Mój
głos w tej dyskusji został zapowiedziany pod tytułem Antykomunizm polskich
konserwatystów. Zapowiedź tę chciałbym od razu sprostować: będę mówił o
antykomunizmie jednego tylko konserwatysty – Mariana Zdziechowskiego
(1861-1938), historyka literatury, myśliciela religijnego i politycznego,
profesora uniwersytetów krakowskiego i wileńskiego, duchowego patrona
Stowarzyszenia Młodzieży Akademickiej „Odrodzenie”. W niniejszym sprostowaniu
nie ma jednak intencji pars pro toto, chyba że ktoś ze słuchaczy na własną
rękę tak odbierze to wystąpienie.
Zdziechowski ma na swym koncie szereg książek i
artykułów, które można i trzeba zaliczyć do literatury antykomunistycznej. Są
to – podaję w porządku chronologicznym – Od Petersburga do Leningrada (1934), Terror intelektualny w Rosji
(1937), W obliczu końca (1937) oraz Widmo przyszłości (1939).
Wątki antykomunistyczne można również odnaleźć we wcześniejszych jego pracach
takich jak: Gloryfikacja pracy (1916), Wpływy rosyjskie na duszę
polską (1920), Europa, Rosja, Azja (1923), Renesans a rewolucja (1925)
czy Walka o duszę młodzieży (1927). Jak widać z tego zestawienia,
antykomunizm o którego właściwą kwalifikację nam tutaj chodzi, dał o sobie znać
szczególnie w ostatnich latach życia i pisarskiej działalności Zdziechowskiego.
Jego antykomunistyczna postawa, najogólniej rzecz biorąc,
ma swe źródło w konserwatyzmie jako doktrynie i praktyce politycznej. Zadaniem konserwatyzmu – wedle słów myśliciela – jest stać na
straży „odwiecznych zasad religii,
rodziny, własności”, a „prawdziwy konserwatyzm nie jest petryfikacją, lecz
budowaniem na fundamentach przeszłości, jest czynnikiem twórczym, wiążącym
przeszłość, teraźniejszość i przyszłość”[1].
Przeciwieństwem konserwatyzmu są dla niego demokratyczne formy rządów,
zorientowane są na wartości, które mają niewiele wspólnego z religią i
moralnością, ponieważ służą wyłącznie celom praktycznym. Autor powołuje się na
wypowiedź szwajcarskiego pisarza H. Amiela, który
jeszcze w roku 1851 zauważył, że „przyszły statystyk, badając epokę naszą
stwierdzi rosnący postęp, przyszły zaś moralista – stopniowy rozkład: progres des choses, declin des ames”[2].
Idea demokratyczna – powiada Zdziechowski – która w XX
wieku uległa zwyrodnieniu, „doszła do absurdu przeistaczającego ją w
przeciwieństwo tego czym jest w istocie swojej” to jest w tyranię; pogrzebała
wolność polityczną a wraz z nią godność człowieka, doprowadziła do „niwelacji
dusz i charakterów”. Wytworzyła ustroje ochlokratyczne, które sprowadzają się
do rządów tłumu, zaś „w ustroju ochlokratycznym, ochlos
czyli niezróżnicowana, bezforemna, nieuświadomiona masa staje się narzędziem
jednostek czyli klik, które umiały wykorzystać jej instynkty i upodobania”[3]. Wobec tego „kłamstwem […] jest
demokracja, bo z zawrotną szybkością stacza się w odmęty ochlokracji, po czym
niechybnie nastąpi mrok barbarzyństwa, śmierć kultury, rozbestwienie człowieka”[4]. Podstawowy zarzut, jaki pisarz
sformułował pod adresem demokracji i jej wypaczonych odmian, sprowadza się do
braku racjonalności. Zalążki komunizmu w Rosji postrzega jako ustrój zbudowany
na najniższych instynktach i namiętnościach; zniszczył on zarówno tradycyjne więzi
społeczne jak i wartości, na których się opierały. Nawiasem mówiąc, w
wyczerpaniu się idei demokratycznej widział Zdziechowski jeden z czynników
upadku cywilizacji zachodniej. Tyle w wymiarze doktrynalnym.
Inne źródło antykomunizmu myśliciela to jego radykalna
ocena praktyki politycznej, w obrębie której mieści się zjawisko rewolucji. W
szeregu swoich prac Zdziechowski dał wyraz sprzeciwu wobec rewolucji jako
metody transformacji w dziedzinie życia społecznego, w gospodarce i kulturze.
