Artykuł
Władza w II RP a spuścizna zaborów
Do Wojtka

Na początek kilka uwag natury warsztatowej, związanych z trudnością ścisłego określenia przedmiotu rozważań. Kwestią podstawową, którą należałoby rozstrzygnąć na samym początku, jest to, czy chcemy nim uczynić wyobrażenia na temat pozostawionego przez zaborców spadku, czy też postawić przed sobą zadanie bardziej ambitne i spróbować określić wpływ rzeczywisty, niewątpliwie zaznaczający się w różnych dziedzinach życia i to w sposób trwały. Nawet jeżeli – zgodnie z sugestią tytułu – ograniczyć się tylko do sfery politycznej, to i tak stajemy w obliczu wielorakich trudności. Przede wszystkim natury materiałowej, gdyż skala kwerend byłaby olbrzymia - za sprawą szerokiego zakresu pytań badawczych, które należałoby zadać. Dotyczyłyby one 1) kształtu systemu prawnego, konfrontowanego z tworzącymi bliższe punkty odniesienia analogicznymi rozwiązaniami stosowanymi w Austrii, Niemczech i Rosji (a także – dalszego punktu odniesienia - krajów zachodnich); 2) kształtu aparatu władzy: rozwiązań organizacyjnych, stylu działania, drogi życiowej, wykształcenia (w tym oczywiście miejsca, gdzie je zdobyto); 3) relacji między rządzącymi a rządzonymi, wzajemnych oczekiwań, obyczajowości politycznej (czy politycznej kultury). Ostatni element 4) tworzyłaby analiza wyobrażeń na temat porozbiorowego dziedzictwa. Jakkolwiek w ciągu dwudziestolecia częściej było ono postrzegane jako obciążenie, niż jako wartość, potrzebna byłaby precyzyjna analiza tego zjawiska. Jak widać, jest to kompleks problemów w pełni zasługujący na monografię, a bardziej jeszcze na program badawczy, realizowany w dłuższym okresie czasu przez zespół specjalistów… Innego rodzaju trudności związane są z nieokreślonością tematyki, charakterystyczną dla wszelkich rozważań na temat kwestii narodowej. Po prostu nie da się precyzyjnie oddzielić tego jest „swoje” od tego, co „obce”. Jedynie na poziomie deklaracji rzecz przedstawia się względnie klarownie, a i to pod warunkiem, że pole obserwacji ograniczy się do postaci o sprecyzowanym poczuciu świadomości narodowej. Dalej wszakże sprawy się komplikują, a formułowane wnioski zaczynają niebezpiecznie ocierać się bądź o woluntaryzm, bądź lub o bardziej lub mniej świadome uleganie sugestiom zawartym w materiale źródłowym.

Aby zilustrować problem, posłużę się w tym miejscu opinią Romana Dmowskiego – budzącego wciąż żywe kontrowersje męża stanu, który chociaż do historii przeszedł jako polityk prorosyjski, w pełni podzielał rozpowszechnione w obrębie rosyjskiego zaboru emocje. Wypowiadając się na temat wpływu, wywieranego przez Rosjan na społeczeństwo polskie, używał wyłącznie barw czarnych – wskazując w tym kontekście na plagę bandytyzmu na przedmieściach miast Królestwa, powszechny brak troski o higienę; w sferze zaś politycznej, określającej relacje między społeczeństwem a władzą, za przejaw rosyjskiego wpływu na stosunki polityczne w Polsce uważał zacieranie różnic między legalną opozycją a wrogiem państwa. Tego rodzaju poglądy były reprezentowane szerzej, zaznaczając się w sposób trwały, stąd też stanowiły liczący się fakt społeczny niezależnie od tego, jak oceniać ich zasadność. Czy bowiem przynajmniej niektóre z sygnalizowanych wyżej ułomności społecznego życia oraz politycznej kultury nie miały rodzimych źródeł, albo nie wynikły z oddziaływania innych czynników niż rosyjskie wpływy?

