Artykuł
Jan Karol Kochanowski (1869–1949) – socjologia tłumów polskiego Gustava Le Bona

Jan Karol Kochanowski należy do twórców, których myśl znana była do niedawna wyłącznie nielicznym historykom polskiej myśli politycznej. Na szczęście ten stan ulega zmianie i dorobek polskiego historiozofa jest sukcesywnie przywracany, czego dowodem są m.in. opublikowane w ostatnim czasie dwa opracowania systematyzujące myśl Kochanowskiego[1]. Podobną rolę ma w zamyśle spełniać również i ta oddana w ręce Czytelników publikacja. Zamieszczone w niniejszym wyborze fragmenty pochodzą w dużej mierze z dzieł, które do tej pory nie były wznawiane (niektóre od ponad stu lat). Trzon tekstów stanowią prace poruszające zagadnienia związane z szeroko rozumianymi kwestiami społecznymi. Cały dorobek intelektualny Kochanowskiego składa się z dwóch części. Pierwszą tworzą opracowania historyczne, które koncentrują się głównie na okresie wieków średnich, jednak pod naporem nowych faktów oraz rozwoju wiedzy w tej dziedzinie teksty te uległy znacznej dezaktualizacji, stąd w niniejszym wyborze znalazły się fragmenty pochodzące z dzieł tworzących drugą grupę prac Kochanowskiego. Walor, w dużej mierze wymykający się presji czasu, zachowała część dorobku polskiego Le Bona[2] dotykająca kwestii związanych z jego ustaleniami historiozoficznymi oraz towarzyszące im rozważania na temat szeroko rozumianego życia społecznego.

W niniejszym tomie Czytelnik odnajdzie kompletną, wydaną 1910 roku broszurę zatytułowaną w charakterystycznym dla Kochanowskiego stylu  Echa prawieku i błyskawice praw dziejowych na tle teraźniejszości[3]. Tekst ten zwrócił uwagę części ówczesnego polskiego świata intelektualnego, m.in. Stanisława Brzozowskiego, który konstatował, iż „o książce p. Kochanowskiego wszyscy ludzie pracujący poważnie w Polsce będą musieli dużo jeszcze pomyśleć i zapewne niejednokrotnie pisać o niej i mówić”[4]. W skład Ech prawieku… weszła również wydana cztery lata wcześniej książka Tłum i jego przywódcy[5], która, można zaryzykować tezę, była do 1921 roku[6] jedyną polską próbą opisania zjawiska rewolucji społecznej. Swoisty wyjątek, potwierdzający jednak regułę, stanowi fragment Nad Renem i nad Wisłą – antyteza dziejowa[7], opracowania o charakterze bardziej historycznym niż historiozoficznym. Kolejne prace, których obszerne fragmenty zostały zamieszczone w niniejszym tomie, spowodowały, że Andrzej Wierzbicki przypisał Kochanowskiemu krańcowe zafascynowanie problematyką badań nad psychiką narodów[8]. Na trzon tekstów, w których Kochanowski wyłożył autorską koncepcję historiozoficzną oraz zamieścił ocenę otaczającej go rzeczywistości społecznej, składają się cztery pozycje: Postęp ludzkości jako wyraz praw psychicznych rozwoju[9] – praca, która jeszcze nigdy nie została nawet we fragmentach wznowiona, Polska w świetle psychiki własnej i obcej. Rozważania[10], wzbudzająca u współczesnych autorowi krańcowo różne reakcje, a także pochodzące z końcowej fazy twórczości polskiego historiozofa prace: Wśród zagadnień naszej doby (1918-1933)[11] oraz Humanizm a człowiek. Spostrzeżenia i drogowskazy[12]. W wyborze zamieszczono również trzy artykuły prasowe, niuansujące jego rozważania historiozoficzne[13] i ukazujące z jednej strony Kochanowskiego jako polityka[14], z drugiej zaś oddające jego stan ducha w późniejszym okresie[15].

 

Życiorys intelektualny

 

Jan Nepomucen Karol Kochanowski, herbu Korwin urodził się 30 stycznia 1869 roku w Rożenku (miejscowość w powiecie opoczyńskim). Zmarł 6 października 1949 roku we wsi Widawka pod Radomskiem. Został pochowany w Cielądzu pod Rawą Mazowiecką. Jego ojcem był spokrewniony z renesansowym poetą ziemianin, właściciel majątku Straszowa Wola – Jan Kochanowski, matką zaś Eufemia z Poraj-Koźmińskich. Bohater niniejszego tekstu od 1 kwietnia 1919 roku do roku 1934 był profesorem zwyczajnym Uniwersytetu Warszawskiego, kierował Katedrą Historii Polski Wieków Średnich i Nauk Pomocniczych Historii. W toku swojego życia dokonywał wielu wolt intelektualnych, zasadnicza dotyczyła transformacji, jaką przeszedł od profesji historyka badającego wieki średnie ku polskiemu Le Bonowi zgłębiającemu funkcjonowanie tłumów oraz starającemu się ustalić sens dziejów. Pozostawił po sobie okazały dorobek naukowy – składa się nań kilkanaście książek i artykułów prasowych. Pełnił również wiele zaszczytnych i ważnych funkcji, w tym m.in. od 1905 do 1917 jako redaktor naczelny tworzył „Przegląd Historyczny” oraz w latach 1907-1913 pismo „Książka”. W latach 1918-1925 był prezesem Towarzystwa Naukowego w Warszawie (TNW). W latach 1920-1921 piastował stanowisko rektora Uniwersytetu Warszawskiego, a od 1921 do 1922 był jego prorektorem. Co również ważne, w latach 1928-1930 zasiadał w Sejmie II kadencji z listy BBWR.

Witold Kamieniecki, szwagier Kochanowskiego, trafnie, jak się wydaje, scharakteryzował go w następujących słowach: „Miał Kochanowski nadzwyczajnie rozwinięte poczucie godności osobistej (…) Był rasowym indywidualistą, szedł zawsze swoją własną drogą, nie przystosowywał się do nikogo, nie umiał maszerować w szeregu. W każdym środowisku był postacią oryginalną, niepodobną do innych”[16]. Ten wielowymiarowy indywidualizm przebija z kart wszystkich prac polskiego historiozofa. Jego dorobek, choć często wzmiankowany, nie doczekał się pogłębionych komentarzy autorów okresu międzywojennego. Zapewne jednym z powodów był bardzo specyficzny styl, którym posługiwał się autor Ech prawieku i błyskawic praw dziejowych na tle teraźniejszości. Recepcja jego prac wymaga od czytelnika wiele wysiłku i dobrej woli. Wspomnianą chęć pozostania sobą również w sferze języka pisanego wytykał mu Władysław Konopczyński, który odnotowywał z przekąsem, iż: „Kochanowski ma to wspólnego z Heglem (i może greckim Heraklitem, którego nazywano „ciemnym”), że się wcale nie stara być zrozumianym”[17].

