Artykuł
List do "Gazety Polskiej"
LIST DO “GAZETY POLSKIEJ”

 

Pierwodruk: List datowany w Krakowie 18 XII 1876, [za:] „Pisma polityczne”, Kraków 1903, s. 237-244, 251-252. Przedruk: S. Koźmian, Bezkarność. Wybór pism, Kraków 2001.

 

 

 

Sprężyną życia Galicji jest w obecnym okresie poczucie odpowiedzialności narodowej w następstwie znanych wypadków: klęski 1863 r., spadłej na kraje polskie pod panowaniem rosyjskim, oraz korzystnych warunków narodowych, w jakich ona jedna się znalazła; odpowiedzialności, z której wynikły obowiązek i zadanie dla części zastępowania całości, dla Galicji – Polski. Ten powód wzniosły i ta szlachetna siła poruszająca wytworzyły przeważnie dzisiejsze położenie. W nich szukać należy dodatnich i ujemnych jego stron. One bowiem miały w sobie z jednej strony ożywczą moc, z drugiej wymagania ponad możność.

Im zawdzięcza Galicja odrodzenie, które się rozpoczęło około 1866 r., a objawiło się w Krakowie, spowodowane w znacznej mierze przez przodujących Stańczyków. Odrodzenie jest istotne, znaczne, nieraz świetne. Na podstawie swobód publicznych i narodowych oraz zasad szkoły stańczykowskiej rozpoczął się okres, w którym przede wszystkim polityka galicyjska odznaczyła się zdrowym i rozumnym kierunkiem w stosunku do państwa; zdobyła znaczne korzyści od państwa i wpływ na państwo; zajaśnieli ludzie znakomici. Dbali o życie umysłowe, pragnąc słabnące ożywić i wzmocnić; talenty, mówcy pierwszorzędni, publicyści, historycy, artyści, nauka uprawiana jest przez krakowski Uniwersytet i Akademię; zakwitły sztuki piękne, zwłaszcza malarstwo; powstało piśmiennictwo polityczne; teatr nabrał niezwykłego blasku, ozdobiony pierwszorzędnymi aktorami; rozwinęło się życie towarzyskie. Jest to, choć względne, ale odrodzenie. Jego twórcami byli niepospolici, wyjątkowi ludzie, ogół nie bierze w nim należytego udziału; jest to dzieło ludzi, nie ludności. Ludzie, nie społeczeństwo, odczuli odpowiedzialność, o której wyżej mówię. Toteż jest to raczej odrodzenie w Galicji, jak Galicji. Zadanie zastępowania gdzie indziej spętanej Polski i zapełnienia sobą okresu dziejowego, okazało się też ponad siły i ujawniła się jego sztuczność. Nie jest to bynajmniej powodem ustania, zatrzymania się, zaniechania tego, co możliwe, co spełnionym być winno dla siebie i za inne upośledzone części Polski. Przeciwnie, trzeba iść naprzód pod grozą cofnięcia się. Trzeba zrozumieć, że najskuteczniej służy się całej Polsce, pracując u siebie dla polskości. Tu zaś zaczyna się ujemna strona tutejszych stosunków, o której nieraz ze zbytnią może odzywałem się goryczą. Określić ją można słowami – niedostateczne korzystanie z danych warunków, marnowanie czasu i zasobów, nie rozwijanie się należyte. Mogliście zauważyć, iż co chwila przyszło mi wspominać w tych listach o znakomitych mówcach. Ludzie umieją tu nierównie lepiej mówić niż działać.

W chwili przyznania Galicji swobód narodowych, w początkach odrodzenia, szlachta znalazła się na swoim miejscu; zajęła górujące, przodujące i kierujące stanowisko, co nie było trudne, gdyż nie było nikogo, który by ją mógł uprzedzić. Każdej jednak rządzącej kaście grożą trzy niebezpieczeństwa, bo są trzy powody, które stopniowo doprowadzają ją do upadku, nie zaś dopływ ludowy.

