Artykuł
List otwarty do posła Bobrzyńskiego

Fragment broszury wydanej nakładem autora w Krakowie, w 1889 r., [za:] Pisma polityczne, Kraków 1903, s. 431-439.  Przedruk za: S. Koźmian, Bezkarność. Wybór pism, Kraków 2001, s. 125-132.

 

Szanowny Panie![1]

Rozprawa Z chwili rozstroju, którą w tej chwili, po powrocie z zagranicy, przeczytałem w „Przeglądzie Polskim”[2], sprawiła mi wrażenie potratowania po porażce zaciężnej piechoty przez własną konnicę. Służąc w tej piechocie od dawna, chociaż potratowany, ale nie zmiażdżony, powstaję, aby odpowiedzieć i zawołać – baczność!

Nie będę tu podnosił, bo tego nie potrzebuję, świetnych kart owej rozprawy, na których tyle prawd wypowiedziałeś, składając dowody doskonałej znajomości nie tylko stosunków, także charakteru narodowego i jego słabostek; kart, co przypomniały najlepsze rozdziały Dziejów Polski w zarysie, tej książki twojej, którą się zawsze zachwycam.

Pomijając zbyt niezawodnie różowe nadzieje, ani rzeczywistością, ani teraźniejszością, ani powietrzem, które otaczać nas poczyna, uzasadnione, co do rychłego wyrobienia się politycznego u nas tego żywiołu, co go jednym – inteligencji nazwałeś mianem, przystępuję do tego, co w Twojej rozprawie mnie bezpośrednio zmusza głos zabrać.

Skreśliłeś, Szanowny Panie, doskonale wszystkie niebezpieczeństwa, całą grozę zabiegów przedwyborczych, które socjalnymi nazwałeś. Rzecz streszczę w dwóch słowach: większego występku narodowego dziś popełnić nie można było, jak poruszyć i wznowić w Galicji współzawodnictwo i nieufność włościan do szlachty. Ten występek z góry obmyślili i przeprowadzić usiłowali nasi skrajni demokraci pod kierownictwem swoich przywódców i po tychże dojrzałym namyśle, jawnie, widocznie, niezaprzeczenie; ci sami właśnie, co wszelkiego rozstroju są początkiem i przyczyną; ci sami, co stwarzali zawsze u nas i stwarzają te wszystkie niebezpieczeństwa, które tak jasno widzisz.

I rzecz tak stanęła, że po tej, równie zuchwałej, jak bezsumiennej próbie, po tym niesłychanym zamachu albo owi skrajni, jeżeli nie na zawsze, to znowu na dłuższy czas zniknąć muszą i stracić grunt pod nogami, albo też kraj znajdzie się wepchnięty, nieznacznie, ale stopniowo, jeżeli nie na równię pochyłą, to na manowce.

Tak się przedstawiało położenie po mniej lub więcej korzystnie dokonanych wyborach do Sejmu. Wobec tego ze stanowiska i w imię walki, jaką zachowawcze dziennikarstwo powołane zostało stoczyć, zastrzec się muszę, a zgodzić nie mogę na częściowe rozgrzeszenie istotnych i jedynych twórców owej roboty niszczącej; rozgrzeszenie, które ze zdziwieniem i – wyznaję – nie bez przykrości wyczytałem w słowach twojej rozprawy: „Ci, którzy do niej (próby rozstroju) dali lekkomyślnie hasło, nie byli też w stanie w swoich rękach jej utrzymać, nie posądzam ich bowiem o to, że z góry przewidzieli wszystkie jej następstwa. Chcę wierzyć, że i oni patrzyli z niepokojem na widok, jak nagle spod ziemi zaczęły się wydobywać najmętniejsze, katylinarne elementy, które ich spychały na drugi plan, a same agitacji owej narzucały się na przywódców, działając głównie za pomocą pism i pisemek pomiędzy lud rozrzucanych”.

