Szanowny Przyjacielu!
W liście swoim pod dniem 20 sierpnia ubolewasz and
słabością umysłu pewnej części rodaków, i masz słuszność; trzeba ubolewać nad
tymi, którzy w ciemnościach za każdym krokiem lękają się urojonej mary lub
bezdennej przepaści. Jednak powiem otwarcie, że Ci ludzie mało nas obchodzić
powinni: nie są oni tak niebezpieczni, ani tak źli, jak się na pozór wydają.
Można by ich porównać do dzieci, które dlatego tylko gardzą orzechem, że nigdy
jeszcze nie kosztowały innego smaku, i że nie mają zębów do gryzienia. Polak na
każdy nowy porządek szemrze, i łaje po trochę, ale go
nigdy nie podkopuje, prędko się z nim oswaja i zapomina, że jest nowy. Pewny
jestem, że żaden z tych zrzędów, o których mowa, nie zechciałby zmienić stan
swój dzisiejszy na dawny. Nie rozpaczajmy zatem, Polacy nie są źli z wrodzonych
swych przymiotów, przyjrzyjmy się tylko w ich charakterze.
Charakter historyczny Polaków
Naród Polski przetrwał
liczne wieki, dobre i złe losy dotykały go z kolei tak podobnie, jak wszystkie
inne narody. To jednak na pociechę swoją własną powiedzieć może, że przez
długie epoki w dziejach swoich, mniej liczy dni smutniejszych, jak którykolwiek
z współczesnych jego sąsiadów. W burzliwych wiekach powszechnej tej ciemnoty,
gdzie ludy Europejskie, pogardzając przyjemnością spokojnego życia, albo przez
domowe rozterki, szarpały lekkomyślnie własne wnętrzności, albo też pożegnione ślepym fanatyzmem, niosły o tysiąc mil topić
zabójczy oręż w piersiach nieznajomych narodów; Polak szanował święte prawa
ojczyste, uprawiał spokojnie ziemię swych ojców, nie dał się nigdy wyłudzić za
progi domowe, i wtenczas porywał za oręż, kiedy ojczyzny trzeba było bronić od
obcych napaści. Polska nie wypielęgnowała na swoim łonie, ani zagorzałych
Krzyżowców, ani kłótliwych Gwelfów, ani krwawych Iwanów, ani też królobójczych
Klemensów. Naród, choć z przyrodzenia odważny, choć niecierpiący cienia ucisku
w swojej zwierzchności, umiał przecież w tysiącznych zdarzeniach, zachować się
w obrębach przyzwoitych.
Żaden naród w świecie
nie miał pewnie więcej zręczności pokazać się tym, czym jest w istocie, jak
naród Polski; stan jego tak polityczny, jak i cywilny wyprowadził go
ustawicznie na publiczną scenę, gdzie bez wszelkiego obrębienia, mógł śmiało
pokazać się w całej swej postaci. Od czasów, w których dzieje dokładniej nieco
rysują obraz jego postępków, widać w nim pewną jednostajność i pewne prawidła
wydające jawnie ogólny jego charakter. W powszechności Polak XIV i XVI wieku,
nie różni się co do istotniejszych przymiotów, od Polaka XVIII wieku; to, co go
gdzieś wyszczególnia przed innymi, już wówczas było główną jego własnością. Uobyczajenie, jak w każdym z osobna człowieku, tak w całym
narodzie, nie odmienia nigdy istoty właściwego charakteru, chociaż się na pozór
inaczej wydaje, ale go tylko kształtuje i zwraca do tego lub owego przedmiotu.
Stąd doskonały Antropolog nie myli się, choć niekiedy wczesne przepowiada: że
ten naród w takim położeniu, i przy tych stosunkach, tak a nie inaczej sobie
postąpi; że to mu przypadnie do smaku, a tamtym wzgardzi; że co jednemu może
zapewnić los pomyślny, to dla drugiego niechybną przyspieszy zgubę. Takie
wróżby oświeceniowych ludzi przed wielu lat wyrzeczone spełniły się i jeszcze
spełnią za dni naszych. Katon, Montesquieu, Raynal,
Rousseau i inni nie mieli osobnego ducha proroctwa: byli dobrymi politykami,
znali dokładnie ludzi i zgadywali niepojęte dla innych wypadki.
