Do wielu
poróżnień, jakie biorą początek z walki stronnictw, a przyczyniają się do
marnowania sił narodowych, przybywa ciężkie nieporozumienie między ogółem
partyjnym a ogółem bezpartyjnym. Raz po raz słychać skargi, że życie stronnicze
wyjaławia myśl polityczną, że sztywne programy tłumią wszelką wybitną
indywidualność, a pozwalają wysuwać się miernotom, że stronnictwa stawiają
dobro własne wyżej niż dobro kraju. Niezbyt dawno - na Boże Narodzenie r. 1921 -
kilkudziesięciu uczonych, literatów i działaczy społecznych potępiło w zwięzłej
odezwie niektóre ujemne objawy rywalizacji stronnictw, a zwłaszcza wprowadzanie
niedopuszczalnych metod nacisku na przeciwników. „Nadużywana jest w tym celu
trybuna sejmowa, swoboda woli i druku. Wolność konstytucyjna przekształca się w
swawolę anarchistyczną. Ginie poczucie miary i odpowiedzialności za czynione
zarzuty osobistościom poszczególnym i całym grupom. Życie publiczne
przekształca się w ferment, który musi wywołać niesmak i zgorszenie u obcych.
Zachodzi obawa, że jednostki wrażliwsze usuną się od udziału w tak objawiającej
się działalności politycznej” itd. Nieco dawniej wybitny wychowawca, Lucjan
Zarzecki[1],
napisał w podobnym nastroju ładny artykuł o rozpanoszonej „Partii miernoty” („Przegląd
Pedagogiczny” 1920, z. VIII, IX, X). Innych podobnych głosów nie zliczyć.
Jedni dochodzą do potępiających wniosków, śledząc zło
rzeczywiste, inni, śmiem twierdzić, ulegają pewnej sugestii przygodnej i
niegłębokiej.
Wiadomo, jak niedoskonałym narzędziem myśli jest język i
jak często poddajemy się czarodziejskiej mocy słowa, zamiast samodzielnie
kroczyć szlakiem myśli. Słowo pokrywa wspólną etykietą różne zjawiska i istoty,
słowo wypacza sylogizmy, słowo zwłaszcza, nasiąknąwszy w pewnym skojarzeniu
tonem nagany lub pochwały, roztacza tenże ton na sąsiednie przedmioty.
Partyjnym, stronniczym może być nakaz, wyrok, interes, obowiązek, ustrój. A
ponieważ wyrazy: wyrok partyjny, interes partyjny, brzmią ujemnie, więc
wszystko, co się z partią łączy, staje pod znakiem nagany.
Tę warstwę kurzu, powstałą ze źle przemyślanych słów,
musimy zetrzeć, aby pod nią obejrzeć w prawdziwych kształtach i czystych
barwach życie obywatelskie w stronnictwie oraz poza nim, a następnie ocenić
wartość obojga ze stanowiska etyki.
* * *
Zwykle przypisuje się człowiekowi bezpartyjnemu wyższą
przedmiotowość sądu, a więc i wyższą kompetencję, niż temu, kogo krępują nakazy
stronnicze; ja do siebie takiego zarzutu niekompetencji przyjąć nie mogę. Raz
dlatego, ponieważ zamierzam roztrząsać spór nie między poszczególnymi
stronnictwami, lecz między ogółem ludzi partyjnych i bezpartyjnych, w którym to
sporze nie może być superarbitra; po wtóre, ponieważ, wstąpiwszy dość późno do pewnego
stronnictwa, miałem sposobność poznać życie partyjne nie tylko z zewnątrz, ale
i od wewnątrz, drogą wewnętrznego doświadczenia, przynajmniej na tle jednego
środowiska (nie każdemu dane było przewędrować od socjalizmu do nacjonalizmu, a
potem dalej, albo też zwiedzić po kolei obóz narodowo-demokratyczny,
konserwatywny, piastowski[2]).
Tymczasem przeciętny krytyk grzechów partyjnych sądzi o nich - może nie tak,
jak ślepy o kolorach - ale jak stara panna o życiu małżeńskim.
Łatwo zgadnąć, że porównanie życia partyjnego i
bezpartyjnego pod kątem widzenia etyki doprowadzi nas do przyznania wyższości
jednemu lub drugiemu typowi, ale również dobrze może się zdarzyć, że dla
jednych osób lepszą okaże się pierwsza droga, dla innych druga. W każdym razie
konkluzje nasze pójdą dalej: życie publiczne w stronnictwach, jak i poza
stronnictwami, może być wyższe lub niższe; wobec tego wypadnie wskazać, co jest
do poprawienia w jednej i drugiej sferze naszej działalności. Kto rozważa pewne
maksymy ze stanowiska etyki, musi patrzeć na nie pod dwojakim kątem: 1) która
droga prowadzi do wyższego dobra, 2) która lepiej oddziaływa na duszę człowieka
(zbyteczna dowodzić, że nieraz, wzdychając do najszczytniejszego ideału, można
się gruntownie zdemoralizować). My poniżej uwzględnimy kolejno oba te kryteria.
Czymże jest w świecie nowoczesnym stronnictwo? Anglik
Burke[3]
określał je jako zespół ludzi (body of
men), którzy zbiorowym wysiłkiem dążą do pewnego ukształtowania spraw
publicznych, a działają według pewnych wspólnych zasad. Inni zastępują tu
pojęcie dążenia pojęciem walki; w każdym razie dość zgodnie uznano, że normalne
stronnictwo służy nie interesom swoich członków, jak frakcje magnackie niegdyś
u nas i gdzieindziej, i nie powoduje się tylko ślepą namiętnością - jak owe
koterie cyrkowe „zielonych” i „niebieskich” za Justyniana[4],
lecz służy sprawie publicznej. Ten cel - to idea danego obozu. Cel może być
zachowawczy lub rewolucyjny, może być antypaństwowy (anarchiści),
międzynarodowy (komuniści), może być dostosowany do polityki zagranicznej w
sensie popierania dobrej zgody z pewnym mocarstwem: taki charakter miewały ongi
nasze stronnictwa Potockich i Czartoryskich, jak i niektóre partie w krajach
bałkańskich. Zawsze jednak na czele musi stać nie interes, lecz jakaś jedna
idea lub system idei; ich rozwinięciem są zasady i programy stronnictw, przy
czym najwyżej stoją w hierarchii rozwojowej te partie, które ogarniają całość
życia narodowego i dlatego mają cele nieprzemijające, co zresztą nie
przeszkadza dostosowywaniu środków programowych do zmiennej koniunktury[1].
Jakkolwiek bądź, partia musi dążyć do wpływu, a nawet władzy.
