Artykuł
Hasła reformy konstytucji

Pierwodruk: „Ruch Prawniczy, Ekonomiczny i Socjologiczny”, 1930 r., z. 1.

 

 

Gdyby niektórzy politycy mieli lepszą pamięć i z przeżytych przez siebie samych wydarzeń chcieli wysnuwać wnioski, zrozumieliby i tłumaczyliby swoim współobywatelom, jak powierzchownie pojmowane są hasła, w imię których prowadzi się tak często zacięte walki. Nie trzeba sięgać do odległej historii, wystarczy ostatnich kilkanaście lat, a wskutek tego wystarczą własne doświadczenia tylko tej generacji, która obecnie politycznie działa.

Bilety bankowe mają taką a taką wartość, są bowiem w banku emisyjnym wymienialne na złote. Ale nie ma banku, który by był w stanie wymienić bilety na złoto, gdyby mu je wszystkie do wymiany przedstawiono. Państwo rozporządza siłą zbrojną, która w warunkach określonych ustawami zmusza ludność do posłuszeństwa wobec ustaw. Ale nie ma w żadnym państwie tak wielkiej siły zbrojnej, która by zmusić mogła całą ludność, gdyby ta przeciwko obowiązującym ustawom powstała. Na czymże więc polega wartość pieniądza i w czym tkwi siła ustaw?

Przytoczmy jeszcze kilka przykładów, aby być lepiej zrozumianym. Nie ma ustawy, raczej nie ma takiego państwowego przymusu, który by sprawił, aby w rodzinie panowała miłość między małżonkami i miłość między rodzicami i dziećmi. Państwo może nie dopuszczać do rozwodów, może karać cudzołóstwo, może interweniować w razie zaniedbywania dzieci, ale miłości nie jest w stanie zbudzić i stworzyć, gdy jej członkowie rodziny nie czują. Czy zaś związek osób, noszący nazwę rodziny, jest nią, jeżeli brak w nim tego duchowego węzła, którym jest właśnie miłość?

Pogłoska najsłabiej uzasadniona może wywołać run na bank i spowodować jego upadek. Jakiś fakt źle zrozumiany, jakaś wieść fałszywie tłumaczona wstrząsnęła tą duchową stroną stosunku klientów do banku, bez której żaden bank istnieć nie może.

Patrzeliśmy i przeżyliśmy wypadki wywołane klęską wojenną mocarstw centralnych. Niemal w 24 godzin po załamaniu się monarchii rozprzęgły się same państwa. Przypominamy sobie chaos, który ogarnął państwo szczycące się organizacją. Wstrząśnięte zostało do gruntu, bo brakło tego centrum, tego ogniska, w którym skupiały się duchowe siły ludności, by stanowić jedność i całość.

Kto potrafi dotrzeć do istoty tych wydarzeń, ten zrozumie, że ustawa zostanie martwą literą, jeżeli ludność nie będzie miała woli, aby ją wykonywać. Nie ona przeto utrzymuje ludzi w związkach. Ona jest tylko zapowiedzią, że użytym będzie przymus w patologicznych przypadkach, ale tylko w patologicznych. Gdy nieposłuszeństwo staje się powszechne, ustawa jest bezsilna, bo nigdzie nie ma dostatecznej, fizycznej siły, aby mogła być zastosowana do wszystkich.

Państwo jest więc tworem duchowym. Ludziom, którzy go nie chcą, nie może być narzucone. Nie będą stanowić państwa, nie będą obywatelami, ale tylko poddanymi.

Powyższe uwagi rzucają światło na istotę demokracji. Najdalej w kierunku równości i ludowładztwa posunięta ustawa nie stworzy tej równości i nie odda władzy ludowi, jeżeli w społeczeństwie nie jest żywym uczucie równości i jeżeli reprezentacja ludu nie jest tym ogniskiem, w którym by się skupiały siły ludności. Demokracja bowiem jest formą państwa, a więc jest formą tworu duchowego. Bez tej duchowej treści, jako forma tylko, nie ma żadnego znaczenia.

Ludzie tego nie widzą, czy nie chcą zrozumieć. Mamy w Polsce najbardziej demokratyczną konstytucję, a przecież nikt nie powie, że obecnie Polska jest państwem ludowładczym. Nie jest nim, bo tym centrum, w którym zestrzelone są siły jednostek i z którego na odwrót siły te rozlewają się na ludność, nie jest reprezentacja ludu, ale jednostka, która w rzeczywistości ma władzę dyktatorską.

