Artykuł
Henryk Rzewuski (1791-1866)

Wstęp do tomu z pismami Henryka Rzewuskiego Wędrówki umysłowe & Mieszaniny obyczajowe, Ośrodek Myśli Politycznej, Kraków 2010

 

Nie zdarzy się może w naszej literaturze figura tak trudna do zrozumienia i przedstawienia, natura tak zawiła i pełna sprzeczności, jak Henryk Rzewuski. Z każdego z naszych pisarzy łatwiej zdać sobie sprawę, łatwiej znaleźć klucz do pism, postępków czy charakteru każdego innego.1

Zdumiewające, ale te wypowiedziane w 1887 roku słowa Stanisława Tarnowskiego nie straciły nic ze swej aktualności. Henryk Rzewuski wciąż pozostaje jednym z najbardziej kontrowersyjnych, ale też i najbardziej frapujących polskich pisarzy XIX wieku. Na czytelników jego pism czyha jednak wiele pułapek. Nawet jeśli uda im się umknąć przed szufladkującymi pisarza stereotypami (takimi jak: „apostata narodowy”, „duch z błota lepiony”, „mocarz Ciemnogrodu”, „rycerz spraw przegranych”, „błazen księcia Paskiewicza”, „jakobin prawicy”, „fanatyk dawnej Polski”, „don Kichot wstecznictwa”2), to i tak każda próba zmierzenia się z postacią Rzewuskiego z góry skazana będzie na bezradne konstatowanie kolejnych paradoksów. Ten światowiec był wielbicielem prostoty sarmackiego modus vivendi, ten erudyta był krytykiem „wiedzy książkowej” i zdeklarowanym, wręcz wojującym przeciwnikiem tradycji Oświecenia. Raził współczesnych anachronicznymi poglądami, bezceremonialnością prowokacyjnych wypowiedzi, a równocześnie niepokojąco trafnie diagnozował apatię i zagubienie Polaków połowy XIX wieku.

Tę dwuznaczność postaci Rzewuskiego świetnie oddał Józef Ignacy Kraszewski, który tak go zapamiętał:

Nosił on paletot urzędnika od munduru wzięty, kilka wstążek orderowych, na głowie konfederatkę wysoką, a z powodu rangi Radcy rzeczywistego, jeneralskie pąsowe spodnie; tej konfederatki polskiej nie zrzucał on nigdy, chyba zmuszony. Była ona widomym znamieniem, że w jego sercu i głowie, polskie jeszcze gorzały myśli i uczucia. Jak ten strój, tak duch jego łączył w sobie najostateczniejsze sprzeczności, przywiązanie do przeszłości wielkie, a czepianie się tego, co ją obaliło i co jej było najnieprzyjaźniejszym3.

Konfederatka i paletot carskiego urzędnika – kuriozalna hybryda staropolskich tradycji i koniunkturalnej zgody na wyroki historii – tak w symbolicznym skrócie postrzegali Rzewuskiego jego współcześni. Nie sposób było nie cenić tego pisarza jako artysty, nie sposób było nie wierzyć w jego żarliwy patriotyzm, ale równocześnie akceptacja jego wyborów politycznych okazywała się tożsama z narodową apostazją. Dzisiaj, podobnie jak za życia Rzewuskiego, opinie o nim wahają się od zachwytu dla talentu prozaika, potrafiącego wskrzeszać sarmacką Rzeczpospolitą, po przekleństwa za sądy, które ważył się głośno wypowiadać na temat współczesnej sobie Polski; od apoteozy dla barda szlacheckiego świata po oskarżenia o zdradę i przeniewierstwo; od pamięci i podziwu ku przekleństwu, a w najlepszym razie zapomnieniu.

 

Henryk Rzewuski przyszedł na świat w momencie symbolicznym – 3 maja 1791 roku. Jego ojciec, Adam Wawrzyniec Rzewuski – wybitny pisarz polityczny, autor cenionej rozprawy O formie rządu republikańskiego4 miał z dumą obwieścić, iż oto narodził się największy przeciwnik uchwalanej właśnie w Warszawie konstytucji. Rzeczywiście, biografia Henryka Rzewuskiego wręcz sama układa się w opowieść o ostatnim obrońcy praw kardynalnych sarmackiej Rzeczypospolitej. Jako spadkobierca tradycji wielkiego, zasłużonego rodu, potomek hetmana Stanisława Mateusza Rzewuskiego, prawnuk hetmana Wacława Rzewuskiego5, hrabia Henryk był konsekwentnym apologetą kultury, prawa i wartości powszechnie kojarzonych z przedrozbiorową tradycją sarmacką. Tylko te wartości miały dla niego charakter narodowy i czysto polski. Wśród swych współczesnych słynął jako mistrz sztuki szlacheckiej gawędy, wzbudzał też podziw jako żywa encyklopedia wiedzy na temat dziejów magnaterii i szlachty polskiej osiemnastego stulecia.

Henryk Rzewuski otrzymał typowe domowe, niesystematyczne wykształcenie, które uzupełnił w czasie swych licznych podróży po Europie6. Zapewne stałby się jednym z wielu zamożnych wołyńskich ziemian, gdyby nie rzymskie spotkanie w 1830 roku z Adamem Mickiewiczem. Jak głosi legenda, wieszcz zachwycony szlacheckimi opowieściami, jakimi Rzewuski zabawiał gości w salonie Ankwiczów miał mu powiedzieć: „Proszę cię, spisz to wszystko”7. Tak, jak twierdzi legenda, narodziły się Pamiątki JPana Seweryna Soplicy cześnika parnawskiego – arcydzieło gawędy szlacheckiej8. Utwór, który należąc do najwybitniejszych osiągnięć polskiej prozy romantycznej, okazał się czymś znacznie więcej niż tylko dzieło literackie. Dzięki Pamiątkom Soplicy ocalone zostały od zapomnienia rozbrzmiewające po szlacheckich dworach opowieści kontuszowe, przywrócony został kulturze polskiej cały świat sarmackich gawęd i gawędziarzy. Gdy pokolenie konfederatów barskich odchodziło w przeszłość, gdy zacierały się ślady kulturowej tożsamości szlacheckiej Rzeczypospolitej, wielki talent Rzewuskiego sprawił, iż z kart Pamiątek Soplicy jeszcze raz dał się słyszeć głos tamtych ludzi i tamtego świata. Dzieło to stało się przy tym impulsem uruchamiającym wręcz lawinę romantycznych gawęd szlacheckich, które tworzyły jeden z najbardziej reprezentatywnych nurtów literatury polskiej tamtej epoki9. W ten oto niespodziewany sposób pan hrabia wkroczył na literacki parnas.

Rzewuski – pisał Piotr Chmielowski – wystąpił na widowni piśmienniczej jako mąż 48-letni, z przekonaniami już ustalonymi, przynajmniej do pewnego stopnia, z artyzmem tak rozwiniętym, że już mało co wyżej wznieść go potem potrafił. Niepodobna go było przyjmować jako debiutanta w literaturze, ale jako skończonego mistrza. Tak też go przyjęto10.

Ledwo jednak utrwaliła się literacka sława Rzewuskiego jako autora Pamiątek i prawodawcy gatunku romantycznej gawędy szlacheckiej, ledwo udało się pisarzowi zbliżyć do pokrewnych mu ideowo twórców związanych z „Tygodnikiem Petersburskim” i stworzyć wokół tego pisma ciekawy ośrodek myśli konserwatywnej11 – publikując w 1841 roku swe, wydane pod pseudonimem, Mieszaniny obyczajowe przez Jarosza Bejłę z imponującą wprost dezynwolturą całą tę pracę obrócił w perzynę12. Drugie, z niecierpliwością oczekiwane dzieło uwielbianego autora mocno wzburzyło publiczność literacką. Mieszaniny… w niczym nie przypominały Pamiątek Soplicy. Rzewuski nie tylko zarzucił formę szlacheckiej gawędy, ale co więcej, on – znawca i wielbiciel czasów saskich – wbrew oczekiwaniom zajął się tematami współczesnymi. Rozczarowywał jednak nie tyle poziom artystyczny utworu, co niespotykany w ówczesnej publicystyce i wprost niemożliwy do zaakceptowania przez czytelników radykalizm stawianych diagnoz. Pisarz sportretował swą współczesność bez cienia litości. W krzywym zwierciadle literatury pokazał patologie codzienności – upadek obyczajów, niski poziom moralności, fikcję obywatelskiej aktywności wołyńskich ziemian oraz ich kompromitująco słabe wykształcenie. Przede wszystkim jednak zaatakował dobre samopoczucie Polaków. Odwrócił powszechnie przyjęty sposób myślenia – za upadek narodu i państwa polskiego obwinił nie tyle obce potencje, ile samych Polaków sprzeniewierzających się narodowej tradycji.

