Artykuł
Gloryfikacja pracy

 

Pierwodruk: Kraków 1921.

 

Myśli z pism i o pismach Stanisława Brzozowskiego (1916)

 

Przedmowa.

Rzecz tę wypadło mi pisać w najcięższych dniach mego życia, pod obuchem ciosu, którym mię Bóg druzgotał, zabierając mi syna w rozkwicie bujnej młodości.

I tęsknota za najdroższym dzieckiem stała mi się przewodniczką w poznawaniu twórczości pisarza, który najgłębszą dał w czasach naszych filozofię patriotyzmu polskiego, najwszechstronniej ideę ojczy­zny oświetlił.

Ojczyzna zaś treścią była duszy i życia ś. p. Edmunda. Wrzała w nim krew przodków; marzył o chwale rycerskiej. Od najwcześniejszych dziecię­cych lat poiłem myśl jego opowiadaniami o bohate­rach narodu; zapadały one w jej głąb; porwała go postać księcia – rycerza, ratującego honor Polaków; świecąc mu wzorem duchowego piękna, marzenie jego i czucie na pole przyszłej chwały prowa­dziła.

I wybiła upragniona godzina. Wśród zawie­ruchy narodów usłyszał on wołanie ojczyzny, wzywającej do służby. Całą mocą zapału rwał się do towarzyszy szkolnych, aby z nimi ich trudy i nie­bezpieczeństwa dzielić. Ale odgrodził go od nich mur twardy... a przeciw uczuciu powstawał głos rozwagi... Tragedia duszy polskiej odbiła się w je­go młodej duszy.

Ach, bo jakżeż ciężką i jak przeciwną naturze młodzieży jest rzeczą tłumić w sobie najszlachetniej­szy pęd serca i cudowne, pieśnią legionów owiane marzenie przetwarzać w materiał do żmudnej, szarej pracy codziennej! Kto, w kim młode siły buchają, zechce radością wabiący heroizm czynów, którym huk dział przygrywa, zastąpić cichym, za­konniczym heroizmem codziennej ofiary, choćby w ofierze tej szczegół każdy i chwila każda brzmiały dalekim echem Racławic i Grochowa?

Synu mój! radości, chlubo i nadziejo matki twojej i moja, zniszczyła Cię chciwa śmierć w chwi­li, gdy zwycięsko wychodząc z zapasów wewnętrz­nych, nie marzeniu, lecz pracy z marzenia tego po­czętej niosłeś w darze młodość swoją czystą i zbożną. Na grobie pogrzebanego szczęścia gonię myślą zbolałą za Tobą, z rozbicia wielkiego wspomnienia najlepsze, najrzewniejsze ratując... I widzę dom ro­dzinny – zebranie liczne – gwar słyszę rozmów i sporów – mgłą ciężką zawisła nad nimi troska o jutro narodu – na chmurnym tle przyszłości myśl drogą Tobie rozwijam – spojrzeniem tkliwym spoczęły na mnie oczy Twoje łagodne, głębokie, za­chętą krzepiące...

Spojrzenie to czuję i teraz na sobie, synu mój; zachętą mi było w tej drobnej pracy. Niechże słowa moje myślą o Tobie i myślą twoją tchnące idą do przyjaciół, towarzyszy i rówieśników twoich, niech nauka tu streszczona, którą jej twórca, jako „system wezwań i podniet duchowych” podawał, wezwaniem dla nich będzie do trudów i podnietą w walkach, które ich czekają.

24 grudnia 1915 r. Raków, Ziemia Mińska.

