Artykuł
O wyborach

 

„Przegląd Polski”, wrzesień 1876

 

Kochany Panie Stanisławie!

 

Pisałem raz do Ciebie w sprawie publicznej, także w chwili wyborów, i zdawało mi się, że i ważne podniosłem pytania, i właściwie je przedstawiłem. Nie zwróciły jednak czyjejkolwiek bądź, ani nawet twojej uwagi. Kiedy na dniu wczorajszym zażądałeś, abym dał do „Przeglądu” moje o przyszłych wyborach zdanie, nie umiałem zdać sobie sprawy, czemu by dziś miało nabyć wartości. Tłumaczenie po części w artykule Stanisława Tarnowskiego. Niezrównany ten artykuł, pomijam czy w pierwszej części zupełnie polityczny, albo nie, pełen, nie mówiąc już o talencie pisarskim, trafności, podniosłości, i jak zawsze, dobrej wiary i odwagi, szczególne na mnie zrobił wrażenie. Tarnowski przyznaje, że byliście pobici wszędzie i zawsze. Kto był pobity? Wy, może: zasady, w imieniu których mówiliście, bynajmniej. „Przegląd” stanął jako organ kilku ludzi dobrej woli, którzy poświęceniem i odwagą chcieli popełnione w najlepszej wierze odpłacić błędy: „Przegląd” bronił zdrowych zasad, choć sam zwolna do nich przychodził, ale bronił, jako organ jakiegoś koła, czy kółka, zacnego, ale wyłącznego, które rozumiało, że dlatego, iż miało talenty, środki i dobrą wolę, potrafi opinią krajową poprowadzić, owładnąć i uzdrowić. To się nie powiodło, i w tym byliście pobici; jak będzie zawsze z każdym, co z indywidualnym wystąpi programem, co na indywidualną, choćby największą rachuje siłę, co powiada: ja, albo my.

Może chcieliście iść sami, nie znając mimo genialnej trafności niektórych warunków działania na opinią i społeczeństwo. Warunki te, tylko są dwojakiego rodzaju: można posługiwać się namiętnościami, albo zasadą. Każda społeczność, choćby i nie wiem jak upadła, ma ludzi zasad; tych zszeregować, na tych się oprzeć, a tak pozyskać szerszą podstawę, tego „Przegląd” dla swej wyłączności nie potrafił, bo trochę jak Sowietnik na balu u senatora, chciał sobie tańczyć sam, i dlatego zachwiał się: ale jeżeli prawda, że był pobity, to zasady, do których przychodził, które wyznawał, pobite nie zostały; tryumfują, bo wszystko co na nich nie oparte, obraca się w nieszczęście albo śmieszność, bo co tylko zasady te wyznaje, w chwili niebezpieczeństwa stanęło obok „Przeglądu”, nie pytając, czy taką koleżeńską wysługę wywołał swoim postępowaniem, albo nie. Oto skutki zasad, które przeszły w krew i kości. Takie doświadczenie, jak już posłużyło, tak posłuży „Przeglądowi”, i słusznie robi, że dalej wychodzić będzie, bo wielką byłoby szkodą, gdyby w tak pięknym ustał przedsięwzięciu. Oczywista rzecz, że rozmaitość pisarzy, choć mniej uzdolnionych, niesłychanie potrzebna, bo monotonnym stać się może rodzaj, choćby największego pisarza. Dlatego czynię twemu żądaniu zadość, o wyborach myśli moje podam, nie wchodząc, że już może były równie dobrze lub lepiej na innym miejscu, lub przez innych wypowiedziane.