Genezę rewolucji związał z epoką renesansowego humanizmu, który zdetronizował
Boga i dokonał apoteozy człowieka. To wtedy właśnie rozpoczął się trwający
przez kilka stuleci kryzys kultury i cywilizacji europejskiej. Autor jest
zdania, że „przewartościowanie wartości”, by użyć słów Nietzschego, jakie
rozpoczęło się w dobie Odrodzenia, zaowocowało odejściem człowieka od religii,
naruszeniem więzi społecznych i podważeniem tradycyjnej roli państwa. Ważnymi
momentami tego procesu były dla niego rewolucje – francuska i bolszewicka.
Zdziechowski dostrzegł istotną różnicę między tymi dwoma przewrotami. Jeśli
bowiem rewolucja francuska przyniosła ze sobą destrukcję dotychczasowych
urządzeń politycznych, to rewolucja rosyjska okazała się niespotykaną w
dziejach destrukcją moralną, wyrażającą się w żądzy przekształcenia ludzi w
homogeniczną masę. W ostatniej, wydanej za życia książce dopuszcza taki bieg
zdarzeń: oto nowe, porewolucyjne „państwo, mając w ręku losy wszystkich
obywateli swoich, tak by się rozporządziło, że wszyscy mieliby jednaki wzrost,
jednaką szerokość pleców, jednaką giętkość w kolanach i łokciach, te same zwoje
mózgowe, te same zwyczaje i upodobania i idee, o ile by to możliwym było, te
same twarze”[5].
To, co się stało w Rosji w wyniku rewolucji
październikowej, miało dla myślicieli wszelkie znamiona katastrofy, choć
przeczucie nadciągającego kataklizmu pojawiło się u niego znacznie wcześniej. W
książce poświęconej Stanisławowi Brzozowskiego z roku 1916 pisał: „z minuty na
minutę wzrasta szybkość tego potężnego ruchu, który nas porywa i o którym nic
nie wiemy, po co i dokąd dąży, chociaż sami go tworzymy. I wydawać się zaczyna
cała nasza zachodnia kultura jakąś katastrofą straszliwą, a oprzeć się jej nie
jesteśmy w stanie, lecieć trzeba, pędzić wraz z nią. Coraz słabiej czujemy
udział naszej wolnej woli w tym co się dzieje”[6]. W jednej z ostatnich swoich prac
konkludował: „Stoimy przed tym samym niebezpieczeństwem rozbicia cywilizacji
naszej, przed którym stanął Rzym w III w.”[7].
Z powodu swych kasandrycznych wizji i przeczuć
Zdziechowski został zaliczany do grona czołowych polskich katastrofistów okresu
dwudziestolecia międzywojennego. „Dla Mariana Zdziechowskiego – pisała M.
Szpakowska w swej książce o Witkacym – przyczyną nadciągającej katastrofy,
która miała spaść na Europę był „zanik uczuć religijnych i wspartego na nich
poszanowania praw jednostki ludzkiej”[8].
Jednak rzeczywistym źródłem zapowiadanej katastrofy były dla niego: renesansowa
deifikacja człowieka oraz przewroty rewolucyjne; natomiast komunizm miał się
okazać jej kulminacją. Na rozmaite przejawy tego zjawiska Zdziechowski nie był
w stanie reagować ze spokojem filozofa, lecz w reakcję tę włączył całą sferę
emocjonalną. W jego opisie rewolucji rosyjskiej i jej następstw powracają
nieustannie pojęcia: barbarzyństwo, terror, okrucieństwo, bestialstwo. Wysoki
ton emocjonalnego zaangażowania przeciw temu co się działo za naszą wschodnią
granicą – począwszy od wybuchu rewolucji, aż do końca lat trzydziestych –
dyktuje autorowi następujące wyznanie: „charakteru, jaki przybrał terror w
Rosji nie umiałem wytłumaczyć inaczej, jak mistycznie, tj. bezpośrednią
ingerencją zaświatowych, metafizycznych potęg ciemności do rzeczy tego świata”[9]. A w innym miejscu zapytuje: „I czyż nie
jest nonsensem w chwili takiej twierdzić, że jest myśl we wszechświecie, że
jest Bóg, gdy cały nas otaczający świat daje coraz straszniejsze dowody
bezmyślności i bezbożności”[10].