 

W maju 1915 roku odwiedziłem w Warszawie jedne­go z najczcigodniejszych pracowników naszych na polu nauki i oświaty. W ciągu rozmowy, wskazując na leżące przed nami w pięknej oprawie pisma Stanisława Brzozow­skiego, zaskoczył mnie znienacka pytaniem, czy są mi zna­ne. Musiałem wyznać, że prawie nie. Nie umiałem zmusić siebie do pilniejszego zajęcia się nimi, nie będąc w sta­nie stłumić w sobie złośliwych uprzedzeń przeciwko ich autorowi. Wszak Brzozowski uchodził u nas za jednego z wodzów duchowych socjalizmu. Socjalizm zaś w Polsce bywa zbyt często synonimem upartego sekciarstwa i tępego fanatyzmu, a fanatyzm, czyli stan duszy, w którym nad miłością dla idei wzięła górę nienawiść do jej przeciwni­ków, pozbawia człowieka podstawy moralnej i wtrącając go w błoto niskich uczuć, drapieżnych namiętności i mści­wych ambicji, wytwarza tę atmosferę wzajemnych posądzeń i oszczerstw, od której chcielibyśmy być jak najdalej. Dlatego to stroniłem od Brzozowskiego, jeśli zaś niekiedy pi­sma jego przerzucałem, to zawsze niedbale, z powziętym z góry uprzedzeniem, że w rozprawie napisanej przez socjalistę nie znajdę nic prócz wymyślania na: „obszarni­ków”, w najlepszym razie przybranego w szatę nauko­wości. „Od uprzedzeń – posłyszałem na to w odpowiedzi – i ja wolny nie byłem, ale odkąd czytam Brzozowskiego, mogę powiedzieć, że się narodziłem na nowo, że nowym jestem człowiekiem. Pragnąłbym, aby tego samego dobro­czynnego działania doświadczył na sobie każdy Polak, zwłaszcza młodzież. Dla niej pisma Brzozowskiego powinny by się stać nieodstępnymi towarzyszami”.

W zdumienie wprawiły mnie słowa te, wyrzeczone przez 80 letniego starca, w którym lata ani naruszyły ży­wości umysłu, ani wyziębiły gorącego serca. Co mogło być wspólnego między najradykalniejszym wśród pisarzy naszych, a człowiekiem, który pilnie i niezmordowanie w ciągu długiego życia służąc ojczyźnie, zawsze daleko od wszelkiej krańcowości się trzymał, a w wystąpieniach publicznych zwykł był iść ręka w rękę ze stronnictwami zachowawczymi? Innymi słowy, co w twórczości Stanisława Brzozowskiego stanowi ów pierwiastek życia, który odmła­dza starych, a młodym podwaja siły?

Odpowiedzią na to będzie szkic niniejszy.

Odpowiedź jednak łatwą nie jest, bo nie należy Brzo­zowski do pisarzy łatwych. Filozofem był z usposobienia, z namiętności: „Nie ma dziś w piszącej Polsce – pisał w Pamiętniku – poza mną nikogo, kto by czuł właści­we znaczenie zagadnień filozoficznych”. W przeciwieństwie do niefilozofów, którzy ku oburzeniu filozofów fachowych, usiłują, poruszając zagadnienia i poglądy filozoficzne, symplifikować je, czyli brać z nich tę ich esencję pożywną, którą jako pokarm strawny i zdrowy podaćby potem mogli ogółowi, skłonnością jest umysłów filozoficznych podnosić szczegół każdy, nawet drobny, na niedostępną wysokość i na wysokości owej rzecz dla przeciętnego człowieka z pozoru prostą i jasną rozbierać ze stanowiska idei ustroju wszechświata i w ten sposób ją komplikować i przeista­czać w nierozwikłane zagadnienie. Skłonność ta żywą była u Brzozowskiego. Nie umiał stanąć na drodze pośredniej między symplifikacją, a komplikowaniem; rozumowań swo­ich i poglądów nie ujął w spoistą całość; zabrakło mu na to czasu; pisać musiał, aby zarabiać na życie. Obdarzony umysłem wszechstronnie i niezmiernie ciekawym i wrażliwym, czytał z furią, a wszystko, co przeczytał, każda powa­żniejsza i głębsza książka wywoływała w nim szeregi my­śli, cisnących się i wchodzących sobie w drogę, nieraz za­ciemniających jedna drugą. Myśli te wszystkie szły na papier. Pomimo niepospolitego talentu pisarskiego, świetnych zwrotów stylowych, barwnych obrazów, bystrych i głębokich określeń, nieraz pełnych dowcipu i rzucają­cych niespodziane światło na przedmiot, Brzozowski nie zdołał w żadnej ze swoich, zwłaszcza późniejszych rozpraw całkowicie i przejrzyście myśli swoich opracować i przed­stawić – i w miarę lat stawał się coraz ciemniejszym i zawilszym.