Jak wspomniano powyżej, autor Tłumu i jego przywódców przeszedł bardzo głęboką metamorfozę. Być może przyczyn tego radykalnego zerwania z dotychczasowym warsztatem mediewisty i paleografa należy szukać w wydarzeniach natury politycznej (rewolucji 1905 roku) oraz w zmianach, jakie zaszły w jego życiu prywatnym (śmierć żony w 1913 roku). „Nowy” Kochanowski, głosił iż „(…) historię powszechną zastąpić winna psychologia –  zasadnicza i porównawcza narodów”[18]. Narzędziem służącym do jej eksploracji miała być specyficznie uprawiana psychologia – psychologia narodów. Jego zdaniem bowiem psychika ludzka kumulowała w sobie zmiany z niepojętego okresu czasu. Dlatego też za przedmiot badania powinno się obierać życie, nie zaś jego wydzielinę. Badania „dusz innych nacji” miały pozwolić na dotarcie do najgłębszych pokładów zjawisk historycznych, miały dopomóc w oczyszczeniu z narosłych na faktach historycznych niezliczonych interpretacji i reinterpretacji. Tym samym Kochanowski wierzył, że uzyska dostęp do wiedzy pewnej. Cały teoremat opierał się na założeniu, iż najważniejszym, przenikającym wszystkie sfery życia zjawiskiem jest odwieczny spór jednostki-indywidualisty z masą. Stopniowo rozwijając własną koncepcję, Kochanowski uznał, iż od relacji tej zależy „stosunek społeczny i polityczny, których treścią najwyższą jest  psychika każdego narodu”[19].

Wyraźna zmiana nastąpiła również w stosunku polskiego historiozofa do chrześcijaństwa. Wyrazem tego ambiwalentnego stanowiska były Echa prawieku…, które wyszły spod pióra empirysty hołdującego pozytywizmowi w nauce. W książce tej Kochanowski utożsamiał religię z „moralnym przewartościowaniem (dla pociechy słabych) rzeczy naturalnych”[20]. Kochanowski, zapewne również ze względu na swój skrajny indywidualizm i niechęć do podporządkowywania się komukolwiek, zmienił jednak diametralnie własne nastawienie, wprowadzając w późniejszych pracach wątki soteriologiczne. Tym samym czyniąc z chrześcijaństwa jedyne rozwiązanie, które mogło wydobyć ludzkość z nizin moralnych. Poglądy te były już jednak formułowane przez subiektywnego intuicjonistę, który głosił, iż „wywód logiczny – przez to samo, że nim jest: że do  powszechności ludzkiej przemawia, ogranicza się bowiem do sfery obiektywizmu powszechnego, w której żaden zgoła  subiektywizm w pełni się nie mieści”[21].

Innym ważnym przewartościowaniem w życiu polskiego historiozofa była ewolucja jego nastawienia do polskiej przeszłości. Początkowo pesymistyczna interpretacja naszych dziejów ustąpiła miejsca wizji tak skrajnie optymistycznej, że Jan Stanisław Bystroń pisał o niej w następujących słowach:

 

„(…) w Polsce fala megalomanii narodowej podniosła się ze wzmożoną siłą w pierwszych latach niepodległości, choć i przedtem nie należeliśmy do narodów skromnych. Zbyt długa byłaby lista nazwisk autorów służących pochlebstwu zbiorowemu, ale trudno tu nie wspomnieć pisarza, który zatracił wszelkie poczucie granic, a mianowicie J. K. Kochanowskiego; jego książka Polska w świetle psychiki własnej i obcej jest czymś tak nieprawdopodobnym, że trudno o niej pisać spokojnie. Schlebianie zarozumiałości i pysze narodowej zawsze popłaca, toteż Kochanowski na brak uznania skarżyć się nie może!”[22].

 

Pod koniec życia Kochanowski powrócił jednak na przetarte koleiny pesymistycznej oceny polskiej przeszłości. Ważnym niemniej elementem tego nowego-starego pesymizmu była diagnoza nie tyle katastrofalnego stanu cywilizacji Zachodu, co wiara w możliwość moralnego uwznioślenia się ludzkości i w rolę, jaką w tym procesie mogli odegrać mieszkańcy kraju nad Wisłą.

 

*

 

Namysł nad jednostką ludzką

 

Na wstępie należy zaznaczyć, że dla polskiego historiozofa jednostka oznaczała coś więcej niż tylko pojedynczego człowieka. Nadał on bowiem temu słowu dużo głębsze znaczenie, dlatego istotne z punktu widzenia dalszego wywodu jest wyjaśnienie tego pojęcia-koncepcji, fundamentu, na którym zbudował swój teoremat. Jednostka nie oznaczała w pracach Kochanowskiego wyłącznie pojedynczego człowieka – jednostki ludzkiej; pojęcie jednostki-indywidualisty było koncepcją o charakterze filozoficznym, zawierającą w sobie elementy odniesień psychologicznych, przy pomocy którego autor Polski w świetle psychiki własnej… diagnozował zamierzchły i współczesny mu porządek społeczny. Jednostka-indywidualista była zasadniczym elementem konfliktu, jaki zdaniem Kochanowskiego toczył się permanentnie na przestrzeni dziejów świata – walki pomiędzy wspomnianą jednostką oraz definiowaną à rebours masą/gromadą/gromadowcami. Choć poglądy polskiego historiozofa na te zasadnicze pojęcia ewoluowały i ulegały swoistej „rafinacji”, to przy lekturze kolejnych prac możliwe jest uchwycenie najważniejszych elementów konstytuujących jego wizję jednostki ludzkiej – jako piastuna mózgu ludzkości.

W swojej diagnozie społeczeństwa Kochanowski wskazywał na istnienie dwóch rodzajów pierwiastków (przyrodzonych i nabytych), które pośrednio determinowały dynamikę życia społecznego. Pierwsze można łączyć z naszą zwierzęcą i nieucywilizowaną jeszcze naturą, drugie wykształciły się w wyniku życia w społeczeństwie, gdy „pierwszy osobnik ludzki przewyższył zwierzęta w korzystaniu z doświadczeń nabytych”[23]. W zależności od nasycenia jednymi lub drugimi pierwiastkami ludzie postępowali w odmienny sposób. Im większe stężenie pierwiastków nabytych posiadała jednostka, tym bardziej była odporna na wpływ masy-gromady. Kochanowski przypisywał takim jednostkom odpowiedzialność za rozwój dziejów. Postęp ludzkości odbywał się między innymi dzięki zdolności jednostek do „pociąga[nia] ku sobie z łona gromady”[24]. Jego zdaniem świat społeczny funkcjonował w dwóch zasadniczych trybach – rewolucyjnych wrzeń oraz pokojowej koegzystencji. W pierwszym do głosu dochodziły w ludzkich działaniach pierwiastki przyrodzone, natomiast w okresach stabilności dominowały pierwiastki nabyte. Na tej podstawie Kochanowski wprowadził rozróżnienie na dwie kategorie ludzi – indywidualistów i gromadowców. Indywidualiści zdeterminowani byli oddziaływaniem pierwiastków nabytych, kierowali się w działaniu zorganizowaną premedytacja czynu. Gromadowców zaś, których postępowanie było wyznaczane przez dominującą rolę pierwiastków przyrodzonych, charakteryzowało żywiołowe manifestowanie poglądów oraz impulsywność działania. Cechą różniącą ich od siebie była również sprawność życiowa, umożliwiająca Kochanowskiemu przyporządkowanie ludzi do dwóch wspomnianych typów:

 

„(…) osobnik[ów] ludzki[ch] bardziej lub mniej samodzieln[ych] (indywidualistów), z drugiej zaś – psychiczn[i]e od otoczenia swego bardziej uzależnion[ych] (gromadowców). (...) ci pierwsi (indywidualiści, typy wyższe, ustroje psychiczne silniejsze) to po prostu ludzie (z urodzenia i wyrobienia) bardziej od innych osobiście życiowo sprawni, tj. jakby doświadczeńsi niż drudzy (tzw. gromadowcy, typy niższe, słabsze ustroje psychiczne)”[25].