Sposobem na ominięcie trudności może być przesunięcie punktów ciężkości na kwestie niejako mierzalne, w których w miarę ścisłe wypowiadanie się jest możliwe. Dotyczy to przekształceń struktur politycznych, instytucjonalno-prawnych oraz gospodarczych, związanych z odbudową państwa. Analiza ich funkcjonowania stanowiłaby zagadnienie odrębne, podobnie jak pytania o oczekiwania społeczne wobec aparatu administracyjnego, szybko rozrastającego się za sprawą różnych przyczyn. Do tej kwestii wypadnie zresztą jeszcze wrócić. Nie ma natomiast wątpliwości co do kierunku, w którym zmierzano. Z perspektywy czasu (także współczesnych doświadczeń), a także biorąc pod uwagę skalę trudności stojących przed państwem może imponować tempo prac nad ustawą zasadniczą - uwzględniającą rodzime realia, a równocześnie stanowiącej import rozwiązań zaczerpniętych z tej części świata, do związków z którą chętnie się w Polsce przyznawano. Godne uwagi, że różnorakie podziały w obrębie elity politycznej jedynie w ograniczonym stopniu przełożyły się na różnice w proponowanych rozwiązaniach ustrojowych. Mimo eksponowanych w toku debaty konstytucyjnej sporów o różne kwestie szczegółowe w obrębie głównych nurtów politycznych – od socjalistów po endecję – panowała zgodność poglądów co do kwestii o znaczeniu fundamentalnych, przesądzających o charakterze ustroju politycznego. Dotyczyło to w szczególności konieczności jego oparcia na władzach wyłanianych w wyborach powszechnych, wedle procedur prawnych wypróbowanych na Zachodzie. Odbudowywane państwo polskie było republiką, w której faktyczną zwierzchnią władzę - jak w dawnej Polsce - sprawował parlament. W tym względzie różniło się ono zasadniczo od wszystkich konserwatywnych monarchii zaborczych, łącznie z liberalna habsburską.

Unifikacja systemu administracyjnego oraz prawnego była przedsięwzięciem, którego realizacja przedłużyła się w czasie, wszakże jego przebieg w sposób wyrazisty ilustrował priorytety elit politycznych - realizowane z wielką uporczywością i konsekwencją, w sposób ciągły, niezależny nie tylko od zmian gabinetów, ale i bardziej fundamentalnej zmiany, jaka dokonała w się w rezultacie przewrotu majowego. W przypadku struktur administracyjnych generalną tendencją było dążenie do ich ujednolicania. Pogląd, ze państwo powinno być jednolite, zwyciężył także w obrębie środowisk opowiadających się za federalizmem, a potem regionalizmem - równocześnie jednak zwalczających instytucjonalne odrębności byłej dzielnicy pruskiej, czy autonomię śląską. O konsekwencji w zacieraniu pozaborowych odrębności w równej mierze świadczył zarówno ogólny kierunek dokonujących się zmian, jak i logika, określająca ich tempo. W pierwszej kolejności regulacji podlegały problemy o kluczowym politycznym znaczeniu, po nich przychodził czas na mniej istotne, z czasem na pozostałe. Ujednolicenie aparatu administracyjnego na poziomie województw oraz starostw dokonało się w ciągu pierwszych kilku lat, w przypadku zaś organów samorządowych – dopiero w następnym dziesięcioleciu. Współcześni trafnie dostrzegali wpływ autorytarnego charakteru władzy na kształt wielu regulacji organizacyjnych oraz prawnych – tam wszakże, gdzie odległość od wąsko rozumianej sfery polityki była większa, wpływ ów słabł, a nawet zanikał, równoważony przez inne czynniki. Wśród nich szczególne znaczenie miały kwalifikacje fachowe zespołów doradczych, angażujących się w przygotowywanie kolejnych regulacji. Ocenę tę odnieść można odnieść w całości np do poczynań powołanej w 1919 r. Komisji Kodyfikacyjnej, której prace przerwała katastrofa wrześniowa: nawet dystansujący się od II Rzeczypospolitej historycy prawa zwracali uwagę na wysoki poziom wiedzy prawniczej oraz oryginalność proponowanych rozwiązań. Z wysokimi ocenami spotkało się również polskie prawo karne, zawarte w kodeksie z 1932 roku. 

Oddalały powojenną Polskę od realiów rozbiorowych zmiany w układzie sceny politycznej, jakie dokonywały się po wybuchu I wojny światowej. Po części miały one charakter długofalowy, związany z procesami demokratyzacji, po części stanowiły pochodną euforii pierwszych kilkunastu miesięcy niepodległości. W ich rezultacie wpływowe przed wojną środowiska konserwatywne zostały zepchnięte na margines, na placu boju pozostały natomiast oparte na masowym (plebejskim) elektoracie stronnictwa, należące do rywalizujących nurtów: narodowodemokratycznego, ludowego, socjalistycznego. Prócz doktryn ułatwiających dostosowanie retoryki do mentalności i potrzeb środowisk wchodzących dopiero w życie polityczne, atutem ich było oparcie w rozbudowanych strukturach organizacyjnych, tworzonych przez setki pracujących społecznie działaczy średniego szczebla. Potwierdzeniem ich sprawności organizacyjnej była szybka konsolidacja środowisk działających dotąd w obrębie każdego z zaborów, uwieńczona powstaniem struktur partyjnych o zasięgu ogólnopolskim. Rozwój często krytykowanego „partyjnictwa”, choć nie wolny od różnych patologii, stanowił jednak zjawisko pozytywne, symptom umacniania się państwa, opierającego się nie tylko na aparacie administracyjnym, ale także aktywności i zaangażowaniu struktur społecznych, a także ludzi nie angażujących się dotąd w życiu zbiorowym. Trudno przecenić znaczenie sygnalizowanych procesów, zwłaszcza w pierwszych miesiącach i latach odzyskanego państwa, gdy ma się na uwadze zarówno słabość aparatu urzędniczego, jak i skalę problemów, przed którymi stało państwo – problemów związanych zarówno z prowadzonymi wojnami, jak i skalą problemów społecznych.