W 1841 roku, z chwilą wydania Mieszanin… polscy czytelnicy poznali janusowe oblicze Henryka Rzewuskiego. Wtedy to, niemal równocześnie, zaczęły się ukazywać się zarówno krajowe wydania fragmentów Pamiątek Soplicy (do tej pory znano jedynie wydanie paryskie, niesygnowane nazwiskiem autora), jak i jątrzące, skandaliczne Mieszaniny… W tym roku objawił się więc ówczesnej publiczności literackiej pisarz, który z jednej strony mógł być stawiany za wzór patriotyzmu, z drugiej zaś za wzór narodowej apostazji. Współcześni Rzewuskiego długo nie mogli poradzić sobie z tym paradoksem. Stanisław Tarnowski pisał:

Mieszaniny wywołały wielkie oburzenie na autora, które nie uspokoiło się już nigdy, bo je autor sam umyślnie coraz nowymi dziełami podniecał. Czy oburzenie to było słusznym? Tak: książka jest niezaprzeczenie zła, złośliwa, a złośliwa w zły sposób, jeżeli nie w złym celu, bo konkluzja jej, wprawdzie przez autora nie sformułowana, ale wychodząca wyraźnie z tego, co on mówi, jest ta, że Polska jest nie tylko w rozbiorze, ale w dekompozycji, że dusza wyszła z niej już dawno, a gnijące ciało nie da się ani uzdrowić, ani wskrzesić, i nie ma z nim już nic innego do zrobienia tylko je pochować13.

Mieszaniny… prowokowały i irytowały, nie pozwalały for­mułować jednoznacznych opinii, a równocześnie wciągały czytelników i samego autora w grę, która zmuszała do zadawania podstawowych pytań o uczciwość, wierność, godność, obywatelskość czy wreszcie polskość. Przy tym dzieło to otaczała złowroga aura obywatelskiej śmierci autora, który odważył się publicznie postawić tak drażliwe kwestie. W prywatnej korespondencji strwożony lekturą Mieszanin… Ludwik Sztyrmer, wówczas już poczytny polskojęzyczny pisarz i wysoki oficer w armii rosyjskiej pytał: „O! Dlaczegóż nie umarł po skończeniu Soplicy?”. Tarnowski też nie miał wątpliwości: „Mieszaniny zabiły Rzewuskiego, wybiły na jego czole piętno odstępcy, które nie zatarło się już nigdy i zapewne nie zatrze”14.

Gdy patrzymy z dzisiejszej perspektywy, wyraźnie widać, że rozpaczający nad złamaną karierą Rzewuskiego komentatorzy zupełnie rozmijali się z intencjami pisarza. Niezwykłość tego twórcy polega właśnie na bezkompromisowości łączenia dwóch, pozornie wykluczających się, pisarskich postaw. Rzewuski tak pięknie opowiadał o przeszłości, bo z tym większą mocą mógł osądzać swych współczesnych. Im szlachetniejszy, doskonalszy stawał się w jego dziełach świat ojców, z tym większym dramatyzmem wybrzmiewały pytania skierowane do Polaków dziewiętnastego stulecia: co zrobiliście ze swym dziedzictwem, czy wasze deklaracje przywiązania do tradycji rzeczywiście znajdują pokrycie w czynach?

Intencje, z jakimi pisane były Mieszaniny… nie zostały zrozumiane przez współczesnych. Dzieło to, odrzucone i wyklęte, nie powinno być jednak sprowadzane do formuły wyznań apostaty czy kolaboranta15. Należy w nim chyba widzieć dramatyczny, wręcz rozpaczliwy gest pisarza, który chce obudzić swych współczesnych, chce tego nawet za cenę własnej niesławy i utraty dobrego imienia16. Rzewuski wielokrotnie powtarzał, że czuje się przymuszonym do głoszenia bolesnej prawdy „urzędnikiem publicznym”; człowiekiem, który wziął na siebie odpowiedzialność za przypominanie współczesnym wartości wyznawanych przez ich ojców. Niemal jako swój obywatelski obowiązek traktował pisarską niezawisłość. „Autor – pisał Rzewuski w Mieszaninach… – nie jest ani służalcem, ani niewolnikiem społeczeństwa, by nikczemnym pochlebstwem wpraszał się do łaskawych względów swoich czytelników”17. We wstępie do Teofrasta dodawał: „Co do mnie, nigdy nie lubiłem chodzić po bitym gościńcu, a tym mniej zbierać kreski dla opinii, które z przekonania poślubiłem”18. To nie były tylko czcze deklaracje; jak poważnie traktował swe zadanie, pisarz udowodnił odpowiadając na druzgoczące oceny Mieszanin. Właściwie cała jego późniejsza działalność publicystyczna okazuje się konsekwentną, wciąż na nowo podejmowaną próbą objaśnienia poglądów, które wyraził jako Bejła19. Jak ważna była dla Rzewuskiego ta rozgrywka, potwierdza z uporem kontynuowana przez wiele lat próba obrony tez postawionych w Mieszaninach. Najpierw więc w roku 1843 opublikuje tom drugi Mieszanin…, potem przyjdzie czas przypisów do powieści Listopad (1846), następnie Głos na puszczy (1847), Teofrast polski (1851), Wędrówki umysłowe (1851), O dawnych i teraźniejszych prawach polskich (1855)20 i wreszcie pozostające wciąż w rękopisie Teterowianki, czyli listy powiatowe. Wszędzie tam pisarz będzie powracał jako adwokat poglądów Jarosza Bejły, będzie uzasadniał i uzupełniał najważniejsze tezy Mieszanin.

Henryk Rzewuski do końca życia nie potrafił przekonać czytelników do swych poglądów. Z miejsca odrzucili jego gorzkie diagnozy. Zarzucano mu, że się wywyższa, nie tyle naucza, co drażni i irytuje. „Gdzie tu pokora, gdzie umiarkowanie, co więcej: gdzie tu sąd zdrowy o rzeczach?”21grzmiał korespondent „Tygodnika Petersburskiego”. Niezwykle interesująco rzecz ujął Tadeusz Bobrowski – pamiętnikarz wiarygodny i rzetelny, którego trudno posądzać o patriotyczną egzaltację. Pisał on:

Co do Mieszanin jestem zdania, że w nich było wiele pożytecznej prawdy (…). Drzemka była tak głęboką, że społeczność, aby się przebudzić, potrzebowała silnego wstrząśnienia. Oburzenie zaś zgoła z niewłaściwego i niewłaściwie skierowanego płynęło źródła. Oburzającym było nie to, co autor powiedział lub powtórzył, bo to było prawdą – ale upokarzającym było to, że moralizował społeczność człowiek zgoła podejrzanej moralności, który ani jej, ani społeczności swojej nie miłował wcale ani w teraźniejszości, ani w przyszłości, a zwodził i siebie, i innych, że ją ukochał w przeszłości, którą się tylko bawił, lubując się jej najmniej zaszczytnymi stronami. Nie zdając sobie z tego sprawy, bez zwrotu na samą siebie, społeczność ówczesna czuła jednak instynktowo, że Rzewuski osobiście nie miał prawa mówić jej tego, co powiedział, i jak wprzódy admirację swoją z Pamiętników Soplicy przeniosła na autora, tak znowu potem, podrażniona w najżywszych uczuciach swoich, przypomniała sobie osobistość autora, a sąd o niej przeniosła na Mieszaniny. A jednak nie zostały one bez pewnego wpływu na społeczność i byłyby niezawodnie większy wywarły, gdyby te gorzkie prawdy inną, godniejszą, podane były ręką22.

Te inspirujące zapiski wskazują, że dla współczesnych dużo większy problem niż radykalizm i podejrzany lojalizm Mieszanin… stanowił sam Rzewuski; bardziej jego arogancja niż głoszone poglądy23. Trudno się temu dziwić, nikt tak wówczas nie pisał, nikt nie ośmielał się z taką ostrością, wręcz brutalnością, występować przeciwko własnym czytelnikom. Czy można chcieć słuchać napomnień pisarza, który tak zwraca się do swych współziomków?