 

Ponadto jednostka to „(…) silny typ ludzki – indywidualista – stoi mocno niby dąb na stanowisku swej jaźni”[26], a dzięki swojej refleksyjności jednostka mogła przystosowywać się do otoczenia, nie poświęcając swojej jaźni, bezkompromisowo pozostając sobą. Wybitnym indywidualistą mógł być każdy człowiek, gdyż „indywidualizm nie określa (…)  rodzaju  danego typu, lecz tylko i jedynie  siłę  jego napięcia w danym osobniku”[27]. Owa bliżej niedookreślona siła była zdolnością do impregnowania się jednostki na wpływ mas, uniezależnienia się w sensie psychicznym tak dalekiego, że umożliwiało ono finalnie narzucanie siebie otoczeniu. Przeciwnie gromada oraz tworzący ją gromadowcy, którzy z powodu własnej impulsywności dostosowali się do zmiennych warunków, tracili spójność wewnętrzną i przestawali być sobą[28]. W efekcie tego procesu byli redukowani do części gromady.

Konsekwencją różnić pomiędzy tymi dwoma typami psychicznymi był również stosunek do tego, co wartościowe w życiu. Jak pisał Kochanowski: „Boć gromadowiec (...) wszystko i zawsze woli mieć (zewnętrznie)  na sobie,  gdy człowiek-jednostka skarby swoje nosić pragnie i nosi przede wszystkim (wewnętrznie) –  w sobie”[29]. Ponieważ człowiek masowy czynił jedynym punktem odniesienia masę, Kochanowski podkreślał konformizm, który ona wymuszała, a w który z chęcią wpisywali się gromadowcy, bezpiecznie czujący się wyłącznie w stadzie. Osobę masową charakteryzował bardzo dosadnie, pisząc: „bez masy i jej oka jest on[a] w głębinowym przeświadczeniu własnym – niczym…”[30]. To po prostu „(...) arcywzór człowieka doskonałego w przeciętności swojej (...)”[31].

Ponieważ, zdaniem polskiego historiozofa, geneza ludzkości tkwiła w stadzie, ludzie nie zdążyli się jeszcze nauczyć myślenia o jednostkach (indywidualistach, typach wyższych) w sposób równie naturalny, jak o gromadzie. Typy wyższe natomiast otrzymały od natury dar w postaci powstrzymywania się od własnych wynurzeń, chęć autoekspresji była za to cechą stada. Co więcej, jednostka mogła wypowiadać się tylko i wyłącznie przez siebie, a nie przez masę. Jeśli chciała przetrwać, nie mogła się zlać z gromadą. By uniknąć zespolenia się z masą posiadała dodatkowo instrument zagłuszający cierpienie oraz negatywne bodźce płynące ze świata zewnętrznego. Była nim ucieczka w wewnętrzną kontemplację, bowiem „(…) mowa służy człowiekowi do zlewu z ludźmi; duch zaś i jego  milczenie – z wszechświatem”[32]. Polski historiozof we właściwy dla siebie sposób doprecyzowywał opis jednostki, charakteryzując ją jako człowieka pełnego, zwieńczenie ecce homo[33], którego sensem życia było tworzenie. Jak sam pisał:

 

„Typ indywidualistyczny (…) – myśli tak zapamiętale, że – poza myśleniem własnym – nic go właściwie nie pochłania do głębi: ma wstręt do tzw. pracy społecznej (w gromadzie), jest odporny nieraz zdumiewająco na nastroje masy, a – zamiast rozwijać się życiowo pod wpływem czynników zewnętrznych, typ ten krzepnąc coraz bardziej  w sobie, narzuca otoczeniu coraz to potężniej –  siebie”[34].

 

Jak już wspomniano powyżej, Kochanowski, choć sam w późniejszym okresie życia był mocno związany z duchowością katolicką, w swoich dziełach nie zawsze łączył indywidualizm z koniecznością dokonywania wyborów moralnie jednoznacznie dobrych. Szczególnie na kartach Ech prawieku… wydaje się, że bliższe były mu w tym względzie intuicje autorów Księcia i Tako rzecze Zaratustra. Polski historiozof uważał początkowo, że w świecie permanentnego konfliktu pomiędzy jednostką a masą, jednostki w obawie o swoje życie po prostu nie mogły sobie pozwolić na luksus szczerości wobec mas, te bowiem ze swojego ciasno-społecznego horyzontu postępowanie typów wyższych – narzucanie siebie masie (w tym np. tworzenie kultury) – niechybnie interpretowały jako zwykły egoizm. Próby narzucania jednostkom ogólnoprzyjętych zasad moralnych krępowałyby je i byłyby błędne, bowiem dla typów wyższych „idea moralna (...) nie jest niczym innym, jak tylko echem nakazu stada-gromady, splecionym z całym szeregiem analogicznych fikcji dziejowych”[35]. Tak pojmowany indywidualizm musiał posiłkować się również normami i zachowaniami nieetycznymi. Wszystko po to, by uchronić siebie od zguby, jaką niechybnie byłoby rozpłynięcie się w masie. W późniejszych pracach wątek napięcia pomiędzy indywidualizmem a moralnością zanika, Kochanowski rozstrzygnął go na rzecz wpisania indywidualizmu w ramy doktryny chrześcijańskiej. Dla autora Wśród zagadnień naszej doby i Humanizmu… niedoścignionym i najwybitniejszym arcywzorem indywidualizmu był Jezus Chrystus[36]. W późniejszym okresie swojej twórczości polski historiozof przyjmował, że egoizm jednostki mógł być motywowany również altruistycznie. Co więcej, silna afirmacja ludzkiego indywidualizmu przywiodła Kochanowskiego do stwierdzenia, że obcować ze Stwórcą mogą wyłącznie pojedyncze osoby, a nie ich gromada, ponieważ „(…) podobnie, jak Jeden jest Bóg w nieskończoności swych objawów, tak jeden jest, mimo wielości swego gatunku, człowiek w chwili gdy zbliża się do Niego”[37].

Pomimo wieloznaczności charakteryzującej myśl Kochanowskiego, wydaje się, że pisząc o indywidualistach, miał na myśli również szeroko rozumianą tzw. elitę społeczeństwa odpowiedzialną za los wspólnoty, bowiem „(...) odsetek gromadowców wśród prostaków jest niepomiernie większy niż na wyżynach będących z natury rzeczy Ziemią Obiecaną indywidualistów...”[38]. Indywidualiści „(...) żyj[ą] publicznie, stwarzając przez to samo wartości nowe”[39], to również „twórc[y], pracowni[cy] i stróż[e] cywilizacji zwalczający wrogie jej siły barbarzyńskie...”[40]. Natomiast członków mas charakteryzowały odtwórczość i bierność, co polski historiozof scharakteryzował w następujących słowach, stwierdzając, iż gromadowiec: „(...) tylko wegetuje publicznie jako żywe odbicie nastrojów swego otoczenia”[41].

