Artykuł
Sądy słowiańskie o Polsce i Rosji

 

I

 

Praski tygodnik „Čas”, organ stronnictwa realistów, nielicznego, ale mającego w gronie swoim znakomitych przedstawicieli społeczeństwa czeskiego, że wymienię tu ekonomistę prof. Kaizla i filozofa prof. Masaryka, rozpoczął od pierwszego numeru roku bieżącego szereg artykułów poświęconych wzajemnym stosunkom Polski i Rosji. Artykuły te czytałem z tym większym zajęciem, że autorem ich był redaktor pisma i poseł do Rady Państwa dr Karol Kramař i że się drukowały w chwili, gdy realiści, połączywszy się z młodoczechami, odnosili powszechne zwycięstwo nad stronnictwem staroczeskim; można więc było artykuły te uważać za wyraz obecnego nastroju narodu czeskiego względem nas i Rosji.

Autor, wypowiedziawszy na wstępie parę wyrazów współczucia nad obecnym położeniem naszym, ogłosił, że starać się będzie o ścisłą bezstronność; im jednak dalej, tym większe ogarniało mnie rozczarowanie przy czytaniu rozumowań dr Kramařa; wystarczało bowiem wyrzucić z nich rzadkie i nieśmiałe wyrazy współczucia dla nas,  a artykuły owe mógłby podpisać Suworin, Meszczerski e tuti quanti. Zdawały się być wyjętymi z Moskiewskich Wiadomości lub Kijewlanina.

Zamierzałem już na nie odpowiedzieć, uważając to za przykry dla siebie obowiązek, gdy niespodziewanie  a znakomicie wyręczył mnie w tym względzie zacny p. Edward Jelinek, a odprawa jego znalazła miejsce w tym samym „Časie”, co równie pochlebnie świadczy o osobie redaktora, jak i o stronnictwie, którego jest rzecznikiem. Ponieważ Czesi uwierzą prędzej słowom Czecha, niźli Polaka, którego mają prawo posądzać o stronność, uważam się przeto, po świetnym szkicu p. Jelinka, wolnym od obowiązku zwalczania poglądów p. Kramařa, ograniczę się na kilku uwagach, do których jako punkt wyjścia biorę dowcipne i nader trafne porównanie, znajdujące się w artykule p. Jelinka.

Kwestia sporu rosyjsko-polskiego w świecie słowiańskim — powiada p. Jelinek — robi na mnie wrażenie niedokończonego procesu wobec wcale dobrodusznego audytorium. Na ławie „oskarżonych" zasiada Polak. Prokuratorem jest Rosjanin. Przysięgli składają się z ludzi, nie mających o rzeczy najmniejszego pojęcia. Prawowity sąd nie może się obejść bez obrońcy, ale tego właśnie nie ma. Tymczasem tym obrońcą — jak słusznie dowodzi autor — powinna byłaby być idea słowiańska, słowiańska świadomość.