(…) co do mnie – pisał Rzewuski – wyznaję szczerze, że tym samym uwielbiam wielkich naszych przodków, czuję wstręt do ich potomków. Między nimi a mną cóż może być wspólnego?24

Całą swoją strategię polemiczną pisarz opierał na ostrej konfrontacji, nie wahał się stosować paradoksów, hiperbolizacji, a przede wszystkim celnie uderzał w te miejsca, które podlegały swoistej patriotycznej sakralizacji, obrastały w mit. Tak było w sprawie dziedzictwa Liceum Krzemienieckiego, obywatelskich i literackich autorytetów epoki stanisławowskiej czy celebrowanych przez wołyńskie ziemiaństwo wyborów. Ze zdumiewającą celnością udawało się Rzewuskiemu podawać w wątpliwość te ledwie wykreowane „narodowe świętości” oraz kwestionować mniemane wartości, które Polacy XIX wieku odziedziczyli w spadku po oświeceniowych reformatorach.

(…) nie lękam się być oskarżonym o zarozumiałość – pisał Rzewuski – oświadczając, że ufam, iż zdołam przekonać moich ziomków i skłonić do zaniechania tego rozumu niemieckiego i francuskiego, który do ohydnej niemocy doprowadził swoje rodzinne społeczności, a dla nabycia nieszczęśliwie przerwanej mądrości, do powrócenia do życiodawczych podań naszych przodków25.

Postawa Rzewuskiego wobec swych czytelników wydaje się sprawą niezwykle istotną. Choćby z przywołanych wyżej fragmentów można odnieść wrażenie, że wiele tam było pogardy, arogancji lub co najmniej braku szacunku. A jednak liczba publicystycznych wypowiedzi pisarza oraz ich emocjonalność potwierdzają, jak bardzo zależało mu na pozyskaniu zwolenników. Ta potrzeba kontaktu z czytelnikami, po wielokroć podejmowane próby przekonania ich do głoszonych poglądów stoją w jawnej sprzeczności z deklarowaną przez Rzewuskiego pogardą wobec sądów współczesnych oraz manifestacyjnym obnoszeniem się ze swą niezależnością. W tej ambiwalentnej postawie pisarza kryje się chyba tajemnica jego największego dramatu – przejmującej świadomości utraty kontaktu ze współziomkami. Drwiąc z ich próżności – bo cenią tylko tych pisarzy, którzy im schlebiają – szydząc z braku rzetelnego wykształcenia, zawstydzając i kompromitując, Rzewuski ujawnia dramat człowieka, który nie potrafi i nie chce zaakceptować swej współczesności. W imię pamięci świetnej przeszłości narodu kontestuje teraźniejszość, ośmiesza i demaskuje jej wynaturzenia. Przede wszystkim jednak wypowiada się w obronie tradycyjnych wartości szlacheckiego świata, napomina swych współczesnych, że odcinając się od korzeni, odrzucając prawa i obyczaje ojców sami, bez pomocy zaborców, przestają być Polakami. Przestrzega:

Żadna instytucja nie upadła przyczynami zewnętrznymi, a tylko przez własne zwątlenie. W tym prawie nie było i być nie może wyjątku; i kto by temu zaprzeczył, dowiódłby tylko, że historii nie rozumie, a o nauce stanu nawet wyobrażenia nie ma. Jeżeli jako fenomen, jak siła zewnętrzna obala jaką instytucję, w rzeczy samej nic innego nie obala, tylko jej formy już poprzedniczo opuszczone przez ducha. Bo pokąd duch ożywia formy, żadna siła zewnętrzna ich nie zniszczy; a formy zmartwiałe ożywione być nie mogą, tylko przez życiodawcę, w łonie którego jest źródło wszelkiego żywota. Wszelkie tu usilności i zabiegi mądrości tylko ludzkiej zawsze okażą się bezsilnymi26.

Spoza tych retorycznych wybuchów wyraźnie przebija zatroskanie moralnym i intelektualnym poziomem Polaków. Rzewuski nie chce się godzić na łatwość, z jaką wszyscy wokół dają się uwieść pozornej atrakcyjności europejskich nowinek:

W naszym społeczeństwie każda nowość sprowadzona z zagranicy obudza zapał najdziwaczniejszy, a co gorsza, wznieca pogardę dla wszystkiego, co jest rodzinne. Ta nieszczęsna przywara naszej narodowości coraz smutniejsze wywiera wpływy. Nasze ukształcenie nie może się rozwinąć bez wielkich trudności, bo ciągle przecinamy nić naszych ojczystych podań, chcąc je zastąpić rzeczami dla nas obcymi, niemogącymi się wkorzenić na gruncie zupełnie odmiennym od tego, na którym się zrodziły, a tym samym niezdolnymi wydać pożywnych owoców. Takim sposobem tworzy się u nas cywilizacja salonowa, szkolna, a cywilizacja narodowa, która tylko z żywiołów narodowych powstaje, ciągle jest tamowaną w swoim przyrodzonym biegu27.

Z pasją występuje przeciw zaobserwowanemu u współczesnych zjawisku „intelektualnego otynkowania”, które „częstokroć pokrywa równie zarozumiałą jak ohydną ignorancję”28.

Jednym słowem – pisał Rzewuski – jesteśmy pogrążeni w jakiejś niemocy intelektualnej, która się ciągle wzmaga, a to nas doprowadzi do stanu barbarzyństwa, bo nie chcemy na nią przyjąć lekarstwa żadnego. Póki nie przyznamy się do tej gorzkiej prawdy, póty nie staniemy na równi z ościennymi narodami. Bo kto uznaje swoje nicestwo, już tym samym wielki krok robi do bytu. Zarozumiałość nigdy do czegoś dobrego nie doprowadziła. Im bezczelniejsze pochlebstwo jakiś piśmidlarz nam sypnie, tym większej nabywa u nas wziętości; tym sposobem coraz głębiej zanurzamy się w ciemnocie, której skutki już zanadto są widoczne29.

W zacytowanych fragmentach ujawnia się temperament prowokatora. Rzewuski czasami drażni, czasami wręcz obraża swych czytelników, ale cel tych działań jest jeden – obudzić ich z intelektualnego i moralnego letargu, zmusić do refleksji, wyrwać z odrętwienia.

Jeśli jednak zapytać o skuteczność tych działań Rzewuskiego – publicysty i moralisty, to przyjdzie stwierdzić, że poniósł tu klęskę na całej linii. Choć jako powieściopisarz cieszył się pewnym uznaniem, to już jako myśliciel, filozof kultury i obserwator współczesności podlegał Rzewuski swego rodzaju ostracyzmowi – jego twórczości prawie nikt nie recenzował. Kolejne książki zbywane były zdawkowymi uwagami, które nijak nie miały się do rzeczywistej wagi podejmowanej tam problematyki ani do zasadności głoszonych sądów. Dziś trudno jednoznacznie powiedzieć, dlaczego tak się stało. Czy emocje wypaliły się w długich i jałowych dyskusjach wokół pierwszego tomu Mieszanin…? Czy widzieć należy tu wpływ cenzury, blokującej swobodną wymianę myśli? A może zawiniła bezradność ówczesnych polemistów, którzy ani nie wiedzieli, jak pogodzić Bejłę z Soplicą, ani też nie potrafili sprostać błyskotliwości i rozległej erudycji pana hrabiego? O ileż łatwiej, zamiast wchodzić w rzeczowy spór, było uważać Rzewuskiego za dziwaka i anachronicznego wstecznika!

Piotr Chmielowski był przekonany, że obojętność publiczności początkowo wynikała z faktu, iż po prostu nikt tych rozpraw nie czytał. Dopiero, gdy w 1851 roku Rzewuski wyłożył swe poglądy w cyklu artykułów Cywilizacja i religia30, opublikowanym na łamach rządowego „Dziennika Warszawskiego”31, publiczność „okazała do nich wstręt w sposób rzadko u nas praktykowany”32. Rzewuski właściwie nie powiedział wtedy nic nowego, zsumował jedynie najistotniejsze elementy swej doktryny. Jeszcze raz wrócił do zasadniczego pytania o przyczyny kryzysu europejskiej cywilizacji i pokazał specyficzną sytuację Polski, która chroniąc się pod skrzydłami rosyjskiego imperium ma szansę wyjść obronną ręką z porewolucyjnych konwulsji, które wstrząsają Zachodem. Swym wystąpieniem Rzewuski doprowadził niemal do bankructwa dziennika, bo oburzeni prenumeratorzy nie chcieli już kupować gazety. Była to ostatnia tak spektakularna klęska w publicznym życiu pana hrabiego. Zdał redakcję „Dziennika” w ręce Juliana Bartoszewicza, powrócił do swego majątku w Cudnowie i tam zmarł 26 lutego 1866 roku. Nic pewnego nie wiemy o ostatnich latach życia pisarza. Kraszewski chciał je widzieć jako przeżywany w samotności dramat człowieka, któremu dane było żyć w nieakceptowanym przez siebie świecie. Zaznawszy chwil tryumfu jako autor Pamiątek, miał pisarz przeżywać gorycz klęski:

Rzewuski był jednym z tych nieszczęśliwych, których los za ich grzechy skazuje na przeżycie samych siebie, na oglądanie własnego upadku, ruiny i powoli roztaczającej się ciszy, zapomnienia, zapowiedzi grobu, który pochłonie na wieki33.