Polski historiozof nie będąc do końca konsekwentny we własnych wywiadach, uważał, że los każdego człowieka nie jest zdeterminowany i każdy dzięki pracy nad sobą mógł stać się indywidualistą. Wskazywał również, że człowiek w swoim życiu powinien wyznaczać sobie ambitne cele. Można zaryzykować twierdzenie, że jedną z dewiz życiowych Kochanowskiego mogłyby być przywoływane przezeń słowa giń – lecz twórz! Sam zresztą dodawał: „Łaską Opatrzności jest, gdy kto coś stworzy zanim zginie”[42]. Tworząc i chcąc pozostać sobą, indywidualista musiał chronić własną odrębność, tym samym musiał nie tylko tworzyć, ale i troszczyć się o autonomię dla rezultatu swojej pracy. Indywidualizm mógł jednak mieć i złe oblicze. Zdaniem Kochanowskiego ryzyko takie pojawiało się zawsze, gdy indywidualista zamiast poszukiwać uznania wiecznego lub wśród równych sobie starał się pozyskać uznanie gromady. Sensem tej ostatniej bowiem „nie bywało nigdy i nie jest: Bądź, jakim być winieneś, lecz Jakim bądź jesteś – bądź, byleś był ty właśnie, a nie – on![43].

 Klasyfikując indywidualistów, Kochanowski wskazał różne grupy: indywidualistów duchowych, intelektualistów, artystów, materialistów-twórców, materialistów-spożywców oraz indywidualistów „praktycznych”. Charakteryzowały ich następujące cechy:

 

„Indywidua uduchowione odrywając się od materii, usiłują całą mocą swej jaźni wznieść się do Boga; intelektualiści – całym wysiłkiem umysłu swego – przeniknąć w głąb poznania; artyści – skupioną potęgą geniuszu – przeniknąć w głąb ideału; materialiści-twórcy – całą swą siłą – zaprząc tajniki przyrody czy bogactwa ludzkie do służenia swym celom; materialiści-spożywcy zaś – nasycić wybujałe swe pożądania czarem tych rozkoszy, na jakie zdobyć się może zasób zmysłowy; wreszcie indywidualiści ‘praktyczni’, potentaci życia – zespolić nie tylko osobiście, lecz dziedzicznie naokół siebie wszystkie te wzloty: hodować je i ich owoce spożywać w rozwoju”[44].

 

Celem polskiego historiozofa było uchwycenie procesu, jego zdaniem najważniejszego dla zrozumienia sensu świata. Proces ten podskórnie przenikał wszystkie wymiary ludzkiego życia, wpisywały się weń codzienne życiowe relacje w obrębie społeczeństwa. Proces ten nadawał również sens dziejom. Owym wszechogarniającym zjawiskiem był konflikt jednostki z masą.

 

Jednostka w gromadzie

 

Choć „(...) indywidualiści czy gromadowcy nie powstali z różnej gliny (...)”[45], to jednak obie grupy różniło tak wiele, że konflikt pomiędzy tymi biegunami ludzkości stanowił nieusuwalny element dziejów. Oczywiście ten antagonizm przybierał różną postać, tym samym Kochanowski dostrzegał jego przejawy zarówno w życiu społecznym (opanowywanie tłumów), politycznym (specyfika masowej demokracji) jak i kulturowym i religijnym (walka materializmu z duchowością). Walka ta była „jakby kosmicznym borykaniem się panów ze sługami, władców z poddanymi”[46]. Polski historiozof nie miał wątpliwości, że masa, choć niedoskonała, była koniecznym elementem środowiska rozwoju indywidualistów. Obie grupy były skazane na współegzystowanie. Tylko na tle masy i z niej wykształcić się mogła jednostka. Dlatego też relacja łącząca te dwa odpychające się bieguny była pełna napięć i sprzeczności. Kochanowski relację tę charakteryzował w następujących słowach: „pomiędzy geniuszem a społeczeństwem istnieje tragedia rozłamu. Oba chcą się pochłonąć nawzajem a nie mogą. On prawiąc o swoim świecie wewnętrznym, chciałby mimo to pochłonąć w nim swe otoczenie; ono – jego świat wraz z nim samym”[47]. Autor Ech prawieku…, jako bezkompromisowy elitarysta, nie miał cienia wątpliwości, że współegzystowanie z masą było dla indywidualistów bardzo przykrą koniecznością, również z tego powodu, iż „doskonałość masy jako masy ma się (…) zawsze i wszędzie w stosunku odwrotnym do swoistej doskonałości jednostki”[48]. Credo Kochanowskiego zakładało, że masy nigdy nie mogą zdominować jednostek, przez co te skazane są na nieustanną walkę o zachowanie własnej odrębności, w związku z czym nieodzownym elementem postawy indywidualisty był wielowymiarowy „(…) arystokratyzm, konsekwentny aż do męczeństwa (…)”[49].

Ponieważ „‘rożnym’ jest tylko – człowiek (j); ludzie (m) są – ‘jednacy’”[50], proces budowania i rozwijania własnej jaźni, choć podobny u obu grup, odbywał się przy zastosowaniu odmiennych „materiałów” i z odmiennym skutkiem. Masa tworzyła swoją podmiotowość w obrębie siebie samej i była przez siebie samą ograniczana. Gromadowiec brak zaufania we własne siły zastępował w sposób naturalny ufnością w osąd gromady, której element stanowił. Autentyczny indywidualista nie mógł kierować się tzw. opinią publiczną, ulegnięcie kaprysom mas oznaczałoby zagładę, dlatego też przed jednostką stał dramatyczny wybór: „człowiek pełny musi uduchowić się ponad niwy i pagórki ludzkie lub – masę zdeptać, aby zapewnić sobie wolność, swobodę i nietykalność – nade wszystko wewnętrzną”[51]. Chęć kultywowania własnej odrębności stanowiła fundamentalną zasadę działania jednostki, kluczowe w tym procesie były nonkonformizm i jednoznaczność etyczna. Polski historiozof doradzał czytelnikowi: „bądź sobą aż do ostatecznego, ‘absolutnego’  zróżniczkowania się w klasycznej molekule ludzkości, tj. w jednostce ludzkiej i jej duchu, potężniejącym wśród walki nieustannej z materią gromady…”[52]. Indywidualista mając za punkt odniesienia wyłącznie swoją jaźń, nie szukał dla niej oparcia w tym co masowe. To on tworzył kulturę i cywilizację, a wynikiem jego pracy, na której pasożytowała masa, było coś „co nie wsiąka w masę, [coś co] może stać się indywidualnie i historycznie  nieśmiertelnym…”[53]. Ze względu na opisane różnice, zarówno masy jak i jednostki nie były w stanie w pełni zrozumieć siebie nawzajem. Co więcej, „(...) masa ludzka (...) żyje (...) wiedziona prawem mimikry – wygląda po człowieczemu jak pasożyt ubarwiony na podobieństwo pastwy swojej”[54], chce bez ograniczeń konsumować wytwory pracy indywidualistów, a nawet brać czynny udział w procesie twórczym jednostek. Niejednokrotnie też gromadowcy indywidualistów, którzy kierowali się w życiu ideałami (miłości, prawdy, piękna, ojczyzny czy Boga), traktowali jak nieżyciowych dziwaków[55].