Powyższe uwagi może pomogą do uznania za prawdziwe następujących stwierdzeń.

1. Istota demokracji jest duchowa. Konstytucja nie wydobędzie jej z narodu, jeżeli jej nie ma w jego duszy. Niemcy dzisiejsze mają konstytucję ultra demokratyczną, ale ona nie wytępiła w narodzie ducha feudalnego, który tam nadal panuje i od czasu do czasu objawia się faktami wprost zdumiewającymi.

2. Jeżeli między reprezentacją ludową a ludnością zachodzi taki stosunek, że ta ludność w tej właśnie reprezentacji skupia swoje siły, to żadna konstytucja nie może ograniczyć władzy tej reprezentacji. Jeżeli tak nie jest, czyli jeżeli reprezentacja nie ma – jak się obrazowo mówi – powagi, zaufania, prestige, to żadna konstytucja, choćby jej na papierze największą dawała władzę, rzeczywistej nie da jej władzy.

3. To skupienie sił w pewnym centrum nie jest trwałe, jeżeli ludność nie jest zorganizowana. Zorganizowanie musi być oparte na podstawach naturalnych, sztuczne bowiem podstawy są dowolne, a wskutek tego przemijające.

Jeżeli te stwierdzenia zastosujemy do sprawy reformy konstytucji w Polsce, to znajdziemy w nich pomoc do zajęcia właściwego w tej sprawie stanowiska. Reforma konstytucji, która ma być przeprowadzona w półtora wieku po rewolucji francuskiej, nie może ani usuwać, ani ograniczać demokracji i jej wyrazu, którym jest parlament. Powierzchowne więc jest moim zdaniem stawianie kwestii w ten sposób, jakoby w reformie szło o wzmocnienie władzy wykonawczej Rzeczypospolitej kosztem władzy reprezentacji ludowej. Jak zaraz będę się starał wykazać, parlament nie może – w obecnym stanie kultury – być pozbawionym istoty swej władzy. W reformie idzie o co innego. Idzie o to, aby zapewnić państwu egzystencję. Jeżeli bowiem do istnienia państwa potrzebne jest wydawanie norm ogólnych czyli – jak się mówi – władza ustawodawcza, jeżeli nie można mówić o „państwie”, (które jest porządkiem prawnym), gdy Rząd nie jest kontrolowany – to musi być zapewnione to wydawanie norm ogólnych i ta kontrola na wszelki wypadek, a więc i wtedy, gdy parlament wprawdzie jest zwołany, ale wskutek obstrukcji lub takiego rozbicia, że nie posiada większości, nie może funkcjonować. Wówczas ustawodawstwo przeniesione być musi na inny organ państwowy. Nie można wtedy jednak mówić o ograniczeniu praw parlamentu, bo on je zawsze posiada i zawsze może wykonywać, jeżeli tylko porzuci obstrukcję, jeżeli utworzy większość itp. Konstytucja przeto, która na te przypadki odpowiednie zawiera postanowienia, zapewnia tylko możność egzystowania, możność życia państwa. Nie ma to nic wspólnego ani z demokracją, ani z ludowładztwem, bo jest konieczne właśnie wówczas, gdy demokracja jest panująca, ale gdy jest niezdolna do należytego funkcjonowania. Hasłem przeto, pod którym reforma konstytucji powinna u nas być przeprowadzoną, winno być:

„Zapewnić państwu możność egzystencji i rozwoju”. Stać się to może przez pewne urządzenia. Nie mogą one zniweczyć demokracji, bo ta tkwi w duszy społeczeństwa. Dążyć winny do tego, aby właśnie w demokratycznym i parlamentarnym państwie, bez naruszenia demokracji i parlamentaryzmu, państwo mogło żyć i rozwijać się. Jakie mają być te urządzenia, zależy od oceny realnych stosunków. Te realne stosunki zaś uczą, że w obecnym stanie kultury państw europejskich parlament jest koniecznością. Dlaczego? W obecnym stanie kultury społeczeństw europejskich podatki mogą być zaprowadzone, a rekrut może być wziętym tylko za zgodą ludności. Wystarczy jej bierny opór, aby podciąć byt państwa. Parlament ma więc władzę najpotężniejszą, jaką w ogóle może mieć. Nie tylko jednak ją ma, ale ją mieć musi. Żadne doświadczenie nie da się przytoczyć przeciwko temu twierdzeniu. W szczególności zrozumieć należy, że władza Mussoliniego[1] nie byłaby możliwa, gdyby za nim nie stała ogromna część narodu i to ta część, która energią dominuje, a przede wszystkim, która jest zorganizowana. Sowietów nie możemy cytować na poparcie przeciwnego zdania, bo kultura olbrzymich mas rosyjskich nie może być zaliczona do europejskich.