Najskrajniejsze, najbardziej krytyczne opinie nie są jednak w stanie przysłonić wartości intelektualnej i artystycznej spuścizny Rzewuskiego. Trzeba przyznać, że jest ona wręcz imponująca. Prócz tego, że był autorem wymienionych dzieł filozoficznych, moralnych i publicystycznych Rzewuski przeszedł do historii przede wszystkim jako jeden z najwybitniejszych prozaików swej epoki. Publikując Pamiątki Soplicy pozostawił arcydzieło polskiej prozy, stając się przy tym prawodawcą gatunku gawędy szlacheckiej. Jego Listopad jest najlepszą polską powieścią historyczną przed dziełami Henryka Sienkiewicza, co więcej, uważany jest za najbardziej interesującą na gruncie polskim interpretację walterscottyzmu. W powieściopisarskim dorobku ma Rzewuski oprócz Listopada jeszcze cztery powieści historyczne (Zamek krakowski, Adam Śmigielski, Rycerz Lizdejko, Zaporożec), powieść alegoryczno-polityczną (Paź złotowłosy), wielotomową powieść w formie fingowanego pamiętnika (Pamiętniki Bartłomieja Michałowskiego) oraz garść interesujących, stylizowanych na gawędy opowiadań. Warto przy tym podkreślić, że ciągłe kłopoty z cenzurą, częste zmiany planów pisarskich spowodowały, że znaczna część jego spuścizny pozostała w rękopisach. Nie do przecenienia pozostaje także fakt, iż swymi kontrowersyjnymi wypowiedziami sprowokował Rzewuski wiele dyskusji i polemik dotyczących zarówno literatury (kwestia powieści historycznej, form gawędowych czy zadań pisarza w społeczeństwie), jak i szeroko pojmowanej moralności, modeli edukacji, zakresu powinności obywatelskich czy kształtu tradycji szlacheckiej.

Nawet tak pokrótce przedstawiony dorobek Rzewuskiego pozwala skonstatować, że pisarz, który mógł być jedną z najważniejszych postaci literatury krajowej polskiego romantyzmu; pisarz, który swym talentem o lata świetlne dystansował wielu swych kolegów po piórze, z jakąś zdumiewającą konsekwencją, krok po kroku – prowokując, irytując, obrażając – nie tylko zrażał swych czytelników, ale w ostateczności „zapracował” sobie na nieżyczliwy stosunek publiczności literackiej, która obdarzyła go mianem zdrajcy narodowego i pisarza świadomie marnującego swój wielki talent.

Piotr Chmielowski, chcąc uchwycić istotę postawy i dzieła Henryka Rzewuskiego, posłużył się metaforą meteoru, który wzbudza lęk i konfuzję swym równie nagłym, co krótkim rozbłyskiem na firmamencie literatury; równocześnie jednak światło owego „przybysza” pozwala z innej perspektywy spojrzeć na dokonujące się w świecie zmiany, ujrzeć w całej ostrości oswojone, zbanalizowane, codzienne zło34.

Henryk Rzewuski jest postacią „niewygodną” – nie chciał pasować do swej współczesności, ale też nie chce się mieścić w naszych wyobrażeniach o patriotyzmie dziewiętnastowiecznej szlachty polskiej, nie chce się mieścić w naszej wizji kultury polskiej okresu zaborów. By zrozumieć, dlaczego tak się stało, należy wrócić do „wyklętych” przez patriotyczną opinię publiczną dzieł Henryka Rzewuskiego i przynajmniej w szkicowej formie przedstawić ich najistotniejsze wątki.

Od samego początku nad publicystyką Rzewuskiego, niczym przekleństwo, wisiało porównanie do uwielbianych powszechnie Pamiątek Soplicy. Trudno oprzeć się wrażeniu, że jego czytelnicy chcieli raz jeszcze usłyszeć głos pana Cześnika Parnawskiego, raz jeszcze „pooddychać staropolszczyzną”, tymczasem pisarz zamiast kolejnej baśni o pięknej przeszłości dawał im opowieść o tym, co się stało z wartościami tamtego świata we współczesności. Podczas gdy Soplica rozrzewniał, pozwalał marzyć o czasach świetności narodu, Bejła dotkliwie „kąsał żyjące towarzystwo” i ośmieszał je z pasją karykaturzysty. Jako autor powieści historycznych Rzewuski snuł opowieść o bohaterstwie, poświęceniu i dumie dawnych Polaków, zaś na kartach swych dzieł publicystycznych opowiadał o świecie bez honoru i wartości, świecie pozorów, kłamstwa i moralnego rozkładu. Szczególnie Mieszaniny obyczajowe i Teofrast polski oddają ów proces degeneracji wartości kojarzonych do tej pory z polskością, ze światem szlacheckiej prowincji utrwalonym na kartach Pamiątek Soplicy. Obojętne, czy Rzewuski pisze o baragulskich wybrykach35 czy o wyborach powiatowych, podstawowym skojarzeniem stają się dla niego „śmieszne i nikczemne” saturnalia, orgie głupoty i bezwstydu, ujawniające „chorowitość ducha i demoralizację publiczną”. Każda próba opowieści o współczesnych zjawiskach obyczajowych i społecznych wzmaga wrażenie chaosu świata i jego nieuniknionego rozpadu. Właściwie jakikolwiek opis instytucji obywatelskich, tradycji, form życia intelektualnego okazuje się wręcz niemożliwy, bo przecież nie można opisać czegoś, co podlega zagładzie – iluzję istnienia tego świata zawdzięczamy jedynie pamięci o jego niegdysiejszej świetności. Świadectwem „moralnej martwości” narodu staje się jego „degradacja fizyczna”, młode pokolenie nijak nie przypomina pełnych siły i witalności szlachciców dawnego autoramentu:

(…) po większej części wzrosty nikłe, plecy pogięte, wzrok obłąkany, kolana ku sobie obrócone, głosy jakby z dud pękniętych wychodzące, bladość namiętności gwałtownych a gminnych. (…) fizjonomie wygasłe, na których razem maluje coś z rozbójnika zaporoskiego, coś z kretyna alpejskiego, coś z faktora żydowskiego; jednym słowem, jest to widowisko obrzydliwe, tyle rażące wzrok, ile ich rozmowy rażą uszy36.

Wszelkie świadectwa obserwowanej współcześnie żywotności narodu, choćby jego literaturę, pisarz traktuje jako intervalum lucidum – następujący tuż przed śmiercią moment pozornego cofnięcia się choroby, który daje iluzję możliwości wyzdrowienia, jednak wprawny obserwator dostrzega zbliżający się kres. Oto najsłynniejszy fragment tej diagnozy:

Ale skoro śmierć rzeczywista przyjdzie na to ciało zbiorowe, natenczas dusza narodu nie przenosi się do wieczności, jak dusza człowieka pojedynczego, bo dla narodów nie ma wieczności; ale ulatniając się z ciała społecznego, uświetnia swój zgon ostatnim zjawiskiem, lecz już oderwanym od życia społecznego. Jako zwykle chory, przed samem skonaniem, jakieś dziwne okazuje zjawiska życia, które przecie biegłego lekarza płonną nadzieją nie omamią, tak i duch konającego narodu, jeszcze czas jakiś ściśnie się w umysłach kilku znakomitych mężów, aby starą synagogę z czcią pogrzebać. (…) Wybucha raptownie, jakby jakim cudem, bogata, różnobarwna literatura; literatura bez miłości dla położenia obecnego, bez nadziei w przyszłości, sięgająca jakichś dawnych pamiątek, dawnych podań, wszystkiego tego co już nie jest, i ożywiająca to wszystko jakimś sztucznym żywotem. (…) Jednym słowem, jest to dzieło pogrobowe ducha narodowego, ostatnie jego wysilenie, po czym ulotniwszy się milczenie nastąpi – nim wszedłszy w skład obcych mu dotąd żywiołów intelektualnych, znowu przemówi, ale już językiem innym; a swój rodzimy, przybrawszy ostateczną swoją formę, w niej się skrystalizuje i stanie obok sanskryckiego, greckiego, celtyckiego, rzymskiego, którymi także oddawały myśli swoje społeczeństwa żywotne, a które już dziś są tylko pomnikami37.

