[w:] Pisma, t. IX, Warszawa 1908, s. 199-217
P. Zygmunt Balicki[1] przyznaje na wstępie, że etyka społeczna opiera się na jednej zasadniczej idei – altruizmie: poświęcaj się dla innych ludzi, pracuj dla nich, wypieraj się siebie! Rozróżnia on jednak dwa gatunki altruizmu. Jest jeden altruizm – sercowy, albo zmysłowy; jest on bezwzględny, ma bezwarunkowe prawidła: nie zabijaj nawet i nieprzyjaciela na wojnie, nie kłam, chociażbyś miał wypowiedzeniem prawdy niewinnego człowieka zgubić, oddaj ostatnią swoją koszulę potrzebującemu, chociażbyś musiał sam nazajutrz żebrać!
P. Balicki jest stanowczym przeciwnikiem takiego altruizmu, który utrwala między ludźmi lekkomyślność, rozluźnia poczucie obowiązku, pozbawia człowieka charakteru, wytwarza warstwy nieopatrznych i pasożytów. Zbijając ten bezwzględny altruizm o bezwzględnych nakazach i zakazach, autor robi, może i słusznie, wycieczkę przeciwko Leonowi Tołstojowi[2], dla którego istnieje przykazanie: nie sprzeciwiaj się złu! Takie przykazanie, wedle p. Balickiego, jest z gruntu niemoralne, bo każąc nam zło tolerować, czyni nas jego wspólnikami (str. 27). Daleko mniej słusznie obwinia autor stronników sercowego egoizmu, że dążą do arystokracji duchowej, że pną się do typu „nadczłowieka” a zapominają, że większą wartość moralną i społeczną przedstawia typ człowieka.
Jest jeszcze inny gatunek etyki altruistycznej: etyka idei, etyka społeczna i racjonalistyczna, gdy przy każdym postępku będziemy sobie uprzytomniali, jakie ona prowadzi za sobą skutki w warunkach miejsca i czasu, i jaki typ stosunków pod jej działaniem się wytwarza. Pierwiastek instynktowy, uczuciowy, objawiający się w popędach dobrego serca, może być poddany rozumowi i kierowany ku utożsamieniu naszych popędów z interesem ogólnym, z dobrem wyższej nad jednostkę całości, ku podniesieniu się na stanowisko tej całości. Takich nieskończonych grup ludzkich jest moc nieskończona, są to szczeble uspołecznienia i coraz wyższe poziomy solidarności. „Każda jednostka, powiada p. Balicki, może być punktem, w którym się przecina mnóstwo kół, grup i prądów społecznych”. Każda zbiorowa grupa ma swoją odrębną, autonomiczną etykę. Inne są obowiązki moralne mężczyzny, kobiety, kupca, kapłana, żołnierza. Obowiązki pojedynczej osoby względem mnóstwa grup, do których ona należy, gmatwają się co chwila, plączą i ścierają, ale nie ma takiego pogmatwania, które nie poddawałoby się prawidłowemu w danym przypadku rozwiązaniu; nie ma sytuacji, która by była bez wyjścia.
Autor sam objaśnia (str. 19), jak się odbywa rozumowe podporządkowanie stopniowo niższych obowiązków pod wyższe: jak musi się stać, że człowiek bywa obowiązany zabijać innych, broniąc np. ojczyzny od najścia nieprzyjaciół, jak obowiązany jest nawet kłamać, „gdy prawda może zabić lub zgubić innych, albo gdy tego wymaga jego wewnętrzna niezależność i charakter”, jak obowiązany jest „sprzeciwić się złu, skoro to zło jest krzyczącym bezprawiem”. Jak się odbywa to podporządkowanie jednych obowiązków niższych pod drugie, mające racjonalnie przed niższymi pierwszeństwo? Są w nauce etyki najrozmaitsze teorie, są na przykład i takie, które biorą za podstawę egoizm i dla których moralność jest tylko rozumnie pojmowanym egoizmem. Autor przytacza wyznawców tych teorii: Epikura[3], Benthama[4], współczesnych utylitarystów (str. 15). Sam p. Balicki biorąc jednostkę odosobnioną i oderwaną od wszystkich grup zbiorowych, do których ona należy, wybiera jako pierwszy punkt wyjścia nie osobisty egoizm, ale poświęcenie się, ofiarność, altruizm.
Dotąd jesteśmy z p. Balickim w zupełnej zgodzie co do etyki indywidualnej, ale wnet poza pojedynczą osobą trafiamy na rozstajne drogi i żegnamy się, rozchodząc się w biegunowo przeciwnych kierunkach. Wedle naszego przekonania i z pojedynczej osoby i z każdego ludzkiego zbiorowiska, począwszy od rodziny, klasy, stanu, ziemi czyli kraju, i aż do wszechludzkości należy rugować egoizm jako zło, należy obchodzić się z nim, jak z nieprzyjacielem, bez względu na to, czy jest on osobisty czy zbiorowy, i czynić to, zacząwszy od ludzkiej niedziałki, a kończąc na wszechludzkości, to jest na największym, jakie może być pomyślane, zbiorowisku, na kresie wszelkiej podmiotowości, która nie może mieć egoizmu, bo za nią jest tylko próżnia i chyba tylko Bóg. P. Balicki mniema, że skoro jednostka działa nie z wręcz osobistych pobudek, ale tylko ze zbiorowych i przy tym nie z lada jakich, a z takich, które są nieco wyższego od innych rodzaju, już przez to samo stając się altruistą, pozbywa się sobkowstwa, odzwierzęca się i podnosi się, ulegając pewnemu egoizmowi zbiorowemu, zyskuje na poczuciu godności osobistej, na własnej wartości i na ambicji, pragnącej się zaznaczyć dodatnio w życiu zbiorowym (str. 15).