Kasta zdążająca do upadku, poczyna od wyzucia się z pragnień wielkich rzeczy, od znieczulenia dla wzniosłych dążeń, od zaniechania doniosłych przedsięwzięć. A że wszystko jest względne, więc i w tej mierze nie zmienia w niczym następstw czy kasta znajduje się na czele potężnego państwa, czy też małego kraju lub społeczeństwa pozbawionego bytu państwowego. Następnie kasta obojętnieje dla potęgi, korzyści i bezpieczeństwa państwa lub rzeczy publicznej, staje się samolubna, zamyka się w ciasnym własnym kole. Wreszcie kasta zapomina o sobie, o swym własnym bycie i bezpieczeństwie, o swej przyszłości, każdy w niej myśli tylko o sobie i własnej korzyści; samolubstwo osobiste zastępuje samolubstwo zbiorowe i jest to ostatni stopień poniżenia. Kasta, nie badając jego przyczyn, poczyna odczuwać trwogę i idzie bezwiednie, stopniowo w niewolę wichrzycieli, którzy jej grożą: liczy się z nimi bezmyślnie i bezdusznie; członkowie kasty, każdy na swoją rękę, zdradzają politycznie kastę ustępstwami i słabością wobec żywiołów wywrotu, to jest tych, które zajmą zaprzepaszczone stanowiska; tu się zaczyna znikczemnienie. Wtedy upadek jest gotów a lada wypadek czy przypadek tylko go stwierdza; ruch ludowy lub zewnętrzny czynnik. Ale kasta podkopała się sama, nie obalił jej wcale lud lub zewnętrzny nieprzyjaciel.

Tych trzech stopni upadku i każdego z osobna winna by się wystrzegać szlachta galicyjska i w nich, nie zaś gdzie indziej, widzieć dla siebie niebezpieczeństwa. Czasem zdawać by się mogło, że szlachta galicyjska rozpoczyna od końca upadek, tak się okazuje nieraz lękliwa wobec skrajnych, demagogicznych żywiołów, zwłaszcza demagogów, a po tutejszemu tromtadratów1. Mając jeszcze w ręku kierownictwo sprawy publicznej i większość w sejmie, zdaje się nieraz postępować jedynie ze względu na skrajne stronnictwo, z obawy niepopularności i pod rozkazami demagogii, przede wszystkim ze strachu przed sławetnym opaskudzeniem w dziennikach! Jak dawniej szlachcic miał swojego żyda, tak teraz ma swojego demagoga czy też tromtadratę, z którym przede wszystkim się liczy, który jest jego Egerią2 i zarazem aniołem opiekuńczym, zasłaniającym go przed opaskudzeniem w dziennikach!

Tymczasem ta obawa, a z niej pochodzące uszanowanie dla tutejszej demagogii i liczenie się z nią, z jej przywódcami, ich warcholstwem, ich wichrzeniem i ich dziennikami polegają na złudzeniu. Demagogia tutejsza na nikim się nie opiera, nie ma istotnej siły, ma tę tylko, którą jej daje małoduszność kasty kierującej. Widma niebezpieczne są tylko dla tych, którzy się ich boją!

Prawdziwie ważną i doniosłą sprawą tutejszą jest jedynie wiejska i chłopska; w niej tkwi niebezpieczeństwo lub przyszłość. Nie dopuścić wpływu na nią warcholskiej demagogii, którego dotąd ona nie ma, zapewnić i ustalić własny, oto najważniejsze zadanie kierującej kasty. […]

Przejdźmy do pogodniejszej dziedziny. Przekład Odysei Lucjana Siemieńskiego3 jest pomnikowym dziełem okresu odrodzenia w Galicji. Był czas, w którym ukazanie się go ogólne byłoby w Polsce obudziło zajęcie. Mówiono by o nim jako o literackim zdarzeniu nie tylko w kołach uczonych, także na zebraniach poufnych, w towarzystwach, w salonach. Spierano by się co do sposobu tłumaczenia Homera, smakowano by się w przedmowie Siemieńskiego, cieszono by się, że wielki wieszcz godnie przełożony został na ojczystą mowę.