I jeszcze dwie wypowiedzi pisarza, utrzymane w podobnym tonie: „Przeżywamy
kryzys nie tylko ekonomiczny, ale i duchowy, czyli kryzys kultury […]. W oczach
naszych o miedzę od nas zło święci swój największy w dziejach tryumf”[11], albo taka konstatacja: „Wypadło nam żyć
w najczarniejszej epoce dziejów, którą bym określił jako szalony, wariacki,
potworny pęd ku barbarzyństwu”[12].
Mimo tej wysokiej temperatury emocjonalnej wypowiedzi
Zdziechowskiego, próbuje on racjonalizować to, czego jest świadkiem, a do opisu
zjawiska bolszewizmu, które utożsamia z komunizmem, wprowadza następujące
kategorie: kontridea, kontrreligia,
negatywny bóg, negatywne i niszczycielskie energie. Z perspektywy dwudziestu
lat, jakie upłynęły od wybuchu rewolucji rosyjskiej napisze: „wszystko to, nie
dając się wytłumaczyć po ludzku, logicznie, wydawało mi się wyrazem opętańczego
szału, świadczyło o wkroczeniu jakichś apokaliptycznych potęg na widownię
dziejów”[13].
Patetyczny ton tych wypowiedzi uwypukla dodatkowo użyte w nich wyrażenie: zło,
potęgi ciemności, siły apokaliptyczne, groza rzeczywistości, szatan wszystkich
wieków i społeczeństw, złe moce świata… Wskazują one, że źródeł lęków
Zdziechowskiego przed komunizmem szukać trzeba po stronie metafizyki. Trudno
jest jednak mówić o antykomunizmie metafizycznym, ponieważ byłoby to nadużycie
zarówno wobec samego pojęcia „metafizyczny”, jak też wobec tego jądra
filozoficznego myślenia, jakim jest metafizyka. Trzeba natomiast pamiętać, że w
ocenie komunizmu pisarz kierował się przede wszystkim uczuciami religijnymi i
katolicką nauką moralną, uwypuklającą transcendentny wymiar człowieka.
Ponieważ komunizm zakwestionował religię, tym samym
podważył świat wartości, na którym chrześcijaństwo ufundowało porządek moralny
o charakterze absolutnym. Bezkompromisowość i emocjonalne zaangażowanie
Zdziechowskiego były więc wyrazem jego niezgody na amoralizm doktryny
komunistycznej oraz na konsekwencje tego amoralizmu w życiu indywidualnym i
społecznym. O jakimkolwiek kompromisie wobec komunizmu nie mogło być mowy
również z tego powodu, że nowy porządek polityczny, społeczny i gospodarczy
zarazem jawił mu się jako nieracjonalny i labilny, wobec racjonalnego i
stabilnego porządku, jaki przez wieki zdołała wypracować doktryna
konserwatyzmu.
I na tym można by zamknąć charakterystykę antykomunizmu
konserwatysty-Zdziechowskiego, który nie był ani politykiem, ani moralizatorem;
był natomiast myślicielem religijnym i moralistą. Są jednak fakty z
przeszłości, nad którymi nie sposób przejść do porządku. Otóż kiedy jako blisko
osiemdziesięcioletni starzec grzmiał z uniwersyteckiej katedry przeciw
komunizmowi, reakcją wileńskiej młodzieży na wykłady profesora były ironia i
niezrozumienie. W Prywatnych obowiązkach Czesław Miłosz wspomina, że
zdaniem jego i rówieśników, wśród których byli zapewne: Henryk Dembiński, Jerzy
Putrament, Stefan Jędrychowski i inni, „którzy w latach 1930-1934 zajmowali się
odkrywaniem Ameryk – staruszek nie miał pojęcia o tak zwanych problemach dnia,
a jego nawoływania o niebezpieczeństwie grożącym światu ze strony komunizmu i
nacjonalizmu odznaczały się zabarwieniem żałośliwie-maniakalnym. Jego
eschatologiczna wizja zbliżania się czegoś nieuniknionego a strasznego trafiała
w mgliste odczucia czytelników i słuchaczy, zgadzała się z atmosferą czasu. Ale
tylko wizja. całe rozumowanie,
wnioski, wskazania – rozmijały się z dążeniami młodych, którzy właśnie w
prądach uznanych przez profesora za dzieło szatana, dopatrywali się zbawienia,
i to co było dla niego nocą, brali za «promienne oblicze wschodzącego dnia»”[14].