Niech uwagi te służą mi za usprawiedliwienie, jeśli, streszczając Brzozowskiego, pomimo woli w czymkolwiek bądź uchybię jego myśli.


I.

Polska a Europa.

 

Bierzemy do rąk Legendę młodej Polski i znaj­dujemy tam na str. 275 następujące słowa: „Potrzeba nam nie programu dla obliczonego na lata lub dziesiątki lat stronnictwa, lecz wiary, która zdołałaby jednym duchem objąć wiekuisty proces” i stać się „siłą duchową dla ca­łego narodu”. A „naród polski chce nie zmiłowania, nie pociechy, lecz zwycięstwa: chce być nie rezydentem u bo­gatego krewniaka losu, lecz własnym swoim panem; żyć chce w słońcu, myślą swoją los własny stwarzać, siłami swoimi kierować”.[1] Po za narodem zaś nie ma miejsca dla jednostki: „nie człowiek, ale naród jest organem żywej prawdy”[2] ...”Naród jest ośrodkiem wszelkiej rzeczywisto­ści, organem obcowania z nią, otacza on nas i dźwiga, wola nasza w nim tylko ma podstawę w świecie; z niego bowiem wyrosła i poza nim jest niezrozumiała”...[3] „Na­ród to nie liczba, to duchowa potęga”... „to bezwiedny i milczący związek dusz nieustannie przeciwstawiających całą swą przeszłość wszechświatowi”.[4] A tylko przeszłość jedyną jest teraz i niepodzielną własnością naszą: „Nie mając instytucji, nie mając państwa, musimy tworzyć i utrzymywać w sobie duszę, zdolną dźwigać, wznosić pań­stwa i formy zwycięskiego dziejowego życia”[5] Trudne wobec tego jest zadanie Polaka, ale tym większe może być jego dostojeństwo: „Być Polakiem musi się stać dla człowieka przywilejem; rzeczywistą mocą. Słowo polskie zwiastować ma myśli, do których nikt w świecie jeszcze się nie dopracował. To musi się stać. Musi, bo wy to uczynicie, pisarze polscy, wszystkie umysły polskie, cała przednia straży narodu. Od woli waszej, tylko od woli waszej to zawisło”. Ale Polską są ci, co pracują, więc „tworzyć trzeba samowiedzę bohaterskiej, rządzącej sobą pracy polskiej, być jej mową, myślą, sumieniem, krwią jej serca, sokiem jej nerwów”...[6] „Ja posiada tylko ten, kto wyrobił sobie w duszy własnej narzędzie skutecznej, dziejowej pracy, inaczej jest Ja nasze tylko subiektywnym odczuwaniem procesu urabiającego nas, bez nas i wbrew nam; jest tylko jednym z momentów dziejów grzechu”.[7] Niech życie nasze będzie w każdej chwili swojej i każdej myśli służeniem Polsce, „każda myśl, która zakresu realnego poznania nie rozszerza, rzeczywistej energii biologicznej, ekonomicznej, politycznej nie pomna­ża, jest kłamstwem i złudzeniem, chociażby przyjmowała postać sentymentalnej czci dla narodowej tradycji”.[8] „W imię tego, co jest dla was religią narodową, twórzcie energię narodu”...[9] bo „wyrzec się bytu narodowego”... „to znaczy duszę własną unicestwić, bo ta żyje i działa tylko przez naród”.[10]

