(1852)
W jednym z listów do Jana Koźmiana, pisanym w samym końcu r.
1852, lub w samym początku 1853, zapytuje go Klaczko: „Czytałeś w Bibliotece
Warszawskiej mój artykuł o Dantem?”[1]
Artykuł ten, pt.: Dante Alighieri wyszedł w Bibliotece Warszawskiej,
w zeszycie z grudnia 1852 r., na str. 385—421, a choć był tylko
początkiem, dwoma pierwszymi rozdziałami obszerniejszego studium, to jednak
nie miał dalszego ciągu, którego pozwalał się spodziewać w następnych
zeszytach. Prawdopodobnie ten dalszy ciąg nie był nigdy napisany, bo w
przeciwnym razie, zważywszy świetny początek, z pewnością spotkałby się z
aplauzem komitetu redakcyjnego Biblioteki.
Początek ten, niepospolity pod każdym względem, był
następujący:
I.
Epoka Dantego.
Rok 1300 był rokiem odpustnym dla całego chrześcijaństwa.
Papież Bonifacy VIII ogłosił wówczas pierwszy wielki jubileusz w Rzymie, i
całe chrześcijaństwo usłuchało wezwania. Zupełne odpuszczenie grzechów
zapowiedziane było każdemu pobożnemu pielgrzymowi, który po spowiedzi i ze
szczerą skruchą zwiedzać będzie przez dni trzydzieści kościoły św. Piotra i
św. Pawła. W przeciągu całego roku był nieustanny ze wszystkich krańców ziemi
przypływ i odpływ pobożnych pielgrzymów w stolicy apostolskiej, a liczba ich
wynosiła do 200.000. Ani domy, ani kościoły nie wystarczały dla schronienia
przybyszów; wielka ich część zaległa ulice i publiczne place, i szukała mieszkania
pod namiotami świeżo i naprędce rozłożonymi, lub pod tym namiotem, który
Bóg od wieków nad ludźmi roztoczył: pod niebem, pięknem niebem rzymskim.
Uroczystość i wspaniałość tego święta, według świadectwa naocznego widza, była
nad wszelkie opisy. W tym zgiełku tylu narodów (turba
gentium), tylu języków, w tej stolicy tak
przepełnionej ludnością, że nieraz żywności zabrakło i głód w groźnej stawał
postaci, nie było sporu, nie słyszano o żadnej kłótni: pokój boży rozlany był
na wszystkich. Wszystkie świątynie Pańskie były pełne śpiewów i kadzideł.
A najwyższy wieszcz chrześcijaństwa, gdy wybiegłszy myślą za świata
krawędzie, stanął w duchu przed Matki Boskiej obliczem, porównywał swoje
uczucie nadludzkiego podziwu i nadziemskiego uwielbienia w owej chwili, z
uczuciem, które w pielgrzymie z dalekich stron przybyłym „w przychodniu może z
Kroacji” obudzała twarz Chrystusa Pana na chustce
świętej Weroniki, którą właśnie przez ciąg jubileuszu w Rzymie pokazywano
pobożnym![2]
W tłumie tych pielgrzymów było dwóch ludzi, którzy mieli
uświetnić wspólną swą ojczyznę, Florencję, najwyższą chwałą poezji i historii:
Dante Alighieri i Giovanni Villani. Przyczyny, przemawiające za pobytem
wieszcza Boskiej Komedii podczas jubileuszu w Rzymie, poznamy
później; Villani świadczy to sam o sobie, i jego właśnie słowa służyły tu w części
do opisu owego roku. Później też poznamy, jaki zaród w wielkim jubileuszu
leżał dla Boskiej Komedii; poznamy, że owa wspaniała uroczystość całego
chrześcijaństwa objawiła florenckiemu wieszczowi prawdziwą formę do
nieśmiertelnego jego dzieła. O bezpośrednim zaś wpływie jubileuszu na
powstanie sławnej historii florenckiej świadczy znowu sam Villani:
„Znajdując się, powiada on[3], podczas tej błogiej pielgrzymki w
świętej stolicy; widząc wielkie i starożytne pamiątki, które w sobie zamyka, i
czytając wielkich jej dziejopisarzów... pożyczyłem od nich formy i stylu,
aczkolwiek niegodny ich uczeń. Widząc wszakże, że Florencja, ojczyzna moja i
córka Rzymu, jest w ciągłym wzroście, gdy tymczasem Rzym ma się ku upadkowi,
umyśliłem zebrać wszystko to, co się tyczy dziejów i początków mego miasta i,
o ile będzie w moich siłach, dać obraz przeszłych, obecnych i przyszłych
wypadków”.
Jedno słowo uderza i zadziwia w tym ustępie Villaniego, tak
pełnym prostoty i trzeźwości, słowo: upadek Rzymu. Zdawałoby się,
że jeśli kiedy, to wtenczas ten krzyk złowieszczy nie powinien się był wyrwać z
ludzkiej piersi; że najmniej w owej chwili, gdy stolica chrześcijaństwa tak
wielkim i niebyłym otoczyła się blaskiem, nie powinna była powstać myśl o jej
upadku.
Gdy po długim tułactwie arka przymierza znalazła wreszcie
stałe schronienie i godne siebie miejsce spoczynku; gdy ów król mędrzec
skończył budowę tego świetnego gmachu, który miał być podziwem dla całego
świata, a świątynią dla jedynego Boga: w jakież on słowa uświęcił swoje
dzieło, o jakież dlań łaski błagał Najwyższego, jakiż to sobie ideał marzył w
duchu dla Pańskiego przybytku?...
„Gdyby też, błagał Salomon[4], zgrzeszyli przeciwko Tobie, bo nie ma
człowieka, któryby nie zgrzeszył, a upamiętaliby się
w sercu swoim, a przepraszaliby Cię, mówiąc: zgrzeszyliśmy i źleśmy uczynili, nie pobieżnieśmy
się sprawowali; a tak nawróciliby się do Ciebie z całego serca swego, i z całej
duszy swej, a modliliby się obróciwszy się ku miastu, któreś obrał, i ku
domowi, którym zbudował imieniowi Twemu...
Wysłuchajże tedy z nieba, z miejsca mieszkania Twego, modlitwę ich i
prośbę ich, a wykonaj sąd ich. Nadto i cudzoziemiec, który nie jest z ludu
Twego izraelskiego, przyjdzieli i z ziemi dalekiej
dla imienia Twego, a będzie się modlił w tym domu... Ty wysłuchaj z Nieba, z
miejsca mieszkania Twego, a uczyń wszystko, o co zawoła do Ciebie on
cudzoziemiec”...
Nie w starym zakonie, ale w nowym, nie w Izraelu, ale w
chrześcijaństwie, nie w Jerozolimie, ale w Rzymie, nie w 1004 przed
Chrystusem, ale w 1300 roku po narodzeniu Zbawiciela miały się ziścić prorocze
błagania owego izraelskiego króla. Bo kogóż, co przytoczone słowa Salomona
porówna z opisem pierwszego chrześcijańskiego jubileuszu, nie uderzy ta myśl,
że owe słowo stało się teraz ciałem, owa prośba teraz spełnieniem; że się teraz
powtórzyła, ale w daleko szerszym kole, w nieskończonym kole całego
chrześcijaństwa, ta wielka uroczystość, do której syn Dawidów wezwał cały lud
Izraela, w myśli, w duchu i w hymnie, w tej mądrości, jak mówi Dante[5], „w której tyle widzieć nie było dane
drugiemu” wszystkie świata ludy? I w onej to właśnie chwili, gdy Rzym stał się
prawdziwym i widomym miastem chrześcijaństwa, gdy co dzień do 200.000 ludzi z
różnych stron przybywało świata, by tu szukać najwyższego szczęścia, co nas
czeka na ziemi, a już nadziemskiego szczęścia jest przeczuciem; by tu szukać
oczyszczenia serca i ducha: i w onej to chwili mógł ktoś wróżyć, mógł pomyśleć
o tego Rzymu upadku! I przy tej to Wieczerzy Pańskiej wszystkich wiernych mogła
tajemnicza ręka historyka napisać straszne: Mene
tekel!...
Za starożytnych jak za średniowiecznych czasów, za pogaństwa
jak za chrześcijaństwa, za Scypiona jak za Wirgilego,
za Karola Wielkiego jak i za Dantego, tajemnicza Roma miała dwa znaczenia:
znaczyła miasto i świat, urbs i orbis. Bo w wiekach średnich nie tylko papież
był rzymski, rzymskim był i cesarz; rzymskim było nie tylko chrześcijaństwo,
rzymskim było i imperium. Rzymem był cały czas, i upadek to i koniec średniowiecznego
czasu rozumiał Villani pod upadkiem Rzymu.
Rok 1300 jest ostatnim rokiem prawdziwych średnich wieków.
W tym XIII stuleciu skończoną została ta wielka gocka budowa, a odtąd następuje
epoka jej rozkładu i rozpadu. Odtąd wszystko się przekształca i przetwarza:
nowe prace, nowe myśli i nowe cele powstają dla ludzkości; nowe formy objawiają
się w dziedzinie polityki, społeczeństwa, wiedzy i sztuki, aż nareszcie w
XVI wieku wszystko się stanie... nie we wszystkim lepsze, ale we wszystkim
inne.
Na samym końcu XIII i na samym początku XIV wieku okazują
się główniejsze objawy tego wielkiego przesilenia, i każdy ważniejszy wypadek
zdaje się być ostatnim wydźwięczeniem jednej po drugiej myśli, które konającą
teraz epokę niegdyś ożywiały. Budowa na pozór stoi jeszcze cało i sztucznie
się utrzyma przez dwa wieki; ale prąd nowych czasów już teraz zaczyna nurtować
jej podstawy, i jeden jej węgielny kamień po drugim wyrywa.
Była sprawa, była potrzeba, jak pięknie się wyrażali
niegdyś nasi przodkowie, która wyobrażała najwyższe zadanie, najświetniejsze
dzieło wieków średnich: — wojny krzyżowe. Dotąd jeszcze czas ów i czyn ów mają
w naszej pamięci to samo znaczenie, są ściśle z sobą złączone w naszej
wyobraźni. I nie inaczej je uważał poetyczny duch dawnych pokoleń. Około wojen
krzyżowych skupiała fantazja ludowa wszystkie wielkie dzieła i wszystkie
wielkie figury minionych czasów; i krzyżowcami w poezji średniowiecznej byli
nie tylko Godfryd i Tankred, ale Karol Wielki i
Roland, Alexander i rycerze Arthusa. Walka o grób
święty była Iliadą chrześcijaństwa, a pielgrzymka do Jerozolimy
„królewską drogą” żywota. Lecz jakaż różnica już była między pierwszą wojną a
drugą; jak różni już byli ci, których ś. Bernard sztucznie elektryzował,
od tych prostaczków w duchu, którzy idąc za biednym Piotrem przy każdym zamku i
przy każdej mieścinie pytali dobrodusznie: czy to Jeruzalem? I jaki też
inny skutek był tej wyprawy od tamtej! Odtąd ruch ten cały coraz bardziej
tracił na zapale, natchnieniu i powadze: polityka książąt zastąpiła czysty
popęd ludów, awanturniczość błędnych rycerzy cudotworną
prostotę męczenników. Nie o groby, lecz o państwo już chodziło; nie korony
niebieskiej, ale ziemskiej szukano, i Wschód brał górę nad Zachodem, krzyż
ustępował przed znakiem księżyca. Roku wreszcie 1291, dziewięć lat przed owym
jubileuszem, zdobycie Akry położyło koniec panowaniu chrześcijan w ziemi
świętej. Próżne były wołania papieżów, nadaremne obietnice królów: „nikt nie
poszedł odzyskać Akry”, „nikt się nie uniósł myślą do Nazaretu, gdzie niegdyś
archanioł swe skrzydła roztoczył”, powiada z goryczą Dante[6], a wzięcie drugiej stolicy wielkiego
państwa rzymskiego przez barbarzyńskie hordy miało zakończyć wieki średnie, jak
wzięcie pierwszej je zaczęło.
Był zakon, który w sobie łączył dwie naczelne myśli owej
epoki: myśl wiary i męstwa — zakon Templariuszów. Cnoty tu chrześcijańskie
wiązały się z dzielnością dawnych bohaterów; dwa najwyższe poświęcenia: duchowe
i cielesne, zakonnika i rycerza, spotkały się tu w jednej osobie; dwa
najwyższe wyrazy chrześcijaństwa i rycerstwa w jednym się tu ślubiły dźwięku. Broń i modlitwę, pochodnię wiary i miecz
zwycięzcy w jednej tu dzierżono dłoni: ta sama ręka walczyła i chrzciła,
dobywała szabli i liczyła różaniec. Lecz już w XIII wieku zakon ten był
podkopany: potęga i bogactwo, przepych i okazałość były jego wewnętrznymi
wrogami. Dziwne, straszne o nim chodziły wieści. Powiadano, że na tajnych
schadzkach rycerze jego nieludzkim, krwawym się oddawali lubieżnościom;
że tam plwali i deptali krzyż, który ich był godłem, i czcili jakiś
potworny, ze Wschodu przyniesiony posąg Bafumeta...
