Artykuł
Uwagi krytyczne nad socjalizmem współczesnym

Pierwodruk: Uwagi krytyczne nad socjalizmem współczesnym, „Kwartalnik Naukowo-Polityczny i Społeczny” 1898, zeszyt I, przedruk za: Zygmunt Balicki, Demokratyzm i liberalizm. Studium socjologiczne, Kraków 2008.

 

 

 

I. Socjalizm i kwestia społeczna

Słusznie ktoś zauważył, że każdy jest dla kogoś socjalistą. To samo da się powiedzieć o konserwatyzmie, o postępowości, o demokracji, o wszystkich terminach, wyrażających pojęcia oderwane, a odpowiadające zjawiskom ruchu, rozwoju, przemiany form bytu w dziedzinie społecznej. Rzeczywistą socjologiczną treść tych pojęć, jądro prawdy, które przetrwa, odkryć może tylko nauka lub dzieje cywilizacji. Bieżąca praktyka życia robi zwyczajnie z tych pojęć oręż w politycznych zapasach, wlewa w nie treść dowolną i przemyca często pod ich płaszczem tendencje, nie mające nic wspólnego z ich rzeczywistą, dziejową treścią, nawet wprost z nią sprzeczne. Robią to mniej lub więcej świadomie zarówno zwolennicy, jak i przeciwnicy haseł. Zbytecznym byłoby dodawać, że te kłamstwa konwencjonalne, wszczepiane w umysły mas bezkrytycznych, obniżają poziom ich kultury duchowej i usuwają im spod nóg trwały grunt, na którym wznosić się może świadomy postęp społeczny.

Wyłuszczenie ziarna prawdy tym jest trudniejsze, że te same pierwiastki cywilizacyjne – czy to będą urządzenia, religie, wierzenia, czy też hasła – zmieniają się do gruntu pod względem treści, skoro będziemy je rozpatrywali kolejno u różnych narodów. Socjalizm w Niemczech i w Stanach Zjednoczonych, we Francji i w Szwajcarii, w Anglii i w Rosji, odpowiada pojęciom tak różnym, wbrew rzekomej swej tożsamości międzynarodowej, że żadne bliższe jego określenie do wszystkich tych krajów nie da się równocześnie zastosować. W tym samym nawet kraju, dajmy na to w Niemczech, mamy socjalną demokrację, socjalizm z katedry[1] i jego odpowiednik polityczny – socjalizm państwowy, socjalizm chrześcijański, na koniec prąd anarchistyczno-niezależny. Innego rodzaju, ale bodaj większe jeszcze różnice widzimy w Anglii i Ameryce. Nic więc dziwnego, że w podobnych warunkach określenie nie tylko słowne, ale pojęciowe socjalizmu, jako prądu dziejowego, jest trudnym i niedostępnym niemal dla szerokiej publiczności, opanowanej zwykle przez jedną szczegółową, często przypadkową cechę ruchu.

Proudhon[2] nazywał socjalizmem każde dążenie do polepszenia ustroju społecznego. Podobnym określeniom przypisać należy często spotykające się dziś twierdzenie, „że do pewnego stopnia wszyscy jesteśmy socjalistami”. Na przeciwległym krańcu logicznym stoi określenie publicysty francuskiego Ludwika Reybauda[3], który wynalazł i puścił w kurs sam termin socjalizm: według niego jest to „sztuka improwizowania społeczeństw bez zarzutu”. Zdanie to bardziej dowcipne, niż głębokie, ma oczywiście na widoku współczesne autorowi systematy socjalizmu utopijnego. Emil de Laveleye[4] pragnie nadać wartość realną określeniu Proudhona przez dorzucenie dwóch cech: każda teoria socjalistyczna zmierza do wprowadzenia większej równości w społeczne warunki życia, a po wtóre – do urzeczywistnienia tych zmian przy pomocy prawa lub państwa. G. Sorel[5] na zapytanie: czego chce socjalizm, odpowiada: „chce, ażeby siła publiczna działała zgodnie z zasadami państwa racjonalnego”. Bellaigue proponuje określenie, na które zgadzają się również Leroy-Boaulieu[6], J. Simon[7] i E. Demolins[8]: „Socjalizm jest to całość dążeń i teorii, zmierzających do zaprowadzenia pomiędzy wszystkimi ludźmi, przy pomocy różnych środków przymusu legalnego, możliwie wielkiej równości bogactw”1. Schäffle[9] tak streszcza ekonomiczny rdzeń socjalistycznego programu: „zastąpienie prywatnego kapitału przez kapitał kolektywny, tj. przez taki system produkcji, który, będąc oparty na kolektywnym posiadaniu wszystkich środków produkcji przez ogół, przeprowadziłby więcej jednolitą (społeczną) organizację pracy”. Określenie to, chociaż sprowadza cały socjalizm do kwestii ekonomicznej, a może właśnie dlatego, najbliżej stoi tego pojęcia o socjalizmie, które wysuwają stojące pod tym sztandarem stronnictwa. Durkheim[10] nazywa socjalizmem dążenie do raptownego lub stopniowego przejścia funkcji ekonomicznych społeczeństwa ze stanu rozproszenia, w jakim znajdują się obecnie, w stan zorganizowany. Gustaw Belot[11] na koniec, biorąc rzecz z punktu czysto filozoficznego, widzi w socjalizmie system działania wspólnego i zasadę zbiorowości, występujące przeciwko wszechwładztwu indywidualizmu, przeciwstawienie organicznego pojęcia o społeczeństwie – atomistycznemu.

Przytoczyłem ten szereg mniej więcej naukowych i bezstronnych określeń, aby wykazać, jak szeroką skalę obejmują, i jak trudno oddzielić w nich to, co odpowiada cechom pochodnym, miejscowym, czasowym, od rdzenia rozwoju społecznego, od przeobrażeń, odbywających się wśród narodów współczesnych, a wyrażających istotę obecnego okresu cywilizacji.

Do cech pochodnych, a przeto drugorzędnych, zaliczyć przede wszystkim należy dążenie do możliwie wielkiej równości pomiędzy ludźmi; do znamion miejscowych lub czasowych – uciekanie się do przymusu legalnego ze strony racjonalnego państwa. Wejrzyjmy głębiej nieco w te dwa punkty, zaciemniające w oczach ogółu istotne pojęcie o wielkim przewrocie dziejowym, którego jesteśmy świadkami.

Wszelkie „zaprowadzanie” równości łączy się w umyśle nierozdzielnie z pojęciem o sztucznych środkach jej urzeczywistnienia, o leczeniu niejako symptomatów choroby społecznej, a nie rzeczywistych zaburzeń organicznych, względem których te symptomaty są tylko świadectwem ich istnienia, oznaką zewnętrzną, a zarazem środkiem rozpoznawczym. Wskutek tak fałszywego określenia współczesnego prądu dziejowego kursują po dziś dzień rażące swą głęboką nieświadomością twierdzenia, jakoby istniały klasy lub partie, dążące do „równego podziału bogactw”, więc do takiego rozkładu zasobów społecznych, który by musiał naturalnym biegiem rzeczy wrócić pierwej czy później do dawnego stanu nierówności.

Osiągnięcie równości zależy bezpośrednio od poziomu kultury materialnej i duchowej klas upośledzonych. Najbardziej rażące różnice społeczne nie zostaną zniesione, dopóki są niejako uprawnione przez niski poziom cywilizacyjny warstw podległych. Równość sama jest obok tego wynikiem całości systemu gospodarczego, a mianowicie mniej lub więcej dobrej organizacji społeczno-ekonomicznej.

Nikt nie powie, że istnienie równości w stosunkach społecznych samo przez się oznacza wysoki poziom kultury i wysokie formy społeczne. Najlepszym dowodem są społeczeństwa pierwotne. Równość tedy jest zjawiskiem pochodnym, wtórnym i dążenia do niej nie można zgoła poczytywać za istotę współczesnego prądu społecznego.

Co zaś do sprawy przymusu państwowego, to należy sobie przede wszystkim postawić pytanie: czy obecny przewrót dziejowy jest ściśle związany z wzrostem potęgi państwa dzisiejszego lub przyszłego, czy przymus ma być piastunem nowych form społecznych, a władza ich wychowawczynią?

Socjalizm oficjalny, partyjny, jest dziś rzeczywiście we wszystkich krajach autorytarnym, narzucającym się i pragnącym zastąpić jedną władzę przez drugą, w przeciwnym kierunku działającą, centralistycznym i reglamentującym, ale na szczęście nie jest on jedynym rzeźbiarzem form przyszłości, co więcej, jak to postaramy się niżej wykazać, o ile nosi te cechy, o tyle sprzeniewierza się misji dziejowej, którą za swój cel podaje.

Władza państwowa i przymus prawny, za nią idący, odgrywają w życiu społecznym rolę czysto dopełniającą, mianowicie, dopełniającą brak samorzutnej inicjatywy, kooperacji i organizacji społeczeństwa, brak związku w czynnościach zbiorowych oraz solidarności i spoistości wśród jego członków. Im szerszym będzie rozwój wszystkich tych czynników, tym zadanie państwa bardziej sprowadzać się będzie do roli regulatora i stróża bezpieczeństwa publicznego, a więc do roli prostego organu wykonawczego społeczeństwa. Stopień więc interwencji władzy państwowej wobec przeobrażających się form społecznych wzniesie się lub opadnie zależnie od tego, czy samopomoc społeczna organizować się będzie, bronić swoich nowo odczutych interesów, zdobywać systematycznie coraz dalsze posterunki i wprowadzać nowe formy ustroju, czy też będzie apelowała wyłącznie do praw, żądała wmieszania się rządu, dążyła do opanowania władzy i obrócenia jej na swoją korzyść, słowem, czy zda się na opiekę państwa i od niego żądać będzie wprowadzenia nowych form społeczno-ekonomicznego bytu. Pod tym względem tradycje polityczne narodu, stopień jego demokratyzacji i idąca za tym ilość pracy włożonej w samorzutne organizowanie się społeczeństwa, są momentem jedynie decydującym o roli przymusu i władzy w przemianach ustrojowych.

Dla uniknięcia nieporozumień dodać należy, w nawiasie, że nie tylko nowe formy społeczne, ale zwykły nawet postęp uspołecznienia wnosi coraz nowe fakty do kategorii czynów szkodliwych dla bezpieczeństwa i dobrobytu ogółu, a więc karygodnych i podpadających pod rygor prawa i państwa. Dość wspomnieć handel niewolnikami, szantaż, dyfamację, przekupstwa wyborcze, naruszenie przepisów sanitarnych, kolejowych itd. – wszystko to są mniej lub więcej nowe przestępstwa, które nie pociągają za sobą jednak bynajmniej rozszerzenia atrybucji państwowych pod względem jakościowym. Do tej samej kategorii należy prawodawstwo fabryczne, należeć również będzie może w przyszłości zakaz najmu, jako nowej formy niewolnictwa w oczach przyszłych pokoleń.

Jeżeli ani dążenie do równości, ani do realnego państwa nie stanowi istoty współczesnego wielkiego ruchu społecznego, może będzie nią dążenie do zbiorowego władania przez ogół wszystkimi środkami wytwórczymi?

