Artykuł
Zwiastuny bajronizmu

[w:] „Przegląd Polski”, Styczeń 1891.

 

 

I.

 

……bo mię coś tak smęci,

Że radbym własne wyrywał wnętrzności,

Albo u bólów swych prosił litości.

 

Przesyt i wstręt do świata, pragnienie czegoś nie zawsze określonego, ale nowego i lepszego, obok tego żywe i bolesne poczucie niemożliwości urzeczywistnienia tych pragnień i rojeń, — stąd smutek u jednych, rozpacz u drugich — uczucia te, skore do wybujania w duszach ludzi sercem gorącem i lotną wyobraźnią obdarzonych, rozwielmożniły się z niezwykłą silą w społeczeństwach europejskich na schyłku przeszłego i w pierwszej połowie bieżącego stulecia, nigdzie zaś nie były tak żywe i tak bolesne, jak u nas. Ich wyrazem najjaskrawszym jest Król Duch Słowackiego.

Ból wielki szarpał mistycznego bohatera dziejów polskich. Zanim zaznał życia, już go ono przejmowało wstrętem. Snuły mu się w pamięci platońskie wspomnienia tych krain rozkosznych, w których duch jego przebywał przed urodzeniem; lotem strzał i błyskawic porywały go tam i unosiły marzenia; tymczasem „urągał mu ten świat cichością i biegiem, co jak żółw za słońcem chodzi”. Zrozpaczony, klął dręczącą go obecność.

W tym świecie zaziemskim ujrzał był niegdyś cudowną postać niewieścią, schodzącą w otoczeniu duchów, przy dźwięku niewidzialnych harf napowietrznych, po schodach złotych „na świat daleki, na kwiatki jasne pod ciemnymi jodły”. Umiłowawszy ją odtąd na wieki, gotów iść za nią, choć w piekło; poczuł, że dusza mu się wzmogła do wędrówek cielesnych.

Ale serce spustoszało mu i sława zbrzydła, gdy, przyszedłszy na świat z tą niczym nieukojoną tęsknotą do tajemniczej kochanki, zobaczył, że jej tam znaleźć nie zdoła. Wtedy to począł go rozdzierać ten ból, tak wielki, że „rad by własne wyrywał wnętrzności, albo u bólów swych prosił litości”.

Zrozpaczony tym nieskończonym oddaleniem rzeczywistości od krainy ideału, tym żółwim biegiem rzeczy światowych, zapałał nienawiścią do ludzi za znikomość ich pragnień i za pustotę życia, do Boga za jego obojętność względem świata. Postanowił, choć gwałtem, zmusić Boga do wtrącenia się w rządy świata; począł zbrodniami wyzywać niebo, zapragnął przedrzeć te wiecznie ciche i obojętne błękity, wzruszyć kolumny praw „z posady — aż się pokaże Bóg w niebiosach blady”.

Cale królestwo Popiela stało się jednym stosem z krwawych ofiar ludzkich; naród ginął w męczarniach; okrutny władca ze złości bezsilnej sczerniał jak trup, a jednak „choć tak próchniejący, taki upadły i taki zużyty, czuł się czasem jak anioł gorący, gotów ukochać świat i nieść w błękity ziemię”.

Kochał, ale nie świat i nie ludzi, lecz sny swoje ; na skrzydłach marzeń wznosił się na wyżyny ducha; ludzie wydawali mu się stamtąd tak nieskończenie mali, że ani ich zrozumieć, ani im współczuć nie umiał; widząc zaś całą przepaść, przedzielającą nudną rzeczywistość, z którą czuł się jednak związany, od słonecznych krain jego zaziemskiej oblubienicy, wpadał w szał rozpaczy.

Żadna literatura nie posiada równie doskonałego, jak Król Duch, i zarazem równie krańcowego wyrazu wstrętu do rzeczywistości, rozmiłowania, w niepochwytnych tworach rozpasanej fantazji, popędu do przeistoczenia na ich wzór świata całego; uczucia zaś takie mogą równie dobrze przeistoczyć się w krwiożerczy szał Robespierrów i Saint-Justów jak w stroniącą od świata i gotową utonąć w mistycyzmie melancholię Chateanbriandów.

Poemat Słowackiego jest wymownym epigrafem do dziejów nie tylko rewolucji francuskiej, ale i tej do życia przez nią powołanej poezji, której dziełom przyjrzeć się zamierzamy. Wielka dziejowa katastrofa na schyłku zeszłego stulecia, jej nadzieje i zawody, świetny początek i marne zakończenie, szczytne żądze zatopione w kałużach krwi, to wszystko aż zbyt wyraźnie i okrutnie odsłoniło komedię życia, i nie dziw, że głębsze umysły ogarnęło bolesne poczucie nędzy istnienia. Zjawił się nowy poczet poetów. Sprzeczność pomiędzy stera marzeń i pragnień a sferą ich wypełnienia została odczutą przez nich tak żywo i głęboko, jak nigdy przedtem w dziejach narodów chrześcijańskich; rozpaczliwa myśl o bezowocności pracy ludzkiej, nasuwała się im z nieodporną natarczywością, prowadząc za sobą noc zwątpienia; więc, szukając deski zbawienia, z namiętnością rozpaczy oddali się oni rozmyślaniom nad celem istnienia, ale potwór, przed którym stronili, umiał dogonić ofiary swoje w każdym zakątku myśli; pod trupim jego wzrokiem kostniały skrzydła ducha, rozpacz pochłaniała na nowo, każdy w tym chórze poetów mógł powtórzyć ze Słowackim te nabrzmiałe od holu słowa jego, że:

radbym własne wyrywał wnętrzności,

Albo u bólów swych prosił litości.