Któż, co zna całą podstępność, z jaką proces Templariuszów był prowadzony, całą
podłość ich sędziów, całą okrutność środków przeciwko nim i na nich dla
wymęczenia zeznań użytych, któż wówczas będzie śmiał zatwierdzić prawdę owych
zarzutów i podpisać wydany na nich wyrok? Lecz któż i temu zaprzeczyć zechce,
że ten bogato uposażony, i po większej części z nieżonatych członków
najświetniejszych rodzin złożony związek rycerski, który swoje główne siedlisko
miał w tych krajach południowej Francji, co wykwintnością i rozwiązłością
od dawna słynęły, nie mógł choć w części upaść i ulec temu zepsuciu, które
zawsze wyradza przepych i próżniactwo? To pewna, że zakon ten dla historyka
zawsze tym pozostanie, czym go sam papież ogłosił w swojej bulli: zostanie ordo
valde suspectus. To
pewna, że nie sami zawzięci i interesowani nieprzyjaciele zakonu te skargi nań
podnosili, i że dawno, przed gromem królewskim, który w niego uderzył,
zbierały się nad jego głową chmury ludowych podejrzywań.
To pewna, i na co nie wiem czy dotąd należną zwrócono uwagę, że Dante, który tak
surowo sądzi Filipa Pięknego, i z taką ostrością wszystkie jego kreśli
zbrodnie, żadnego przycisku na prześladowanie Templariuszów nie kładzie,
i w jedynym miejscu, w którym o tym wspomina, w tak krótkich i
alegorycznych się wyraża słowach, jak gdyby unikał zgłębienia sprawy, na której
dnie może leżało pewne wytłumaczenie dla nienawistnego monarchy[7]. Przeciwko temu zakonowi powstał wreszcie
wróg zewnętrzny, tajemniczy, którego narzędziem tylko był ów nowy Piłat,
przeklęty przez Dantego. Wrogiem tym była instytucja nowych czasów, która
pierwszy raz wówczas, acz w przypadkowej objawiła się formie: instytucja
ekonomii państwa, nieznana wiekom średnim, a wypływająca z ustalającego się
teraz monarchicznego porządku i politycznej centralizacji, i która pod różnymi
następnie nazwami, fisku, podatku, budżetu, miała się
stać główną sprężyną rządowej machiny w następnych czasach. Ekonomia państwa
zabiła w XIV wieku duchowne rycerstwo, jak później miała zabić i świeckie. Dnia
jednego wyszedł cichy, tajemniczy rozkaz, który wtrącił do więzień wszystkich
braci zakonu i zabrał wszystkie ich dobra. Rozpoczęło się śledztwo, sławne w
dziejach z podłości i okrucieństwa sędziów, z nieubłaganności
łupieżcy, z bezsilnych protestacji i smutnej wreszcie kapitulacji
zwierzchnika kościoła. Dnia 13 marca roku 1314 używał lud paryski tak częstego
mu widoku upadku wielkich: wielki mistrz Templariuszów, Jakub de Molay, umierał na stosie, wyzywając króla i papieża przed
sąd Boży.
Dwie były naczelne moralne potęgi, które świat średniowieczny
dźwigały, „dwa słońca”, jak mówi Dante, które ludzkości przyświecały: — cesarz
i papież. Walka tych dwóch potęg napełnia wprawdzie cały wiek XI, XII i XIII;
szala się wciąż to z tej, to z tamtej przeważała strony; upokorzenia raz
kościoła, a drugi raz państwa nawzajem po sobie następowały; ale ta walka była
znakiem życia, ten spór był wyrazem siły, i w tym wzajemnym zaprzeczaniu się
leżało jednak wzajemne uznawanie siebie: i tam i tu była ta sama dążność do
uniwersalności. Na końcu dopiero XIII w. ta walka ustaje, ale tylko z
wycieńczenia, z niemocy, z obopólnej rezygnacji. Bo jakżeż się i
porysowały te dwa filary, na których gmach chrześcijański spoczywał! Fryderyk
II był ostatnim z prawdziwych cesarzów rzymskich ultima possanza,
jak powiada wieszcz Boskiej Komedii[8];
a i ten rzymskim tylko był z imienia: wyznawcami Koranu się
otaczał, nie taił się ze swą dla chrześcijaństwa niechęcią, uchodził za pisarza
osławionego dzieła: De tribus Impostoribus;
i sam Dante, mimo uwielbienia, które jako Ghibellin
miał dla niego, mimo tego znaczącego świadectwa, które w usta
prześladowanego przezeń Pier delle Vigne o nim kładzie, że był godnym cześci[9], w piekielnym go jednak kole
kacerzy zamieścił. Po świetnym domu Hohenstaufów nastąpił dom Habsburgów, który
się już w XIII w. zrzekł wszelkich uniwersalnych zamysłów rzymsko-niemieckich
cesarzów, jak później w XIX, miał się zrzec i ich tytułu, i horyzont
chrześcijaństwa dawnych imperatorów ścieśnił do granic rakuzkich
posiadłości[10].
Na początku wreszcie XIV w., roku 1307 dała ojczyzna Tella pierwszy przykład
oderwania się od wielkiego uniwersalnego państwa, i objawiła światu słabość
tych cesarzów, którym się niegdyś nikt oprzeć nie mógł, nikt oprzeć nie śmiał,
nikt — oprócz papieża. I ten papież, jakżeż był inszym teraz, jakżeż odmiennym
od owego Grzegorza, u stóp którego klęczał niegdyś w pokutnej koszuli najwyższy
władca ziemi, i który, acz prześladowany, wygnany, mógł i miał prawo wyrzec
konając te słowa: Dilexi iustitiam et odivi iniquitatem; propterea maior in exilio! Roku 1300, w czasie jubileuszu, przed
chrześcijaństwem zgromadzonym w odwiecznym mieście, występował jeszcze Bonifacy
VIII w insygniach cesarskich; przed nim noszono miecz i berło na kuli
świata, a herold wołał: „dwa tu są miecze; Piotrze, widzisz twego następcę;
Chrystusie, patrz na Twego Namiestnika!” Trzy lata później widział lud
miasteczka Anagni starca więzionego przez siepaczy,
znieważonego świętokradzką ręką służalca Nogareta,
pożeranego rozpaczą i szaleństwem... Ten starzec, ten „Job”, jak sam siebie
nazywał, był to Bonifacy VIII! „I widziałem, powiada Dante[11], Chrystusa znieważonego w swoim
Namiestniku; i widziałem, jak Mu odnowili żółć i ocet, i jak go zabili łotry co
żyją!”
Było miasto, któremu już pogański wieszcz niegdyś wołał: Tu
regere imperio populos memento, i które w chrześcijaństwie stolicą było
świata, i które niegdyś było celem zwycięskich marzeń synów Galii i Germanii,
jak teraz, w roku 1300, pokutnych wytęskiwań
jubileuszowych pielgrzymów. To miasto chowało prochy pierwszych
chrześcijańskich męczenników i było skałą, na której Zbawiciel oparł swój
kościół. Od pierwszego apostoła panowali tu Namiestnicy Chrystusa w
nieprzerwanym szeregu i wydawali z Watykanu ludom wyroki, królom rozkazy. Wśród
wszystkich burz wieków średnich tron papieżów dotąd wytrwał w Rzymie; napady
barbarzyńców, jak wojska cesarzów niemieckich, zastały dotąd zawsze Ojca
niewzruszonego na chrześcijańskim krześle kurulskim. Epoka, o której mówimy, i
tą niewstrząśniętą skałą wstrząsnąć miała. W rok po śmierci Bonifacego VIII,
1308, przeniósł Klemens V apostolską stolicę do Avignonu i zaczęło się babilońskie
wygnanie papieżów. „I siedziało samotne miasto tak ludne, i stało się jako
wdowa”; a gdy po 70 latach powitało znowu w swych murach Namiestników
Chrystusa, nie poznało już dawnych władców ziemi i potężnych sędziów świata w
tych pasterzach, co zrzekłszy się państwa, już tylko kościoła bronili, i
wrócili do Rzymu z królestwem, które nie jest z tej ziemi...
I kogóż teraz jeszcze dziwić będą słowa Villaniego o upadku
Rzymu, o końcu świata średniowiecznego?...
Dwa następne wieki, które jeszcze do tej epoki zaliczamy,
XIV i XV, były już tylko przejściem do nowych czasów, były mostem rzuconym
przez Opatrzność nad przepaścią, co dwa odrębne światy przedzielała. Pod
zewnętrznymi dawnymi kształtami wszystko w tych dwóch stuleciach przybiera
treść nową, i odnawia się postać rzeczy, chociaż jeszcze pod starą powłoką się
ukrywa. I te dwa wieki mają swoją wielką epopeję w wojnach Francji i Anglii,
jak ją poprzednie miały w wojnach krzyżowych. Kto by tylko z powierzchni
chciał sądzić, myślałby, że w dawnych jeszcze żyje czasach, że się oprócz
miejsca nic nie zmieniło. I jakaż to w rzeczy samej olbrzymia walka, jakież tytaniczne
wytężenia, jakież tragiczne wypadki! Ci rycerze, co się przed bitwą wiążą, by
placu boju nie opuścić; ten ślepy król czeski, co na czele swego rycerstwa
walczy i ginie; ten czarny książę, którego wielki cień okrywa zarówno Wschód i
Zachód, Palestynę i Akwitanię...; a wreszcie owa natchniona pasterka, która na
głos Boga opuszcza swe owieczki, by na czele wielkiego stanąć ludu, która
wstrzymuje niewieścią ręką kraj lecący w przepaść i w wielkim tumie kładzie
koronę na głowę króla: nie zdajeż się ona jeszcze być
srebrną wizją z pierwszych wieków chrześcijaństwa, mistyczną lilią ożywioną z
katakumb?... Ale gdy głębiej wejrzymy, gdy usuwając te świetne zasłony, poznamy
prawdziwą istotę rzeczy; jakżeż odmienne się nam tu pokażą czasy, myśli i cele!
Jakżeż się zdziwimy, gdy znajdziemy, że główną sprężyną tych Epigonowych bojów była wełna angielska i wino francuskie, że
główną ich bronią były zakazy wprowadzenia lub wywożenia towarów, i że główny
węzeł sprawy leżał w kantorach flamandzkich fabrykantów! A ta wieszczka i bohaterka
jest już tak dziwnym, tak obcym i niezrozumianym zjawiskiem w tych
czasach, że się znajdzie sąd duchowny, który ją potępi; że się znajdą księża
i teologowie, którzy ją czarownicą ogłoszą; że się znajdzie władza, która
ją odda płomieniom, jak o wiek przedtem oddała wielkiego mistrza Templariuszów.
Rycerz i niewiasta, te dwie najpoetyczniejsze postacie średniowiecznej wiary,
spłonęły w osobie Jakuba de Molay i Joanny d’Arc na stosie ofiarnym: i spełniły się czasy, i nowy
porządek rzeczy nastał. I te dwa wieki cechuje, jak poprzednie, ta sama dążność
w dal, ten sam pociąg do odległych krain i nieznanych światów, ta żądza objęcia
całych ludzkości obszarów, ten popęd w nieskończoność przestrzeni i
czasów, który zaszczepiły wojny krzyżowe, którego nie znały czasy starożytne, i
który tak wyłącznym i tak znamienitym zdaje się być przedmiotem chrześcijańskiej
myśli i chrześcijańskiego ducha. Marco Polo i Henryk portugalski, Vasco
i Krzysztof Kolumb zdają się dalej prowadzić dzieło Godfryda i Tankreda; jak tamci Wschód muzułmański, tak ci Wschód
mongolski, i dawno niezwiedzane kraje i zapomniane ludy i niewiadome
świata części odkrywają zdumionemu chrześcijaństwu. Ale jakaż znowu różnica w
zamiarach, środkach i celach! Tamci chrzcili, ci opisywali; tamci pragnęli
zbawienia dla innych, ci wiadomości, bogactwa i panowania dla siebie; tamci
dróg niebieskich, ci szukali dróg handlowych; i Europa zdobędzie Amerykę za
przewodem tych wędrowców, a straci święty grób tamtych. W lat dwadzieścia po
wielkim jubileuszu, trzydzieści po zdobyciu Akry, r. 1321, pisze Wenecjanin
Marino Sanuto dziełko, które samo przez się już jest
erą, i w skromnej swej treści zapowiedzią nowej epoki. Tytuł tego dziełka: Secreta fidelium Crucis zdaje się je jeszcze do dawnych odnosić czasów,
a Bongars w swoim zbiorze dziejopisarzów krzyżowych: Gesta Dei per Francos zamieścił
je. Myliłby się jednak ten, co by w tym pisemku boskich czynów szukał; a jeśli
tu znajdzie tajemnice, nie będą to tajemnice krzyża, ale handlu. Pierwsze to
dzieło ekonomii politycznej i handlowej w Europie, pierwszy początek tej
nieznanej średnim wiekom nauki, którą w naszych czasach Smith
i Say do godności ziemskiego zakonu podnieśli. W tym
niezmiernie ciekawym dziele rozbiera Sanuto źródła
bogactwa Wschodu i wskazuje kanały, którymi je na Zachód sprowadzić by się
dało; wylicza z wielką znajomością rzeczy wszystkie potrzebne Europie płody
Azji i Egiptu; daje ciekawą ich statystykę, katalog szczegółowy wszystkich
produktów Ziemi świętej z oznaczeniem wartości każdego, kosztów
transportu; i dowiódłszy w końcu, że droga przez Egipt jest lepszą i
wygodniejszą niż przez Syrię, zaleca handlowe blokowanie Egiptu,
obiecując z tego ruinę sułtana i całego mahometańskiego świata... Krucjata
zamieniona w handlową blokadę! — to jedno już wypowiada i streszcza całą
różnicę minionych i następujących czasów.