Naprzód fakt, że kopalnie, koleje żelazne, żegluga, banki, fabryki itd. przechodzą na własność zbiorową wielkich towarzystw akcyjnych, musi być z tej formuły wyłączony, bo nie tylko nie przedstawia on form nowego ustroju, ale jest wyrazem, typem klasycznym obecnego. To samo powiedzieć trzeba o państwie, tej jedynej zbiorowości, która dziś wyraża „ogół”. Dopóki państwo obejmuje w monopol pewną gałąź produkcji, może to być korzystnym dla społeczeństwa lub nie, zależnie od warunków, ale w niczym nie narusza ani kapitalizmu, ani najmu, ani wyzysku, i gdyby objęło „wszystkie środki produkcji” postać rzeczy nie o wiele by się zmieniła. Mielibyśmy jednego kapitalistę, wolnego od współzawodnictwa, zamiast masy współubiegających się przedsiębiorców, ale daleko bardziej wszechwładnego, niż cała ich klasa dzisiejsza razem wzięta. Czy ustrój podobny byłby choć cokolwiek wyższy od dzisiejszego? Mielibyśmy wtedy z jednej strony zastęp biurokracji państwowej, obdarzony olbrzymią władzą, nową klasę uprzywilejowaną, rządzącą z zawodu, z drugiej – masę najemników państwowych, pozbawionych własnej organizacji, powiązanych ze sobą tylko przez instytucje centralne i ich filie. Gdzie jest władza, tam jest i wyzysk z góry.

Wyzysk, praktykowany pomiędzy samymi obywatelami, nie mógłby również być zniesionym przy systemie jednego wielkiego przedsiębiorstwa państwowego. Granica pomiędzy upaństwowionymi środkami produkcji i pozostawionymi w prywatnym władaniu środkami spożycia nie da się przeprowadzić ani teoretycznie ani praktycznie. Wytwór pracy ludzkiej nie ma napisanego na czole: czy jest kapitałem, czy nie; zależy to od użytku, jaki się z niego robi. Najwspanialsza galeria prywatna nie będzie kapitałem, jeżeli się z niej dochodu nie ciągnie, garść zaś zboża – ten typowy produkt spożywczy – zasiana i przynosząca plon, będzie już środkiem wytwarzania. Otóż każdy przedmiot użytku może zawsze być zamienionym na usługi i zobowiązania osobiste lub stać się procentującym kapitałem pożyczkowym.

Dla ścisłego przeprowadzenia zasady unarodowienia wszelkiego kapitału wytwórczego państwo zwrócić by się musiało nie przeciwko władaniu pewnymi kategoriami bogactw, bo to nie wystarcza, ale przeciwko czynom ludzkim, to jest kontrolować użytek, jaki z tych bogactw robią ich posiadacze. Nadto musiałoby zmonopolizować nie tylko ziemię, ale wszystkie siły przyrody – co jest niemożliwym. Idzie więc tu nie o unarodowienie wszystkich środków produkcji, ale tych wielkich gałęzi wytwórczych, które, stając się de facto monopolem spółki kapitalistów, mogą bez szkody, a nawet z korzyścią przejść na rzecz gospodarki publicznej. Nie jest to jeszcze ani nowy ustrój, ani nawet drobna część tych przeobrażeń społeczno-ekonomicznych, które się na naszych oczach odbywają.

Jeżeli zatrzymuję się dłużej nad kwestią tej formuły, to nie dlatego, żeby wszyscy socjaliści uważali ją za ścisły wyraz swych dążeń, ale dlatego, że agitujący socjalizm partyjny, u nas zwłaszcza, nie robi sobie skrupułów z podawaniem jej robotnikom i ogółowi jako istoty współczesnego rozwoju i ustroju przyszłości. Rodzą się stąd takie fałsze w umysłach, z dobrą wiarą tę formułę przyjmujących, jak przeświadczenie, że przy unarodowieniu wszystkich środków produkcji robotnik będzie otrzymywał równoważnik całej swojej pracy, jak gdyby państwowa administracja tego rodzaju nie wymagała olbrzymich podatków lub – co gorsza – że ustrój, na tej formule oparty, zależy tylko od pozyskania dla niej większości, że więc praca nad przeprowadzeniem nowych form społecznych sprowadza się do propagandy i agitacji na rzecz stronnictwa, które to właśnie hasło na swym sztandarze wypisało.

Ideał unarodowienia wszystkich środków produkcji dlatego właśnie, że jest ideałem statycznym, którego własni zwolennicy nie mogą w należytych zarysach przedstawić, różni się tym tylko od dawnego socjalizm utopijnego Cabetów[12] i Fourierów[13], że nie jest opracowany w szczegółach. Każda próba tego rodzaju, jak np. u Bellamy’ego[14], stawia go wprost w rzędzie jego poprzedników. Bo, jak widzieliśmy, twierdzenie, że ustrój na tej zasadzie oparty jest naturalnym wynikiem ekonomicznego rozwoju, sprowadza się do skromnego faktu koncentracji wielkich przedsiębiorstw. Jeżeli bowiem skupianie robotników w olbrzymich fabrykach ma samo przez się być zadatkiem czegoś nowego, to jest chyba przygotowaniem klas pracujących do ogólnego ich skupienia w centralnych warsztatach jedynego przedsiębiorcy – państwa.

Współczesny rozwój i ruch społeczno-ekonomiczny nie jest dążeniem do określonego z góry, skrystalizowanego w doktrynie ustroju, bo realny bieg życia dziś już co krok przerastać go będzie; jest on kierunkiem, zjawiskiem na wskroś dynamicznym, prądem dziejowym, słowem stawaniem się nowego społecznego ustroju.

Pod tym względem określenia Belot’a i Durkheima, aczkolwiek niepełne, stawiają kwestię na jedynie właściwym gruncie. Pomimo pewnych zastrzeżeń ze strony autorów, zgadzają się one ze sobą i dopełniają wzajemnie. Zasadnicza różnica pomiędzy ich ujęciem rzeczy a formułą urzędowego socjalizm rzuca się w oczy.

Według utartych poglądów socjalistycznych kapitalizm własnym swym rozwojem przygotowuje i urabia formy przyszłości, koncentracja zaś kapitałów i wielka produkcja czasów nowych są etapami na drodze do kolektywizmu; koncentracja ta i wielka produkcja mają tendencję nieograniczoną, a skoro obejmą należyty zakres stosunków, wtedy scentralizowany w niewielu rękach kapitał prywatny da się przy pomocy aktu prawodawczego przepisać niejako na ogół, to jest na państwo socjalistyczne. Jego już rzeczą będzie przeprowadzić jednolitą organizację pracy, w danym wypadku zastępy robotników, zrzeszanych przez wielkie przedsiębiorstwa, połączyć w jednym ogólnym, obejmującym całą produkcję przedsiębiorstwie narodowo-państwowym2.

W tym szkicu przyszłego rozwoju ekonomicznego przeciwstawienie świadomej organizacji pracy panującemu dziś indywidualizmowi, bezładnym, rozproszonym funkcjom społecznym, które było punktem wyjścia całego ruchu, zeszło na plan drugi. O świadomym, samorzutnym organizowaniu funkcji społecznych i wyprowadzeniu ich ze stanu obecnego rozproszenia – nie ma mowy, wszystko odbywa się z góry, trybem przedsiębiorstw prywatnych, a następnie państwowych.

Tryumf zasady solidarności nad konkurencją i walką klas nie mógłby nawet znaleźć miejsca w dzisiejszych schematach socjalistycznych programów, w których coraz wyraźniej góruje jedno hasło: przez walkę do władzy!

Jakaż więc jest istota współczesnego procesu dziejowego, stanowiącego tak zwaną kwestię socjalną?

Zwróćmy się do faktów.

Pod wpływem wszechświatowego handlu, nagromadzonych tą drogą bogactw oraz wywołanych podniesieniem całego życia ekonomicznego wynalazków technicznych, powstała produkcja rynkowa i wielki przemysł. Dawne formy polityczno-społeczne ze swą ścisłą organizacją stanową, z państwem na usługach zamkniętej klasy panującej, nie dawały ani pola, ani miejsca dla dojrzałej kulturalnie burżuazji. Rozbito je.

Jednostka ludzka, wyzwolona z pęt krępujących, które na nią wkładały silne organizacje społeczne, religijne, zawodowe i stanowe, rzuconą została na pastwę współzawodnictwa i walki o byt osobisty. Społeczeństwo zostało zatomizowane3.

Powstał ustrój, będący wyłącznie na usługach silnych przeciwko słabym, bo tylko silni społecznie iść mogą samopas; dla słabych dwie są drogi wyjścia w podobnym odmęcie rozpasanego indywidualizmu: zależność, to jest szukanie oparcia u silnych, choćby w formie współczesnej niewoli ekonomicznej, lub solidarność upośledzonych, szukanie oparcia w korporacjach, które niegdyś tak dzielną dawały obronę klasom pracującym przeciwko samowoli arystokracji rodowej. Prawodawstwo burżuazyjne, zaraz po dojściu do władzy, usiłowało przeciąć tę drugą drogę klasom pracującym przy pomocy różnych ograniczeń legalnych, dotyczących szczególnie prawa zgromadzeń, zmów, stowarzyszeń i korporacji zawodowych. Demokracja złamała ten opór, a nie było to tylko zdobycie praw obywatelskich na równi ze swobodą słowa i wyznań, ale i uzyskanie możności wznoszenia zrębów nowej organizacji społecznej.

Dziś powstają te zręby na całej linii pod postacią związków zawodowych. Jest to początek organizacji pracy, a zarazem droga, na którą wejść musi każdy racjonalny program rozwiązania kwestii społecznej. Czy nie ma tu powrotu do form przeszłości, jak tego rzeczywiście pragną reakcjoniści przedrewolucyjnego typu? I czym się różnią związki zawodowe współczesne, z ich stałym dążeniem do przemienienia się w organizacje ogólne i obowiązkowe – od średniowiecznych korporacji cechowych? Różnica przede wszystkim na tym polega, że tamta organizacja była stanową, obecna zaś nosi charakter klasowy. Stan i klasa, te pojęcia tak często ze sobą mieszane, odpowiadają dwóm zupełnie różnym typom zgrupowań społecznych i należą do dwóch odmiennych okresów dziejowych. Niezależnie nawet od urodzenia, które przytwierdzało niegdyś z góry człowieka do danej grupy, stan pochłaniał całą jego osobowość cywilną i publiczną, domową i towarzyską, zawodową i polityczną. Jednostka podlegała prawom swego stanu, jego obowiązkom, obyczajom, nawet moralności. Klasa, jako nowoczesna forma społecznego zróżnicowania, obejmuje tylko cząstkę osobowości człowieka, jak w danym razie tę, która określa się przez charakter udziału jednostki w produkcji społecznej. Z chwilą wprowadzenia powszechnego głosowania nawet osobowość polityczna robotnika traci swój klasowy charakter i przybiera charakter ogólno-obywatelski.

Ewolucja od stanu do klasy, z towarzyszącą jej specjalizacją ogniw społecznych, jest jednym z przejawów socjologicznego prawa rozwoju, które stwierdza przechodzenie różnic organicznych pomiędzy grupami społecznymi w różnice natury czysto funkcjonalnej. Wobec tego, zawodowa organizacja pracy wyłącza wszelką reglamentację, z wyjątkiem specjalnego swego zakresu interesów zawodu, terminatorstwa, normalnego dnia pracy, warunków zarobkowych itp.