Gdzież są owe czasy pięknych, dobrodusznych uniesień literackich, owych gorących sprzeczek klasyków i romantyków, zamienianych listów, dowcipów, przycinków i zawziętych walk, gdzież są owe czasy silnych przekonań nawet literackich, owych triumfów i porażek, słowem, gdzie owe urocze czasy życia umysłowego i szlachetnych zajęć, rozrywek i rozkoszy, które zdobiły życie. Przeszły jak wszystko i zdawać by się mogło, że u nas bodaj czy nie bezpowrotnie! Ich miejsce zajęła proza życia, owa dziś poetyzowana proza pana Jourdaina, która zaiste nie zapełnia próżni pozostałej po zniknięciu z życia poezji i wykwintnych rozkoszy umysłowych; przeciwnie, próżnia ta jest coraz bardziej dotkliwa, zimna, krew się w niej ścina, a ogrzewa się jedynie przy wspomnieniach przeszłości, podobnej dziś do wspaniałego lasu zniszczonego niebaczną ręką.

Wiem, że to przeistoczenie życia umysłowego w tym, co miało w sobie najszlachetniejszego i najwykwintniejszego, nie jest nam wyłącznie właściwym; wiem, że jest jedną z ogólnych oznak ogólnego obniżenia, że przyczyny szukać by należało i odszukać by łatwo można w powszechnym skrzywieniu duchowych warunków życia, w fałszywym kierunku światowym, w złudnej walce bez wytchnienia o byt i w towarzyszącej jej pysze. Odszukać by można przyczynę zarówno w przewrotach społecznych, jak politycznych i religijnych, które na wyścigi obdzierały ludzkość i życie ludzkie z tego wszystkiego, co stanowiło i wiecznie stanowić będzie jego urok, jego szlachetność, słowem w gorączce niszczenia wszelkiej wyższości, tak samo, jak paryska komuna paliła wyniosłe gmachy, co były pamiątkami przeszłości.

Prawda więc, że obojętność dla szlachetnych ćwiczeń umysłu, że chłód w świecie literackim i artystycznym nie są dziś właściwościami jedynie polskiego społeczeństwa, lecz następstwem ogólnego usposobienia; niemniej przecież objawy te właśnie u nas są zadziwiające i niepocieszne; inni bowiem zastąpili subtelne rozkosze umysłowe być może, iż gminne, ale nieprzebraną, nieustającą czynnością i działalnością na innych polach, inni zbierają nasycające owoce, a wyrzekłszy się wytworniejszych i wyższych uciech doszli przynajmniej do poziomego używania i mają jego obfitość, mają za jakość ilość; lecz my biedni i złupieni, niedołężni, marzyciele nawet w poziomości – co nam pozostanie, czym żyć będziemy, skoro wyrzekniemy się używania duchowego, rozkoszy umysłowych, skoro zerwiemy z ich tradycją, która wspierała u nas narodową, a gonić będziemy za tym innym używaniem, które dla innych jest rzeczywiste, dla nas zwodniczą marą. W biegu tym omdlejemy, ustaniemy, jak ten żebrak goniący za pociągiem kolei żelaznej w nadziei, że podróżni rzucą mu kilka groszy, i pozostaniemy żebrakiem. Nie widzę, abyśmy w ubóstwianej obecnie dziedzinie materialnej wielkimi mogli poszczycić się zdobyczami; widzę ze smutkiem, że w umysłowej z każdym dniem tracimy grunt pod nogami, chłodniejemy, oziębiamy się i obojętniejemy dla rzeczy wzniosłych i szlachetnych, a zasób literacki, którym długo żyliśmy, rozdrabniamy i roztrwaniamy zdawkowym pieniądzem. Od rozbioru Polski obecna chwila jest w tej mierze najbardziej pożałowania godna. Nie zawsze mieliśmy wielkich pisarzy, wieszczów i artystów, raczej mieliśmy ich wyjątkowo, lecz do dzisiejszego okresu były zawsze u nas ogniska życia umysłowego i literackiego, które ogrzewały, w których przechowywał się święty ogień; nie mówię o ogniskach urzędowych, których znaczenie oceniam należycie, choć najmniej może ogrzewają, ale o towarzyskich, rodzinnych i rodowych, które jedne należyte i potrzebne wydzielają ciepło, konieczne dla takich roślin, jak literatura i sztuka. Akademie, szkoły, uniwersytety, wydawnictwa i pisma nie rozpowszechnią umiłowania literatury i szlachetnych umysłu ćwiczeń, jeżeli nie będzie miejsc zbornych dla nich, cieplarń, w których by wyrabiał się dobry smak i umiłowanie piękna; jeżeli w społeczeństwie nie będzie dyletanckiego, szlachetnego zapału dla rzeczy umysłowych i literackich, który jedynie zdolny jest udzielić się ogółowi. Gdzie dziś czas – nawet u nas, którzy nic nie robimy – na zajęcie się tymi bezużytecznymi przedmiotami i gdzie czas już nie na przeczytanie, ale przynajmniej na zastanowienie się nad znaczeniem przekładu Odysei, nareszcie gdzie te zborne miejsca, w których można by pomówić o tym literackim wypadku?