To jej prawo, jej jedyny słuszny interes, poniekąd nawet jej obowiązek.
Zatrzymajmy się przez chwilę na tym. Już
tutaj widać, że kto wstępuje do stronnictwa, ten się poświęca, ogranicza swoje
ja, przełamuje swój egoizm osobisty, przyjmuje odpowiedzialność, staje się
żołnierzem jakiejś armii przekonaniowej. A co robi jego sąsiad bezpartyjny?
Może ktoś odpowie, że i on się poświęca, tylko sprawie czystszej, ideałowi
wyższemu? On zamiast chodzić na wiece i agitować, pracuje wprost dla dobra
ogółu. Tak może bywa czasem, ale tu kwestia jest źle postawiona. Tu nie ma
żadnego „zamiast”. Są może ludzie, którzy by więcej pracowali społecznie,
naukowo lub choćby gospodarczo, gdyby nie tracili czasu na konwentykle, ale przeciętnie
rzecz biorąc, ofiara człowieka wstępującego do partii bywa naddatkiem do tych
ofiar, które on już przez swoją osobistą działalność ponosi. Treścią tego
naddatku jest praca polityczna. Ale nie tylko czas, siły i środki materialne
poświęca się na rzecz stronnictwa. Poświęca się także cześć indywidualności.
Miło jest przejść przez życie, nie poddając się niczyjemu kierownictwu i nie
ponosząc odpowiedzialności ani za reformę agrarną, ani za wyprawę kijowską, ani
za niczyją politykę finansową, ani za błędy dyplomatyczne. Miło od czasu do
czasu ze stanowiska swej bezpartyjności ciskać gromy na naszą stronniczość,
kłótliwość, zapędy i obłędy różnych obozów. Ciężko widzieć w oczach ludzi,
których się szanuje, wyrzut lub pogardę za to, na co się posiadało wpływ
minimalny. A jednak znosić to trzeba i bywają ludzie, którzy nawet nie należąc
formalnie do żadnej partii, krytykując w żywe oczy wszystkie obozy, nie
wyłączając tego, który jest im przekonaniowo najbliższy, jednak nadstawiają
karku za swych przyjaciół, bo im właśnie odpowiedzialność daje zadowolenie
wewnętrzne. Łączy się to z pewnego rodzaju ambicją wobec siebie samych i
brakiem ambicji na zewnątrz. Ludzie tacy, zarejestrowani czy nie
zarejestrowani, chcą być czymś, choćby kroplą w potoku dziejów, byle nie być
niczym, byle nie trafić po śmierci do dantejskiego przedsionka, gdzie nudzą się
bez końca „owe dusze bierne, które bez hańby żyły i bez części”. Chcą oni
zawsze wchodzić w rachubę, ważyć na szali wypadków, w przeciwieństwie do tych „czystych
i nieskazitelnych”, co raz na lat kilka czepiają się któregoś z politycznych
magnesów. Jedni i drudzy mogą mieć dusze piękniejsze lub mniej piękne, rozumy
płytsze lub głębsze - to nic do rzeczy nie ma - ale sądzę, że na ogół raczej
owi odpowiedzialni postępują zgodnie z maksymą starego „Monitora”[5],
że „nawet poczciwym człowiekiem być nie można, będąc oziębłym obywatelem”;
tylko do nich nie można zastosować mickiewiczowskich słów: „nie lgnie fala do
niego ani on do fali”.
Według dość powszechnego mniemania w nagrodę za swoją
karność i pracę członkowie stronnictw osiągają pewne korzyści osobiste. To już
zależy od chwilowych okoliczności. Spuśćmy zasłonę na pewne (szczęściem
stosunkowo rzadkie u nas), zyski materialne, mówmy tylko o nagrodach wyższego
rzędu. Jedni w organizacji dostają, że tak powiem, szlify generalskie: to są
ministrowie, dygnitarze, posłowie - ci (przy starganych nerwach) przynajmniej
mają zaspokojoną miłość własną. Inni, szeregowcy, mają skromne obowiązki: jedno
głosowanie na parę lat, kilka wieców, parę utarczek słownych z przeciwnikami,
składki roczne lub miesięczne. Najmniej do pozazdroszczenia jest położenie
oficerów partyjnych, tj. ludzi zasiadających w komitetach, delegowanych na
rokowania, referentów i dyskutantów wiecowych. Na tych spada stosunkowo dużo
trudu, a bardzo mało zadośćuczynienia. Jakże szczęśliwy jest w porównaniu z
nimi obywatel bezpartyjny, bezpieczny przed kursorem i we własnym przekonaniu
wyższy nad wszystkie „interesy” stronnicze!
Poza tym korzyści uczestniczenia w stronnictwach zależą od
ich pozycji wobec rządu, społeczeństwa, okolicy. I tutaj bardzo wyraźnie distinguendum est.
Przystąpić do obozu zwycięskiego z perspektywą pięknej kariery, z gotową,
uznaną zasługą polityczną, po to tylko, aby uszczknąć dla siebie listek z
wieńca cudzej zasługi i powiedzieć: „my zwyciężyliśmy” - to rzecz tania i
płaska. Poprzeć natomiast swym akcesem obóz niepopularny, oczerniony lub
prześladowany, a zwłaszcza wytrwać w nim na przekór odwracającej się fortunie -
to rzecz co najmniej szanowna.
Podejdźmy jednak bliżej do sedna rzeczy. Popularny pogląd
przypisuje ludziom, chodzącym luzem, tę wyższość, że oni idą prosto do ideału,
np. do dobra ojczyzny, kiedy partyjnik zbacza na manowce interesów ubocznych:
dla niego partia świętsza, niż patria. „Po co mam
być demokratą z przymiotnikiem lub bez przymiotnika, jeżeli mogę być po prostu
dobrym Polakiem”. Jest pewna szczypta sensu w tym twierdzeniu. Pomijając już
stronnictwa o charakterze klasowym, dla których dobro obszarnika, mieszczanina,
rzemieślnika, chłopa, robotnika stoi na pierwszym planie, nawet te obozy, które
służą na swój sposób całemu narodowi, ci różni konserwatyści i postępowcy,
liberałowie i narodowcy, radykałowie, republikanie, demokraci, unioniści,
autonomiści, federaliści różnych krajów, muszą liczyć się w praktyce z lichszą
częścią społeczeństwa i pobłażać jej interesom lub nawet nadużyciom. Dla
wpływów, dla władzy poświęcają oni ideał, zbyt wysoko cenią zwycięstwo swojej
ciasnej „wspólnej sprawy”, zapominając o sprawie najwspólniejszej
- narodowo-państwowej. Przy tym idą przed siebie ze sztywną inercją, w myśl
przestarzałych programów i szablonów. Inaczej człowiek bezpartyjny. On w każdej
wątpliwości może się obracać li tylko za słońcem najwyższego dobra, może
poprawiać błędy stronnictw i działać zawsze w zgodzie ze swym sumieniem. Wszak
można wybrać z różnych programów to, co się w nich uważa za najlepsze: z
jednego wziąć samorząd, z innego ubezpieczenia społeczne, dołączyć prawo
wyborcze kobiet, zwalczanie alkoholizmu, a wszystko ukoronować monarchią
dziedziczną.