Zresztą, stosunek Rzewuskiego do przypisywanej literaturze przez romantyków siły przechowywania wartości narodowych jest dalece ambiwalentny. Często bowiem pisarz deprecjonuje znaczenie literatury jako gwaranta narodowej suwerenności:

Biada narodowi, który siebie tylko w literaturze wyrazić może. Wielki naród wyraża się w czynach. Nie jego pisarze, ale on sam wyrabia swoją epopeję, bogacąc ją ciągłymi epizodami. Poezja towarzyszy jego życiu i od niego oderwać się nie umie. Dopiero kiedy zapał wraz z młodością opuszcza naród, wtedy poezja odrywa się od jego życia i usiłuje uprzedmiotowić się w piśmie; nie zdoła żyć swobodnie w duchu narodu, oddycha przynajmniej tchem papierowym. Ta przedmiotowa poezja często daje hasło do powstania jakiej obfitej literaturze, około której skupiają się rozmaite nauki. I te wszystkie wyroby inteligencji narodu pokrzepiają jak mogą w ciele społeczeńskim już nadwątlony wiekiem organizm; wiem, że pobudzają w nim świetne zjawiska, że bronią to ciało od zgnilizny, że nawet one jedne w nim zachowują szczątki żywota, że to wszystko jest piękne, szanowne – wszakże to wszystko niewarte młodości38.

Rzewuski często korzystał z organicystycznego porównania egzystencji narodu do istnienia człowieka, skąd prosty wniosek: skoro jednostka z woli Stwórcy podlega nieuniknionemu prawu śmierci, to i naród, określany tu mianem „człowieka zbiorowego”, utraciwszy siły pochodzące z życiodajnego źródła tradycji, musi być przygotowany do zejścia z areny dziejów. W sposób ostateczny Rzewuski pozbawiał siebie i swych czytelników złudzeń co do możliwości restytucji państwa polskiego. Pisał:

Człowiek zbiorowy ma duszę, jak człowiek pojedynczy, a tą duszą jest duch narodu. Naród żyje, pokąd ten duch go nie opuści (…). Jak człowiek pojedynczy umrze, natychmiast dusza jego przenosi się do krain wieczności, by stanąć przed sądem Stwórcy i Odkupiciela; a ciało opuszczone już bez siły skupiającej rozkładać się zaczyna; mnóstwo robaków coraz więcej obrzydliwych, dopełniają zniszczenia kształtów, a te znikając sprzed oczu, rzeczywiście wchodzą w skład nowych jestestw organicznych i ta scena pełna tajemnic znika po zniszczeniu ostatniego atomu zmarłego męża; zasłona spada, zostaje tylko garść popiołu39.

Podstawową przesłankę tego rozumowania stanowiła analogia do dziejów Greków, Rzymian i Celtów. Te wielkie cywilizacje ostatecznie zniknęły z mapy Europy; jedyne, co po nich pozostało, to duchowy spadek, jaki w postaci kulturowego dziedzictwa przekazały następnym pokoleniom. W swym rozumieniu praw procesu dziejowego jest Rzewuski wiernym uczniem Josepha de Maistre’a40. Przejmując jego skrajny historyzm i legitymizm, zdaje się mówić: póki Polacy dochowywali wierności swojej misji historycznej, strzegli szlacheckiej wolności, ich państwo trwało. Kiedy zaś stanisławowska elita wprowadziła obce instytucje, kiedy zaczęto naśladować obcy sposób myślenia, wówczas nastąpiło osłabienie charakteru narodowego, a to spowodowało klęskę. Karą za to sprzeniewierzenie się własnej tradycji były rozbiory.

Poczynione obserwacje współczesności nie pozostawiały Rzewuskiemu żadnych złudzeń – zapoczątkowany w epoce Oświecenia proces destrukcji wartości szlacheckiej wspólnoty przerwać może jedynie przedefiniowanie naszych relacji z Rosją. Zamiast widzieć w niej zaborcę, trzeba zobaczyć gwaranta politycznej i moralnej stabilności, który powstrzyma rozpad tradycyjnej formuły polskości i ocali choćby tę resztkę, która jest do ocalenia:

Przekonany jestem – deklarował pisarz – że każdy naród, chociażby nawet ukształcony, skoro doczeka się ulotnienia żywiołów niezbędnych dla swojego bytu, do tego stopnia, że już istnieć nie może politycznie, niezawodnie przyszedłby do stanu najohydniejszej dzikości, gdyby nie został łupem podboju jakiegoś innego żywotnego społeczeństwa, które bądź ożywia zmartwiałe jego żywioły, bądź swoje własne w nim wszczepia, aby te rozwijały się w czasie41.

Rzewuski pozostaje w tej kwestii skrajnym pesymistą – nasza niepodległa historia ostatecznie dobiegła już swego kresu. Jeżeli w przyszłości będzie możliwa jakaś forma narodowej egzystencji, to tylko w ramach wielkiej słowiańskiej wspólnoty, na czele której stoi Rosja42. Imperium rosyjskie symbolizuje dla niego zwycięską formę cywilizacji przyszłości. Zresztą, jak przystało na konsekwentnego legitymistę, Rzewuski był przekonany, że „dla chrześcijanina każda forma rządowa zarówno będzie opiekuńczą i ojcowską”43.

Czytając Mieszaniny… można odnieść wrażenie, że Rzewuski jest zupełnie przekonany co do ostateczności boskich wyroków. Jednak w kolejnych dziełach ujawnia się niejednoznaczność tej kwestii. Otóż w Wędrówkach umysłowych, pisząc o śmierci narodu, pozostawia jakiś cień nadziei na odrodzenie. Owo odnowienie narodowe jest możliwe przez „ujarzmienie przez potężnego podbójcę”, co Rzewuski porównuje do operacji chirurgicznych, które „rozdzierając członki, samemu ciału zachowują żywot. Wielkie choroby wymagają energicznych lekarstw”44:

Zbyt trudno i bolesno podobne rzeczy rozbierać, ale to pewna, że bywają okresy, gdzie żywioły bytu narodów tak się zużyły, że już jednolitość narodowa musi się rozprząc. Wtedy albo naród skona, a w nim nowe agregacje się stworzą, tak jak po śmierci pojedynczego człowieka na jego ciele jawią się nowe żyjątka – albo wszechmocną wolą Opatrzności odnowią się w tym narodzie warunki zbiorowego żywota. Historia świadczy, że takowe odradzanie zawsze uskuteczniało się przez podbój narodu przez obcych, a nigdy przez rewolucje lub reformy wewnętrzne. Bo nawet teoretycznie dowieść można, że te nic organicznego z siebie wydobyć nie umieją. Reforma jest zawsze naśladowaniem; jeżeli ma do czynienia z narodem pełnym życia, przedrze ona jakąś błonkę powierzchnią narodu, ale nigdy nie dojdzie do tego, co jest sama jego rdzeń. Salon da siebie zreformować, ale naród nigdy45.

Kolejny, niezwykle istotny wątek swych rozważań Rzewuski koncentrował wokół staropolskiego prawodawstwa. Pisarz nie krył uwielbienia dla kardynalnych ustaw szlacheckiej Rzeczypospolitej, ale też z wielkim znawstwem pisał o zawiłościach przedrozbiorowego systemu prawnego. Dowód swym zainteresowaniom dawał wielokrotnie: na kartach Pamiątek Soplicy, w niewydanych za życia pisarza Uwagach o dawnej Polsce przez starego szlachcica, w Listopadzie, Zamku krakowskim  w Zaporożcu, ale przede wszystkim w rozprawie O dawnych i teraźniejszych prawach polskich słów kilka. Wszędzie tam z głębokim przekonaniem nie tylko dowodził tego, że w Statucie Litewskim i Volumina Legum można znaleźć rozwiązania prawne dalece bardziej adekwatne dla polskiego kontekstu społecznego i kulturowego niż te przejmowane mechanicznie z kodeksu Napoleona czy z pruskiego systemu hipotecznego, ale przede wszystkim wskazywał na głęboką współzależność między staropolskim prawodawstwem a szlacheckim etosem. Obyczaje „wypiastowane” w szkole jezuickiej i w palestrze były fundamentem dla kształtowania wzorców osobowych szlacheckiej społeczności:

Nawykli do poskromienia namiętności w całkowitym swoim żywocie okazywali umiarkowanie w mowie i postępkach, skromność w obcowaniu, wstręt do miękkości i zbytku, surowość obyczajów, a co szczególnie ich odznaczało, to wielka odwaga nie tylko fizyczna, ale cywilna, która dziś jest tak rzadka. Ci zacni mężowie, których pamiętam, nadto się bali Boga, żeby mogli się obawiać ludzi46.