Za przykładem wykształconych społeczeństw mieliśmy i my dawniej wykwintne towarzystwa i salony, którym obce ani obojętne nie były zajęcia literackie i rozkosze umysłowe. Gdzież są one? Któż zdoła je odszukać? Znikły wśród klęsk politycznych i pod tchnieniem wszystko równającego wichru ogólnoświatowego! I znowu, jeżeli gdzie indziej ich miejsce zajęły tłumne zebrania, publiczne uczty i uroczystości, ludowe igrzyska, wystawy powszechne, u nas nic ich nie zastąpiło. U nas z obniżeniem wyższego towarzystwa, z upadkiem zamożnych, starożytnych domów, które, mianowicie od rozbioru, były ogniskami życia umysłowego, lub wyparciem się przez takowe obowiązków i tradycji, z niedawnymi, bolesnymi stratami kilku znakomitych ludzi, którzy wierni byli obowiązkom i przeszłości, znika w Polsce życie literackie i artystyczne, zapał do niego stygnie. Chwilowe w Krakowie odrodzenie nie zdoła zapobiec ogólnemu niedostatkowi! Wprawdzie prąd umysłowy objął nieco większą przestrzeń, lecz dotąd nie użyźnił jej, a brak zbiorników każe przewidywać posuchę.

Przecież w naszym położeniu niwa umysłowa, literacka i artystyczna znaczy wiele, to ważna część bytu narodowego, tym ważniejsza, że najmniej zależna od zmiennych losów politycznych. I któż zaradzi posusze, kto napełni zbiorniki, kto rozpali wygasłe ogniska? Kto? Skoro nikt nawet nie zastanawia się nad ich ubytkiem, skoro go może już nikt nie czuje. U nas wpływ kobiety mógłby sprowadzić zwrot, raczej powrót. Nie zaiste kobiety literatki i piśmiennej, tak rzadko pociągającej, tak często odpychającej i ośmieszającej literaturę oraz zamiłowanie do niej; ale ten wyższy wpływ kobiety rozumnej a nierozumującej, który nieraz tak zbawiennie działał na społeczeństwa w chwilach przewagi siły nad duchem. Zwrot ku wzniosłym rozkoszom umysłu sprowadzić by mogła u nas wielka pani, w prawdziwym tych słów znaczeniu. Czy społeczeństwo nasze zdolne jeszcze wydać ją z siebie?