Czasy to nastają rozkładu i rozdziału; synteza dawnego życia
ustępuje przed jego analizą w nauce, sztuce, w polityce i religii. Czasy to
odkryć i wynalazków, handlu i przemysłu, monarchii i mieszczaństwa,
centralizacji i fisku, historiografii i prawnictwa.
Bądźmy wszakże sprawiedliwi, i nie unośmy się stronniczym zamiłowaniem.
Obudzona w naszym stuleciu przez ruch religijny i romantyczny sympatia dla
średnich wieków, dla krucjat i dla gotyku, zrobiła nas zbyt pobłażliwymi i dla
ciemnych stron owej epoki, a przede wszystkim bardzo niesprawiedliwymi dla
czasów następnych. Czasy te mimo obrazu rozprzężenia, który przedstawiają, mimo
swego chłodu i swojej prozy, nie tylko były konieczne w rozwoju historycznym,
ale mają i swoje wielkie zasługi względem ludzkości, swoje wielkie dzieła w
dziedzinie ducha. Jeśli z jednej strony wstrząsnęły wiarą wiekami ustaloną,
jeśli ośmieliły zmysł powątpiewania, i namnożyły odszczepieństwa i apostazje;
obudziły one z drugiej strony i w samym kościele tak długą uległością uśpioną
czujność, ożywiły w nim ducha trudów i poświęceń, i wywołały wielkie zakony,
które prostotę, surowość i czynność dawnego chrześcijańskiego życia odnowiły,
i świetne sobory, które kościelną dyscyplinę zaostrzyły, prawdziwe i zbawienne,
wspaniałej tradycji przeszłości nie burzące reformy zaprowadziły i ustaleniem
dogmatów zatrwożone uspokoiły sumienia wiernych. W życiu politycznym nadały one
w silnej władzy centralnej niższym i upośledzonym klasom, tak długo
feudalnymi tyraniami ciemiężonym, troskliwą opiekę, surową stróżycielkę
praw i ich wykonania, skuteczną obronę przeciw gwałtom i nadużyciom miejscowych
potęg, i utorowały drogę do cywilnej wolności, do równości w obliczu prawa
i do tych wszystkich wielkich zdobyczy nowszego postępu, którymi się wiek
nasz szczyci. W sferze nauki i wiedzy zaprowadziły ścisłość badań i
jasność poglądu, systematyczność wykładu i podział pracy, i tę przede
wszystkim metodę konstrukcyjną, co na gruntownym i wszechstronnym
opierając się doświadczeniu, ze szczegółowej analizy do powszechnej postępuje
syntezy; metodę, o której nawet pojęcia nie miały całe
wieki średnie, a bez której jednak wszelka prawdziwa umiejętność jest czystym
niepodobieństwem, „snem na jawie”, jak to trafnie nazwał nasz Grzegorz z
Sanoka. Czasy te nie tylko świat nowy, Amerykę odkryły, ale i świat dawny,
świat starożytny, od którego poznania zaczyna się u nas wielka epoka
odrodzenia, którego dzieła stały się dla nas wzorami wszelkiej prawdziwej
nauki i sztuki, którego piękność i harmonijność tak zbawiennie wpłynęły na
ukształtowanie, urzeźbienie i wcielenie tych wszystkich myśli i uczuć,
zamiarów i zasobów, które wieki średnie w olbrzymich wprawdzie, ale
nieskończonych i niespojonych zostawiły rozłamach. I możnaż wreszcie brak wiary
i uczucia, chłód i prozę, owym czasom zarzucić, które przygotowały lub wydały
największe dzieła sztuki i najwyższych mistrzów malarstwa i poezji; które mogą
wskazać na imiona jak: da Vinci i Rafael, Michał Anioł i Tizian,
Ariosto i Shakespeare? I te czasy mają swoje wielkie i świetne strony, swoje
piękne przymioty i wiekopomne zasługi. Bądźmy dla nich sprawiedliwi i nie
unośmy się stronniczą miłością dla gotyku. Nie znieważajmy ich, oznaczajmy
tylko ich prawdziwy charakter; nie odrzucajmy ich, oddzielajmy je tylko
starannie od czasów poprzednich, od wielkiej średniowiecznej epoki.
Epokę tę wiele przygotowało wieków, jak wiele innych później
pracowało nad jej rozkładem. Początki jej sięgają czasów od ustalenia się
narodów barbarzyńskich po wielkiej wędrówce, a wiek cesarza Karola już ukrywa
w swym tajemniczym łonie wszystkie zarody przyszłych świetnych jej płodów. Ale
prawdziwym swym życiem i całą swoją siłą napełniła ona tylko trzy wieki: XI,
XII i XIII. Trzy te stulecia stanowią jedno wielkie i zupełne koło, które
obiegł twórczy duch wieków średnich: one poczynają i kończą prawdziwy czas
uniwersalnego cesarstwa i uniwersalnego kościoła, czas Grzegorza VII i
Innocentego III, Henryka IV i Filipa Augusta, Hohenstaufów i Ludwika św., czas
wojen krzyżowych Gotfryda i Ryszarda, pustelnika Piotra i św. Bernarda, czas
scholastyki, św. Anzelma i Abelarda, św. Tomasza i św. Bonawentury. Rok 1000 tę epokę otwiera, a rok 1300
ją zamyka. Na samym jej początku, 1001, wydaje papież pierwszą odezwę do
chrześcijaństwa w sprawie świętego grobu[12]; na samym jej końcu, 1291, ze
zdobyciem Akry wydźwięcza się potężny głos krucjat,
który trzy stulecia zapełniał. Dziwna, że te dwa graniczne lata tej wielkiej
epoki, rok 1000 i 1300, cechuje ten sam wielki moralny i psychologiczny
fenomen! Powszechna była wiara w X. wieku w koniec świata z r. 1300;
kroniki współczesne ciekawe nam przechowały świadectwa o ogólnym usposobieniu
chrześcijan w owym roku: odbywano pielgrzymki, spowiadano się uroczyście w
świątyniach, przepraszano za urazy, naprawiano bezprawia w oczekiwaniu
sądu ostatecznego, i kościół ogłasza wówczas pierwszą treuga
Dei, jak 300 lat później miał ogłosić pierwszy jubileusz[13]. To samo usposobienie, to samo
oczekiwanie napełnia chrześcijaństwo i w roku 1300; te same powtarzają się
pielgrzymki i odpusty, i to samo przeczucie zdaje się dyktować Villaniemu owe
bolesne słowo: o upadku Rzymu. Villani słusznie przeczuł: pierwszy
chrześcijański jubileusz, którego był świadkiem, był ogólną spowiedzią,
ostatnim rachunkiem sumienia schodzącego do grobu świata; rok 1300 zakończył
uroczyście prawdziwe średnie wieki, a na grobie tej wielkiej epoki powstały
trzy wielkie pomniki, trzy nieśmiertelne dzieła: Tum koloński, Summa św.
Tomasza i Boska Komedia Dantego.
II.
Znaczenie Boskiej Komedii.
Nic fałszywszego, nad owe, acz bardzo
upowszechnione zdanie, że tylko epoki w całej pełni życia kwitnące i w samej apogii swej świetności są w stanie wydać epopeję. Epopeja
prawdziwa nie na początku, ani w środku, ale na samym właśnie końcu jakiegoś
wielkiego historycznego zwrotu powstaje. Pojedyncze fragmenta,
świetne rapsody kształcą się i rozwijają przez ciąg całego periodu; ale w
pełny i wielki akord epopei łączą się one i zamykają dopiero, gdy cała
epoka jest spełnioną; gdy o tyle się jeszcze nie usunęła, że świeże zostawia
wrażenie w umyśle narodu i w duchu poety, i odblaskiem swych gasnących
promieni może ozłocić unoszące się za nią lekkie mgły wyobraźni, ale o tyle
już zapadła, że wszechstronny na siebie pogląd i na zupełne objęcie dozwala.
Tu, jak we wszystkich dziełach sztuki, według głębokich słów wieszcza, co ma
ożyć w pieśni, powinno zaginąć w rzeczywistości.
Epopeja jest zidealizowanym życiem jakiegoś wielkiego
czasu odłamu, w całej jego pełni i szerokości. Ideałem zaś tylko to być
może dla człowieka, co jeszcze nie jest lub co już było. Homer, czy jak bądź
się ten nazywał, co melodyjne dźwięki dawnych rapsodów w te dwa pełne,
harmonijne akordy Iliady i Odysei związał, na początku czasów Heraklidowych, jak to niezbicie dowiódł Ulrici,
uświęcił pieśnią minioną epokę trojańską, i z obywatelskiego
i demokratycznego już świata Dorów rzucał tęsknym wzrokiem za zagasłym
heroicznym i monarchicznym światem Achajów: chwaląc minione wieki i sławiąc
dawnych ludzi. Na końcu dopiero wielkiej epoki republikańskiego Rzymu
wyśpiewał Mantyańczyk swoją Eneidę w tym
tłumionym żalu po zapadłej świetności, co tak dziwny urok na jego poemat
jeszcze dziś roztacza, i w tym tajemniczym przeczuciu nowo wschodzącej ery i
nowego rzeczy porządku (novus rerum ordo), które proroczym wiekom
średnim zdawało się być natchnieniem. Śpiew Rolanda, w najczystszej i
najdawniejszej formie, w jakiej go nam tekst Bodlejański
przechował, datuje z wieku XI, z wieku, w którym ostatnie ślady Karlowingskiej epoki się zacierały, i nowy odmienny świat
stanął na zrębie. Po ostatecznym dopiero zwycięstwie chrześcijaństwa nad
skandynawskim pogaństwem, które się przed nim aż na odludną wyspę Islandii
schroniło było, zbiegły się ponure pieśni Voluspy i Hava-mala, Volsungów i Sigurda, w mglisty śpiew Eddy Saemundar;
jak przeciwnie, po pokonaniu znaku krzyża na polach Kossowa i po upadku wolnych
Serbów, powstała cudowna epopeja Łaza i Marka, Milana
i Jugowiczów. Na samym schyłku potęgi germańskich
ludów, za Hohenstaufów, skrystalizowała się epopeja germańska w olbrzymie
kształty Nibelungów i Gudrun; na samym schyłku religijnego i mistycznego ducha
średniowiecznej rycerskości, na którego upadek tak głośno narzekał, uchwycił go
i uwiecznił Wolfram vom Eschenbach
w mistycznym poemacie Parcevala; a w XVI wieku, gdy i
świeckie i światowe, błędne i awanturnicze życie tego rycerstwa u ostatecznego
stanęło kresu, znalazło i ono swoje przepyszne mauzoleum w brytantowym śpiewie Aryosta.
Cudowny to wymiar opatrznej Sprawiedliwości, że gdy jakąś epokę przed swój sąd
powoła, wielkiemu geniuszowi stawienie jej pomnika porucza i uwiecznia w
pamięci, co w czasie zatraca, i śmierć w rzeczywistości wynagradza
nieśmiertelnością w pieśni!
I takie jest znaczenie pomnika, który nad samym grobem
średniowiecznej epoki wzniosła Opatrzność rękoma Dantego. Boska Komedia jest
prawdziwą epopeja średniowiecznego chrześcijaństwa.
