Artykuł
Dwie cywilizacje

Pisząc do prospektowego numeru „Głosu” krótką no­tatkę, zaznaczającą istnienie dwu cywilizacji: ludowej i uprzy­wilejowanej, nie przypuszczałem wcale, że skromny mój artykulik wywoła taką wrzawę, do jakiej obecnie dał główny powód. Kamyk, rzucony od niechcenia, widocznie trafił do­brze, kiedy poruszył całą lawinę komunałów obiegowych, uprzedzeń, niechęci i przesądów. Wyraziły się one w naj­rozmaitszych formach, nie wyłączając, rozumie się, niezbędnej u nas insynuacji. Z drobnego kamyka zrobiono kamień wę­gielny programu pisma, chociaż artykuł mój nie stoi z nim w żadnym związku bezpośrednim; tyle tylko, że zasadom, które „Głos” wypowiada, nie przeczy. Tymczasem zwią­zano ze sobą dwie rzeczy, mające bardzo niewiele wspól­nego, dlatego zapewne, ażeby w tym dowolnym zestawieniu świadczyły wzajemnie przeciw sobie, chociażby pozornie. Odrębność kultury ludowej połączono z „podporządkowaniem”, nie pytając zgoła stron zainteresowanych, czy mają wolną i nieprzymuszoną chęć wstąpienia w związek małżeński. Od zarzutu tego umyślnego skojarzenia dwu spraw oddzielnych nie jest wolnym i „Kraj”, jedyne pismo, które w sposób po­ważny i przyzwoity sformułowało swoje argumenty. Gdyby zamiast gołosłownego oburzenia w ten sposób spojrzano na całą sprawę, zbliżylibyśmy się przynajmniej do określenia poglądu, który, jakkolwiek nie jest ani nowym, ani oryginalnym w tym stopniu, jak to sądzą jego przeciwnicy, posiada jednak niezaprzeczoną doniosłość socjologiczną. Dodać tu muszę, że zaznaczając myśl swoją, nie wyprowadzałem z niej żadnych konsekwencji, nie stawiałem żadnych wniosków, nawet takich, które każdy ma prawo wygłosić jako swój pogląd osobisty, bez pretensji przekonania kogokolwiek; co najwyżej pozwoliłem sobie na pewne przypuszczenia dosyć ostrożne. „Legenda” moja, jak ją „Kraj” nazywa, opiera się właśnie na wynikach „badania niepodległego”, tj. nieza­leżnego od wszelkich względów ubocznych, z którymi nauka nigdy liczyć się nie powinna. Jeżeli zaś komu ciekawemu idzie o rodowód mego poglądu – chętnie go wskażę: pierwszą pobudkę do skierowania myśli w tym kierunku dały mi uwagi J. I. Kraszewskiego[1] o różnicy kultury ludowej i uprzywilejowanej, wypowiedziane w powieści pt. Ładowa Pieczara. Do wyjaśnienia zaś i sformułowania poglądu przyczyniły się prace tych uczonych, o których w dalszym ciągu czytelnik znajdzie wzmiankę.