Czytając dzieje naszej ojczyzny bez należnej uwagi,
zdaje się, że Polak postępował niekiedy wbrew swojemu charakterowi, że się
czasem wyzuwał z wrodzonych swych przymiotów; lecz omylny ten pozór niknie
natychmiast, skoro się zajrzy do innego źródła: też same sprężyny rozmaicie
cienione od siły zewnętrznej, muszą koniecznie rozmaity ruch wprawiać w
machinie, która jednak dlatego wcale nie odmienia głównych swych własności.
Człowiek jest wprawdzie wolny, ale w pewnym tylko względzie: w moralnych
działaniach może z zupełną dowolnością obierać tę lub ową stronę; może na
przykład chcieć, albo nie chcieć wyzuć się narzuconych kajdan, nikt w świecie
nie jest w stanie zabronić mu tego. Ale gdy przychodzi do wykonania samego,
podówczas nie zawsze jest panem swej woli: tysiączne zawady stają mu na
przeszkodzie, a gwałtowane przeciwności, porywając go niekiedy na wsteczne drogi,
odpychają daleko od przedsięwziętego zamiaru. W takim razie człowiek nie działa
według swej woli i skłonności, ale według cudzej. Wtenczas tylko kiedy mu nic
nie przeszkadza z dwóch równoważnych dróg obierać jedną, zwraca się pospolicie
na tę która mu jest zwyczajniejsza, albo co na jego wypadnie, która więcej
odpowiada jego panującym skłonnościom. Tego prawidła najczęściej trzymać się
zwykły w ogóle narody, gdyż w przeciwnym razie musiały by same ze sobą wieść
nieprzyjemną walkę, na jaką szczególnie tylko osoby zdobywać się zwykły. Ogół
pospolicie opuszcza się ślepo za zwyczajnym popędem, cnotliwy tylko i mądry
pasuje się ze skłonnością, i słucha zimnej rozwagi. Przy wolnym więc wyborze,
postępki i działania jednego ludu, choć za lat tysiąc muszą sobie być podobne:
raz, że z jednego zawsze płyną źródła, drugi raz, że tym samym tocząc się
korytarzem, bez tamy jeden zawsze mają spadek. Prawda, że długie doświadczenie,
oświecenie sztuczne, wzbogacając głowę nowymi pobudkami, może nadać nowy tok i
popęd postępkom ludzkim; ale i to o szczególnych tylko osobach z śmiałością
powiedzieć można, gdyż doświadczenie, które tu więcej ważyć powinno, jak samo
rozumowanie, zawodzi wszelkie inne nadzieje. W jakiejkolwiek epoce przejrzymy
całe narody, zawsze się okaże, że ogół ludu przez wielki długie bardzo
nieznaczny czyni postęp w udoskonaleniu zwyczajnych swych prawideł. Najstarszym
przewodnikiem jego jest instynkt, temu przodkują głównie panujące skłonności:
kto tylko poznał dokładnie tych przewodników, zgodzi się na to, że wolno i z
trudnością przyjmują odmianę; chcą oni z dawna trzymać się ubitego toru.
Dlatego można śmiało powiedzieć, że narody pozornie tylko, a nie rzeczywiście
odmieniają swoje własności i charakter: zmiana ta tyczy się jedynie ulubionych
przedmiotów; co w niczym nie przeistacza natury, kształci ja tylko i miarkuje
rozmaicie.
Te uwagi są pocieszające dla Polaka, z nich może
wcześniej na przyszłość przyjemne dla siebie czynić wróżby. Przy dobrych
prawach i roztropnym rządzie, naród jego zawsze się wyszczególniał w tych
wszystkich przymiotach, które wewnątrz kraj czynią szczęśliwym, a zewnątrz
potężnym. W którymkolwiek uważany stanie: czyli prowadzony od samego instynktu,
czyli idący też za powodem rozumu, nie ma przyczyny rumienić się za swój charakter;
osiemset lat ciągłego doświadczenia okazało czym jest w jednym i w drugim
razie. ‒ Jak w epokach ciemności
powszednich, tak równie w czasach oświecenia, nigdy się nie dał przepisać w
innym w uszanowaniu raz ustanowionej zwierzchności; można nawet dodać, że w tym
względzie sam jeden przed wszystkimi zarobił sobie na prawdziwą chwałę. Nie
było pewnie narodu, który by więcej miał powodów do lekceważenia swego Księcia,
jak naród Polski: sam go obrał, sam mu przypisywał obowiązki, obrany wszystko
pod przysięgą obiecywał dotrzymywać. Nie był zatem uważany inaczej, jak dłużnik
winny wypłacać się z wdzięcznością swemu wierzycielowi, jak narzędzie cudzej
woli i jako pierwszy współobywatel mający dogadzać życzeniom każdego. Kto zna
ludzi, łatwo się zgodzi na to, że w podobnym stanie strony w ustawicznym ze
sobą żyć muszą sporze, że jedna chce pospolicie za wiele, a druga za mało.