Czy każdy gatunek i szczebel zbiorowiska nadaje się do takiego uszlachetniającego podniesienia samopoczucia? Autor domyśla się, że nie każdy. W dziejach naszego możnowładztwa, które dużo zawiniło, nie ma takiego bezeceństwa bezprawia i gwałtu, którego by nie można było wytłumaczyć altruistyczną, gorącą chęcią osoby uświetnienia i wyniesienia swojej rodziny, swego domu i krwi. Wrodzona miłość do swojej krwi jest uczuciem wspólnym i człowiekowi i zwierzętom. Nic ohydniejszego w historii nad ducha kasty, nad wyłączność stanu, przeszkadzającą wniesieniu prawdziwej myśli społecznej w bezecne nieraz środowisko obywatelskie. Sam p. Balicki podnosi do znaczenia bohaterstwa łamanie niby taranem autonomicznego egoizmu różnych szczebli i dla powołania do życia nowych czynników, zapisywanie się do mieszczańskiego stanu licznej szlachty po Konstytucji 3 Maja, powołanie ludu wiejskiego przez Kościuszkę[5] do obrony kraju. Toteż p. Balicki przeskakuje jednym susem przez różne szczeble uspołecznienia, przez te, jak on nazywa, pojedyncze tony, nie stanowiące jeszcze muzycznego akordu, ale zatrzymuje się całkiem dowolnie na szczeblu wcale nie najwyższym, który bez najmniejszego cienia racji ogłasza jako końcowy. Za najwyższą indywidualność społeczną autor podaje naród (str. 36), zaś naród ma za podstawę swego działania egoizm narodowy, przed którym ustępować musi wszelki inny egoizm najbardziej uprawniony, bądź indywidualny, bądź zbiorowy. Całość narodowa sama sobie wystarcza, jednostka nie wybiera sobie narodu, ale w nim się rodzi. (Określenie niezupełnie ścisłe. Bywają i ojczyzny z wyboru). P. Balicki zbudował w ten sposób tron, osadził na nim, jako bożka, egoizm narodowy i przed tym bożkiem bije czołem. Postaramy się dowieść, że to nabożeństwo jest niedorzecznym bałwochwalstwem i bardzo szkodliwym szaleństwem. Stawiając na czele wszelkiego uspołecznienia naród, powodując się tylko egoizmem, p. Balicki nie może nie przyznać, że ten egoizm może być albo dobry, albo zły. Przyznaje, ale zaraz dodaje bardzo dowolne i naukowo nieumotywowane zastrzeżenie: są narody, mówi, u których bywa egoizm tylko szlachetny, nawet gdy prowadzą politykę zaborczą, tak, że nie poniżą się „nigdy” do nadużyć i gwałtu; do liczby takich społeczeństw zalicza autor Anglię i Stany Zjednoczone północnoamerykańskie. Inne zaś narody „są od natury” w takiż sam sposób wiarołomne i bezprawne, na przykład Prusy i Rosja.
Pisząc na str. 52 o różnogatunkowych egoizmach narodów autor widocznie zapomniał, że na str. 42 dopuszcza on istnienie nie tylko związkowe państwa, ale i federacji państw i narodów, wiążących się z sobą umowami, dzięki tożsamości swych potrzeb, wspólności wrogów i jedności dążeń. W państwie zbiorowym istnieje i ta zbiorowa egzekutywa, dla braku której w międzynarodowych stosunkach p. Balicki nie posuwa się na wyższy od narodu szczebel uspołecznienia. P. Balicki przypuszcza zatem, jeżeli nie istnienie, to formowanie się w czasie obecnym federacji europejskiej (str. 42), układanie się z mocarstw europejskich rodzaju Stanów Zjednoczonych. Skonsolidowanie się takiej federacji jest tylko kwestią czasu. Coraz to częściej i liczniej odbywają się zjazdy apostołów powszechnego pokoju, rozbrojenia się państw, wyrzeczenia się wojny. Gdyby takie postanowienia przeszły jako międzynarodowe uchwały, już by posiadły i egzekutywę, bo pierwszy, kto by się wbrew im porwał za broń, miałby przeciwko sobie wszystkie inne państwa.
Prawdziwym sofizmatem jest założenie p. B. (str. 42), że federacja mocarstw jest sama w sobie egoistyczna, bo się odbywa w imię szerzej pojętego własnego interesu federujących się. Już sam fakt konfederowania się dowodzi, że skonfederowani przeszli na altruistyczne stanowisko i że zachowywać się egoistycznie mogą tylko względem ludów do konfederacji nie należących. Zadanie federacji rozwiązane być musi przez międzynarodowe ustosunkowanie wszystkich ludzkich samodzielnych zbiorowisk. Takie ustosunkowanie już zawierało się in potentia w religii chrześcijańskiej, w objawionej przez Chrystusa religii ludzkości.
Wobec perspektywy powszechnego ustroju federacyjnego, przygniatającej wszelki inny pomysł, jemu przeciwny, swoim ogromem, p. Balicki zdobywa się tylko na niezmiernie błahe zarzuty, wymierzone albo przeciwko kosmopolityzmowi politycznemu, który jest wedle niego nieszczery, bo maskuje wynarodowienie pod płaszczykiem humanizmu (str. 35), przy czym staje się niemoralny, kiedy pozwala sobie iść wbrew narodowemu egoizmowi, albo filantropii, która „wobec ojczyzny patriotyzmem nie jest” i „przyczynia się raczej do rozkładu własnej indywidualności narodowej” (str. 37). Polityczny kosmopolityzm uważamy nie jako rzeczywistość, ale jako chimerę, istniejącą tylko w wyobraźni. Każdy musi być obywatelem, jako obywatel należy do jakiegokolwiek państwa, ale płynące stąd obowiązki bynajmniej nie zwalniają go od obowiązków względem ludzkości. Z mocy tych obowiązków nie tylko nie powinien on pomagać swojej własnej ojczyźnie, gdyby postępowała „wiarołomnie i bezprawnie” względem innych narodów, ale obowiązany jest opierać się jej. Najszczytniejszym patriotą bywa niezaprzeczenie ten, kto z narażeniem się własnym, idąc wbrew opinii obałamuconej większości swojego narodu, nie pozwala, aby jego naród przestał być szlachetny, a stał się zaborcą i ciemiężycielem innych narodów.