Rzecz cała, o ile mi się zdaje, polega na tym, czy kultura ludu jest jakościowo czy też ilościowo różną od kultury uprzywilejowanej, czy jest inną, czy też niższym tylko stopniem tego samego uspołe­cznienia? W tym spoczywa węzeł sporu, dla którego rozpla­tania poruszyć muszę pobieżnie sprawę, najbardziej może zasadniczą w socjologii. W umysłach profanów, a nawet wielu uczonych tkwi dotychczas ćwiekiem pogląd, że istnie­jące dzisiaj lub znane nam rozmaite stany uspołecznienia przedstawiają fazy, przez jakie przechodził społeczny roz­wój tej części ludzkości, która obecnie uważa siebie za naj­bardziej ucywilizowaną. Analogiczny pogląd w biologii uwa­żanym byłby po prostu za absurd, trzymają się go chyba darwiniści powiatowi, którzy teorię ewolucji wykładają w ten sposób: niedźwiedź przemienił się w psa, pies w małpę a małpa, panie dobrodzieju, w człowieka. Tymczasem w so­cjologii takie metamorfozy niedźwiedzia w psa, a psa w małpę uważa się za uprawnione. Czasem znowu, w rodzaju ustęp­stwa, dopuszcza się istnienie kilku typów ewolucji społecznej, ale i ta teoria nie da się obronić z tych samych przyczyn, co i poprzednia. Na wytworzenie się rozmaitych form życia społecznego wpływają względy topograficzne, rasowe itp., nie mówiąc już o wpływach kultury obecnej, które nie mogą powtórzyć się nigdy. Każda więc z istniejących form uspołecznienia nie jest bynajmniej niższym lub wyższym stadium innych, tym lub owym z porządku etapem prostolinijnej ewolucji społecznej, ale stanem uspołecznienia jakościowo różnym od reszty. Nie wyklucza to bynajmniej istnienia różnic ilo­ściowych (tylko dla oznaczenia ich wybrać potrzeba właściwe kryterium), jak nie wyłącza istnienia praw ogólnych ewolu­cji społecznej. Nie wchodząc w to, czy kultura ludowa jest niższą czy wyższą, lepszą czy gorszą od kultury uprzywile­jowanej, zapytajmy tylko, czy ona istnieje? Jeżeli zaś odpowiedź będzie twierdzącą, to i różnica jakościowa łatwo da się wykazać. Przykłady, jakie podaje recenzent „Kraju” dla obalenia moich twierdzeń, w rzeczywistości są argumentami na ich korzyść. Przypuszcza on, że gdyby całą szlachtę i inteligencję naszą przeniesiono na wyspę Utopię, to w społe­czeństwie tych przesiedleńców powstałyby dwie warstwy, z których jedna oddałaby się pracy fizycznej, druga zaś za­jęciom, jakie właśnie nazywamy uprzywilejowanymi. Ja oso­biście sądzę, że podział ten nie jest koniecznym, ale przez właściwą mi uprzejmość i zgodność charakteru zgadzam się z p. Postronnym i patrzę, co też z tego wyniknie. Oto co: „powstaną dwie religie, dwie moralności, dwie nauki, jeżeli tak można nazwać te dwa rodzaje poglądów, jakie cechują klasy mniej lub więcej roz­winięte w tym samym społeczeństwie”. Czy można nazwać? Zależy to chyba od tego, o ile te poglądy są od siebie różne, nie zaś od tego, czy istnieją „w jednym społe­czeństwie”. Wyraz społeczeństwo bowiem oznacza albo fikcję, albo pojęcie bardzo nieokreślone. Jeżeli jest tu mowa o narodowości, to nie ma kwestii, że może ona stanowić kilka odrębnych całości społecznych – kilka społeczeństw. Jeżeli zaś podział ten możliwym jest przy istnieniu różnic terytorialnych, to dlaczegóż nie ma być możliwym przy terytorialnej jedności? „Żadna z grup społecznych, jak chłop, mieszczaństwo, szlachta, nie stanowi sama przez się osobnej cywilizacji, bo żadna z nich wzięta osobno nie zdołałaby utworzyć tych warunków cywilizacyjnych, jakie dziś posiada”. Na drugą część tego zdania zgadzam się zupełnie; nie myślałem też zgoła zaprzeczyć wzajemnemu oddziaływaniu obu cywilizacji. Owszem, powiedziałem przecie, że splatają się one i łączą tak, że czasem trudno bardzo je odróżnić. Ale to dotyczy rzeczywistości konkretnej, nie zaś nauki, która ma prawo przedmiot swego badania wyosobnić. Fizyka mówi przecie o działaniu drąga lub ruchach wahadła idealnego, chociaż w rzeczywistości działania te i ruchy podle­gają zmianom, wynikającym np. wskutek tarcia, oporu po­wietrza itp. Autor powiada, że „dążności, poglądy, zasoby moralne i materialne różnych warstw społecznych, dalej li­teratura, przekazana przez przeszłość i bieżąca, szkoła, zwy­czaje, instytucje, dzieła sztuki – wszystko to razem wzięte stanowi jeden układ czynników cywilizacyjnych”. Jakkol­­wiek w wyliczeniu tym nie widzę żadnej zasady klasyfika­cji, jakkolwiek łączą się tu rzeczy, należące do wręcz od­miennych kategorii, jak np. instytucje i dzieła sztuki, przyjmuję tymczasowo ten chaotyczny raptularz cywilizacji i zwracam tylko uwagę, że wszystkie te czynniki albo obce są zupełnie ludowi, lub też ma on je, jak np. dążności i po­glądy, stanowczo inne, aniżeli klasy uprzywilejowane.