Jest w Watykanie sala zwana Stanza
delia segnatura, która jest skarbnicą najwyższej
chrześcijańskiej sztuki, i w której zachwycone oko widza może śledzić boski
geniusz Rafaela w całej pełni jego rozwoju, począwszy od mistycznej fazy perugińskiej tradycji w Dyspucie, aż do plastycznego
wydoskonalenia pod wpływem florenckich mistrzów i wzorów antyki w Szkole
Ateńskiej. Na czterech ścianach tej sali wywołał Urbinata
cztery figury, cztery wielkie symbole ludzkiego ducha: Teologię, Filozofię,
Prawo i Sztukę; i pod każdą z tych czterech figur roztoczył wspaniały,
historyczno-symboliczny obraz, który dziejowy rozwój każdej tej potęgi ducha
przedstawia, i w jedno grono łączy najświetniejszych jej wyobrazicieli
na ziemi. Z tych ścian i z tych fresków dwa razy się wychyla twarz Dantego w
znanych wszystkim ostrych rysach, wielkim, cichym, dumnym nacechowanych
smutkiem. Na Parnasie witamy go w otoczeniu wielkich mistrzów
starożytności i wieków średnich, w czarownym kole Boga śpiewów i cudownych
muz Hellady. A gdy oko spocznione od tego obrazu
odwróci się i na drugim zawiśnie fresku, na tej wspaniałej Dyspucie, w
której Rafael mistyczność i wielkość wiary natchnionym skreślił pędzlem, i
między rozwarłym niebem, gdzie w tęczowym kole
tajemniczą Trójcę otaczają wszyscy aniołowie i wszyscy święci, a ziemią
głoszącą chwałę Pana, w tłumnym orszaku największych papieżów i doktorów
kościoła, zawiesił promieniejący złotem kielich ofiary i śnieżnego gołąbka,
świętego Ducha — i tu znowu, w gronie świetnych wiary wyznawców, widzimy
nieśmiertelnego wieszcza Boskiej Komedii. I zamieszczenie tej figury w tym
obrazie i pod tym znakiem nie nazwie tylko czystym przypadkiem, trafowym rzutem artystycznej swawoli ten, który wie, że
Dante całą teologię i scholastykę średnich wieków objął i ukształcił w swoim
dziele, i wielkiego autora Summy tak poufale „dobrym braciszkiem
Tomaszem”[14]
nazywał; który zna ów wiersz: Theologus Dantes, millius dogmatis expers, od którego
się zaczynał epitaf przeznaczony grobowi wieszcza w
Rawennie przez Guidona da Polento[15]; i który wreszcie, spojrzawszy
w górę owego fresku na tronującą nad nim figurę Teologii, pozna, że Rafael
jej tego symbolicznego użyczył stroju, tej płomienistej sukni i zielonego
płaszcza i białej zasłony z oliwnym wieńcem, którego Alighieri użyczył
mistycznej swej oblubienicy, Beatrycy[16]. Ten, co wie i co pojął całą uniwersalność
ducha Dantego i jego dzieła; ten się może będzie oglądał za jego postacią i w
dwóch następnych freskach; temu ona może zabraknie w tych obrazach, które
Rafael pod godłem, filozofii i prawa rozwinął. Bo zaprawdę, nie byłże godnym
stanąć pod kolumnadą Ateńskiej Szkoły ów wieszcz-filozof, co
w takiej pełni ujął wiedzę dawnych i swoich czasów, i nieśmiertelne jej
nadał kształty sztuki; co tak kornym był uczniem owego Arystotela,
a tak gorącym zwolennikiem owego Platona[17], którzy na tym obrazie górują
i wszystkim wielkim przewodniczą myślicielom? I nie byłże także godnym i
olbrzymim wyobrazicielem prawa, prawdziwym Grande Judico ów poeta, co z mocy swego geniuszu
i swego charakteru zasiadł na roki nad całym
światem obecnym i przeszłym, umarłym i żyjącym nieśmiertelne wyznaczał
kary i nieśmiertelne nagrody, i któż wie, ile to wieków przed boskim, swój sąd
wykonał ostateczny?
Lecz co tu przede wszystkim godne jest zauważania, to owo
znaczące stanowisko, które Dantemu w Dyspucie nadał wielki mistrz urbiński. W tym wspaniałemu kole świadków wiary i doktorów
kościoła, co swym blaskiem całe napełnili średnie wieki, stoi wieszcz Boskiej
Komedii na samym jego końcu prawie, trochę w dal zasunięty i jak gdyby
bolesnym wzrokiem wodził za odchodzącym orszakiem. W tej malowniczej epopei
wiary okazuje się Dante, jak jego własna epopeja w średniowiecznej epoce, na
samym prawie krańcu obrazu: jako Deus Terminus wielkiego
dziejowego okresu, wielkiej dysputy nieba i ziemi, kościoła
i państwa.
Świat średniowieczny żadnej niwy z niezmierzonej dziedziny
sztuki nie zostawił odłogiem i w każdej złożył wielkie zarody bujnej przyszłości.
Śpiew Gregoriański już ukrywał w swoim łonie ten tajemniczy przestwór tonów,
nad którym się później twórczym słowem unosiły geniusze Palestryny.
Paesiella i innych. W rzeźbach katakumb z pierwszych
czasów chrześcijaństwa śledzi oko znawcy inkunabułów owej sztuki, którymi mistrzowskie
dłuta Ghibertych i Della Robiów,
Buonarottych i Cellinich uświetnić miały. Miniatury rękopismowe, mozaiki i szklane malowidła zamykają już w
sobie te idealne myśli i nadziemskie uczucia, które później pędzel Rafaela
w skończone ujął kształty. Pieśni trubadurów wyrobiły tę subtelną dialektykę
uczuć i form, której Petrarka następnie tylko pieczęć doskonałości nadał. W
tych niezliczonych Maeren aventures i chansons
de geste z dawnego cyklu Karola i Arthusa, znalazł Aryosto już
wszystkie tęczowe farby, soczyste kolory i lśniące arabeski, którymi wymalował
romantyczny swój poemat. A w misteriach, pasjach i burleskach grywanych po
kościołach i rynkach, leżały początki wielkich dramatów Shakespeara,
Lopego i Calderona. Lecz wszystkie te żywioły w chaotycznym
i nieukształconym jeszcze przez cały ciąg średnich wieków spoczywały
stanie; wszystkie te wielkie zarody w słabe tylko i nietrwałe wykwitały liście,
i czekały dojrzewającego słońca Odrodzenia, aby pełne i świetne wydać owoce.
Świat średniowieczny wszystko przygotował, ale niczego nie wykończył i nie
ukształcił; wszystko zostawił czasom późniejszym. Dwa jedyne tylko wydał dzieła
organiczne i zupełne, które całą jego istność w sobie zamknęły, i gdy go
przeżyły, po nim się już dalej nie kształciły; do których czasy późniejsze nic
nie miały do dodania, bo je zastały uosobnionymi, i
żadnemu dalszemu nie ulegające rozwojowi: — epopeję Dantego i gocką świątynię;
i oba te utwory właśnie na samym końcu tej epoki, którą organicznie
sformułować miały, ścięły się w swoje olbrzymie i wieczne kształty.
Architekturę gocką wiele wprawdzie przygotowywało wieków (jak wiele ich też
przygotowywało i epopeję Dantego, o czym się zaraz przekonamy), ale pełnia jej
rozwoju i ostateczne pokonanie dawnego romańskiego stylu leży w epoce Alighierego, między XIII a XIV stuleciem. Rok po
śmierci wieszcza Boskiej Komedii, 1322, poświęcone zostało najwyższe typowe
dzieło gockiej budowy: wielki tum koloński.
Bo też ścisły i znaczący jest związek między epopeją a architekturą;
i ta ostatnia to samo zajmuje miejsce w sztuce przestrzennej, jakie pierwsza w
poezji. Obu kolebką jest Wschód; obu równoległy jest rozwój w świecie
klasycznym, jak później w chrześcijańskim. Obie nie dają plastycznych kształtów
w ścisłym znaczeniu; nie mają tej dośrodkowej konieczności, tego jednolitego
celu i indywidualnego wykończenia, które są tak niezbędnymi warunkami rzeźby i
malarstwa w sztuce przestrzennej, a dramatu w poezji. Obie więcej myśl
oznaczają, niż ją w jej kształty wcielają; dają bardziej typy niż
indywidualności; wyobrażają bardziej ogólną epokę, niż szczególne jej
charaktery; przedstawiają raczej stan jak czyny, naturę jak kulturę, organizm
życia jak jego analitykę i dialektykę. Obie symbolizują ducha całej epoki; obie
mają ten sam charakter uniwersalności i encyklopedyczności, i to samo główne
przeznaczenie przechowania myśli twórczej minionych czasów dla następnych
pokoleń. Jedna jak druga jest cichym i przeciągłym dziełem wieków; tworzy się
bardziej anorganicznie i naturalnie przez agregację i krystalizację, niż wolno
i duchowo przez aktualną wolę i myśl indywidualnego ducha. Jedna jak druga
niezliczone przechodzi przetworzenia, nim do ostatecznych dostąpi kształtów;
obie są tak zupełnie zbiorowymi wyrobami epoki i narodu, że
najczęściej w sobie i indywidualność twórcy, aż do jego imienia i czasu
zacierają. Architektura jest epopeją w innym tylko materiale; i ona dawne
opowiada czasy, i zatracone dzieje, i zaginione plemiona, i żywo acz
kamiennymi zgłoskami do oczu duszy przemawia. Magistri
de divis lapidibus nazywały
wieki średnie swoich wielkich budowniczych.
Między dziełem Dantego a gocką świątynią zachodzi szczególniej pokrewność i rodzinność, którą łatwo
uczuje każdy, acz nie każdy łatwo ją sobie wytłumaczyć, a nigdy prawie ściśle
określić nie potrafi: bo wspólność tu nie cielesna, ale duchowa, nie
zewnętrznych kształtów, ale wewnętrznej myśli. Wspólny im obu jest przede
wszystkim ten charakter spirytualny i spiralny, który tak znacząco je odrębnia od podobnych dzieł świata klasycznego, i w
których właśnie obopólnym zestawieniu i porównaniu, można najlepiej poznać nie
tylko różnicę obu, ale i każdego z osobna właściwość. Stosunek Parthenonu do tumu kolońskiego, i Iliady do Boskiej
Komedii daje nam prawdziwą, prawie bym powiedział matematyczną proporcję: i
ten sam charakter odróżnia epopeję Homera od epopei Dantego, co świątynię
grecką od chrześcijańskiej. Jedne są tak zewnętrzne, jak drugie wewnętrzne;
jedne tak przede wszystkim mistrzowskimi dziełami zmysłu, jak drugie myśli. U
tamtych oko spoczywa na powierzchni kształtów i na nich zaspokojone przestaje:
nie zaglądając do głębi, gdzie by nic nie znaczącą tylko znalazło celę i
ciasne niebo, cieszy się tu samymi formami; u tych przeciwnie wzrok wcale
się prawie na powierzchni nie zatrzymuje, i nigdy samą formą nie zadowolony
ucieka do wnętrza, i szuka tam nieskończonej myśli i niezmierzonego ducha.
Tamte wygodnie i pogodnie na ziemi się poziomo rozlegają; te się ascetycznie od
ziemi odrywają, i spiralnymi liniami i spirytualnymi myślami unoszą do nieba.
Tamte ludzkie dają stosunki i naturalne wyobrażają potęgi; te w nadludzkie
dążą sfery i nadnaturalne objawiają wysiłki. Tamtych wrażenie przede wszystkim
plastyczne, tych przede wszystkim muzykalne; tamte ducha lekko kołyszą, te go w
niezmierzony rzucają przestwór, gdzie wieczne i coraz szersze toczy koła.
Lecz nie tylko we wspólnej tej różnicy od architektury i epopei
klasycznej, która w gruncie jest zasadniczą różnicą wszelkiej sztuki
chrześcijańskiej od starożytnej, leży to pokrewieństwo Boskiej Komedii i
gockiej świątyni; ale w organizmie, w estetycznej fizjognomice, w całej ich
formacji ta sama twórcza działa siła. W obu tych utworach rysy wspólnego
pochodzenia, tej samej ducha emanacji uderzają wszędzie. W obu panuje ta
głęboka symbolika liczb, która się w dziewięciu sferach Dantego, w ich
zestawieniu z siedmią sferami wiedzy (trivium i
quadrivium) i z dwiema filozofii i moralności, w mistycznym znaczeniu,
które matematycznym nadaje pierwiastkom itp., tak uniwersalnie objawia, jak
w znanych matematycznych rozmiarach, w typowych liczbach, w ścisłych
wielokątnych poddziałach i rozkrzewach, i w całej owej rytmiczności „boskiej
geometrii” gockiej architektury: fenomen dziwny i obecnym naszym pojęciom
zupełnie obcy, ale jak później poznamy, charakterystyczny i immanentny płód
średniowiecznego ducha, szukającego właśnie w liczbach tajemnej syntezy piękna
i prawdy, znaczącej formy, która by mistyczną dowolność i scholastyczną
surowość jego cywilizacji zarówno objąć mogła. Innym, niemniej ważnym i z tego
samego pochodzącym źródła objawem jest ów ciekawy symbolizm farb, owe
tajemnicze znaczenie przywiązane do tak nazwanej „perspektywy”, czyli optyki, w
której wieki średnie mniemały znaleźć pewne organon
wiedzy, w której współczesny Dantemu wielki Roger Baco widział ogólny obraz
boskiej czynności; i ta też myśl znowu panuje w dwóch wielkich dziełach
średniowiecznej sztuki, które tu zestawiamy. Wiadomo, jakie wielkie ma znaczenie
w architekturze gockiej gra farb i światła: ożywia ona nie tylko malowidła
okien i filarów, ale całe tu zestawienie architektonicznych części spoczywa na
ciągłej alternacji i modulacji światła i cienia; i konstytucyjnym prawem całego
gockiego porządku jest perspektywa. W poemacie zaś Dantego Raj stanowi
czystą skalę farb w muzyce sfer; siła światła oznacza siłę błogości; według
prawideł jakiejś niebieskiej optyki wymierzają się boskie nagrody, i trwanie
promienia oznacza stopień zbawienia w światłej hierarchii dusz.