P. Balicki na str. 32, parafrazując i dopełniając zasadniczą formułę etyki Kanta[6], wyraża treść jej w następujący sposób: „Nie obniżaj samowolnie typu stosunków społecznych, dąż do stałej ich równowagi, a po jej osiągnięciu zmierzaj do podniesienia tego typu o szczebel wyżej”. Ta formuła obala całą etykę p. Balickiego, bo nie potrafił on sobie poradzić z dwoma pojęciami: naród i państwo, i nie zastanowiwszy się, która z tych dwóch grup społecznych stanowi szczebel wyższy, a która niższy, upodrzędnił bezwarunkowo państwo narodowi, co w pewnych wypadkach byłoby i niewłaściwe i niesłuszne. Postaramy się to objaśnić kilku najwspółcześniejszymi przykładami, Jest jeden kraik mały, ale samodzielny, zaludniony przez trzy, nie tylko narodowo, ale i rasowo, odrębne ludności (francuską, niemiecką i włoską), mające wspólny rząd i wspólną ojczyznę. Niedawno profesor uniwersytetu w Bernie Vetter na pewnym zjeździe uczonych w Niemczech zaliczył niemieckie kantony Szwajcarii do Niemiec, jako do ich naturalnej ojczyzny. Niemały huczek z tego powstał w Bernie. P. Vetter miał nieprzyjemności i podawał się nawet do dymisji. Wątpię, czyby p. Balicki przyszedł do wniosku, że Szwajcarowie nie mieli prawa oburzać się na Vettera.
Związek szwajcarski był od samego początku rzeczpospolitalny, to jest powstał ze sprzymierzenia się przeciwko wspólnemu wrogowi kilku różnorasowych i różnojęzykowych sąsiadów. Takież same związkowe a nie narodowościowe pochodzenie miały Stany Zjednoczone północnoamerykańskie, nie dążące bynajmniej do narodowościowej jedności. Jedność ojczyźniana związkowa może być osnuta i na pierwiastku dynastycznym. Jeżeli się dynastia wyczerpie, wówczas związek z dynastycznego przechodzi w rzeczypospolitalny, jak to było w Polsce z jej obieralnymi królami, nie mającymi prawie żadnej władzy. Jeżeli dynastia trwa, może się przez to samo wstrzymywać i utrudniać wyrobienie się wspólnej związkowej ojczyzny, bo dynastia należy do pewnej krwi, rasy i języka, co nadaje pewną sztuczną przewagę jednemu ze związkowych żywiołów. Ta okoliczność nie przeszkadza jednak ostatecznie do wyrabiania się, nie od razu, ale w ciągu wieków, wspólnej związkowej ojczyzny.
Wyrobił się, na przykład, dziejowo, na wschodo-południu Europy najdziwaczniejszy polityczny zlep z kilkunastu nienawidzących się wzajemnie ras i narodowości, tak przeplatających się i powikłanych, że wyodrębnić się z masy nie mogą. Jeżeli narody w Austrii nie wytępiają się wzajem, to tylko dlatego, że w tej swojej wspólnej związkowej całości są równouprawnione i zostają pod rządem, który jest narodowościowo nijaki, a w każdym razie z natury swego położenia bynajmniej nie zaborczy, bo i sam związek państwowy z powodu domowych kłótni jest nietęgi i co chwila zachodzi obawa, czy się przypadkiem nie rozerwie. Przypuśćmy, że się rozerwał, że się całość rozbiła na kawały, te ostatnie staną się łatwo łupami dla dwu bardziej zaborczych i przedsiębiorczych mocarstw, których szczególniej nie lubi p. Balicki. Jeden tylko z tych kawałów obchodzi nas niemało, a mianowicie Galicja, już do monarchii Habsburgów wcielona przed 130 laty. Jak się ma zachować Galicja wobec tego przypuszczalnego rozbicia się całości? Ma-li do niego własną rękę przyłożyć? Może-li nawet pozostać obojętną wedle proponowanej przez Balickiego etyki narodowościowego egoizmu?
Galicjanie całego polskiego narodu nie stanowią, z siebie samych państwa chyba nie wytworzą, zwłaszcza, że mają u siebie pod bokiem Rusinów, z którymi chyba zgody być nie może, skoro p. B. zaleca (str. 50), abyśmy „do tych Rusinów stosowali tę samą politykę, jaką do Polaków stosują moskale w ziemiach od Polski zabranych”. Nie jesteśmy bynajmniej tego zdania, aby stosunek Galicjan do monarchii Habsburgów był taki, jak stosunek do tejże monarchii Czechów, których zapewniał jeszcze Palacký[7], że gdyby nie istniała Austria, w interesie Czechów należałoby ją wymyślić. Ale bądź co bądź Galicja ma względem monarchii w swoim własnym interesie obowiązek stać przy niej mocno aż do końca, a względem innych narodowości austriackich ma interes w tym, aby sprzymierzać się z najbardziej pokrewnymi i prowadzić politykę słowiańską. Jesteśmy przekonani, że to poczucie będzie się rozwijało i potęgowało. W związku ludów austriackich w drugiej połowie XIX wieku narodowość polska znalazła najlepsze przytulisko dla wyższych duchowych swoich potrzeb narodowych: języka, literatury, sztuki, kultury w ogóle i dla wolności polskiego słowa. Mniej jest pomyślne stanowisko Polaków w Prusach a poza nimi i w związku niemieckim, chociaż i w Prusach i w całym związku niemieckim zmuszeni jesteśmy ściśle się rachować ze sprzymierzeńcami, bez których bylibyśmy całkiem bezwładni w parlamencie niemieckim: z centrum[8] i nawet ze stronnictwem socjalistycznym. P. Balicki wystrzega się roztropnie okrzyku: hejże na Niemców! W broszurze jego figurują tylko Prusy i Rosja bez wyszczególnienia ich części składowych. Wszystkich w ogóle Rosjan mianuje autor „moskalami”, chociaż i pomiędzy nimi są lepsi i gorsi i choć tym lepszym pierwiastkom należy przyznać, że wpływają od czasu do czasu na względniejsze wobec Polaków postępowanie rządu i na ustanowienie znośniejszego sposobu obcowania.