W czasie niewdzięcznym, przykrym dla literatury, znalazł się ktoś, co pomyślał o przetłumaczeniu Odysei! […]

Wśród poziomości i walki o byt ginie poczucie piękna i dlatego znika zamiłowanie do klasycznych utworów, to jest do wielkich dzieł wyobraźni i umysłu. Rozum maleje, nikczemnieje w zapasach o byt lub dobrobyt, w walce o niewzniosłe używanie; obrał wedle słów Ewangelii gorszą część. I czy mniema, że zdoła długo zadawać bezkarnie kłam własnej istocie, bluźnić sobie samemu, zaprzeczać najszlachetniejszej swej właściwości?! Złudzenia to i marzenia, dziwne, dzikie, bo poziome, zwierzęce! Ludzkość nie może ostatecznie zbydlęcieć, odwieczne prawa ducha zwyciężą; zemsta i kara za ich pogwałcenie, uczuć się dadzą wielką czczością, próżnią, przesytem, przeżyciem i w końcu tęsknotą nieprzezwyciężoną tak w dziedzinie uczuć, jak duchowej, tak w rzeczach wiary, jak w poezji, za szlachetną treścią człowieczeństwa – za prawdą, równie w religii, jak w literaturze i sztuce, trzeba będzie się wrócić do odwiecznych wzorów piękna, do tradycji klasycznej, w której znajduje się pierwiastek wszystkich wykształceń i wszystkich wzniosłych rozkoszy umysłowych. Wtedy świat zwróci się niewątpliwie do Homera, a Siemieński swoim wytwornym przekładem ułatwia naszemu społeczeństwu powrót do tradycji klasycznej, jedynej prawdziwej i nieśmiertelnej w dziedzinie piękna. I rzecz dziwna, ile razy przychodzi mówić o zwrocie ludzkości, o jej odrodzeniu, tyle razy czy to w świecie duchowym, czy politycznym, czy literackim zawsze odczuwamy konieczność powrotu do tradycji jako do orzeźwiającego i odmładzającego zdroju, do tradycji, która jest jednym ze znamion szlachetności człowieczeństwa i różnicą między ludźmi i zwierzętami do tego stopnia, że gdy społeczność ludzka zrywa z nią lub się jej zapiera najprędzej i najbardziej zbliża się do stanu zwierzęcego. Nic w tym dziwnego, jest ona bowiem mistycznym zarazem istotnym związkiem łączącym ludzkość z Bogiem, więc źródłem wszelkiej prawdy duchowej, wszelkiego piękna.

 

Przypisy

 

1  Miano, podane prawdopodobnie przez W. Zagórskiego, a rozpropagowane przez J. Lama, który przejął je z wierszyka drukowanego w „Chochliku”, nadawane członkom ugrupowania demokratycznego skupionego głównie wokół Franciszka Smolki, współzałożyciela utworzonego w maju 1863 r. Towarzystwa Narodowo-Demokratycznego; pogardliwa nazwa miała oddawać krzykliwość haseł patriotycznych i postępowych, która – zdaniem krytyków – pokrywała patosem ubóstwo ideowe ugrupowania uprawiającego tromtadrację m.in. za pośrednictwem „Dziennika Lwowskiego”.

2  W mitologii rzymskiej bogini lub nimfa wodna, której kobiety w ciąży składały ofiary dla łatwego rozwiązania; w przenośni doradczyni, inspiratorka, powiernica, towarzyszka duchowa męża stanu lub artysty.

3  Lucjan Siemieński (1807-1877), poeta, nowelista, krytyk literacki, publicysta, historyk; uczestnik radykalnej konspiracji, w 1838 r. zbiegł do Francji, gdzie związał się z Towarzystwem Demokratycznym Polskim; pod wpływem A. Towiańskiego i wielkopolskich zachowawców porzucił radykalne stanowisko, a po 1848 r. osiadł w Krakowie, gdzie związał się z konserwatywnymi środowiskami skupionymi wokół: „Czasu” i „Przeglądu Polskiego”, w których krytykował oświeceniowy libertynizm i rehabilitował „obóz klasyków” z K. Koźmianem i F. Morawskim na czele.

 

Najnowsze artykuły