Tymi słowami, Szanowny Panie, nie tylko osłabiasz, ale obezwładniasz sumienne zestawienie przez zachowawcze dziennikarstwo zdarzeń, które wykazało związek ścisły a ciągły między tymi, którzy do próby rozstroju „dali lekkomyślne hasło”, a tymi, którzy ją wykonywali pismami i wichrzeniem; między prawdziwymi winowajcami a nieuniknionymi winy takiej następstwami. Skutkiem takiego rozgrzeszenia musiałoby być obniżenie znaczenia owej roboty, bo by ją przypisać należało raczej niezręczności, bezmyślności i przypadkowi, niż zamiarowi i obmyślanemu działaniu; skutkiem zaś dalszym mogłoby być przebaczenie winy prawdziwym i głównym winowajcom, tym samym także i możność politycznego w Sejmie i gdzie indziej pojednania się z nimi, na co ani ze stanowiska zasad, ani choćby chwilowej użyteczności publicznej, ani też ze względu na gorszący przykład zgodzić by się w żaden sposób nie można. Zgodzić by się zwłaszcza, o ile sądzę, nie mogło wierne swej przeszłości i obowiązkom zachowawcze dziennikarstwo. Inaczej bowiem, zamiast zdusić w zarodzie niebezpieczeństwo, pchnęłoby ono tylko kraj i społeczeństwo na manowce w kierunku owych niebezpieczeństw, które wskazałeś, a zmarnowałoby psychologiczną chwilę sposobną do zwalczenia zła, które samo się odsłoniło, rozgrzeszając zarazem nie tylko winowajców, ale co ważniejsze tych, co przez słabość lub mylne zapatrywanie skłonni by tamtym podać rękę i zapominając o świeżym a ciężkim występku, zamknęliby oczy na doniosłość jego następstw.

Przypisujesz, Szanowny Panie, „zapałowi walki” głosy, które z obozu zachowawczego oświadczyły się przeciw zasiadaniu w Sejmie włościan, a tu muszę zwrócić Twoją uwagę, że głosy te zgodne były z przeszłością pism publicznych, w których się odezwały, zgodne z całym życiem naszym społecznym, politycznym i narodowym, w którym wszyscyśmy dotąd bez wyjątku zaznaczali jako zdrowy postęp zniknięcie z komnaty sejmowej siermięg i zastąpienie ich posłami z warstw wyższych i wykształconych, będącymi wyrazem tyle upragnionego zaufania warstw niższych do wyższych. Głosy te szły w ślad kilku poprzednich wyborów ogólnych do Sejmu, które wszyscy poczytywaliśmy za zbawienne i o zdrowiu świadczące właśnie dlatego, że włościanie sami uznali w nich byli swoją niedostateczność do spełnienia zadania prawodawczego i powierzyli je starszym w narodzie. Głosy te zatem nie były objawem gorączki, lecz skutkiem zastanowienia. Sejm wprawdzie nie jest ani Radą Stanu, ani Komisją Kodyfikacyjną, ale jest ciałem ustawodawczym i politycznym, w którym nasz włościanin, tak samo jak każdy inny, musi się stać albo bezwartością, albo narzędziem, bo ani jego sposób życia, ani wykształcenie, to właśnie, które mu teraz dajemy, ani przeszłość, do czego innego nie czynią go w takim zgromadzeniu zdolnym.

I rzecz szczególna, że kiedy tę prawdę włościanie i wyższe warstwy w najwolnomyślniejszych i najdemokratyczniejszych krajach uznali i do niej się stosują, u nas właśnie muszą się jeszcze o to toczyć rozprawy! Wszakże przecież nie ad captandam benevolentiam chłopów, zatem ad captandam benevolentiam kogo? Pytam.

Lecz u nas ważniejszy wzgląd, niż samo zasiadanie włościan w Sejmie, musi być wzięty w rachubę. Oto u nas pojawienie się włościan w Sejmie jest objawem, z tej lub owej przyczyny, częściowego ustąpienia upragnionego, koniecznego, świadczącego o zdrowiu społeczeństwa zaufania ich do szlachty, do warstw wyższych i oświeconych, zatem już częściowej choroby, która stać się może zaraźliwą. Sam, Panie, mówisz, że liczba większa włościan w Sejmie byłaby szkodliwa, a pytam się, kto ma ją ograniczyć, jeżeli raz przestaniemy poczytywać za niedobre, przynajmniej niewłaściwe to, co jest niezawodnie zawsze nieprawidłowe? I pytam dalej, gdzie, zwalniając się raz z reguły, mamy rękojmię, że wyjątki, na które z lekkim zgodzić się mamy sercem, nie staną się w bliższym lub dalszym czasie regułą?

Oto są powody, dla których nie mogłem poczytać za postęp, iż po kilku Sejmach, w których włościanie nie posłowali, w obecnym ukażą się znowu, chociaż w niewielkiej liczbie. Mniemam, że w tym przynajmniej wypadku, raczej trzymać się należy przekonań i przeszłości, niż dać się powodować chwilowej wygody względami, których zresztą użyteczności dla rzeczy publicznej dostrzec nie mogę.