Ale czy szlachetne życzenie autora dojdzie kiedy do skutku? Niestety dziś rzeczy mają się całkiem na odwrót. W danym wypadku p. Kramar, powodując się zapewne uprzejmością i dobrem sercem, zapragnął zastąpić na chwilę pp. Suworinów, Meszczerskich i Pietrowskich, znużonych ciągiem powtarzaniem i rozwadnianiem argumentów wynalezionych niegdyś przez Katkowa i Iwana Aksakowa i, zająwszy miejsce przeznaczone dla prokuratora, wytoczył przeciwko biednej, oskarżonej Polsce groźny akt obwinienia. Słowa tego dobrowolnego prokuratora są tym gorętsze, że wie on dobrze, iż rozwiązanie sporu polsko-rosyjskiego jest rzeczą pierwszorzędnej wagi dla całej Słowiańszczyzny, bo, skoro spór ten załagodzonym zostanie, wzrośnie zarówno potęga wewnętrzna Rosji, jak i jej siła atrakcyjna względem Słowian austriackich, a siła ta zmusi do rachowania się z nimi i Niemców i Madziarów, którzy we własnym interesie będą musieli zaspokoić wszystkie żądania Czechów, Słoweńców i Chorwatów poparte słowianofilską postawą rządu i narodu rosyjskiego. Jakżeż wobec tego nie potępić Polski, „tej winowajczyni dzisiejszego rozprzężenia Słowiańszczyzny!" Powołujecie się — woła p. prokurator Kramař, którego słowa przytaczam w jak najzwięźlejszym streszczeniu — na wasze prawa. historyczne, ale jakże one są błahe wobec rzeczywistości, wobec tego ludu ruskiego, który od wieków jęczy pod jarzmem panów polskich i marzy o chwili, gdy Rosja ostatecznie zeń zrzuci to jarzmo! Mówicie, że niezależna Polska potrzebną jest dla cywilizacji zachodniej, jako przedmurze Europy wobec grożącej nawały ze Wschodu, ale kogóż macie bronić od Rosji? Niemców? Ci się bez was obejdą; nas zachodnich Słowian? Co do tego, „nie macie ani obowiązku, ani tym bardziej prawa." Dziećmi byliście i jesteście, całe dzieje wasze świadczą, że szlachta polska umiała tylko gnębić ten lud, którym dopiero po upadku waszym zaopiekowała się Rosja; gorzkie doświadczenia porozbiorowe nie nauczyły was niczego; dowodem tego Galicja: dano wam autonomię, a nie umiecie z niej korzystać; pieniędzy brak, lud w nędzy, Rusinów uciskacie. Jednym słowem szlachta wasza jest żywiołem szkodliwym zawsze i wszędzie. Rząd rosyjski musi się od niej bronić dla własnego  bezpieczeństwa, słusznie usiłując zmiażdżyć ją i zrusyfikować.

Doszedłszy do tak wojowniczych wniosków, p. Kramař daje się znowu porwać widocznie wrodzonej mu dobroci serca: jak przed chwilą, idąc za tym głosem serca, ofiarował usługi swoje pp.. spadkobiercom Katkowa i Aksakowa, tak teraz stara się powstrzymać ich wandalskie  zapędy, ośmiela się bowiem (bohaterska śmiałość) twierdzić, że względem ludu polskiego „polityka rosyjska nie1 jest dostatecznie obiektywną" (sic). Lud ten zrusyfikować się nie da, skoro zaś dojdzie — dzięki macierzyńskiej pieczołowitości rządu rosyjskiego, chroniącej go od panów-gnębicieli — do sił i do świadomości, zapragnie pewnych dla siebie swobód. Więc czyż nie lepiej byłoby uprzedzić te jego życzenia i zawczasu przygotować w nim wdzięcznego sprzymierzeńca w walce ze szlachtą? Ale jakże rozwiązać zadanie, to, jak pogodzić dwa tak sprzeczne cele: rusyfikowanie szlachty z rozwijaniem uczuć polskich w ludzie? Na to nie umie stanowczo odpowiedzieć nawet taki „głęboki" polityk, jak dr Kramař  daje tylko niejasne i nieśmiałe wskazówki. O „zupełnej; wewnętrznej swobodzie dla Polaków", zdaniem jego, nie może być mowy. „Byłoby to grzechem nie tylko względem Rosji, ale i względem Polski", która nie na tyle jest dotąd dojrzałą, aby mogła rządzić się sama, ale — nie wyrzucać języka polskiego ze szkół — nie prześladować religii — starać się oprzeć na niższym duchowieństwie — rozwijać lud ekonomicznie. Te wszystkie pobożne, a niegrzeszące stanowczością chęci streszcza w końcu autor w następującym wniosku, który podaje pod rozwagę kolegów swoich z prokuratorii rosyjskiej: „demokratyzacja Polski, systematyczne wychowanie inteligencji polskiej na szerszych, bardziej ludowych podstawach i nieuciskanie języka polskiego."— Tylko nieuciskanie! bądźmy wdzięczni autorowi za tę jego pedagogiczną względem nas troskliwość.