Jednostka mogła skutecznie stymulować swój rozwój poprzez oddanie się kontemplacji, o czym była już mowa lub mogła posiąść wiedzę o tym, jak naginać do swoich celów gromadę ludzką. Innymi słowy, musiała znać tajniki panowania nad tłumami, ponieważ „gdyby ktoś odkrył strunę rdzenną pospolitości ludzkiej, pani ideowego postępowania człowieka przeciętnego, a począł na niej brzdąkać – opanowałby świat[56]. Stąd nie dziwi fakt, że Kochanowski poświęcił Tłum… zagadnieniu opanowywania mas. W tej walce o wpływ orężem jednostki była jej przewaga intelektualna, której tłum mógł przeciwstawić jedynie emocje skumulowane w dużej ilości ludzi oraz pogardę dla rozumu. By skutecznie opanować namiętności mas, jednostka musiała udawać, że była ich częścią. W celu przejęcia kontroli nad masą indywidualista (polityk) zmuszony był „pozornie iść z tłumem, pozornie wcielać się weń, schlebiać mu, bić oklaski entuzjastycznie jego czynom i płodzić czyny lub słowa tłumowi na podziw, a kierując zręcznie jego krokami, zażyć go w pierwszej chwili sposobnej do swoich celów”[57].

Wynikiem opisywanych zmagań był postęp ludzkości. Opanowywanie namiętności tłumów było jednym z przejawów walki jednostki z masą, stanowiącej nieusuwalny element procesu dziejowego, w którym żadna ze stron nie mogła odnieść trwałego zwycięstwa. Konflikt ten miał bowiem charakter cykliczny, to dzięki niemu ludzkość mogła się rozwijać – wytwory jednostki były przejmowane przez masy, które w ten sposób z kolei mogły wejść na wyższy poziom rozwoju.

 

Jednostka w społeczeństwie i w państwie

 

Konflikt jednostki z masą przejawiał się także, zdaniem Kochanowskiego, w życiu politycznym. W sposób oczywisty spowodowało to, iż historiozof nie mógł nie odnieść się do procesów silnie obecnych w myśli społecznej przełomu XIX i XX wieku. Był to bowiem okres, w którym wraz z dynamicznym wzrostem liczby ludności coraz większe rzesze nowych mieszkańców zaludniały miasta. Ta niespotykana wcześniej zmiana ilościowa powodowała powstanie wyjątkowej sytuacji. Bezprecedensowość tego procesu spowodowała, że zaczęto pisać wręcz o buncie mas[58]. Świat, w którym przyszło tworzyć polskiemu historiozofowi stawał się rzeczywistością zdominowaną przez masy. Z takim stanem nieugięty zwolennik jednostki nie mógł się pogodzić, była to sytuacja, którą kontestował.

Kochanowski był bowiem orędownikiem społeczeństwa uznającego zasługi intelektualne oraz moralne niektórych jego członków i wynikającej z tego stratyfikacji. W pismach diagnozujących stan umasowionego społeczeństwa bardzo jednoznacznie dystansował się od zapędów mas egalitaryzujących każdy wymiar życia. Jak pisał:

 

 „(...) ‘prostacy’ zdają się sądzić władnie ludzi zwłaszcza od siebie wyższych nie wedle tego, czym ludzie ci są, lecz czym (w opinii masy) nie są. I przez sąd ten masa ludzka, unikająca zarówno świętych jak zbrodniarzy – szczęśliwców jak nieszczęśliwych, dlatego, że inni są niż ona, podnosi w swej psychice gromadzkiej samą siebie. Skoro bowiem ów ktoś czymś nie jest, a i ja nim nie jestem, to ja i on mamy cechy wspólne: jeden więcej w pełni lub na poły uświadomion, argument równości... Otwarłszy oczy na cechy wymienione, a zamknąwszy je na to wszystko, co im przeszkadzać może, osiąga się aż nazbyt łatwo, zaiste, cel pożądany – autosugestię jednolitości powszechnej człowieka[59]”.

Zagrożenie dla rozwoju ludzkości mogło stanowić swoiste fraternizowanie się jednostek z masami. Te ostatnie, tworzone przez szarańczę ludzką, wyjaławiały kulturę tak intensywnie, że coraz trudniej było indywidualistom tworzyć nowe idee. Konsekwencją takiego stanu była niebezpieczna tendencja zaprzepaszczania siły swojego wpływu na otoczenie złączona z pragnieniem, by nie być czymś, co ponad szablon wyrasta[60]. W tym kontekście polski historiozof formułował intrygującą przyganę pod adresem inteligencji, która zamiast działać suwerennie zaczęła poświęcać siebie dla mas, tym samym osłabiając swój własny potencjał twórczy:

 

„Z chwilą, kiedy przedstawiciele tzw. inteligencji poczęli nieść samych siebie ofiarnie w niziny, wiodąc tam naoliwiony sercem własnym oświaty kaganek, było do przewidzenia, że inteligencja wkracza a drogę unicestwienia się życiowego na rzecz padołów, choć tego bynajmniej świadomie, a tym mniej planowo, nie zamierzała...[61]”.

 

Zdaniem Kochanowskiego rozwój indywidualnej jaźni możliwy był w rodzinie, dla której warunki bezpieczeństwa stwarza szeroko rozumiane państwo. Tym samym relacja z ojczyzną stawała jednym z elementów konstytuujących stosunek indywidualistów do świata. Przy całym krytycyzmie wobec mas Kochanowski akceptował więc niezbędność istnienia elementu masowego świata społecznego, zakładał bowiem istnienie jednego wyjątkowego skupiska ludzkiego, które oceniał pozytywnie, jak bowiem pisał: „żywiołowy pierwiastek gromadzki masy ludzkiej, ujęty w łożysko narodowe własnego swego podniebia, z siły ślepej staje się twórczą w ręku człowieka pełnego (...)”[62]. Dla autora Polski w świetle psychiki własnej… jasne było, że indywidualista powinien chronić własną unikalną tożsamość narodową. Co więcej, każdy naród posiadał własną niepowtarzalną konstrukcję psychiczną, jej odmienność była uzależniona od relacji łączącej w danej społeczności jednostkę i masę. Naród nie był dlań tym samym, co zwykła masa, „przeto wolno zawołać: pogardzam masą, kocham mój naród!”[63]. Afirmacja wspólnoty narodowej wynikała u Kochanowskiego z założenia, iż naród mógł stanowić narzędzie działalności twórczej jednostki, ponadto każdy naród jako ukształtowana całość posiadał własną, indywidualną duszę, którą należało rozwijać i chronić. Narody były bowiem przezeń traktowane podobnie jak jednostki – każdy posiadał własny, indywidualny styl[64], istotny z perspektywy wyższego celu, jakim był kres dziejów. Narody ze względu na unikalny styl w różny sposób dążyły ku Bogu, tworząc uwerturę dla mającego nadejść Królestwa Bożego, tak więc „celem istotnym człowieka (np. patrioty!!) nie jest własny jego naród, lecz pełne tegoż człowieczeństwo: duch nie materia – dusza nie ciało”[65]. Umiłowanie ojczyzny stanowiło, zdaniem Kochanowskiego, element pozytywny, uduchowiający jednostkę, naród zaś – naturalne środowisko, w którym jednostka mogła wzrastać i pielęgnować swą indywidualną jaźń.