Byron jest najwymowniejszym wyrazicielem tej smętnej poezji. U nas i w Rosji pieśni jego znalazły najsilniejszy i najgłębszy odgłos. Z jego imieniem związane są arcydzieła wieszczów naszych; jego duch obudził i ożywił bladą przedtem, drzemiącą i pozbawioną wszelkiej samoistności poezję rosyjską. Ale dla ocenienia ogromnej doniosłości przeobrażeń, którym idee wielkiego poety uległy, jak u nas, tak w Rosji, nie wystarcza zestawienie bajronowskich prądów w obu literaturach z twórczością samego mistrza i tych poetów w Europie, którzy ulegli bezpośredniemu jego wpływowi. Byron, usiłując wyrwać się z ciemnych krajów rozpaczy, nie umiał wyjrzeć po za szranki negacji; tymczasem obok niego działali mistrzowie poezji, którzy, wychodząc z tego samego negacyjnego względem rzeczywistości stanowiska, i odpowiadając na postawione przez Byrona, ale nie rozwiązane zagadnienia, dawali wspaniały wyraz odwiecznym kierunkom myśli ludzkiej, kuszącej się o wytłumaczenie celu istnienia.

Sensualizm, spirytualizm i pesymizm[I], to są te trzy prądy, biorące początek wraz ze sceptycyzmem Byrona w tym samym źródle porewolucyjnych rozczarowań. Snując na tym szerokim tle dzieje bajronizm słowiańskiego, zrozumiemy należycie istotę ruchu, którego bezpośrednim wypływem są współczesne nam prądy literackie.

 

II.

 

Poezja Słowackiego w postaci Króla Ducha jest wypływem i zarazem krańcowym rozwinięciem negacji Byronowskiej, kresem, poza który ona dalej sięgnąć nie mogła; ale pierwszym ogniwem w łańcuchu, którego zakończenie mamy w utworach poety naszego, jest Rousseau. Nie tyle jednak idee jego, ile nastrój duchowy dał początek poezji Byrona i jego następców. Treść istoty myśliciela genewskiego stanowiło uczucie natury głębokie i szerokie, namiętne; nie umiał on na nią patrzeć przedmiotowo, nie była dla niego pięknem tylko odzwierciedleniem jego uczuć i pragnień, ani obrazem ładu i pogody, przeciwstawionej troskom i niepokojom życia powszedniego; myśl o niej nie wiązała się dlań ani z myślą o szczęściu pasterzy, ani z tęsknotą do ciszy, spokoju i zaśnięcia; uczucie jego sięgało nierównie dalej, był w nim szał kochanka: chciał upić się nektarem wszystkich rozkoszy, które natura dać mogła; chciał wchłonąć w siebie żywotwórcze tchnienia jej życia rozlanego we wszechświecie, aby zakres myśli swoich, marzeń, uczuć i żądz rozszerzyć w nieskończoność. Pod względem potęgi zachwytu dla natury przewyższył go później tylko jeden Shelley. W parze z tym zachwytem szła ściśle z nim skojarzona wysoka wrażliwość na niedolę ludzką, wraz z namiętnym pragnieniem zaradzenia złemu, bo kto się kocha w szerokich widnokręgach, kto wiatrom zazdrości swobody, kto lubi z chmurami gościć na wierzchołkach gór, lub zaprzepaszczać się w gwiazdzistych przestworach nieba i w błękitnych głębiach wód, ten nie może nic czuć chwilami wstrętu do tych więzów społecznych, w które czuje się mimowolnie zakutym, ten nie omieszka zapłonąć współczuciem dla tych wszystkich, dla których jarzmo to jest źródłem udręczeń. Gdzie jest potęga uczucia, tam nie ma miejsca dla niewiary; więc, duszą całą kochając naturę i duszą całą bolejąc nad nędzą ludzką, Rousseau wierzył, że jest czuwająca Opatrzność i że cierpienia ludzkości są pozornym tylko rozdźwiękiem w cudownej, niedostępnej dla ucha naszego harmonii, którą jednak umiemy przeczuć sercem. Ponieważ zaś w tych uczuciach swoich twórca Heloizy czuł się osamotnionym w konwencjonalnym i pozbawionym ognia poetycznego wieku XVIII, więc drogą reakcji uczucia te rosły w bezmiar, aż się stały płomiennym kultem natury, a przez naturę Boga. Dobrze znanym jest zdanie, którym Rousseau rozpoczął Emila, że wszystko, co z rąk Stwórcy wychodzi, jest dobrem, ale wyradza się w ręku człowieka. Więc jeśli tak jest, to skupiajmy wszystkie siły ducha w celu wskrzeszenia na świecie pierwotnego stanu szczęśliwości, wróćmy do natury. Dlatego to w życiu towarzyskim należy wrócić prawa namiętności gorącej i szczerej, prawa niesłusznie u niej przywłaszczone przez ckliwą galanterię; w życiu zaś społecznym należy darować ludowi nieograniczoną wolność, bo człowiek rodzi się wolnym i zdobycie tej wolności jest jego prawem, nawet obowiązkiem. Ale ponieważ, zepsuty długą niewolą, mógł zapomnieć korzystać z należnego mu prawa, trzeba go wychować. Wolnym jest ten, kto do spełnienia swej woli nie potrzebuje obcej pomocy, kto chęci stosuje do siły swojej. Ale, w miarę rozwoju ludzkości, chęci wzrastały i wzrastają nierównie szybciej, niźli możliwość ich wypełnienia, należy je przeto poskromić, wyrzekając się cywilizacji, będącej źródłem nieszczęść ludzkości i poprzestając na szczupłej liczbie niezbędnych wiadomości. Jednym słowem, zadaniem wychowania jest obniżenie poziomu duszy ludzkiej w celu uszczęśliwienia jej.