Tak jest w teorii, a właściwie tak byłoby w teorii, gdyby
eklektyzm polityczny nie prowadził bardzo często do popierania prądów
sprzecznych, których wypadkowa wcale nie odpowie nadziejom bezpartyjnego
eklektyka. On razem z setką innych poprze, dajmy na to, program autonomiczny,
skutkiem czego upadnie rząd centralistyczny, mający w programie ubezpieczenia
społeczne, zwalczanie alkoholizmu itp. pożądane reformy. Zresztą czy
bezpartyjni w rzeczywistości korzystają ze swego przywileju? Czy wybierają
rozwiązania najlepsze? Czy nie powtarzają pacierza za swą panią matką, tj. za
pierwszym z brzegu kurierkiem, do którego się przyzwyczaili? Oni, niby to wolni
od uprzedzeń, tytułujący się najwyżej w drodze łaski sympatykami pewnego obozu,
żywią naprawdę antypatię do szerokich kół społeczeństwa, i zamiast obrać własny
kierunek, obijają się o różne programy, niwecząc nawzajem swoje znaczenie, i
cała ich mniemana bezpośrednia służba dla dobra ogółu kończy się w sferze
politycznej - na dobrych chęciach.
Ale i zasadniczo partie właśnie dla dobra ogółu stanowią
wartościową formę organizacji. Ich zgromadzenia to akumulatory stałych energii;
ich komitety to laboratoria programów, ich programy są tym, czym statuty
towarzystw i rozkłady jazdy: według nich grupują się i koordynują siły
społeczne, dokonywa się segregacja dążeń, umożliwiająca akcję planową w
większym stylu i dająca pewność wodzom, że podkomendni pójdą za nimi ławą. Bez
tej karności robota polityczna byłaby niemożliwa, nikt by nie wiedział, czego
od jutra zechcą jego współwyznawcy. Że tego nie widział doktryner Rousseau[6],
który w swej gminowładnej republice zabraniał wszelkich związków między
obywatelami, to nas nie dziwi; ale są tysiące ludzi, którzy nie zasłużyli się
światu nawet żadną doktryną - a tego prostego faktu nie rozumieją!
Ten to wzgląd poważny od wieków każe najlepszym obywatelom
organizować się w partie, i tak będzie długo - póki nie zaginie wolność
polityczna albo nie wywróci się natura ludzka. A jeżeli uznamy, że partie są
konieczną formą stałych dążeń w narodzie, to musimy uznać i wniosek dalszy.
Musi mieć każdy obywatel i każdy obóz zbiorowy swoją hierarchię wartości. Kto
stawia nade wszystko dobro jednej klasy, ten ma prawo strofować innych
klasowców za słabość, za niekonsekwencję, jeżeli oni od czasu do czasu
podporządkowują dobro klasy, dajmy na to, chłopskiej czy robotniczej, interesom
narodu. Rozumiemy doskonale, co komuniści mogą zarzucać Polskiej Partii Socjalistycznej.
Na odwrót, jeżeli ktoś służy idei ojczyzny, ten powinien ją umiłować z całego
serca, ze wszystkich sił i z całej duszy, to znaczy, podporządkować temu celowi
wszystko, naprostować doń wszystkie ścieżki i najwyższego dobra narodowego nie
spuszczać z oka. Są to na pozór komunały i nie ma co o nich mówić. A jednak...
mnóstwo ludzi u nas mniema, że Polska to suma egoizmów klasowych, że kto broni
przede wszystkim interesów mieszczańskich, ten broni Polski, i dość być dobrym „demokratą”,
„demokratą polskim” albo „mieszczańskim”, aby być najlepszym Polakiem. Ci
ludzie przypominają pasażera, który mając zaproszenie do Paryża, kupuje bilet
tylko do Berlina, albo też podróżnika, który chcąc odkryć biegun północny,
zamiast busoli i innych potrzebnych przyrządów, kupuje sobie na drogę Norwegię Baedekera[7].
Powstaje stąd przykra wymiana zdań. Zdeklarowany, samowiedny narodowiec zarzuca
jawnym lub zakapturzonym klasowcom małość celu. Oni go piętnują mianem nadpatrioty lub „wszechpolaka”.
Gdy partie, stojące na gruncie idei wszechpolskiej, używają rzeczownika -
narodowości i przymiotnika „narodowy” (np. blok narodowy, zespół stronnictw i
ugrupowań narodowych), przeciwnicy różnych odcieni nazywają to samochwalstwem („jak
gdyby inne stronnictwa nie były narodowe”!). Tymczasem nie ma tu żadnego
samochwalstwa, jest tylko obiektywne stwierdzenie idei kierowniczej, podobnie
jak nazwa ludowca wyraża tylko, że droższy mu jest lud niż naród. A jeżeli mimo
wszystko owi przeciwnicy wymawiają przymiotnik „narodowy” z przekąsem i
zazdrością, to podpowiada im ów przekąs ich własne sumienie, którego nie
raczyli wysłuchać do końca[2].
* * *
„Ale -
zainterpeluje nas może ktoś z bezpartyjnych - czy w tym wszystkim nie ma obłudy
albo okłamywania samych siebie? Czy to wasze szukanie jedynej drogi „narodowej”
prowadzi was do celu? Co się dzieje naprawdę z waszą duszą w tej atmosferze
wzajemnego wywyższania się ponad inne obozy?”
To nas prowadzi do rozważania wpływu partyjności na
psychikę obywatela. Najpierw na jego sposób myślenia.