Stanowa organizacja cechów łączyła w jedną organiczną i hierarchiczną zarazem całość przedsiębiorców (majstrów) i robotników (czeladników), i podporządkowywała drugich pierwszym. Klasowa organizacja zawodowa przypuszcza również organizację przedsiębiorców, ale równoległą i równoprawną. Zachodzi pytanie: czy leży to w interesie robotników, aby ostatnia została uprawnioną i podniesioną niejako do godności instytucji publicznej? Bezwątpienia tak. Naprzód syndykaty przedsiębiorców są nieuniknione z chwilą powstania zawodowej organizacji robotniczej w danej gałęzi, skoro zaś istnieją, klasa pracująca zyskać tylko na tym może, jeżeli stosunek wzajemny kapitału i pracy będzie uregulowany pod opieką prawa, decyzje wspólne będą obowiązujące dla wszystkich zainteresowanych, a sądy rozjemcze będą rozstrzygały wszystkie sprawy sporne. Wtedy nadużycia i gwałty z jednej strony, bojkotowania i rozruchy fabryczne z drugiej ustępują miejsca prawnemu załatwianiu sporów, a zmowy, tak rujnujące dla robotników, a często tak szkodliwe dla przemysłu, tracą rację bytu.

Koniecznym jednak po temu warunkiem jest, żeby wolne związki zawodowe rozwinęły się do tego stopnia, by prawo usankcjonowało tylko rzeczywisty stan rzeczy, czyniąc je obowiązkowymi dla wszystkich robotników i przedsiębiorców danego zawodu.

Przyszłe postępy ruchu zawodowego można sobie przedstawić konkretnie na programie, jaki sobie nakreślił w Szwajcarii. Związki lokalne łączą się w federacje prowincjonalne, na których czele stoją komisje, złożone z równej liczby przedstawicieli przedsiębiorców i robotników, te znów mają swe centralne organy federacyjne dla każdego związku, obejmujące kraj cały i rozstrzygające kwestie sporne w ostatniej instancji. Decyzje związków mają moc prawa dla wszystkich przedsiębiorców i robotników danego fachu na przestrzeni terytorialnej, podległej ich kompetencji.

Jest to organizacja ekonomiczna, ściśle odpowiadająca politycznemu ustrojowi demokratycznej federacji, i taką być powinna, jeżeli ma odpowiedzieć swemu zadaniu.

Pozostaje jeszcze kwestia pierwszorzędnej wagi dla przyszłości form społecznych, kwestia robotników niefachowych lub nie dających się pomieścić w żadnym z istniejących związków. Odrębne związki wyrobników powstaną prawdopodobnie najpóźniej. Wtedy poza ramami organizacji pracy pozostaje tylko pauperyzm, to jest ci, co nie umieją, nie mogą lub nie chcą pracować, dopóki nie obejmie ich w odpowiednie instytucje ściśle polityczna organizacja gminy.

Związki zawodowe, obowiązkowe i ogólne zawierają już w sobie początki przynajmniej rozwiązania najbardziej palących zagadnień z dziedziny organizacji pracy.

Współzawodnictwo pomiędzy robotnikami upada, a z nim i obniżanie płacy przez tych, co mają mniejsze potrzeby. Kwestia terminatorstwa i odpowiedniego wyboru zawodu upraszcza się znacznie, gdyż federacja związków uprzedzić może przepełnienie w danej gałęzi. W okresach bezrobocia robotnicy mogą dzielić pracę pomiędzy wszystkich i rozkładać przez to niedobór na ogół, bez obniżania płacy przez niskie oferty wydalonych. Wtedy dopiero prawo do pracy może przestać być pustym hasłem. Dozór nad leniwymi i nie wypełniającymi swych zobowiązań robotnikami, sprawowany przez kolegów po fachu, jest ściślejszy, a zarazem pozbawiony charakteru policyjnego, jak o tym świadczy już zresztą dzisiejsza praktyka związków zawodowych. Na koniec walka pomiędzy kapitałem i pracą prowadzi się trybem zorganizowanym, a każde zwycięstwo klasy robotniczej otrzymuje sankcję prawną.

W dalszym swym rozwoju organizacja związków zawodowych brać może na siebie funkcje, które socjalizm dzisiejszy pragnie włożyć na barki przyszłego państwa. Mam na myśli przede wszystkim przejście od organizacji pracy do organizacji produkcji, na którą klasa robotnicza musiałaby wtedy bezpośredni wpływ wywierać. Po długoletniej praktyce polubownego lub prawnego załatwiania sporów pomiędzy pracą a kapitałem, po usunięciu nie tylko wszelkich nadużyć, ale samego wyzysku w dzisiejszej jego formie, to jest po zredukowaniu dochodu przedsiębiorcy do normalnej stopy procentowej od wyłożonego kapitału, obecny antagonizm pomiędzy przedsiębiorcami i robotnikami straciłby charakter osobisty i umożliwił wspólne regulowanie produkcji oraz zapobieganie kryzysom, tak zgubnym dla stron obu. Wtedy przyszedłby czas na organizację bezpośredniego zbytu wytworów spożywcom, bez pośrednictwa spekulacji handlowej.

Jak widać z powyższego, organizacja pracy, stanowiąca podwalinę w rozwiązaniu kwestii jej stosunku do kapitału przemysłowego, nie ma nic wspólnego ani z koncentracją kapitałów, ani
z rozwojem wielkiej produkcji, które niby mają w sobie nosić zadatki przyszłego ustroju. Tylko wprowadzenie maszyn i ulepszeń technicznych, słowem zwiększenie wydajności pracy uznać należy za objaw bezwzględnego postępu. Ale zwiększenie wydajności pracy a rozwój wielkiego kapitalizmu – to dwie rzeczy różne.

Związki zawodowe powstawały dotąd zupełnie niezależnie od mniemanej „szkoły kooperacji”, jaką sama przez się ma wytwarzać produkcja fabryczna. Najpierwsze utworzyły je w wielu krajach takie zawody, jak zecerzy, pracujący w warsztatach, zegarmistrze i pokrewnych zawodów rękodzielnicy, pracujący często w domu, słowem robotnicy z wyższą kulturą, choćby nie zrzeszeni w wielkich przedsiębiorstwach przemysłowych. Pierwszym warunkiem uspołecznienia i zdolności do kooperacji jest oświata, szkołą – praktyka życia zbiorowego i stowarzyszeń na wszystkich polach, we wszystkich dziedzinach życia społecznego.

Czy stosunek pracy do kapitału przemysłowego wyczerpuje zakres anarchii i rozpasanej walki o byt, które zapanowały pod wpływem systemu kapitalistycznego? Bynajmniej. Istnieje jeszcze druga strona sprawy. Jak cały mechanizm produkcji służy nie potrzebom społeczeństwa, ale jednej klasie i jej zyskom prywatnym, tak samo cały mechanizm spożycia służy nie interesom społeczeństwa, chociaż spożycie jest celem ostatecznym całej ekonomii, ale interesom jednej klasy – pośredników. Każdy produkt, opuszczający warsztat lub fabrykę, przechodzi z rąk do rąk, a zarazem rośnie w cenie na każdym etapie, a całą tę nadwartość opłaca spożywca. Łatwo udowodnić cyframi fakt, ogólnie zresztą znany, że zyski przedsiębiorcy przemysłowego są w ogóle mniejsze od zysków przedsiębiorców handlowych, a różnica dochodzi często do rozmiarów krzyczących.

Publiczność płaci nie tylko za rzeczywiste usługi, które jej pośrednik oddaje, ale przede wszystkim za zręczność, z jaką umie wyzyskiwać jej potrzeby. Dodajmy do tego fikcyjne pośrednictwo, które się nazywa spekulacją, a na koniec grę giełdową, która drogą prostego rozboju pochłania oszczędności wszystkich, a będziemy mieli drugą stronę kwestii socjalnej. A ona to daleko skuteczniej i prędzej, niż przedsiębiorstwa przemysłowe, doprowadza do zdobycia wielkich fortun i tworzy wielkie nierówności społeczne. Nie przemysł wytworzył miliarderów współczesnych, ale spekulacja, operacje bankowe i gra giełdowa. Wraz z powstaniem towarzystw akcyjnych klasa wielkich fabrykantów dąży do zaniku, a kapitał bezimienny rzuci z czasem całą fabryczną produkcję do nóg wielkich finansistów współczesnych.

Dziwnym zbiegiem okoliczności stronnictwa socjalistyczne albo zajmują się bardzo mało, albo, jak u nas na przykład, zupełnie się nie zajmują tą stroną kwestii socjalnej. Czy dlatego, że Marks nie podał analizy kapitału spekulacyjno-handlowego, czy dla innych przyczyn ubocznych, dość, że cały atak socjalistów skierowany jest przeciwko fabrykantom, około tego obracają się programy, propaganda i agitacja, a sama istota współczesnego kapitalizmu pozostaje niezrozumiałą dla mas i czeka, aż przyszłe socjalistyczne państwo jednym zamachem kres mu położy.

O ile dziś spekulacje giełdowe ukrócić się dają tylko przez ogólną decentralizację polityczną i ekonomiczną, oraz drogą legalnych ograniczeń i odpowiedniego systemu karnego, o tyle wyzysk handlowy i spekulacje na oszczędności ludowej zasługują na walkę nie mniej energiczną, niż wyzysk przedsiębiorczy. Spożywcami są wszyscy, a klasy pracujące, jako najliczniejsze i rozporządzające najmniejszym budżetem osobistym, są najbardziej tym zainteresowane. Jeżeli podniesienie płacy uważa się za ważną zdobycz w życiu robotnika, czy nie równie ważnym będzie zmniejszenie wyzysku pośredników i obniżenie wydatków na życie? Tryb walki – zawsze ten sam, przeciwstawienie indywidualności – kooperacji, siły stowarzyszonej; będąc środkiem natychmiastowego polepszenia bytu, jest ona zarazem zaczątkiem nowych form społecznych. Idzie o stosunek bezpośredni pomiędzy producentami i spożywcami i o pozostawienie w kieszeniach ostatnich zysków, ściąganych obecnie przez nieprodukcyjnych pośredników. Stowarzyszenia spożywcze ogłoszono za paliatywy, za „niewinne głupstwa”, na które z uśmiechem pogardy patrzą ci, co są przekonani, że dla rozwiązania wszystkich kwestii społecznych dość popierać partię socjalistyczną. Każdy środek zastosowany na małą skalę będzie paliatywem, gdyż odosobnione stowarzyszenie przynosi korzyść bezpośrednią tylko stowarzyszonym. Ale inna rzecz, kiedy ruch kooperacyjny obejmuje masy i łączy się w jeden narodowy związek. Wtedy handel, przynajmniej handel produktami pierwszej potrzeby, upada, a w odpowiedniej sferze gospodarczej producenci wytwarzają na zamówienie. Jest to znów system przedkapitalistyczny, ale zastosowany do form społecznych przyszłości.