Jeśli oprócz tego symbolizmu liczb i farb, nad którym się
jeszcze później obszerniej rozwodzić myślimy, zechcemy szukać dalszych i
charakterystycznych podobieństw między naszą chrześcijańską epopeją a gocką
świątynią, uderzy nas przede wszystkim to wspólne im obu zestawienie świata
spirytualnego obok realnego, najduchowniejszych
pojęć obok historycznych, najostrzejszymi konturami życia uwydatniających się
postaci; a gdy w Boskiej Komedii wśród alegorycznych figur i w
najlżejszą tkankę kształtów oblekanych abstrakcji stają postacie historyczne i
realne, w pełnej plastyce jestestwa, żywe i żyjące: jakżeż to często
zarówno i w gockich świątyniach z tłumu alegorycznych posągów i personifikacji
wiary i zakonu, świata i stworzenia, cnót i grzechów, wyglądają znowu
figury realnym oddychające życiem, „twarze ostre, malowane” pobożnych
fundatorów, żyjących donatorów itp. A co dla nas najważniejsza to, że i w tym
rysie, jak w dotkniętej wyżej symbolice liczb i farb, wybita jest jedna z
najgłówniejszych cech średniowiecznego ducha: bo to ciągłe i ostre obokstawienie najgrubszej realistyki z najsubtelniejszym
spirytualizmem, bez harmonijnego i idealnego ich zlewania i stopienia,
jest może najcharakterystyczniejszą właściwością całej owej epoki; i wystarczy
tu tylko sobie przypomnieć główny i tak stanowczy rozdział całej wiedzy
średnich wieków na Realizm i Nominalizm, aby się tak o
prawdziwości tego zdania w ogóle, jak o duchowym pokrewieństwie tych dwóch
sztuki utworów przekonać, które ową cechę najwyraźniej i najkonsekwentniej na
sobie odbiły. Tak w Boskiej Komedii jak w gockiej świątyni uderzy nas
następnie ta ciekawa ornamentyka ze świata zwierzęcego i roślinnego, ta, prawie
bym rzekł panteistyczna encyklopedyczność, która całą naturę zagarnia i
wszystkie jej płody, jakby do nowej arki Noego dla ocalenia ich przed
wzbierającym czasu potopem, gromadzi; i to nie tylko w samym celu urozmaicenia
i upiększenia, lub utworzenia sobie tła dalszego, jak w greckich Metopach
czasem lub w Homerze, ale w jakimś alegorycznym i tajemniczym często
powiązaniu natury i człowieka, Stwórcy i stworzenia, świata niewidomego z
widomym. A i ten rys znowu nie jest tylko przypadkowym i tym dwom utworom
wyłącznie właściwym, ale charakterystyczną cechą średniowiecznej epoki, która
nawet osobną, jak wiadomo, przedtem i potem bezprzykładną epopeję ze świata
zwierzęcego w Isengrimie i Reinhardzie wykształciła.
Ileż to razy na ścianach, filarach i portykach gockiego tumu napotykamy takie
lwy, pantery i wilczyce, takie naturalne i potworne, prawdziwe i bajeczne
zwierzęta, jakie Dante w swojej zaziemskiej spotykał wędrówce; a jeśli nawet
usuniemy z uwagi wątpliwe domysły uczonych o kształceniu się gockiego stylu według
praw roślinnej formacji[18],
ileż za to w nim pojedynczych kształtów ze świata krzewów przypomina podobne w
poemacie Dantego, w tych porównaniach wziętych z roślinnej natury, w tych
różnobarwnych alegoriach róż, lilii i kwiatów, a przede wszystkim w owym
przepysznym ustępie o lesie krzaków, dusze samobójców w sobie zamykającym,
który tak często bywa przytaczanym, który tylokrotnie był naśladowanym przez
późniejszych poetów i przez wielkich, dosłownie prawie przez Aryosta[19].
Wspólną dalej jest obu tym dziełom średniowiecznej sztuki ta prawie wyuzdana
wyobraźnia w tworzeniu najfantastyczniejszych figur, w zlewaniu
najróżnorodniejszych i najdzikszych kształtów, w nadnaturalnym
i nienaturalnym stopieniu wszelkich form kreacji, które natura tak
starannie rozgraniczyła, w tym, jednym słowem, zmieszaniu wszelkich
prawideł ziemskiego świata dla oddania nadziemskiego. Komuż, co na portalach i
rzeźbach gockich świątyń widział te figury diabłów i grzeszników w
fantastycznych i potwornych postawach, te dziwaczne a straszne zarazem grupy z
na wpół ludzkich, na wpół zwierzęcych logoryfów i arabesków, te bezwładne i bezkształtne rzuty
rozognionej wyobraźni — komuż się wtenczas nie przypomniały podobne
personifikacje diabłów i grzeszników w Boskiej Komedii; któż w nich nie
odkrył nieraz tych samych prawie nieforemnych form, a prawie zawsze tych samych
prawideł formacji, nawet aż do tego naiwnego cynizmu, z którym gocki
mistrz, zarówno jak Dante, najluźniejsze oddawali sytuacje, w najgrubszych,
niczego nieoszczędzających rysach?[20]
Nie brak też w naszej epopei na szczegółach, jakby żywcem z gockiej
przeniesionych architektury, a przede wszystkim uderza ten kształt wielkiej
promieniejącej Róży z przeźroczystymi liśćmi, w którym się naszemu
wieszczowi na najwyższym szczeblu Raju okazuje cała „święta milicja, którą
Chrystus krwią sobie poślubił”[21],
i który tak wyraźnie przypomina podobną figurę gockiej budowy pod tymże
nazwiskiem Róży znaną, co tak znaczące i symboliczne zajmuje miejsce w
promieniejącym kole i z przeźroczystymi z szyb liśćmi na wspaniałych facjatach
chrześcijańskich świątyń; jak znowu przeciwnie na tympanach ich portyków
znajdujemy obraz tego Sądu ostatecznego, który zasadniczą jest myślą,
formą i .treścią, prawdziwą duszą wielkiego poematu Dantego. I czymże jest w
gruncie i w najwyższym swoim znaczeniu świątynia chrześcijańska, jeśli nie
nadziemskim już światem, w który wstępuje grzesznik, co jak Dante „z prostej
zszedł drogi” (la diritta, via era smaritta), i gdzie, jak Dante, pod litościwą opieką
„wielkiej w niebiesiech Pani” (Donna gentil nel
ciel) przechodzi, jak on, myślą ludzkie grzechy i występki, jak on się w
skrusze i pokorze przed „bożą mądrością” (Beatrice) spowiada, jak on wreszcie
do najświętszego miejsca przed boski obraz dochodzi, i jak on tu słyszy o
swym oczyszczeniu i przyjmuje „ten chleb anielski, co wiecznie żywi,
a nigdy nie nasyca?”[22]
I w takim to znaczeniu nie będzież tum gocki kamienną
tylko transkrypcją wielkiej epopei chrześcijańskiej?
Gocko-architektoniczny ten charakter Boskiej Komedii przebija
się aż w najzewnętrzniejszej jej formie, aż w owych terze rime, które sobie Dante wynalazł dla swojej
chrześcijańskiej epopei. Nie tu miejsce obszerniej się rozwodzić nad pytaniem o
znaczeniu i historycznym kształceniu się rymu, które tyle już zajmowało
umysłów. Wystarczy tu tylko w krótkości oznaczyć, że rym jest tak czystą
i konieczną formą chrześcijańskiej poezji, jak rytm klasycznej; i że te
dwie zasadniczo od siebie różne formy wierszowania w tym samym do siebie
znajdują się stosunku, w jakim architektoniczne formy chrześcijańskie dla
klasycznych. Wiersz klasyczny zasadza się na regularnie przeprowadzonej
odmianie długich i krótkich sylab; i na tej samej prawie regularnej
odmianie spoczywa klasyczny porządek słupów. Słup każdy w architekturze
greckiej jest równy drugiemu jak jedna stopa miarowego wiersza drugiej, ma
równą zawsze wartość co drugi, ma swoje jednostajne znaczenie i jest regularnym
i skończonym w sobie członkiem z całego rzędu równych mu i w regularnych
odstępach postawionych jednostek. Insze tymczasem prawo kieruje gockim
porządkiem, jako też i rymowym wierszem. W architekturze chrześcijańskiej słup
traci to swoje indywidualne i w sobie skończone znaczenie; nie ma on
równej wartości co drugi; nie odmienia się on regularnie i w regularnych
odstępach; formy i przedziały filarów, różnie się w gockim rzędzie zmieniają i
dopiero przez muzykalny, że tak powiem zwrot tych samych form i
odstępów, po chwilowym przerwaniu i krzyżowaniu, przywraca się architektoniczny
porządek. I taka sama jest zasada rymowego wiersza, w którym podobnież nie
każda już stopa ma swoje indywidualne znaczenie, i wartość już nie na
regularnej odmianie krótkich i długich sylab polega; wszystko to w tym wierszu
się usuwa przed muzykalnym zwrotem pewnych form po chwilowym przerwaniu i
krzyżowaniu. W porządku i rytmie greckim słowa i słupy plastycznie
się szykują; w porządku i rymie gockim natomiast malowniczo się
grupują. Rząd też i grupa, to najcharakterystyczniejsze zasady,
odróżniające porządek i rytm grecki od porządku i rymu chrześcijańskiego: a
jeślibyśmy to głębiej wziąć chcieli, cały świat starożytny od świata nowszego.
I w tym znaczeniu terze rime Dantego są
najdokładniejszym w poezji odbiciem najdoskonalszej formy gockiego porządku w
architekturze. Te wiersze, które w ciągłe i przerwane rymy się wiążą, które się
nieustannie krzyżują i łączą, które się w potrójną spółdźwięczność
splatają i rozplatają, i tak wyraźne, już dla samego oka, tworzą grupy:
przedstawiają ten sam obraz splątanej rozłożystości, pozornej zawiłości przy
ścisłym wewnętrznym porządku, odśrodkowej dowolności przy najsurowszej
dośrodkowej konieczności, co te lekkie filary chrześcijańskich świątyń. Tak w
jednych jak i w drugich ta sama panuje perspektywa, eurytmiczność.
W takim to ścisłym związku stoją te dwa najwyższe i najuniwersalniejsze utwory średniowiecznej sztuki: według
takich to samych praw formacji powstały gocka świątynia i Komedia Dantego.
Jedna jak druga objęła w całej pełni twórczą myśl wielkiej epoki; jedna jak druga
jest najzupełniejszym i najwymowniejszym pomnikiem jej ducha; jedna jak druga
jest prawdziwą epopeją średniowiecznego chrześcijaństwa.
A jednak nazwa ta epopei niezupełnie jeszcze określa poetyczne
i historyczne znaczenie Boskiej Komedii; definicja ta bynajmniej
jeszcze nie wystarcza dla oznaczenia stanowiska i zakresu tego wielkiego
poematu; a jeśli doń jedyną, prawdziwą i czystą miarę przyłożym, miarę greckiej epopei, pozostaną nam reszty,
które osobną znowu i wielką całość stanowić i osobnej znowu wielkiej
klasyfikacji koniecznie żądać będą. Jest to właśnie charakterem nieskończoności
chrześcijańskiego ducha i jego prawdziwie wielkich objawów w twórczej
wyobraźni, że się te pod jedną formę sztuki wyłącznie podciągać nie dają, że
się z plastycznych, acz tak koniecznych rozgatunkowań
ciągle wyrywają, i w inne postronne i przestronne wybiegają dziedziny. Tak
i dzieło Dantego obok epicznego, do innego jeszcze wielkiego rodzaju poezji
należy, i w tym równie wielkie i znaczące zajmuje stanowisko, tak pod względem
wewnętrznej poetycznej wartości, jako też i zewnętrznego historycznego rozwoju.