Książęta po wstępie swoim na tron, rzadko się wywiązywali z poprzysiężonych
obowiązków, i obietnic korzystnych dla kraju; często nawet ośmielali się
gwałcić najdawniejsze przywileje narodu. Takie postępki, rzadko u innych
przebaczane Samowładnym Monarchom, powinny były uzuchwalić Polaka; prawa nawet
zdawały się upoważniać do użycia najsurowszych środków przeciw wyrażającym; a
jednak nie masz przykładu w dziejach jego, żeby kiedy tak daleko pomykał swoja
zemstę. Prosta obietnica poprawy, wyrzeczona z tronu, uspokoiła na zawsze
obrażone umysły[1].
Trafiło się niekiedy, że naród albo podszeptami złośliwych odrodków, albo
nieprawymi postępkami Króla zburzony, szemrał głośno, łajał śmiało, porywał się
za oręż, i wtenczas kiedy spodziewać się już należało, że uderzy w ofiarę swego
gniewu, opuszczał ręce, schylał głowę i klękał pokorny przed tronem, prosząc o
przebaczenie, i o to co prawnie mocą sam sobie mógł wyjednać. I takie to
przymioty Polaka zjednały mu tę szczególniejszą chwałę, jaką się rzadko który
naród w świecie poszczycić może: „Tron jego nigdy nie skropiła krew wylana
przez wdzierców. Naród nigdy nie zbroczył rąk krwią
swoich Książąt”. ‒ Oto jest najpiękniejsza
treść tysiąca lat dziejów jednego ludu, który podlegając równie z innymi
wszelkim słabościom, potrafił się przecież ustrzec ich zbrodni[2]. Miedzy licznymi jego Książętami bywali
tacy, którzy częściowo z własnej, częściowo z cudzej winy ściągali na siebie
powszechną nienawiść; i kiedy rozumiano, że naród ich odstąpi w nieszczęściu i
poświęci surowym losom, Europa ze zdumieniem patrzyła na przeciwne sceny. Polak
zapominając w ten mement wszelki uraz, nie widział w swym Księciu tylko
nieszczęśliwego, któremu przez litość majątkiem, honorem i życiem należało
śpieszyć na ratunek; ze łzami cisnął się wtedy do tronu, poprzysięgła na dobyty
oręż, że póty go nie złoży, póki nie ujrzy końca jego nieszczęściom. Dynastie
Jagiellońska, Szwedzka, Saska i inne doświadczyły nieraz tej cnoty narodu.
Władając tronem, prawami, wojna i pokoje mnie potrzebował tym samym żebrać łask
u swego Monarchy: jeżeli zatem czynił co dla niego, to pochodziło z własnej
jego ochoty, z uszanowania dla tronu, i z wrodzonej wspaniałości. Na głos Króla
dogadzając jedynie chęciom, a niekiedy i kaprysom jego, nosił nieraz ochoczo
życie w głodne skały Mołdawii, do smutnej Estonii, na lodowate brzegi Wołgi i pod
nieprzyjazny sobie Wiedeń.