Rousseau, słusznie przez Spasowicza[II] przezwany największym z lunatyków XVIII wieku, prowadzącym ludzkość na bezdroża i przepaści, nie troszczył się o to, jaką drogą idee, które głosił, zostaną przeprowadzone w czyn; nie zdawał sobie sprawy, że jego teoria wychowania stawała w poprzek teorii wszechwładztwa ludu, który, nie dorósłszy do zrozumienia istoty szczęścia i wolności, mógł odrzucić zalecony mu system wychowania; nie zastanawiał się, że z takiego stanu rzeczy niechybnie musiało wypłynąć usprawiedliwienie światłego niby despotyzmu jednostek, dokładniej od ogółu pojmujących, na czym pomyślność jego miała polegać; dopiero życie zadało kłam rojeniom samotnika. Wprawdzie przemówiły one żywo do umysłów społeczeństwa, wykarmionego nadto antyreligijnym cynizmem Voltaire'a, ale też stały się wkrótce hasłem zgrai pijanych zbrodniarzy, którzy, stanąwszy na czele motłochu, rozwścieczonego nędzą materialną, szarpali pomiędzy sobą ginącą w potokach krwi starą Francję, pragnąc na zgliszczach jej zbudować nowy niby idealnych kształtów ginach społeczny. Co w Królu Duchu było chwilowym wybrykiem rozgorączkowanej fantazji poety, mającym znaleźć wspaniale przeciwstawienie w pełnym ascetyczno-chrześcijańskiego polotu piątym rapsodzie tegoż Króla Ducha[III], to u pijanych krwią przewodników tłumu przeobraziło się w wyrozumowaną teorię. Podobnież filozof genewski, łudząc się wspólną umysłom XVIII wieku wiarą w potęgę zdrowego rozsądku, nie przeczul, że idee jego, stawszy się krwawym narzędziem w ręku jakobinów, mogły być potem [orężem reakcyjnym i że w sto z górą lat po śmierci jego — użyję tu znowu wyrażenia Spasowicza — miała jeszcze panować w polityce zaczerpnięta z Emila i z Kontraktu Społecznego tradycja jakobińska, usiłująca obcinać umysł ludzki, by wszczepić pewne pojęcia i przekonania.

Krwawe widmo rewolucji stanęło pomiędzy ideami Rousseau a poezją Byrona, oraz poprzedników jego i następców; więc, bogatsi doświadczeniem, porzucili oni teorie twórcy Emila i przestali marzyć o powrocie do błogiego pierwotnego stanu, ale żył w nich duch wielkiego marzyciela, jego gorące poczucie natury i wypływające stąd mniej lub więcej negacyjne zapatrywanie na więzy polityczne i społeczne, które stworzyła cywilizacja.

 

III.

 

Tę tęsknotę do natury, ale już odartą ze słodkich złudzeń Roussowskich, a skojarzoną natomiast z bolesnym zwątpieniem w możliwość szczęścia na świecie, znajdujemy w pierwszym większych rozmiarów dziele Chateaubrianda, w studium o rewolucjach, Essay sur les Révolutions (1797). Zwykle przeciwstawiają późniejszy katolicyzm autora Atali, sceptycyzmowi jego pierwszej pracy; rozejrzawszy się jednak bliżej, przychodzi się do wniosku, że Geniusz Chrześcijaństwa jest naturalnym następstwem myśli, wypowiedzianych w rozmyślaniach o rewolucjach. Istotnego źródła przewrotów państwowych należy szukać, zdaniem autora, nic w tych zewnętrznych okolicznościach, które by mogły wydać sic na pierwszy rzut oka ich najnaturalniejszą przyczyną, ale gdzieś głębiej, w tym nieokreślonym niepokoju, zrośniętym z duszą ludzką, niepokoju, który rodzi wstręt do życia, do bólów jego zarówno jak do rozkoszy, pochodzi zaś bądź z poczucia innego lepszego istnienia, bądź z tajemniczej żądzy Boga. Ale ta tęsknota do bytu pełniejszego i szczęśliwszego żyje w umysłach ludzkich życiem nieświadomym i sami działacze i twórcy przewrotów są nieświadomym jej narzędziem, wówczas, gdy tą widzialną sprężyną ich czynów, z której sami sobie umieją zdać sprawę i która bezstronnego widza uderza przede wszystkim, jest tylko płaski egoizm. Nie podobało się mnichowi, że papież nie jego zakonowi ale innemu poruczył sprzedawanie odpustów, podniósł bunt, i stąd Europa staje się na wieki całe widownią wojen i rzezi. Pleurons sur le genre humain! Starając się tym okiem sceptyka przeniknąć istotę rewolucji, znajduje autor po za zasłoną szumnych słów i czynów same tylko niskie pobudki; niema na świecie postępu, człowiek, będąc słabym i z przyrodzenia ograniczonym, powtarza się bez końca, dzieje są wiecznym kręceniem się w kółku, po za które na próżno staramy się wydostać. Więc porzućmy wszelkie dążenia naprzód, niema bowiem dla ludzkości klęski większej nad żądzę nowych ideałów; przewroty krwawe, strumienie łez i krwi są tej żądzy wynikiem; po przewrotach zaś powrót do starej treści i do starych form, — wieczne kręcenie się w kole! Zrozpaczony poeta rzuca przeciwko Bogu starą, jak świat, skargę: czym się to dzieje, wola, że Róg, którego wyobrażamy sobie jako najwyższe dobro, stwarza źle i skazuje ludzkość na nędzę wieczną i płacz? Może więc Boga niema? I na poparcie rozpaczliwego mniemania, znajdują się jak na zawołanie, nowe argumentu: Bóg nie mógł stworzyć świata z niczego. Ex nihilo nihil. Same Pismo św. powiada, że na początku Duch Boży unosił się nad wodami. Więc jeśli Bóg nie stworzy], to zbudował świat z gotowego materiału, ale zbudował źle. Tym materiałem, tą formą pierwotną bytu, był chaos. Bole, cierpienia i występki spoczywały w nim snem cichym, aż, budując świat, Bóg je powołał do życia i odtąd rozdzierają one dusze ludzkie. Wiec zamiast ładu i porządku, do których powinien dążyć dobry budowniczy, krzyczący bezład stanowi istotę budowy świata. Więc Bóg się pomylił, więc jest istotą ograniczoną i słabą, albo raczej Boga niema, gdyż łatwiej to ostatnie uzasadnić, niźli kreślić granice potędze Istoty, z pojęciem której nierozerwalnie związanym jest pojęcie najwyższej Mocy, Mądrości i Miłości.