Nie ulega wątpliwości, że nastroje partyjne, przesiąknięte
namiętnością, nieraz wypaczają trzeźwość sądu walczących. Tak bywa zwłaszcza w
okresach przedwyborczych. Ślady takich nastrojów należy zacierać przy pierwszej
sposobności. Za to wierutną przesadą jest mniemanie, jakoby człowiek należący
do stronnictwa i objęty nakazem karności, tracił swobodę myśli. Tylko płytkość
i niesumienność może dyskredytować z góry, bez przytoczenia konkretnych
dowodów, członków przeciwnego obozu jako ludzi ciasnych, niezdolnych do
spokojnego sądu naukowego, dlatego tylko, że głosują oni według wskazówek
komendy partyjnej. Jak gdyby w Anglii taki Pitt[8],
Peel[9],
Palmerston[10],
Disraeli[11],
Gladstone[12],
Morley, Rosebery[13],
a bodaj i Bentham[14] i
Spencer[15]
i Mill[16]
coś tracili pod względem intelektualnym przez to, że należeli do pewnych
obozów. Bądźmy o nich spokojni: słabe głowy nabiorą przesądów, polecą za
frazesem lada demagoga, nawet najczyściej strzegąc swego noli me tangere [nie dotykaj mnie]. Zachowają
w najważniejszych rzeczach samodzielność myśli mocne, nawet w karbach zwartych stronnictw.
Powiem nawet więcej: ścieranie się poglądów, za którymi
stoi cały obóz wyznawców, musi być głębsze niż luźna gawęda dwóch ichmościów,
którzy wiedzą, że wynik ich sporu pozostanie bez rezonansu i bez następstw.
Takie starcie dwóch przekonań, a nie tylko dwóch próbek dialektyki, wstrząsa
ludźmi, spędza sen z powiek, rodzi nowe myśli, zmusza do rewidowania i
ulepszania programów. Nic to, że w pierwszej chwili poklask większości wiecowej
zgłuszy wrażenie słów przeciwnika - potem się one przypomną i zażądają
odpowiedzi. A jeżeli w pewnych okolicach naszego kraju, zamiast dyskusji bywa
na zgromadzeniach wrzask, to temu nie partyjność jest winna, ale niska kultura
społeczna, złe porządki policyjne - i własne obradujących niedołęstwo, które
dzikusom pozwala rozbijać wiece.
Oprócz pogłębienia starć przekonaniowych, życie partyjne
daje jeszcze inne walory myślowe. Ludzie, zmuszeni do działania, konsolidują
swe poglądy; czasem istotnie popadają w sztywność, ale czyż bezpartyjni
wychodzą lepiej na swych wahaniach pomiędzy jedną a drugą depeszą z Londynu,
jednym lub drugim artykułem gazety, którą im wetknął do ręki kelner w kawiarni?
Wreszcie, co może najważniejsza, kto uczestniczy w polityce, ten stara się ją
poznać, musi ją poznawać, zagląda za kulisy, umie czytać między wierszami, wie,
skąd się biorą informacje dziennikarskie. A czy dużo jest u nas ludzi, poza
stronnictwami, którzy pracują politycznie? Czy szerokie koła bezpartyjnych nie
puszczają mimo uszu tego, co partyjnik gromadzi wrażliwie i skrzętnie? Dlatego
o wpływie życia partyjnego na naszą umysłowość można stwierdzić, że jest on
raczej dodatni, i nic w tym nie zmienia fakt, że dzięki poparciu stronnictw,
nieraz wypływają w górę ludzie przeciętni. Mówi się o rządzącej u nas „partii
miernoty”, która napełniła sejm ludźmi bez talentu, manekinami bez
indywidualności. Złudzenie! Przede wszystkim, wielu przeciętnych dlatego tylko
nie imponuje ogółowi, ponieważ poświęcili czas codziennej robocie politycznej.
Nawet Wacław Sieroszewski[17]
byłby lepszym pisarzem, gdyby się oderwał od niektórych funkcji partyjnych,
nawet Balzer[18]
byłby słabszym uczonym, gdyby oddał swe siły jakiemuś stronnictwu. Stronnictwa
potrzebują wybitnych ludzi, szukają ich, chlubią się nimi. Cóż kiedy talent i
tężyzna polityczna nie zawsze idą w parze. Czy można obrać za przewodnika w
życiu pisarza, który pociąga właśnie swoim nieokiełznanym krytycyzmem i brakiem
wszelkiej wiary? Czy można głosować na listę dziesięciu znakomitości, o której
z góry wiadomo, że jedna pójdzie do Sasa, druga do Lasa?
Więc nie żądajmy, by partie zwerbowały sobie najwybitniejszych uczonych,
poetów, artystów, bo na tym straci i polityka i kultura.
Bezwzględnie dodatnio działa też ustrój partyjny na wolę.
Nie masz energii, czynu bez wiary, bez namiętności. Nie masz obowiązkowości,
gdzie nie ma wspólnej wytycznej i kierownictwa. Jednostki pozostawione samym
sobie idą od impulsu do impulsu; obywatele zorganizowani maszerują własnym
rozpędem, i na pewno zajdą dalej. Niejeden z nich staje się niewolnikiem prądu,
który sam sobie wybrał, za to wszyscy przestają być igraszką podmuchów.
Lecz cóż powiem o wpływie stronniczości
na serce obywatela? Czy odwrócę oczy od nienawistnych, zatruwających wpływów
tłumu na jednostkę? Nie. Wyznam szczerze, że czytając uwagi Fryderyka Paulsena[19]
o znieprawieniu uczuć w stronnictwach[3],
musiałem mu przytakiwać. Filozof berliński zarzuca, że „Naturalna skłonność
idzie w tym kierunku, by względem wrogów wszystko uważać za dozwolone: wrogów
wolno lekceważyć, podawać w pogardę, nienawidzić i maltretować. I bodaj że
jeszcze trudniej być sprawiedliwym dla wrogów publicznych, przeciwników
partyjnych niż dla nieprzyjaciół osobistych. Niesprawiedliwość ma tutaj dobry
pozór wierności zasadom, niewzruszonego trzymania z towarzyszami i przyjaciółmi:
dobra sprawa wymaga tego, aby wyznawać ją bez zastrzeżeń i stwierdzać to przez
szkodzenie przeciwnikom na wszelkie sposoby. Gdy ktoś próbuje sądzić bez
uprzedzeń i przyznawać nawet, co jest dobrego po drugiej stronie, gorliwcy
pomstują na to, jako na początek odstępstwa. Partyjność tedy jest śmiertelnym
wrogiem sprawiedliwości... i dlatego człowiek subtelniej czujący w stosunkach
stronniczych nigdzie się nie nadaje i unika ich jak zarazy. Klasom i
stronnictwom zawsze to się wydaje sprawiedliwym, co im niesie korzyści”. Daremnie
temu przeczyć. Życie stronnicze nie tyle krzewi miłość między sługami jednej
sprawy, ile mnoży nienawiść ku przeciwnikom i współzawodnikom. Za to, że
redaktor X wymownie broni polityki, którą ja uważam za dobrą, szanuję go, ale
nie kocham; ale za to, że redaktor Y tę politykę zwalcza, czuję doń żywą
niechęć. Męża stanu ML lubię, szanuję, może nawet podziwiam, ale nie mogę
powiedzieć, żebym go serdecznie kochał. Za to, jeżeli go sponiewiera publicysta
N., to ja na owego publicystę nie mogę patrzeć. W tym oburzeniu mogą być
najzacniejsze pierwiastki, w nim jednostka okazuje swoją moralną solidarność z
obozem i jego ideą, cierpi za tysiące i za tysiące się gniewa, ale raz
przywdziawszy twardy pancerz polityki, łatwiej dopuszcza do siebie uczucia
twarde, niż miękkie.