Rzewuski nie miał wątpliwości, że „w naszych dawnych prawach jest jakieś namaszczenie, które im daje poniekąd świętość modlitwy”47. Ta sakralizacja praw, obyczajów i formuł ustrojowych szlacheckiej Rzeczpospolitej wynikała ze szczególnego pojmowania konstytucji narodowej. Wzorując się na koncepcjach europejskich konserwatystów, historię każdego narodu Rzewuski postrzegał jako rozwinięcie jego „myśli zasadniczej”, czyli idei danej społeczeństwu przez Opatrzność w drodze objawienia i przechowywanej przez tradycję. Gest wyrzeczenia się owej „myśli zasadniczej” jest równoznaczny z odcięciem się od życiodajnych korzeni. Wychodząc od koncepcji narodu jako tworu boskiego, tworu obdarzonego własną tożsamością i odrębnością, Rzewuski konsekwentnie odrzuca oświeceniowe projekty reformistyczne. Można, a nawet trzeba, poprawiać obyczaje narodu, ale nie da się poprawić jego konstytucji politycznej – jest ona organicznie związana z tożsamością i w naturalny sposób wynika z ducha narodu48.

(…) każda społeczność musi mieć swój właściwy tryb wychowania publicznego, tak jak swoją konstytucję, swoje prawodawstwo, swój język, swoją filozofię. I one są warunkami jej czerstwości, byle nie były wymyślone, albo pożyczane, ale istniejące organicznie i z rąk do rąk przekazane49.

Odrzucając wypracowane przez szlachecką Rzeczpospolitą prawodawstwo oświeceniowi reformatorzy nie tylko zniszczyli wielowiekową tradycję, ale przede wszystkim odcięli Polaków od korzeni ich tożsamości narodowej, naruszyli idiom szlacheckiego świata. Dawny ustrój miał bowiem charakter organiczny – oparty był na tradycji, zachowującej pamięć o odwiecznym powołaniu narodu. Rzewuski wyprowadza też wielce ryzykowny wniosek, iż uznanie legalności rozbiorów było możliwe jako malum necessarium – zło konieczne, z którego „najzbawienniejsze skutki wypływały dla całego kraju”50. Rozbiory, a właściwie rosyjska interwencja, była przez pisarza interpretowana jako ratunek Opatrzności, chroniącej Polaków przed chaosem rewolucji. We wstrząsanej ciągłymi niepokojami Europie właśnie Rosja jawiła się Rzewuskiemu jako oaza legitymizmu i ustrojowej stabilności. Warto pamiętać, że pisarz był jednym z wielu spośród polskiego ziemiaństwa, którzy postrzegali Rosję jako archipelag „spokoju i poszanowania władzy, gdzie ciągłość dziedzictwa nie została w żaden sposób zakwestionowana”51.

Obserwowany kryzys polskiej tożsamości Rzewuski postrzega w szerokim kontekście europejskim. Z tej perspektywy procesy zachodzące w naszej części świata okazują się konsekwencją przewartościowań dokonanych przez Rewolucję Francuską. Uruchomione wtedy procesy odpowiedzialne są za obecną katastrofę:

Wszystko albowiem jest zagrożone. (…) Ludzie przywykli żyć od dnia do jutra, mogą w tę przyszłość jakąś nadzieję pokładać, ale to pewna, że nie ma w Europie zakątka, gdzie by ludzie uposażeni nadgminnym umysłem nie wynurzali najczarniejszych przeczuć. Jeżeli literatura jest termometrem, wedle którego sądzić mamy o stanie moralnym społeczeństwa, o czym nikt wątpić nie może, czy roztrząsanie literatur współczesnych nie ma wzniecać uczucia postrachu? Wieszczowie nasi same jęki boleści wydają. W ich uniesieniach są jakieś rozpaczliwe przestrogi, które dusze czytelników strachem lodowacą. Żaden promyk nadziei w ich utworach nie przebija, owszem widzimy w nich zupełne zwątpienie o przyszłości. Poeta ożywiony najpotężniejszym ogniem wieszczym, wszelką nadzieję utracił dla społeczeństwa. Galilee vicisti, tymi słowy kończy się najpoetyczniejszy utwór naszego wieku, ale nie śmie przewidywać, jakie będą warunki tego zwycięstwa. Cóż powiemy o innych wyrobach umysłowości tegoczesnej?52

Jeremiaszowa tonacja charakterystyczna dla pewnego nurtu rozważań Rzewuskiego okazuje się zbieżna z myślą nie tylko de Maistre’a i de Bonalda, ale też i największych twórców polskiego romantyzmu. W powyższym fragmencie słychać pogłos myśli Krasińskiego, wielokrotnie też Rzewuski przywołuje słowa Mickiewicza jako wykładowcy z Collège de France. Wspólne jest im głębokie przekonanie o wszechobecnym kryzysie wartości oraz trwożliwe oczekiwanie na to, co przyniesie przyszłość. Rzewuski o sobie i swych współczesnych myślał właśnie w kategoriach świadków takiego procesu przekształcania się zagrożonej i zdezintegrowanej kultury europejskiej: „my skarlałe dzieci periodów krytycznych ludzkości”53. W Wędrówkach umysłowych tonem katastrofisty pisarz wieszczył:

Pismo święte mówi, że kiedy się zbliżać będą czasy ostateczne, szatan zostanie rozwiązanym. Kto wie czy ten okres już się nie zbliża. To pewna, że w tej kształconej Europie wylęga się od niejakiego zwłaszcza czasu taki satanizm w tworach umysłowych, taka podłość w obyczajach, a obok tak silne utrapienia zalały ludzkość, że można wierzyć, iż coś nadzwyczajnego gotuje się w rychłej przyszłości. Wiara, miłość i nadzieja już zostały czczemi wyrazami, z których nic się nie wywiązuje. Uczucia honoru znikły. (…) Kiedy stara cywilizacja świata rzymskiego upadała pod napadem barbarzyńców, którym Bóg poruczył odnowienie porządku moralnego świata, były symptomata podobne do tych, które dziś nas przerażają. Wszakże tego taić przed sobą nie możemy, że korupcja umysłowa narodów przodkujących w ukształceniu jest nierównie okropniejsza54.

W prezentowanej przez pisarza postawie świadka apokalipsy dominuje przede wszystkimi pesymizm, ale nie można go utożsamiać z rezygnacją. Rzewuski, jako moralista i filozof, znajduje w sobie siłę, by przełamać bierność, by nie poddawać się. Należy, napomina konsekwentnie, mimo wszystko zachować honor, godność i osobistą poczciwość. W imię wierności tradycji i w imię zasad religii katolickiej.

Ten przegląd najważniejszych wątków przewijających się w rozważaniach Henryka Rzewuskiego potwierdza trafność sądu Tomasza Merty, który w twórczości myśliciela z Cudnowa dostrzegał dramatyczną odsłonę wielkiego „polskiego sporu o modernizację”.

To, co o konflikcie dwóch cywilizacji mówi Rzewuski – pisał Merta – nie wydaje się specjalnie odkrywcze, z drugiej jednak strony pozostaje niezmiernie ważne. Ukazuje on w niezwykle wyrazisty sposób naturę – kto wie, czy nie najważniejszego polskiego sporu – sporu o modernizację. Czy w czasach konfederacji barskiej, czy w dyskusji o polskiej akcesji do Unii Europejskiej, konfrontują się te same postawy i powracają te same argumenty. Jedna strona widzi oryginalność formy życia polskiego, która może zostać łatwo unieważniona przez zmiany będące imitacją zachodnioeuropejskiej oświeconej czy postoświeconej modernizacji. Trwanie i kontynuacja są tu wartościami niemożliwymi do zakwestionowania. Druga strona widzi zaś nie oryginalność, lecz dotkliwą nieadekwatność i anachroniczność owej formy, która musi zostać przezwyciężona, aby wyruszyć drogą, jaką inni od dawna już z powodzeniem podążają55.