Ale ten sceptyk, rozpaczający i wątpiący o istnieniu Boga, miewał chwile płomiennych uniesień religijnych, bo kochał namiętnie naturę i w naturze, jak Rousseau, czul Boga. Z rozkoszą wsłuchiwał się w jej tysiączne odgłosy, które mu wiecznie powtarzały imię Stwórcy; ptaki śpiewały o Nim w powietrzu, wiatry roznosiły chwalę Jego po lasach i stepach, pioruny głosiły potęgę, a ocean sławił nieskończoność. Gdy zaś niebo połyskiwało i mieniło się jaskrawymi odblaskami słońca, które gasło, gdy wchodzący z przeciwległego krańca księżyc, rozsiewał światło łagodne i ciche, które, przenikając aż w głębie dusz, napełniało je jakąś senną tęsknotą, gdy fale morskie, iskrząc się purpurą i fioletami zachodu a srebrem promieni miesięcznych, rozbijały się powoli o brzeg, aby skonać u stóp marzyciela, gdy uroczysta cisza zmroku ogarniała naturę, wtedy duszą całą tonął w tej ciszy poeta i słyszał w ostatnich szmerach dziennych, ginących w melancholicznym śnie nocy, tajemniczy szept natury o Bogu, o dalekich błękitnych krainach wiekuistej harmonii i światła, o cichej przystani po trudach życia, o cichych rozkoszach na łonie Bóstwa.

Podobne rozmyślania i marzenia znajdujemy w 31 rozdziale II części studium o rewolucjach, więc nie dziw, że sceptyk ten widział w religii nie tylko podstawę moralności, ale też źródło szczęścia i spokoju dla tych licznych umysłów, które umieją cieszyć się życiem, nie zadając sobie wiecznie pytania dlaczego"? Stąd to namiętnie powstawał przeciwko tym filozofom, którzy burząc wiarę, zostawiają niezapełnione pustki w sercach ludzkich. Jeśli wiara jest złudzeniem, to bez wątpienia głodkiem złudzeniem, więc po cóż zdzierać zasłonę z oczu, po cóż odejmować nieszczęśliwym ich ostatnią pociechę?

Krytycy pomijają zwykle młodzieńcze dzieło Chateaubrianda, jako pozbawione zarówno naukowej jak literackiej wartości; zatrzymaliśmy się jednak nad nim, ponieważ jest najszczerszym, jaki kiedykolwiek bądź napisał, może jedynym szczerym wylewem uczuć poety, daje pojęcie o istocie jego sceptycyzmu, tłumaczy nam całą późniejszą jego działalność. W rzeczy samej przeobrażenie sceptyka, płaczącego nad swoim sceptycyzmem, w wierzącego albo przynajmniej w gorącego obrońcę wiary, było rzeczą naturalną. Głęboki wstręt do wyuzdanych swawoli i gwałtów rewolucyjnych i niemniej głębokie a tłumaczące się dziedzicznością, przywiązanie do tradycji przeszłości, brały powoli górę nad wątpliwościami religijnymi; gdy zaś do rąk samotnego wygnańca w

Londynie wpadł list od siostry, donoszący o śmierci matki, która do ostatnich chwil życia bolała nad brakiem wiary syna, list ten otworzył mu nagle podwoje świata zagrobowego, wy. dał mu się przestrogą z za grobu od matki, którą kochał serdecznie, która tyle cierpiała, poniewierana w więzieniach, wyzuta z mienia, pozbawiona widoku dzieci! Poczuł wtedy ciepło promieni wiary, zstępujących w jego zbolałe serce; postanowił na zawsze otrząść się z jarzma wątpienia i wykupić winę swoją względem zmarłej matki, stając odtąd w szeregach obrońców religii. J'ai pleuré et j'ai cru! Nawrócenie było szczere, ale powierzchowne i przemijające. Powziętemu naprędce postanowieniu pozostał wprawdzie Chateaubriand wierny do śmierci, szczerze wierzył w słuszność sprawy, której bronił, ale nie trudno było dostrzec, że po za pancerzem rycerza wiary, krył się dawny sceptyk. Ta sprzeczność pomiędzy tym, co autor głosił, a tym co czuł w głębi duszy niekorzystnie się odbiła na pismach jego, i talent wielki pozostał przez to w osamotnieniu, bez wpływu trwałego na otoczenie swoje i na wiek.