Nie sprzeczając się o określenie cywilizacji i dokła­dność wyliczenia składowych jej czynników, zastrzec się muszę przeciw przypisywaniu im jednakowej doniosłości (np. dzieła sztuki i instytucje). Instytucje, w szerokim zna­czeniu tego wyrazu, nie tylko są wynikiem pewnego stanu kultury, ale ze swej strony wywierają wpływ nader donio­sły na wytworzenie pewnego jej charakteru. Weźmy dla przykładu nasze klasy uprzywilejowane i nasz lud, uznając za pewnik wspólne ich pochodzenie z jednego pnia plemiennego. Już ta okoliczność, że jedna część ludności pod każdym względem korzystała z najrozleglejszych swobód, obficie wchłaniała w siebie nie tylko obce wpływy, ale i obce ży­wioły, druga zaś pozostawała w zależności niewolniczej, zamknięta w sobie i oddana stale pewnym zajęciom, już ta okoliczność, powiadam, pomijając inne względy rozróżnia­jące, byłaby zdolna przeważyć wszelkie skutki wzajemnego oddziaływania. Jeżeli rzemiosło, uprawiane dziedzicznie w ciągu kilku pokoleń, wytwarza z pracowników odrębny typ ludno­ści, to cóż mówić o okresie czasu liczącym setki lat i o tak zasadniczej różnicy warunków bytu. Można z góry powiedzieć, że zdolne są one zmienić istotne cechy antropologiczne, wytworzyć dwie oddzielne rasy. Naród chłopski różnić się musi więcej od narodu szlacheckiego, aniżeli ten ostatni od odpowiednich sobie warstw wyższych w społeczeństwach innych, ponieważ warunki życia klas uprzywilejowanych podobniejsze były, a wzajemne oddziaływanie ściślejszym i częstszym, aniżeli warunki życia i wpływy wzajemne szla­chcica i chłopa. Tłumaczy to nam fakt, dlaczego u naro­dów podbitych, klasy wyższe daleko łatwiej przyjmują kul­turę zwycięzców aniżeli lud, który dłużej pozostaje w swej odrębności. Jeżeli można rozróżniać np. kulturę francuską i niemiecką, pomimo wielu stron wspólnych lub podobnych, to tym bardziej wolno oddzielać kulturę ludową i uprzywile­jowaną, ponieważ te różnice muszą być (nie mówię są, gdyż sprawa cała za mało jest wyjaśnianą) znaczniejsze. „Jeżeli cywilizacja uprzywilejowana nie jest produktem rozwoju pierwiastków cywilizacyjnych, spotykanych już u ludu, to skąd  się ona  wzięła?” – zapytuje p. Postronny. Zdaje mi się, że wszystkie „elementarne pierwiastki cywilizacyjne” są wspólne wszystkim kulturom, których różnice polegają na rozmaitym charakterze rozwoju tych pierwiastków. Skąd się zaś wzięła kultura uprzywilejowana, o tym mówią badania Laveleye’a[2], Maine’a[3], Maurera[4] itd., z których okazuje się, że istniejące dzisiaj w Europie formy ustroju stosunków społe­cznych, nie są bynajmniej „produktem rozwoju” pierwotnych urządzeń ludowych, ale po prostu wynikiem przymusowego szczepienia pojęć i norm cywilizacji rzymskiej. Badania te, zwłaszcza Maurera, przedstawiają tyle dowodów przekony­wających, że o zasadzie naturalnego rozwoju mowy być nie może. Tam wreszcie, gdzie wpływy cywilizacji rzymskiej dosięgały bardzo słabo, jak np. u Słowian wschodnich i po­łudniowych, wyraźniej przechowały się formy ludowego ustroju społecznego, aniżeli w innych krajach Europy. Ni­gdzie jednak nie znikły one zupełnie, lepiej zaś jeszcze prze­chowały się odmienne dążenia i poglądy, które przecie sta­nowią również czynności cywilizacji. Prof. Bogiszicz[5], bada­jąc formy stosunków rodzinnych u