Recenzując wkraczające na arenę dziejów społeczeństwo masowe przełomu wieków, Kochanowski formułował opinie niekiedy bardzo zbieżne z obserwacjami ludzi żyjących w XXI wieku. Jego refleksji nie można odmówić w tej materii prekursorstwa, pisma polskiego historiozofa chronologicznie poprzedzały bowiem dzieła dwudziestowiecznych klasycznych krytyków społeczeństwa masowego. Dotykali oni zagadnień związanych ze zmierzchem[66] i upadkiem[67] Zachodu, zjawisk, na które szczególnie wyczulone były zmysły Kochanowskiego. Polski historiozof szczególną uwagę poświęcił trzem przejawom kryzysu społeczeństw zaludnionych gromadowcami, były to: konsumpcjonizm, demokratyzacja połączona z parlamentaryzmem oraz bolszewizm.

Konsumpcjonizm doskonale wpisywał się w ideał życia człowieka masowego. Horyzont egzystencji członka masy ograniczał się do wymiaru materialnego. Jak zauważał z przekąsem Kochanowski: „‘Królowie’ potrzebują wiele, a o ileż więcej pożąda król-masa (...) żyje krótko, więc pośpiech jest jego dewizą, a hasłem – użycie. Pożera świat tonący w jego paszczy bez śladu, jak głaz w otchłannych nurtach oceanu”[68]. Masowa konsumpcja była możliwa dzięki uruchomieniu niespotykanych dotychczas mocy wytwórczych społeczeństw industrialnych, te ostatnie następnie przejmowały, zdaniem polskiego historiozofa, cechy sposobu, w jaki maszynowo wytwarzały dobra konsumpcyjne. Innymi słowy, podobnie jak produkcja taśmowa reprodukuje ustalony szablon, analogicznie społeczeństwo masowe reprodukuje klisze ludzi przeciętnych. Proces ten przenikał wszystkie dziedziny ludzkiej aktywności, zabijając kreatywność – „w piśmiennictwie nożyce i guma, w muzyce katarynka czy gramofon, w malarstwie oleodruk, a w rzeźbie sprzedawane po ulicach główki lakierowane są godnym tego ‘ducha’ odbiciem”[69]. Proces ujednolicania nie mógł nie wywrzeć wpływu na system polityczny.

Przygniatająca liczbowa dominacja mas powodowała, że ustrój demokratyczny stał się regułą. W takim stanie rzeczy wszystko było postrzegane przez pryzmat masy, nawet jednostka była redukowana do poziomu li tylko części składowej gromady. W tej nowej rzeczywistości zdominowanej przez ducha gromady trudno było myśleć o restauracji minionego monarchicznego porządku politycznego. Kochanowski rozumiał specyficzność ówczesnej sytuacji, pisząc: „atoli – dziś, to nie wczoraj, a miliardy ludności dzisiejszej, to nie wczorajsze miliony czy tysiące...”[70]. W późniejszych pracach zmodyfikował swoje stanowisko, poszukując oparcia w jednostce. Ład polityczny czasów „Majestatu” masy, bełkotu liczby[71] nie mógł być już oparty o władzę monarszą, jej miejsce zająć miały rozwiązania wspierające się autorytetem przywódcy. Nie budzi zdziwienia taka opinia w ustach człowieka, który ówczesny parlament uważał za miejsce, gdzie

 

„(…) rozum zamienia się (...) podobnież w głupotę, a głupota w rozum; prawda staje się nieprawdą a ordynarny fałsz – objawieniem. Zło to dobro, dobro to zło... Parlamentaryzm wydaje się w świetle tym instytucją, w której pierwiastki ludzkie schodzą niżej od przysłowiowo zwierzęcych, albowiem panuje w niej jak gdyby zawodowy  wchów fałszu i demagogii, pod którego wpływem człowiek przestaje w ogóle (sit venia verbo!) nie tylko wierzyć w prawdę, ale i w celowość dążenia do niej[72]”.

 

Kochanowski pozostając wiernym swojej wizji świata, zarazem będąc zapewne pod wpływem zmian politycznych dokonujących się w międzywojennej Europie, uznał, że świat się zmienił i „(...) woli dziś dyktatorów prawdziwych niż niby-królów...”[73]. Tym samym można wyjaśnić jego bezgraniczne poparcie dla polityki indywidualisty – marszałka Józefa Piłsudskiego.

Zdemokratyzowany umysł nie był już w stanie pojąć jednostki jako bytu autonomicznego i niezależnego od gromady[74]. Sam jednak Kochanowski był doskonale świadomy interesów i napięć towarzyszących społeczeństwom masowym, zdawał sobie również sprawę, że okres, w którym pisał, najeżony był niebezpieczeństwami ze strony dających się łatwo zrewolucjonizować mas, zauważał: „bytujemy wszyscy na wulkanie grożącym nam bez przerwy wybuchem zatracenia”[75]. Właśnie z tego powodu powszechną demokratyzację wszystkich sfer życia Kochanowski przyjmował z ambiwalencją, ale dostrzegał w tym zjawisku i pozytywne elementy. Ustrój demokratyczny bowiem pospołu z parlamentaryzmem – najdoskonalszą ze znanych obroży na masę[76], stwarzały masom możliwość wyartykułowania własnych oczekiwań i tym samym oddalały widmo rewolucji, jaka miała miejsce w Rosji. Dlatego, choć był krytyczny wobec zastanego porządku, uważał, że „to, co się dzieje, jest rajem w porównaniu z tym, co by być mogło... Oto bowiem  zło ludu wypływa tu strumieniem  cieczy skondensowanej na powierzchnię życia,  o tyleż słabiej działając w jego głębinach”[77].

O ile w myśli Kochanowskiego rewolucja stanowiła element przejściowy, służący wymianie elit w społeczeństwie i wytworzeniu się nowej hierarchii, to stan permanentnej rewolucji był przezeń postrzegany negatywnie. Najbardziej obawiał się „instytucjonalizacji rewolucyjnego zrywu”, w którym gromadowcy przejmują pełnię władzy. Przykład modelu, w którym rewolucja z wydarzenia punktowego zmieniła się w regułę opisującą rzeczywistość, stanowiła bolszewicka Rosja. Fakt ten był postrzegany przez polskiego historiozofa jako zło w najczystszej postaci. Tak radykalny zwolennik elitaryzmu nie mógł nie być przeciwnikiem ustroju, który cofnął człowieczeństwu prawo bycia sobą i wdeptywał człowieka w błoto[78]. Jego radykalny opór dobrze ilustruje apel do rodaków: „Przebóg! Nie wierzcie mu. Gdyby bowiem cień jego – źdźbło jego źdźbła – ocalało w przyszłym świecie, świat ten mógłby stać się tylko piekłem (…)”[79].

