Wielmożny Panie Dobrodzieju[1]!
Skończył Sejm obrady swoje, z jaką korzyścią dla kraju i z jaką dla
siebie chwałą, pomijam. Pomiędzy projektami do praw, które Sejm pod rozstrząśnienie Izby poddał, był niewątpliwie najważniejszym
projekt do prawa, które miało rozwody, z obowiązującego nas, a skądinąd nigdy
dość szanownego kodeksu wykreślić. Projekt ten oprócz tych członków sejmu,
którzy z powołania lub z urzędu musieli za nim obstawać, ani jednego w Izbie
nie pozyskał, ile mi wiadomo, głosu. Taka jednomyślność w przedmiocie tyle
ważnym, w przedmiocie, który w całej Europie dzieli na dwa stronnictwa opinię
najpierwszych prawników i filozofów, jest istotnie zadziwiającą, a gdyby była
wpływem rzetelnej opinii w kraju, byłaby (mówię tu zapatrując się na rzecz z
mojego stanowiska) smutnym symptomatem stanu moralnego i umysłowego
społeczności naszej. Za późno może dzisiaj prawo rozbierać, o którym już
ostatecznie orzeczonym zostało, ale mówić wcześniej nie było podobna, raz dlatego,
że redakcja prawa znajomą nie była, komu zaś materie prawne obcymi nie są, ten
wie dobrze, iż w stanowieniu praw, forma jest niemal równie ważną jak istota;
po wtóre dlatego, że głos mój byłby zapewne dla Izby głosem wołającego na
puszczy. Przemawiać jednak w imieniu prawdy nigdy nie jest za późno: chociaż
chwilowo nie żyje w prawie, to byle tylko zaczęła żyć w sercach i sumieniu,
przebije wnet grube mgły, które jej widok i uznanie tłumią i zajmie ono
wzniosłe miejsce, które jej należy. Pamięta zapewne Pan Dobr.
rozpoczętą z nim przed kilku tygodniami o rozwodach rozmowę. Obowiązki rodzinne
nie pozwoliły mi powtórzyć miłej zawsze bytności w domu Pana Dobrodzieja i
gruntownie rozebrać przedmiotu, na który niezupełnie z jednej zapatrywaliśmy
się strony; czego nie skończyłem wówczas, pozwól, że dziś dopełnię i chciej
przeczytać cierpliwie, co następuje, nie powiem z dobrą wiarą, bo wiem, z jakim
usposobieniem do badania prawdy przystępujesz, ale z tą wybaczającą
łagodnością, która zawsze prawdziwej towarzyszy sile.
Że w Polsce więcej bywało i bywa rozwodów, jak w innych Europy krajach,
że nigdzie pod tym względem wyobrażenia tyle wykrzywione nie są, jest rzeczą
wiadomą, której nikt zapewne przeczyć nie będzie. Częstokroć badałem, jakim
sposobem stać się mogło, aby tak wielkie zło, tak mocno w narodzie naszym
wkorzenić się zdołało, jak mogło wcisnąć się w jego obyczaje i ujść tej
powszechnej ohydy, która je wszędzie ściga. Zło to w smutnej po ojcach naszych
odziedziczyliśmy spuściźnie. Pomieszanie dwóch różnych bardzo wyrażeń: nieważność małżeństwa i rozwód i za
jednoznaczne ich poczytanie, zmąciło wyobrażenie o akcie uznania nieważności
małżeństwa, który przez występne konsystorzy pobłażanie, zbyt często był
używanym: wzięto więc za jedną i tę samą rzecz rozwieść się, a uzyskać uznanie nieważności
małżeństwa, a gdy to ostatnie broniło razem od wyrzutów sumienia, od
cenzur kościelnych i od powszechnego zasłaniało oburzenia, naciągano je bez
skrupułu tym bardziej, że duchowne trybunały ułatwiały potrzebne do tego środki.
Należy jednak wiedzieć, że nadużycie to nie tak często się powtarzało jakby w
nas dziś wmówić chciano, w każdym razie wina stąd padała na ludzi, którzy prawo
stosowali, lecz prawo samo stało niewzruszone, zasada uznająca małżeństwo za
akt duchowny, prawodawstwem cywilnym szanowaną i uświęconą była, związek małżeński uważany był za
nierozwiązalny, prawo nie uprawniało występku.