Ile Polak kocha
ojczyznę i sławę narodową, najlepiej osądzić można z wad samej Konstytucji
politycznej, którą się rządził przez kilka wieków. Sam był panem wojny i
pokoju; cała siła do obrony granic od napaści, składał się z tego stanu, który
posiadając wszelką władzę i bogactwa krajowe, prowadził życie swobodne i
miękkie. W takim położeniu musiał odczuwać wstręt znaczny do tego wszystkiego
co mogło zagrażać miłej jego spokojności; musiał się lękać wojny, która w każdej
chwili wystawiła go na utratę najdroższego majątku i życia. Od początku jednak
dynastii Jagiellońskiej, przez 400 lat ciągle, pod każdym panowaniem (wyjąwszy
szczególnie kilkumiesięczne Henryka) Polak występował zbrojnie, ale dla walki z
nieprzyjacielem, albo też dla obrony swojej wolności. W czasie, kiedy sąsiedzcy
Mocarze z nękaniem prowadzili wprawione do boju, zahartowane do trudu pułki
zapłaconych żołdaków, naród wolny, samowolny i spieszący wygodami, biegł sam
dobrowolnie o 200 mil od domu zasłaniać ojczyznę lub bronić sprzymierzeńców.
Przechodząc ciągle z miękkiego życia poddawał się obozie pod najsurowsze prawa
wojenne, stawał w szeregu prostego wojaka, i pełnił najprzykrzejsze służby bez
szemrania.
Polak, mężny z
urodzenia i ambicji, mniej dba o kunsztowną doskonałość rzemiosła wojennego; w
boju poprzestaje na osobistej odwadze. Dlatego chociaż na otwartym bojowisku
nigdy pewnie nie był zwyciężonym przez równą siłę, w manewrach, jak również w
zdobywaniu zamków, rzadko się dotąd wyszczególnił. Popłoch przed
nieprzyjacielem poczytuje za największą hańbę dla siebie, zdaje mu się, że tak
upodlony nie może mieć prawa żadnego do równości współrodaków swoich. I stąd to
Europa patrzyła nie raz z zdumieniem na awanturnicze owe walki Tarnowskich, Zbaraskich,
Potockich, Czarnieckich i innych wielu, którzy z garstką swego ludu uderzając
na potężne armie, rozgramiali je najczęściej przez haniebne klęski. ‒ Jeśli go czasem
przycisnęły nieszczęścia, choć się zdawał ulec na moment, nigdy przecież nie
zasypiał w hańbiącej niedoli, nigdy nie tracił męstwa. Pierwsza przyjemna pora
była dla niego hasłem do powstania. Niechciwy cudzego, o wydartą sobie
własność, walczył niezmordowanie przez całe wieki: wnukom swoim jeszcze wpajał
zemstę, za wyrządzone niegdyś krzywdy ojczyźnie. Ślady takowej ambicji
narodowej we wszystkich pokolenia Słowiańskich, od ujścia Dunaju, do Adriatyku,
Elby i Morza Bałtyckiego, równie jak w Polsce, dotąd jawnie spostrzegać się dają:
nigdzie jeszcze Słowianin nie pojednał się z obcym zwycięzcą. Zdarzało się nie
raz, że postronne narody, cisnąć się pod jego opiekę, chciały rozstrzygać
granice kraju; Polak z obojętnością i tylko przez wspaniałość skłaniał się do
przyjęcia tej pochlebnej ofiary, której inni drogo krwią własną dokupywać się
zwykli. Przez 500 lat wojując szczęśliwie z sąsiadami, utykając częstokroć
zwycięski swój oręż w samej ich stolicy, nigdy nie przywłaszczył sobie przemocą
jednej piędzi ich kraju. ‒ Potężny przez męstwo i ogromność geograficzną, mógł
nieraz zetrzeć w proch krnąbrnych swych nieprzyjaciół, ale przedkładając
wspaniałość nad chlubę pomsty, spuszczał oręż kiedy miał dobijać ofiarę swego
gniewu. ‒ Upokorzenie, wyświadczane
dobrodziejstwo rozbraja na zawsze jego zawziętość, i z zagniewanego wroga
stanie się wtenczas szczerym przyjacielem. Polak zawsze zbrojny w domu, w
ogrodzie, w odwiedzinach u przyjaciół, wśród własnej nawet familii, przy
wrodzonej swojej żywości, zawsze gotowy jest zemścić się za wyrządzoną krzywdę:
jednak przy tak niebezpiecznym zwyczaju, największy zapał gniewu w prywatnych
urazach, rzadziej jaki inne narody, unosi go do popełnienia zbrodni: Ojczyna
mało kiedy smuciła się z rozlania krwi przez ukartowane zabójstwo. Wtedy
jednak, gdy idzie o obronę praw publicznych, gdy spostrzeże najmniejszy cień
zamachu na swą wolność, zapomina o wszelkich obowiązków uszanowaniu,
dobrodziejstwu, przyjaźni i krwi własnej, nie wzdraga się wśród samego
majestatu obrad publicznych, wśród świątyni samego Boga, przyłożyć śmiertelny
oręż do piersi obwinionego[3].