Przypadek odrębny reprezentowały środowiska, zwane w historiografii PRL „lewicą rewolucyjną”. Zjednoczenie PPS-Lewicy oraz SDKPiL w grudniu 1918 r. z pewnością nie było procesem analogicznym do tego, który dokonał się w pozostałych dużych nurtach ideologicznych. Nie oznaczało bowiem dążenia do objęcia działalnością całego (powiększającego się wówczas) obszaru Rzeczpospolitej, ale jedynie to, co wynikało ze strategii globalnego ruchu komunistycznego (ostatecznie ukonstytuowanego w lipcu 1920 r.) jako całości. Kwestia, w jakiej mierze kraj zwycięskiego socjalizmu tworzył nową jakość, w jakiej zaś powielał wzorce ugruntowane w politycznej kulturze państwa carów od początku budziła kontrowersje, natomiast nie ulegało wątpliwości, że zorientowana nań aktywność skrajnej lewicy nie miała precedensów w świecie przedwojennym – stanowiąc (w połączeniu ze skrajnymi często reakcjami, jakie wywoływała) jeden z wyznaczników zmian, jakie przyniosła doba powojenna.

Poza zasięgiem konsolidacji, dokonującej się w obrębie poszczególnych struktur politycznych znalazły się środowiska elitarne – nie tylko konserwatyści, także liberalna inteligencja. W realiach powojennych nieumiejętność dotarcia z ofertą programową do masowego odbiorcy groziła marginalizacją, podobnie jak trudności z rozbudową struktur organizacyjnych. Uważając się za elitę wyrastającą ponad ciemny tłum i uprawnioną do sprawowania funkcji kierowniczych, wpływowi przed wojną politycy nie tylko nie potrafili dotrzeć do „tłumu” (nie wszyscy zresztą widzieli tego rodzaju potrzebę), ale ponad ich możliwości okazało się nawet wypracowanie kompromisu umożliwiającego im porozumienie się choćby tylko między sobą. W zestawieniu z żywą potrzebą działania, dyktowaną względami różnej natury (od resentymentów przedwojennych wpływów i znaczenia, po przez wolę przeciwstawienia się reformie rolnej, aż po poczucie misji, charakterystyczne dla znacznej części środowisk inteligenckich), podlegały one narastającym frustracjom. Niektórzy poddawali się nastrojom nostalgii za czasami „przedwojennymi”, inni oglądali za silnym człowiekiem. Póki trwał system polityczny system oparty na głosowaniu powszechnym, akcentujące swój ekskluzywizm elity nie miały szans na powrót do władzy. Pojawiły się one wprawdzie wraz ze zmianą politycznych reguł gry, jakie przyniósł przewrót majowy, wytworzona wszakże w ten sposób koniunktura wygasła po kilku latach, a możliwości skorzystania z niej okazały się iluzoryczne.

Szybciej chyba, niż można było oczekiwać, zanikały pozaborowe podziały w sferze ekonomicznej. Nie mam tutaj na myśli zaznaczających się po dziś dzień dysproporcji w zakresie infrastruktury – uderzających gdy idzie o sieć komunikacyjną. Przepaść cywilizacyjna, dzieląca na przykład Poznańskie od Polesia, nie została zniwelowana w ciągu dwudziestu lat niepodległości, jakkolwiek dystanse niewątpliwie znacząco zmalały. Tempo unifikacji można jednak uznać za imponujące w dwóch innych kluczowych dla sfery ekonomicznej dziedzinach. Po pierwsze, relatywnie szybko wytworzył się rynek wewnętrzny – z silnie zaznaczającą się rolą państwa jako instytucji nie tylko regulującej, ale także organizującej, wytwarzającej popyt, a nawet bezpośrednio gospodarującej. Czynnikiem, który przyśpieszył ten proces, oprócz oczywistych konieczności wywołanej prowadzeniem wojen lat 1919-21, było akcentowane w liberalnej publicystyce załamanie się przedwojennego podziału pracy oraz praktyki protekcjonistyczne, zaakceptowane w praktyce przez państwa rozwinięte z USA na czele. Drugą dziedziną, w której przezwyciężaniu podziałów rozbiorowych sprzyjały dokonujące się poza Polską przeobrażenia – był obieg pieniądza. W obliczu katastrofy, która dotknęła państwa zaborcze, dawne waluty nie tylko znikały z obiegu, ale także straciła sens ich tezauryzacja. W tej roli bezkonkurencyjne było złoto, a także amerykański dolar – przez pierwsze lata niepodległości de facto druga waluta. W czasach wszakże Wielkiego Kryzysu dewaluacja dolara podcięła doń zaufanie, natomiast rodzima złotówka okazała swą siłę i użyteczność w roli środka zabezpieczającego oszczędności.