Te wstrętne, gawędy odparł p. Jelinek z istotną znajomością rzeczy i z talentem. Przytaczam w streszczeniu niektóre ustępy z jego odpowiedzi: Muszę otwarcie wyznać i ogłosić — woła on — że o tym, jakoby Polacy marzyli dotąd o Polsce od morza do morza, słyszałem tylko od Rosjan i od Czechów, a znam przecież z bliska Polaków od lat 15! — Jakże nie wiedzieć, że od r. 1863 nastąpił w umysłach polskich stanowczy zwrot w kierunku pracy organicznej, czego nieustanne dowody daje literatura, publicystyka, wreszcie zachowanie się Polaków, ilekroć mają sposobność wystąpić publicznie.— Czy Rosja umie to ocenić? Nie. Corocznie zwiedzam ziemie polskie, a każdym razem spotykają mnie coraz to cięższe zawody, ogarnia coraz większe zwątpienie, bo wszystko idzie tam ku gorszemu, nie zmienia się to tylko, co gorszym być nie może. — Gdy p. Kramař powołuje się na to, że rząd rosyjski dba o dobrobyt ludu polskiego, to p. Jelinek cyframi statystycznymi, zaczerpniętymi ze źródeł oficjalnych, wykazuje mu, jak stale zmniejsza się tam procent umiejących czytać i pisać. — Wreszcie co do szlachty: nie idzie tu — mówi p. Jelinek — o 10—20 rodzin magnackich, jak w Czechach, ale o setki tysięcy osób. Więc jakże życzyć wytępienia szlachty? jak przypuszczać, żeby ono możliwym było? Wjeżdżając dziś do Polski, nie jest się pewnym, czy nie jest szlachcicem ten stangret, który nas wiezie i ten lokaj, który nam usługuje; ksiądz, profesor, urzędnik, literat, lekarz, aktor — wszyscy są tam szlachtą. Z łona szlachty wyszło, począwszy od Mickiewicza, wszystko, co stanowi chlubę Polski. Szlachtą są nawet ci, co redagują i wydają najskrajniejsze, demagogiczne, antyszlacheckie gazety i broszury. Wytępić przeto szlachtę — to wycisnąć soki żywotne z organizmu polskiego, to zabić naród. Czy tego więc pragnie p. Kramař? Przytoczyłem te króciuchne ustępy z odpowiedzi autora dlatego tylko, aby mieć sposobność wyrazić mu wdzięczność tym gorętszą, że pośród pobratymców naszych niewielu znajdziemy tak szlachetnie myślących i tak dokładnie znających rzeczy polskie, jak p. Jelinek.

 

II

 

Ja biorąc za wzór rozumowanie dr Kramařa o stosunkach polsko-rosyjskich, użyjmy, teraz jego metody w sądach naszych o sporze czesko-niemieckim. P. Kramař nie ma prawa mieć nam tego za złe. Naród czeski — twierdzimy— daje nieustanne dowody niedojrzałości politycznej, marząc o koronie św. Wacława i drażniąc uczucie niemieckie. Wskutek tego rząd austriacki, stając w obronie Niemców, zaczyna chylić się ku lewicy, a minister Polak, najwymowniejszy rzecznik polityki autonomicznej, widzi się zmuszonym ustąpić z widowni politycznej. Przez to dążenia czeskie stają w poprzek interesom Polaków i innych Słowian, zostających pod berłem Habsburgów. Pozostawić przeto Czechom nadal wszystkie prawa jest „grzechem jak wobec Austrii tak też wobec ich samych". Więc odebrać im dla własnego ich dobra te prawa wszystkie i rozpocząć wychowanie ich polityczne na nowych podstawach: bezwzględnie germanizować okręgi wyborcze, które wysłały posłów młodoczeskich do Rady Państwa, a zachować tymczasem pewną łagodność w stosunku do okręgów stronnictwa staroczeskiego.

