Artykuł
Idea pokoju
Stanisław Estreicher

 

I

Kwestia wiecznego, a przynajmniej trwałego pokoju nie daje spać od wielu już stuleci najszlachetniejszym z myślicieli. Zajęła w r. 1313 Dantego, który projektował jej rozwiązanie za pomocą utworzenia wielkiej federacji chrześcijańskiej z „imperatorem” rzym­skim na czele. W ramach tej federacji rządziłby wszechwładnie monarcha, odpowiedzialny przed Bogiem i w Jego najwyższym imieniu odmierzający sprawiedliwość wszystkim państwom chrześ­cijańskim. Myśl taka była utopią, ale z tych, które posiadają zdolność kiełkowania pod ziemią. Z początkiem wieku XVII pró­bował ją podjąć na nowo Henryk IV francuski, który wypracował o wiele już realniejszy plan rzeczypospolitej chrześcijańskiej, skła­dającej  się z 15 państw europejskich (z wyłączeniem Moskwy i Turcji), a rządzonej przez „Radę Najwyższą” z kilkudziesięciu delegatów (60) złożoną. Śmierć przedwczesna nie pozwoliła mu podjąć prób - prawdopodobnie zresztą daremnych - aby dla tego „Wielkiego Planu” pozyskać zgodę ówczesnej Europy; niemniej myśl ta kiełkuje dalej w umysłach. Zalecają ją i rozważają myś­liciele XVII i XVIII wieku: Grocjusz i Leibniz, Saint-Pierre i nasz Staszic, formułuje ją krytycznie i sceptycznie Kant, marzy o niej wraz z Puszkinem w Petersburgu Mickiewicz. Ile było zresztą głębszych umysłów i lotniejszych wyobrażeń w ciągu wieku XIX w Europie; niemal każdy marzył wraz z nimi „o tej chwili, w której zaprzestaną wojen i zjednoczą się w jedną wielką rodzinę”.

Już od połowy XIX wieku rozpoczęły się usiłowania, aby tę utopię filozofów i poetów urzeczywistnić praktycznie. Zaczęto zawiązywać Ligi pokojowe (1867) dla propagandy w tym kierunku. Zaczęto udoskonalać prawo międzynarodowe, zawiązywać stowarzyszenia międzyparlamentarne dla tego celu, domagać się ograniczenia zbrojeń, zaprowadzenia sądów rozejmowych, słowem szukać po omacku jakichś dróg mogących wykluczyć lub choćby utrudnić na najbliższą przyszłość możliwość wojen. Działano jednak nieśmiało i nieskutecznie. Pokój zbrojny święcił w latach rozpoczynających się zaborem Szlezwiku (1861-1914) najwyższe swoje triumfy; idea wojny jako odrodziciela ludzkości znajdowała swoich żarliwych obrońców (Moltke); a nad Europą gromadziły się przeciwieństwa, które - jak z góry można było przewidzieć - będą szukały swojego rozstrzygnięcia w jakiejś światowej wojnie.

Dopiero przebieg wielkiej wojny, a zwłaszcza wywołane przez nią skutki wstrząsnęły głęboko umysłami i wysunęły na powrót kwestię zabezpieczenia pokoju na plan pierwszy. Wojna nie okazała się ani tą szkołą patriotyzmu, ani tym wielkim wysiłkiem etycznym, ani tą burzą oczyszczającą atmosferę, za jaką ją poczytywali jej apologeci. Wprost przeciwnie: nie tylko, że zniszczyła miliony istnień ludzkich i miliony dóbr kulturalnych, ale także przyniosła ze sobą głęboką deprawację moralną i zaostrzenie nienawiści wzajemnej. A specjalnie dla Europy, która była jej główną widownią, przyniosła ze sobą trzy ogromne niebezpieczeństwa: widmo bolszewizmu, antagonizmy ras kolorowych (żółtej i czarnej), wreszcie zbałkanizowanie gospodarcze i polityczne. Druga jeszcze taka wojna - a Europa stałaby się barbarzyńską pustynią.

 

II

 

Te groźne niebezpieczeństwa sprowadziły wielki zwrot w zapatrywaniach na konieczność położenia kresu wojnom - i to nie tylko w zapatrywaniach filozofów i teoretyków, nie tylko opinii publicz­nej, ale nawet i praktycznych polityków. Z łona partii socjalistycz­nych (głównie labourzyści angielscy) zaczęły się pojawiać pod koniec wojny głosy, domagające się natarczywie, aby przyszły kongres położył jednym zamachem koniec panowaniu siły, unie­możliwiając wszelką wojnę na przyszłość. Wyobrażano to sobie zrazu bardzo po prostu, niemal tak, jak to sobie wyobrażał przed laty trzystu Henryk IV: zawiąże się Liga Pokojowa, ustanowi się Trybunał dla sporów międzynarodowych, zapewni się wspólną egzekucję jego wyrokom i wojny okażą się niepotrzebne. Tak też pojął zresztą myśl wiecznego pokoju Woodrow Wilson, który zjechawszy do Paryża pragnął stać się rozjemcą zwaśnionego świata i budowniczym nowych stosunków, w których dla wojny nie byłoby już miejsca.