Znaczenie lokalnego pieniądza wykraczało poza sferę gospodarczą, mając swój wymiar polityczny, a także ideologiczny. Można powiedzieć, że konieczność posługiwania się emitowanymi przez państwo środkami płatniczymi wyznaczała płaszczyznę najbardziej powszechnego kontaktu z instytucją państwa. Bez względu na użytkowe walory waluty, a także rosnące do niej stopniowo zaufanie, jej istnienie miało swoje implikacje polityczne: niejako bezpośrednie, a także poprzez z polityką związaną sferę symboliczną. Przede wszystkim potwierdzała ona istnienie państwa i jego gospodarczą suwerenność: w tym wypadku wyrażającą się w nowoczesnym wydaniu prawa do bicia monety - tzn. prowadzenia własnej polityki emisji papierów wartościowych. Niejako przy okazji zmieniona w stosunku do czasów przedrozbiorowych symbolika, zamieszczana na bilonie oraz banknotach, w sposób namacalny informowała o dokonanych zmianach politycznych. Ten przekaz był adresowany do wszystkich mieszkańców Rzeczpospolitej, niezależnie od stopnia ich świadomości oraz stosunku do państwa.

Można dodać, że opanowywanie przez lokalną walutę wewnętrznego rynku odrodzonego państwa korespondowało z innymi podejmowanymi przez jego władze poczynaniami na rzecz wyraźniejszego zaznaczania swej obecności w sferze symbolicznej. Zanim jeszcze kult walki o niepodległość stał się jednym z wyznaczników proklamowanego po maju 1926 roku „wychowania państwowego” (prowokując w konsekwencji drążący spór o sens powstań), uważano za oczywiste, że odrodzone państwo jest dłużnikiem tych, nie tylko tych, którzy je w końcu wywalczyli, ale także wszystkich, którzy próbowali to czynić wcześniej, bez względu na niesprzyjającą sytuację. Stanowisko to, wiążące się logicznie z postrzeganiem państwa jako kontynuacji dawnej Rzeczypospolitej, zniszczonej przez zabory, zaznaczyło się wyraziście już podczas obrad Sejmu Ustawodawczego, gdy pojawił się problem zaopatrzenia w środki do życia żyjących jeszcze weteranów powstań narodowych. Inną płaszczyzna walki o symbole było eliminowanie pamiątek i pomników, postrzeganych jako antypolskie. Spektakularnym aktem było rozebranie w połowie lat dwudziestych prawosławnego soboru na Placu Saskim w Warszawie. Co znamienne – protesty elit budziła w tym wypadku nie drastyczność decyzji, ale opieszałość w jej wykonaniu. Wśród ludu bywało co prawda i tak, że zdarzały się przejawy niechęci wobec usuwania wizerunków „najjaśniejszego pana”, ogólnie jednak rzecz biorąc, przejawy nostalgii za dawnym porządkiem zaznaczały się zastanawiająco słabo.

Naturalnie trudno tu wypowiadać się zbyt kategorycznie. W ogóle trudno jest mierzyć zjawiska ze sfery świadomości społecznej, tym bardziej przy braku tak powszechnych dzisiaj sond i ankiet. Jeśli wszakże uznać, że w jakiejś mierze reprezentatywne mogą być tu wyniki wyborów powszechnych, to godne zastanowienia wydają się dwa elementy. Przede wszystkim brak na polskiej scenie politycznej ugrupowań, które próbowałyby odwoływać się do nostalgii za czasami „przedwojennymi”. Gdyby tego rodzaju nastroje ujawniały się w szerszej skali, zapewne trafiłoby się środowisko, próbujące zbić na nim polityczny kapitał - przejawy agitacji dzielnicowej, podejmowane w skali lokalnej przez poszczególne partie to jednak nie to samo. Nie sposób także nie uznać za znamienne trudności, na które natrafiali podejmujący walkę o mandaty politycy kojarzeni z postawą ugodową przed 1914 rokiem. Zarzut ugodowości wobec zaborców szkodził, przy czym równie zastanawiająca była siła tego rodzaju uprzedzeń, co i ich trwałość. Jeśli porówna się pod tym kątem wybory z roku 1919 i 1922, nie widać różnic. Używając współczesnego nam języka, w obu wypadkach wyborcy udzielili zaufania „oszołomom” z kręgów nacjonalistycznej prawicy oraz lewicy niepodległościowej, zdecydowanie odmówili go zaś ludziom „rozsądnym”, nawykłym liczyć zamiary wedle sił. Było to o tyle godne uwagi, że dokonywane w mniej więcej tym samym czasie wybory we Francji oraz Wielkiej Brytanii pokazały, że postrzeganie Wielkiej Wojny (i jej skutków) może się jednak w ciągu kilku lat zmienić, i to w sposób spektakularny.

