicae (1597) i Tractatus de legibus ac Deo legislatore (1612).

[12] Św. Tomasz z Akwinu (1225 lub 1226-1274) – dominikanin, doktor Kościoła, jeden z najwybitniejszych filozofów i teologów chrześcijańskich. W swojej filozofii korzystał w dużej mierze z dorobku Arystotelesa. Główne dzieła: De ente et essentia (1255), Summa contra gentiles (1254-1256), Summa theologiae (1269-1273).

[13] Joanna d’Arc, zwana Dziewicą Orleańską (ok. 1412-1431) – francuska święta i bohaterka narodowa, uczestniczka wojny stuletniej, spalona na stosie przez Anglików.

[14] Tj. bitwy pod Olszynką Grochowską, do której doszło w czasie powstania listopadowego 25 lutego 1831 r.

[15] Łac.: Przyjacielu, posiądź się wyżej.

[16] Ludwik Filip I (1773-1850) – król Francuzów, współtwórca klasycznej francuskiej liberalnej monarchii konstytucyjnej (rządy premiera François Guizota) w okresie między rewolucją lipcową (1830) a Wiosną Ludów (1848), znany z mieszczańskiego trybu życia i akceptacji dla idei rewolucji 1789 r. (symboliczne przywrócenie trójkolorowej flagi Francji).

[17] Louis Adolphe Thiers (1797-1877) – francuski polityk liberalny, współtwórca ustroju III Republiki (po upadku Napoleona III) i jej pierwszy prezydent (1871-1873), autor m.in. Histoire de la révolution française (1823-1827), Histoire de Consulat et de l'Empire (1845-1862).

[18] François Guizot (1787-1874) – francuski historyk i polityk, profesor Sorbony, w latach 1847-1848 premier Francji, autor m.in.: Cours d' histoire moderne (1828-1830), Histoire de la civilisation en France (1828-1830), Histoire de la civilisation en Europe (1828), Mémoires (1858-1867).

[19] Karol Forbes de Tryon de Montalembert (1810-1870) – francuski publicysta, mąż stanu. Współpracował z Lamennais'em i Lamartin'em w wydawaniu dziennika „L'Avenir”. W sporze tego pierwszego z papieżem przyjął potępiający Lamennais’ego werdykt Stolicy Apostolskiej. Od 1831 r. zasiadał w Izbie Parów. Usiłował spoić katolicyzm z francuską formą demokracji. Był orędownikiem sprawy polskiej, której m.in. poświęcił broszury Naród w żałobie (1861), Powstanie polskie

(1863) i Papież i Polska (1864). Napisał także m.in. Des intérêts catholiques au XIXe siècle (1852), De l'avenir politique de l'Angleterre (1855) i Pie IX et lord Palmeston (1859).

[20] Georg Wilhelm Friedrich Hegel (1770-1831) – filozof niemiecki, przedstawiciel niemieckiego idealizmu, twórca absolutnego, dialektycznego systemu filozoficznego, składającego się z logiki, filozofii przyrody i filozofii ducha, stanowiącego najbardziej skrajną, racjonalistyczną syntezę filozofii i objawienia chrześcijańskiego, autor m.in. Phänomenologie des Geistes (1806), Wissenschaft der Logik (1812-1816) i Enzyklopädie der philosophischen Wissenschaften im Grundriss (1817).

[21] Aleksander Wielopolski (1803-1877) – myśliciel i polityk konserwatywny. Po dokonanej przez chłopów w 1846 r. w Galicji rzezi szlachty wystąpił z listem otwartym do księcia Metternicha (Lettre d’un gentilhomme polonais sur les massacres de Galicie adressée au Prince de Metternich. A l’occasion de sa dépeche du 7 mars 1846), obarczając biurokrację austriacką odpowiedzialnością za krwawe zajścia i opowiadając się za współpracą z Rosją. W praktyczny sposób mógł swe idee zrealizować na początku lat 60., gdy car Aleksander II udzielił mu dużej władzy w zaborze rosyjskim. Rządy Wielopolskiego są oceniane zwykle przez pryzmat represji wobec oponentów (rozwiązanie Towarzystwa Rolniczego, branka, będąca bezpośrednią przyczyną wybuchu powstania styczniowego) i stąd cieszą się złą sławą. Jego obrońcy zwracali uwagę na złożoność sytuacji, w której przyszło mu działać, a także na te poczynania margrabiego, dzięki którym poprawiały się warunki dla polskiego życia pod panowaniem rosyjskim, co zostało zaprzepaszczone przez wybuch insurekcji.

[22] August Cieszkowski (1814-1894) – działacz polityczny i społeczny, filozof, autor m.in. Prolegomena zur Historiosophie (1838), Gott und Palingenesie (1842), Ojcze nasz (1847-1908), O izbie wyższej i arystokracji w naszych czasach, O kredycie i obiegu, członek Akademii Umiejętności.