Polak, podobnie jak
inne pokolenia Słowiańskie, ile nie cierpi przymusu i obcej niewoli, tyle ulega
bez sarkania najtwardszym prawidłom, które sobie sam przypisuje: nieszczęsne
panowania domu Szwedzkiego, nieznośne skutki Konstytucji Anarchicznej, okropny
rodzaj więzień podziemnych, gardłowe kary za najmniejsze przewinienia w obozie,
nareszcie uprzykrzony obowiązek bronienia osobiście krajów ojczyzny, są mocnymi
dowodami tej prawdy. Jako wszechwładny prawodawca mógł się wyzuć w jednym
momencie z tak twardego stanu, ale że ten był tworem własnej jego woli, znosił
go stale przez różne epoki zmian politycznych i moralnych. ‒ I w tym Polak nie różni
się od reszty pobratymczych narodów, że z niektórych względów, tak jak te,
skłonny jest do różnych odmian i nowości. Pierwsza błyskotka najczęściej go
łudzi, idzie za nią niekiedy, aż do zbłąkania, lecz zabawiwszy się nieco
osiągniętym cackiem, rozważa dopiero jego wartość, stygnie, staje się obojętny
i pragnie na nowo tego, czego jeszcze nie posiada. Ta wada wtenczas się w nim
dopiero odzywa, gdy idzie o dogodzenie wrodzonej próżności: niezmierna chęć
wyszczególnienia się przed innymi, czyni go łechtliwym na to wszystko, co może
dogadzać tej słabości. Polak w rozmaitych epokach swojej egzystencji,
przejmując nawijające się wzory, przechodził z niewiadomości do nauk, z tych do
zabobonu i ciemnoty; bywał na przemian pobożnym, wolno myślącym, zabobonnym,
Niemcem, Turkiem i Francuzem; raz kochał skłonność Lakońską, drugi raz przepych
azjatycki; bywał czasami opusem, trzeźwym, pijakiem i znowu literatem. Wśród
wszystkich tych przeobrażeń były jednak przymioty, w których nigdy się nie
zapomniał: gdy szło o obronę własnych swobód, wolności cywilnej, o honor narodu
i miłość ojczyzny, wtenczas na pierwsze hasło porywał się z miękkich puchów,
odbiegał teki, kielichy, przestał być zabobonny, wolno myślący, cudzoziemcem, a
przybrawszy na nowo postać prawego Polaka, szedł śmiało zajrzeć w oczy samemu
niebezpieczeństwu. ‒
Wojny religii, które tymi nieszczęścia trapiły narody Europejskie, tak w
ciemnych jak i w oświeconych wiekach, nieznane były w Polsce. Żaden kraj nie
liczył pewnie więcej sekt u siebie, i żaden przy potędze jednej panującej, nie
dozwolił więcej używać wolności, jak nasz. Polak mocno przekonany o prawdach
swej wiary, nie poważył się nigdy przywłaszczać sobie prawa narzucania
drugiemu, z orężem w ręku, własnego zdania. Mniemał ostatecznie, że obywatel
odpowiadać powinien społeczności, a sumienia samemu tylko Bogu.