***
Nie możemy nie przyznać autorowi „Egoizmu narodowego” pewnego rodzaju oryginalności. Ma on dziwnie uorganizowaną głowę, buduje swój system z najbardziej ostrych i krzyczących sprzeczności, tak, że co chwila praktyczne zastosowania jego założeń kłam zadają teoretycznym jego zasadom, skąd niechybnie wynika, że albo jedne albo drugie, a może i te drugie są fałszywe. P. Balicki w teorii potępia np. zmysłowy bezwzględny altruizm, to jest etykę dobrego serca i podnosi tylko etykę racjonalistyczną, uwzględniającą warunki miejsca i czasu, oraz praktyczne skutki każdego postępowania. Otóż następnie w praktycznej części swojego dzieła autor wcale nie zastanawia się nad tym, żeśmy trwałego, mocnego, jednolitego państwa w tegoczesnym stylu nigdy nie zbudowali, a utworzyliśmy tylko bardzo ciekawy, ale dość luźny związek państwowy federacyjny, z różnych krajów złożony, który przed wiekiem uległ rozbiciu się, poczym jego odłamy zostały wcielone do trzech bardziej ześrodkowanych mocarstw, że każde z nich ma wedle swej natury inny sposób obchodzenia się z nami. Stąd chyba wynika, wedle etyki racjonalistycznej, że i postępowanie Polaków względem tych państw, które ich pochłonęły i względem zamieszkujących w tych państwach narodów, musi ściśle stosować się do ich zachowania się z nami, to jest, że nasza etyka wedle tego obchodzenia się z nami, powinna się względem nich różnicować. Tę potrzebę różnicowania stosunków p. Balicki pomija, stawia zupełnie na jednej linii i trzy rządy i trzy społeczeństwa, z którymi sprzęgły nas losy, i traktuje je jako jednako nieprzyjacielskie.
Zachodzi dalej pytanie: czy możliwe jest, aby czy to pojedyncza osoba, czy jakakolwiek grupa ludzi, aż do narodu włącznie, mogła nie mieć nad sobą żadnego rządu, bądź swojego własnego, bądź cudzego. Z tego co p. B. mówi na str. 40, wnosić by należało, że wypiera się on anarchii i wszelkiej brutalnej przemocy nad sprawiedliwością i że broni egzekutywy. P. Balicki ma wstręt do „stanu społeczeństwa pierwotnego, pozbawionego wszelkich trwałych węzłów społecznych, w którym nie ma ani policji, ani sądów, gdzie każdy jest pozostawiony samemu sobie, a uprzedzenie i karanie wszelkich zamachów lub gwałtów jest rzeczą samego pokrzywdzonego”. A zatem zgodnie z teorią p. B., państwo, jako takie, obce czy cudze, ma swoje wielkie dla etyki znaczenie, bo w mniejszym czy większym stopniu zabezpiecza i każdej pojedynczej osobie i każdemu zbiorowisku ludzi porządek materialny, nietykalność osoby i mienia, prawa cywilne i ten stopień wolności, bez którego nie jest możliwe normalne ludzkie istnienie i rozwijanie się. Nic się nie dzieje na świecie za darmo, popłaca prawidło: do ut des [daję abyś dawał]. Za dobrodziejstwa, które państwo, jakiekolwiek ono jest, udziela i dostarcza, należy mu się od każdego z podwładnych pewne dobro czyli podatek, pełnienie pewnych nakazywanych służb i prestacji i powstrzymywanie się od pewnych czynów prawem zakazywanych.
Dla państwa jest rzeczą drugorzędną, czy to pełnienie powinności przez obowiązanego jest chętne czy niechętne, bo w ostatecznym razie odbędzie się i przymusowo, ale stosunek normalny wedle etyki, kwalifikujący obowiązanego na dobrego obywatela, jest stosunkiem takiego nałożenia się jego do prawności, które nie dopuszcza wyjątku. Kto to przyzwyczajenie posiada, jest już w porządku z państwem, chociażby był największym przeciwnikiem danego rządowego systemu i chociażby należał do najzaciętszej opozycji. Ta legalność, skoro się stała rysem charakteru i niby drugą naturą w człowieku, rozważana ze strony podmiotowej, nazywa się lojalnością albo uczciwością polityczną, i jedna trzymającemu się jej człowiekowi zaufanie nawet wśród obcego mu narodowo środowiska.
Tu, w tym punkcie, krzyżują się zapatrywania nasze i p. Balickiego, tu leży – wedle naszego przekonania – źródło jego nieustannych sprzeczności z sobą samym i jego pomyłek. Gdyby p. Balicki należał do jednego ze szczęśliwszych od nas, wielkich narodów europejskich, które wyrobiły w sobie nie tylko wybitną odrębność indywidualną, ale i własne państwo, tą indywidualnością przesiąknięte i zabarwione, wówczas naród i państwo stałyby się dlań pojęciami identycznymi, zlewającymi się w ogarniającej je społem ojczyźnie. Gdyby p. Balicki, znajdując się w tym błogim położeniu, zaczął układać etykę, napisałby rzecz nie o etyce wyjątkowej, specyficznej, ale o powszechnoludzkiej. P. B. ma wspólne jednak z nami nieszczęście, że naród jego posiadał wielkie i słynne państwo, które następnie postradał. To go natchnęło do napisania i podania czytelnikowi nie etyki ludzkiej, ale specyficznie polskiej i przy tym nie na wieczne czasy, ale tylko tymczasowo, póki się polski naród na odrębne państwo polskie nie zdobędzie. Jest to właściwie nie etyka albo nauka moralności, ale tylko przygodny traktacik polityczny, co zresztą p. B. na str. 39 sam przyznaje: „moralność narodu jest niczym innym, tylko jego polityką w stosunku do innych narodów”.