[23] Józef Gołuchowski (1797-1858) – filozof i konserwatywny myśliciel polityczny. W latach 1823-1824 wykładał na Uniwersytecie Wileńskim, w 1824 r. został korespondentem Towarzystwa Przyjaciół Nauk. Napisał m.in.: Rozbiór kwestii włościańskiej w Polsce i w Rossyi w r. 1850 (1851), Dumania nad najważniejszymi zagadnieniami człowieka, poprzedzone historycznym rozwinięciem głównych systematów filozoficznych od Kanta do najnowszych czasów (2 tomy, 1861), Filozofia i życie (wyd. 1903).

[24] Friedrich Wilhelm Joseph von Schelling (1775-1854) – niemiecki filozof, jeden z najważniejszych przedstawicieli klasycznego idealizmu niemieckiego, propagator romantyzmu. Wykładał na uniwersytetach w Jenie, Würzburgu, Erlangen i Berlinie. Napisał m.in. Über die Möglichkeit einer Form der Philosophie überhaupt, (1794), Vom Ich als Prinzip der Philospohie oder über das Unbedingte in menschlichen Wissen (1795),  Briefe über Dogmatismus und Kritizismus (1796), System der transcendentalen Idealismus (1800), Bruno oder über das göttliche und natürliche Prinzip der Dinge (1802), Philosophische Untersuchungen über das Wesen der menschlichen Freiheit und die damit zusammenhängenden Gegenstände (1809), Philosophie der Offenbarung (1841-1843). Wywarł duży wpływ na polskich myślicieli, m.in. Józefa Gołuchowskiego, Józefa Kalasantego Szaniawskiego, Maurycego Mochnackiego i Bronisława Trentowskiego.

[25] Łac.: dla własnego domu (we własnej sprawie).

[26]  „Biblioteka Warszawska” – pismo ukazujące się w latach 1841-1914, zajmujące się sprawami nauki i kultury, jedno z najważniejszych polskich wydawnictw swego czasu.

[27] Iwan Paskiewicz (1782-1856) – rosyjski wojskowy, generał, stłumił powstanie listopadowe, od 1832 do 1856 r. namiestnik carski Królestwa Polskiego.

[28] Andrzej Zamoyski (1800-1874), polityk i działacz gospodarczy, założyciel i prezes Towarzystwa Rolniczego, przeciwnik polityki A. Wielopolskiego. Na początku lat 60. odgrywał czołową rolę w obozie tzw. białych. Władze carskie wydaliły go w 1862 r. za granicę.

[29] Towarzystwo Rolnicze – utworzona w 1858 r. organizacja ziemiaństwa Królestwa Kongresowego, na której czele stanął Andrzej Zamoyski. Zajmowała się sprawami rolnymi, leśnymi i hodowlanymi, starając się podnieść poziom gospodarczy kraju. Odgrywała także istotną rolę polityczną, co przyczyniło się do jej rozwiązana przez Aleksandra Wielopolskiego (8 kwietnia 1861 r.).

[30] Zygmunt Feliński (1822-1895) – arcybiskup warszawski (1862-1883). Za swój opór wobec poczynań władz rosyjskich został na dwadzieścia lat zesłany do Jarosława nad Wołgą.

[31] Franciszek Węgliński – członek Rady Stanu, zrezygnował z niej po wybuchu powstania styczniowego, został przez władze carskie uwięziony.

[32] Łac.: nie należy rozpaczać!

[33] Św. Augustyn (354-430) – filozof i teolog, ojciec i doktor Kościoła, biskup Hippony, autor słynnych Wyznań oraz De civitate dei (O państwie Bożym

[34] Adam Potocki (1822-1872) – hrabia, konserwatywny polityk galicyjski, prezes Towarzystwa Galicyjskiego, współzałożyciel „Czasu”, jeden z najgłośniejszych zwolenników idei lojalizmu wobec władzy austriackiej, choć w 1851 r. za swą działalność patriotyczną był więziony przez ową władzę we Lwowie i w twierdzy Spielberg w Brnie.

[35] Przywołany przez Goliana dziennik „Czas” został założony w 1848 r. w Krakowie przez grupę polityków, publicystów i działaczy, chcących propagować politykę umiarkowaną, opartą na zasadach katolickich (choć nie był pismem kościelnym). Przez lata pełnił rolę najważniejszego galicyjskiego dziennika konserwatywnego. W gronie jego redaktorów znajdowali się w różnych okresach m.in. Paweł Popiel, Walerian Kalinka, Maurycy Mann, Stanisław Koźmian, Stanisław Estreicher, Władysław Leopold Jaworski. W 1935 r. redakcja została przeniesiona do Warszawy.

Najnowsze artykuły