Jeżeli jednak ten rozlew uczuć niechętnych w duszach
partyjników przemawia ze stanowiska etycznego - przeciwko łączeniu się w
stronnictwa, to inny wzgląd, może ważniejszy, przemawia za taką organizacją.
Paulsen ani się spostrzegł, jak włożył w ręce obrońców partyjności,
przynajmniej w niektórych krajach, nie lada oręż. Gdybyż to tylko stronniczość
przysłaniała nam słońce dobra powszechnego i zanieczyszczała nasze uczucia -
może by ją warto było poświęcić! Ale oprócz interesów partyjnych, są jeszcze
interesy i uprzedzenia dzielnicowe, a oprócz dzielnicowych - klasowe. Te trzy
rodzaje zbiorowych egoizmów w obrębie państwa nawzajem ścierają sobie rogi; z
nich wszystkich jeden tylko egoizm daje się wszędzie pogodzić z państwowością -
mianowicie partyjny. Skoro zaś tak jest, skoro u nas poznańczyk boczy się na
królewiaka, królewiak na galicjanina itd., to czyż
nie należy przeciwstawić tym antagonizmom organizacji ochronnej, i czy nie ma
racji bytu stronnictwo, które zasadniczo, od dziesiątków lat zwalcza cielesny i
duchowy podział Polski na trzy zabory? Ale - powie tu ktoś, że kordonów nie ma,
antypatie dzielnicowe wkrótce przestaną grozić jakimkolwiek niebezpieczeństwem.
Przypuśćmy. Za to grozi żywiołowe rozpętanie egoizmów klasowych. Miasto i wieś,
praca i kapitał, obszar dworski i gromada wiejska występują przeciwko sobie tak
gwałtownie, że omal nie trzeszczą wiązadła Rzeczypospolitej - i cóż my tym
siłom przeciwstawimy? Dobre chęci rozproszonych bezpartyjnych? Kazania o
miłości bliźniego i ojczyzny? Póki jeszcze chodziło o łagodzenie antagonizmów
krajowych, nawet stronnictwa klasowe mogły skutecznie zbliżać do siebie
rozróżnione dzielnice: socjalista-ludowiec, często nawet bezwiednie, spajał
Polskę cementem swoich z natury ekspansywnych apetytów ogólnopolskich. Ale
przeciwko duchowi klasowemu duch dzielnicowy niewiele pomoże: tu tylko silny
program partyjny, przystosowany do potrzeb państwa, ponadklasowy, przepojony
wielkim uczuciem, pełen masowego rozpędu, zdoła sparaliżować wybuch namiętności
ekonomicznych. Nie musi to być koniecznie program demokratyczno-narodowy:
prawdziwy konserwatyzm i prawdziwy, wszechstronny postęp mogą oddać tę samą
przysługę pod warunkiem, że służyć będą całej Polsce, a nie brzuchowi
poszczególnych warstw.
* * *
Nie, nie „nadmierna partyjność” jest plagą naszego życia
publicznego: dość przypomnieć, że wśród inteligencji, o którą, szczerze
powiedziawszy, głównie tu nam chodzi, ludzie zorganizowani w stronnictwa
stanowią znikomy procent. Gatunek tej partyjności jest zbyt lichy, jak licha
jest przeważnie kultura polityczna. Poprawi się partyjność, ale razem z duchem
obywatelskim. Lecz na tej prawdzie i na odległym, stopniowym jej stosowaniu w
życiu nie możemy poprzestać. Są nauki moralne do wysnucia, są wskazania
zaradcze już na dziś, zarówno pod adresem „partyjników” jak i „bezpartyjników”.
Pierwsi niechaj przemyślą głębiej swoją rację bytu w społeczeństwie. Ten fakt,
że w Warszawie podczas wojny działało dwadzieścia partii, przeważnie „kanapkowych”,
że na wyborach do sejmu ustawodawczego walczyło o lepsze dziesięć list
polskich, i że dziś jeszcze nie każda z tuzina frakcji sejmowych umie
przyzwoicie sformułować swój program i odgraniczyć go od ideowych sąsiadów -
daje dużo do myślenia. Świadczy on, po pierwsze, o tym, że w grupowaniu
żywiołów politycznych stosunkowo dużą rolę grają u nas osoby i ich ambicje, a
małą zasady - toć nie ma nawet w naszym skomplikowanym położeniu dwunastu
recept na każdą kwestię, tylko kilka: po wtóre, że członkowie tych nie zawsze
dojrzałych tworów nie zawsze umieją związać koniec z końcem, nie znają oni ani
społeczeństwa, ani samych siebie, ani nie zbudowali swych idei w takie gmachy
piramidalne, gdzie dobra niższe są podporządkowane wyższym. Gdyby je zbudowali,
gdyby więcej myśleli o tworzeniu Rzeczypospolitej, mniej o podmiotowym
zadowoleniu samych siebie i łechtaniu swej indywidualnej wrażliwości, to by
woleli mobilizować liczne zastępy, hufce, pułki, armie i zdobywać życie po trosze,
niż grasować po partyzancku z jaskrawą chorągiewką niedościgłego frazesu, w
dziecinnej nadziei, że cała bezpartyjna Polska na nich tylko czekała, by ruszyć
nagle za ich pięcio- czy dziesięcioprzymiotnikowym hasłem. Anglia przez dwa
wieki miała dwa stronnictwa, potem trzy, ale to były stronnictwa o setkach
tysięcy członków. Podobnie ma się rzecz w Szwecji i Danii. Tak może być w
krajach, gdzie dużo żołnierzy, mało kadet-aspirantów, gdzie obywatel świadom
swych wyrobionych przekonań i obeznany z przekonaniami rodaków, każde swoje
dążenie wiąże ze splotem innych dążeń i realizuje je po kolei. Gdzie pod
dostatkiem dobrych cegieł tj. charakterów i dużo cementu tj. myśli, tam budowa
polityczna idzie składnie. Gdzie natomiast leżą kloce nie ociosane i głazy
ledwo ze skały wydarte, a nieraz w dodatku kruche - tam stronnictw będą
dziesiątki, a wszystkie słabe. Więc myśleć, myśleć głębiej, porządkować swoje
wnętrza, szacować i przeszacowywać wszystko z punktu widzenia naczelnej idei -
to elementarny obowiązek wszystkich działaczy partyjnych,
W trakcie tej roboty niechybnie przyjdą dalsze, proste a
ważne refleksje. Odsłoni się pewien zasób podstawowych instytucji i zasad
postępowania, których nikomu tykać nie wolno, jeżeli nie zechce podkopywać
fundamentu wspólnej ojczyzny. Jakie to są zasady, nie miejsce tu szeroko wywodzić.