Ten traktacik polityczny ma pewne literackie zalety, jest dobrze napisany, tchnie w nim, o ile sądzić można, szczere i żywe przekonanie, gorący patriotyzm, ale do takiego stopnia nadmierny, że górą idzie narodowy egoizm, a za to ludzkość jest na bok usunięta i co chwila tratowana i pomiatana. Do zalet broszury p. Balickiego zaliczamy i ogromną otwartość, z którą autor ogłasza bez ogródek program polityki powstańczej. P. Balicki wprawdzie nie namawia bezpośrednio do anarchii, do wspólnego, masowego, nielegalnego postępowania natychmiast, ale twierdzi, nie oznaczając terminu, że musi nastąpić wywrót istniejącego legalnego porządku, więc w ciągłym oczekiwaniu tej chwili, każe być wszystkim w takim pogotowiu, w jakim znajdowali się Żydzi, kiedy, opasawszy biodra i spożywając jagnię paschalne, wybierali się z Egiptu – kraju niewoli do ziemi obiecanej. P. Balicki chciał (str. 55) urobić wszystkich Polaków wedle jednego typu na „żołnierzy-obywateli”, przysłuchujących się, kiedy zagrzmi trąba do boju. Znany nam jest dobrze, na nieszczęście, stan, do którego on nas zachęca i wielka szkodliwość tego stanu; nazywa się on polityczne bezrobocie, stokroć gorsze od politycznego próżnowania jednostek, bo bywa często nie dobrowolne, ale przymusowe, za pomocą nacisku obałamuconej masy, czyli tak zwanej „opinii publicznej”, na pojedynczych osobników. Dawniej tego rodzaju jawnie wypowiadane usposobienie budziło obawy i niepokoiło, ale dziś w tym kraju, gdzie p. Balicki drukuje swoją pracę, wywołuje ono tylko uśmiech swoim nieprawdopodobieństwem. W czwartej części Dziadów przypomina sobie Gustaw lata swoje dziecięce, kiedy w papierowym hełmie i z drewnianym pałaszykiem w ręku wyobrażał sobie, że jest Gotfrydem z Bouillonu[9], albo Janem III[10]. Rachujący na powstanie, mogą być porównani do takich dzieciaków, hasających na kijach. Rozumowanie p. Balickiego o naszych powstaniach składa się z samych pomyłek i niedorzeczności. Narodowości jest strasznie dużo, a państw stosunkowo niewiele, nie wszystkie narodowości mają mocne poczucie swojej odrębności, jeszcze mniej takich, które pragną i dążą do politycznego samobytu. Z wielu różniących się rasowo, i nie mających jeszcze poczucia samoistności żywiołów, państwo wykuwa, albo spławia w ciągu wieków jeden wielki naród, niby masę z rozmaitych kruszców, mającą wspólny język i wspólne dziejowe tradycje. Do tej masy przyłączają się pochłaniane przez nią odłamy, dobrowolnie się garnące albo zdobyte, a posiadające nieraz własne cenne i nie kwalifikujące się do zniszczenia kulturalne tradycje. Niektóre z tych odłamów nie mają najmniejszych pretensji do samobytności politycznej, wymagającej strasznie wielkich wydatków i wysiłków, i podnoszą się, co najwięcej, do pożądania tylko autonomii prowincjonalnej. Znajdują się jednak i takie, które miały bardzo świetną przeszłość polityczną, o której nie mogą i nie powinny nawet zapominać. Żadnej narodowości, ani takiej, która nigdy nie posiadała politycznego bytu, ani takiej, która go miała i ciągle o nim marzy, nikt nie może zakwestionować prawa do dobijania się coraz lepszych warunków bytu. Oba gatunki narodowości, to jest i te, które posiadały przeszłość polityczną i o niej ciągle marzą, i te, które żadnej przedtem nie posiadały, równe są sobie w tym względzie, że muszą wszystko od fundamentu aż do stropu – nie odbudowywać, ale wprost na nowo zakładać i budować, bo o wskrzeszeniu tego, co było kiedyś, a potem zwaliło się i stliło, nie może być mowy. Pięknie byśmy się mieli, gdyby nam było dane urządzać się wedle Konstytucji 3 Maja 1791 roku, chociaż na swoje czasy była ona postępowa! Niepodobna nawet myśleć o takiej restauracji, jakiej dziś próbować będą Włosi na dzwonnicy św. Marka w Wenecji, wbijając nowe pale i używając nowego, lepszego materiału, zamiast tego, który się pokruszył, ale trzymając się rozmiarów i stylu renesansu. P. Balickiego bynajmniej nie interesuje pytanie, czy naród polski będzie mógł stworzyć państwo do życia uzdolnione, i jakie są warunki trwałego, społecznego państwa we wszystkich częściach jego organizmu, wedle zasad nowożytnej nauki politycznej. Nie chodzi mu nawet o to, aby naród w całości we wszystkich swych częściach powstał. Chodzi mu tylko, aby od czasu do czasu bywały tam lub ówdzie jakiekolwiek porywania się do powstania, chociażby czynione bez wszelkiej nadziei pomyślnego skutku, byle nie zaszło przedawnienie w „moralnym prawie” narodu do samoistnego bytu. Dalej na str. 45, p. Balicki uważa jako szkodliwy i potępia system polskiego narodu w czasach porozbiorowych liczenia na pomoc narodów europejskich. Skoro jednak jesteśmy tak słabi, że nie możemy ani prowadzić własnymi siłami walki na trzy fronty, by wywalczyć całemu narodowi niepodległość, ani nawet podołać jednemu, któremukolwiek z dwóch mocarstw, wskazywanych przez autora, jako głównych przeciwników, a uchylony jeszcze zostanie, upokarzający wprawdzie, ale nieraz skutecznie używany środek szukania pomocy u ludów i rządów innych, na cóż, pytamy, może liczyć p. Balicki, gdy mówi o powstaniu? Chyba na cud.