Kodeks Napoleona przyjęty w kraju naszym nową tu zupełnie wprowadził
teorię. Kodeks Napoleona równie jak całe prawodawstwo francuskie, nie zaprzecza
porządku duchownego, ale go pomija, a urządza tylko porządek cywilny. W tym
znaczeniu powiedział Odillon Barrot:
la loi est athée. Nie rozbieram dzisiaj, czy to jest dobrze albo
źle, ustanawiam tylko istotę czynu, że tak jest a nie inaczej, że ten stan
rzeczy z kodeksem wszedł do naszego kraju, i że dzisiaj rozdział ten między
porządkiem duchownym i cywilnym istnieje. Okoliczność tę wyjaśniam, aby pytanie
na właściwym stanowisku osadzić i nie mieszać w dalszym rozbiorze zasad duchownych
i cywilnych, inny bowiem zupełnie porządek rozumowania obronie jednych, a inny
obronie drugich służy.
Odkładam przeto obecnie na stronę prawidła i dogmaty
rzymsko-katolickiego Kościoła w materii rozwodów. Biorę rzecz pod rozbiór
czysto rozumowy i pod sąd zdrowego rozsądku i zdrowego serca, zobaczmy co się
da w jego obronie powiedzieć, jakie dobro zaręcza społeczności, od jakiego
złego chroni, a ten rozbiór choć niezbyt z wysoka wzięty, dlatego właśnie, aby
był dla wszystkich dostępnym, przekona Pana Dobrodzieja, jak po prostocie Jego
serca i jasnym rzeczy pojęciu spodziewać się mogę, że rozwód wywołuje właśnie
nieszczęścia, którym ma być tamą, a tłumi w samym zarodzie te żywioły, które
życiu naszemu prawdziwą i jedyną wartość nadają. Powiedziano przede mną, że
rozwód jest rodzajem wielożeństwa (poligamii) albo raczej istotnym
wielożeństwem: gdy zamiast wielu żon naraz, bez liku je zmieniać dozwala,
trudno bowiem raz rozhukanej namiętności położyć tamę; ja zaś dodam, co może
dotąd uszło Pana Dobrodzieja baczności, że rozwód wzajemnie mężowi jak żonie,
nadając prawa, wprowadza wielość mężów (poliandrię). O przesadę i naciąganie
nie chciej mnie Pan Dobrodziej obwiniać, bo trudno w teorii prostszego
wyprowadzać wniosku, jeżeli jednego opuścić wolno męża, czemuż nie drugiego,
trzeciego, i tak dalej. Że zaś praktyka poza teorią nie pozostała, dowodzi stan
dawnego Rzymu. Przypominasz sobie zapewne Pan Dobrodziej, jak Juvenalis wystawia nam skwapliwość pań rzymskich w użyciu
nadanej im w tej mierze wolności: Sic fiunt octo mariti quinque
per autumnos.
Martialis zaś w
liście siódmym wyrzuca pewnej kobiecie, że w ciągu miesiąca dziesięciu obeszła
mężów. Po świadectwie poetów weźmy milsze zapewne dla Pana Dobrodzieja
świadectwo filozofów. Oto Seneka z oburzeniem powiada, jak współczesne kobiety
liczbą mężów nie konsulów lata liczą.
Non numero
Consulum, sed maritorum annos numerant.
Sądzę więc, że to twierdzenie moje, że rozwód poliandrię rodzi,
dostatecznie przywiedzionymi wsparte jest dowodami, i że nie potrzebuję szukać
ich w świadectwie nowszych czasów, by usprawiedliwić to zdanie szanownej
starożytności „że rozwód i cudzołóstwo równie obrzydłymi być winny”[2].