Społeczeństwo dzieli się obecnie na dwa obozy; rozdział ten coraz głębszy, przepaść pomiędzy nimi coraz straszniejsza. Stoją obok siebie w stosunkach materialnych; pod względem moralnym nie mają nic wspólnego, dlatego nawet zrozumieć się nie mogą. Tam gdzie nie ma zrozumienia, tam nie ma wyrozumienia, tam tylko może być walka. I widzimy to w grubej przewadze brutalnej siły rządowej, w majoryzowaniu parlamentarnym, bez względu na prawo i głoszone tolerancji zasady, w walce na ulicy karabinem, albo petreolem. Powszechność olśniona cudami przemysłu i postępem bogactwa nie zważa, że poziom cywilizacji obniża się; że grubieją uczucia, co też się objawia w literaturze, w dziennikarstwie, w sztuce, w poczuciu honoru. Pokolenia żyjące rzadko czują ten upadek, w każdej epoce spostrzegają go tylko umysły wyższe. Kiedy budowano Colosseum albo łaźnie Karakalli, Rzymianie nie domyślali się, że są w strasznym upadku i że barbarzyństwo za progiem. Bardzo podobnie i z nami: w walce odwiecznej duchowości z materializmem, ostatni obecnie pozornie górą, tryumfuje: to w absolutyzmie państwa, to we wszechwładztwie ludu, nie uznaje żadnego prawa, żadnej wolności sumienia – absorbując wszystko, nawet nie jak bywało na korzyść innego wyznania, ale na korzyść Molocha państwa i negacji ducha. To tłumaczy, czemu w tej a nie w innej epoce, kościół ogłosił dogmat nieomylności; obok najstraszniejszej negacji, należało postawić najwyższą, duchową afirmację, i kiedy ziemska władza, absolutnie i ostatecznie, w imieniu państwa o prawie i prawdzie orzekanie arroguje, Bóg wskazuje źródło nieomylne, z którego płyną oboje, równoważy moralnie materialną przewagę, wskazuje ludzkości, skąd może czerpać i siłę i światło, aby się tej nawałnicy oprzeć, a nie popaść w najstraszniejszą niewolę, niewolę ducha. Kiedy postawiono na soborze watykańskim kwestię nieomylności, nie byłem za nią, bo zdawała mi się niezgodną z tradycją, a mogąca dzielić wiernych. Że po orzeczeniu bezwzględnie poddałem mój umysł, zapewniać nie potrzebuję. Ale dziś dopiero, po walce komuny paryskiej, i wobec Kulturkampfu, rozumiem nawet po ludzku potrzebę orzeczenia dogmatu, który do tyla wzmocnił władzę duchową i połączył w jedno usiłowania wiernych, że śmiało i zwycięsko mogli stawić czoło prześladowaniu tak niebezpiecznemu, jakiego Kościół od czasu Juliusza Apostaty nie doświadczył.

Co ten wywód abstrakcyjny ma wspólnego z wyborami? Zobaczy, kto będzie miał cierpliwość uważnie czytać.

To, co się powiedziało wyżej o rozdarciu społecznym, to u nas zastosowania nie ma; prawodawstwo państwowe, o ile może, usiłuje rozdarcie to wprowadzić, ale Opatrzność, może jako kompensatę strasznych cierpień, zachowała nas od tego nieszczęścia. W Polsce mało kto śmie przyznać, że jest bezwyznaniowym; rad nie rad, każdy publicznie uznaje się katolikiem, przez wzgląd na rdzeń ludu, który niezachwiany stoi we wierze, przez wzgląd na tradycję narodową, wreszcie dlatego, że istotnie, oprócz ludzi nielicznych z tajnymi towarzystwami i żydostwem bezwyznaniowym związanych, są niedouczeni, są obojętni, ale licznych nieprzyjaciół kościoła nie ma: niepociągnięta więc przez środek naszej społeczności linia graniczna pomiędzy świadomym fałszem, a gorliwym wyznastwem. Stąd nie mogła się wytworzyć u nas różnica stronnictw na tym gruncie, na którym rozwinęła się we Francji, Niemczech, Włoszech itd. – a to tym bardziej, że obok groźby obczyzny, a zdrady nie ruskiego żywiołu, ale tych, co samozwańczo mienią się jego obrońcami, hasło jedności narodowej łączy nas, mimo różnic, które by nas dzieliły w normalnym położeniu. Wszystkie stronnictwa, o ile istnieją, łączą się co do doktryn, zawsze z wyjątkiem nielicznych z tajnymi towarzystwami złączonych, na gruncie polskim, i obok uczciwości i zdolności rękojmia polskości wystarczała dotąd jako hasło przy wyborach. Czy tak ma być nadal? Odpowiem z zupełną otwartością. A to tym śmielej, że „Przegląd” nie potrzebuje wcale brać odpowiedzialności za moje zdanie, które własnym podpisuję nazwiskiem.