Słowian południowych, zwrócił uwagę, że oprócz zadrugi (gminy rodzinnej) i ro­dziny miejskiej, istnieje w prawodawstwie trzecia jeszcze forma inokośna (inokosztina). Szczegółowa jej analiza wykazała, że ta forma rodziny wiejskiej jest na pozór taką, jak rodzina miejska (rzymska), ale w istocie swej analo­giczną jest ona zupełnie z zadrugą. Jest to po prostu ro­dzina wiejska, ludowa, która w razie wzrostu liczebnego staje się gminą, jak gmina w razie zmniejszenia liczby członków zmienia się w inokośnę, rodzinę pojedynczą. P. Bogiszicz wykazuje, że rodzina chłopska u Słowian różni się zasadni­­czo pod względem etycznym, społecznym i ekonomicznym od rodziny miejskiej (rzymskiej), właściwej wszystkim kla­som uprzywilejowanym. Ale nie tylko u Słowian: Beseler[6] dowodzi, że rodzina ludowa niemiecka stanowi typ zupełnie odrębny, i nawet prawodawstwo, pomimo dążenia do unifikacji, nie odważyło się na poddanie jej ogólnemu prawu cywilnemu, lecz pozostawiło dla niej ustawy specjalne, oparte na prawie obyczajowym. Bluntschli[7], jakkolwiek był ciasnym doktrynerem, uznał jednak „gemeinderschafty” szwajcarskie jako zupełnie odrębny typ rodziny, i w kodeksie cywil­nym dla kantonu Zürich poświęcił im oddzielne paragrafy (1366-1378). Nie mówimy o Rosji, gdzie wskutek warun­ków miejscowych i historycznych formy ustroju ludowego zachowały się lepiej, niż gdziekolwiek indziej. U nas prawo obyczajowe, które mogłoby rzucić najwięcej światła na tę sprawę, wcale prawie nie było badane, z luźnych jednak wzmianek o wyrokach sądów gminnych, wtedy kiedy były one jeszcze sądami chłopskimi, widzimy, że rodzina wło­ściańska polska posiada zupełnie odrębne cechy. Fakty takie jak np. podział majątku między dzieci przy życiu ojca (Płońskie), przyznanie równego działu w spadku nie tylko dzieciom, ale wychowańcowi zmarłego (Lubelskie), pomija­nie przy spadku córek wydanych za mąż do innej chaty, a nawet synów prowadzących oddzielne gospodarstwa itd., świadczą, że rodzina ludowa opiera się na zupełnie innych zasadach, aniżeli rodzina klas wyższych, uformowana na wzór rzymskiej. To, co p. Postronny z pogardą mianuje „przesądami” ludu, dla socjologa jest tylko oddzielnym całokształ­tem poglądów na zjawiska życia i przyrody. Nauka zna tylko przesądy w metodach, ale nie w obiektach badania. Obja­śnienia ludowe zjawisk przyrody, przy szczupłym zapasie wiadomości doświadczalnych, noszą charakter, który, chociaż się to dziwnym wydać może, nazwać trzeba ściśle naukowym, jak naukowymi były np. badania empiryków greckich, lekarzy arabskich itd. Pojęcia o własności, o poszanow­­aniu cudzego prawa nie tylko że istnieją wśród ludu, o czym pan Postronny zdaje się wątpić, ale „ujęte zostały w jakieś karty prawne i obyczajowe” i to karty bardzo ścisłe, „przez ten sam lud wytworzone”. Czyż istotnie socjologowie nasi nie wiedzą o istnieniu prawa zwyczajowego u ludu, które u nas wprawdzie nie jest zbadanym, ale i na zachodzie i na wschodzie Europy posiada już obszerną literaturę? Cała rzecz w tym, że pojęcia prawne i obyczajowe ludu inne są zupeł­nie niż nasze. Poszanowanie własności, o którą tak troszczy się „Kraj”, istnieje wśród ludu, tylko zasada własności od­miennie jest pojmowana. Toż przecie o tym wiedział już W. A. Maciejowski[8], który