Dwie są właściwie tylko główne czyste i odrębne formy
poezji: epopeja i dramat, i one też tylko uznał Arystoteles w swojej i dotąd
jeszcze prawodawczej Poetyce godnymi prawdziwego zastanowienia i
rozbioru. One jedne dają czyny i charaktery, tworzą pełne objawy i prawdziwe
kształty, i mają istotną plastykę życia i sztuki. Liryka, którą jako trzecią
formę obok tych dwóch głównych stawiać zwykliśmy, nie odpowiada tym warunkom
i w gruncie też jest tak mało samodzielną, że wiecznie oscyluje
między epopeją i dydaksą, że w Epinikiach
Pindara, tak się o historię, jak w Odach Horacego o refleksję
opiera, i że nawet obcą zupełnie sztukę, muzykę, w pomoc przyzywa, wiążąc się z
nią z utratą własnej samodzielnej wartości w śpiewie, lub wcielając ją w
siebie przez naśladowanie jej ducha muzykalną swoją dźwięcznością w sonecie,
dumce itp. Wszystkie zaś inne podrzędne gatunki poezji: elegia, idylla,
satyra, bajka, dydaksa, opisowość itd., bardziej
jeszcze niż liryka na refleksji i subiektywnym uczuciu oparte, mniej jeszcze od
niej mają prawdziwej samoistności i siły plastycznego kształtowania. I dlatego
też wszystkie te gatunki, efemerycznej i trochę pasożytnej natury, są ze wszech
czasów i miejsc, i właściwego i absolutnego historycznego rozwoju, właściwej
sobie pory i temperatury nie mają; gdy tymczasem epopeja jak dramat są
przeciągłymi i mozolnymi wyrobami wieków i narodów, mają swoje epoki i klimaty,
wyłączne i wielkie historyczne warunki swego kształcenia się i rozkwitu, i
nigdy wspólnie obok siebie nie powstają, ale w rozległych odstępach nawzajem
się zmieniają. Każda z tych wielkich form tak wyłącznie zwykła posiadać i
absorbować twórczość epoki, że nie tylko drugiej obok siebie powstawać i
rozszerzać się nie dozwala, ale nawet na długi czas po sobie wszystkie żywotne
soki wysysa, i dopiero po dość znacznym przedziale zasilony odpoczynkiem
geniusz narodu może przystąpić do nowych poetycznych kreacji w odmiennej
formie.
W tym to właśnie czasie przejścia z epoki epicznej do dramatycznej
i naprzemian, w tym okresie przygotowania i przetworzenia,
wykształcać się zwykła trzecia wielka forma poezji, forma, która dla mieszanej
swej i połowiczej natury wprawdzie tej estetycznej wartości czystego dzieła
sztuki co epopeja i dramat nie ma, ale dla znaczącego miejsca, które w rozwoju
poetycznej twórczości zajmuje, dla organicznej regularności swego powstania
i psychologicznej konieczności swego objawu, to samo historyczne
przynajmniej ma uprawnienie. Mało ten dotąd poznany i umiejętnie określony
rodzaj poezji, jak to trafnie powiedział genialny badacz, co pierwszy uwagę
zwrócił na jego historyczne znaczenie, łatwiej się daje scharakteryzować, niż
nazwać: nie mamy powszechniejszej i właściwszej dlań nazwy, jak alegorii. To,
co powszechnie pod alegorią rozumiemy, obrazowanie intelektualnych
i moralnych abstrakcji, stanowi tylko jeden żywioł tej wielkiej
kategorii, której charakterystyczną właśnie cechą jest, że wszystkie poetyczne
gatunki obejmuje: alegoria w ściślejszym znaczeniu jak lirykę, elegią jak
satyrę, dydaksę jak opisowość, epopeję jak dramat, i
wszystkim tym z mniejszym lub większym wykończeniem narysowanym
i zamieszanym formom daje zazwyczaj lekkie ramy bądź samotnej
przechadzki: bądź podsłuchanej rozmowy, bądź wreszcie snu lub wizji: to jest
tego poetycznego zmyślenia, w które i Dante oprawił Boską Komedię. Liryczny
w oddaniu subiektywnego uczucia i usposobienia duszy; elegiczny i
idylliczny w przedstawieniu spokojnych sytuacji i nieplastycznego
życia; opisowy w skłonności do ciągłego obrazowania, i alegoryczny
w zamiłowaniu w abstrakcjach i personifikacjach; dydaktyczny i satyryczny
w mniej lub więcej wyraźnej chęci nauczenia i poprawienia: rodzaj ten poezji
styka się zarówno z epopeją i dramatem, od których, jeśli sobie nie
przywłaszcza tego, co właściwą ich duszę stanowi: czynu i akcji, użycza jednak
tego, co ich zewnętrznym jest ciałem: opowiadania i dialogu. Pandemonium
wszystkich poetycznych form, alegoria, nie tyle jako czysty utwór sztuki, ile
jako historyczny fenomen ma swoje przeważne w rozwoju twórczej wyobraźni
znaczenie; jest ogólną formą, z której się rozchodzą i wykształcają wszystkie
plastycznie rozgraniczone gatunki poezji, i do której znowu po pewnym
okresie, po obieżeniu koła, które im wewnętrzna, jak
to nazywa Arystoteles energia zakreśliła, wracają, aby z odświeżoną
siłą z jej łona na powrót się wynurzać. Fenomen to, powtarzamy, niezmiernej
wagi: odsłania on nam, że to samo prawo rządzi tym na pozór tak fikcyjnym i
dowolnym światem wyobraźni, co i rzeczywistym; ten periodyczny zwrot
poetycznych form do jednego punktu wyjścia objawia nam ten sam zakon w dziejach
poezji, co w dziejach narodów Macchiavelli ritorno al segno,
a Vico w dziejach całego moralnego świata corsi
e ricorsi nazwał. Alegoria jest tym, jeśli
chcemy, chaotycznym stanem twórczej wyobraźni, w którym wszystkie żywioły
poezji nierozłącznie drzemią, nim się rozdzielą i rozgraniczą, i do którego
później, po wypełnieniu swego uroczego posłannictwa wracają, aby się przemienić
i w odnowione kształty wyodrębnić.
W tym znaczeniu, któreśmy alegorii nadali, Wschód będzie
naturalną jej kolebką: bo w ogólnym rozwoju ludzkości, świat wschodni
przedstawia właśnie ten stan chaotyczny ducha, w którym żadne funkcje społeczne
i moralne jeszcze się nie wyszczególniły, i wszystko w panteistycznej
niejako zanurzone jest uniwersalności. Bóg, człowiek i natura są tu w tym samym
niezindywidualizowanym i nierozgraniczonym powiązaniu, w jakiem się znajduje
cała sfera materialnego i moralnego życia, i wszystkie wyższe objawy ludzkiego
ducha w wierze, w wiedzy i w sztuce. I dlatego też, nie tylko tu spotykamy tę
wielką i uniwersalną formę alegorii, ale, rzec nawet można, że cała poezja
wschodnia w tej formie uwięzła i nigdy za nią samodzielnie nie wyszła.
Epopeja jak dramat, Mahabarata jak Sakuntala, nie mają tu rozgraniczonych plastycznych
kształtów, jak podobne im dzieła poezji greckiej: pełne one jeszcze są
lirycznych, dydaktycznych, opisowych żywiołów, i tej zawiłej encyklopedyczności
poetycznych gatunków, która dla poezji wschodniej jest tak charakterystyczną,
jak; zawiła encyklopedyczność całego życia dla całego Wschodu w ogóle. Świat
natomiast klasyczny, który tak ostro we wszystkim przeciwstawiony Wschodowi,
którego nie tylko sztuki, ale życia całego zasadą jest czystość kształtów,
rozgraniczenie wszelkich potęg moralnych i materialnych, najwyrębniejsza
plastyka myśli i uczuć, czynów i dzieł; świat ten musiał koniecznie
zaniechać tej poetycznej formy, która tak obcą była jego duchowi; i tu jednak Hesiod tak regularnie stoi w pośrodku między Homerem a Eschylem, między epopeją a dramatem, jak romans grecki na
samym schyłku i upadku helleńskiej cywilizacji. Insze znowu i większe są losy
alegorii w świecie chrześcijańskim. W świecie tym, który tak plastyczne
rozgraniczenia hellenizmu, jak uniwersalną dążność Wschodu zarówno objął i uduchownił
je, w nim znowu i z większym znaczeniem jak u Greków występuje rodzaj
alegorii: ale już nie w tym charakterze jedynej prawie i dominującej formy,
który miał na Wschodzie, ale tylko, jakeśmy to już powiedzieli, w kształcie
periodycznie wracającego gatunku, reasumującego niejako wschodnią uniwersalnością
wszystkie w duchu greckiego rozgraniczenia wykształcone lub nadal
kształcić się mające czyste poetyczne gatunki. Ze względu na samą poetyczną
tylko stronę i jej wpływ, można powiedzieć, że Biblia stoi jako
najpełniejsza alegoria u samego początku całej chrześcijańskiej poezji. Cudowna
ta księga, jak życiu wszystkie moralne i religijne prawdy, tak twórczej
wyobraźni wszystkie przyszłe objawiła formy: lirykę i alegoryczność, dydaksę i opisowość, epikę i dramatykę:
cały dramat chrześcijański powstał z biblijnej myśli pasji. Później każdy naród
chrześcijański wykształciwszy jedną lub drugą formę wracał znowu w
periodycznej rytmiczności do tego wielkiego rodzaju alegorii, jako do punktu
odpocznienia i dalszego zarazem rozwoju. Gdy średniowieczna liryka Prowensalów znalazła swój ostateczny wyraz i najwyższe
wydoskonalenie w rymach Petrarki, dał Petrarka sam hasło zwrotu do
alegorycznego rodzaju w swoich Trionfi, i za
nim poszedł Boccaccio nietylko w Trionfi,
w Ninfale Fiesolano,
nie-tylko w Fiamecie i Tezeidzie, ale nawet i w Decamerone:
bo cała nowelistyka daje się słusznie policzyć do tej wielkiej pośredniej
formy poezji, której i romans nawet nowoczesny jest prozaiczną i pragmatyczną
tylko stroną; a gdy dwa wieki później epika włoska najwyższego szczytu swego
możebnego rozwoju dostąpiła w dziełach Aryosta i
Tassa, naznaczył znowu sam Tasso to historyczne znowu zejście do alegorii, tak
przez nieszczęśliwą wprawdzie, ale pod tym względem niezmiernie
charakterystyczną próbę przelania Jerozolimy w alegorię, jak przez ten
poemat o stworzeniu, Le sette giornate,
który natchnął Miltona. Alegoryczny Raj Miltona stoi w dziejach poezji
angielskiej tak historycznie w pośrodku między wielką dramatyką
Shakespeara, a późniejszą epiką Scotta i Byrona, jak
przedtem między Shakespearem a dawną epiką angielską,
z której nam drobne ale znaczące w Beowulfie i Travellerssong przechowały się ułamki, stały
alegoryczno-idylliczne twory Louglanda, Gowera Chaucera, Sidneya itd. Wymienieni tu na ostatku
angielscy pisarze kształcili się prawie wszyscy na owym osławionym Roman de
la Rose, który znowu w poezji francuskiej to samo
historyczno-pośredniczące stanowisko alegorii między dawną francuską epiką,
a późniejszym teatrem Corneilla i Racina zajmuje, jakie w hiszpańskiej zajęli Hita, de Mena, Santillana i inni
między epicznym cyklem Cyda, a wielką dramatyczną epoką Lopego
i Calderona. Tak następnie w poezji niemieckiej między wielką epoką
Nibelungów, Gudrun Wolframa von Eschenbach,
Gottfryda von Strasburg, a dramatyką
Hans Sachsa i liryką z epoki reformacji, rozlegają się szerokie
alegoryczne utwory XIV i XV wieku, a Reinhard szczególniej
tak zarówno za czystą epopeję, jak za czystą alegorię uchodzić może; po
wydźwięczeniu się zaś dramatycznej i lirycznej poezji z czasów reformacji
wraca znowu przeważnie rodzaj alegoryczny, który się ostatecznie reasumuje w
sławnej Messyadzie Klopstocka,
i po którym znowu w orszaku wszystkich wielkich niemieckich dramatyków
z przeszłego wieku następuje ów Lessing, co tak charakterystycznie przy
najściślejszym rozgraniczeniu poetycznych gatunków obstawał, i tak konsekwentnie
przeciw bronionej przez Winckelmanna alegorii się oświadczył. I według tych
samych praw formacji rozwijała się wreszcie nawet i nasza polska poezja, acz
tyle przeszkód w swoim normalnym wykształceniu doznawała. I u nas także między
dawnymi epicznymi rapsodami, których słabe się tylko echa w naszych
historycznych przechowały jeszcze podaniach, i chrześcijańską hymnologią, która
od św. Wojciecha aż do Andrzeja ze Słupia poetyczną naszą twórczość w średnich
wiekach absorbowała; a tą liryką z drugiej strony, która w epoce Kochanowskiego
tak bujnie rozkwitła, i dramatyką, której pierwsze
wówczas zjawiły się próby w Józefie, w Odprawie posłów itd.:
znaczniejsze utwory Reja stoją jako historyczno-pośredniczące alegorie,
i pod tym właśnie względem, o ile się nam zdaje dotąd mało zauważanym, mają
swoje główne i ciekawe znaczenie. Szczególniej
godnym tu, choćby i krótkiego tylko zastanowienia, jest Reja Wizerunek
żywota. Poeta prowadzi młodzieńca do różnych filozofów pogańskich, od Zoroastra do Hippokrata, Diogena, Epikura; Sokrata i Arystotela, którzy mu wszyscy systema
swej etyki wykładają; potem przechodzi z nim do potępionych w piekle, do tych
„co sobie zjeżonej nie zagłaskali czupryny”, i między którymi widzi wielu panów
i księży; w raju na koniec „Heliasz” objawia nieśmiertelne chrześcijańskie
prawdy „o dusznej radości” i naucza, jak się staje „w ogrodzie u Pana”. Pełno w
tym dziele mitologii i teologii, astronomii i filozofii, najrozleglejszej
jednym słowem dydaksy; pełno tu idyllicznej opisowości:
każdy niemal rozdział zaczyna się od poetycznego opisania natury w różnych
dnia porach; satyra wreszcie, jak we wszystkich dziełach Reja, tak i tu w całej
swojej szorstkości i jadowitości rozkosznie się rozpościera. Czytelnik widzi
wszystkie tu zebrane żywioły, które według danej definicji poemat alegoryczny
składają; jak w Boskiej Komedii „tekst się tu rozciąga od ziemi do
nieba”, według tych własnych słów Reja, które tylko w większej suchości wypowiadają,
myśl tak szczytnie w sławnym wierszu Dantego oddaną[23]; a kiedy współczesny biograf Mikołaja, Trzycieski, tego naszego poetę z Dantem porównał: więcej w
tym zdaniu leżało prawdy, niżeli może myślał sam Trzycieski.