W rzeczy samej przyjąwszy za zasadę godziwość rozwodu, widzieliśmy, iż w
prostym logicznym następstwie zrodzić musi wielożeństwo, a następnie zerwać
węzeł rodzinnych związków, niszcząc zaś rodzinę, zniszczyć pierwsze jeżeli nie
jedyne zarzewia prawdziwego szczęścia. Wielkie znaczenie rodziny opiera się na
jej nierozwiązalności: usunąć ten warunek, cóż zostanie? Przypadkowe skupienie
osób, które dowolność złączyła a unudzenie rozdzielić może. Samo
przypuszczenie, że małżeństwo może być zerwanym, ogołoci ten związek z tego
wzajemnego zaufania, które cały jego urok stanowi. I w rzeczy samej, może się
zaufanie ostać między dwojgiem osób, które nie tylko na obce sobie, ale nawet
na nieprzyjaciół przemienić się mogą? Kto rozumie, co to jest zlanie się
zupełne przez małżeństwo dwóch dusz w jedno, kto doświadczył jak jest w tym
związku coś osobnego, zupełnie jedynego wśród całego stworzenia, ten na to
pytanie odpowie. Kto zaś tego nie rozumie, niechaj o małżeństwie mówić nie waży
się. Są tajemnice w życia państw i szczególnych ludzi, o których tylko tym
mówić wolno, co do nich przypuszczonymi zostali. Ale chodźmy dalej; czy mąż
przewidując możność opuszczenia żony, zdobędzie się na owo tkliwe, delikatne i
wybaczające przywiązanie, które do jej szczęścia jest koniecznie potrzebnym?
Czyż żona mocna opuścić męża, podda się koniecznej uległości i posłuszeństwu, a
gdy na koniec rozpusta lub niezgoda rozłączy rodziców, nieszczęśliwe dzieci
opuszczone przez tych, którzy należne im przywiązanie i opiekę niegodnym może
zaprzedali przedmiotom, sierotami wbrew naturze za życia rodziców zostaną.
Rozważmy tę okoliczność. Za co te nieszczęsne sieroty mają opłacać tak drogo
nierządy rodziców? Bo powtarzam, do opieki rodziców mają prawo, miłość im
przynależy, rodzice nie mają prawa z takowej dzieci wyzuwać, prawo natury tego
im broni, a jakaż ludzka ustawa od obowiązków prawa natury uwolnić jest zdolną?
Z wzajemnego obowiązania się rodziców wyrosło zobowiązanie się względem osób
trzecich, bez których pierwiastkowe rozwiązanym być nie może i toć to jest
właśnie szczególny w tym kontrakcie jemu tylko właściwy przymiot, dla którego z
innymi kontraktami porównywać, ani na jednej szali kłaść go nie można. Ale
nawet, ze stanowiska wyższej polityki, znajdujemy tu obronę dzieci: idzie tu
bowiem o ich wychowanie; a w
cywilizacji ludów wychowanie ważniejszym jest od oświecenia, gdyż samo tylko wychowanie zdolne jest ukształcić
serce i nadać obyczajom tę pewną łagodność, lepiej powiem towarzyskość, której
powszechny we wszystkich klasach udział cywilizację narodu stanowi. Ale nie tu
koniec i zważ Pan Dobrodziej człowieka na łonie rodziny wychowanego: władza
przedstawiła mu się w osobach rodziców, od pierwszego dzieciństwa nawykł ją
szanować, później kochać i czcić dobroczynną jej opiekę. Człowiek tak
przygotowany jest rękojmią dla porządku społecznego, i niewątpliwie jest interesem
społeczności i wszystkich ludzi prawych, aby liczba ich ciągle zwiększoną być
mogła.
Jeżeli zatem rozwód rozrywa rodzinę, niszcząc szczęście domowe, jeżeli
gwałci prawa dzieci, szkodzi cywilizacji i podkopuje zasady towarzyskiego
porządku, to nie mniej szkodliwym okaże się wpływ jego na moralność
poszczególnych osób.
Ktokolwiek nad naturą serca ludzkiego zastanowić się umiał, wie dobrze,
ile jest lekkim i niestałym. Upodobania jego wrażenia, a nareszcie żądze co
chwila nowej ulegają zmianie i miotane są po burzliwym namiętności morzu,
jeżeli ich ścisłe a surowe prawidła w pewnych granicach nie zawrą: popuść mu
wodzy w drażliwej małżeństwa materii, a wnet zniknie wzniosła ludzkości strona.
Spojrzyj Pan Dobrodziej na wschód. Dozwolono tam wielożeństwa, a człowiek jako
istota moralna już tam nie istnieje. Rozwód zaś złe podwaja, dając też samą
kobiecie wolność. A czymże jest kobieta? Oto na wschodzie prawo nie zdolne
zmienić jej serca, poddało ją w oburzającą lecz konieczną niewolę; otóż znowu
prawo rzymskie surową nad nią rozciąga opiekę; posłuchajmy co o niej mądra
starożytność twierdziła, posłuchajmy Platona, który żąda: „aby prawa ani na
chwilę kobiet nie traciły z oka, bo powiada, jeżeli ten przedmiot nie jest w
państwie dobrze urządzony, już one nie są połową rodu ludzkiego, ale o tyle
razy większą jego połową, o ile razy mniej cnoty od nas mają”.