Źródła tej sprzeczności wytłumaczą Pamiętniki zagrobowe, w których autor odmalował siebie takim, jakim był w istocie; dlatego to słusznie zauważył Emil Zola[IV], że chociaż zestarzały się już i zesztywniały, jak trupy, te wszystkie pisma, które niegdyś stanowiły jego sławę, jednak świetny stylista żyć będzie w potomności, dzięki dziełu, które nie miało dotąd powodzenia. W Pamiętnikach zagrobowych występuje w całej prawdzie i okazałości postać pisarza, pociągająca urokiem fantastycznego polotu myśli, połączonego nadto w danym razie; z niezrównaną umiejętnością przybierania wspaniałej postawy we wszystkich okolicznościach życia. Wcale trafnie określa on siebie jako marzyciela i pozytywistę zarazem[V], w sercu buchają wieczne płomienie, gdy na zewnątrz oblewa ludzi chłodem, dziwi ich zimnym i wyrachowaniem postępowaniem. Jest niewolnikiem fantazji, ale fantazja ta nie stroi rzeczywistości w barwy różowe, lecz stroni od niej i przez to wyrabia w nim skłonność do chwytywania przede wszystkim smutnych i czarnych stron życia. Określenie to doskonale harmonizuje z tym wrażeniem, które wywołują utwory Chareaubrianda: namiętne oddanie się marzeniom, wieczne porównywanie świata marzeń z rzeczywistością i stąd zupełny z nią rozbrat - oto najbardziej uderzające rysy w jego twórczości. Przez to staje on w jednym szeregu z najpoetyczniejszymi umysłami wieku, jak Byron, Shelley, Słowacki, Heine. Ale w marzycielstwie Chateaubrianda są odcienie, których skojarzenie stanowi oryginalność i odrębność osoby jego. Przede wszystkim ma on zawsze na widoku nieskończoną przepaść pomiędzy sferą marzeń swoich, a zwykłym poziomem umysłów ludzkich; stąd się rodzi niesłychane, wyjątkowe niemal w dziejach literatury, a niczym nieusprawiedliwione, poczucie potęgi indywidualności swojej; przejęty tą wyższością polotów i tym ogromem sil własnych, nie wątpi on o życiu zagrodowym, nie przypuści, że nicość pośmiertna może być kresem jego bujań, — nie, żyć, czuć, działać, będzie on wiecznie, ale tu, w tej wędrówce po ziemi, on jeden, samotny, niezrozumiany, ani ludzie wznieść się do niego, ani on do nich zejść nie zdoła. Ta świadomość potęgi w marzeniu, a bezsilności w czynie, ta boleść osamotnienia rozwija tęsknotę do Istoty najwyższej, doskonałej, będącej pełnią bytu, kresem marzeń i dążeń, płomienną jutrznią światła wiekuistego po nad ciemnymi widnokręgami doczesnego istnienia. Tym szczytnym poczuciem Boga w naturze przypomina Chateaubriand Byrona i Słowackiego.

Zmysłowość jest drugim znamiennym odcieniem w marzycielstwie jego. Z natury rzeczy wynika, że stoi ona w sprzeczności, że walczy i że obniża poziom jego natchnień teistycznych; wszakże, związana z szałem fantazyjnych uniesień poety, zawiera w sobie coś szlachetnego, i, chociaż nie rozwesela Rubensowskim nadmiarem sił i życia, wolną jednak jest od brudów cynizmu Baudelaire'a i dekadentów dzisiejszych. Jak teizm zbliżał Chateaubrianda z Byronem i ze Słowackim, tak go zmysłowość wyróżnia od nich i obniża, spokrewnia zaś z Lermontowem.

Druga cześć I tomu Pamiętników daje jaskrawy obraz zmysłowych polotów wyobraźni jego. Od dzieciństwa, opowiada nam poeta, był on przepełniony jakąś tęsknotą do szczęśliwości, której ani zrozumieć, ani poskromić nie umiał; dusza jego była świątynią bez ołtarzów i bez ofiar, nie przeczuwał jeszcze, jakie w niej bóstwo czczonym będzie. Lecz, w miarę lat, przekonywał się młodzieniec, że kochać i być kochanym, jest szczytem szczęścia. Gdyby szedł był śladem innych, zdołałby w krótkim czasie zaznać wszystkich rozkoszy i goryczy namiętności; ale, opowiada poeta, samotność, nieśmiałość i płomienna fantazja spowodowały, że, zamiast patrzeć na świat i używać życia, zamykał się w sobie i snuł w wyobraźni cudowny obraz nadziemskiej kochanki, z którą wchodził w mistyczny stosunek. O północy zstępowała jego królowa, ubrana w brylanty i kwiaty, i, gdzieś daleko nad morzem, pod południowym niebem miłości, szukała młodego kochanka; rozkoszna woń pomarańcz napełniała ogrody, ona zaś stąpała cicho po marmurach i mozaikach galerii, w jakimś pałacu fantastycznym; tajemniczy odgłos jej kroków zlewał się z lubieżnym szeptem oceanu; rozogniony miłością poeta padał i tulił się jej do nóg, tonął w jej wzroku łagodnym i kochającym... lecz sen cudowny zapadał w dal i przebudzony poeta z bólem i płaczem wracał do prozy życia. Pod urokiem melancholicznego piękna jesieni, marzenia poety zyskiwały na wdzięku i sile i do reszty go odurzały. Z samotnej wieży, którą zajmował w starożytnym zamku ojcowskim, wsłuchiwał się z rozkoszą w uraganową walkę żywiołów. Świst wiatru północnego wydawał mu się jękiem rozhukanych żądz zmysłowych, a szelest deszczu kołysał go marzeniem o cichym śnie u łona boskiej kochanki. I, rozmarzony, stęskniony, wolał ją głosem, który by skały rozgrzał, a stępiałym zmysłom starca wrócił młodość; posłuszna wołaniom młodziana, znowu wśród blasku i woni zstępowała jego królowa, poeta znowu rzucał się jej do nóg, oddech kochanki przenikał go do szpiku kości, jak krew krążył mu po żyłach i czuł szczęśliwy marzyciel wtedy taką moc w sobie, że miliony wieków nie starczyłyby do wyczerpania płomienia, którym dusza jego gorzała. Płaczące wichry pędziły chmury po chłodnych błękitach, w chmury te unosiła go czarodziejka, i pijanemu rozkoszą poecie zdawało się, że zrzucał z siebie naturę ludzką, że stawał się chmurą, wichrem, duchem czystym, że zlewał się w jedno ze swą boską kochanką, że kąpał się w zdrojach wiekuistego piękna, które ona wyobrażała, że stawał się hymnem miłości... Ale i ten sen zapadał w dal, poeta wracał do przytomności, i wił się i tarzał z bólu i tęsknoty i łzami polewał pościel swoją.