W polityce nie ma cudów, ale są pouczające i nawet dość świeże przykłady. Dorobił się samoistności politycznej rozszmatowany na drobne kawałki naród włoski, który nigdy państwa własnego nie posiadał, bo tradycje jego sięgają tylko do tego miasta, które niegdyś cały świat ucywilizowany naokoło Morza Śródziemnego opanowało i posiadło. Potem w ciągu średniowiecza naród ten nie skleił w jedno swoich municypiów i pryncypatów, bo mu stanęła na zawadzie władza świecka papieska. Naród ten ma kulturę umysłową niezaprzeczenie wyższą od naszej, a jest przy tym tak sympatyczny, że przez cierpienia swoje, pochodzące z niezaspokojenia słusznych jego pożądań, cały świat ku sobie przyciągnął i w jego oczach ciemiężycieli swych zohydził. Potrafił on wynaleźć w sobie samym punkt środkowy – Piemont, około którego zaczął się krystalizować, i poza sobą drugi punkt dla oparcia się – wielkie mocarstwo pokrewnej rasy, któremu się przysłużył i na którego czynną, ale nie darmową pomoc zarobił. Zdarzyło się przypadkiem, że ów lud włoski wydał wówczas z siebie i wielkiego człowieka, że wielkość tego człowieka instynktowo wnet odczuł i do niego się przywiązał[11]. Zdarzyło się jeszcze, że pozakrajowym protektorem tego narodu był panujący, wcale nie genialny, ale mistyk i marzyciel, kombinujący z lekka rewolucyjne cezarowe pomysły swego stryja z najnowszą teorią narodowościową dziś już może przeżytą, dążącą do zmasowywania pokrajanych na kawały współczesnych narodowości i do powoływania ich do wspólnego politycznego życia. Włochy upaństwowiły się jako niepodległe, ale z jakimże nadmiernym kosztem i wysiłkiem! Teoria narodowościowa zgubiła promotora Włoch, Napoleona III[12], i zachwiała Francją, bo poszła komu innemu na pożytek, a dała popęd germańskiej rasie do zjednoczenia się w związku niemieckim. Cios zadany Francji pod Sedanem, pozbawił polską narodowość ostatniej nadziei na pomoc zewnętrzną. Fałszywie tłumaczy p. Balicki (str. 46), że niechęć Francuzów ku nam datuje się dopiero od chwili, kiedy jacyś tam nasi anarchiści wzięli udział w komunie paryskiej. Ze strony Francuzów nastąpiła nie niechęć ku nam, ale co gorsza, stateczna względem nas obojętność od samego pogromu pod Sedanem, od zwrócenia przez Francję oczu ku Rosji, od poczęcia się zamiaru sprzymierzenia się z Rosją dla własnego ocalenia. Zapewniona od pogromu pod Sedanem przewaga w Europie rasy germańskiej obudziła do szaleństwa dochodzący egoizm wszechniemiecki, wyciągający polipowe swoje ramiona poza granice związku niemieckiego, dookoła kuli ziemskiej. Jako autor „Egoizmu narodowego wobec etyki” powinien byłby p. Balicki temu niemieckiemu egoizmowi się pokłonić, bo jest wcieleniem jego ideału, a on się przeciwnie oburza (str. 51), gdy go pomawiają o polski szowinizm albo hakatyzm.
Ten nie znający tamy ni hamulca egoizm zawisł dziś nad Europą, jako brzemienna piorunami chmura i zmusza rasy i narodowości nie germańskie, najbardziej z sobą powaśnione, jednoczyć się wobec tego niebezpieczeństwa i stawać w jednej linii frontowej przeciwko głównemu nieprzyjacielowi.
***
Możemy teraz streścić nasze zarzuty przeciwko etycznej rozprawce p. Balickiego. Wyszczególniliśmy fakty z najnowszych dziejów świata, których on albo nie zna, albo które pomija i zamilcza, bo obalają jego teorię. Zarzuciliśmy mu więc albo grubą niewiadomość, albo złą wiarę w traktowaniu przedmiotu. Inny zarzut został przez nas z lekka uprzednio napomknięty, ale jest tak ważny, że trzeba się nad nim dłużej zastanowić. Oskarżamy p. Balickiego o systematyczne podburzanie do politycznego bezrobocia, jako o postępowanie czynnie szkodliwe, niweczące nasze siły, postępowanie, które jeżeliby się rozpowszechniło, przyniosłoby tylko wstyd i zgubę naszej narodowości. P. Balicki nie tylko zaprzecza, aby można było, poza obrębem tajnej, nielegalnej, z natury rzeczy nikłej roboty, pracować obecnie nad polepszeniem bytu, nad prawowitym, powolnym tworzeniem warunków, które by mogły doprowadzić do lepszych dla narodu losów, ale nawołuje do tego, aby wspólnymi siłami przeszkadzano tej pożytecznej robocie ludzi szczerych i patriotycznie usposobionych, tylko inaczej niż p. Balicki ten patriotyzm pojmujących.
Wszystkie pociski p. Balickiego wymierzone są przeciwko tym, których u nas dziś przyjęto nazywać „ugodowcami”. Wyciąganie ręki do zgody z nieprzyjacielem jest (str. 44), wedle autora, „odstępstwem narodowym i przyjęciem udziału w bezprawiu”. Początki tego grzechu „paktowania zamiast walki, celem zyskania znośnych warunków rozejmu”, upatruje autor w samodzielnych jeszcze przodkach naszych z XVII wieku, źródła jego odnajduje w miękkości polskiego charakteru, w niedostatecznej świadomości mocy egoizmu, w tym, że naród nasz miał zbyt mocne poczucie prawa obcego i zbyt słabe praw własnych (str. 54). O „paktowanie à outrance, graniczące ze zdradą” obwinia autor i głównych dowódców powstania 1830 roku i obecne Koła polskie parlamentarne w Wiedniu i Berlinie (str. 45). Podnosząc nas na poziom samowiednego narodowego egoizmu, autor twierdzi (str. 46), że ofiary narodu altruistyczne są dowodami niezdolności narodu do samoistnego bytu i proponuje, abyśmy po prostu przerodzili się narodowo i z odwiecznych jakimiśmy byli altruistów, stali się świeżymy egoistami, wyrzekając się „rozpanoszonych przesądów humanizmu” (str. 61).