Nie mam potrzeby przypominać, w jaki sposób Wilson na Kongresie wersalskim plan swój wprawdzie narzucił, ale jak sam dożył załamania się swojego planu. Najważniejszy cios zadało temu planowi społeczeństwo amerykańskie, odmawiając wejścia Stanów do stworzonej przez Wilsona Ligi Narodów. Absencja Niemiec i Rosji, dwóch największych a pokonanych w wojnie mocarstw europejskich, była drugim powodem nie pozwalającym tworowi Wilsona rozwinąć większej żywotności. Zły ustrój Rady Ligi, kaprysy wszystkich jej członków (Anglii nie wyłączając) wobec wszystkich jej uchwał, obawy państw mniejszych nie reprezen­towanych w Radzie Ligi, brak egzekutywy, a nawet powagi moral­nej całej organizacji - oto powody ciągłych tarć, nieraz ostrych walk w obrębie Ligi; a zarazem oto powody, że tak mało mogła dotąd istotnie zdziałać dla sprawy utrwalenia pokoju. Jej działalność okazała się na tym polu zupełnie drugorzędną; przyniosła też prawdziwe rozczarowanie nawet jej gorącym zwolennikom, jakich zrazu licznie posiadała w Europie. Ile razy spróbowała wyjść poza kwestię handlu opium czy walkę z epidemiami, poza tzw. współ­pracę intelektualną narodów, poza drobne spory lokalne i teoretycz­ne problemy, kończyła się jej akcja fiaskiem. Najdonioślejszym było fiasko „protokołu genewskiego”, obalonego przez Anglię, i fiasko dopuszczenia Niemiec do Ligi w tak świeżej jeszcze pozostające pamięci.

 

III

 

Sceptycyzm, jaki się zjawia obecnie co do możności osiągnięcia trwałego pokoju za pośrednictwem Ligi, nie jest bynajmniej jednoznaczny z niewiarą w możliwość pokoju. Zapewnienie pokoju na czas długotrwały jest postulatem, od którego zależy już nie tylko dalszy rozwój, ale nawet istnienie naszej kultury. Jeśli nie ma nas spotkać los pustynnej Mezopotamii lub zdegenerowanego Rzymu, musimy pokój zapewnić sobie i dzieciom, i wnukom, i prawnukom. Co zaś jest konieczne, to musi być możliwe.

Ale kwestia pokoju nie jest rzeczą, jak się pokazuje, prostą, którą by można załatwić jednym zamachem. Rozszczepia się ona na wiele zagadnień, z których każde nasuwa inne trudności i musi być innymi sposobami rozwiązane. Fiasko, jakie przeżywa Liga, polega właśnie na tym, że szukano jednego narzędzia dla załatwienia problemów różnolitych, a narzędzie wymyślone dla żadnego nie okazało się dobrze dostosowanym.

Zawiodła Liga zupełnie, gdy chodzi o zasadniczą kwestię rozbrojeń. Jednym pozytywnym krokiem naprzód na tym polu okazała się konferencja waszyngtońska, gdzie ograniczono, w pewnej przynajmniej mierze, zbrojenia morskie, ale odbyła się ona poza Ligą. Nie  ma  też  niemal  żadnych  szans,  aby  można  było  załatwić w obrębie Ligi o wiele ważniejszą kwestię zbrojeń lądowych. Wszystkie przygotowania co do tej kwestii podjęte przez Ligę napełniają sceptycyzmem. Jeśli ta sprawa ma wyjść poza stadium kwestionariuszy, ankiet i badań przygotowawczych, to wyjdzie chyba tylko o tyle, o ile zostanie uregulowana układami między bezpośrednio zainteresowanymi i sąsiadującymi państwami. Wydaje się być rzeczą wykluczoną, aby państwa zgodziły się inaczej na kontrolę swoich uzbrojeń lub na ograniczenie ich wysokości.