Parlament mający prawo uchwalenia podatków i rekruta, ma tak potężną broń w rękach, że nią może wywalczyć wszystko, jakkolwiek by konstytucja opiewała. Musi tylko funkcjonować i musi stać za nim ludność – nie nominalnie, ale rzeczywiście. Na odwrót parlament, który przez swój paraliż stracił szacunek ludności, który zerwał swój duchowy węzeł z ludnością, nie będzie miał w rzeczywistości żadnej władzy, choćby mu ją konstytucja w całej pełni przyznawała.

Jeżeli więc słyszy się o obawach, że zamierzona reforma godzi w parlamentaryzm, to obawy te wypływają z niezrozumienia rzeczy. Parlament może się sam pozbawić swych praw przez swoje rozbicie, ale odebrać mu je, gdy jest zdrów i funkcjonuje, nikt nie może. Zdanie przeciwne wynika z myślenia, które się urabia na rzeczach zmysłowych. Państwo jednak jest tworem duchowym i dlatego nie każdemu jest dostępne myślenie, które wprowadza takie pojęcia, jak szacunek, zaufanie, kredyt, urok itp.

Jeszcze raz należy powtórzyć: w obecnym stanie kultury społeczeństw europejskich nie może być naruszona demokracja i polegający na powszechnym głosowaniu ustrój parlamentarny. Gdy jednak ten ustrój z biegiem czasu uległ zmianie wskutek zmiany stosunków, przeto należy go naprawić, ale go znieść nie można. Problem więc reformy konstytucji powinien być sformułowany: jakie wprowadzić należy urządzenia, aby bez naruszenia demokracji i parlamentaryzmu – państwo mogło żyć i rozwijać się.

Zmiany, które musiały się odbić na parlamentaryzmie, dadzą się ująć w następujące grupy.

1. Wskutek rozszerzania prawa wyborczego różniczkowały się społeczeństwa coraz bardziej pod względem politycznym. Ideał parlamentaryzmu polega na systemie dwóch stronnictw. Ten angielski wzór nigdzie dziś nie jest faktem. Rozproszkowanie społeczeństwa na kilkanaście, nawet kilkadziesiąt stronnictw politycznych wywołuje znane ujemne następstwa.

2. Parlamentaryzm musi ulec zmianie z tego także powodu, że podkładem jego nie są już tylko stronnictwa polityczne, ale także ugrupowania tworzone wedle innego kryterium, mianowicie ugrupowania klasowe. Te ostatnie nie pokrywają się z polityczną stroną tych ugrupowań. Tymczasem parlamentaryzm traktuje tak ugrupowania klasowe, jak i stronnictwa polityczne, jak gdyby oba te rodzaje ugrupowań leżały na jednej płaszczyźnie. To prowadzi do zawikłań, które nie zawsze dadzą się załatwić osobistymi ofiarami poszczególnych członków. Typowym przykładem tego stanu rzeczy jest zachowanie się socjalistów, należących do międzynarodówek, w sprawach narodowych danego państwa.

3. Wreszcie zasada większości, na której się opiera demokracja i parlamentaryzm, nie funkcjonuje w państwach, które obejmują kilka narodowości. Skutek jest ten, że ów podkład, na którym wyrasta parlamentaryzm, nie jest jednorodny, bo jest polityczny, klasowy i narodowościowy, a traktowany jest tak, jak gdyby był tylko politycznym. Ta jednorodność jest fikcją, która kłóci się w zetknięciu z realnymi stosunkami. Na takiej różnorodnej podstawie zbudowany parlamentaryzm nie jest w stanie rozstrzygnąć żadnej sprawy wedle kryteriów rzeczowych, bo zawsze jest obawa, że ponad nie wpłynie na decyzję nie rzeczowe kryterium, ale podyktowane interesem klasy lub narodowości.