Zdziechowski albo nie wiedział, albo nie chciał przyjąć
do wiadomości, że wśród jego młodych słuchaczy modne było wówczas myślenie
lewicowe. Nie było ono wynikiem ani głębszych analiz zjawiska komunizmu, ani
też nie miało solidnych podstaw doktrynalnych. Wszak źródłem tego myślenia była
propaganda nowej, atrakcyjnej dla ówczesnego świata, lecz zupełnie nie
rozpoznanej rzeczywistości sowieckiej. O tych młodych ludziach, nieświadomych
zagrożeń jakie niósł komunizm, powie Miłosz: „[…] Dopiero potem, po latach,
wielu z nich miało drogą gorzkich doświadczeń powrócić do niektórych prawd,
głoszonych przez Zdziechowskiego, i uznać, że te same podstawy mogą się na coś
przydać […]”[15].
Z wypowiedzi tej wynika, że na fundamencie wartości konserwatywnych można było
zbudować racjonalną argumentację przeciw komunizmowi, tyle że argumentacji tej
nikt wtedy nie brał pod uwagę. Silniejsza była aura emocjonalna towarzysząca
propagandzie nowego ustroju aniżeli przeczucie zagrożenia, jakie głosili
nieliczni wówczas przeciwnicy komunizmu.
W pierwszym krajowym wydaniu Ogrodu nauk, na
którym widać jeszcze ślady ingerencji cenzury, Miłosz dopowiada rzecz do końca:
„Kiedy ktoś nas po latach zapewnia, że miał jasną świadomość stanięcia w
«obliczu końca», nie trzeba mu wierzyć, bo takiej jasnej świadomości nikt
prawie nie miał z piszących – może tylko Marian Zdziechowski i Stanisław Ignacy
Witkiewicz”[16].
Z przypomnienia tych kilku wypowiedzi wybitnego poety
wynika, że moralista polityczny, Marian Zdziechowski nader trafnie rozpoznał
rzeczywistość komunistyczną. Pojawia się jednak pytanie, czy jego reakcja na
ten nowy typ ustroju państwowego mogła być inna? Raczej nie, wszak była ona
pochodną nieprzystawalności dwu światów wartości: konserwatywnych, ufundowanych
na metafizyce religijnej i komunistycznych, których źródłem był materializm. Ta
nieprzystawalność była dla niego faktem, nie mogła więc być przedmiotem
teoretycznej debaty; to zaś wykluczało inny typ reakcji na komunizm.
Zdziechowskiemu pozostał więc tylko protest moralny.
Można
na koniec zapytać, co osiągnął tym protestem poza niezrozumieniem młodych
słuchaczy i czytelników książek, które krzyczały z witryn księgarskich swymi
apokaliptycznymi tytułami? Z relacji Miłosza wynika, że nic albo niewiele, w
dodatku poniewczasie. Udało mu się jednak coś ocalić, przez to że wołał,
przestrzegał, napominał… Dixi et salvavi animam meam – mówi prorok. Wołanie Zdziechowskiego przeciw
komunizmowi miało ten jeden cel. Inne cele okazały się nieosiągalne.
* Wystąpienie wygłoszone na konferencji „Droga do
‘Solidarności’. Tradycje intelektualne polskiego antykomunizmu” (Kraków, 9-10
XI 2000; przyp. red.).
[1]
M. Zdziechowski, Widmo przyszłości,
s. 164.
[2]
Tegoż, Od Petersburga do Leningrada, s. 11.
[3]
Tegoż, Widmo przyszłości, s.
166.
[4]
Tegoż, Od petersburga do Leningrada, s.
9.
[5]
Tegoż,, W obliczu końca, s.
152.
[6]
Tegoż, Gloryfikacja pracy, s.
17.
[7]
Tegoż, W obliczu końca, s.
150.
[8]
M. Szpakowska, Światopogląd
Stanisława Ignacego Witkiewicza, Wrocław 1976, s. 25.
[9]
M. Zdziechowski, Widmo przyszłości,
s. 19.
[10]
Tegoż, W obliczu końca, s.
194.
[11]
Tegoż, Od Petersburga do Leningrada, s. 102.
[12]
Tegoż, W obliczu końca, s.
272.
[13]
Tamże, s. 123.
[14]
Cz. Miłosz, Prywatne obowiązki,
Paryż 1981, s. 240.
[15]
Tamże.
[16]
Cz. Miłosz, Ogród nauk, Lublin
1986, s. 32.