W tym starciu dwóch cywilizacji Rzewuski świadomie staje po stronie przegranej, po stronie odchodzącego w przeszłość świata szlacheckiej Rzeczypospolitej. Świadomość klęski nigdy nie zwalnia jednak pisarza ze stawiania swym współczesnym trudnych pytań. Obojętne, czy w kostiumie powieści historycznych, czy w obyczajowej publicystyce, czy wreszcie w filozoficznych rozważaniach – kwestie te pozostają wciąż te same: w jaki sposób pokolenie, które sprzeniewierzyło się wartościom wyznawanym przez ojców może zagwarantować ciągłość tradycji narodowej, jak możliwa jest przyszłość narodu, który wyrzeka się swej przeszłości? I chyba to najważniejsze: jak w nowej sytuacji historycznej definiować polskość? Czy tak, jak rozumieli ją zapatrzeni w europejskie wzorce ludzie Oświecenia, czyli ci, którzy doprowadzili – zdaniem pisarza – do upadku niepodległości? Czy wrócić do kultury sarmackiej – polskość pojmować tak, jak czynili to ludzie epoki saskiej, zwalczani za mniemany obskurantyzm i prowincjonalizm?

Na zakończenie uwaga na temat zaproponowanej przez Rzewuskiego formy dyskursu. Jeśli spojrzeć z dzisiejszej perspektywy, w prezentowanych w niniejszym tomie dziełach uderza swoiste rozchwianie. Nie są to traktaty polityczne ani tym bardziej dzieła pretendujące do jakiejś systemowości wykładu. Raczej eseje, szkice, przyczynkarskie rozprawy. Może się wręcz wydawać, że brakuje w nich głównego wątku tematycznego, brakuje zaplanowanego toku wywodu. Rzewuski był zbyt dobrym, zbyt świadomym reguł rzemiosła prozaikiem, żeby zbagatelizować ten problem. Że ów brak formy był zamierzony, świadczą słowa pisarza we wstępie do Wędrówek…:

Niech to ciebie nie zadziwia, że wyłożyłem je bez żadnego porządku, że nie obmyślałem dla nich formy. Czas ucieka, a każda chwila jest tak drogą, że kiedy kto się zdobył na rzecz, nie wyrzucajmy mu, że skąpił czasu dla wyszukania jeszcze dla niej formy. Zresztą jeżeli to co piszę jest prawdą, forma dla niej niepotrzebna; jeżeli jestem kłamcą, najdoskonalsza forma mojego kłamstwa w prawdę nie zdoła zamienić56.

Można przyjąć, że mistrz gawędy szlacheckiej postanowił raz jeszcze sięgnąć po tok swobodnej konwersacji – rozmowy prowadzonej w kręgu bliskich przyjaciół. Michał Grabowski, nie tylko krytyk literacki, ale też i przyjaciel Rzewuskiego, w recenzji Mieszanin… zwracał uwagę, iż ten zdumiewający chaos tematów, form literackich, stylów wykorzystanych w jego filozoficznych i publicystycznych rozprawach jest zabiegiem celowym:

To połączenie nie jest sztuczne, jest ono najnaturalniejsze; bo nawet nie książkę mamy oto przed sobą, ale żywego pisarza. Przykładem wcale nie powszednim, zamiast zimnego i wyrachowanego wykładu słyszymy zdanie sprawy ze sposobu myślenia i wrażeń, najpoufalsze, niemalże nieskromne. Autor, który nam ukrył swe imię, odsłonił przed nami swój charakter, odsłonił doskonalej, niż którykolwiek z obnażających się tak zwanych egotystów57.

Jeśli Grabowski ma rację i trafnie odczytał intencje przyjaciela, to mamy do czynienia z może nie najłatwiejszą w lekturze, ale niezwykle oryginalną i przemyślaną propozycją. Rzewuski kreuje się tu na dworkowego rezonera, dyletanta – w najlepszym tego słowa, dziewiętnastowiecznym znaczeniu – nie zaś uczonego systematyka z „niemieckiej szkoły”. Najważniejsza okazuje się więc szczerość autora i gorące zaangażowanie w sprawy publiczne, w życie obywatelskie własnej prowincji, własnego narodu. Jego emocjonalność i bezkompromisowość wywodu miały zyskiwać potwierdzenie w wyborze otwartej, konwersacyjnej formuły literackiej, która jak gdyby zachęca do współudziału w dyskusji, prowokuje do refleksji.

Zapraszając do lektury przygotowanego tomu pism Henryka Rzewuskiego, mamy nadzieję przypomnieć postać tego niezwykłego twórcy, a wraz z nim przywrócić pamięć o kontrowersyjnym, niemieszczącym się w głównym nurcie polskiego patriotyzmu, szlacheckim konserwatyzmie epoki zaborów.

Pozostaje przywołać słowa Józefa Ignacego Kraszewskiego, który paryskie wydanie Próbek historycznych Rzewuskiego poprzedził następującą deklaracją:

Nie wątpimy, że myślący czytelnik silne znajdzie zajęcie śledząc proces myśli potężnego, pełnego życia i fantazji pisarza, który ożywiać umiał czego dotknął i formą uroczą odziewał najsuchsze prawdy. Improwizacje te znajdą też może i zwolenników, i apologetów, którzy do dziś dnia podzielają przekonanie autora, ale dla przyjaciół i przeciwników, dla niechętnych i wielbicieli, zawsze pozostałość po Rzewuskim będzie z pewnością pożądana58.

 

 

Przypisy

 

1         S. Tarnowski, Henryk Rzewuski. Z odczytów publicznych odbytych we Lwowie w roku 1887, Lwów 1887, s. 1.

2        Zob. H. Gabiś, hasło: Henryk Rzewuski, [w:] Encyklopedia „Białych Plam”, t. XVI, Radom 2005.

3         J. I. Kraszewski, Wstęp, [w:] Próbki historyczne. Dzieło pośmiertne hr. H. Rzewuskiego z przedmową Bolesławity, Paryż 1868, s. XXIV.

4        A.W. Rzewuski, O formie rządu republikańskiego, oprac. W. Bernacki, Kraków 2008.

5         Warto pamiętać, że pisarz był skoligacony z Radziwiłłami, a przez rodzinę matki także z Tadeuszem Rejtanem. Więcej na temat rodu Rzewuskich zob.: A. Ślisz, Henryk Rzewuski. Życie i poglądy, Warszawa 1986.

6        W 1819 roku słuchał w Paryżu wykładów V. Cousina oraz A. F. Villemaina, osobiście poznał też J. de Maistre’a, L. de Bonalda, F. R. de Lamennais’ego i Ch. de Montalemberta.

7        A. Ślisz, dz. cyt., s. 61.

8        Zainspirowany gawędami Rzewuskiego Mickiewicz napisał zaś Pana Tadeusza (1834). Nazwisko Soplica było znaczącym nawiązaniem do bohaterów niewydanych wtedy jeszcze Pamiątek (pierwodruk miały w Paryżu w 1839 roku, zaś pierwsze krajowe wydanie miało miejsce w Wilnie w roku 1841).

9        Na temat recepcji Pamiątek Soplicy i ich znaczenia dla literatury polskiej zob.: M. Maciejewski, „Choć Radziwiłł, Alem człowiek…”. Gawęda romantyczna prozą, Kraków 1985; K. Bartoszyński, Gawęda prozą, [w:] Słownik literatury polskiej XIX, red. J. Bachórz i A. Kowalczykowa, Wrocław-Warszawa 1991; A. Waśko, Romantyczny sarmatyzm. Tradycja szlachecka w literaturze polskiej lat 1831-1863, Kraków 1995.

10       P. Chmielowski, Henryk Rzewuski, [w:] Nasi powieściopisarze. Zarysy literackie, Kraków 1887, s. 134.

11        Grupa ta zwana była złośliwie „koterią petersburską” bądź „pentarchią”. Jedyne dostępne – dziś już dalece niewystarczające – opracowanie tematu przynosi rozprawa M. Inglota, Poglądy literackie koterii petersburskiej w latach 1841-1843, Wrocław 1961.

12       Więcej na ten temat zob.: I. Węgrzyn, „Mieszaniny obyczajowe” Henryka Rzewuskiego – największy skandal literatury polskiego romantyzmu, [w:] Patriotyzm i zdrada. Granice realizmu i idealizmu w polityce i myśli polskiej, red. J. Kloczkowski i M. Szułdrzyński, Kraków 2008.