Jest rzeczą jasną, że te zmiany w stosunkach powinny były odbić się na ustroju parlamentarnym. Zmiany tego ostatniego nie dotrzymały jednak kroku powyżej określonym zmianom stosunków. W tym tkwi przyczyna przesilenia parlamentaryzmu w całej Europie. Należy je usunąć. W jaki sposób jest to możliwe?

Trudności są znaczne, walka bowiem toczyć się musi nie tylko z interesem jednostek, grup czy klas, ale z przyzwyczajeniem i uprzedzeniami, które nabierają siły dogmatów. Jednym z nich jest dogmat o konieczności istnienia stronnictw politycznych. Głębsza analiza wykazała już, jak kwestia „stronnictwa politycznego” przemienia się w kwestię „przywódców”. Potwierdza to jednak tylko mniemanie, że stronnictwo polityczne jest środkiem do dojścia do władzy. W tym znaczeniu stronnictwa polityczne są nieśmiertelne. Co jednak dzieje się z programem, który służy za podstawę tworzenia ich, i co się dzieje z rolą stronnictw, jako członów pośrednich między państwem a jednostką? Obie te funkcje ulegają degeneracji. Kwestia przywódcy zwycięża kwestię programu, a rola pośrednika między państwem a jednostką staje się niewykonalna, bo wobec upadku znaczenia, jakie przypisujemy programowi, nie jest wypełniona żadną treścią. Jednostka czuje coraz silniej, że jest oszukiwana i wyzyskiwana.

Czy można jednak, tworząc konstytucję, wyrzucić istnienie stronnictw politycznych poza nawias? Sądzę, iż nie dowodziłoby to, że twórcy konstytucji liczą się z realnymi stosunkami. Ale uczynić winni co innego: powinni stworzyć prawne warunki, które by umożliwiały powołanie innych formacji zdolnych do spełnienia roli pośrednika pomiędzy państwem a jednostką, a opartych na takich podstawach, które by nie pozwalały na wyzyskiwanie ich przez przewódców. Tak zrodziła się myśl organizacji zawodowych i użycia ich za kryterium przy składzie parlamentu. Realne myślenie nakazuje postępować tutaj stopniowo i dlatego na razie można się ograniczyć do senatu, jako ciała złożonego w całości lub części z delegatów tych organizacji.

Jasne jest, że organizacje zawodowe usuną dwie pierwsze z wyżej wymienionych przyczyn obecnego przesilenia. Stronnictwa polityczne spotkają się z groźnym konkurentem, który je będzie wypierał z ich obecnego jedynowładztwa. Po wtóre zaś, ciało utworzone wedle tego nowego kryterium będzie ciałem opartym na jednorodnej podstawie, gdy obecnie podstawa ta jest, jak powiedzieliśmy, trójrodną, bo polityczną, klasową i narodową.

Zostaje trzecia przyczyna przesilenia parlamentaryzmu w państwach mających mniejszości narodowe. Usunięta zostanie, gdy kwestia tych mniejszości będzie w ogóle, to jest zasadniczo, rozstrzygnięta. Dopiero takie zasadnicze rozwiązanie może mieć wpływ na parlament. Jest to kwestia odrębna. Zaznaczę więc tylko, że moim zdaniem do rozwiązania jej można dojść tylko w drodze ugody, ta zaś możliwa jest wtedy tylko, gdy z łona mniejszości narodowej wyłoni się organizacja stojąca na gruncie państwowym, a pragnąca ugody. Jest rzeczą polityki Rządu pomagać przy narodzinach takiej organizacji.

Powtórzmy nasze dotychczasowe rozumowanie.