Chociaż Polak w swoich postępkach bywał czasem
lekkomyślny, choć niekiedy bez rozwagi należytej i odważał się na śmiałe
przedsięwzięcia środki atoli upadlające charakter człowieka z honorem, zawsze
miał w ostatnim obrzydzeniu: nikt narodowi polskiemu nie może narzucić
chytrości, podstępu, nierzetelności, zdrady, łakomstwa lub skrytych kabał
względem sąsiadów: i przyjacielem i nieprzyjacielem zawsze był otwartym. Jak
sam jest rzetelnym i bez fałszu, tak o każdym sądzi podobnie i każdemu zaufa,
stąd częstokroć drogo przypłacał tej chlubnej cnoty. Chytrzy sąsiedzi,
wichrzyciele porządku wewnętrznego, nieraz jej użyli ze szkodą narodu dla
dopięcia haniebnych swych zamiarów. ‒ Przy wybornym rozsądku, zostawiony przy zimnej krwi, w
przedmiotach najważniejszych zastanawia się gruntowanie, rozważa z prawdziwą
dokładnością i w oka mgnieniu wykonuje zręcznie; lecz kiedy idzie o
wytrzebienie spraw zawikłanych, dzieł wymagających długiej cierpliwości, rychło
w nim gaśnie zapał potrzebny, prędko się morduje, albo odbiega od rozpoczętej
pracy, albo ją kończy w połowie. Ta wada często się nawija w sprawach
publicznych, jak i w naukowych, kunsztach i rzemiosłach. ‒ W powszechności Polak jest ani
chciwy, ani skąpy: jeśli gromadzi majątek, czyni to albo dla dogodzenia
wrodzonej próżności, albo też dlatego, by być hojny i wspaniały; obce narody
znają go dobrze z tej strony. Sknerstwo w jego oczach jest obrzydzeniem: gość,
podróżny, znajomy, nieznajomy, z bliska lub z daleka, rodak, czy cudzoziemiec
wszędzie przyjmowany bywa do domu prawdziwą szczerością; gospodarz cieszy się
niezmiernie, gdy go może uraczyć przyzwoicie, bawi się z nim jak z przyjacielem
dawnej zażyłości. Że kocha talent i szanuje uczonych, przeto cudzoziemiec
przyjemnym jest dla niego gościem; z nim może łatwiej nasycić zarazem wrodzoną
ciekawość dowiedzenia się tego, czego jeszcze nie wiedział, i chęć okazania się
wspaniałym. Daleki od uporu zwyczajnego innym narodom, wyzuwa się z łatwością z
przestarzałych przesądów, naśladuje z dziwną zręcznością to wszystko, co ma
wziętość, i zazdrości, gdy postrzeże, że go inni w czymś uprzedzili; sam jednak
rzadko się wysadza na nowe wynalazki, woli być naśladowcą. ‒ Wreszcie Polak obdarzony
wszystkimi przymiotami, które uprzyjemniają życie towarzyskie: jest rozsądny,
dowcipny, wesoły, gościnny, szczery, przyjacielski; w posiedzeniu i zabawach
nie cierpi przymusu, jest grzeczny, zapomina o wszelkich różnicach stanu i
urodzenia; słowem w wtenczas dla każdego staje się bratem i członkiem jednej
familii. A że podobnego obejścia się z sobą wymaga również od innych, przeto
najmniejsze w tym względzie uchybienia, rzadko umie wybaczać. Na zakończenie
obrazu Polaka można dodać śmiele: że natura wyposażyła go w części żywością
Greka i flegmą Rzymianina.
Ten jest ogólny obraz
charakteru Polaków; nikt im go zaprzeczyć nie może, bo nie z momentalnie
przemijającego stanu, ale z dobranych kolorów z wieku wieków jest malowany. Kto
chce sądzić bez błędu o przymiotach narodu całego, nigdy nie powinien brać
wzoru z jednej szczególnie epoki: położenie, ukryte okoliczności, stan fizyczny
lub moralny, mogą w tej chwili wystawić go w fałszywych cieniach. Polak długo
znosił, na pozór cierpliwie, obce jarzmo, zdawał już nawet gnuśnieć w nim na
zawsze; jednak gdy mu zabłysła pierwsza dobra pora, zerwał się nagle i pokazał
tym czy jest w istocie. Mądry nie patrzy nigdy na przypadłości, te zawodzą;
grunt sam rzeczy jest dla niego jedynym prawidłem sądzenia. Dlatego raz
zapewniony przez ciągłe uwagi o rzeczywistych przymiotach narodu, wyprowadza z
nich bez trudności całą osnowę cnót i zdrożności, jakie kiedyś panowały wśród