W tym względzie przykład starszych społeczności zachodnich może być dla nas
bardzo pouczającym.
Dalej: gdzie przyświeca jedna idea najwyższa i obowiązują
jednakie ogólne zasady, tam powinno być jedno stronnictwo, a nie kilka: u nas
np. nie ma miejsca na dwa stronnictwa narodowe ponad klasami i zaborami o
jednakowym stosunku do tradycji i postępu, a jeżeli są dwa, to młodsze powinno
wsiąknąć w starsze i usiłować je odświeżyć od wewnątrz, a nie uprawiać taktyki
secesyjnej, bo to inaczej myślącym podsuwa wniosek, że ci ludzie posprzeczali
się o honory osobiste. Odrębność utrzymywana tylko dlatego, że ktoś kogoś nie
lubi, ktoś kogoś słuchać nie chce, albo że się próbuje złowić na nową etykietę
ciemne głowy, które do starej etykiety czują uprzedzenie, stanowi objaw
niezdrowy.
Innym warunkiem zdrowej etyki partyjnej jest to, aby
taktyka zależała od zasad, a nie na odwrót. Pracujemy w stronnictwach dla idei,
a nie dla interesu, więc jeżeli ktoś inny chwyta naszą myśl i wprowadza ją w
czyn, to nie mamy się o co obrażać. Pewno, że brzydko jest stroić się w cudze
pióra, jeszcze brzydziej głosić przed światem i potomnością, że się walczyło o
pewien program, jeśli się naprawdę działało w kierunku odwrotnym; ale bywają
chwile, kiedy to trzeba przeboleć. Historia odmierzy każdemu sprawiedliwość, a
fałszywe legendy - zaginą. Związki między partiami powinny też powstawać na
gruncie pokrewnych idei, a nie na podstawie zgodnych interesów. Plamą i hańbą
dzisiejszej polityki partyjnej jest koncepcja bloków nieczystych, bezprzekonaniowych, zaszczepionych ręką austriacką, polegająca
na podziale łupów, tj. mandatów i posad, gdzie jeden obóz zagarnia pod swoją
kuratelę mieszczaństwo, inny ziemiaństwo, inny chłopów, robotników, aby razem
załatwić porachunki z niedogodnym konkurentem, usiłującym jednoczyć wszystkie
stany. Nic prócz wspólnej nienawiści nie łączy takich sprzymierzeńców, jeden
myśli o drugim słowami Heinego[20]:
„Selten habt ihr mich verstanden, selten auch verstand
ich euch, nur wenn wir im
Kot uns fanden, so verstanden wir uns gleich”. Tu już nie cel uświęca środki - tu środek, jakim
jest dla stronnictwa wpływ na wyborców, pochłania sam cel, tj. ideę przewodnią -
do czegoż taka droga prowadzi, jeśli nie do bagna?
Gorzej jeszcze, gdy członek takiego nieczystego bloku, związany
wspólnością zasad i kultury z nienależącym do bloku rywalem, dla względów
mniemanej taktyki, dla przypodobania się sprzymierzeńcom, od których chce
wytargować mandaty lub teki, szczuje na ludzi, którzy o jego własne zasady
szczerą prowadzą walkę, ale w nieczyste pakty z nikim nie wchodzą. Jakby to
wyglądało, gdyby komuniści publicznie, wobec prawicy, denuncjowali polskich
socjalistów o dążności zbyt radykalne i wywrotowe? Wyglądałoby to na perwersję.
A tymczasem na przeciwnym skrzydle społeczeństwa jest frakcyjka
bardzo ziemiańska, bardzo zamożna, bardzo zmieszana z hrabiami, książętami,
prałatami, rzekomo bez zarzutu pod względem katolickim, która raz po raz
obrzuca błotem ludzi walczących z radykalizmem społecznym. Na zewnątrz mówi
się: „Patrz, ludu, jaka ta skrajna prawica jest namiętna, jaka brutalna,
burzycielska, do pozytywnej pracy niezdolna”. Do siebie w głębi duszy: „Niech
oni walczą na okopach Św. Trójcy, my dostaniemy ministeria”. Takich próbek „zmysłu
państwowego” chwalić nie trzeba. Same one świecą własnym pięknem.
* * *
Co się zaś tyczy bezpartyjnych, to gdybym miał przed sobą
lepszych ich przedstawicieli, powiedziałbym im tak:
Uznaję w zupełności, że wielu ludzi ze względu na swe
stanowisko społeczne dobrze czyni, gdy nie wstępuje do żadnego stronnictwa:
sędzia, uczony, nauczyciel, urzędnik administracyjny, na ogół większym cieszy
się autorytetem, gdy stoi z dala od walk partyjnych. Wielu ludziom nie
pozwalają na udział w takiej walce charakter, nerwowość, stosunki osobiste (tu
są owi „feiner fühlende Menschen” Paulsena). Ogromna większość bezpartyjnych nie
łączy się z nikim, bo im się żadna partia „nie podoba”. Na to nie ma rady.