Trudno tu spekulować na temat przyczyn takiego stanu rzeczy. Jedną z nich mogła być niemożność powrotu do status quo ante wobec skali zmian na powojennej mapie. Istotne też, że monarchie zaborcze, zanim upadły, zdążyły zepsuć swoją wcześniejszą reputację. Dotyczyło to nawet „dobrego zaborcy” – monarchii habsburskiej – której konto obciążyły ekscesy soldateski na przełomie 1914 i 1915 r., potem rujnujące rekwizycje, a na koniec niezgrabne próby manewrowania między żywiołem polskim a ukraińskim. Cóż powiedzieć o pozostałych! W rezultacie zrozumiałe po czterech latach wyniszczającej wojny pragnienie powrotu do normalności nie było już adresowane do „swoich” monarchów. Tę potrzebę świadomie starało się zaspokoić państwo polskie, z dużą konsekwencją budując swój wizerunek jako tworu bliskiego nie tylko w sferze symboli, ale też przyjaznego ludziom i pamiętającego o ich potrzebach. W tym kontekście widzieć należy sens ustawodawstwa socjalnego pierwszych miesięcy niepodległości – absurdalnego, gdyby patrzeć na nie w wąsko rozumianych kategoriach ekonomicznych… Oceniając tę politykę, należy też pamiętać, że możliwości odradzającego się państwa w dziedzinie zapewnienia stabilizacji były wątpliwe. Załamanie się przedwojennego porządku zaowocowało chaosem gospodarczym i powszechnością nędzy, opanowanie zaś sytuacji było mało realne w warunkach toczącej się wojny, oraz towarzyszącej jej, rosnącej szybko inflacji. Utrzymywanie się w tych warunkach względnego spokoju społecznego – także w warunkach kryzysu państwa latem 1920 roku – można by uznać za kolejne zdumiewające zjawisko. Nie dziwi ono jednak, gdy rozpatrywać je na tle innych - w tym sygnalizowanych wyżej przejawów niechęci elektoratu wyborczego wobec ugodowych „ekscelencji”. W istocie stanowiło ono swego rodzaju miarę siły emocji narodowych. Inna sprawa, że emocje te zaznaczały się także w innych formach, mniej sprzyjających stabilizacji.

Jakkolwiek w świetle pojęć nam współczesnych dla wielu brzmieć to może szokująco, można przyjąć, że nacjonalizm – rozumiany jako „poczucie narodowe”, a zatem w znaczeniu szerszym niż zwykło czynić to w Polsce – stanowił czynnik stabilizujący postawy ludności polskiej, w konsekwencji zaś cementujący państwo. Przesądzał też jednak o tym, że wbrew rozpowszechnionemu w obrębie  przekonaniu budujących to państwo elit jedynie w ograniczonym stopniu było ono restytucją państwowości zniszczonej w wyniku rozbiorów. Zasadnicze novum stanowiło jego oparcie się o ludność polską. W przypadku grup etnicznych innych niż polska ich stosunek do odradzającej się Rzeczypospolitej był odmienny, obejmując szeroką gamę zachowań: od obojętności, poprzez niechęć (słabiej lub silniej akcentowaną), aż po otwarty sprzeciw, wyrażany w podjęciu walki z bronią w ręku. Wytworzony dystans okazywał się trwały: napięcia zrodzone na tle powojennej biedy utrwalały wcześniejsze resentymenty. Wytworzona sytuacja ograniczała swobodę wyboru, co politycy – niezależnie od reprezentowanej opcji – musieli przyjąć do wiadomości. Jeśli z trudem odzyskane państwo miało przetrwać, to siłą rzeczy oprzeć musiało się na tej grupie, której mogło zaufać. Jakkolwiek stosunek do mniejszości był niewątpliwie jedną z kwestii najgoręcej w obrębie polskich elit dyskutowanych, to faktyczne różnice poglądów były o wiele mniejsze, niż wskazywałaby na to retoryka, odwołująca się do frazeologii bądź liberalnej, bądź nacjonalistycznej. Także ta część opinii, która programowo sprzeciwiała się dyskryminacji mniejszości, okazywała wielką ostrożność tam, gdzie w grę wchodziłyby poczynania bardziej ryzykowne. Widać to na przykład w polityce wojskowej (w szczególności w składzie korpusu oficerskiego) a także w obsadzie urzędów.