Wiec poczucie i żądza Boga z jednej strony, zmysłowość z drugiej — te dwie tak sprzeczne nuty powodowały wieczny rozstrój w umyśle marzyciela. Głos rozumu kazał mu iść za popędem religijnym i posłuszny jemu poeta szedł tą drogą, ale zmysłowość wołała o prawa swoje i ponętne postacie ziemskich i nieziemskich kochanek sprowadzały poetę z obranej drogi. W taki to sposób, chwiejąc się wiecznie pomiędzy dwoma przeciwnymi prądami, nie umiał Chateaubriand nadać jednolitości utworom swoim, każdy z nich był świetnym w szczegółach, ale poronionym płodem geniuszu; każdy bowiem miał być wyrazem idei religijnej, ale cząstki były w sprzeczności z całością. Atala miała wysławiać potęgę wiary, biorącej górę nad namiętnością, ale wiara ta była zarazem źródłem nieszczęść dziewicy, i w chwilach rozpaczy bohaterka duszą całą pragnęła rozpętać więzy, które krwawiły jej duszę. Ustęp o Velledzie w Męczennikach miał być wymownym obrazem wyrzutów sumienia, gryzących duszę bohatera chrześcijanina po chwilowym jego upadku; ale jakże słabo, jak niesympatycznie przedstawia się nam skreślona według szablonu żywotów świętych postać Eudora! W uczuciu swoim widzi on tylko nieczystą pokusę cielesną, gdy obok niego płomienieje poganka Velleda i porywa nas ogniem swojej miłości, czarem uniesień, krwią rozpaczy! René miał ostrzec czytelnika od niebezpiecznej choroby wieku; tymczasem zostajemy po przeczytaniu utworu pod urokiem wszystkich namiętności zobojętniałego do świata młodzieńca — jego przesytu, nudy, egoizmu, a zapominamy o suchych morałach O. Souela, nieraz zaś nie możemy nawet zapomnieć, bo wrażają się nam w pamięci, jak fałszywy dysonans w pełnej wdzięku opowieści. Wskutek chwiejności tej i połowiczności, utwory Chateaubrianda zachwycały i do dziś dnia zachwycają urokiem fantazji i czarem formy, ale wrażenia wysnute z ich treści mogły być tylko chwilowe i przemijające.

Ale nie tylko ten brak szczerości, a raczej umiejętności pogodzenia ze sobą sprzecznych popędów lub podporządkowania jednych drugim i skierowania całej potęgi fantazji ku jednemu celowi, stanowi ułomność w treści i duchu twórczej pracy Chateaubrianda. Słabą stronę jego stanowi również zrezygnowana beznadziejność poety, mająca też źródło swoje w całkowitym oddaniu się marzeniom, w nieumiejętności zejścia z wysokości polotów fantazji do prozy życia, w wypływającym stąd przeświadczeniu o własnej wyższości, w bezgranicznej a nieuzasadnionej pysze, w samolubstwie nieumiejącym wynaleźć w duszach ludzkich nic godnego współczucia: „Nudzi mię życie, nuda mię zawsze pożerała, co innych zajmuje, to mnie nigdy nie obchodzi..." „Bóg jeden wie, czym bym mógł być, ludzie mię nigdy nie rozumieli..." „Człowiecze, jeśli czymś jesteś, to tylko przez smutek twej duszy i wieczną melancholię twej myśli". Te i tym podobne nuty egoistycznego smutku nudy i przesytu, spotykamy nieustannie u poety. „Miewałam takie chwile, — powiada Atala, ale słowa jej można równie dobrze zastosować do Chateaubrianda,— kiedy pragnęłam z tobą tylko pozostać, jedyną żyjącą istotą na ziemi, a, czując, że jakieś bóstwo powstrzymuje mię w szale moich straszliwych uniesień, bóstwu temu życzyłam unicestwienia, bylebym mogła w płomiennym uścisku twoim staczać się od otchłani do otchłani pod zwaliskami Boga i świata". To już szczyt rozmiłowanego w sobie marzycielstwa! René, w którym Chateaubriand odtworzył siebie, wyprzedza na chyżych skrzydłach myśli i pragnień ludzkość, kroczącą powoli po drogach ubielonych próchniejącymi szczątkami upadłych bohaterów; boleje nad nieubłaganą koniecznością żelaznych praw życia, skuwających w pęta wszelkie zapędy młodzieńcze; poczucie marności wszystkiego na świecie budzi w nim wstręt do rzeczywistości; nie pragnie on walk bezpłodnych, a rozmyślania swoje kończy skargą: „Boże, kiedyż mię uwolnisz od ciężaru istnienia”. René znudzony życiem, a przejęty potęgą osoby swojej, jest pierwowzorem bohaterów Byronowskich — jednakże nie on, ale Child-Harold porwał za sobą wszystkie umysły poetyczne; nie Chateaubriand, lecz Byron wycisnął niezmazane piętno na poezji wieku naszego. Dlaczego? Bo autor Atali pomimo napuszonej zarozumiałości, doprowadzającej go do stawiania siebie na równi z Napoleonem, nie dorównał Byronowi ani talentem, ani charakterem: René’go popsuł, jak i inne utwory swoje, szpikując go morałami, w których skuteczność sam nie wierzył; w sercu zaś swoim ten bezgraniczny samolub nie znalazł odgłosu na cierpienia ludzkie, i przytłoczony, jak wyrażał się i mniemał, nadmiarem życia, zaniknął się w jałowym smutku, wówczas, gdy w sercu Byrona wrzała rozpacz. Ze smutku wynikało zrzeczenie się wszelkich nadziei i wzgardliwa obojętność względem wysileń ludzkich; tymczasem rozpacz Byronowska prowadziła do upartych zapasów ze złem; jednym słowem, gdy Chateaubriand zatykał uszy na odgłosy pragnień i dążeń ludzkich, Byron zagrzewał cierpiące serca do walki, wlewał w nie świeży zdrój życia, krzesał w nieb promienie nadziei.