Niechaj idą samopas. Ale bezpartyjność niechaj nie usprawiedliwia w waszych
oczach neutralności. Komu się nie podoba stałe, zwarte, przejętym korporacyjne
duchem stronnictwo o wszechstronnym programie, kto się nie pisze na wszystkie
punkty pewnego programu, ten niechaj tworzy związki doczesne dla celów
specjalnych. Znany publicysta rosyjsko-francuski Ostrogorski[4][21]
wobec różnych wad organizacji partyjnej spodziewa się, że z czasem zamiast
stronnictw, powstawać będą właśnie takie olbrzymie stowarzyszenia na krótką
metę. Taką rolę ma w Anglii Anti-Corn-Law
League[22],
która wywalczyła zniesienie cen minimalnych na zboże. W Irlandii była Liga
Rolna[23],
w Ameryce podczas wojny League to enforce
Peace[24],
a wszystkie te organizacje obejmowały ludzi różnych obozów. U nas robota
ponadpartyjna się nie klei. Zrzeszenia pod hasłami społecznymi bywają śmiesznie
małe, albo nawet zamierają nazajutrz po ułożeniu statutu. Co mogło być
racjonalniejszym, sympatyczniejszym, jak Liga Pracy, zapoczątkowana w Warszawie
w roku 1919, czy też 1920 - a jednak w Małopolsce, przynajmniej w Krakowie,
korzeni ona nie zapuściła. Najczęściej rozbijają się takie poczynania o przesąd
lokalny albo partyjny kół niechętnych temu kierunkowi, z którym sympatyzują
inicjatorzy. A szkoda. Bo są zadania do których partie nie dorosły, i może nie
dorosną nigdy. Żadne stronnictwo nie odważy się pójść na wybory z takimi
hasłami, które odstręcza od niego tłum wyborczy. Są - chcę wierzyć -
socjaliści, którzy rozumieją niedorzeczność karania za pracę ponad 8 godzin; są
chyba wyzwoleńcy, którzy przewidują ujemne dla całego narodu skutki
wywłaszczenia z ziemi bez odpłaty, ale żaden z tych i tamtych do swego rozumu
publicznie się nie przyzna. Nawet i narodowcom niełatwo wystąpić na wyborach z
programem wszystkich podatków lub wielkich oszczędności. Stronnictwo musi
dogadzać słabościom ludzkim pod grozą zdziesiątkowania. Bo też najgorszym
wrogiem sprawy publicznej jest nie sam przez się ustrój partyjny, ale ten
zwierzęcy tłum bezbarwnych samolubów, o którego względy muszą się ubiegać
stronnictwa. Do niego jedna tylko kategoria ludzi może przystąpić bez obawy utraty
wpływów - są to bezpartyjni idealiści. Oni są powołani do głoszenia prawd
bezwzględnych, do wielkiej propagandy, do jednoczenia przy wspólnym stole
przedstawicieli różnych obozów. Na to jednak trzeba olbrzymiego poświęcenia i
znacznie większej energii, niż ta, jakiej wymaga założenie nowej, już na pewno
idealnej partyjki. Samo rozdzieranie szat raz w roku około Bożego Narodzenia
nie wystarczy.
A jeśli są między wami, Szlachetni Panowie, dusze
delikatne jak mimozy, które z odmętu walki chciały uciec między „cztery ściany
domu prywatnego”, do „warsztatów pracy zarobkowej”, to i te niech nie stronią
bezwzględnie od polityki. Waszym zadaniem tworzyć trybunał opinii, czuwać nad
całością metod, przywoływać do porządku ludzi opętanych żądzą lub partią...
Trzeba - powiadacie - „wytworzyć silny prąd opinii publicznej, któryby potępił
ekscesy starć partyjnych i przekonaniowych i zmusił wszystkie stronnictwa do
uszlachetnienia swych metod działania w obawie o utratę szerokich sympatii i
cennego współdziałania sfer oświeconych i kulturalnych. Nie możemy przypatrywać
się obniżaniu poziomu cywilizacyjnego naszego narodu, zaprzepaszczaniu wartości
etycznych, podważaniu zasad, na których opiera się ustrój państwowy
Rzeczpospolitej”. Ślicznie - lecz co dalej? Chcemy, aby polityka nie była bezmyślną,
a odwracamy od niej swoje subtelne myśli? Chcemy, aby była czystą - a skąpimy
jej mydła, zostawiając wolną grę brudasom. To nie prowadzi do celu. Do tego
celu, którym jest naprawa etyki politycznej, doprowadzić może tylko wspólny
wysiłek obywateli dobrej woli, czynnych w stronnictwach i obywateli czynnych w
organizacjach niepartyjnych pod wspólnym hasłem; więcej myśli, i więcej pracy
nad sobą i innymi, więcej idei, mniej sztuczek taktycznych; więcej wniknięcia w
samych siebie, więcej odwagi cywilnej i poczucia odpowiedzialności za losy
narodu.
[1] Kto dziś usiłuje tworzyć stronnictwa nie na podłożu wspólnych przekonań i zasad, lecz na gruncie wiary w jednego człowieka, nie tylko nie podnosi poziomu ducha publicznego, ale go obniża i cofa o kilka wieków wstecz: kosztem partii krzewią się wówczas frakcje (1928).
[2] Na odwrót wyraz „nacjonalista” brzmi jak nagana, chociaż oznacza to samo, co „narodowiec”. Nie od rzeczy będzie przypomnieć, że narodowych demokratów „ośmieszano” u nas przydomkiem nacjonalistów znacznie wcześniej, nim w Dumie zasiedli Krupieński i Czichaczew: chciano poniżyć zasadę wszechpolską przez skojarzenie jej z programem P. Déroulède'a, któremu dzisiaj Francja wznosi pomniki.
[3] System der Ethik, 1906, II, s. 141.
[4] La démocratie et l'organisation des partis politiques, 2 tomy, Paryż
1903.
[1] Lucjan Zarzecki (1873-1925), pedagog, matematyk.
Był dyrektorem gimnazjum imienia J. Zamoyskiego (1915-1918), członkiem zarządu
Polskiej Macierzy Szkolnej, profesorem Państwowego Instytutu Pedagogicznego w
Warszawie (od 1918) oraz kierownikiem katedry pedagogiki Wolnej Wszechnicy
Polskiej w Warszawie (od 1921). Napisał m.in. Charakter jako cel wychowania (1918), Dydaktyka ogólna, czyli kształcenie charakteru przez nauczanie
(1920), Wstęp do pedagogiki (1922), Wychowanie narodowe (1926).
[2] Obóz piastowski czyli skupiony wokół PSL-Piast,
partii chłopskiej powstałej w 1913 r., będącej jedną z głównych sił
politycznych II RP. W 1931 r. PSL-Piast przekształciło się w Stronnictwo
Ludowe.
[3] Edmund Burke
(1729-1797), angielski polityk, publicysta i filozof polityczny, uchodzący za
jednego z najważniejszych myślicieli konserwatywnych w historii tego nurtu. Był
on przeciwnikiem radykalizmu i zwolennikiem ewolucyjnych przemian politycznych,
społecznych i kulturowych, stąd wyniknął jego gwałtowny sprzeciw wobec
rewolucji francuskiej, której gruntowną krytykę zawarł w słynnych Rozważaniach
o rewolucji we Francji (1790), pisanych we wczesnych jej stadiach, a wnikliwie
przewidujących późniejszą falę terroru. Zarazem Burke
popierał prawa amerykańskich kolonii do niepodległości, bronił praw
Irlandczyków i występował przeciw rozbiorom Polski.