Jeżeli ruch kooperacyjny stowarzyszeń spożywczych i kredytowych nie usunie ze społeczeństwa wyzysku i spekulacji w całej ich rozciągłości, to przynajmniej ustrzec od nich może klasę, najbardziej tego potrzebującą, klasę pracowników. Byłoby utopią kreślić dalsze horoskopy tego ruchu dopóki, jak u nas na przykład, nic prawie na tym polu nie zrobiono; na każdy dzień starczy własna jego troska. Dość zauważyć, że zetknięcie się ruchu zawodowego producentów z ruchem spółdzielczym spożywców w jednej ogólnonarodowej organizacji gospodarczej usuwa to, co nazywamy kwestią socjalną w dzisiejszej jej formie. Wtedy być może przyjdzie czas na ogólne prawodawcze akty, sankcjonujące nowe ustosunkowanie sił społecznych i utrwalające raz na zawsze zdobyte już pozycje. Polegałyby one na zlaniu się wielkich organizacji, reprezentujących odrębne funkcje społeczeństwa, w jedną narodową całość. A rola państwa ograniczałaby się zawsze tylko do regulowania, uprawniania i uogólniania form nowych, oraz do strzeżenia ich od możliwych nadużyć.

Przy demokratyczno-federacyjnej formie ustroju, nie tylko politycznego, ale i ekonomiczno-społecznego, środkiem ciężkości gospodarczego życia staje się nie państwo, ale gmina. Oprócz klasycznych swych zadań na polu kultury, ekonomii, higieny, filantropii i administracji, ma ona specjalną nadto misję w organizacji ustroju, opartego na dobrowolnym współdziałaniu. Jest to łączenie całego spółdzielczego ruchu na danym terytorium w jedną polityczną i autonomiczną całość. Tylko przez gminę i w gminie organizacja obywateli może być całkowitą, to jest obejmować te warstwy najniższe, które z jakichkolwiek powodów w regularnych stowarzyszeniach wytwórców i spożywców miejsca by sobie nie znalazły. Jej na koniec jest zadaniem podnieść do należytej potęgi rozwijającą się ciągle tendencję do bezpłatnego dostarczania obywatelom urządzeń i dogodności, przechodzących siły prywatne. Ściśle biorąc, nie są one bezpłatne dla wszystkich, gdyż ogół na nie łoży, mogą jednak i powinny być bezpłatne dla użytkujących, skoro dotyczą najpierwszych potrzeb. Do gmin tylko, nie do państwa, należeć może w przyszłości rozszerzenie tego komunizmu w użytkowaniu, jaki dziś widzimy w dostarczaniu wody, światła, urządzeń zdrowotnych itp., na zaspokojenie niezbędnych potrzeb życiowych wszystkich, którzy zechcą z tego korzystać. Niewątpliwie, mogą się okazać znaczne różnice pomiędzy gminami pod względem zamożności i dobrobytu, sprowadzają się one jednak do różnic w środkach spożycia, tym razem zbiorowych, to jest do nierówności, których zcentralizowane państwo socjalistyczne nie mogłoby usunąć nawet pomiędzy jednostkami.

Różnica programów rozwiązania dzisiejszej kwestii społecznej sprowadza się właściwie do tego: czy organizacja społeczeństw w przyszłości przybierze typ jednego wielkiego przedsiębiorstwa z państwem na czele, czy jednej wielkiej asocjacji wytwórczej i spożywczej zarazem?

W jakim stosunku stoi socjalizm urzędowy, partyjny do tego ostatniego programu społecznego? Zaznaczyłem już wyżej, że nosi on w różnych krajach bardzo różny charakter, w ogóle jednak powiedzieć można – że i teoretycznie i praktycznie stoi on na przeciwnym punkcie widzenia, że i ten program i idąca za nim działalność powstały bez jego współudziału i że stara się on tylko wyzyskać jej owoce na swoją korzyść. Ruch cały niemal w powyższym zakresie jest dziełem kierunków, prądów lub stronnictw demokratycznych, nie zawsze zresztą występujących pod tym mianem, ale zawsze działających w myśl powyższego programu.

Organizacje robotnicze zawodowe powstawały, rozwijały się i dochodziły do znacznej potęgi zupełnie niezależnie od socjalistycznego ruchu, a ten następnie albo je opanowywał, albo dyskredytował, albo – w rzadkich wypadkach – popierał usiłowania innych stronnictw do nadania temu prądowi planu i ogólnego programu. Ruch kooperacyjny zawsze był obcym socjalizmowi, co gorsza, ten ostatni, obniżając go w oczach robotników i odmawiając mu wszelkiego samoistnego znaczenia, powstrzymywał tylko jego rozwój.

Jeżeli rozwiązanie kwestii społecznej polegać ma na zasadniczej reorganizacji ustroju współczesnego, co stanowi rzeczywiście konieczny warunek usunięcia głębokich dzisiejszych niedomagań, to reorganizacja ta nie odbędzie się bynajmniej drogą bezwiednej, organicznej, fatalnej jakiejś ewolucji form kapitalistycznej gospodarki, bo żadna ewolucja sama typu swego nie znosi, tylko go utrwala, potęguje i rozszerza. Przeobrażenie ustroju jest procesem świadomym, budującym, wznoszącym nowe formy społeczne w łonie starych. Istota jego nie sprowadza się do kwestii władania mniej lub więcej zbiorowego, ale do kwestii takiej lub innej organizacji całej gospodarki społecznej, bo akt prawny władania może być tylko stwierdzeniem zdobytej już rzeczywistej siły ekonomicznej klas pracujących. Ruch socjalistyczny, dążąc do objęcia władzy w przyszłym własnym państwie, przygotowuje siłę polityczną do przeprowadzenia zmiany dzisiejszego systemu władania, ale nie zajmuje się wcale rozwojem nowych form ekonomiczno-społecznych, przez co nie tylko staje w sprzeczności z własną teorią materializmu dziejowego, ale sprowadza całą, w najwyższym stopniu złożoną kwestię społeczną do walki o władzę, o panowanie, a więc do postawienia klasowego państwa proletariatu na miejsce klasowego państwa burżuazji. Wiadomo, że walka prowadzi do naśladowania przeciwnika, ale kto nic nie wnosi do skarbnicy cywilizacji prócz tego naśladownictwa, nie ma prawa występować w roli rzecznika form przyszłości.

 

II. Charakter dzisiejszego socjalizmu polskiego

Polskie stronnictwo socjalistyczne doszło dopiero od lat kilku (od r. 1893) do pewnej jednolitości, odtąd też tylko mówić można o jego programie i charakterze ogólnym, niezależnie od różnic często znacznych pomiędzy odłamami partii w trzech zaborach. Organem stronnictwa, przedstawiającym ten charakter ogólny ruchu, jest wychodzący w Londynie „Przedświt”. W numerze 5 z r. 1893 tego pisma znajdujemy program „Polskiej Partii Socjalistycznej”, który służyć ma za wyraz dążeń całego stronnictwa. Program ten, obowiązujący po dziś dzień, rzuca pewne światło na stanowisko socjalizmu polskiego względem zagadnień powyżej poruszonych.

Streszczenie charakteru ogólnego dążeń zawiera się w słowach następujących:

Polska partia socjalistyczna w dążeniach swych występuje nie jako sentymentalny (!) architekt (?) społeczny, ale jako świadoma organizacja polityczna mas pracujących. Idzie jej zatem przede wszystkim o zdobycie władzy politycznej dla proletariatu i przez proletariat”. Ogół jest więc z góry uprzedzony, żeby się od stronnictwa socjalistycznego nie spodziewał żadnej budującej pracy o głębszej doniosłości społecznej, żadnej działalności, podnoszącej społeczeństwo na wyższy stopień kultury i cywilizacji, żadnego przygotowania mas do ustroju przyszłości, opartego na solidarności, kooperacji i organizacji, żadnych usiłowań wznoszenia nowych form ustroju ekonomicznego – bo tu wyraźnie użyteczność publiczna mierzy się użytecznością partyjną, a ta jest dążeniem do władzy i niczym więcej. Z tego wypływa, że stronnictwo socjalistyczne nie ma żadnego planu ani programu rozwiązania kwestii socjalnej. I tak jest rzeczywiście.

Program ekonomiczny zawarty jest w dwóch punktach: 1. prawodawstwo pracy, 2. stopniowe uspołecznienie ziemi, narzędzi produkcji i środków komunikacji. Wiemy już, co ten drugi punkt znaczy w programie „możliwym na dziś do urzeczywistnienia”: jest to po prostu dążenie do monopolów państwowych. Znajdujemy również cały ustęp, dotyczący związków zawodowych, ale w rubryce… taktyki partyjnej. Brzmi on dosłownie: „Organizacja masowa. Zważywszy, że warunki polityczne zaboru rosyjskiego nie pozwalają na planowe i skuteczne organizowanie mas proletariatu w formie związków zawodowych, kas oporu itp. Zważywszy jednak, że ruch zawodowy jest jednym z tych, które go najbardziej uświadamiają w codziennych interesach klasowych; zważywszy, że nawet przy tajnej organizacji przedstawia on dogodność techniczną – zadaniem partii socjalistycznej jest wytworzenie spośród uświadomionych dostatecznie robotników każdego zawodu grup agitatorów (podkreślone w tekście), znających dokładnie stosunki swego fachu; ci ostatni prowadziliby samodzielnie sprawy, dotyczące codziennej walki danego zawodu z klasą kapitalistów i służyliby zarazem za pośredników pomiędzy partią a masami proletariatu”. Zdawałoby się, że stronnictwo, przypisujące sobie dość siły do zdobycia władzy w naszych warunkach, powinno by mieć również dość siły do przeprowadzenia organizacji związków zawodowych, a przynajmniej nie zasłaniać się z góry niemożliwością w najkardynalniejszym punkcie spraw robotniczych, bo związki zawodowe mogłyby, po pewnym czasie pracy, wywalczyć sobie, nawet w zaborze rosyjskim, prawo legalnego istnienia, skoroby tajne ich istnienie stało się powszechnym. Ale na to trzeba przyznawać im głębsze znaczenie, niż „uświadamianie co do codziennych interesów” i dogodność techniczna. Nie jest więc to żaden ruch zawodowy, ale zakładanie grup agitatorów partyjnych, którzy mają „prowadzić” masy robotnicze. Wszystko tu jest zrozumiałe: przygotowywanie nowych form ustroju ekonomicznego (chyba doskonalenie starych) pozostawia się kapitalizmowi, bo stronnictwo, mające przedstawiać proletariat, zajęte jest pracą nad zdobywaniem władzy, przede wszystkim nad robotnikami, a przez nich nad resztą społeczeństwa.

Nie zaszkodzi mimochodem zestawić programu tego z odpowiednim punktem programu stronnictwa demokratyczno-narodo-wego, któremu ze strony socjalistycznej zarzucono brak dążeń ekonomicznych. Otóż w broszurze4 w dziale VII, zatytułowanym: „Walka o interesy ekonomiczne ludu”, oprócz pracy nad jego uświadomieniem, zaprawianiem do wyzyskiwania istniejących praw i domaganiem się reform ustawodawczych, jak rozszerzenie prawodawstwa fabrycznego, program stawia stronnictwu za zadanie: „rozpowszechnianie między ludem form działania, w których wyrabia się samodzielność i solidarność społeczna, a więc działania zbiorowego, przede wszystkim w stowarzyszeniach i spółkach kredytowych, zarobkowych, spożywczych, zawodowych itp.; organizowanie samoistnej działalności ludu, prowadzącej skutecznie do doraźnej obrony jego interesów”. Nie tylko ten ustęp programu, ale całość jego i charakter dotychczasowej działalności dowodzą jasno, że stronnictwo demokratyczne nie upatruje swego tryumfu w dojściu do władzy, ale we wcieleniu w ustrój społeczny swoich zasad.