Do wniosku tego doszli ci mitrze krytyki współczesnej, którzy zastanawiali się nad stosunkiem obu poetów: Brandes[VI], Dowden[VII], Spasowicz[VIII]. Najjaskrawiej myśl swoją wyraził Dowden, przeciwstawiając męską energie muzy Byrona niewieściej miękkości, rozmarzeniu i nieokreślonemu smutkowi Chateaubrianda. Porównanie przesadne w duchu niekorzystnym dla twórcy Atali, bo jeśli słowo niewieści uważać za synonim słabości, to co powiedzieć o Wertherze, Obermanie i Adolfie, których zestawiają zwykle z Renem, uważając w tym względzie Goethego, Sénancoura, Benjamin-Constanta i Chateaubrianda za poprzedników Byrona. Te trzy typy wypadałoby chyba zaliczyć do nieistniejącej jeszcze kategorii charakterów niemowlęcych, René bowiem, w porównaniu z nimi, jest uosobieniem energii. Niedościgła wysokość polotów fantazji, wypływające stąd wygórowane wyobrażenie o nieskończonej potędze osoby swojej, obok tego wyniosły i wspaniały spokój w samym smutku poety, nadają jego melancholii piętno jakiejś fałszywej może, ale czarodziejskiej mocy, która niestety dość rzadko daje się znaleźć, jak we współczesnym Chateanbriandowi, tak w następnym pokoleniu poetów.

 

IV.

 

Jak rewolucja pomiędzy Roussem a Chateanbriandem, tak Napoleon stanął pomiędzy Chateaubriandem a Byronem; jak brudy i gwałty rewolucji wyrobiły w Chateaubriandzie obok głębokiego pesymizmu w zapatrywaniach na rozwój ludzkości, niemniej głęboką niewiarę w możliwość poprawy ludzkości, tak świetne czyny Napoleona, blask jego chwały i tragizm upadku, łagodziły pesymistyczne zapędy Byrona, podtrzymując w nim wiarę w bohaterstwo i bohaterów, których natura wyłaniała z siebie po to, aby służyli drogowskazem dla myśli, goniącej za ideałem, znużonej zaś jednostajnym biegiem rzeczy ziemskich.

Słusznie wyśmiewają Chateaubrianda, że w pamiętnikach swoich lubi siebie porównywać z Napoleonem. Jeśli jednak zapomnimy na chwilę o przyszłym wojowniku i cesarzu, uprzytomnimy zaś sobie nieznanego oficera artylerii, nie przeczuwającego, co go w przyszłości czekało, i bardziej zajętego zaściankowymi sprawami drobnej Korsyki, niżli losem Francji, wówczas uderzy nas niezaprzeczone pokrewieństwo w nastroju ducha dwóch marzycieli: też same żądze wrzały od dzieciństwa w umysłach Chateaubrianda i Napoleona; poetyczne uczucie natury, wytryskujące wrzącym zdrojem nieskończoności marzeń i pragnień, stanowiło tło ich duszy; urodzony i wychowany, jak Chateaubriand, w otoczeniu natury posępnej, ale uroczej, miody Napoleon kochał się w łoskocie fal, w jęku wichrów, w tęsknocie zmierzchu; lubił wzlatywać myślą na dziewicze szczyty gór; upajał się muzyką, wczytywał w Nową Heloizę; Ossian był mu nieodstępnym towarzyszem. Marzenia i żądze nienasycone i zapewne nieokreślone rozwijały w nim Chateaubriandowską melancholię i zamiłowanie w samotności.

Ale gdy twórca Atali, przejęty rozkoszą snów swoich, na próżno wolał do Stwórcy: „O Boże, gdybyś mi dał niewiastę, z którą bym mógł dzielić uniesienia mej duszy," — we krwi południowej Napoleona żywiej krążyły namiętności; jak Rousseau, umiał on skupić na jednej istocie blask swoich marzeń, umiał kochać się i szaleć z miłości. Przedmiotem jego uczuć była przez czas długi Józefina Beauharnais; poślubił ją 9 marca 1796 r., we trzy zaś dni po ślubie musiał wyruszyć na teatr wojny włoskiej ; listy jego stamtąd do żony są ognistym monologiem miłości: oddalenie potęguje tęsknotę, zmysły zapalają fantazję, namiętność rodzi zazdrość. Otrzymuje wkrótce wiadomość o chorobie swojej ukochanej i pod wpływem niepokoju uczucia rosną i olbrzymieją; z Tortony posyła do Paryża kuriera, aby ten po czterogodzinnym pobycie w stolicy wracał do obozu z odpowiedzią: „Dotąd żyłem szczęśliwy, los nie sprzeciwiał się nigdy woli mojej, dziś dotknięty jestem w tym, co mnie jedynie obchodzi... Nie zaznam ani pociechy, ani nadziei, ani spoczynku, zanim nie wróci kurier, którego posyłam do ciebie... Sen mię odbiegł i apetyt, przyjaźń, sława, ojczyzna przestały istnieć, tylko ty, ty, a świat cały jakby zapadł i rozpłynął się w nicości. Kocham honor, bo ty tego chcesz, zwycięstwa, bo masz stąd przyjemność dla siebie, inaczej wszystko bym rzucił, a leżał u nóg twoich... Poruszyłaś, pochłonęłaś cały ogrom potęgi mego ducha, w sercu moim niema kryjówek, których byś nie dotknęła; myśli wszystkie do ciebie należą, twoimi są moje siły, mój ogień, mój rozum; dusza moja zamieszkała w twoim ciele; dzień, w którym byś zmieniła uczucia swoje, albo żyć przestała, byłby dniem mojej śmierci; natura, świat cały pięknym jest dla mnie dlatego tylko, że ty w nim mieszkasz"[IX]. W listopadzie tegoż roku szczęśliwy wódz sprowadza do siebie ukochaną małżonkę; w Mediolanie mają się spotkać; na parę dni przed powitaniem śle jej z Werony kartkę króciutką, wyraz tej gorączki, którą tęsknota i szczęście rodzą w duszy namiętnego kochanka: „Mam nadzieję, najdroższa moja, że będę wkrótce w objęciu twoim. Kochani cię, jak wariat. Wszystko dobrze. Wurmsera pobiłem wczoraj pod Mantuą. Tylko ciebie brakuje mężowi twojemu do zupełnego szczęścia". Ale w Mediolanie Napoleon nie zastaje Józefiny. Zaproszona do Genui na bal, który miasto miało wydać na jej cześć, pospieszyła tam, nie poczekawszy na męża. Ta lekkość rani go boleśnie i listy jego stamtąd napisano tchną żałosną skargą bólu, i lodowatą ironią zawiedzionej namiętności, i żarem uczucia, którego żaden cios nie stłumi, i ekstazą zaparcia się pragnień swoich dla woli tej, którą ukochał nade wszystko: „Nie wymagam od ciebie ofiar, oddawaj się przyjemnościom życia, o! szczęśliwym jest świat ten, że go upodobałaś, ale mąż twój bardzo i bardzo nieszczęśliwy... Baw się, bądź wesołą, kochać ciebie i uszczęśliwiać — to przeznaczenie moje, cel życia. Poświęcając ci pragnienia, myśli, wszystkie chwile życia niego, jestem niewolnikiem tego czaru, którym osoba twoja ogarnia moje biedne serce. Nie mam racji wymagać od ciebie miłości, która by dorównała mojej, bo jakże chcesz, aby koronka ważyła tyle co złoto? ale winnaś mi szacunek i uznanie, bo kocham ciebie tylko, a kocham do szaleństwa. Bądź zdrowa, — kończył Napoleon, — ubóstwiana Józefino. Niechaj los skupi w sercu moim wszystkie smutki i bole, abyś tylko ty miała dnie pogodne i szczęśliwe... Gdy się przekonani, żeś mię przestała kochać, zamknę w sobie ból, a zadowolę się tym, że mogę ci być czasem użyteczny i potrzebny. Raz jeszcze otwierani list mój, aby ci przesiać pocałunek... O Józefino, Józefino".