Na myśli podobne natrafiamy, tak w Legendzie jak i innych jego pismach, na każdym niemal kroku. Nie­ ma potrzeby ich szukać; leniwi mogą nawet nie czytać książek Brzozowskiego, dość je przerzucić z niejaką uwa­gą, a zewsząd cisnąć się będą do oczu i duszy słowa go­rące, namiętne, płomienną troską o naród, o jego duszę i przyszłość natchnione. I przestaniemy się dziwić że młodzieńca głosiciela nauk przewrotnych tak ocenił i uko­chał starzec odmiennego kierunku myślenia, ale jednaką przejęty troską o dobro ojczyzny. Ojczyzna powiązała dwa pokolenia i dwa zasadniczo różne poglądy na świat i życie, ona to jest tym natchnieniem, tym czynnikiem twórczym w myśli Brzozowskiego, który odmładza starych, a młodym podwaja siły.

Na szczycie współczesnej twórczości polskiej Brzozow­ski stawiał Wyspiańskiego, albowiem uosobił on moment narodzenia się nowej świadomości w narodzie: „woli do twardego realistycznego zmagania się”,[11] głębiej od in­nych zrozumiał on, że „w imię narodu i dla narodu trzeba mieć wolę[12] – i walczył on „o siebie, o to własne ducho­we poczucie, o odnalezienie w sobie twardych, niezaprze­czalnych narodowych mocy – o taką stałość, która daje zapomnienie, iż powstać mogło samo pytanie: czy jeste­śmy”. [13] Dziś zaś więcej, niż kiedykolwiek przedtem, „potrzebujemy – pisał Brzozowski jeszcze w roku 1906 [14] – jasnej myśli, krzepkiej, niewzruszonej woli, wiary w przy­szłość i prawdę”... „Literatura musi karmić rodzące się pokolenia lwim mlekiem; wszystko inne będzie trucizną”.[15] Trucizną tym szkodliwszą, że jakaś niemoc złośliwa trapi i obezwładnia wyższe, wykształcone warstwy narodu. „Pod powłoką pietyzmu dla europejskości, kultury ła­cińskiej itp., pod powłoką pocieszającego przekona­nia, że jesteśmy zachodnim konstrukcyjnym społeczeń­stwem, wylęga się u nas swoisty sielankowy, sentymen­talny, obłudny nihilizm, dojrzewa psychologia życiowej niedojrzałości, zanika samo pojmowanie mężnej, odpowie­dzialnej woli”...[16] Przestajemy myśleć o sobie, „jako rze­czywistych twórcach przyszłości, żołnierzach historycznej sprawy”... Zużywamy czas i życie na bezcelowe orientacje, „na zwrot na prawo ku Rosji, zwrot na lewo ku Austrii, a nie umiemy zająć jasnego dobitnego stanowiska wobec naprawdę wielkich dziejowych zagadnień”.[17]

Nie wolno jednak całej winy zwalać wyłącznie na Polskę. Źródłem i wytłumaczeniem polskiej niemocy jest cała kultura współczesna, której niesłychane, denerwujące i dezorientujące skomplikowanie Brzozowski umiał ge­nialnie na kilku stronicach przedstawić.[18] Im głębiej kul­tura ta sięga, tym bardziej pojedyncza jednostka czuje się w jej środowisku wynikiem krzyżujących się i utrudnia­jących się wzajemnie wytężeń ludzkiej woli i działalności. Położenie nasze w ten sposób określić można, że z minuty na minutę wzrasta szybkość tego potężnego ruchu, który nas porywa i o którym nie wiemy, po co i dokąd dąży, chociaż sami go tworzymy. I wydawać się zaczyna cała nasza zachodnia kultura jakąś katastrofą straszliwą, a oprzeć się jej nie jesteśmy w stanie; lecieć trzeba, pędzić wraz z nią. Coraz słabiej czujemy udział naszej wolnej woli w tym, co się dzieje, a coraz większe i trudniejsze widzi­my przed sobą zadania i nie umiemy zrzucić z siebie od­powiedzialności za ich wykonanie. Życie staje się cięża­rem: dla jednych jest ono nudne, nużące, bezużyteczne, inni upatrują w nim nonsens ironiczny i złośliwy, inni jeszcze otchłań grozy i przerażenia, inni bohaterstwo bez­celowe, pełne rozpaczliwego zaparcia się siebie i tłumionej w sercu tęsknoty. Wszystkim zaś uczestniczącym w ogromnym dziele kultury wydaje się ona spadającą na nich z czyjejś winy krzywdą – i winę tę zrzucają na siebie wzajemnie narody, grupy, klasy, stany społeczne. Słowem, „życie odczuwa się dziś w formie, że ktoś czy coś nie daje nam żyć i pierwszym naszym dążeniem od­gadnąć, znaleźć, kogo mamy ubezwładnić, gdzie i kogo sparaliżować”.