 

Jednostka w historii

 

Dla Kochanowskiego poziom indywidualizacji danego społeczeństwa był probierzem stopnia rozwoju, na którym się ono znajdowało, a jednostka oraz, szerzej rzecz ujmując, indywidualiści odgrywali kluczową rolę w historii. Oś dziejów stanowiła relacja zachodząca pomiędzy człowiekiem a otoczeniem, które z punktu widzenia rozwoju jednostki stanowiła masa. Dziejotwórczą rolę jednostki ujmował natomiast Kochanowski w ramy wyznaczanej przez siebie autorskiej koncepcji psychodziejów, czyli naprzemiennych zmian zachodzących cyklicznie w toku rozwijania się dziejów. Jądrem tej koncepcji było założenie odwiecznej walki dwóch biegunów pożądania i nasycenia. Rozwój dziejów był oceniany przez polskiego historiozofa sub specie aeternitatis i dokonywał się poprzez ofiary, jakie ponosiły w trakcie walki jednostki (bohaterowie-męczennicy), co budzi skojarzenia z heglowskim duchem dziejów wnikającym i działającym poprzez wybitne indywidualności. Dzięki prześladowaniom, na jakie narażone były wybitne jednostki, mógł dokonać się rozwój ludzkości. Kochanowski w utylitarnym duchu podkreślał, iż w procesie tym cierpieli pojedynczy ludzie, a nie całe masy.

 

„Ofiary te bowiem ożywione świętym ogniem ideału, skierowują po bohatersku przyrodzony żywioł ewolucji dziejowej na tory cywilizacyjnego postępu ludzkości i, oszczędzając jej cierpień masowych, biorą na siebie w procesie rozwoju historycznego fizjologiczną funkcję rodzenia. One to zapłodnione przez ducha postępu wydają na świat hasła nowe, stające się duszą pokoleń następnych; one pielęgnują je i wypowiadają z ich pomocą wojnę zużytemu już, lecz istniejącemu jeszcze porządkowi rzeczy i stając się opatrznościowymi szermierzami postępu, pociągają za sobą z nadludzkim nieraz mozołem coraz liczniejsze zastępy, wprowadzając na koniec ludzkość całą na wyższy szczebel rozwoju[80]”.

 

W opinii polskiego historiozofa nie można redukować postępu do jego zewnętrznych przejawów (sfery materii), postęp był równoznaczny ze wzrostem wewnętrznym człowieka oraz z rozwojem jego duszy. To wzrost samoświadomości i uduchowienia stanowił kluczowy probierz rozwoju[81]. Jak zostało już powiedziane, jednostka walcząc z masą, miała stopniowo doskonalić siebie, ale również pozytywnie wpływać na otoczenie, w którym przyszło jej żyć. Przy czym Kochanowski odnosił całą tę koncepcję do konkretnych realiów geograficznych Europy, w których północ kontynentu była retortą naturalna jednostki i charakteryzowało ją pożądanie, natomiast pragnie nasycenia mogło jej dać jedynie słoneczne Południe (Europy). Co więcej, na Północy dominowała jednostka, a na Południu masa. Innymi słowy, opisywane powyżej psychodzieje stanowiły pochodną opisanego już konfliktu jednostki i masy (walki indywidualistów z gromadą). Jak już wspomniano, w koncepcji polskiego historiozofa dzieje świata dominował żywioł masy wymiennie z supremacją władzy jednostek. W procesie tym jednostki sukcesywnie podejmowały próby wyswobodzenia się spod wpływu mas. Dzięki temu konfliktowi wyzwalała się energia umożliwiająca ludzkości dalszy rozwój. Kochanowski uznał, że różnice, jakie zachodziły pomiędzy narodami, miały genezę w ich psychice, a ta z kolei była konstytuowana przez panującą w danym społeczeństwie relację jednostki do masy. Ponieważ im wyżej w rozwoju stała jednostka, tym trudniej było ją masie zdominować[82], każda taka zmiana była dla Kochanowskiego równoznaczna z postępem w stosunku do poprzedniego stanu. Koniec danej fazy rozwoju był zaś równoznaczny ze zmianą zasad organizujących społeczeństwo.

Finałem tak rozumianego psychodziejowego postępu ad astra miało być zlanie się człowieka z Bogiem. Ostatnią fazę rozwoju ludzkości miało stanowić nadejście „Królestwa Bożego”, królestwa, w którym wszyscy ludzie osiągnęliby szczyt własnego rozwoju, stając się pełnymi indywidualistami. Finał dziejów świata w skonstruowanej przez Kochanowskiego historiozofii został utożsamiony z absorpcją Północy przez Południe, ponieważ „jak Wszechświat i Nieskończoność pochłonął kiedyś życie Ludzkości, będące (...) ich zaprzeczeniem, tak Południe ludzkie pochłonie przedtem Północ ludzką, która jest jego zaprzeczeniem”[83]. Dzieje potoczą się właśnie w taki sposób, bowiem siła ducha Południa, prowadząca ludzkość ku pokojowi i Bogu, okaże się w ostateczności potężniejsza od materialistycznej władzy Północy. Ponieważ oba bieguny są swoimi antytezami, stan pełni rozwoju ludzkości zostanie osiągnięty, gdy Północ wyrzeknie się siebie i wszystkiego, co tworzy jej tożsamość. Kresem rozwoju jednostki ludzkiej będzie stworzenie człowieka pełnego, tzn. takiego, który będzie harmonijną syntezą obu typów, północnego i południowego.

 

Zakończenie

 

Dla autora nie ulega wątpliwości, że myśl Kochanowskiego może wciąż stanowić inspirację. Hermetyczny i wieloznaczny język, w którym została sformułowana, stanowi paradoksalnie jej dużą zaletę, bowiem każdy nieuprzedzony czytelnik będzie w stanie wydobyć z niej wątki aktualne również i dziś. Podchodząc z pewnym dystansem do rekomendacji Jacka Bartyzela, iż dorobek autora Ech prawieku… powinien stanowić kanon „(…) któr[y] nowocześni polscy konserwatyści i monarchiści liczyć winni w poczet swoich najczcigodniejszych i najpilniej komentowanych ojców – założycieli[84], należy zauważyć, że Kochanowski dostarcza cenny kontrapunkt dla bezrefleksyjnego egalitaryzmu społecznego. Korzystając w tym miejscu z poetyki Petera Sloterdijka, można skonstatować, iż należy ocalić od zapomnienia „lustro” mówiące prawdę o społeczeństwie masowym, to ostatnie bowiem „Tłucze każde lustro, które nie zapewnia jej, że jest największe na świecie”[85].

 

 

 



[1] Zob. B. Sajduk, op. cit.; G. Szumera, Myśl historiozoficzna i filozoficzna Jana Karola Kochanowskiego, Katowice 2009.

[2] Określenie z książki J. Szackiego, Sto lat socjologii polskiej. Od Supińskiego do Szczepańskiego, Warszawa 1995, s. 50.