Chociaż program ten jest czysto dynamiczny, określający kierunek dążeń, nie zaś formy statyczne danego okresu, chociaż zajmuje się wyłącznie najrealniejszymi zadaniami chwili bieżącej, możliwymi do urzeczywistnienia dzisiaj już, i to nie tylko w zasadzie teoretycznie, ale praktycznie, pomimo to zarysowuje on już wyraźnie, jaką drogą kroczyć zamierza stronnictwo demokratyczne w podnoszeniu mas ludowych do wyższych form społecznego bytu.

Mówiąc na początku o socjalizmie w ogóle, nie wspominałem nic o kwestii „klasowości” – i nie bez powodu. Jeżeli pod nazwą socjalizm, w szerokim tego słowa znaczeniu, rozumieć będziemy dziejowe przeobrażenie stosunków społecznych, które na miejsce anarchii w produkcji, niesprawiedliwego podziału bogactw, ustroju klasowego i dyktatury burżuazji – postawi ustrój, oparty na organizacji pracy i produkcji, zniesieniu wyzyskiwania człowieka przez człowieka, zastąpieniu różnic klasowych przez różnice w uzdolnieniu, na usunięciu wszelkiego panowania jednej części społeczeństwa nad drugą – to socjalizm uznać wtedy musimy za anty-klasowy w socjologicznym tego słowa znaczeniu, a w żadnym razie klasowości nie postawimy pomiędzy podstawowymi zasadami jego dążeń. Mówiąc jednak o socjalizmie partyjnym, musimy to uczynić. Podniesienie klasowości do godności zasady, idei niemal, przenikającej najdrobniejsze szczegóły myśli socjalistycznej, przypisać należy Marksowi i Engelsowi. Oni to i ich zwolennicy zrobili z niej oś, około której obraca się historia, socjologia, polityka, moralność, nawet w ustach niektórych nauka i sztuka. Co gorsza, nie jest to tylko naukowa idea fixe, ale dążenie, program, chęć ugruntowania i pogłębienia klasowości do możliwych granic. Nasz socjalizm celował w tym zawsze i prześcigał, jak to zwykle bywa, swych mistrzów na tym polu.

Przedziały pomiędzy grupami i nierówności społeczne istniały zawsze, ale im dalej sięgamy w przeszłość, tym one były głębsze, wszechstronniejsze, bardziej organiczne. Postęp jest ciągłą, stopniową niwelacją tych różnic. Przechodząc od kast do stanów, od stanów do klas, widzimy, że zakres stosunków i spraw społecznych, objętych przez każde z tych zgrupowań, zacieśnia się coraz bardziej, rozszerza się natomiast zakres stosunków, w których się ugruntowuje równość społeczna i wspólność cywilizacyjnego dorobku. Jest to prąd dziejowy, który nazywamy demokratyzowaniem się społeczeństw.

Stany tym się różniły od klas, że pierwsze były objawem organicznego zróżnicowania społeczeństwa, obejmującego prawa publiczne i prawa cywilne, pozycję społeczną i kulturę, tak że pomiędzy stanami żadnej niemal wspólności interesów nie było, dlatego to przy ustroju stanowym nie mogła się jeszcze rozwinąć narodowość współczesna, opierająca się właśnie na tej wspólnocie, nietkniętej przez przeciwieństwa społeczne. Różnice klas są mniej głębokie od różnic stanowych, bo postęp niwelacyjny i rozwój wspólnej narodowej kultury zrobiły swoje. Klasy są zróżnicowaniem bardziej funkcjonalnym, niż organicznym, bo różnice stanowiska społecznego nie dotyczą już ani praw publicznych, ani cywilnych, ani kultury, ale jedynie faktu rozporządzania kapitałem5. W ustroju klasowym miejsce zniesionych przywilejów stanowych zajęła wspólność urządzeń, rozszerzyła się równość praw, wzrosła jednakowość interesów i kultury i na tym tle rozwinąć się mogła narodowość współczesna. Nie jest to wspólność interesów klasowych, jak niektórzy naiwni imputują, ale wspólność interesów narodowych, obywatelskich i ludzkich, o ile one klasowymi nie są. Tylko wobec takiego a nie innego rozwoju socjologicznego mówić można o zaniku lub zniesieniu w przyszłości ustroju klasowego.

Błędem socjologicznym jest twierdzenie Marksa i Engelsa w Manifeście komunistycznym, że „historia wszystkich dotychczasowych społeczeństw jest historią walk klasowych”; jest ona również historią postępu uspołecznienia, wzrostu solidarności, zrównania kast, stanów i klas, procesem konsolidacji wewnętrznej społeczeństw6. Twórcy współczesnego partyjnego socjalizmu usunęli mu spod nóg jedną z najważniejszych jego podstaw socjologicznych, spaczyli zasadniczą jego ideę, bo to, co było dotąd zawsze dziejową podstawą społeczeństw, prawem ich bytu, zniknąć ni stąd ni zowąd nie może. Cóż mówić o tych, którzy tak głęboko pragnęliby wyodrębnić proletariat w teorii i w praktyce, że byłby on wtedy już nie klasą, ale stanem, grupą organicznie wyosobnioną spośród całości społeczeństwa?

Burżuazja weszła na arenę dziejową jako stan, ale idea jej, idea liberalizmu, głosiła zniesienie stanów, zrównanie wszystkich i dlatego była na swój czas wielką, postępową, cywilizacyjną. Socjalizm występuje na arenę dziejową, jako ruch klasy robotniczej, ale o ile ogłasza klasowość jako swoją ideę przewodnią, o ile podaje jako cel swych dążeń dyktaturę proletariatu i chce postawić jego rządy na miejsce rządów burżuazji, o tyle jest egoistycznym, antydemokratycznym i reakcyjnym w swej istocie. Idea klasowości jest wytworem na wskroś burżuazyjnym i nie do niej przyszłość należy.

Istnienie klas i antagonizmu pomiędzy nimi jest faktem, z którym liczyć się trzeba, który istnieć musi w imię cywilizacji, dopóki i o ile istnieją przywileje, ucisk i wyzyskiwanie, ale tylko w tym zakresie, w jakim istnieją, i na to tylko, aby, walcząc z niesprawiedliwymi urządzeniami, służył za bodziec do wznoszenia nowych, sprawiedliwszych, i ginął stopniowo wraz z ich postępem. Taką jest klasowość demokracji, faktyczną, ale nie ideową. Opiera się ona na klasach pracujących, których rola społeczna, dziejowa i cywilizacyjna polega właśnie na stopniowym znoszeniu form klasowego ustroju wraz z towarzyszącymi im przeciwieństwami i na wznoszeniu nowych urządzeń, na solidarności opartych; dlatego to rola jej jest na wskroś narodową.

Klasowość ma jeszcze jedną nieodłączną stronę polityczną swych dążeń: mierzy ona wszystko swoją miarką, potrzeby wspólne ogółowi społeczeństwa jako całości przyznaje o tyle, o ile one odpowiadają specjalnym jej potrzebom, słowem stawia interesy klasowe ponad dobro i interesy narodu. Takim było zachowanie się szlachty w czasach upadku Polski, taką jest polityka ugodowa dzisiejszej burżuazji, wyrzekająca się walki o prawa narodowe i dążenia do niepodległości. Opinia socjalistyczna nieraz z tego właśnie punktu widzenia krytykowała ostro egoizm klas panujących, ale niektórzy jej przedstawiciele, mówiąc o klasowych interesach proletariatu, podnoszą taki sam egoizm do godności teorii. Twierdzenie, że proletariat wyłącznie dlatego dąży do niepodległości Polski, aby uzyskać większą swobodę dla socjalistycznego ruchu, robienie z każdego zadania cywilizacyjnego kwestii klasowego interesu, a z zasad samych – kwestii interesu partyjnego, są to wszystko objawy zdziczenia umysłowego pewnej warstwy naszej inteligencji, właściwego tylko rozkładającym się pierwiastkom społecznym. Nie przedstawia to zresztą nic groźnego, bo nie odpowiada żadnym warunkom realnym: pojęcie klasy („proletariatu”) jest tu po prostu tylko zwrotem stylowym, we wszelkich bowiem tego rodzaju sprawach jest i może być mowa co najwyżej o stronnictwie, które nie ma prawa nikogo oprócz siebie reprezentować. Ten system „reprezentacji” czyli właściwie symbolizacji jest dzielnym środkiem propagandy, a zarazem zabijania myśli politycznej. Spotykamy się z takim, mniej lub więcej jasno wyrażonym rozumowaniem: czynnikiem jedynie cywilizacyjnym, któremu przodownictwo i rola naczelna w społeczeństwie z zasady przypada, jest proletariat, ten jest uosobiony w warstwie robotników fabrycznych, tę warstwę reprezentuje ruch socjalistyczny, który na koniec znajduje jedyny swój wyraz w stronnictwie politycznym. Wszystkie te pojęcia: proletariat, robotnicy, socjalizm, partia, są uważane za równoznaczne i wysuwane w miarę potrzeby. Taka gra słów ma powodzenie wśród pewnej części inteligencji, dla której życie publiczne obraca się wyłącznie w sferze pojęć oderwanych. Inteligencja ta przy swym braku wykształcenia politycznego nie czuje zupełnie, że zastosowanie tej zasady w życiu politycznym – a popęd w tym kierunku jest wielki – dałoby w rezultacie czterostopniowe przedstawicielstwo interesów, to jest wnosiło w nasze początkujące życie publiczne nowy antydemokratyczny i reakcyjny pierwiastek.

Jeżeli porównamy ze sobą dwa prądy popowstaniowe naszego ruchu, które u samych już jego początków zaznaczyły swoją dwoistość, mianowicie socjalizm i demokrację7, to zasadniczy ich charakter da się określić jako stosunek wprowadzania w życie dogmatu do wprowadzania w życie metody.

Socjalizm wyprowadza nie tylko swój program, ale potrzeby i dążenia klas pracujących, samo nawet określenie stanu naszego społeczeństwa i sił w nim tkwiących, z pewnej, ściśle określonej teorii. Ponieważ teoria ta powstała nie na naszym gruncie i nie została do niego pod żadnym względem przystosowaną, wszystkie wyprowadzane z niej dedukcyjne wnioski opierają się nie na tym, co jest, nie na stosunkach rzeczywistych, ale na tym, co by powinno istnieć w myśl przyjętych przesłanek. W takich warunkach zgodność programu z rzeczywistymi potrzebami społecznymi jest rzeczą przypadku, a jako program żądań mógłby on równie dobrze figurować w każdym prawie innym kraju. Stąd o kwestiach najbardziej palących, o walce z uciskiem narodowościowym, o polityce ekonomicznej narodu i o niezależności gospodarczej od zaborców, o podnoszeniu poziomu wykształcenia politycznego ludu, ba! nawet o pracy nad poprawą jego bytu (poza walką społeczną i polityczną), nie znajdujemy ani wzmianki w programie, ani śladów w działalności. Cała skala myśli socjalistycznej zaczyna się od dogmatów, a kończy na opracowanym w najdrobniejszych szczegółach interesie partyjnym.