niego. Tłumaczy sobie z pewnością, dlaczego w tym lub o innym zbiegu
okoliczności, wygrywał ten, a nie inny rodzaj postępków. Ta dokładana znajomość
źródła, w którym się zawiązują wszelkie zarodki nadające pewny kierunek
działaniom, jak z jednej strony służy mu do niemylnych przepowiedzeń wypadków
dalekiej przyszłości, tak z drugiej wskazuje niezawodne środki, jakie naród ten
prowadzić powinien do zamierzonego celu. I na tym to gruntuje się wielka sztuka
polityków, na których świat nieraz już patrzył z podziwem. Poznawszy dokładnie
swój lud, nie mylą się oni w ukartowanych rachubach, prowadzą go śmiało w
zawiłe bezdroża, i wtedy, kiedy słabe umysł na sam widok już drżą ze strachu,
lękając się fatalnych skutków, oni wykonują olbrzymie dzieła. Aleksander,
Cezar, Gustaw, Fryderyk i wyższym nad wszystkich Bohater naszego wieku, tej
jedynie sztuce winni swoją wielkość. Rządca kraju z nią oswojony, przetwarza z
zadziwiająca łatwością panujące wady, w użyteczne cnoty: kierując zręcznie
zbłąkane skłonności ku dobru ogólnemu, dokazuje wszystkiego, i unika pospolicie
tych niebezpiecznych zawałów, i z kim inni, częstokroć nadaremnie pasować się
muszą. Wie dobrze, że lud rzadko się pyta, dokąd go władcza prowadzi ręka, że
oto tylko jest troskliwy, żeby go gwałtownie nie spychano z ubitego od wieków
gościńca; żeby mu raptownie nie wydzierano ulubionych tych ponęt, które dotąd
słodziły jego prace i trudy.
Przy zakończeniu tego
historycznego obrazu Polaków, szczerość patriotyczna zniewala mnie dotknąć się
jeszcze smutnej tej prawdy: że od pewnego czasu chwalebne nikt niektóre ich
cnoty, znacznie się zmieniać poczęły; Polak nie ze wszystkich względów jest
dziś tym, czym by, przy właściwych sobie przymiotach, powinien. Jednak
rozpaczać było by występkiem przeciw rzeczywistemu charakterowi szanownego
narodu. Obrzydłe te chwasty, które złośliwa ręka zasiała na jego ziemi, uschną
aż do korzenia, skoro się zabroni obcym wrogom tłumić rodowite nasiona. Kiedy
się zwarzy całe pasmo tych nieszczęść, które długo trapiły Polaków; te
przeciwności, które przewyższając niezmierne siły, trzymały go poniewolnie w twardych kajdanach przez kilka pokoleń, nie
dziw, że swobodny kiedyś umysł jego nabrał poniekąd jadowitej tej żółci, jaką
mu chytra przemoc niezmordowanie lała w piersi. Wyzywam jednak każdego, niechaj
mi pokaże naród, który by wiek cały w podobnym położeniu, tak mało jeszcze
znikczemniał, jak Polak. Najmniejszy promyk nadziei ożywienia sławy narodowej,
ścierał już nieraz, w mgnieniu oka, wszystkie jego nabyte przywary. Miłość
ojczyzny zawsze go zwraca do cnót swych przodków: z miękkiego Sybaryty, stanie
się zahartowanym Spartiatą, z zaufanego niewolnika dumnym rycerzem, z egoisty
szczodrym synem ojczyzny, a z przesądnego fanatyka oświeconym prawodawcą.
Polacy! To jest, co na własną chlubę śmiało powiedzieć możemy.
W. Surowiecki
[1] Są Autorzy, którzy usilnie dowodzą, że myszy
Kruszwickie niewiele surowiej obchodzą się ze złymi Książętami, jak naród
Polski: zapalone słuszną gorliwością o dobro pospolite Ojczyzny, miały jednego
z nich za niesprawiedliwe w niej rządy, żywcem pożreć, zostawiając tym sposobem
przykład strasznej kary dla innych!
[2] Polacy szalonym nawet nie chcieli
wybaczyć zniewagi wyrządzonej Królowi: przykładem Piekarski.
[3] Polacy chcąc skupić własną popędliwość na obradach
publicznych przenieśli sejmiki do kościołów; ale i ten wynalazek nie potrafi w
zupełności uleczyć wrodzonej ich słabości: nieraz wśród szermierstw, niewinni
święci na ołtarzu zamachów ostrych szabel srodze okaleczeniu bywali w nogi, w
ręce i po całym ciele.