Nie wiemy, co by powiedział Dr Kramař i jego zwolennicy, gdyby polskie pisma poczęły głosić takie zapatrywania na sprawy czeskie, w każdym razie nie miałby prawa obwiniać je o przesadę, bo projekt germanizowania okręgów młodoczeskich a podtrzymywania staroczeskich nie jest mniej logicznym od wynalezionego przez p. Kramařa sposobu równoczesnego tępienia szlachty polskiej a popierania ludu. Z artykułów dr Kramařa wyprowadzam wniosek, że nie o sprawiedliwość chodzi jemu i stronnictwu, którego jest przedstawicielem, ale raczej o pozyskanie względów Rosji; spór polsko-rosyjski staje się dla nich narzędziem do zaskarbienia łaski potężnych „braci" z Północy i Wschodu. Nie tylko oburzenie, ale także żal ogarniał mię, gdy czytałem te wywody Czecha, bo wiem dobrze, że nie mogę od Słowian żądać więcej, niźli dać mogą, bo znam dzieje wasze, a dreszcz zgrozy porywał mię, gdy je czytałem, bo są one jednym pasmem łez i krwi, bo prześladowano, więziono i karano śmiercią tych mężów, którzy byli chlubą waszą, bo palono książki wasze i niszczono wszystkie ślady przeszłości, bo deptano najdroższe wam uczucia! Przekonałem się, że braterstwo Polaków i Słowian, o którym dziś piszą, nie opiera się ani na wspólnym pochodzeniu i podobieństwie mowy, bo takie braterstwo nie zdoła nikomu przemówić do przekonania, ani na wspólnych tradycjach, bo tych nie ma, ale tylko na wspólności cierpień. Te muszą nas nauczyć wspólnie łączyć siły nasze dla walki z wrogami z Zachodu i Wschodu. Nie dziwię się jednak, że długowiekowe cierpienia przywaliły was ciężarem swoim, że ku ziemi spuściliście oczy wasze, że staliście się skryci i obłudni, że zatraciliście poczucie sprawiedliwości, że tylko siła ślepa ma dla was urok, że, jednym słowem, spotkał was los, który spotyka narody żyjące w długiej niewoli i że jesteście dziś pośmiewiskiem nawet tej Rosji, przed którą się płaszczycie. Nie miejcie mi za złe moich słów gorzkich, nie pycha bowiem przemawia ze mnie, ale wygłaszam je z pokorą i smutkiem, bo i my wzdychamy w niewoli i nam to samo grozi niebezpieczeństwo, a ból miotał duszą wieszcza naszego na myśl, że ucisk może wyplenić z dusz naszych ten najdroższy skarb człowieka — poczucie godności osobistej i narodowej.

Ach! niewola sączy jad,

Co rozkłada duchów skład!

Niczym Sybir, niczym knuty

I cielesnych tortur król!

Lecz narodu duch otruty —

To dopiero bólów ból!

Duch wasz chyba już otruty! Gdy p. Kramař, przy klasnąwszy duszą całą niszczycielskim zamiarom Rosji względem szlachty naszej, ośmielił się wreszcie delikatnie zaznaczyć, że polityka ta nie jest dość „obiektywną" względem ludu polskiego, nawet zacny p. Jelinek z radością chwycił się słów tych, wołając, że choć p. Kramař oparł studia swoje wyłącznie na źródłach rosyjskich i to najbardziej jednostronnych, jednak odezwał się w nim duch czeski, duch sprawiedliwości, nie mogący pogodzić się z myślą tępienia narodowości słowiańskich. Biedny to biedny duch, który wobec gwałtów codziennych, wobec tysięcy ludzi zsyłanych na Sybir,: wobec katowania unitów, wobec systematycznego, demoralizowania młodzieży przez ciągłe zohydzanie w oczach jej dziejów narodowych i wiary ojców, przez zakazywanie jej mówienia po polsku, przez zmuszanie od lat najwcześniejszych do przewrotności i do kłamstwa, ma czoło przyklaskiwać polityce rosyjskiej, wołając : gniećcie, duście, niszczcie szlachtę polską, ale bądźcie trochę więcej „obiektywni" względem ludu!