[3] J. K. Kochanowski, Echa prawieku i błyskawice praw dziejowych na tle teraźniejszości, Warszawa-Lwów 1910.

[4] S. Brzozowski, Wstęp do filozofii dojrzałości dziejowej, Kraków 1990, s. 549.

[5] J. K. Kochanowski, Tłum i jego przywódcy, Warszawa 1906.

[6] W tym bowiem roku swoją pracę teoretyczną poświęconą zjawisku rewolucji opublikował Stanisław Grabski. Zob. S. Grabski, Rewolucja. Studium społeczno-psychologiczne, Warszawa 1921.

[7] J. K. Kochanowski, Nad Renem i nad Wisłą – antyteza dziejowa, Warszawa 1913.

[8] A. Wierzbicki,  Spory o polską duszę. Z zagadnień charakterologii narodowej w historiografii polskiej XIX i XX w., Warszawa 1993, s. 234.

[9] J. K. Kochanowski, Postęp ludzkości jako wyraz praw psychicznych rozwoju, Warszawa-Lwów 1917.

[10] Idem, Polska w świetle psychiki własnej i obcej. Rozważania, wyd. I, Warszawa 1920, wyd. II, Częstochowa 1925.

[11] Idem, Wśród zagadnień naszej doby (1918–1933). Rozważania moralne, Warszawa 1934.

[12] Idem, Humanizm a człowiek. Spostrzeżenia i drogowskazy, Warszawa 1937.

[13] IdemZadania historiografii polskiej, „Przegląd Historyczny” 1919-1920, t. 22, s. 217-222.

[14] J. K. Kochanowskiego posła na Sejm: Głos o zmianie naszej Konstytucji w myśl projektu B.B.W.R, „Gazeta Polska” 1929, nr 46, s. 3.

[15] J. K. Kochanowski, Uczeni o sobie. Jan Karol Kochanowski, „Wiedza i Życie” 1935, nr 8-9, s. 673-674.

[16] W. Kamieniecki, Historycy i politycy warszawscy 1900-1950, Wrocław 1992, s. 58.

[17] W. Konopczyński, Wycieczka w głąb duszy polskiej, „Przegląd Współczesny” 1922, t. 2, nr 5, s. 317.

[18] J. K. Kochanowski, Polska w świetle psychiki, s. 127.

[19] Ibidem, s. 130.

[20] J. K. Kochanowski, Echa prawieku..., s. 148.

[21] Idem, Polska w świetle psychiki..., s. 79.

[22] J. S. Bystroń, Megalomania narodowa, Warszawa 1935, s. 12.

[23] J. K. Kochanowski, Echa prawieku, s. 6.

[24] Ibidem, s. 13.

[25] J. K. Kochanowski, Humanizm a człowiek, s. 13.

[26] Idem, Polska w świetle psychiki..., s. 39.

[27] Ibidem, s. 46.

[28] J. K. Kochanowski, Postęp ludzkości..., s. 42, przypis nr 2.

[29] Idem, Polska w świetle psychiki..., s. 42.

[30] Idem, Wśród zagadnień..., s. 103.

[31] Idem, Postęp ludzkości..., , s. 167.

[32] Ibidem, s. 45.

[33] Ibidem, s. 47.

[34] J. K. Kochanowski, Wśród zagadnień..., s. 143.

[35] Idem, Echa prawieku..., s. 76.

[36] Idem, Humanizm a człowiek..., s. 247.

[37] Idem, Postęp ludzkości..., s. 27.

[38] Idem, Humanizm a człowiek..., s. 260.

[39] Ibidem, s. 240.

[40] Idem, Wśród zagadnień..., s. 128.

[41] Idem, Humanizm a człowiek..., s. 240.

[42] Idem, Wśród zagadnień..., s. 134.

[43] Idem, Humanizm a człowiek..., s. 41.

[44] Idem, Postęp ludzkości..., s. 115-116.

[45] Ibidems. 114.

[46] J. K. Kochanowski, Wśród zagadnień..., s. 133.

[47] Idem, Postęp ludzkości..., s. 84-85.

[48] Idem, Polska w świetle psychiki..., s. 183.

[49] Idem, Postęp ludzkości..., s. 268.

[50] Idem, Polska w świetle psychiki..., s. 137.

[51] Idem, Humanizm a człowiek..., s. 32.

[52] Idem, Wśród zagadnień..., s. 124.

[53] Ibidem, s. 115.

[54] J. K. Kochanowski, Humanizm a człowiek..., s. 245.

[55] Idem, Wśród zagadnień..., s. 122.

[56] Idem, Postęp ludzkości..., s. 110.

[57] Idem, Echa prawieku..., s. 26.

[58] Zob. J. Ortega y Gasset, Bunt mas i inne pisma socjologiczne, przeł. P. Niklewicz, H. Woźniakowski, Warszawa 1982 (wyd. hiszp. 1930).

[59] J. K. Kochanowski, Postęp ludzkości..., s. 173.

[60] Ibidem, s. 173-174.

[61] J. K. Kochanowski, Wśród zagadnień..., s. 87.

[62] Idem, Postęp ludzkości..., s. 153.

[63] Idem, Polska w świetle psychiki..., s. 149.

[64] Idem, Postęp ludzkości..., s. 89.

[65] Idem, Wśród zagadnień..., s. 176.

[66] Zob. O. Spengler, Zmierzch Zachodu. Zarys morfologii historii uniwersalnej, przeł. J. Marzęcki, Warszawa 2001 (I pełne wyd. niemieckie 1922).

[67] Zob. F. Znaniecki, Upadek cywilizacji zachodniej. Szkic z pogranicza filozofii kultury i socjologii, [w:] idem, Humanizm i poznanie i inne pisma filozoficzne, oprac. J. Wocial, Warszawa 1991 (I wyd. polskie Poznań 1921), s. 929-1108.

[68] Ibidem,  s. 178-179.

[69] J. K. Kochanowski, Postęp ludzkości..., s. 169.

[70] Idem, Wśród zagadnień..., s. 153.

[71] Idem, Humanizm a człowiek..., s. 233.

[72] Idem, Wśród zagadnień..., s. 152.

[73] Ibidem, s. 319.

[74] J. K. Kochanowski, Postęp ludzkości..., s. 143.

[75] Idem, Wśród zagadnień..., s. 153.

[76] Ibidem, s. 151.

[77] Ibidem, s. 152.

[78] Ibidem, s. 428.

[79] J. K. Kochanowski, Polska w świetle psychiki..., s. 238.

[80] Idem, U progu doby nowożytnej, [w:] idem, Szkice i drobiazgi historyczne, t. 1, Kraków 1904, s. 5.

[81] Idem, Postęp ludzkości..., s. 278.

[82] Idem, Polska w świetle psychiki..., s. 37.

[83] Ibidem, s. 63.

[84] J. Bartyzel, „Arystokratyzm aż do męczeństwa” (Jan Karol Kochanowski), „Pro Fide Rege et Lege” 1993, nr 3/4 (17), s. 13.

[85] P. Sloterdijk, Pogarda mas, przeł. B. Baran, Warszawa 2003, s. 140.

Najnowsze artykuły