Polaryzacja narodowościowa stanowiła oczywiste niebezpieczeństwo dla państwa polskiego. Był to także problem, który – oceniany w dłuższej perspektywie czasowej – nie uprawniał do optymizmu w ocenie możliwej do przewidzenia przyszłości. II Rzeczypospolita co prawda upadła za sprawą skoordynowanego najazdu z zewnątrz, wszakże wewnętrzne napięcia narodowościowe zarówno przed 1939 rokiem, jak i potem przypominały o sobie, i to w sposób budzący grozę. Szukając przyczyn tej sytuacji, odnotowując w tym kontekście i skutki wojennych resentymentów, i błędów polityki narodowościowej kolejnych rządów, i uprzedzeń, ujawnianych w obrębie społeczności polskiej, i przykłady wspierania poczynań irredentystycznych z zewnątrz – trudno przejść do porządku dziennego nad procesami, które dokonały się wcześniej, pod zaborami. Inaczej mówiąc, trudno przecenić skutki utraconego XIX stulecia. Czesław Miłosz – nie tylko poeta, ale także postać angażująca się w życie polityczne, a dodatkowo bystry i wrażliwy obserwator społecznych nastrojów na Kresach, gdzie się uformował - wyraził się kiedyś, że gdyby nie katastrofa państwowości w XVIII stuleciu i utrata kluczowego XIX wieku, cały obszar Rzeczpospolitej zostałby zasymilowany do kultury polskiej. Jeśli nawet opinia ta grzeszyła przesadą, to przecież tkwiło w niej racjonalne jądro. Nie ma przecież powodu by sądzić, że granica etniczna przebiegałaby dokładnie tak samo, jak w realiach międzywojennych – nie zaś bardziej na wschodzie (choć oczywiście nie sposób spekulować na temat jej przebiegu). Zapewne też podobnie pojęcie ojczyzny ideologicznej w większym stopniu odnosiłoby się wówczas do obszaru wielokulturowego państwa, niż wspólnoty ludzi mówiących tym samym językiem. Separatyzm grup budujących tożsamość na przeciwstawianiu się wspólnemu dziedzictwu historycznemu zaznaczyłby się zapewne słabiej. W tym sensie skutki rozbiorów okazały się nieodwracalne. Ich najbardziej dotkliwym i najbardziej trwałym skutkiem były nie resentymenty po obcych urzędach, szkole, policji, ale właśnie napięcia oraz konflikty występujące na stykach narodowościowych.

W zestawieniu z liniami podziałów dzielących Polaków oraz nie-Polaków różne pozaborowe cechy i przywary, ujawniane w obrębie polskich elit, a widoczne i w szerszej skali - uznać można za mało ważne. Niewątpliwie jednak liczyły się jako realny fakt społeczny. Okazją dla ich ujawniania się były kampanie wyborcze, podczas których powtarzały się przypadki kierowanej przeciw „obcym” demagogii. Wagę uprzedzeń oraz ich trwałość potwierdzały także podejmowane w obrębie elit próby przeciwdziałania niebezpieczeństwom wynikającym z takiej sytuacji. Mam duże wątpliwości, czy bez uwzględnienia tego czynnika zrozumiały byłby w pełni zarówno przebieg przewrotu majowego, jak i późniejszego procesu „normalizacji”, jaki dokonał się po przewrocie.

Kwestia odrębna, to trafność stereotypowych wyobrażeń na temat cech kojarzonych z porozbiorowymi obciążeniami. Z powodów sygnalizowanych już na wstępie w wielu wypadkach nie sposób ustalić, co tkwiło w świecie rzeczywistym, co zaś było tylko wyrazem uprzedzeń. Odnotujmy zatem, co budzi najmniej wątpliwości. W warunkach niewielkiej ruchliwości społecznej nie powinno dziwić utrzymywanie się separatyzmów regionalnych – odmienne tradycje oraz nawyki mogły im jedynie sprzyjać. Podobne skutki pociągała za sobą bieda, a w konsekwencji szczupłość rynku pracy. W sytuacji, gdy każdy zabierający chleb „obcy” postrzegany bywa jako problem, nie sposób się dziwić przejawom dystansu wobec nich.