Demokracja nie ma dogmatów. Czerpie ona teoretyczne zasady i oświetlenie swego programu z całego zakresu współczesnych nauk społecznych i z doświadczenia społeczeństw, zbliżonych charakterem, a przede wszystkim z doświadczenia własnego narodu; ale punktem wyjścia jej programu i działalności są realne warunki naszego kraju, potrzeby narodowe i potrzeby ludu takie, jakie on sam odczuwa. Rozszerzenie tych potrzeb, uświadomienie ich, inicjatywa i organizacja samopomocy społecznej, rozbudzenie w masach ludowych samodzielnego ruchu politycznego i obrona interesów narodowych – na tym zasadza się jej program na dziś; nie program żądań i celów, ale kierunek pracy i walki.

Ciekawym rysem Polskiej Partii Socjalistycznej jest właśnie jej wrogi stosunek do stronnictwa demokratycznego.

Dlatego mianowicie, że programy obu stronnictw są nie tyle różne w swych najbliższych dążeniach politycznych, ile niewspółmierne, partia socjalistyczna nie jest w stanie zrozumieć charakteru i programu demokracji. Dogmatyk tylko dogmat przeciwny zrozumieć może, pojmować będzie żądania wyrażone tak, jak np. wnioski do praw w parlamencie, ale nakreślenie planu samej działalności społecznej, metoda, jaką się dochodzi do wcielenia istoty swoich zasad w społeczeństwo, to jest właśnie to wszystko, czym stronnictwo różni się od sekty, pozostanie na zawsze dla dogmatyka niedostępne. Zobaczy on w tym tylko bezbarwność, czczą gadaninę, bo nie znajdzie żadnych artykułów „wyraźnych”, które program swoim wyznawcom do wierzenia podaje. Toteż ilekroć prasa socjalistyczna brała się do krytykowania postulatów demokratycznych, kończyło się na przekręcaniu, bagatelizowaniu i wymyślaniu, co się tłumaczy po prostu brakiem odpowiedniej komórki w mózgu do zrozumienia kierunku, wychodzącego poza przyjęty w katechizmie partyjnym szablon.

Najwyższym, miażdżącym argumentem jest przyczepienie do programu demokratycznego terminu „drobnomieszczański”. Jeżeli gdzie, to tu znaleźć może zastosowanie ulubiony w prasie socjalistycznej aforyzm niemiecki: „Gdzie myśl nie dopisuje, tam wstawia człowiek w właściwej chwili wyraz”. Bieg rozumowania jest prosty, jasny i dostępny dla każdego: materialistyczne pojmowanie dziejów uczy nas, że programy polityczne są tylko wyrazem ekonomicznych dążeń klasowych. Klas jest, jak wiadomo, trzy: burżuazja, proletariat, a pomiędzy nimi trzecia klasa przejściowa, skazana dziś, jutro na zagładę, i dlatego reakcyjna – drobnomieszczaństwo. Co się nie mieści ani w uznanym programie burżuazji, ani w uznanym programie proletariatu, jest, naturalnie, drobnomieszczańskim. Oczywiście z twierdzeniem, nie opartym na żadnych faktach, tylko na schematycznym rozumowaniu, dyskusja jest zbyteczną. Można co najwyżej zauważyć, że jedynym punktem „drobnomieszczańskim” w programie demokratycznym jest obrona interesów kilku milionów chłopów rolnych, którzy zanikać nie chcą i o których głosy stara się usilnie socjalna demokracja galicyjska i to często w sposób co najmniej oryginalny w ustach stronnictwa, przepowiadającego zagładę tej klasy8.

Ponieważ oderwane zasady społeczno-ekonomiczne stanowią punkt wyjścia dla partyjnych postulatów socjalistycznych, ocena ich wartości naukowej nabiera pierwszorzędnego znaczenia. Wymagałaby ona całych rozpraw, muszę się więc w danej chwili ograniczyć do ogólnej ich charakterystyki.

Na pierwszy rzut oka wydać się musi nieprawdopodobnym, że stronnictwo, mające pretensję do przodownictwa w społeczeństwie, do kierowania umysłowością naszej inteligencji, czerpie dotąd cały, ale to literalnie cały swój arsenał naukowy z jednego autora i z nieudolnych jego komentatorów. Biorąc pod uwagę, że Manifest komunistyczny Marksa ukazał się w r. 1847, Kapitał w 1867, pomiędzy zaś nimi wszystkie ważniejsze pisma autora, przyznać musimy, że myśl socjalistyczna żyje ciągle o kilkadziesiąt przynajmniej lat wstecz poza nauką współczesną i w ogóle nie ma już z nią prawie nic wspólnego, poza zdobytymi od dawna i ogólnie przyjętymi pewnikami. Nie ma takiej gałęzi wiedzy, w której teoria jednego autora, a nawet jednej szkoły mogłaby być uważaną za miarodajną w zakresie danej nauki na dłuższy przeciąg czasu; cóż mówić o nauce społecznej, która powstała dopiero w ostatnim okresie i rozwinęła się z niesłychaną szybkością. Wszystkie te postępy teoria socjalistyczna bądź ignoruje, bądź krytykuje ze swego niewzruszonego, tradycyjnego punktu widzenia, trzymając się tak dziecinnie całokształtu swoich dogmatów, jak gdyby usunięcie jednej cegiełki groziło rozwaleniem się całego gmachu. Nic więc dziwnego, że wobec takiego stanowiska socjalizm nie przyczynił się u nas niczym do postępu nauki w ogóle, a w całokształcie jego postaw teoretycznych nie można dopatrzeć nawet śladu samoistnej pracy myślowej. Wszystkie wysiłki ograniczały się do niezbędnej łataniny teoretycznej, nie wywierając żadnego prawie wpływu na sposób uzasadniania programu ze strony ogółu zwolenników. Kilka przykładów wystarczy.

Teoria wartości Marksa została siłą rutyny podniesioną do godności kamienia węgielnego socjalizmu. Otóż w współczesnej ekonomii zajmuje ona poczesne miejsce, ale tylko w historii nauki, w samej zaś nauce współczesnej żaden już niemal z pierwszorzędnych ekonomistów jej się nie trzyma. Cały nowszy kierunek ekonomii, że wyliczę tylko takie nazwiska, jak Jevons[15], Menger[16], Wieser[17], Böhm-Bawerk[18], Gide[19], Walras[20], dochodzi do tego przekonania, że wartości obiektywnej, przywiązanej do samego przedmiotu – nie ma, istnieje zaś tylko wartość subiektywna, społeczna ocena użyteczności. Socjalizm nie zbija tej teorii i nie przyjmuje jej, jak również wszystkich usiłowań nawiązania podstawowych zagadnień ekonomicznych do socjologii, bo postępować nie chce, czy nie ma sił naukowych po temu.

W daleko silniejszym stopniu da się to samo powiedzieć o osławionym materializmie socjologicznym. „Postawienie na głowie” teorii Hegla[21] mogło być ciekawą na swoje czasy i płodną antytezą metafizycznego idealizmu, ale dziś już na syntezę nawet za późno, bo filozofia i socjologia wychodzą z innego zupełnie punktu widzenia. Kiedy się czyta nader żywą dziś jeszcze obronę materializmu dziejowego, (na który w nauce dawno przestano już napadać), w pismach socjalistycznych, widać z niej rozpaczliwe ratowanie samej zasady, choćby kosztem niekonsekwencji, jaką pociągają za sobą częściowe ustępstwa. Dowodzi to z jednej strony, że socjalizm u nas od dawna przestał już być rewolucyjnym w nauce, a staje się powoli obrońcą archaicznego dogmatyzmu, z drugiej strony, że postulat materialistyczny jest mu niezbędnie potrzebny w praktyce partyjnej. Posługuje on się nim rzeczywiście na każdym kroku, pomimo tego, że w teorii sam widzi się zmuszonym ograniczyć wpływ budowy ekonomicznej społeczeństwa na zjawiska społeczne do roli „ostatniej instancji” (Engels). Jeżeli tak jest, to posługiwać się tym postulatem w kwestiach praktycznych nie wolno, bez zadawania kłamu samemu sobie.

Twierdzeń przestarzałych w całej teorii Marksa jest mnóstwo i ani dziwić się temu, ani robić z tego zarzutu znakomitemu ekonomiście nie można, bo przy współczesnym rozwoju stosunków i szybkich postępach wiedzy prace z dziedziny nauk społecznych już po latach kilku przestają odpowiadać wszystkim wymaganiom, nie można jednak traktować poważnie tych, którzy ze starej teorii robią dogmat, biorąc i podając za dobrą monetę twierdzenia, pozbawione już wszelkiej naukowej wartości.

I tak na przykład: wielka, tj. maszynowa produkcja i koncentracja kapitałów są to po prostu dwa zjawiska, (niekoniecznie z sobą w parze idące), towarzyszące ustrojowi kapitalistycznemu w pewnej fazie jego rozwoju, więcej nic. Podnoszenie ich do godności prawa ekonomicznego, które ma fatalnie doprowadzić do skupienia wszystkich środków wytwarzania, jest najzupełniej dowolnym i sprzecznym z faktami.

Naprzód wiadomo, że maszynowa produkcja bynajmniej nie do wszystkich gałęzi przemysłu da się zastosować, a tam nawet, gdzie to jest w zasadzie możliwe, wprowadzenie jej zależy od bardzo wielu czynników ekonomicznej i nieekonomicznej natury. Po wtóre, produkcja rękodzielnicza bynajmniej nie zanika i nie zaniknie nigdy, a jak u nas liczba rzemieślników powiększa się szybciej, niż liczba robotników fabrycznych, tak że wzrost przemysłu maszynowego może iść obok wzrostu rękodzielnictwa, nie rozwijając się bynajmniej jego kosztem. Po trzecie, wprowadzenie centralnych motorów bynajmniej nie pociąga za sobą koniecznie fabrycznej organizacji pracy; motory elektryczne, a te chyba mają przyszłość przed sobą, mogą rozprowadzać siłę po małych warsztatach i po mieszkaniach prywatnych. Po czwarte, wielka, maszynowa produkcja rolna, jaką była dotychczas w Stanach Zjednoczonych, jest z natury swej ekstensywną, a z konieczności rabunkową, wtedy, gdy przyszłość rolnictwa leży w intensywnej gospodarce; następnie koncentracja ziemi, jako powszechna ekonomiczna tendencja, nie tylko nie jest dowiedzioną, ale fakty najwymowniej jej zaprzeczają w bardzo wielu krajach, (w Anglii przyczyny koncentracji były zgoła nie ekonomicznej natury). U nas wprost odwrotna tendencja jest wyraźną, jeżeli więc proletariat wiejski rośnie, to skutkiem naturalnego przyrostu ludności. Po piąte wreszcie, wobec rozwoju towarzystw akcyjnych, jako typu przedsiębiorstw współczesnych, koło współwłaścicieli coraz bardziej się rozszerza i pozwala skromnym posiadaczom oszczędności występować zbiorowo w roli wielkich przedsiębiorców przemysłowych; ilość zrujnowanych przez Panamę może dać o tym pojęcie[22].

Wobec tego wszystkiego zbyt mało się chyba zostaje z owej tendencji kapitalistycznego nagromadzania, z której nasi socjaliści uparcie robią podstawę swej teorii ekonomicznej.