W położeniu zależnym jak nasze, absolutne prawidła działania postawić się nie dadzą; względy na stosunki wielkie tu mają znaczenie. Inne jest położenie w Wielkopolsce, inne u nas. W naszej prowincji w wyborach zwłaszcza do sejmu, uważać potrzeba, aby nic się nie wcisnęło, co by nie było zgodne z narodową tradycją, z narodowym poczuciem i z wiarą narodu, a to gdyby nawet nie z głębokiego przekonania, to z potrzeby uszanowania ludowego instynktu. Po latach 25-ciu łudzić się nie należy – rozdział z ludem istnieje; na posłów włościańskich więcej, uważałem, mają wpływu świętojurcy aniżeli stronnictwo narodowe: na gruncie wspólnym, które wskazuję, połączyć się możemy. Prawodawstwo bezwyznaniowe jest ludowi wstrętne, niech znajdzie się w sejmie większość zawsze gotowa je potępić. Szkoły bezwyznaniowej lud nie pojmuje, niechaj przekonanie sejmu co do tego okaże się jasne i niewątpliwe. To będzie dopiero uszanowaniem opinii; boć w końcu jak o interes, tak idzie o opinią przeważnej większości, i sejm nie ma prawa większości tej pracującej, płacącej, posiadającej własność, narzucać kierunku, na który się zżyma, któremu nie ufa. W imię czego? W imię opinii: czyjej? Kilku dziennikarzy i tak zwanej inteligencji. Ja dziennikarstwa nie lekceważę, sam byłem, i długo, dziennikarzem; wiem, że dziennikarz sumienny i świadomy, przemawiający z tych wysokich rostrów, to hetman, to wódz opinii; wiem, że może mieć odmienne od moich zasady i cele, i to mu wolno; ale mu nie wolno używać podłych i kłamliwych środków, grać na swawolnych namiętnościach, obniżać moralnego poziomu i poczucia społeczeństwa. Jak Sofiści Ateńscy zatruli opinię, a zamordowali ojczyznę, tak niejeden naród ginie przez dziennikarstwo, i dlatego dozwalając mu dyskusji, nie przyznamy prawa do kierunku; krzyków dziennikarskich za opinię nie weźmiemy, a choćby owładnęły powierzchnią, pójdziemy do rdzenia narodu, i powiemy z wieszczem: „Plwajmy na tę skorupę, a stąpmy do głębi!” A w tej głębi co? U ludu wiara prosta i szczera, mimo pewnych, dobrze nam znanych usiłowań; w obywatelstwie taż sama nie zginęła tradycja, chociaż powierzchowna literatura i sfałszowany polityczny język wiele nagromadziły błędów. W każdej stanowczej chwili uznanie prawdy wydobędzie się instynktowo. Nie chcę powtarzać śmiesznego inteligencji miana, ale pomiędzy uczonymi naszymi tak być musi jak na całym świecie. Naród nasz do europejskiego ruchu umysłowego należy, dzieli jego zalety, błędy i uprzedzenia. Ale pomiędzy uczonymi naszymi, i jakimi uczonymi, dość wspomnieć Helcla, Kremera, Gołuchowskiego, Dzieduszyckiego, co chwila napotkać człowieka wiary, co nie zerwał z powagą kościoła, a w każdym razie z porządkiem duchownym. W takim położeniu, wyżsi i szczęśliwsi od innych narodów, nic chcąc tracić tego przywileju, utrzymujmy go tam, skąd ostatecznie płynie i kierunek i najwyższa powaga w sejmie. Sejm nic nie może, powtarzają do przesytu; ale sejm ostatecznie daje najwyższą sankcję opinii; i choćby ani jedno prawo przezeń wotowane nie zyskało zatwierdzenia monarchy, niemniej, co dla nas najważniejsze, wywrze wpływ zbawienny na wewnątrz, przez powagę i kierunek dany opinii. I dlatego potrzeba tam posłać ludzi poważnych.