Hipokrates zaś twierdzi: „że kobieta jest już w przyrodzenia swego
przewrotną: chuci jej winny być codziennie poskramiane, albo wystrzelą w różnym
kierunku jak gałęzie drzewa”. Jeżeli mąż nie jest przytomny, krewni jej ustrzec
nie potrafią, lecz potrzeba przyjaciela, którego gorliwości przywiązanie uśpić
nie potrafi. I tejże to istocie namiętnej w stosunku do swej słabości,
otworzymy rozwodem materialną zaporę, kiedy już stargała moralne więzy, które
na drodze powinności utrzymać ją były winne. Przez litość zostawmy jej chuciom
nieprzebyte szranki a oszczędzimy jej łez i zgryzot, które często lekkomyślność
późniejszemu przekazuje wiekowi. Między nastręczającym się tu jeszcze uwagami
jedna szczególniej na Pana Dobrodzieja baczenie
zasługuje. Mężczyzna nic przez małżeństwo nie traci, rozwód z tego względu nie
szkodzi mu materialnie. Kobieta traci urok dziewictwa i jedyną podporę.
Opuszczona sama sobie wydołać nie może, jestże tu słuszność, jestże równy
podział? Zwłaszcza jeżeli rozważymy, że kobieta młodość swą daleko wcześniej
traci i że mężczyzna może żądać rozwodu i wtedy właśnie go zażąda, kiedy w
samej będzie życia dobie, a żona bez nadziei zamęścia: i owóż więc ta żona, ta
matka dzieciom, stargawszy siły i lata na trudach i obowiązkach wspólnego
pożycia, wyparta, idzie u obcych drzwi szukać przytułku i opieki. Żądacie
rozwodu w imieniu ludzkości, bądźcie więc ludzkimi i nie narażajcie na szwank
szczęścia połowy rodu ludzkiego. A jeżeli byś mi Pan Dobrodziej zarzucił, że
podobne przypadki rzadko przytrafić się mogą, to będzie tylko dowodem, że
człowiek często wstrzyma się od zbrodni choć go do niej prawo upoważnia, ale
nie idzie zatem bynajmniej aby ją uprawniać miało: wreszcie idzie tu o zasadę,
a logiczny człowiek nie pyta czy onej skutki rozwiną się w tym lub owym czasie,
wśród takich lub innych wpływów, dość mu na tym, iż zgubne w sobie następności
zawiera. Zastanówmy się teraz, na jakiej zasadzie oprzeć rozwód rozsądnie
możemy lub co na jego obronę przytoczyć potrafimy. Czy Pan Dobrodziej powiesz,
że to jest kontrakt, kontrakt dwustronny
(Synalagmatyczny) a zatem ogólnym prawidłom podległy i rozwiązalny bądź za
wspólnym zezwoleniem, bądź gdy jedna ze stron warunków umowy nie dotrzymuje i
że na tej zasadzie Kodex ustanowił rozwód z wzajemnego zezwolenia i z przyczyny oznaczonej.
Zarzut ten ważny na pozór, zobaczymy czy rozbiór wytrzyma. Przypuściwszy, że
małżeństwo jest umową, to ta umowa nie samych stron kontraktujących się tyczy,
nie od nich tylko zależy. Dwaj małżonkowie zawierając małżeństwo czyliż się
sami tylko umową wiążą? Czy zobowiązanie ich nie jest również na rzecz mających
się spłodzić dzieci i nie odnosi się do ogólnego dobra całej społeczności? Czyż
starania około dzieci łożyć się mające, z dobrej jedynie pochodzą woli lub
wynikają z powinności? Na te pytania odpowiedziano już wyżej. Powinności
względem dzieci zachodzą, mają one prawo dopomnieć się o ich dopełnienie, jakże
więc bez nich dotknąć się można węzła, od którego nie tylko rodzinne ich
stosunki, ale i szczęście całego życia zależy. Próżną byłoby rzeczą powtarzać
tutaj co się powiedziało wyżej o powodach porządku publicznego i wyższej
dotyczących polityki, których interes z umową małżeńską tak ściśle jest
połączony.