Powstając przeciw nieograniczonej kurateli wyższych warstw nad włościanami, zaledwie usadowiłeś swoich włościan na ławach poselskich, szukasz dla nich, Panie, takiej kurateli, szukasz, bo wiesz tak dobrze, jak ja, że muszą oni albo pozostać bezwartością, albo stać się narzędziem w dobrych rękach, chociaż tego pewny wcale nie jesteś.

Nie mnie Tobie wyłuszczać zasady nowoczesnego życia konstytucyjnego, ale przyznaj, Szanowny Panie, że całe ono polega na różnicy między bezpośrednim załatwianiem sprawy publicznej przez lud na Forum a pośrednim, za pomocą jego przedstawicieli. Pierwszego sposobu używała starożytność; drugi jest wynalazkiem czasów późniejszych i stał się podstawą oraz treścią ustroju konstytucyjnego i parlamentarnego. Nie będę się tu rozwodził nad wyższością jednego nad drugim. Być może, iż jak we wszystkim, tak i w tym przenosiłbym osobiście sposób starożytny i że jeżeli już lud ma rozstrzygać, lub udawać, że rozstrzyga najtrudniejsze zadania, wolałbym go od razu zgromadzić na placu publicznym, niż widzieć, niby w jego imieniu, w komnatach prawodawczych sprawę publiczną załatwianą przez tych, co na lud się oglądając nie zawsze jego istotnemu dobru i uczuciom czynią zadość, zbyt zaś często namiętnościom, przesądom i żądzom. Jednak skoro raz przyjmujemy zasadę zastępstwa ludu, to pragnąć musimy, aby ono było rzeczywistością i nie ten lud na ławach prawodawczych zasiadać winien, lecz istotnie zdolni spełnić posłannictwo jego przedstawiciele. […]

A teraz słowo jeszcze z powodu bezpośredniego wezwania: „Dzienniki polityczne powinny jednak przy tym zachować niepospolitą ostrożność, ażeby akcji naszej nie utrudniać”. Z niemałym moim żalem słów tych dokładnie nie rozumiem i nie wiem czy to jest wyrzut, czy przestroga. W jednym i drugim wypadku wiem przecież, że dziennik zachowawczy winien przede wszystkim trzymać się swej tradycji i swej szkoły, pozostać wiernym swej przeszłości, zasadom i prawdzie, że jego zadaniem, każdorazowo prawdę wypowiadać, a ostrożnością nie krępować się, gdy idzie o rzeczy główne i pierwszorzędne okresy w życiu kraju, jakimi są wybory do Sejmu. Pięknie jest, gdy mąż publiczny ma odwagę cywilną, ale dziennik przedstawiający pewien kierunek, zasady i szkołę, na to jest, aby ją miał za wszystkich. […] Wszak nie chciałbyś niezawodnie, Szanowny Panie, aby dziennik polityczny, aby „Czas” na wzór baletniczki do wszystkich się uśmiechał dla zapewnienia baletowi powodzenia; tym mniej przystałbyś na to, aby dziennikarz polityczny, na wzór ranionego gladiatora, błagał przebaczenia i życia od wszelkiego rodzaju motłochu.

A zatem, Panie, nie odbieraj nam odwagi zalecając ostrożność; nie osłabiaj animuszu obawą utrudnienia wam działania, bo w tych twardych dla nas czasach potrzeba nam poparcia, a nie wyparcia się, tego poparcia, którego nie brak dziennikom przeciwnego obozu. Wypierając się nas częściowo – wierz memu doświadczeniu – nie pozbędziesz się naszego utrudniającego poparcia, a nie zyskasz innego istotnego. W chwili, w której nasz obóz poniósł tak dotkliwe straty, w której wiszą nad nim tak bolesne ciosy i w której nie brak mu zawodów, jedynie, jak pięknie rzekłeś: „Wierność zasadom, siła przekonania i odwaga cywilna w wypowiadaniu prawdy są bronią, która ostatecznie zawsze zwyciężyć musi”.

Nie wytrącajcie więc jej nam z rąk. Waszą rzeczą podług planu działać i postępować, naszą podług planu rąbać. Nie wstrzymujcie ramienia, które chce zadać cios; nie zasłaniajcie puklerzem waszej odpowiedzialności przed nim winnego i przeciwnika. Inaczej nasze zadanie stałoby się niemożliwe lub przemieniłoby się w prosty fechtunek.