zaznaczył, że lud nasz inaczej pa­trzy na wypasanie łąki, niż na zabór skoszonego siana, tylko ten drugi postępek mianując kradzieżą. W pojęciach o własności lasu, który jest „niczyj”, bo nie był zasiany, itp., przebija się wyraźnie odrębne pojmowanie prawa własności, do którego jedynym tytułem ma być praca. Rozumie się, w stosunkach praktycznych pogląd ten nie występuje dosyć jasno; pogmatwany jest on i zmodyfikowany oddziaływaniem wpływów innych, wyrażony nieraz w formie niewłaściwej, tak że śladów jego poszukiwać trzeba nader starannie i nie zawsze znaleźć je można. Zmarły niedawno ks. Dz. opo­wiadał mi kiedyś, że podczas jego działalności kapłańskiej nie zdarzyło mu się ani razu, aby chłop z własnej pobudki przyznał się do kradzieży drzewa z lasu. To samo powtó­rzył mi człowiek również światły, ks. W. w Lubelskiem. Czy wobec tych faktów, które, jak sądzę, potwierdzić by mogło setki księży, mówić należy o nieposzanowaniu własności, czy też o odrębnym pojmowaniu jej; czy można te tysiące chło­pów posądzać o świadome kłamstwo przy spowiedzi? Za­znaczając odrębność cywilizacji ludowej, nie myślałem by­najmniej, powtarzam to raz jeszcze, o jej konsekwencjach. Ale nie chcę znowu pomijać milczeniem tych wniosków, które „Kraj” wyprowadza. Bo oto np. mówiąc o hipotetycznym rozwoju cywilizacji ludowej, po zdaniu, że „pojęcia o wła­sności, o poszanowaniu cudzego prawa, o warunkach zdrowotności zostały ujęte w jakieś karby prawne, przez ten sam lud wytworzone”, sprawozdawca wnioskuje: „powstała więc inteligencja z łona ludu, powstała nierówność warun­ków życia”. Skąd nierówność, dlaczego? Czyż rozmaitość warunków wyklucza koniecznie ich równość, jeżeli tylko ta rozmaitość będzie współmierną? W innym miejscu „Kraj” powiada znowu, przechylając się pozornie do zdania, że cywilizacja uprzywilejowana jest w znacznej części wytwo­rem wpływów obcych: „cóż zrobić, nie sposób już wstecz zawracać i niszczyć konary, wyżywione kosztem naszych soków narodowych, by uporczywie rozpoczynać jakąś ro­botę urojoną od pierwocin ludowych”. Z jakiej racji do mnie, a pośrednio do „Głosu” wystosowaną została ta prze­mowa, zrozumieć nie mogę; kto tu mówi o zawracaniu wstecz, o „niszczeniu konarów”? Jeżeli z artykuliku mego wypływa jaki wniosek, to ten tylko, że należy z tą kulturą ludową liczyć się, badać ją starannie i umiejętnie, aby określić to, co w niej wspólnego, a co odrębnego zupełnie. Dopiero po dokonaniu tego można będzie znaczenie jej ocenić i jakieś wnioski praktyczne wyprowadzić. O „podporządkowaniu” je­dnej kultury drugiej nie mówiłem wcale, bo to do rzeczy nie należy, nie decydowałem też, która jest lepszą czy gor­szą, wyższą czy niższą. Dla mnie np. niepokój myśli również jest cennym, jak i spokojna twórczość, epitety służą przecie do charakterystyki, nie do oceny. Nie przeczę także możliwości porównań ilościowych, odnośnie do tych wszystkich czynników, których współmierność wątpliwości nie podlega. Adepci socjologii zapominać nie powinni, że interesy osobiste i zbiorowe stoją najczęściej poza kulturą, dotyczą bowiem tych stron natury ludzkiej, które kultura zmienia bardzo niewiele, albo nie zmienia wcale. Nam o to idzie właśnie, aby interesy kultury nie sprzeciwiały się tym ogólnoludzkim interesom naszego ludu.