Lecz może by kto powiedział, że dlatego właśnie przyczyny do rozwodu
prawem ograniczone, prawa trzecich zapewnione i zaręczone zostaną. Pytam więc
jakież mają być za ważne uznane do rozwodu przyczyny? Czy niezgodność
charakterów, wywołująca domowe gorszące wojny, albo cudzołóstwo, a tak aby
prostą do rozwiązłości otworzyć drogę?[3]
Czemu prędzej tę jak ową szukać przyczynę, wszystkie zarówno są dobre, bo raz
przyjąwszy zasadę, trzeba przyjąć jej skutki.
Mówią, że prawa trzecich zapewnione i prawem zaręczone zostaną. Miałeś
Pan Dobrodziej szczęście urodzić się i wychować wśród zgodnej, kochającej się i
szanownej rodziny: to szczęście cenić umiesz, otóż prawo przy wyrzeczeniu
rozwodu rodziców, może tylko w zamian wykonując opiekę nad dziećmi, otworzyć im
dom podrzutków.
Są jednak ludzie i ludzie rozumni, którzy nie chcąc pojąć, w jak ścisłym
zostaje związku nierozwiązalność małżeństwa z najważniejszą społeczeństwa
sprawą, przerażeni pozornymi onej niedogodnościami, widzą wynikające stąd
nieszczęścia i poświęcając ogół dla szczegółu, żądają rozwodu, aby zgorszenia i
zbrodni uchylić: do tych więc teraz, rozbierając trzy następne zarzuty, zwracam
mowę moją.
1) „Często niezgodność humorów
i charakterów pomiędzy małżonkami zatruć może ich pożycie. Cóż za nieszczęście
być po wszystkie lata życia skazanym na bezustanne znoszenie dzikich uniesień męża,
albo kłótliwości żony”.
Bez wątpienia smutna to niedola; lecz pierwej należało lepiej się z sobą
obrachować i lepszy wybór zrobić. Gdy każdy mocno przekonanym będzie, że w
dożywotnie śluby a nie w kilkoletnią wchodzi dzierżawę, baczniejszym się stanie
w wyborze, a raz połączony szczerzej szukać będzie zgody. Wreszcie chociażby
stąd miało wyniknąć nieszczęście kilku małżeństw, to nie na pojedyncze
przypadki, ale na sprawę ogółu uważać należy, tym bardziej, że nawet
przypuściwszy rozwód, jakaż rękojmia, że ci małżonkowie w następnym związku
trafniejsze zrobią wybory. Nie było i nie będzie małżeństwa na ziemi, w którym
by obok rzetelnej miłości i szacunku, chwile trudne, obopólne momentalne
unudzenie, nie zachmurzyło na czas domowego szczęścia. Wypływa to z natury
serca ludzkiego i odnosi się do porządku rzeczy, którego tu dotykać ani chcę
ani potrzebuję. Na uspokojenie serca w podobnych chwilach, najlepszym jest
środkiem ta nieprzełamana konieczność, która wyobraźni wszelką próżną odejmując
nadzieję, zwraca ją na drogę powinności i tam w przełamaniu własnej woli
prawdziwe, choć czasem trudne wskazuje szczęście. Wieleż mężów, wieleż żon na
tej drodze znalazło uspokojenie, ileż ich zaś dostawszy się poboczną rozwodu
furtką na wolność, gorzko opłakać musiało ułatwienie, które niebaczne podało im
prawo. Zapewne nie należy cnoty robić nadto trudną: ale robić ją nadto łatwą,
jest to odjąć jej cały urok i zasługę.
2) „Gdy zupełnie zniesiemy rozwody,
domowe pożycie napełni się zgorszeniem, które okropny wpływ mieć musi na
dzieci. Kłótnie a szczególniej rozwiązłość rodziców
szkodliwym staną się dla nich przykładem; nie lepiejże
uniknąć zgorszenia i dozwalając rozwodów zmniejszyć okazją do cudzołóstwa?”.
Nie zaiste. Cudzołóstwo będąc występkiem ulega karze prawa i ściąga na
siebie wzgardę publiczną: ale rozwód jest złem, które prawo uświęciło, racz Pan
Dobrodziej zważyć, że każde zło prawem uświęcone daleko niebezpieczniejszym się
staje od nadużycia, które jest tylko wyjątkiem, które prawo przestąpiło.