Marks przedstawił analizę i krytykę współczesnego mu kapitalizmu, mając głównie Anglię przed oczyma – nic ponadto; od analizy kapitalizmu jednak do ekonomicznej teorii socjalizmu bardzo daleko. Że Marks dał się unieść przedmiotowi swoich studiów i przypisał kapitalizmowi przesadne dziejowe znaczenie, uogólnił jego rolę w czasie i przestrzeni, jest to zrozumiałe ze względu na sferę i klasę, z której wyszedł, jak również na naturalną tendencję uczonych do rozszerzania zakresu swych teorii. Ale zwolennicy jego zrobili dogmat ze spostrzeżenia drugorzędnej wagi, jakoby kapitalizm sam, bez udziału świadomej akcji społecznej, przygotowywał nowe formy ekonomiczne, odpowiadające ustrojowi, opartemu na organizacji i socjalizacji gospodarstwa narodowego. Stąd fałszywy z gruntu wniosek, że rola dziejowa klas pracujących polegać ma wyłącznie na przeprowadzeniu zmiany w stosunkach własności, wtedy, gdy ona polega przede wszystkim na organizacji pracy, a dalej dopiero – na właściwej organizacji produkcji w imię potrzeb całego społeczeństwa, nie zaś w imię interesów jednej klasy, goniącej wyłącznie za zyskiem osobistym. Wskutek tego zasadniczego błędu teorii socjalistycznej, ruch odpowiedni, przynajmniej w sferze inteligencji mieszczańskiej, przybrał bardzo wiele cech czysto burżuazyjnych, a co za tym idzie – antydemokratycznych. Wiele z nich wykazałem wyżej. U nas, w społeczeństwie przeżywającym dopiero miodowe miesiące kapitalizmu, dochodziło do tego, że granice pomiędzy „socjalizmem” a liberalizmem mieszczańskim zacierały się miejscami zupełnie.

Gdy prąd demokratyczny wywodził się bezpośrednio z tradycji ruchów narodowych, ortodoksyjny socjalizm był u nas dzieckiem pozytywizmu i programu pracy organicznej9. Stąd się datuje reakcja przeciwko patriotyzmowi, która się zaczęła od reakcji przeciwko dawnym ruchom narodowym. W tym właśnie tkwiło niewątpliwie źródło całego socjalistycznego kosmopolityzmu. „Pozytywizm – jak słusznie przyznaje w jednym miejscu „Przedświt” – nie był niczym innym, jak filozofią liberalnego mieszczaństwa, minus walka o swobody polityczne”. Gdy takaż walka doszła w Rosji do swego kulminacyjnego punktu, „proletariat” staje w szeregach tego czysto liberalnego ruchu, nie czując bynajmniej jakiegokolwiek bądź rozdźwięku w swych zasadach. Gdy nadzieje na ruch rosyjski zawiodły, zapanowuje szczególnego rodzaju socjalizm, który byśmy nazwali „warszawskim” w zestawieniu z „warszawskim pozytywizmem”.

Usuwanie się od polityki, zwrot do legalności, zatarcie niemal zupełne teoretycznych różnic pomiędzy ewolucją kapitalistyczną a socjalistyczną, doktrynerstwo i dogmatyzm, posunięte do krańców, dobrowolna rusyfikacja polskiej kultury, szerzona wśród młodzieży i robotników, walka z samą zasadą demokracji, pogarda dla „chłopstwa”, oto wybitniejsze cechy tego prądu. Ten czysto burżuazyjny socjalizm istnieje z małymi zmianami i do dziś dnia i wywiera silniejszy wpływ, niż się wydaje, nie tylko na młodzież płci obojga, ale na samą Polską Partię Socjalistyczną, która w dalszym ciągu czerpie stamtąd teoretyczne natchnienie.

Równolegle działały inne wpływy, mianowicie zagranicznej grupy „Przedświtu”, od czasu jego założenia do roku 1893. Były to wpływy blankizmu[23] i radykalizmu francuskiego. Nie będąc biegłym w materializmie dziejowym, nie podejmuję się określić, jakiej klasie odpowiada ten kierunek. Ograniczę się więc do zaznaczenia, że tradycja jego wpływu do dziś dnia zatrzeć się nie może. Nie sam zresztą, ale łącznie z innymi czynnikami, nadał on dzisiejszej partii socjalistycznej wszystkie cechy stronnictwa radykalnego. Wykreślmy z jej programu i działalności firmę socjalizmu, a będzie ona czystym odbiciem postulatów francuskiego radykalizmu.

Stawianie w zaborze rosyjskim wszystkich kwestii w formie żądań prawodawczych, nie wiadomo w istocie do kogo skierowanych, z pominięciem zupełnym programu właściwej pracy społecznej, sprowadzanie zadań ruchu do celów partyjnych, cechy te, nadające całości charakter czysto i wyłącznie polityczny, noszą na sobie wyraźne piętno zachodnioeuropejskiego liberalnego radykalizmu. Na sam program i jego typ zasadniczy pisać się będzie każdy przedstawiciel tego kierunku. Nie stawiam tego na tym miejscu w formie zarzutu, ale w formie stwierdzenia faktu, na który nie zwrócono dotąd uwagi. W Galicji socjalna demokracja nie mniej wyraźnie nosi to piętno: jest ona stronnictwem radykalnej opozycji i niczym więcej. Tylko z tego punktu widzenia można wytłumaczyć i zrozumieć jej zachowanie się w wielu wypadkach, choćby rolę posłów w zajściach parlamentu wiedeńskiego.

Wpływ zagranicznego radykalizmu silniej jeszcze odbił się na moralności politycznej stronnictwa i sposobach walki z kierunkami przeciwnymi. Ruch socjalistyczny wprowadził takie sposoby walki i taki ton polemiczny w swej prasie, jakich dotąd nie spotykaliśmy w naszych obyczajach życia politycznego, chyba wśród najemników obozu konserwatywnego i w galicyjskiej prasie rewolwerowej[24]. Wchodzenie do obcych organizacji na to, aby je rozbić, jeżeli się nie uda nimi zawładnąć, rozbijanie wieców, demonstrowanie na obchodach narodowych, dezorganizacja robót innego kierunku, choćby te roboty żadnych cech partyjnych nie nosiły10, uciekanie się do paszkwilów i oszczerstw, wskazywanie w druku tajnych organizacji, świadome często kłamstwa11 i tendencyjne fałsze, napadanie na osobistości – taki jest arsenał środków walki politycznej.

Dla demokracji podnoszenie poziomu obyczajowości politycznej jest jednym z punktów programu i taktyki. Bez tego nie ma co mówić o wolności, ani o rzeczypospolitej demokratycznej w przyszłości, o których się pisze w programach socjalistycznych. Rochefort i jemu podobni więcej poderwali rzeczywistą wolność i republikanizm we Francji, niż wszystkie zamachy monarchistów, bo obyczaje polityczne i moralność partyjna w narodzie decydują w ostatniej instancji o swobodach publicznych. Na tym właśnie polega demoralizujący całe społeczeństwo wpływ jednego nie przebierającego w środkach stronnictwa, że zmusza tych, którzy nie stawiają interesu partyjnego ponad dobro publiczne, do jednakowego działania. Ruch socjalistyczny swymi sposobami walki partyjnej obniżył u nas niewątpliwie poziom politycznej obyczajowości, a jako stronnictwo w przyszłość przede wszystkim zwrócone, powinni byli socjaliści bardziej niż ktokolwiek inny stać na straży tej podstawy wolności obywatelskiej.

Walka o byt partyjny, podniesiona do godności zasady, stała się dominującą cechą stronnictwa socjalistycznego, podnoszenie siebie przez obniżanie innych nadaje ton całej taktyce: a powodzenie, jako cel działalności, usuwa powoli na drugi plan dążenie do dobra ogólnego. Charakter stronnictwa więcej nam o nim mówi, niż szyldy i hasła, a z tej strony partia socjalistyczna przedstawia skończony typ współczesnego struggleforlifera, którego jedynym zadaniem jest wybić się, zyskać powodzenie jakimkolwiek bądź kosztem. Reklama, jako środek wybicia się, gra tu niepoślednią rolę. Każdy krok partii, każda odezwa, nowy numer „Robotnika”, 20 000 głosów z ziemi krakowskiej, wszystko to jest przedmiotem reklamy, stojącej na wysokości techniki burżuazyjnej, czy na wysokości zasad socjalistycznych – to inna kwestia.

Ten jeden punkt, etyka polityczna i taktyka partyjna wobec przeciwników, kopie prawdziwą przepaść pomiędzy stronnictwami demokratycznym i socjalistycznym, i dotychczasowego ich stosunku wzajemnego zrozumieć niepodobna, nie biorąc pod uwagę tej różnicy, która się rozrasta do rozmiarów kwestii zasadniczej. Kto pracuje dla przyszłego, lepszego i sprawiedliwszego ustroju społeczeństwa, ten musi dziś już swym charakterem odpowiadać ideałowi, jaki stawia. Społeczeństwo, przesiąknięte dogmatyzmem, doktrynerstwem i klasowym egoizmem, autorytarne i antydemokratyczne, nietolerancyjne i bezwzględne w stosunkach wewnętrznych, stojące na moralnym poziomie walki o byt i walki o powodzenie, społeczeństwo takie nie dorastałoby nawet do wysokości najbardziej posuniętych społeczeństw dzisiejszych. Stronnictwo, będące nosicielem cech podobnych, obcych dotąd zupełnie charakterowi narodowemu, uważa się za jego odrodziciela, a samo tylko bezwiednie ulega przenikającym wszędzie klasowym wpływom burżuazji.

Społeczeństwo nasze łatwiej się obejdzie bez hasła socjalizmu w swym pochodzie na drodze do kooperacji, politycznej dojrzałości ludu, organizacji społecznej i niepodległości, niż bez idei, która wyraża metodę tego postępu i zasady form nowych. Partia socjalistyczna u nas rozmieniła tę ideę na drobną monetę codziennych zysków i to zysków własnych, nie ona też będzie budowniczym nowej Polski. Mało jest widoków na to, aby socjalizm nasz nauczył się zgodności z własną ideą na punkcie reorganizacji społecznej, jak nauczył się przed niedawnym czasem pojmowania potrzeby narodowej niepodległości.

Socjalizmowi nie można u nas wróżyć takiej przyszłości, o jakiej marzą jego przedstawiciele. Błędne pojmowanie swych zadań i niska taktyka stronnictwa socjalistycznego zemści się na nim samym i przetnie mu drogę do pozyskania szerszego znaczenia w życiu społeczeństwa.

Idea socjalizmu, mówi Gustaw Belot, stanie się przesądem, jeżeli się jej nie oświetli jej własną zasadą, jeżeli się ją brać będzie jedynie jako dogmat krańcowy, skończony, bezwzględny, zamiast widzieć w niej stopniowo rozwijającą się metodę. Stanie się ona tyrańską, jeżeli, nie chcąc rozumieć tej zasady w jej formie względnej, doprowadzi się socjalizm do tego, że narzuci on się przemocą z zewnątrz, albo też jeżeli zamiast oczekiwanego od niego żywego natchnienia i wewnętrznej siły moralnej, sprowadzi się go do poziomu oręża i partii”12.