Stawiamy pytanie: czy są pomiędzy ludźmi, niepodzielającymi przekonań p. Balickiego, ale uważającymi się za szczerych patriotów, tacy, którzy by zasługiwali na miano „ugodowców”, tak jak ich pojmuje i określa p. Balicki? W czasach pierwotnych barbarzyńskich, do których p. B. nie chciałby wrócić, pokrzywdzony człowiek, pojedynczy czy zbiorowy, uciekał się do siły własnej, używał odwetu. Skoro się świat na tyle ucywilizował, że wytworzyły się państwa, a w ich obrębie ustanowiono strzeżony przez rząd porządek prawny, wyrządzoną krzywdę można wetować, można jej prawnie dochodzić. Nie powinien być poczytywany za ugodowca, kto nie wchodzi w kompromisy z sumieniem, kto nie robi ustępstw ze swojej godności, a tylko dobija się prawa. Pokrzywdzonemu wypada upomnieć się o krzywdę, żeby ją stwierdzić. Pokrzywdzony, który milczkiem trawi żal w sobie, chociażby myśląc o zemście naraża się na to, że doń zastosują prawidło: qui tacet, consentire vide tur [ten kto milczy, zdaje się zezwalać]. Im spokojniej i beznamiętniej prowadzi się proces, tym pewniejszy skutek domagania się polepszenia legalnego bytu. P. B. twierdzi (str. 53), że bytu takiego nie mamy, skoro nie mamy bytu politycznego. Tu nadużycie słowa. O żadnej narodowości, nawet o takiej, którą krępują prawa wyjątkowe, nie można rzec, że jest „pozbawiona legalnego bytu” (str. 53). Sam p. B., wyszczególniając wyjątki, podkreśla tylko ogólne prawidło i stwierdza fakt bytu legalnego, chociaż upośledzonego w porównaniu z normą czyli z ideałem. P. B. twierdzi, że ponieważ narodowość polska pozbawiona jest legalnego bytu, zatem powinno być jej dozwolone używanie dla odzyskania politycznej samoistności wszelkich bez wyboru środków, i godziwych i niegodziwych. Cytujemy własne słowa autora na str. 53: „Etyka narodu pozbawionego legalnego bytu musi być inna niż u narodów niezależnych, gdyż jego położenie wyjątkowe daje mu takie prawa moralne, jakich tamte dać nie mogą”. Dotkniemy nieco później zasadniczej niemoralności takiej etyki, na razie weźmy na uwagę, że usposobienie, które p. Balicki stara się wśród ogółu polskiego rozpowszechnić, odbiłoby się w życiu w bardzo niekorzystny sposób, bo zabrania on Polakom (str. 36) „solidarności, współdziałania, zbliżania się do innych, nawet duchowego z nimi obcowania, wszelkich stosunków z podkładem sympatii i altruizmu, jako prowadzących do rozkładu własnej indywidualności narodowej”. „Zwyrodniała część młodzieży polskiej, powiada p. B. domaga się równouprawnienia moskali w życiu koleżeńskim” (str. 47). Są, o zgrozo, Polacy, którzy „posyłają ofiary na głodnych w Rosji”, są Czesi, którzy wspierali instytucje dobroczynne niemieckie (str. 36). Wypada z teorii p. Balickiego, że zawiniłby wobec swojego narodu Polak, któryby dał co do składki na Burów, kiedy prowadzili walkę o wolność z Anglikami, albo któryby posłał kilka sztuk monety na odbudowanie campanili św. Marka w razie, gdyby Włochom na ten cel pieniędzy zabrakło. Kto od innych stroni i dobrowolnie się osamotnia, myśli wszystkie skupiając na wyrządzonej mu krzywdzie, a nic nie przedsiębierze, by swoje położenie ułatwić i poprawić, ten musi się stać cierpki dla siebie, dla innych przykry i nieznośny. Jeden taki członek w rodzinie wystarczy nieraz na to, ażeby się rozpadła. Naród, któryby trzymał się tej metody, uprawniłby wieczne istnienie praw wyjątkowych i represyjnych, pobudzałby nieustannie do obmyślania i tworzenia nowych.
***
Teoria narodowego egoizmu nie zjedna nam nigdzie przyjaciół; zachodzi pytanie, czy może się przyłożyć do tego, by Polaków spoić i zjednoczyć? Gdyby jej posłuchało Koło polskie w Berlinie, to by po ostatnich wypadkach opuściło protestując parlament, to jest popełniłoby zbrodnię przeciwko narodowości, rzucając broń pod nogi nieprzyjaciołom. Gdyby jej posłuchało Koło polskie w Reichsracie wiedeńskim, to by od razu postradało to decydujące znaczenie, które posiada dzięki właśnie swojemu „altruizmowi” w parlamencie i przyłożyłoby się do wydania Austrii na łup Wszechniemcom. Na teorię egoizmu p. Balickiego nie nawróci się żaden z ludzi szczerze pracujących nad wyprocesowaniem lepszego położenia Polaków w państwach, które się Polską podzieliły. Nie będą po jej stronie ludzie religijni chrześcijańskiego wyznania, ponieważ jest to etyka pogańska i łamie przykazanie Chrystusowe o miłości bliźniego. Są następnie ludzie wysoce ukształceni, ale bezwyznaniowi i tylko humanitarni, którzy skrupulatnie rachują się z etyką, ale jedyną, jaka być może, to jest nie z narodową, lecz z wszechludzką. Tych od razu odstręczy to wyjątkowe podług p. B. położenie narodu, który przez utratę swego bytu politycznego nabył takich praw, jakich inne narody mieć nie mogą, bo niby „ratującemu swe życie więcej wolno, aniżeli temu, który dąży do wzbogacenia się” (str. 53). Są pomiędzy humanistami i tacy purytanie, którzy się brzydzą tym, co nazywano: wyjątkami w myśli (restrictions mentales), to jest, „że cel wielki a szlachetny odwszetecznia podłe drogi” (Z. Krasiński[13]). Niejeden człowiek, mający nieco delikatniejsze poczucie prostej uczciwości, zawaha się przy przyznaniu przez p. Balickiego w kilku miejscach prawa człowiekowi do kłamania (str. 19, 26, 29): „wypowiadania w głębokim poczuciu moralnego obowiązku świadomego kłamstwa, skoro wymaga tego dobro innych, albo wewnętrzna jego niezależność i charakter”.