 



[1] Józef Ignacy Kraszewski (1812-1887), pisarz, publicysta, działacz społeczny i polityczny; redaktor posiadanej przez Leopolda Kronenberga „Gazety Codziennej”, autor wielu powieści, głównie o tematyce historycznej, m.in. Starej baśni i cyklu saskiego (trylogia, z najbardziej znanym tomem – Hrabiną Cosel). Powieść Ładowa Pieczara wydana po raz pierwszy w 1852 roku była apoteozą polskiej wsi, wiejskiego stylu życia i ludowej tradycji. 

[2] Émile Louis Victor de Laveleye (1822-1892), belgijski ekonomista, współtwórca Instytutu Prawa Międzynarodowego, zajmował się m.in. problematyką własności „prymitywnej”, bądź pierwotnej.

[3] Henry James Sumner Maine (1822-1888) angielski historyk, komparatysta prawny, jeden z ojców założycieli socjologii prawa. Badał ewolucję społeczeństw w perspektywie rozwoju od statusu do kontraktu.

[4] Konrad Mauer (1823-1902), niemiecki historyk prawa, znawca prawa nordyckiego.

[5] Waltazar Bogiszicz (Valtazar Bogišić, 1834-1908), serbski prawnik i pionier socjologii, profesor Uniwersytetu w Odessie, prezydent Międzynarodowego Instytutu Socjologicznego w Paryżu.

[6] Georg Beseler (1809-1888), pruski prawnik i polityk, badał niemieckie prawo ludowe i pokazywał jego zalety w stosunku do rzymskiego prawa pisanego przez jurystów.

[7] Johann Caspar Bluntschli (1808-1881), szwajcarski prawnik i polityk. współtwórca Instytutu Prawa Międzynarodowego w Gandawie, autor m.in. Algemeines Staatsrecht (1851-1852), Privatrechtliches Gesetzbuch für den Kanton Zurich (1854-1856), Geschichte des algemeinen Staatsrechts und der Politik (1864), Das moderne Volkerrecht (1868).

[8] Wacław Maciejowski (1792-1883), historyk prawa i kultury, profesor Uniwersytetu Warszawskiego. Uczestniczył w powstaniu listopadowym jako członek komitetu gwardii narodowej. Po zamknięciu uniwersytetu w Warszawie decyzją władz carskich Maciejowski został sędzią apelacyjnym trybunału województwa mazowieckiego, wykładał również literaturę w Akademii Duchowej w Warszawie oraz historię prawa polskiego na Kursach Prawniczych. Autor m.in. Historia prawodawstwa słowiańskiego (t. 1-4, 1832-1835), Polska aż do pierwszej połowy XVII w. pod względem obyczajów i zwyczajów (t. 1-4, 1842), Pierwotne dzieje Polski i Litwy (1846).

Najnowsze artykuły