Twierdziliśmy, że w obecnym stanie kultury państw europejskich nie może być mowy o obaleniu demokracji i parlamentaryzm musi ulec zmianie wskutek zmian stosunków realnych i wskazaliśmy na potrzebę obmyślenia nowej podstawy składu parlamentu. Nim to nastąpi, to znaczy nim parlament będzie dostosowany do zmienionych stosunków, należy wprowadzić postanowienia, które by zapewniały egzystencję państwa. W takiej właśnie fazie znajduje się parlamentaryzm europejski, a nie tylko nasz. Parlamentaryzm będzie dostosowany do stosunków realnych, jeżeli skład jego będzie jednorodny. Spodziewamy się, że to nastąpi przez powołanie do życia przymusowych organizacji zawodowych i przez złożenie parlamentu z ich przedstawicieli. Jest to praca długa. Nim będzie skończona, trzeba postanowień, które by umożliwiały spełnianie zadań dotychczas przekazanych parlamentowi, a przez niego niespełnianych. Stąd zrodził się postulat wzmocnienia władzy wykonawczej. Oznacza on, że w razie niefunkcjonowania parlamentu zadania przekazane mu będą i tak spełnione, bo spełnione być muszą, jeżeli państwo ma nie upaść. Ten postulat wzmocnienia władzy wykonawczej nie godzi więc ani w demokrację, ani w parlamentaryzm. Nie godzi w demokrację, bo nie znosi równości wobec prawa i równości warunków dojścia do majątku i do władzy. Nie godzi w parlamentaryzm, bo gdyby nawet chciał, nie może tego uczynić w obecnym stanie kultury narodów europejskich. Zrozumie się to, jeżeli się będzie pamiętać, że w obecnym stanie kultury nie można bez woli przedstawicielstwa obywateli ani nakładać podatków, ani brać rekruta, bez czego nie ma mowy o państwie.

Jeżeli więc w obecnej kampanii o reformę konstytucji słyszy się wojenne hasła: reakcja, feudalizm, wyzucie z praw obywatelskich, obalenie demokracji, zniszczenie parlamentaryzmu, to są to hasła fałszywe i demagogiczne. Ale nie wnika w głąb sprawy, kto od wzmocnienia władzy wykonawczej spodziewa się stałego i zupełnego uzdrowienia. Jest ono konieczne w każdym państwie i w każdej epoce, ale w obecnej dobie reforma musi iść dalej. Musi położyć podwaliny pod stworzenie nowych form organizacji, jako członów pośrednich pomiędzy państwem a jednostką, bo doświadczenie wykazało, że ten pośredni człon, którym są stronnictwa polityczne, nie jest już jedyną formą owego pośrednika, znalazł się w konkurencji z organizacjami klasowymi i narodowymi, a wskutek tego okazał się niezdolny tak do swej roli pośrednika między państwem a jednostką, jak też niezdolnym do tego, aby być podstawą, na której mógł być oparty skład parlamentu.

Cóż więc jest hasłem obecnej akcji dążącej do reformy konstytucji w Polsce? Nie powinniśmy moim zdaniem tracić czasu i dlatego ja wywiesiłbym hasło stworzenia nowej konstytucji, opartej na wyżej określonej zasadzie, a nie tylko poprawy dotychczasowej. Decyzja jednak zależy od ocenienia realnych warunków, wśród których reforma ma być podjęta, tej zaś oceny może dokonać tylko polityk, a nie teoretyk. Gdyby ta decyzja wypadła w kierunku tylko naprawy błędów dotychczasowej konstytucji, to hasłem tej naprawy powinno być: dać państwu to, co jest konieczne, aby mogło żyć i rozwijać się. Wśród tych zmian wzmocnienie władzy wykonawczej jest tylko środkiem mającym umożliwić tę egzystencję, ale środkiem niegodzącym ani w demokrację, ani w parlamentaryzm.

 



[1] Benito Mussolini (1883-1945) – włoski polityk, premier, twórca i przywódca ruchu faszystowskiego. Początkowo głosił poglądy socjalistyczne (w latach 1912-1914 był redaktorem naczelnym lewicowej gazety „Avanti!”). W 1922 r. po tzw. Marszu na Rzym został nominowany na urząd premiera Włoch, tym samym rozpoczął się proces kumulowania władzy przez faszystów. Prowadził duże inwestycje infrastrukturalne, budował ustrój korporacyjny, zwalczał opozycję, starał się wzmocnić pozycję Włoch na arenie międzynarodowej (m.in. wszczął wojnę w Abisynii). Podczas II wojny światowej był sojusznikiem III Rzeszy. Został rozstrzelany przez włoskich komunistycznych partyzantów.

Najnowsze artykuły