Rozumie się: pod względem tylko wspólnego im obu poetycznego rodzaju; pod
względem bowiem poetycznej wartości, alegoria Reja tak mało lub jeszcze mniej
jak wszelka inna może iść w porównanie z nieśmiertelnym dziełem florenckiego
wieszcza.
Wielki utwór Dantego obejmuje w całej pełni wszystkie
poetyczne gatunki i objawia we wszystkich głębokość uczucia, prawdę
natchnienia, siłę wyobraźni i potęgę twórczości w rozległości i
mistrzowskiej dzielności, w jakiej żaden inny poemat alegoryczny nie tylko
z nim mierzonym, ale nawet zestawionym być nie może. Liryka nie jest tutaj
chwilowym i przechodnim ustępem, refleksem osobistego uczucia i
subiektywnego zwrotu; przenika ona wskroś swoim wyostrzonym akcentem całe
dzieło, które, jak z jednej strony jest epopeją ludzkości, całego średniowiecznego
świata, tak z drugiej jest najsubiektywniejszym poematem
duszy, jednym szczytnym hymnem jednej wielkiej indywidualności. Opisowy
i elegijny element objawia się tu w tak ciągłych i wielkich obrazach i
dźwiękach, w takiej malowniczości i muzyczności poetycznego uczucia, z tak
niewyczerpanym nigdy darem przyjmowania i oddawania najstraszniejszych i najmilszych,
najgroźniejszych i najsłodszych wrażeń, jakich by się podobnych przykładów
razem tylko z całej poezji całej ludzkości, od wybujałych płodów gorącego
Wschodu aż do powiewnych i powietrznych bladej Północy, może zebrać dało. Alegoryczność
nie jest tu tylko igraszką rozumu i bawidełkiem dowcipu, ale najsilniejszą
dźwignią twórczej wyobraźni; i oddaje całą świetną symbolikę chrześcijańskiego
ducha i chrześcijańskiej sztuki w wielkości i uniwersalności, w systemie
i konsekwencji, w jakich to tylko gocka jeszcze architektura była w stanie
przeprowadzić. Satyra następnie, ale nie ta, o której rzymski ów poeta
powiedział, że jej nie pisać tak trudno; ale ta trudna i szlachetna, która
powstaje na zepsucie nie w chęci wyszydzenia, ale poprawienia, która ze
skrwawionym sercem robi wyrzuty w czystej myśli, i drżącą ze współczucia, acz
silną przekonaniem ręką trzyma przed obecnością zwierciadło Meduzy; ta satyra i
w tym najwyższym i najpiękniejszym znaczeniu, stanowi jeden z głównych
żywiołów Boskiej Komedii: gromi potęgą Tytana i jęczy żalem pokutnika,
wyzywa niebiosa o pomstę, a piekło o litość, i karci kochanych i kocha
karconych, z ironią tak pełną miłości, i z szyderstwem tak pełnym
wzniosłości, o jakich tylko wyobrażenie dać może zlany razem geniusz Juwenala
i Jezejasza, najostrzejszego satyryka Rzymian i
najszczytniejszego cenzora Izraela. Dydaksa w tym
dziele nie ogranicza się na pewnej drobnej tylko nauce, na jakiejś urwanej
części ludzkich badań; obejmuje ona całą wiedzę epoki, odtwarza całą
chrześcijańską scholastykę w wielkich kształtach sztuki, i daje poetyczną sumę
średniowiecznej mądrości, jak święty Tomasz dał jej filozoficzną. Przede
wszystkim zaś ważny jest stosunek tego poematu do dwóch najgłówniejszych i
najczystszych form poezji. Znaczenie epicznego żywiołu w Boskiej Komedii już
nam wiadome: widzieliśmy, jak prawdziwie epicznie utwór Dantego obejmuje i zamyka
jedną z największych epok ludzkości, i jak znakomitym i uniwersalnym jest
wyrazem średniowiecznego ducha. Ale i dramatyczny element przeważne w nim
zajmuje miejsce i uzupełnia tę całość poetycznych gatunków, którą najwyższa ta
alegoria nam przedstawia. Sama zewnętrzna forma dialogu, która się tu nam
ciągle objawia w rozmowach Dantego z Wirgilim, z
Beatricą i z potępionymi lub zbawionymi mieszkańcami zaświata, nie wyczerpa jeszcze
bynajmniej tego dramatycznego charakteru Boskiej Komedii, równie jak
epicznego jej charakteru nie wyczerpa sama zewnętrzna
tylko forma opowiadania. Cały bowiem wewnętrzny układ tego poematu, cała jego
fizjognomika i patologia, cały rozwój, i jeśli tak rzec można, sceniczne
urządzenie noszą cechę prawdziwej dramatyczności. Figury i sytuacje nie
rozwijają się tu w tej spokojnej rozwlekłości i powtarzającej się rytmiczności
epopei; ale przemijają krótko i pospiesznie w tej skąpej charakterystyce
i ciasnym obwodzie, w tym streszczeniu głównych tylko rysów, w tej
aktualności i momentalności, które są tak wydatnymi przymiotami dramatu.
Dante nie jest tylko opowiadaczem, ale zarazem widzem i współdziałającym: i
„czas mu ściśle wymierzony”[24],
jak każdemu widzowi i aktorowi scenicznego dzieła. Jeśli to prawda następnie,
że podstawą epopei jest przeszłość, dramatu zaś teraźniejszość; to i pod tym
względem dzieło Dantego do tej drugiej poetycznej formy zbliżonym będzie:
wszystko się w nim bowiem odbywa nie tylko formalnie w czasie,
ale i realnie w charakterze teraźniejszości, i wszystko zamiast w perspektywnej dali podania, w bezpośredniej tu leży akcji.
A gdy do głębszych jeszcze psychologicznych cech sięgniemy, łatwo się
przekonamy, że w całym tym poemacie panuje patetyczność i perypetalność,
dialektyka uczuć i analityka wrażeń, gwałtowna i skokowa klimaks scen i
objawów, które wszystkie bardziej tragiczne niż epiczne jemu nadają atrybucje.
I jakież wreszcie poetyczne dzieło wypełnia wierniej te dwa wielkie warunki
obudzenia zgrozy i litości, które Arystoteles wszelkiej prawdziwej przepisał tragice,
jak ta Boska Komedia, co „wieczne cierpienie i pierwszą miłość”[25] zarówno objęła, i z tą samą siłą
nieskończone katusze piekła, jak wieczne uciechy raju skreśliła?
Jeśli tak pod względem wewnętrznej swej poetycznej wartości
dzieło Dantego przewyższa wszystkie tego rodzaju alegoryczne poemata, niemniej góruje ono nad nimi pod względem
zewnętrznego historycznego stanowiska; a gdy sobie przypomnimy, że cała ta w
ogóle poetyczna forma nierównie większe jako historyczny fenomen, niż jako
czyste dzieło sztuki ma znaczenie, lepiej jeszcze zmierzym
całą ważność tego właśnie przymiotu Boskiej Komedii. Poezja
chrześcijańską w całym swoim ogólnym wzięta rozwoju, rozpada się na dwa
wielkie, ściśle od siebie rozgraniczone okresy: epiki i dramatyki;
i każdy z tych okresów charakterystycznie koresponduje z równoległymi dwoma
dziejowymi zwrotami chrześcijańskiego świata. Uniwersalne i we wszystkich życia
objawach katolickie wieki średnie były tak naturalną i historyczną dziedziną
epiki, jak analityczne i dialektyczne nowsze czasy dramatyki;
do tamtych też należą wyłącznie wszystkie wielkie cykle Karola i Arthusa, Sygfryda i Dytrycha,
Alexandra, Cyda i Łaza; jak do tych znowu wyłącznie
należy scena Shakespeara, Lopego i Calderona, Corneilla, Racina i Moliera,
Lessinga, Schillera i Goethego itd. Można powiedzieć, że jak wieki średnie nie
wydały jeszcze prawdziwego dramatu, tak wieki nowsze żadnej już prawdziwej nie
wydały epopei. Czasem przesilenia tych dwóch najwyższych poetycznych form jest
wiek XIV i XV: ten historyczny okres, któryśmy już
pod tylą innymi względami jako epokę przekształcenia
i przetworzenia poznali. Jak z jednej strony zagłusza się coraz bardziej w tym
okresie dawna średniowieczna epika, tak z drugiej w dramatycznych
misteriach, pasjach i alegoriach pokazują się w nim coraz poważniej początki
przyszłej nowoczesnej sceny: i nic charakterystyczniejszego pod tym względem
nad tę nazwę i formę alegorii, którą tak wydźwięczająca
się teraz epika, jako powstająca dramatyka w tym
czasie przybiera. I w tym to właśnie okresie, w tej chwili przesilenia się
całej chrześcijańskiej poezji, gdy z jednej głównej formy w drugą się przelewa,
powstaje Boska Komedia Dantego, zamykając jedno wielkie koło
średniowiecznej epiki i roztwierając zarazem drugie większe jeszcze koło
nowoczesnej dramatyki, dając zarazem epiczną wizję
uniwersalnego świata i dramatyczną pasję indywidualnej duszy. To
przeważne miejsce, które każda alegoria w szczególnych dziejach szczególnej
poezji każdego narodu zajmuje, to miejsce zajmuje alegoria Dantego w ogólnych
dziejach ogólnej poezji całego chrześcijaństwa. Boska Komedia jest
uniwersalną i absolutną alegorią w uniwersalnym i absolutnym rozwoju twórczej
wyobraźni chrześcijańskiego świata.
I tu się nam może wytłumaczy także ten tajemniczy i zagadkowy
tytuł Boskiej Komedii, którego objaśnienia najmniej w Dantem samym i w
znanym ustępie z jego listu do Cane Grande della Scala szukać wypada. Boskim wprawdzie nie
wieszcz sam, ale późniejsza dopiero uwielbiająca potomność nazwała to dzieło:
mimo swego wielkiego geniuszu i zupełnej o nim świadomości, lub może
właśnie dlatego, był Dante dalekim od tej gorszącej manii naszych nowoczesnych
poetów, wspinających się każdej chwili Bogami na paluszkach wzdętej pychy. Ale
nazwy Komedii udzielił już sam wieszcz nieśmiertelnemu swemu dziełu[26]. Gdybyśmy na objaśnieniu poprzestać
musieli, które sam Dante podaje, mało by nam zaiste na tym zależało. Trzy są,
według niego, główne formy poezji; tragedia, satyra i komedia, z których
pierwszą cechuje szczęśliwe wyjście a nieszczęśliwy koniec; ostatnią zaś
przeciwnie nieszczęśliwe wyjście a szczęśliwy koniec: komedią więc nazwał swój
poemat, bo ze smutków piekła prowadzi do błogości raju... Ale cały ten dziwny
wywód, który jeszcze w XV wieku wiernie powtórzył Santillanna
w swojej Comedieta de Ponza[27], jest
jedynie nam ważnym pod względem świadectwa, jakie daje o zupełnie mylnych i
scholastycznych wyobrażeniach, które tak Dante jak i wiek jego miał o gatunkach
poezji; nie usprawiedliwia on w niczym dziwnego, a jednak tak znaczącego
tytułu. Usprawiedliwienie to dopiero dać nam jest w stanie pogląd na cały
rozwój chrześcijańskiej poezji i na historyczne stanowisko, jakie w nim zajmuje
Boska Komedia. Tu dopiero poznajemy, że poemat ten, jak epiczną swoją
formą zamyka epikę średnich wieków; tak dramatycznym swym tytułem zapowiada dramatykę nowszych czasów; i że nazwa komedii, jaką tu
alegoria przybrała, jest tak charakterystyczną i historyczną, jak nazwa znowu
alegorii, którą naprzemian i w tym samym własnym
czasie przybierała powstająca komedia.
Epopeją więc i alegorią jest wielki śpiew Dantego. Obejmuje
on całość poetycznej myśli średniowiecznego chrześcijaństwa i całość jego
poetycznych form; jest ostatecznym słowem schodzącego świata i pierwszą
zapowiedzią nowo powstającego; przeszłość i przyszłość, tamta w swych
owocach, ta w swych zarodach, zarówno w nim złożone. Poemat to najuniwersalniejszy twórczego ducha ludzkości; poemat, jak
sam wieszcz raz w uczuciu swej wielkości powiada, „święty, do którego przyłożyły
ręce niebo i ziemia”: niebo i ziemia całego chrześcijańskiego świata.