            Więc nie będę mówił do was w imię sprawiedliwości, o której zapomnieliście, ani w imię godności, którą tylowiekowe cierpienia przytłumiły w duszach waszych, ale w imię zdrowego rozsadka i waszego własnego interesu. Wszak stale i pilnie badacie Rosję, więc powinniście wiedzieć, że treść jej dziejów stanowi systematyczne tłumienie wszelkich szlachetnych porywów, że jak wy pod jarzmem wrogów, tak ona jęczała pod jarzmem własnych panów. I despotyzm wycisnął na duszach rosyjskich niezmazane dotąd piętno; stały się one płaskie i niewolnicze; wobec silnych są bracia wasi uniżeni i nikczemni, wobec słabych pyszni i okrutni, więc gardzą wami i wiedzieć o was nie chcą, bo żeście słabi i jeśli chcecie ich zmusić do rachowania się z wami, to mówcie i piszcie tak, aby poczuli w was tę siłę, przed którą padają plackiem, aby zrozumieli, żeście przeniknęli treść ich dusz i istotę dążeń, że umiecie na życie ich polityczne i społeczne, na literaturę i naukę patrzeć okiem krytycznym, że zdołacie odróżnić w ich gronie prawdziwych przyjaciół waszych, tych, którzy usiłują skierować drogi narodu rosyjskiego w stronę światła i sprawiedliwości od hałastry rusofilskiej, że wiecie skąd płynie jej kłamane dla was współczucie, że braterstwo cierpień wyrobiło w ludach słowiańskich poczucie odpornej solidarności wobec nieproszonych oswobodzicieli ze Wschodu, że przestały one kierować się tą nędzną logiką: na złość Niemcom, zostańmy Moskalami, albo przynajmniej udawajmy ich.

            Posądzacie nas o stronność w naszych sądach o Rosji. Zgoda. Wszak zagłębiacie się teraz w literaturze rosyjskiej, więc znacie Szczedryna. Jakaż esencja da się wycisnąć z tych kilkunastu tomów jego tak nieskończenie rozpaczliwych satyr, jeśli nie łzy krwawe nad znikczemnieniem dusz rosyjskich, w których zaginęło poczucie godności ludzkiej ? Z tysiąca przykładów cisnących się mnie w tej chwili do pamięci, przytoczę jeden wzięty ze „Schronienia Mon Repos." W książce tej opisał autor stan szlachty rosyjskiej po uwłaszczeniu włościan, gdy poczęła bankrutować, a miejsce jej przyszli zastąpić dorobkiewicze różnych gatunków. Jeden z obywateli, w imieniu którego opowiada autor, pomimo wstrętu do nowych swoich sąsiadów, czuł się zmuszonym do obcowania z nimi przez wzgląd na serdecznego ich przyjaciela, a wszechpotężnego w Rosji asesora policyjnego. Ale natrętna ich poufałość im dalej, tern go bardziej drażniła, wkrótce cierpliwość jego przebrała miarę i razu jednego, spotkawszy na spacerze jednego z tych sąsiadów swoich, plunął mu w twarz. Ten spojrzał na niego ze zdziwieniem, uśmiechnął się,  przemruczał: ale ...jednak..., cofnął się i odtąd zawsze kłaniał mu się bardzo uprzejmie, ale z daleka. — Taki policzek narodowi swojemu wymierzył autor, który kochał Rosję namiętnie, który, jak nam to sam wyznaje, wyjechawszy na krótko do szczęśliwych krain słońca, ciepła i wolności, chorował w nich z tęsknoty za ojczyzną, dlatego właśnie, że tak w niej źle, bo „im gdzie boleśniej— powiadał — tym tam lepiej; dziwna to logika, ale taką jest logika miłości."