Przestąpienie bowiem prawa może być karanym, może być wstrzymanym, ukrywa się w
cieniu, błaga o litość i przebaczenie; stawszy się
prawem, podnosi zuchwale głowę i z cnotą się brata. A wreszcie łatwość rozwodu
nie powściągnie cudzołóstwa, jak tego mamy na Anglii przykłady, bo uczciwa
kobieta żądać go nie będzie, a rozwiozła czekać nań nie zechce, by namiętności
swej dogodzić.
3) „Gdy przez nierozwiązalność małżeństwa wszelką nadzieję zerwania
obmierzłych związków odejmiem, rozdrażniona
namiętność na każdą odważy się zbrodnię, choćby nawet i na zabójstwo. Spytajcie
się spowiedników, ile stąd morderstw wynikło”.
Ja zaś na to pytam, czy prawidło za dobre i za zbawienne uznane, ma być
zniesionym dlatego, że aby je obejść, jaki nędznik na zbrodnię się odważy. Odkądże dobrych dla złych ma prawo poświęcać, czyż prawo
tych ostatnich ma mieć tylko na względzie i czy tak rozumiejąc nie należałoby
np. znieść wszelkiej własności dlatego, by się nikt kradzieży nie dopuszczał.
Wielu uczonych dzisiaj nad tym przemyślać zdają się, jakby prawo do wszelkich
wymagań i zamarzeń człowieka zastosować mogli, inne
mam o powołaniu prawodawstwa wyobrażenie, do ich liczby nie należę i nigdy
należeć nie będę.
Przeszedłem więc wszystkie dowody, jakie tylko rozumiem za rozwodami
przytoczyć można, niech ktokolwiek położy rękę na sercu i powie szczerze, czy
jest choć jeden z nich, któryby nie miał początku w
chuciach serca ludzkiego, w jego właśnie najżywszych i najburzliwszych
namiętnościach. Dla namiętności to więc tak żarliwie wszelkiej mamy żądać swobody?
Na drodze to, na którą nas one powiodą, szczęście znaleźć można? Czy zapewni
nam szczęście prawo, które im wszelkie puszcza wodze? Racz Pan Dobrodziej na te
pytania odpowiedzieć, a następnie przypomnieć sobie, czym prawo co do samej
treści i końca być winno. Społeczność potrzebuje praw dla wsparcia i
utwierdzenia słabej natury człowieka, jakże więc jej zepsucie do opieki prawa
odwołać się może. Prawo nie powinno podżegać namiętności albo im pochlebiać,
ale wstrzymywać ich zapędy jak tama, która cofa rozhukane wody. Widzimy skutki
wielożeństwa na wschodzie; jeżeli w czasach patriarchalnych było dozwolonym i
nie miało tych co dziś następności, to jedynie z powodu ówczesnych prostych i
samorodnych obyczajów, jak równie z natury ówczesnego społeczeństwa składu.
Ówczesna społeczność z dzisiejszą zgoła porównać się nie dadzą. Nie znano
natenczas stanu, Państwa (Status), a rodzina składała społeczność pod
nieograniczoną naczelnika władzą. W takim stanie rzeczy, kędy poszczególna wola
mało rozwinięcia miała, wiele rzeczy dziś niebezpiecznych obojętnymi być mogły.
Lecz chrześcijaństwo rozlewając na wszystkie klasy i płci oboje owego
przemożnego ducha wolności, musiało koniecznie poddać człowieka w karby
surowszej i pewniejszej moralności. Zdrowo rozumując nie można twierdzić, iż ta
lub owa ustawa dlatego jest dobra, iż w innych czasach, dla innych ludzi i
wśród innych okoliczności szkodliwą nie była. W owych więc czasach, rozwód albo
raczej prawo odsunięcia żony (repudiatio), w
czym jednak wielka zachodzi różnica, było dozwolone i opierało się na jednej co
i wielożeństwo zasadzie, która odzierając kobietę z godności towarzyszki, robi
ją prostym zmysłowości narzędziem, a tym samym strąca niejako z godności
ludzkiej istoty. W takim uważaniu i sposobie zwierzęca namiętność przodkuje
uczuciom moralnym, ze stratą prawdziwego dla ludzkości szczęścia. Obaczmy
teraz, czym jest kobieta wedle prawdziwych w tym przedmiocie zasad.