 


1Autor podaje na końcu… „lub nigdy”, można to jednak uważać za prosty wybryk stronniczy, nie licujący ze stanowiskiem naukowym, do jakiego określenie ma pretensję.

2Engels tak się wyraża w tym względzie: „W trustach wolna konkurencja przechodzi w monopol; bezplanowa produkcja kapitalistycznego społeczeństwa kapituluje przed planową gospodarką zapowiadającego się porządku socjalistycznego. Dzieje się to jeszcze w interesie i dla korzyści kapitalistów. Wyzysk wszakże jest w danym wypadku tak jawnym, że musi wkrótce być złamanym… Bądź co bądź – z trustami lub bez takowych – państwo, oficjalny przedstawiciel kapitalistycznego społeczeństwa, musi się podjąć ich kierownictwa”. Engels objaśnia, że tylko upaństwowienie ekonomicznie potrzebne jest krokiem naprzód na drodze do socjalizmu. A nieco dalej: „W miarę tego jak (kapitalistyczna produkcja) zmierza do zmiany uspołecznionych wielkich środków produkcji na własność państwową, wskazuje ona drogę do przeprowadzenia rewolucji. Proletariat, ująwszy w swe ręce władzę, przekształca środki produkcji w własność państwową”. Od utopii do nauki, przekł. polski, s. 38-40. Dalsze opowiadania o zniesieniu raptownym państwa, jako takiego, o tym, że objęcie w posiadanie środków produkcji będzie ostatnim jego aktem, są chyba obliczone na zupełną ignorancję czytelników w rzeczach socjologii.

3Teoria umowy społecznej J. J. Rousseau jest teorią najbardziej atomistyczną ze wszystkich systematów społecznych. Umowę zawierają ci, którzy nic ze sobą wspólnego nie mają prócz mniej lub więcej trwałego interesu. Ustrój burżuazyjny był rzeczywiście pod wielu względami zbliżeniem ludzkości do ideału stanu natury, w którym brakło wszelkiej organizacji społecznej, wstawiającej się pomiędzy pozostawione własnym siłom jednostki, a górujące ponad wszystkimi państwo.

4Patrz Program stronnictwa demokratyczno-narodowego w zaborze rosyjskim, Lwów 1897, odbitka z „Przeglądu Wszechpolskiego”.

5Nierówność praw politycznych, jaka istnieje np. w Galicji, jest pozostałością ustroju stanowego i powstrzymuje rozwój wspólności instytucji narodowych, tożsamości praw i obowiązków obywatelskich, jedności kultury, a więc i narodowości samej.

6Gumplowicz trzyma się również poglądów, podobnych do poglądów Marksa i Engelsa na przebieg cywilizacji, ale autor ten odrzuca w ogóle postęp, nie przepowiada zaniku walki w przyszłości, a w dodatku sam zbija zasadniczy postulat własnej teorii.

7Oczywiście mam tu na myśli znany wszystkim kierunek demokratyczno-narodowy w zaborze rosyjskim, mający swe odpowiedniki w stronnictwach ludowych dwóch pozostałych dzielnic, nie zaś galicyjską lewicę, która przyjęła tylko nazwę, pozostając zawsze typowym stronnictwem liberalnym. Rozmyślne mieszanie tych nazw, co robi w miarę potrzeby prasa socjalistyczna, uprawniałoby nawzajem do stawiania Polskiej Partii Socjalistycznej w jednym szeregu z „socjalną demokracją Królestwa polskiego”, a nawet z chrześcijańskim socjalizmem ks. Stojałowskiego.

8W odezwie przedwyborczej, na przykład, ogłoszonej w numerze 3 z 10 lutego 1897 r., „Prawa ludu”, znajdujemy taki ustęp: „Czy socjaliści chcą chłopom grunta odebrać? – Socjaliści właśnie mówią, że chłopi mają za mało gruntów, że nie mają lasów, że nie mają pastwisk i dlatego trzeba chłopom dać więcej gruntów, lasów i pastwisk, aby mogli na nich dobrze gospodarzyć”.

9Dość przypomnieć, że pierwsze wystąpienie socjalistycznej młodzieży w 1878 r. było owacją, urządzoną Spasowiczowi za jego odczyt o Polu.

10Znaleźli się nawet teoretycy podobnej taktyki: „Partia socjalistyczna – pisze „Przedświt” (nr 7 z r. 1895) – wprost nieprzyjaźnie traktować musi wszelkie próby agitacji, wychodzące ze źródeł obcych, gdyż zdradzają one jakieś interesy odrębne, nie jednakowe z proletariatem, a więc wrogie proletariatowi”.

11Nie chcąc się grzebać w tego rodzaju sprawach, przytoczę dla ilustracji jeden fakt natury zasadniczej. W krytyce programu stronnictwa demokratyczno-narodowego („Przedświt” z r. 1897, nr 5) czytamy: „O rzeczy tak ważnej dla każdej partii prawdziwie demokratycznej, jak organizowanie ludu miejskiego i wiejskiego dla walki z caratem oraz z wyzyskiwaczami, nawet mowy nie ma”. W samym zaś programie znajdujemy następujące punkty, drukowane rozstawianymi czcionkami: „Jako stronnictwo demokratyczne, na pierwszym miejscu stawiamy samodzielną akcję polityczną ludu, będącego realną siłą… przez którą cele jego urzeczywistnione zostaną” (s. 18). A dalej: „VII b. organizowanie samoistnej działalności ludu, prowadzącej skutecznie do doraźnej obrony jego interesów” (s. 26). Takimi kłamstwami wpływają na swych czytelników artykuły wstępne urzędowego organu partii. Prawda, że umysłowy poziom rzeczonej krytyki nie przewyższa jej poziomu moralnego.

12G. Belot, „Revue philosophique” 1896, t. 42, s. 517.



[1] Katedersocjalizm (socjalizm ex cathedra), polityka ekonomiczna w Niemczech okresu Bismarcka, której celem było ukształtowanie niemarksowskiej klasy robotniczej i zarządzanie nią.

[2] Pierre J. Proudhon (1809-1865), francuski socjalista utopijny, współtwórca idei anarchizmu. Krytyk kapitalizmu, religii i kościoła oraz instytucji państwa. Twierdził, że „własność to kradzież”. Napisał m.in. Wyznania rewolucjonisty oraz Filozofię nędzy, poddaną gwałtownej krytyce przez Karola Marksa w książce Nędza filozofii.

[3] Marie Roch Louis Reybaud (1799-1879), francuski ekonomista polityczny i myśliciel polityczny, początkowo o poglądach radykalnych, potem liberalnych.

[4] Termidorianie, koalicja posłów francuskiego Konwentu Narodowego z okresu rewolucji francuskiej, utworzona w 1794 r. w celu obalenia dyktatury jakobinów. Po udanym przewrocie termidorianie objęli władzę i sprawowali ją do momentu powstania Dyrektoriatu w 1795 r. Termidorianie są utożsamiani z parlamentaryzmem, zmianami pokojowymi i krytyką jakobińskiego terroru.

[5] Georges Sorel (1847-1922), francuski filozof i myśliciel społeczny, współtwórca doktryny syndykalizmu.

[6] Pierre Paul Leroy-Beaulieu (1843-1916), francuski ekonomista, profesor École Libre des Sciences Politiques, od 1870 r. profesor ekonomii politycznej w Collčge de France, przeciwnik kolektywizmu i protekcjonizmu.

[7] Jules François Simon (1814-1896), francuski filozof i mąż stanu o poglądach centrolewicowych.

[8] Por. przypis 3 na stronie 127 w tekście Parlamentaryzm.

[9] Albert Schäffle (1831-1903), niemiecki polityk i ekonomista, wykładał na uniwersytetach w Tybindze i Wiedniu, minister handlu i rolnictwa Austrii.

[10] Émile Durkheim (1858-1917), francuski socjolog i filozof, twórca tzw. socjologizmu, wykładał na Uniwersytecie w Bordeaux i Uniwersytecie Paryskim.

[11] Gustave Belot (1859-1929), francuski filozof, autor m.in. Études de morale positive.

[12] Étienne Cabet (1788-1856), francuski komunista utopijny, historyk i publicysta, łączący zasady komunistyczne z ideami pierwotnego chrześcijaństwa, twórca w 1848 r. w USA wspólnoty komunistycznej zwanej „Ikarią”.

[13] Charles Fourier (1772-1837), francuski socjalista utopijny, krytyk kapitalizmu, propagator idei ustroju bezpaństwowego, pozbawionego przymusu i opartego na dobrych skłonnościach natury ludzkiej.

[14] Edward Bellamy (1850-1898), amerykański pisarz i dziennikarz, autor powieści utopijnej W roku 2000 (1888, wyd. polskie 1890), w której ukazał wizję społeczeństwa urządzonego według zasad socjalistycznych.

[15] William Stanley Jevons (1835-1882), angielski ekonomista i logik, jeden z przedstawicieli nurtu marginalistycznego w ekonomii.

[16] Carl Menger (1840-1921), twórca austriackiej szkoły ekonomicznej, profesor uniwersytetu w Wiedniu; urodził się w Nowym Sączu.

[17] Friedrich von Wieser (1851-1926), przedstawiciel austriackiej szkoły ekonomicznej, wykładał na uniwersytetach w Pradze i Wiedniu, był ministrem finansów Austrii (1917).

[18] Eugen von Böhm-Bawerk (1851-1914), austriacki ekonomista, przedstawiciel austriackiej szkoły w ekonomii politycznej, profesor uniwersytetów w Innsbrucku i Wiedniu, od 1911 r. prezes Austriackiej Akademii Nauk, minister finansów Austrii w latach 1895, 1897-1898, 1900-1904.

[19] Charles Gide (1847-1932), francuski ekonomista, twórca szkoły w Nimes, przedstawiciel kooperatyzmu.

[20] Leon Marie Esprit Walras (1834-1910), pracujący w Szwajcarii francuski ekonomista i działacz spółdzielczy, twórca lozańskiej szkoły ekonomii politycznej.

[21] Georg Wilhelm Friedrich Hegel (1770-1831), wybitny filozof niemiecki, współtwórca niemieckiego idealizmu. Jego poglądy oddziałały m.in. na filozofię Marksa. Wśród najważniejszych dzieł Hegla wymienić trzeba Fenomenologię ducha i Wykłady z filozofii dziejów.

[22] Afera panamska, jedna z największych afer korupcyjnych XIX w., która wstrząsnęła Francją w latach osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych, związana z nieudanym przedsięwzięciem budowy kanału panamskiego, na które Kompania Panamska zgromadziła fundusze poprzez emisje akcji, opłacając dziennikarzy i polityków dla zapewnienia sobie przychylności. Straty związane z nieudolnym zarządzaniem projektem poniosło kilkaset tysięcy drobnych akcjonariuszy.

[23] Louis Auguste Blanqui (1805-1881), rewolucyjny polityk francuski, zwolennik komunizmu utopijnego, uczestnik rewolucji 1830 i 1848 r., stworzył teorię dyktatury proletariatu; jego zwolennicy odegrali znaczącą rolę w czasie Komuny Paryskiej, sam Blanqui przebywał w owym czasie w więzieniu, choć został wybrany in absentia do władz Komuny.

[24] Prasa rewolwerowa, tj. brukowa, epatująca sensacjami, operująca prostym, potocznym językiem.

Najnowsze artykuły