Problem odrębny, to związane z resentymentami pozaborowymi komplikacje związane z funkcjonowaniem systemu demokracji przedstawicielskiej. Jakkolwiek w obliczu napięć spowodowanych biedą, antagonizmami narodowościowymi, niską kulturą prawną, wreszcie trudnościami wyłonienia operatywnej władzy wykonawczej w warunkach rozdrobnienia partyjnego (przeniesionego do Sejmu za sprawą proporcjonalnej ordynacji wyborczej) przesadą byłoby nadmierne akcentowanie znaczenia akurat uwarunkowań historyczno-kulturowych - nie był to czynnik bez znaczenia. Poza wyjątkami, najwybitniejsi politycy w obrębie znacznej większości nurtów politycznych (wyłączywszy ludowców) wywodzili się z zaboru rosyjskiego i chociaż biorąc pod uwagę ich drogę życiową z pewnością trudno ich uznać za wytwór politycznej kultury państwa carów, równie trudno przeczyć, że głoszona przez nich do czasu (niewątpliwie szczerze) akceptacja dla instytucji demokracji liberalnej typu zachodniego miała w gruncie rzeczy charakter deklaratywny. Nie szła bowiem w parze ani z praktyczną, ani choćby tylko teoretyczną wiedzą na temat mechanizmów władzy w ustrojach tego typu.

Za przykład powstających tu napięć służyć tu mogą losy dwójki postaci o szczególnych zasługach i autorytecie: Romana Dmowskiego oraz Józefa Piłsudskiego. Obaj wywodzili się z zaboru rosyjskiego, formując jako przywódcy w toku działalności spiskowej, nie zaś parlamentarnej. Ich wyobrażenia o demokracji typu zachodniego układały się w dość abstrakcyjny w polskich realiach ideał: Dmowski marzył o systemie dwupartyjnym, Piłsudski o przebudowie psychiki, sprowadzającej się do swego rodzaju erupcji idealizmu. Zderzenie ideałów z życiem musiało rodzić frustracje i napięcia, a także rzutować na skuteczność działań. Pod względem obycia w parlamentarnych realiach historycznych przywódców obu wielkich rywalizujących obozów bili na głowę politycy z dawnej dzielnicy austriackiej. Spychani na margines, zachowali oni przecież wpływy wśród swoich wyznawców – w wytworzonej sytuacji raczej pogłębiające groźbę destabilizacji systemu, niż stabilizujące go – i to nawet w sytuacji, gdy nie atakowali jego założeń, ani nie kwestionowali reguł. Jak jednak wiadomo, nie zawsze tak było.

Pozaborowe resentymenty i nawyki oddziaływały także na zachowania politycznego elektoratu – co siłą rzeczy szczególnie widoczne było akurat ze stołecznej perspektywy. Jakkolwiek podminowana wewnętrznym fermentem monarchia Romanowów z pewnością nie była państwem stabilnym, to mozaika kłócących się o wszystko stronnictw w Sejmie mogła sprawiać na współczesnych jeszcze gorsze wrażenie. Porównania nie wypadały dobrze dla odrodzonego państwa, budząc obawy o jego przyszłość. Gorzka uwaga Gabriela Narutowicza na temat warszawskiej ulicy – z czytelną sugestią, że potrzebuje ona bata, by się uspokoić - stanowiła formę diagnozy zarówno istniejącej sytuacji, jak i charakteru kulturowego dziedzictwa. Była też ona odbiciem szerzej rozpowszechnionego, sygnalizowanego już poglądu. Czasem przecież elementy ugruntowanego w szerszej świadomości stereotypu nie układały się w jednoznaczny obraz. Za przykład posłużyć może kojarzone często z dziedzictwem rosyjskiego zaboru przekonanie o powszechności zachowań korupcyjnych. Jakkolwiek rzeczywista skala korupcji nie była w odrodzonym państwie duża, w potocznym przekonaniu rzecz przedstawiała się dokładnie odwrotnie. Skargi na wszechobecność korupcji śledzić można w pamiętnikach, przede wszystkim jednak w prasie, powtarzającej ten wątek do znudzenia. Mistrzowsko posłużyli się nim piłsudczycy, dążąc do zdyskredytowania politycznych przeciwników. Pytanie, czy w innej sytuacji, bez rzeszy ludzi przekonanych, że władza kradnie, bo kraść musi, ich argumenty brzmiałyby równie przekonująco, uznać można za retoryczne. A jednak, gdyby rzeczywiście ludzie byli przekonani o naturalności zachowań korupcyjnych, to przecież nie protestowaliby przeciw nim z taką żarliwością i siłą… Bywało zatem i tak, że obok pozaborowych obciążeń (czy tego, co za takowe uważano) z porównywalną, niekiedy nawet większą siłą oddziaływało pragnienie uwolnienia się od nich.