Gdy słyszę wyrzut czy przestrogę, aby wam nie utrudniać zadania, poczynam mniemać, iż ja nie rozumiem waszego planu. Bo nikt i nic nie zdoła zmienić mojego przekonania, iż głównym i istotnie u nas niebezpiecznym rozstrojem jest ten tylko, który żywioły zachowawcze same wprowadza odstępując od wierności zasadom i wyzbywając się siły przekonań oraz odwagi cywilnej w wypowiedzeniu prawdy lub zdania swojego, a pobłażając złemu i złym lub tym, co na potępienie złego i złych zdobyć się nie mogą.

Dalecy jesteśmy u nas od szkody lub klęski dopóki skrajni czynią próby rozstroju, lecz zawsze bardzo bliscy, gdy ludzie przekonań zachowawczych zwalniają się z własnej reguły, gdy poczynają niepotrzebne robić ustępstwa w nadziei czy to pozyskania słabych i zmiennych, czy też nawrócenia kogokolwiek. Dziesięciu ludzi pewnych siebie może nierównie skuteczniej przeszkodzić złemu niż stu chwiejnych; i tych dziesięciu ostatecznie więcej zdolnych zrobić dobrego, niż owych stu – złego. W każdym razie, takich choćby tylko dziesięciu potrzeba dla przechowania treści i nauki szkoły, nauki, zdaniem moim, krajowi niezbędnej, a koniecznej dla ciągłości zdrowej polityki.

Jak od początku, tak i dziś zgadzam się, Panie, ze zdaniem Twoim o potrzebie połączenia żywiołów zachowawczych w Sejmie. Zwłaszcza ze względu na kardynalny punkt naszej polityki, łączności większości sejmowej z większością Koła polskiego w Wiedniu. Jeszcze przed Tobą, Panie, „Czas” oświadczył się za pewną swobodą ustroju przy przeprowadzeniu połączenia, bo rzecz to podrzędna; jeżeli bowiem duch istotnie zachowawczy przewodniczyć będzie połączeniu, to mniejsza o ustrój, bo on ani ducha, ani treści niezdolny stworzyć lub nadać. Ale kiedy pragnę połączenia, to dla siły, nie dla słabości obozu i sprawy zachowawczej; dla walki ze złem, jakie się przy wyborach odsłoniło samo, a nie dla kompromisu z nim lub dla jego rozgrzeszenia; dla kary za występki polityczne, a nie dla wynagrodzenia tychże; dla chłostania winnych, a nie dla powstrzymania chłosty; nareszcie dla pielęgnowania i przekazania przyszłym pokoleniom nauki szkoły, a nie dla zatracenia jej.

Mniemam, Szanowny Panie, że z tym listem, z tym podpisem nie utrudnię, że raczej ułatwię Ci to, co uważasz obecnie za swoje zadanie. Co się mnie tyczy, pozostanę wierny szkole, do której zawsze należałem, wytrwam w jej przekonaniach i zapatrywaniach na kraj i społeczeństwo polskie, a bronić ich nie przestanę lub zamilknę.

Racz, Szanowny Panie, przyjąć wyraz serdecznej przyjaźni.



[1] Adresatem listu, datowanego 6 września 1889 r., był Michał (Hieronim) Bobrzyński (1849-1935), prawnik, historyk i konserwatywny polityk, związany już w trakcie studiów ze środowiskiem „stańczyków” i pozostający pod wpływem najwybitniejszych przedstawicieli tzw. krakowskiej szkoły historycznej; autor kontrowersyjnych Dziejów Polski w zarysie (1879), krytykowanych m.in. przez Szujskiego i Kalinkę z powodu eksponowania znaczenia władzy politycznej i bezkrytycznego przejmowania tez charakterystycznych dla niemieckiej doktryny państwa prawnego. Profesor na Wydziale Prawa Uniwersytetu Jagiellońskiego, członek Akademii Umiejętności, dyrektor Archiwum Akt Grodzkich i Ziemskich w Krakowie, od 1889 r. poseł na galicyjski Sejm Krajowy i członek wiedeńskiej Rady Państwa, w latach 1908-1913 namiestnik Galicji, w 1919 r. przewodniczący Ankiety w Sprawie Konstytucji, krytycznie oceniający rozwiązania przyjęte w Konstytucji marcowej (1921) oraz zamach majowy J. Piłsudskiego (1926).

[2] Artykuł Bobrzyńskiego pt. „Zasady i kompromisy” został opublikowany w: Michał Bobrzyński, Zasady i kompromisy. Wybór pism, Kraków 2001.

Najnowsze artykuły