Nie jest też prawdopodobnym, aby Liga odegrała większą rolę w   rozwiązywaniu   problemów   co   do   gwarantowania   każdemu z państw jego obecnych granic terytorialnych. Najważniejsza do­tychczas próba realnego zagwarantowania tych granic - traktaty locarneńskie - dokonana została poza Ligą przez państwa zainte­resowane. Prawdopodobnie i reszta państw pójdzie teraz tą drogą, a Lidze pozostanie tylko rejestrować zawarte umowy regionalne. Także konieczna dla pokoju świata sprawa jednania (koncyliacji) i polubownego sądzenia (rozjemstwa, arbitrażu) w razie wybuchu nieporozumień między państwami nie ma szans, aby mogła być przez Ligę załatwiona. Pierwsze Stany Zjednoczone, które już od lat sześćdziesięciu uciekają się chętnie na drogę arbitrażu (sprawa Alabamy), uchylają się od jednania czy sądzenia sporów swoich przez Ligę. Tak samo państwa do Ligi należące w żadnej ważniejszej kwestii na tę drogę nie wejdą, pomimo że pakt Ligi w art. 12-17 to nakazuje. Tylko specjalne konwencje zawierane między zaintereso­wanymi państwami mogą arbitraż i jednanie upowszechnić. Między całym szeregiem państw europejskich przyszły już takie specjalne konwencje do skutku i w nich trzeba widzieć formę przyszłości.

To samo odnosi się do uregulowania spraw kolonialnych, będących najważniejszą kością niezgody między mocarstwami świata (gdyż kolonie są dostarczycielkami  surowców i odbiorczyniami towarów). Załatwienie tej kwestii Liga już raz (w roku 1919) miała w ręku, ale załatwiła ją fatalnie, nie spełniając wcale nadziei wypowiedzianych w art. 22 „Paktu”. Zrodziły się natychmiast z tego powodu trudności, a nawet wojny egzotyczne, ciężko przez cały świat obecnie odczuwane. Sprawa mandatów będzie też mu­siała być poddana rewizji, czego zresztą domagają się nie tylko Niemcy i Włochy, ale i ludy kolonialne. Inaczej zarzewie wojen nie będzie wygasać. Ale czy ktokolwiek wierzy, aby sprawę tę załatwiła Liga? Raczej należy przypuścić możność układów specjal­nych tego rodzaju jak układ o Pacyfik z r. 1921.

Dalej sprawa mniejszości narodowych. Uregulowanie jej za pomocą narzucenia pewnym państwom specjalnych traktatów i postawienie tychże pod kontrolą Ligi okazało się sposobem mylnym. Tkwiąca w tym niesprawiedliwość - dlaczego bowiem mniejszości niemieckie w Polsce mają być pod obroną Ligi, a we Włoszech nie są? - a także sposobność do podburzenia walk narodowych wewnątrz państw, jaką sprowadza za sobą kontrola Ligi, tłumaczą dostatecznie mylność tej drogi. Sprawa mniejszości jest niewąt­pliwie jednym z możliwych ognisk nowych wojen, ale chcąc je przygasić, musi się wejść na drogę specjalnych konwencji między zainteresowanymi krajami i na drogę ścisłej wzajemności.

Wreszcie najważniejsza może sprawa dla umożliwienia trwałego pokoju: sprawa gospodarstwa światowego. Wszystko ku niemu prze i wszystko zdaje się temu przeszkadzać. Rozbudowa granic celnych, ograniczenia komunikacji osobowych i tranzytu, neomerkantylizm w stylu średniowiecznym (bo nie Colbertowskim), niemożność uregulowania sprawy długów, ruina walut w większości państw, niemożność bloków i koncernów w obrębie Europy, niechęć do międzynarodowego podziału pracy pomiędzy państwami przemysłowymi i rolniczymi - oto ważniejsze przeszkody do uregulowania światowego życia gospodarczego w sposób jednolity i pokojowy. Obracają się oczy ku Ameryce, która ma możność i obowiązek wziąć inicjatywę w zawarciu wszechświatowego układu gospodar­czego, który by etapami i stopniowo ułatwił każdemu z państw cywilizowanych znalezienie własnego miejsca pod słońcem. Liga Narodów zadaniu temu nie jest w stanie podołać, ani nawet go należycie przygotować.

 

IV

 

Dotknąłem tylko kilku ważniejszych problemów, na jakie roz­szczepia się zagadnienie pokoju, a już zarysował się węzeł interesów skomplikowany i trudny do rozplatania. Nie przetnie się go od razu, nie rozwikła się go szybko. Każdy z problemów musi być z wolna, cierpliwie i z osobna załatwiany. Wydaje się rzeczą najbardziej możliwą, że rozwikłanie każdego może nastąpić raczej przez spec­jalne umowy pomiędzy bezpośrednio zainteresowanymi niż przez nacisk ze strony Ligi.