            W imię bezstronności dr Kramař stara się wniknąć w pobudki, które rządziły Rosją przy zagarnięciu Ziem polskich i w taki sposób usprawiedliwić rozbiór Polski. Nie będę z nim się spierał o to. Walka pomiędzy Polską a Rosją trwała długie wieki, a była to walka na życie i śmierć. Mieliśmy chwile tryumfu, teraz przyszła kolej na Rosję. Zmiażdżyła nas, bośmy stawiali tamę jej potędze i zamykali drogę do Europy, wreszcie nie mogła zezwolić, aby tylko Austria i Prusy dzieliły pomiędzy sobą łupy polskie. Ale czyż dość tego, aby w oczach waszych oczyścić Rosję z zarzutu samolubnych i niszczycielskich dążeń? A Finlandia? Czym ona zawiniła ? Chyba tylko tym, że dzięki prawom, które jej nadał  Aleksander I, a potwierdził Aleksander II i dzięki poczuciu obowiązku, poszanowaniu prawa, uczciwości i niestrudzonej energii mieszkańców wzrósł dobrobyt kraju, zapanowała jego flota handlowa na morzu Bałtyckim i tak Finlandii było z tym dobrze, że nie marzyła o jakiejś zmianie warunków, o jakimś połączeniu ze Szwecją. I co Rosję może obchodzić ten oddalony i zapomniany zakątek świata, dotykający tylko północnych, bezludnych kresów cesarstwa? Nawet, zdaniem wrogów Finlandii, może ona służyć jako wzór idealnego i szczęśliwego społeczeństwa, o ile na ziemi może być mowa o ideałach! A jednak jak się rozjuszył przeciwko niej cały motłoch gazeciarski, wyhodowany na truciźnie, którą tak sowicie obdarzyli ziomków swoich niezapomnianej pamięci Katkow i Iwan Aksakow! I nietylko motłoch: liberalni profesorowie Korkunow i głośny Taganeew radziby zgnieść Finlandię w imię liberalizmu i cywilizacji, a radykalny Siewiernyj Wiestnik w imię jakiejś socjalistyczno-szowinistycznej mieszaniny pojęć. Któż będzie tak naiwny, aby mógł przypuścić, że wszystko to dzieje się tylko pro prio motu, a nie według wskazówek z góry i że idzie tu o co innego, jak o wyprowadzenie Finlandii z cierpliwości i znalezienie pozoru do wydania ukazu o „bardziej ścisłym zjednoczeniu kraju z innymi częściami cesarstwa," czyli o rusyfikacji? A los Finlandii spotka tych wszystkich, którzy wyciągają dziś ręce do Rosji, gdy wpadną w jej szpony.

            Jakież owoce wydało wasze płaszczenie się? W salonach rosyjskich i w życiu codziennym jesteście albo ignorowani, albo przedmiotem drwin i szyderstw, w prasie— pogardliwego współczucia, w literaturze — tego chyba nie potrzebuję wam wspominać, bo wiecie lepiej ode mnie. Ten tak szlachetny, łagodny i wyrozumiały Turgeniew nielitościwie was wyśmiał w powieści „Nieszczęsna”, a, biorąc powieść tę za punkt wyjścia, można by ciekawe studium napisać o, typie czeskim w literaturze rosyjskiej. Łamanski, ten najbardziej zawzięty panslawista, wyrzekł się was publicznie przed laty sześciu i oddał na pastwę Niemcom, a echa polemiki, którą słowa jego wywołały, nie przebrzmiały dotąd w świecie słowiańskim. Więc czegóż wam się jeszcze ładzić?

            Wniosek stąd jeden: Rosja tylko wtedy pocznie rachować się z wami, gdy poczuje w was siłę odporną, gdy przekona się, że znalazła w was nie płytkich wielbicieli, lecz surowych i rozumnych-sędziów jej życia i spraw i że urzeczywistniły się te złote słowa Jelinka, iż obrońcą Polski wobec Rosji powinna być w oczach waszych „idea słowiańska, słowiańska świadomość", zrozumienie przez was waszego własnego interesu.

 

III

 

Niestety dziś dzieje się całkiem inaczej. Niech mi tu wolno będzie przytoczyć parę wspomnień, raczej rozczarowań osobistych. Przed kilku laty byłem w Zagrzebiu, miałem przyjemność poznać tam kanonika Raćkiego, prezesa Akademii Południowosłowiańskiej. Umysł bystry, szeroki, jeden z najświetniejszych, jakie zdarzyło mi się kiedy spotkać; po każdej z nim rozmowie wychodziłem z przekonaniem, że nauczyłem się z niej więcej, niż z tych licznych książek o dziejach i literaturze Słowian, które z chciwością tam pożerałem. Dotykaliśmy z nim niejednokrotnie kwestii polskiej; w tym względzie miał wspólne wszystkim niemal Słowianom uprzedzenia i wyrzucał nam, że nie oddajemy dobrowolnie Litwy i Rusi na pastwę Moskalom.