Niema potrzeby rozwodzić się nad czynami Napoleona. Pomimo właściwej południowcom retoryczności mowy, namiętność żarzy się w jego listach, gorącość zaś w miłości daje obraz gorącości wodza w działaniu — rozumiemy lepiej olbrzyma czynu. Ale wielki wojownik nie znał skrupułów moralnych, nie rachował się z prawem, nie przebierał w środkach, do ludzi z zasadami miał wstręt niezwyciężony, nadawał im pogardliwe miano ideologów ; nic przeto dziwnego, że osoba cesarza nie wywierała uroku na większości tych, którzy się bezpośrednio z nim stykali i byli świadkami, jak potężny a twardy i samolubny władca deptał prawa Boskie i ludzkie. Ale bohater bitew runął w walce nierównej, po tytanicznych zapasach, świat stał się widownią tryumfów rozpanoszonej reakcji; przekonano się, że karli ród pogromców olbrzyma, zamiast prowadzić ludy na nowe tory, dążył do zakucia ich na powrót w pęta, niedawno przez nie zrzucone. Wtedy to zaczęto zapominać o bezprawiach i gwałtach pokonanego mocarza; męczeństwo na św. Helenie zmazało błędy jego przeszłości, a tylko potęga myśli, ogień żądz, ogrom czynów i blask chwały olśniewały odtąd wyobraźnie ludzkie, porywały ku sobie i oblewały czarem umysłu poetów, czujących jak w głębiach ich ducha buchały płomienie tych marzeń i żądz niezmierzonych, które pchnęły niegdyś młodego Napoleona na widownię światową. Imię olbrzyma pokonanego przez karłów wywoływało jęk nad bolesnym tragizmem dziejów, ale zarazem pocieszało tą myślą, że jednak cuda dzieją się na świecie i dziać się mogą, bo natura wydaje umf na ziemi, bo mogą przyjść nowi bohaterowie, których rozpłomieniać będzie już nie samolubna żądza wyniesienia się, ale święta miłość ludzkości. Tą drogą rozwijał się kult heroizmu; pozostawało ubrać go w nadobną szatę poetyczną, a mógł wlać błogą otuchę w serca, skłonne do zwątpienia i rozpaczy.

Stoimy u progu poezji Byrona.

 



[I] Ten podział prądów poezji da się uzasadnić dopiero w ciągu opowiadania. Tutaj zaznaczamy tylko, że terminy te, zapożyczone z dziedziny filozofii, niezupełnie wyczerpują w zastosowaniu do poezji istotę rzeczy: gdy bowiem punktem wyjścia do podziału systemów filozoficznych są przede wszystkim sposoby, w jakie rozwiązują kwestie źródła poznania, — w marzeniach metafizycznych poezji kwestia celu istnienia, jako bezpośrednio związana z zagadnieniami etycznymi, zajmuje z natury rzeczy pierwsze miejsce.

[II] „Byron i niektórzy jego poprzednicy". Ateneum, 1884, Nr 6.

[III] Por. M Zdziechowski: Messyaniści i Słowianofile. 1888, str. 182-184.

[IV] Documents litéraires, II ed. Paris 1881.

[V] Mémoires, t. II, cz. II, v. I.

[VI] Główne prądy literatury XIX stulecia, t. I, przekład z duńskiego. Warszawa, 1882.

[VII] Sludies in literature 1789 -1877. London, 1889.

[VIII] „Byron i niektórzy jego poprzednicy". Ateneum, 1884, Nr 6 -7.

[IX] Oeuvres littéraires de Napoleon Bonaparte. Ed. Tancrède Martel. Paris, 1888, v. I.

Najnowsze artykuły