Jest to zresztą rzeczą naturalną, skoro zważymy, że do składowych elementów pojęcia państwa należy jeszcze zawsze pojęcie jego suwerenności (zwierzchnictwa i udzielności), mocno wpraw­dzie przez naukę ostatnich lat nadszarpnięte (Kelsen), ale dotąd wcale nie obalone. Na stworzenie organu supra-suwerennego, jakim mimo wszystkich zastrzeżeń grozi być Liga - nie przyszedł jeszcze czas. Jest to twór przedwczesny, działający w atmosferze ogólnej nieufności i dlatego dotychczas nieżywotny. Tylko układy zawie­rane przez państwa na własną rękę, na zasadach równości i wzajem­ności, okazały się dotąd praktyczne w zbliżeniu się ku zapewnieniu pokoju. Takie układy udoskonalić i zawieranie ich rozpowszech­nić - oto jest zadanie najbliższych czasów.

Dopiero gdy w ten sposób przygotuje się grunt w umysłach i w praktyce życia dla regulowania drażliwych spraw dzielących narody za pomocą wzajemnych układów, przyjdzie może pora na uwieńczenie pracy kilku pokoleń jakąś wszechświatową a istotnie żywotną Ligą Narodów. Będzie to szczyt budowy, opierającej się wówczas na solidnych fundamentach, podczas gdy dzisiejsza Liga Narodów wydaje się być budowlą bez kamieni węgielnych po­stawioną. Upowszechni się wówczas przekonanie, że sprawa każdej wojny jest sprawą obchodzącą cały świat i że nie wolno za broń na własną rękę nikomu chwytać. Wychowają się pokolenia, które potrafią w ten sposób myśleć. Ale rezultat taki można osiągnąć tylko ewolucyjnie, a nie przeskakując równymi nogami z ery Bismarcka i Moltkego do utopii Dantego, Henryka IV i Wilsona. Od utopii do rzeczywistości przejść już dzisiaj można, a nawet jest to konieczne - ale nie skacząc, lecz przechodząc po stopniach. Żaden zresztą postęp na świecie nie dokonał się inaczej. Im się jest gorętszym zwolennikiem idei pacyfizmu i im silniej się pragnie, aby ją zamienić w rzeczywistość, tym bardziej trzeba popierać wszelkie próby stopniowego do niej się zbliżania. Takie bowiem są najbardziej realne.

 

Stanisław Estreicher (1869-1939), historyk prawa, bibliograf i publicysta. Urodził się 26 listopada 1869 r. w Krakowie, jako syn Karola Józefa Teofila. Studiował w Krakowie, Berlinie i Wiedniu. Od 1887 r. pomagał ojcu przy zbieraniu i porządkowaniu materiałów do wydawanej przez niego Bibliografii polskiej i prowadził korektę kolejnych tomów; po śmierci ojca kontynuował samodzielnie jego dzieło, wydając dziesięć tomów Bibliografii aż do 1939 r. Współpracował z kilkoma czasopismami warszawskimi, przede wszystkim z „Ogniskiem”, a w r. 1898 przyjął posadę redaktora działu literackiego krakowskiego „Czasu”, w którym popularyzował idee młodopolskie. W 1902 r. został profesorem Uniwersytetu Jagiellońskiego, wielokrotnie pełnił również obowiązki dziekana i rektora UJ. Od 1912 r. stał się członkiem Akademii Umiejętności oraz wielu towarzystw naukowych. Napisał wiele rozpraw literackich poświęconych m.in. Asnykowi, Słowackiemu, był wielbicielem twórczości Wyspiańskiego. Jako publicysta polityczny propagował idee konserwatywne, nawiązujące do dziedzictwa krakowskich „Stańczyków”, krytykował partyjnictwo i partykularyzm oraz autorytarne metody sprawowania rządów. W dziedzinie stosunków międzynarodowych był zwolennikiem realizmu politycznego, co skłaniało go do sceptycznej oceny idei budowania stosunków między państwami wyłącznie w oparciu o idealistyczne założenia, nie uwzględniające ich rzeczywistych, często antagonistycznych interesów. Daleki był zarazem od postulowania posługiwania się w myśleniu politycznym wyłącznie kategoriami racji stanu, bez odwołania się do zasad moralnych. Aresztowany przez hitlerowców wraz z wielu profesorami UJ w trakcie Sonderaktion Krakau, zmarł 28 grudnia 1939 r. w obozie koncentracyjnym Sachsenhausen.

Artykuł Idea pokoju ukazał się na łamach „Czasu”, 4 kwietnia 1926, nr 78.

 

Najnowsze artykuły