[4] W cesarstwach rzymskim i bizantyjskim istniał specyficzny
rodzaj ugrupowań kibiców jednoczących się wokół „zespołów” sportowych, przede
wszystkim startujących w wyścigach rydwanów. Miały one swoje określone barwy –
za Justyniana I (483-565), cesarza bizantyjskiego od 527 r. , liczyli się
przede wszystkim „Zieloni” i „Niebiescy”. Była to zarazem forma organizacji,
która wiązała się ściśle z życiem politycznym i społecznym, czego przejawem był
bunt wobec polityki (m.in. fiskalnej) Justyniana, z trudem przez niego
stłumiony w roku 532, znany jako powstanie Nika, w
którym „Zieloni” i „Niebiescy” odegrali wielką rolę.
[5] „Monitor”, jedno z pierwszych czasopism polskich,
było wydawane w latach 1765–1785. Powstało przy wsparciu króla Stanisława
Augusta Poniatowskiego, natomiast d grona założycieli należeli: Ignacy Krasicki,
Franciszek Bohomolec oraz Adam Kazimierz Czartoryski.
[6] Jan Jakub Rousseau (1712-1778), francuski filozof,
autor koncepcji woli powszechnej i umowy społecznej (Umowa społeczna, 1762).
Jego idee cieszyły się wielką popularnością w Polsce u schyłku I RP. Na prośbę
Michała Wielhorskiego Rousseau napisał Uwagi nad
rządem Polski (1770). Zdaniem dziewiętnastowiecznych konserwatywnych krytyków
ustroju I RP, francuski myśliciel gloryfikując go, utwierdzał Polaków w złym
pojmowaniu wolności i niezrozumieniu roli silnej władzy dla sprawności
funkcjonowania państwa.
[7] Konopczyński ma na myśli przewodnik z cenionej
serii Baedekera.
[8] William Pitt Młodszy
(1759-1806), brytyjski polityk związany z ugrupowaniem torysów, członek Izby
Gmin, kanclerz skarbu i dwukrotny premier (1783-1801, 1804-1806). Doprowadził
do Unii z Irlandią. Aktywnie wspierał kampanię przeciwko rewolucyjnej, a
następnie napoleońskiej Francji. Z powodu braku zgody króla na proponowaną
emancypację katolików w 1801 r. ustąpił ze stanowiska premiera. W 1804 r. wobec
groźby wyprawy francuskiej na Anglię został ponownie powołany do rządu,
stworzył trzecią koalicję przeciw Napoleonowi.
[9] Robert Peel (1788-1850), angielski polityk konserwatywny, premier
Wielkiej Brytanii w latach 1834-1835 i 1841-1846, przyczynił się do zniesienia
ograniczeń w handlu zbożem, co uchodzi za ważny przełom w tworzeniu się wolnorynkowej
gospodarki w Anglii.
[10] Henry John Temple, wicehrabia Palmerston
(1784-1865), angielski polityk, premier Wielkiej Brytanii, wielokrotny minister
(m.in. spraw wewnętrznych i spraw zagranicznych), związany początkowo z
torysami, następnie z wigami.
[11] Benjamin Disraeli
(1804-1881), angielski polityk i pisarz, dwukrotny premier Wielkiej Brytanii
(1868, 1874-1880), wywodzący się z Partii Konserwatywnej.
[12] William Ewart Gladstone (1809-1898),
angielski polityk, czterokrotny premier Wielkiej Brytanii, wywodzący się z
Partii Liberalnej; był zwolennikiem nadania Irlandii autonomii, co doprowadziło
do rozłamu w jego stronnictwie, jego postulaty napotkały także na opór Izby
Lordów.
[13] Archibald Philip Primrose,
5. hrabia Rosebery KG (1847-1929), premier Wielkiej
Brytanii w latach 1894-1895 z ramienia Partii Liberalnej, autor biografii m.in.
lorda Chathama, Napoleona Bonaparte i lorda Randolpha
Churchilla.
[14] Jeremy Bentham
(1748-1832), angielski filozof, ekonomista i prawnik, współtwórca doktryny
utylitaryzmu, prekursor pozytywizmu prawniczego, liberał.
[15] Herbert Spencer (1820-1903), angielski filozof i
socjolog, liberał, współtwórca doktryny ewolucjonizmu społecznego i
organicyzmu.
[16] John Stuart Mill (1806-1873), filozof, socjolog i
ekonomista angielski, jeden z najbardziej oryginalnych myślicieli liberalnych
XIX wieku, autor m.in. O wolności, Utylitaryzmu, Zasad ekonomii politycznej i Systemu
logiki dedukcyjnej i indukcyjnej.
[17] Wacław Sieroszewski (1858-1945), popularny pisarz,
działacz niepodległościowy i podróżnik, senator II RP.
[18] Oswald (Marian) Balzer (1858-1933), historyk
prawa, uczeń Michała Bobrzyńskiego, od 1887 r. profesor Uniwersytetu we Lwowie,
członek Akademii Umiejętności, badacz dziejów ustroju Polski, sympatyzujący z
obozem narodowych demokratów.
[19] Friedrich Paulsen (1846-1908), niemiecki filozof,
przedstawiciel neokantyzmu, profesor na uniwersytecie w Bonn.
[20] Heinrich Heine (1797-1856), niemiecki poeta, jeden
z reprezentantów romantyzmu, autor m.in. Księgi
pieśni (1827) i Baśni zimowej
(1843).
[21] Moisei Yakovlevich Ostrogorski
(1854–1919), rosyjski ekonomista, analityk polityczny i socjolog, pochodzenia
żydowskiego, autor prac poświęconych m.in. historii Rosji i systemom partyjnym
Anglii i Stanów Zjednoczonych.
[22] Liga przeciw ustawom zbożowym – powstała w 1939 r.
organizacja działająca na rzecz zniesienia protekcjonistycznych przepisów
utrudniających – m.in. przez wysokie cła – swobodny import zboża do Anglii. Jej
zabiegi dały efekt w 1846 r., gdy owe ustawy zniesiono. Założył ją Ryszard Cobden (1804-1865),
przedsiębiorca z Manchesteru, obrońca wolnego handlu.
[23] Narodowa Irlandzka Liga Rolna (Irish National Land
League) powstała w 1879 r. z inicjatywy Charlesa
Stewarda Parnella i Michaela Davitta, zabiegająca o
obniżenie czynszów i uwłaszczenie chłopów na uprawianej przez nich ziemi.
[24] League to Enforce Peace - założona w 1914
r. w Nowym Jorku, z inicjatywy grupy wpływowych obywateli (m.in. byłego
prezydenta Williama Howarda Tafta) zaniepokojonych wybuchem wojny, działających
na rzecz zaangażowania Stanów Zjednoczonych w stworzenie organizacji
międzynarodowej, która zapobiegłaby na przyszłość tego typu konfliktu.