Już na innym powiedziałem, nieco pobieżnie, miejscu, że do sejmu nie potrzeba wielu posłów wymownych, lub nadzwyczaj zdolnych. Powtarzam: sejm potrzebuje ludzi z rozsądkiem, charakterem i znajomością krajowych stosunków; kilkunastu mówców do prowadzenia dyskusji wystarczy, nawał mów, zbyt częste zabieranie głosu, utrudnia obrady, a zaprawdę nie przyczynia się do jasnej redakcji praw, która być powinna jednolitą. Ale nie w sejmie dopiero powinni się gotować do swego powołania. Już opinia krajowa, już głos wyborców, już znajomość potrzeb naszego społeczeństwa, powinno im wskazać, do czego rękę przyłożyć. Indywidualne projekty i wnioski, dowolnie pomyślane, a poparte mową jakby na popis, tylko drogi czas sejmu zabierają; przed sesją powinni posłowie, po wspólnym porozumieniu te projekty do rozpraw podać i poprzeć, które w danej chwili są najpotrzebniejsze. Gdyby sejm nadchodzący uchwycił silnie kwestię wychowania i organizacji politycznej kraju, już by się niesłuchanie zasłużył. Sprawę wychowania mamy poniekąd w ręku, ale ponieważ późne owoce przynosi, zawczasu należy o nich pomyśleć. Zmiana w organizacji politycznej kraju nie zależy wyłącznie od sejmu, ale przez poważną dyskusję może ją przygotować, i podnieść do takiej wysokości, że uwzględnioną będzie i przez Radę Państwa i przez inne koronne kraje. Organizacja gminy i władz politycznych na zdrowych, naturalnych oparta zasadach i na żywiołach składowych naszej społeczności, musi uderzyć każdego publicystę i prawdziwego człowieka stanu, który zrozumie od razu, że tu nie idzie o urzeczywistnienie przewidzianej teorii, ale o uporządkowanie żywotnych sił, w społeczeństwie; zdaje mi się, że wskazanie tego kierunku posłom, że wybory odbyte pod tym sztandarem, zapewniłyby płodność przyszłej sejmowej sesji, a nim przyjdzie do porządku w instytucjach, wpłynęłyby na porządek moralny rozmaitych warstw naszej społeczności. Zastanawiam się nad tym przedmiotem, równie jak nad kwestią szkolną, bo o rozbiorze kwestii politycznych nie starczyłoby mówić, tylko o kierunku duchowym; społeczność ludzka złożona jest z rozmaitych żywiołów, jedne tak ważne jak i drugie; jedne są niemal warunkiem drugich. Et haec facienda et illa non omittenda.