Towarzyszka równa godnością, choć poddana w hierarchii mężczyźnie, jest
jego osłodą, podporą i pociechą, w burzliwej żywota tego wędrówce. Mężczyzna
nie zdaje mi się, jeżeli tak wyrazić się mogę, zupełnym sam przez siebie i
kobieta dopiero uzupełnić go może: serce rozwija się pod jej błogim wpływem jak
kwiat polny rozkwita pod słońca rannego promieniem: kto wypowie, czym jest dla
dziecięcia, dla młodzieńca, dla męża, kto wypowie ile natchnęła czynów wielkich
i pięknych, ile szczytnych poświęceń i szlachetnych przedsięwzięć wywołała:
któż natchnął Tankreda, Rafaela, Petrarkę i Dantego?
Zwróćmy się ku starożytnemu światu, zapewne świetny to jest widok Grecji albo
Rzymu, ale wpatrzywszy się w elementy ich społeczności, spostrzegamy pewien
niedostatek, który jak błąd architektoniczny w pięknej budowli razi oko nasze.
Oto kobieta nie zajmuje tam właściwego sobie miejsca i znać to zaraz w nie dość
rozwiniętym usposobieniu moralnym, które się w prawodawstwie, owym odbiciu
społeczności, jak i w literaturze, owym wyrazie pojedynczych osób, przebija. Doświadczeńsi albo raczej lepiej od starożytnych przez
objawienie nauczeni, zostawmy kobiecie naznaczone jej przez naturę miejsce, a
nie przecząc nadanej jej w posagu godności i swobody, nie idźmy dalej i nie
tykajmy prawideł, którymi ona słabość kobiety obwarować chciała.
Powiedział sławny za naszych czasów pisarz „iż ażeby sprawdzić zasadę
jaką, trzeba ją pierwej wywieźć w zakresie spekulacyjnego rozumowania, a
następnie szukać jej dowodów w historii”[4].
Nic słuszniejszego, bo historia jest niejako wszelkiej prawdy probierczym kamieniem.
Cóż więc zapytana zezna w obecnej sprawie?
Małżeństwo jest tak dalece węgielnym kamieniem każdej towarzyskiej
budowy, że epoka wzruszenia onego zapowiada zawsze początek rozkładu ciała
społecznego. Prawodawstwo Rzymskie nie stanowiło nierozwiązalności małżeństwa,
pięć jednak wieków, pięć najwspanialszych wieków upłynęło, nim się nań poważono
targnąć, a kiedy 523 lata od założenia Rzymu, Spurius
Karnilius Ruga oddalił pierwszy niepłodną żonę swoją,
publiczne sumienie, mszcząc się, obrazy obyczajów oraz zamachu na publiczną i
domową spokojność, napiętnowało hańbą imię jego i obrzydzeniu potomności
przekazało. Wydarzenie to musiało jednak ważnym odznaczyć się wpływem, kiedy
historia bez ubliżenia swej godności dochowała do dni naszych szczegóły, które
mu towarzyszyły. Za danym raz przykładem nie skąpiono dozwolonej prawem
swawoli, aż przyszło wreszcie do tej ostateczności, o której mówiłem, a którą
August poskromić usiłował dozwalając pewnych cywilnych i politycznych korzyści
tym, którzy najliczniejsze mieli potomstwo[5]. Nie potrzeba przypominać, iż
rozwiązłości towarzyszyło moralne upodlenie: próżno byś szukał wówczas owego
potężnego dawnych Rzymian ducha, lud wołał: panem et circenses
a ówcześni patrycjusze i panegiryści na równi co do moralnej wartości stoją z
gladiatorami wołającymi w cyrku z rodzajem entuzjazmu, za który godność
człowieka rumienić się musi: morituri te salutant.
Ale na cóż szukać obcych przykładów; dostarczy ich nam pod dostatkiem
kraj własny. Czy wiesz Pan Dobrodziej, które lata, po ścisłym obrachowaniu
metryk, najwięcej rozwodów przedstawiają? Oto te właśnie, w których najwięcej o
krew bratnią i byt polityczny targów dobito, to jest rok 1775 i 1795. Nie każdy
kraj zapewne, w którym dozwolony jest rozwód, wszystkie przywiedzione skutki
przedstawia, jest to dowodem skądinąd znajomej prawdy, że częstokroć obyczaje
lepsze są niżeli prawa, lecz wtedy biada prawodawcy.