            Wkrótce potem zwiedził on Rosję i Polskę z powodu zjazdu archeologicznego w Odessie; na samym wstępie został aresztowany jako kapłan katolicki, naturalnie wkrótce wypuszczony na wolność. W Petersburgu był serdecznie — o ironio losu — witany przez Polaków i Rosjan z obozu zachodowców, łajany natomiast i wyśmiewany przez pisma barwy patriotyczno-panslawistycznej. „Jakiś kanonik Raczka czy Raczki, o którym nikt nigdy nie słyszał," tak się zaczynał jeden z owych artykułów. Na obiedzie, danym na cześć jego, brali udział znowu tylko Polacy (pp. Spasowicz, Piltz, redakcja Kraju) i Rosjanie z tak niesympatycznego dla Słowian  „Wiestnika Jewropy” (pp. Pypin, Kawelin, Mordowcew). Obiad ten i mowy na nim wygłoszone dały nowy powód pismom pseudosłowianofilskim do namiętnych wycieczek przeciwko sędziwemu kanonikowi i tym, którzy go witali. Potem w Warszawie przyjmowano go z iście polskim, przesadnym zapałem. Dowiedziawszy się, że ks. Raćki opisał swoje wrażenia z podróży w chorwackim Wieńcu, sprowadziłem pismo to, pragnąc jak najprędzej dowiedzieć się, czy osobiste zetknięcie się ze światem rosyjskim i polskim nie rozwiało nieco rusofilskich złudzeń szanownego uczonego. Ale jakież ogarnęło mię rozczarowanie, gdy znalazłem tylko suche opisy miejsc zwiedzonych, trochę oklepanych ogólników o osobach i niekiedy platoniczne ubolewania, że Polska nie zrozumiała w przeszłości swej roli dziejowej i, zamiast walczyć z Niemcami, wytężała siły swe ku Wschodowi. O wrażeniach osobistych, o stosunkach rosyjsko polskich ani słowa; zrobiłem stąd wniosek, że ks. Raćki jest „głębokim" politykiem chorwackim. Talleyrandem i że wie dobrze, co i jak ma pisać, aby uszczęśliwić Chorwację łaskawym spojrzeniem pp. Aksakowych. Jeszcze wspomnienie. Po śmierci Katkowa, zaszłej latem roku 1887, jedno z poważnych pism słowiańskich umieściło panegiryczny jego życiorys i nazwało go „wielkim wodzem narodu rosyjskiego." Jesienią, według zwyczaju przyjętego na uniwersytetach rosyjskich, zacny Orest Miller rozpoczął swoje wykłady literatury rosyjskiej w Petersburga od wspomnienia o świeżo zgasłym pisarzu, ale, zamiast panegiryku, potępił całą jego działalność i w wyrazach pełnych gorącego natchnienia zaprotestował przeciwko utożsamianiu pseudorosyjskich dążeń Katkowa z nauką starych słowianofilów, do których czcigodny profesor zaliczał siebie, którzy pragnęli niezawisłego rozwoju narodów słowiańskich. Po wykładzie tym Orest Miller natychmiast otrzymał dymisję. Gdy w kilka dni potem byłem u niego, zwierzył mi się, że pragnąłby, aby wiadomość o dymisji jego i o jej przyczynach doszła do pism słowiańskich. Posłałem wówczas do owego pisma, które umieściło panegiryczny życiorys Katkowa, ów wykład Oresta Millera i opatrzyłem go własnym obszernym komentarzem, przypuszczając, że sumienna redakcja zechce z tego zrobić użytek. Ale gdzie tam. O dymisji nie zrobiła nawet wzmianki. Nowy dowód głębokiej polityki braci Słowian: dbać tylko o łaskę Moskiewskich Wiadomości] czytelnicy słowiańscy nie potrzebują wiedzieć o uczciwych i bezinteresownych bojownikach idei słowiańskiej w Rosji, ale Katkowa niech czczą, jako świętego.

            Jednym słowem trudno dziś wierzyć, aby tak głęboko prawdziwa myśl Edwarda Jelinka mogła prędko się urzeczywistnić. Więc kwilcie tymczasem biedne ptaszyny słowiańskie o wielkiej i szczęśliwej Rosji, o białym carze, tym ojcu kochającym, który rad byłby przycisnąć do serca biedne dzieci słowiańskie, o niegrzecznych Polakach, rozmyślnie psujących harmonię pomiędzy czułym ojcem a dziećmi, — my zaś cieszmy się teraz, chociażby tylko z tego, że mają jednak Czechy ludzi tak rozumiejących sprawy słowiańskie i obdarzonych tak pięknym poczuciem moralnym, jak p. Jelinek.

Najnowsze artykuły