Spotykam się co chwila z zarzutem, że Galicja nie ma ludzi politycznych, a Królestwo liczyło ich na dziesiątki. Przyczyna bardzo prosta. Galicją lat osiemdziesiąt rządziła biurokracja, królestwo miało tradycje dziesięcioletnie Księstwa Warszawskiego i czterdziestoletnie kongresowych rządów, wyrobili się więc ludzie. Ale poczekajmy trochę, a Galicja, jak już ma kilku dzielnych administratorów, kilku zdolnych posłów, tak będzie miała ludzi politycznych zastęp, jeżeli ich dziennikarstwo nie zabije; a Królestwo, boję się, popadnie w niemoc i obłęd, jak się to już pokazuje na pozytywno-kosmopolitycznym kierunku najnowszych publikacji warszawskich. Zależeć to będzie głównie od wyborców. Ludzi nie braknie, byle nie szukać geniuszów, karierowiczów, i języczliwych sofistów, ale brać ludzi z charakterem, sumieniem i rozsądkiem. Pomiędzy mówcami, to jedni są już wskazani, innych wybrać z młodszego pokolenia, nazwisk nie podnoszę: exempla odiosa. Ale pytam, czy każdy parlament nie mógłby pozazdrościć takiego znawcy stosunków krajowych jak Kraiński, takiego mówcy logicznego i pracowitego jak Krzeczunowicz; pomijam innych. Takie powagi uszanować wyborem, pominąć inne, które tak wrobiły się w dawne stosunki, że potrzeb obecnej chwili zrozumieć nie mogą. Po piętnastu latach, po zmianach konstytucyjnych, obok bezwzględnego zaufania i poświęcenia dla osoby i domu panującego, a obawy, jaką słusznie budzi centralistyczno-germanizacyjny kierunek ministerstwa, potrzeba ludzi którzy by te momenty trafnie ocenić, i postępowanie swe do nich zastosować potrafili. Komitety wyborcze, wyznaczone przez koło sejmowe, były mi zawsze przeciwne; ten rodzaj kooptacji, ta nagłość czasem błędnych zapatrywań, to compelle intrare, które się tak łatwo przedzierzga w despotyzm, pod sankcją narodową, sprawia, że wolałbym aby inicjatywa komitetu wychodziła od wyborców jak od sejmu, wolałbym, aby ich kilka powstało. Za wyborem komitetów w kole nie wotowałem, czytając uchwały delegatów zapadłe na zjeździe dnia 8 i 9 p. m. we Lwowie przekonywam się , że z mego stanowiska miałem słuszność.

Jeżeli komitet centralny wedle § 3go układa listę potrzebnych, wyklucza tych, których uważa za szkodliwych, rozstrzyga, kiedy kilku kandydatów zgłasza się do mandatu – to już nie kraj wybiera, ale komitet centralny. Jak zwykle, będzie to pod grozą zdrady sprawy narodowej, Targowicy, itd. W ten sposób można udaremnić, albo odstraszyć zacniejsze kandydatury, nie zawsze rade puszczać się w zawody z zorganizowanym pod firmą sejmową stronnictwem, i tego rad jestem komitetowi, aby siły, objawiające się w kraju, równoważył, ale nie, aby nimi kierował; bo nie wiem, czy to kierownictwo uchwycić potrafią właśnie takie ręce, którym bym zaufał. Rozumiem, że komitet krakowski ograniczy się do takiego jak wskazałem działania, rozumiem nawet, że zostawi zupełną wolność zawiązywania innych komitetów, gdzie by do tego były wola i siły, nie obkładając ich dlatego ostracyzmem; boć kraj wybierając sejm nie pozbył się raz na zawsze, wedle teorii Hobessa swej władzy, na pasku wodzić się nie da, i mogą być miejscowości, które właśnie w innym kierunku szukać będą posła, jak ten, który sobie komitet wytknął. Mogą być miejscowości, mogą być koła, i będą stanowczo, gdzie bezwyznaniowość sama wyłączy kandydata z zaufania wyborców; będą takie, w których wierność dla wiary ojców będzie warunkiem wyboru, a to dlatego, że kierunek pewnego dziennikarstwa, dawniej w kraju nieznany, wywołuje konieczność bezwzględnej afirmacji prawd, które przypuszczano, albo jako ogólnie uznane, albo przeciwko którym nikt nie śmiał głosu podnieść. Bylibyśmy też nie podnosili tej sprawy, gdyby zachowano w niej przyzwoitość. Ale teraz kiedy to, co się dzieje w Niemczech i w Rosji, nie otwarło oczu ani naszej publicystyce, ani poznańskiej, musimy myśleć, nie o sobie, ale o najdroższych skarbach bezpośrednio sumienia, a pośrednio narodowości. My potrzebujemy posłów, co wiarą połączeni z milionami naszego ludu, co obok tego, i dlatego kochają po Bogu nad wszystko ojczyznę, co znają jej przeszłość, co wierzą w jej przyszłość, i nie myślą rozpłynąć się w ludzkości, albo utonąć w słowiańszczyźnie, bo wiedzą, że Deus fecit sanabiles nationes terrae.

Ruszcza, 22 sierpnia.

 

Najnowsze artykuły