***
Jest na koniec jeszcze jeden prąd nurtujący dziś głęboko w naszym społeczeństwie. Autor go nie nazywa po imieniu, ale go tak opisuje na str. 16: „stronnictwo, które twierdzi, że międzynarodowa solidarność proletariatu jest silniejsza niż solidarność narodowa”. Autor nie wdaje się w rozprawy z tym stronnictwem, ogranicza się tylko na powiedzeniu, że robota jego stanowi „duchowy rozbiór kraju”. Zgadzamy się z nim i co do tego sądu, i co do wielkiego niebezpieczeństwa, jakie grozi narodowości od tego stronnictwa, ale twierdzimy, że p. Balicki nie ma zgoła prawa stawiania zarzutu o duchowym rozbiorze kraju, bo sam dokonał tego rozbioru, bo ta narodowość, którą on propaguje, nie ma żadnych cech polskości, a jest tylko najczystszym szowinizmem, albo przenicowanym na wywrót hakatyzmem. Autor ubolewa, że nasz naród miał za mało egoizmu, a za wiele altruizmu. Wcielał on inne narodowości nie pięścią zaborczą, ale ponętą wolności, duchem swych swobodnych instytucji. Że się te narody polszczyły, do tego naród polski nie przyczyniał się przymusem. Ideał jego był nie unitarny, ale federacyjny i do takich federacyjnych związków dąży obecnie, dążyć musi ludzkość. P. Balicki wytyka wiele altruistycznych błędów i pomyłek naszych dziejowych, zarzuca brak energii w szczepieniu katolicyzmu na Rusi i zatrzymanie się na półśrodku – Unii, potępia równouprawnienie Litwy, prawie opłakuje odsiecz wiedeńską z r. 1683. Byt polityczny utraciliśmy z górą przed wiekiem, teraz nam p. Balicki wydziera i rozrywa najlepsze stronice z dziejów polskich. Cóż nam potem pozostanie?
[1] Zygmunt Balicki (1858-1916) – współtwórca i jeden z najważniejszych myślicieli ruchu narodowego, autor cenionych prac z pogranicza nauki i polityki (Parlamentaryzm 1900; Psychologia społeczna 1912) i licznych tekstów publicystycznych, ogłaszanych m.in. na łamach „Przeglądu Narodowego”.
[2] Lew Tołstoj (1828-1910) – rosyjski pisarz, autor m.in. Wojny i pokoju oraz Anny Kareniny; jego poglądy polityczne i społeczne zbliżały go do chrześcijańskiego anarchizmu, choć sam odżegnywał się od związków z myślą socjalistycznych anarchistów w rodzaju Proudhona.
[3] Epikur (341-271 p.n.e.) – filozof grecki, twórca epikureizmu.
[4] Jeremy Bentham (1748-1832) – angielski filozof, ekonomista i prawnik, współtwórca doktryny utylitaryzmu, prekursor pozytywizmu prawniczego, liberał.
[5] Tadeusz Kościuszko (1746-1817) – generał armii polskiej i amerykańskiej, uczestnik walk o niepodległość Stanów Zjednoczonych i wojny z Rosją 1792 r., przywódca powstania 1794 r.
[6] Immanuel Kant (1724-1804) – niemiecki filozof, związany niemal całe życie z Królewcem, twórca tzw. idealizmu transcendentalnego, jednego z najbardziej wpływowych nurtów filozoficznych.
[7] František Palacký (1798-1876) – czeski historyk, polityk, współtwórca i propagator austroslawizmu oraz współpracy Słowian w ramach monarchii Habsburgów, uchodzący za najważniejszą postać czeskiego odrodzenia narodowego.
[8] Centrum – partia niemieckich chadeków.
[9] Gotfryd z Bouillon (ok. 1058/1061- 1100) – książę Dolnej Lotaryngii, jeden z przywódców I krucjaty.
[10] Jan III Sobieski (1629-1696) – hetman wielki koronny (od 1668), król Polski (od 1674). Brał udział w wojnach z Kozakami (powstanie chmielnickiego), Rosją i Szwecją („potop szwedzki”), największą sławę zyskał jednak w kampaniach przeciwko Turcji. Związany był ze stronnictwem profrancuskim, także pod wpływem żony – Marii Kazimiery d’Arquien de la Grange (Marysieńki), dwórki królowej Francji Ludwiki Marii Gonzagi. Jego największy triumf – zwycięstwo nad Turkami pod Wiedniem (1683) nie zostało należycie wykorzystane. Także rezygnacja z kursu profrancuskiego polityki i akces do Świętej Ligi, stworzonej przeciwko Turcji przez Austrię, Wenecję i papieski Rzym, nie przyniosły Polsce spodziewanych profitów, dlatego bilans panowania Sobieskiego jest niejednoznaczny.
[11] Camilo Benso di Cavour (1810-1861) – hrabia, jeden z głównych architektów zjednoczenia Włoch. Był premierem i ministrem spraw zagranicznych Królestwa Sardynii (Piemontu) i po zjednoczeniu Królestwa Włoch.
[12] Napoleon III Bonaparte (1808-1873) – francuski polityk, prezydent Francji w latach 1848-1852, cesarz Francuzów w latach 1852-1870, stracił władzę po klęsce Francji w wojnie z Prusami.
[13] Zygmunt Krasiński (1812-1859) – poeta, dramaturg i powieściopisarz, jeden z czołowych myślicieli konserwatywnych XIX w., zaliczany do grona wieszczow narodowych. W swych dziełach – m.in. Nie-Boskiej Komedii (1835), Irydionie (1836), Psalmach przyszłości (1845) – dawał wyraz zaniepokojeniu stanem politycznym i kulturowym Europy.