Wśród jakich okoliczności i jakich wpływów kodeks Napoleona rozwody w
poczet praw zapisał wiadomo, ale wiadomo równie, że choć Francja wynurzała się zaledwo z rozprzężenia socjalnego, jakie rewolucja
zdziałała, to jednak obyczaje narodowe tyle były tej nowości przeciwne, iż mało
z niej korzystano, w kilkanaście lat później naród przez izby reprezentowany
artykuł o rozwodach sam z księgi praw wydarł i nikt się nie odważył dotąd nawet
wnioskować onych przywrócenia.
Anglia, kraj protestancki, dozwala rozwodów, ale do ich rozpoznania
wyznaczyła izbę parów, najwyższy trybunał polityczny i cywilny. Snać znała ważność polityczną małżeństwa, kiedy najwyższej
prawodawczej władzy straż nad nim powierzyła.
W Prusach obecnie usiłuje rząd oświecony ograniczyć i utrudnić rozwody w
zatrważającej powiększające się liczbie. A przed laty czterema domagali się
protestanci bawarscy wymownymi głosy w izbach, ścieśnienia prawem rozwiązłości,
której ich kościół wrota otworzywszy, dziś niezdolny jest uhamować, a która
grozi spustoszeniem, jak się wyrażali, serca i duszy. Dlatego tutaj przykłady
te pokrótce przywodzę, aby uspokoić trwożliwe umysły, które nie zważając, co
się na świecie dzieje, obawiają się, aby kroku wstecz nie zrobić i nie popaść w
opinię, że wolne miasto Kraków nie dotrzymuje w cywilizacji równego z Europą
kroku. Nie potrzebuję Pana Dobrodzieja zapewniać, iż go w tym gronie nie
mieszczę, znam dobrze samodzielność jego umysłu i charakteru, ale przyznasz, że
tę słabość u nas często napotkać można. Właśnie cała Europa skołatana długą
burzą szuka spoczynku pod opieką tychże samych zasad, których pogardę tak drogo
opłaciła, a nawet dotąd opłaca. Łatwo było społeczność z jej biegunów wysadzić,
trzeba czasu długiego, aby ją do należytego i porządnego przyprowadzić ruchu.
Już wielkie wody płyną właściwym korytem swoim, ale tu i owdzie przerywa nurt
brzegi, kto nie utonął, rad próbuje, jak to się po szumnej tej żegluje rzece,
bo ruch gwałtowny ma niezrozumiany dla człowieka urok. Inaczej być nie może, po
wstrząśnieniu jakiego próżno by szukać w dziejach drugiego przykładu. W ogóle
jednak wyjaśnia się w tych warstwach społecznych, które przodkują ludzkości i
chociaż optymistą nie jestem i złotego dla prawdy tak prędko nie oczekuję
wieku, widzę jednak wschodzącą jego jutrzenkę Oriens
ex alto. Skończę pożyczonym u Pana Dobrodzieja
pięknem wyrażeniem: „Co daj Boże”.
Pisałem w Balicach 21 lipca 1844.
P. P.
[1]
Przypisek do listu do Józefa Kremera.
W 1843 r. na ostatnim Sejmie Wolnego miasta Krakowa, przyszedł pod
obrady projekt dopuszczający w pewnych wypadkach rozwody, popierany głównie
przez zdolnego, ale chwiejnych zasad posła Meciszewskiego. Zacny Józef Kremer,
wówczas jeszcze pod wpływem doktryny Hegla zostający i jak wielu u nas ludzi, w
prawdach wiary nie wykształcony, prowadził w tej materii ożywione z Pawłem
Popielem, dawnym kolegą szkolnym, dyskusje. Z tego powodu do niego, odniósł się
tenże w broszurze, która mu, jak zwykle, potrzeba chwili i gorliwość w obronie
prawdy natchnęła.
Datowana z Balic, gdzie Paweł Popiel wówczas często u matki żony
Anastazji hr. Sołtykowej przebywał.
[2]
Valler. Max. 1. II. c. IX.
[3]
Zdarza się w Anglii, iż kobieta dla otrzymania rozwodu popełnia cudzołóstwo.
Zdarzyła się w czasie bytności mojej w tym kraju rzecz niesłychana. Żona
przyszła wyznać sama przed sądem cudzołóstwo z oburzającą szczerością, dla
pozbycia się męża swojego.
[4]
Cousin, kurs z r. 1828.
[5]
Lex Julia et Papia Popea.