13        S. Tarnowski, dz. cyt., s. 20.

14       Tamże, s. 31.

15        A. Bar, O apostazji politycznej Henryka Rzewuskiego, „Przegląd Współczesny” 1928, t. 27, nr 78; M. Inglot, Spowiedź kolaboranta (O Mieszaninach obyczajowych Henryka Rzewuskiego), [w:] Pogranicze kultur, red. Cz. Kłak, Rzeszów 1997.

16       Rzewuski świetnie zdawał sobie sprawę z ryzyka, jakim było wydanie Mieszanin. W przedmowie żartobliwie tłumaczy się: „To powołanie samo z siebie pokaże się, jeżeli pismo okaże się dobrem; jeżeli dobro i złe jest pomieszane, będzie powodem pism lepszych, które go zbiją; a jeżeli zupełnie złe, zginie w zapomnieniu, nikomu nie szkodząc – a nawet posłużyć może na wyklejenie form do bab wielkanocnych”. H. Rzewuski, Mieszaniny obyczajowe przez Jarosza Bejłę, Wilno 1841, t. I, s. 6.

17       H. Rzewuski, Mieszaniny…, dz. cyt., s. 5.

18       H. Rzewuski, Teofrast polski, Petersburg 1851, t. I, s. II.

19       W języku dziewiętnastowiecznej publicystki słowa „Bejła” i „bejlizm” funkcjonowały jako synonimy zdrady narodowej i „najczarniejszej reakcji”.

20       W rozprawie tej Rzewuski kontynuuje swe rozważania nad wartością polskiego tradycyjnego sytemu prawnego. Pierwszym dziełem, niewydanym za życia pisarza, w którym podjął ten temat były Uwagi o dawnej Polsce przez starego szlachcica Seweryna Soplicę cześnika parnawskiego napisane w 1832 roku, oprac. P. Dudziak i B. Szleszyński, Warszawa 2003.

21       „Tygodnik Petersburski” 1841, nr 66, s. 365.

22       T. Bobrowski, Pamiętnik mojego życia, oprac. S. Kieniewicz, Warszawa 1979, t. 1, s. 184. W. Karpiński trafnie zauważył: „Głośne wypowiedzenie tych wniosków przeraziło i oburzyło społeczeństwo. A przecież cicha realizacja takiej postawy była zjawiskiem częstym i właśnie bez głośnego wypowiedzenia i skrytykowania trudnym do uniknięcia. Rzewuski zdobył się na otwarte wyrażenie niepopularnych teorii, społeczeństwo nie zdobyło się na wykazanie ich błędności i szkodliwości. A przecież problem był ważki i postawiony przez wielkiego pisarza”. W. Karpiński, Polska a Rosja. Z dziejów słowiańskiego sporu, Warszawa 1994, s. 20.

23       Legendarna wręcz stała się niepopularność pisarza. Jej świadectwem jest choćby następująca anegdota: „(…) powtarzano, że w roku 1863, gdy się ów ruch powstańczy rozpoczął, a nadzieje rosły (…) jeden z braci hrabiego spytany żartem, jak się w opinii polskiej zrehabilituje, miał odpowiedzieć – my we dwóch z Adamem udusim Henryka (…) jestem pewny, że po dokonaniu tego czynu patrioci nam wszystko przebaczą”. J. I. Kraszewski, dz. cyt., s. V.

24       H. Rzewuski, O dawnych i teraźniejszych prawach polskich, Kraków 1855, s. 133-134. Jeszcze mocniej sformułował swe stanowisko w prywatnej korespondencji do Kraszewskiego. Pisał: „Popularności nie szukam, teraźniejszej generacji nienawidzę, a czczę pamięć przeszłości, która nie wróci (…). Wszystko widzę czarne w przyszłości”. Cyt. za: W. Karpiński, dz. cyt., s. 35.

25       H. Rzewuski, Wędrówki umysłowe, [w:] Pisma, t. 1-2, Petersburg 1851, Wstęp, s. XII.

26       Tamże, t. 1, s. 83.

27       Tamże, s. 159.

28       H. Rzewuski, Pamiętniki Bartłomieja Michałowskiego od roku 1786 do 1815, Warszawa 1857, t. 4, s. 58.

29       H. Rzewuski, O dawnych i teraźniejszych prawach…, dz. cyt., s. 11-12.

30       Zob.: H. Rzewuski, Cywilizacja i religia, oprac. A. Wielomski, w serii Biblioteka Konserwatyzm.pl Problematyka tych artykułów wiąże się z odrzuconą przez cenzurę rozprawą Historia cywilizacji ludzkiej, która została wydana po śmierci Rzewuskiego w tomie Próbki historyczne z przedmową J. I. Kraszewskiego.

31        Rzewuski był pomysłodawcą i pierwszym redaktorem „Dziennika Warszawskiego”; pieniądze na wydawanie gazety pozyskał od generał-gubernatora Iwana Paskiewicza. Co warto podkreślić, pismo było redagowane bardzo nowocześnie i skupiało grono świetnych dziennikarzy i publicystów. W pierwszym okresie swej działalności cieszyło się wielką popularnością i, jak twierdzą badacze tematu, znacznie przyczyniło się do rozwoju polskiego czasopiśmiennictwa. Więcej na ten temat zob.: A. Zajączkowski, Henryk Rzewuski i jego „Dziennik Warszawski” (1851-1854), „Przegląd Nauk Historycznych i Społecznych” 1956, t. VIII.

32       P. Chmielowski, dz. cyt., s. 265-266.

33        J. I. Kraszewski, dz. cyt., s. XIII.

34       P. Chmielowski, dz. cyt., s. 134.

35        Bałagułami nazywano wówczas młodych szlachciców z okolic Berdyczowa, prowadzących hulaszczy tryb życia. Więcej na ten temat zob.: J. Kamionkowa, Naród nasz jak lawa, Warszawa 1974; M. Stolzman, Nigdy od ciebie miasto… Dzieje kultury wileńskiej lat międzypowstaniowych (1832-1863), Olsztyn 1987.

36       H. Rzewuski, Mieszaniny…, dz. cyt., s. 21-22. Tamże, s. 30.

37       Tamże, s. 20-21.

38       H. Rzewuski, Wędrówki umysłowe, dz. cyt., s. 40.

39       Tamże, s. 18-19.

40       Może nawet więcej niż wiernym. Z zestawień sporządzonych przez J. Łytkowskiego wynika, że większość filozoficznych i historiozoficznych twierdzeń Rzewuskiego jest nie tyle inspirowana, co wręcz zapożyczana z pism de Maistre’a. Zob.: J. Łytkowski, Józef de Maistre a Henryk Rzewuski, Kraków 1925.

41       H. Rzewuski, Mieszaniny…, dz. cyt., t. I, s. 136.

42       Więcej na ten temat zob.: W. Karpiński, dz. cyt., s. 37.

43       H. Rzewuski, Mieszaniny…, dz. cyt., t. II, s. 124.

44       H. Rzewuski, Wędrówki umysłowe, dz. cyt., t. II, s. 187.

45       Tamże, s. 186.

46       H. Rzewuski, O dawnych i teraźniejszych prawach…, dz. cyt., s. 103-104.

47       Tamże, s. 118.

48       Tamże, s. 195.

49       H. Rzewuski, Wędrówki umysłowe, dz. cyt., s. 15.

50       H. Rzewuski, O dawnych i teraźniejszych prawach…, dz. cyt., s. 119.

51        M. Król, Konserwatyści a niepodległość. Studia nad polską myślą konserwatywną XIX w., Warszawa 1985, s. 63. Podobnie, w kontekst ówczesnej myśli konserwatywnej postawę Rzewuskiego wpisuje J. Jedlicki w książce Jakiej cywilizacji Polacy potrzebują, Warszawa 1998, s. 191.

52       H. Rzewuski, Wędrówki umysłowe, dz. cyt., s. 140.

53        Tamże, s. 61.

54       Tamże, s. 145.

55        T. Merta, „Listopad”, czyli polski spór o modernizację, [w:] Konfederacja Barska. Jej konteksty i tradycje, Warszawa 2010.

56       H. Rzewuski, Wędrówki umysłowe, dz. cyt., s. IX.

57       „Tygodnik Petersburski” 1841, nr 93, s. 523.

58          J. I. Kraszewski, dz. cyt., s. XL.

Najnowsze artykuły