Problem odrębny, a ważny, związany jest z oceną uwarunkowań składających się na funkcjonowanie rodzimego wzorca ustroju autorytarnego. W międzywojennej publicystyce politycznej powtarzała się, obecna w enuncjacjach różnych środowisk, sugestia, że zamach majowy oddalił Polskę od cywilizacyjnych związków z Zachodem; zaadaptowanie zaś na polskim gruncie obyczajów orientalnych przyszło tym łatwiej, że na większości obszaru odrodzonego państwa grunt był kulturowo przygotowany. Jest oczywiste, że pogląd ten w swojej integralnej postaci jest nie do obronienia. Polski przewrót był tylko jednym z ogniw w długim łańcuchu antyparlamentarnych wystąpień, które w latach dwudziestych i trzydziestych przetoczyły się przez całą Europę - bynajmniej nie tylko wschodnią. Podobnie jak one, był wytworem swego czasu, ery masowych nurtów politycznych, agresywnego poszukiwania autorytetu, tęsknot za utraconą wraz z Wielką Wojną stabilizacją. Czy jednak czynnik – jeśli tak można się wyrazić – podatności kulturowej był zupełnie bez znaczenia? Mógł on przecież zwiększać albo zmniejszać presję ze strony politycznego elektoratu; rzutował także na odbiór społeczny poczynań grupy rządzącej, budząc większy lub mniejszy sprzeciw. Rozmiary oraz formy, a także skuteczność tego ostatniego były uzależnione od umiejętności żywiołowego organizowania się, odporności na propagandową sugestię, wreszcie nawyku reagowania w sytuacji rzeczywistego naruszenia prawa. Tego rodzaju przymioty, właściwe społeczeństwu obywatelskiemu generalnie uznać można za pewien ideał, z którym – jeśli zawierzyć gorzkim opiniom Christophera Lascha – nawet kraje o ugruntowanej kulturze demokratycznej mają problemy, i to niestety rosnące. Przyjąć wszakże można, że w warunkach systemu despotycznego (także autorytarnego i totalitarnego) prawdopodobieństwo ich wytworzenia się, a następnie kultywowania jeszcze bardziej maleje. Z takiego punktu widzenia realia zaboru rosyjskiego rzeczywiście może lepiej przygotowywały do funkcjonowania w warunkach autorytarnej dyktatury, niż miało to miejsce w przypadku pozostałych dzielnic. Uczyły konformizmu, unikania zbędnego ryzyka, potakiwania. Z obowiązku niejako kronikarskiego odnotujmy zatem elementy rządów pomajowych, postrzegane przez współczesnych jako „orientalne”. Przede wszystkim kult przywódcy – w tej materii autorami uszczypliwych komentarzy bywali także ludzie bliscy obozowi rządzącemu, bez względu na to, że zjawisko zaznaczało się szerzej, także na zachód od Polski. Mniej wątpliwości interpretacyjnych budzić może inny fenomen, odnotowywany przez współczesnych, przejawiający się nieraz w formach karykaturalnych. Chodzi o tendencję do tworzenia struktur fasadowych. Znany powszechnie przykład „sławojek” nie jest najbardziej charakterystyczny – większe wrażenie – gdy się pamięta o dalszym tragicznym biegu wydarzeń - wywołują opisy oraz analizy zawarte w znakomitej książce Włodzimierza Mędrzeckiego o sytuacji na Wołyniu w latach trzydziestych. Skojarzenia ze wsią potiomkinowską są uderzające... Ale z drugiej strony, oburzając się na przykłady stosowania systemu dodatkowego uposażania urzędników, a także korupcji, której rozmiary w stosunku do okresu przedmajowego wydatnie wzrosły, czy nie mylimy się sugerując kulturowo-historyczne tło podobnych zachowań – w sytuacji gdy sprzyjały im i inne czynniki? Czy w szczególności nie tłumaczyło ich wystarczająco po prostu poczucie bezkarności ludzi władzy, demoralizowanych brakiem społecznej kontroli?

 

Krzysztof Kawalec – Instytut Historyczny Uniwersytetu Wrocławskiego, opublikował m.in. Narodowa Demokracja wobec faszyzmu 1922-1939. Ze studiów nad dziejami myśli politycznej obozu narodowego (1989), Wizje ustroju państwa w polskiej myśli politycznej lat 1918-1939. Ze studiów nad dziejami polskiej myśli Politycznej (1995),  Roman Dmowski (1996), Spadkobiercy niepokornych. Dzieje polskiej myśli politycznej 1918-1939. Współautor wydanych przez OMP prac zbiorowych Antykomunizm po komunizmie (2000), Patriotyzm Polaków (2006) i Drogi do nowoczesności (2006).

 

Najnowsze artykuły