Na dzieło tak rozległe jak świat, stanowiska zapatrywania
się tak są liczne i różnorodne, jak na świat samy. Od pojawienia się też
tego wielkiego poematu aż do najnowszych czasów nie brakło mu na mozolnych
badaczach i świetnych umysłach, z których każdy z różnego i odmiennego punktu
szukał pojęcia i objęcia tego najwyższego utworu średniowiecznej poezji. Kilkadziesiąt
już lat po śmierci florenckiego wieszcza, wzniesiono w różnych miastach
włoskich publiczne katedry dla wyjaśnienia i wykładania Boskiej Komedii. Florencja,
ojczyzna tego wielkiego męża i ta, co za życia na sromotne go wskazała
tułactwo, pierwsza po jego zgonie dała przykład takiego wielkiego uczczenia; i
pierwszym, co tę godność tłumacza Boskiej Komedii w tym mieście
piastował, był ów Boccaccio, co własnym już światłem tak wspaniale na
gwiaździstym niebie włoskiej poezji jaśnieje, i którego niedokończony
niestety komentarz jest jednym z najbogatszych źródeł dla obszernych studiów
nad naszym poematem. Jeśli to w większej części prawda, co powiedział
niemiecki filozof, że wielki geniusz skazuje małe umysły na wyjaśnienie siebie:
Dante i pod tym względem od reszty się geniuszów odznacza, że zaszczytny trud
eksplikowania jego wzięły na siebie wielkie umysły i wielkie nawet geniusze:
objaśniali go Boccaccio i Filippo Villani, Benvenuto
da Smola i Mario Filelfo,
Giovanni de Serravalle i Schelling; objaśniał go i
ten pod tylą względami podobny mu wielki Michał
Anioł, chociaż to w odmienny od innych, sobie właściwy i twórczy sposób
uczynił: wykonywając do Boskiej Komedii ilustracje, których zatraty każdy
miłośnik sztuki i wielbiciel tych dwóch geniuszów wiecznie żałować będzie.
Indywidualne i zbiorowe prace nagromadziły się wiekami koło tego wielkiego
pomnika wielkiej epoki. Roku 1350 wyznaczył arcybiskup mediolański Giovanni
Visconti „dwóch teologów, dwóch filozofów i dwóch mieszkańców Florencji” do
wspólnego opracowania Boskiej Komedii; a na soborze Konstanckim,
na początku XV stulecia zajmowali się wielcy ustawodawcy kościoła w wolnych
godzinach studiami nad Dantem. Odtąd nie ustawały umysły w rozbiorach i
badaniach, i wieki pracowały nad poznaniem poematu, na którego utworzenie
wieki się przedtem składały: sama bibliografia o Dantem, samo wyliczenie
tytułów dzieł o nim traktujących, dały jeszcze w najnowszych czasach powód do
osobnego, objętością swoją prawdziwie przerażającego dzieła. I do jakichże
drobnych poszukiwań i mikroskopicznych badań zeszła ta chęć poznania
florenckiego wieszcza! O samych zewnętrznych faktach jego życia spisał Pelli cztery pełne najgruntowniejszej pracy tomy; o samej
jego miłości, prócz tylu innych, traktuje Arrivabene
w osobnym piśmie; nawet o tym raz jedyny w Boskiej Komedii wzmiankowanym
psie alegorycznym (veltro allegorico)
znalazł Carlo Troja sposób napisania mozolnego i szacownego dzieła! Bo i czegóż
nie dokaże miłość — nawet miłość uczonego, dla wielkiego przedmiotu! Boska
Komedia, powiedział trafnie jeden z jej badaczów, podobną jest do wielkiej
spuścizny, którą słabe i zubożałe potomstwo, któremu się dostała w udziale,
musi rozdrabniać, by ją uprawić. Lecz i ci nawet, co nad masę szczegółów się
wznieśli do ogólnego poglądu i całość tego wielkiego utworu objąć się
starali, z iluż to i oni znowu różnych stanowisk na dzieło Dantego się
zapatrywali; ileż to i oni osobnych do tego poematu podawali kluczów! I że tylko o nowoczesnych i celniejszych wspomnę
badaczach, wystarczy już powiedzieć: że Rosetti i Ugo
Foscolo szukali w Boskiej Komedii polityczno-religijnej alegorii; że Schlosser do niej czystą miarę historii przykładał; że Ozanam przede wszystkim na zawartą w niej scholastyczną
filozofię zwrócił uwagę, a Schelling etyczno-estetyczne jej stanowisko
starał się oznaczyć; że Kopisch w niej głównie
mistyczną i symboliczną stronę wyjawił, a Labitte ją
na legendowe pierwiastki chrześcijaństwa rozłożył.[28]
Ta ubiquitas, jakby tu
powiedział scholastyczny Dante, w wybieraniu sobie stanowiska, z którego się na
dzieło jego zapatrywamy, znajduje niezawodnie swoje
wytłumaczenie w uniwersalnym znaczeniu samego dzieła, w jego nieskończonym widnokręgu,
w niezmierzonej encyklopedyczności uczuć i myśli, faktów i kształtów, dogmatów
i teoremów, które w sobie objęło. A jednak łatwo to
każdy uczuje i uzna: dzieło, które z natury swojej właśnie tak niepodobne
jest do objęcia ze wszystkich punktów naraz, powinno zarazem i z natury swej
właśnie mieć jedno główne punctum saliens. Ten utwór, który dozwala, by go z
różnych stron oglądano, musi jednak żądać, aby to przede wszystkim z
jednej strony głównie czyniono. Obok tej dowolności poglądu, która
wypływa z jego rozległego obwodu, musi znowu wypływać z jego dośrodkowego
znaczenia pewna konieczność poglądu, konieczność, którą ma w sobie
każde dzieło twórczej wyobraźni. Jednym słowem: Boska Komedia nie jestże
przede wszystkim dziełem sztuki? a jako takie, nie wymagaż
ona, aby do niej przede wszystkim też i miarę przykładano sztuki?... Że ta
miara jej jeszcze całkiem nie wymierzy, że zostawi wielkie reszty tej
nieskończoności, którą wszelkie dzieło chrześcijańskiego ducha, a tym bardziej
takie w sobie zamyka... któżby o tym śmiał powątpiewać! Ale wystarczaż
wszelka inna miara pod tym względem: i czyż historyczne, filozoficzne,
mistyczne itp. zapatrywanie się nie zostawia wiele jeszcze, a może najwięcej
do życzenia? A w takim razie miara sztuki nie będzież
dla dzieła sztuki najwłaściwszą, najstosowniejszą, najwięcej wymierzającą?
Poemat Dantego, powiedział jeden z jego głębokich znawców,
jest jak ta bazylika rzymska, na której zewnętrznym i wewnętrznym zwiedzaniu
nie przestawamy, ale której nadto i podziemne
pokłady poznać chcemy: przy blasku pochodni zstępujemy w jej świętą kryptę,
która nas w coraz głębszą, rozgałęzioną i zawiłą katakumbę
prowadzi; a gdy bez cofania lub zagubienia się stąpamy do końca, wychodzimy...
w pole dalekie, daleko od miejsca wejścia — i bazylikę nawet z oczu tracimy.
Porównanie trafne: ale nauka, którą my sobie stąd wyciągnąć pozwolim, będzie ta: że, aby siebie i czytelników w takie
pole nie wyprowadzić, najlepszym jest zawsze patrzeć na bazylikę rzymską jako
na dzieło architektury, a na Boską Komedię jako na dzieło poezji, bo
jako takie przede wszystkim swoje wielkie i pewne mają znaczenie.
Ze stanowiska więc przede wszystkim sztuki i poezji, jakeśmy
się dotąd starali zrozumieć znaczenie poematu Dantego, jako epopei i alegorii,
tak w dalszym ciągu będziemy usiłowali poznać jego składowe żywioły i
wewnętrzny organizm.
[1]
St. Tarnowski, Julian Klaczko, T. I., str. 80.
[2] Quale é colui, che forse di Croazia
Vene a veder la Veronica nostra,
Che per l’antica fama non si sazia,
Ma dice nel pensier, fin che si mostra,
Signor mio Giesu Christo Dio verace,
Or fu si fatta la sembianza vostra?
Tale era io…
Paradiso. XXXI.
103.
cf. Villani Stor. Florenz. apud Muratori ad ann. 1300.
Biblioth. Max. Patrum XXV, 936: De Jubilaeo.
Raynald. Ann. Eccles. s. a.
[3] Villani, ubi supra.
[4] Regum III, Cap. 8, r. 41—43, 46—49.
[5] A veder tanto non surse’l secondo.
Parad, X, 114.
[6] E nessuno era stato a vincere Acri.
Inferno. XXVII. 89.
Non vanno i lor pensieri a Nazzarette,
La dove Gabbriello aperve l’ali.
Parad. IX. 137.
[7] Veggio’l nuovo Pilato si crudele
Che ciò uol sazia, ma senza decreto
Porta nel tempio le cupide vele.
Purg. XX, 91.
Godnym zastanowienia jest też wyrażenie „ma senza
decreto”. Dante zdaje się tym nie tyle prześladowanie Templariuszów w ogóle
potępiać, ile ich złupienie bez upoważniającego papieskiego dekretu.
[8] Paradiso III, 120.
[9] Che fu d’onor si degno.
Inf. XIII, 75.
[10]
O pierwszym Habsburgu powiada Dante:
Colui, che più sied’ alto, e fa sembianti
D’ aver negletto cio, che far dovea…
Ridolfo Imperador fu…
Purg. VII, 91.
Podobnież się wyraża o następcy Rudolfa:
O Alberto Tedesco, ch’abbandoni
Costei, ch’é fatta indomita e selvaggia…
Purg. XVI, 97.
[11] Veggio in Alagna entrar lo fiordaliso,
E nel vicario suo Christo esser catto.
Veggiolo un’ altra volta esser deriso:
Veggio rinnovellar l’ aceto e’l fele,
E tra’ vivi ladroni essere anciso.
Inf. XX, 86.
[12] Cf. ciekawy list papieża Sylwestra
II: „Ea quae est Hierosolymis, universali Ecclesiae sceptris regnorum imperanti etc.” Geberti
Epist, 107, Apud Scr. rer. franc. X, 426.
[13] Cf. szczególniej Radulphus Glaber s. a.
[14] Il buon fra Tommaso.
[15]
Epitaf ten napisany był przez Giovanniego da Virgilio. Ten sam
wiersz położony jest pod znanym obrazem Dantego, który dla franciszkańskiego
kościoła w Monte-Falco zrobił roku 1450 Benozzo Gozzoli, uczeń Fiesolego i
jeden z wielkich mistrzów Campo Santo. Dante na tym obrazie jest w towarzystwie
Giotta i Petrarki.
[16] Sovra candido vel, cinta d’ oliva,
Donna m’apparve, sotto verde manto,
Vestita di color di fiamma viva.
Purg. XXX. 31.
O symbolicznym znaczeniu tego stroju następnie.
[17]
O tym niżej: § Wiedza i Symbol.
[18] Metzger: Gesetze der Pflanzen und Mineralienbildung, angewendet
auf den altdeutschen Baustyl. 1835.
[19] Inferno XIII, 40. Ariosto: Orlando VI, stanz.
32.
[20]
Porównaj między innymi wiersze jak:
Ed egli avea dei cul fatto trombetta.
Infern. XXI, 139.
Rotto dal mento insin dove si trulla.
Infern. XXVIII, 24.
i wiele podobnych.
[21] Parad. XXX i XXXI.
[24] Lo
tempo é poco omai, che n’é concesso,
E altto é da
veder. Inf. XXIX, 11.
[25] „eterno dolore… e’l primo amore”
ze znanego napisu piekła. Inf. III, 2—6.
[26]
W samym poemacie. Inf. XVI, 128 i
XXI. 2.
[27] Yo comenzé una obra à la quai Elame Comedieta
de Ponza, e fituléla deste nombre, por quanto los poetas fallaron tres mancras
de nombres à aquellas cosas de que fablaron, es a saber: tragedia, sàtira,
comedia. Tragedia es aquella que contiene en si caydas de grandes Reys o
Principes… cuyos nascimientos e vidas alegremente se comenzaron, e gran tiempo
se continuaron, e despues tristemente cayeron… Comedia es dicha a quella cujus
comienzos son trabajosos, e despues el medio e fin de sus dias alegro, gozoso e
bien aventurado: e deste uso Terencio Peno, e Dante en el su libro, donde
primero dize aver visto los dolores e penas Infernales, e despues el
Purgatorio, e alegre e bleu aventurademente despues el Parajso. Santillana,
Comedieta de Ponza (ed. Ochoa) p. 2.
[28]
Nie odwołujemy się szczegółowo do tych i wielu innych prac, którym tyle
zawdzięczamy; bo nie chcemy bez prawdziwej potrzeby obciążyć pracy czytelnikom.
Wytłumaczy nas zresztą i wyłączny sposób naszego
zapatrywania się.