Ale pomimo to, cokolwiek bądź kulturze Zachodu za­rzucać będziemy, tylko z Zacho­dem powinniśmy iść. Jeżeli bowiem „Europa nie jest dziś pewnym fundamentem dzie­jowym, na czym oprzemy swoją wiarę w przyszłość?”[19] Wszak nie na Wschodzie? Indywidualność wschodnia „po­siada bardzo małą władzę nad życiem, znosi raczej jego zbiorowy proces, niż świadomie stwarza”.[20] Istotę po­stępowej myśli rosyjskiej głęboko określił Brzozowski, jako bunt nie przeciw rosyjskiej oficjalnej historii, jak się z po­zoru zdawać może, ale „przeciw wszelkiej historii, prze­ciw nieubłaganej konieczności wznoszenia własnym czy­nami własną wolą swego losu”.[21] W porównaniu z tym Europa nie jest tylko pojęciem geograficznym, lecz pewnym poziomem życia: „Kto nie zdoła żyć na nim, zrośnie się z niższymi formami życia, stanie się dziejowym materiałem nie twórcą”[22] i myśl, która nie zechce miejsca dla siebie szukać na Zachodzie, jest potępiona. Tylko „dla nas, ludzi Zachodu, ziemia jest jeszcze ojczyzną cudów i niespodziewanego, zaklęciem, które nas dźwiga, a nie wypowiedziało jeszcze swojej tajemnicy”...[23]


II.

Marksizm w uduchowionej postaci.

 

Ostatnim zaś słowem życiodajnej myśli Zachodu był Marks. Aż do dna duszy przejęty niesprawiedliwością dzi­siejszych form ustroju społecznego, pod których gniotącym ciężarem uginał się sam, Brzozowski żywił religijną cześć dla autora Kapitału i Pracy. Świadomie lub nieświa­domie odbicie i rozwój poglądów i dążeń Marksa umiał on wynajdywać u każdego pisarza i w każdej książce, która go pociągnąć zdołała bystrością i głębokością my­śli. Nawet o absolutnie pozbawionym wszelkiej łączności z Marksizmem prawowiernym katoliku i reformatorze filo­zofii katolickiej Maurycym Blondel pisał z powodu jego dzieła L’Action, że „surowa Marksowska myśl staje się tam żywą istotą [24]. Tę myśl przeczuwali i w wielkich wi­dzieli zarysach Mickiewicz, Norwid, Towiański, Wroński, Cieszkowski;[25] na tym ich dobroczynne znaczenie polegać miało. Dopiero w ostatnim roku życia Brzozowski ochło­nął nieco ze swego odurzenia i przestał wymieniać Marksa wśród pisarzy, którzy na ukształtowanie jego duszy i po­glądów wpłynęli.

Dziś – zdaniem Brzozowskiego – przyszedł czas na uświadomienie sobie tego wszystkiego, co zawarte było w czynie duchowym Marksa.[26] On rozwiązał zagadnienia tkwiące w systemach poprzedników swoich i filozofia Hegla w tej ostatecznej formie, jaką jej Marks nadał, jest ostatnią filozofią.[27] Nic po nad nią nie ma i być nie może; jedyną konsekwentną próbą przezwyciężenia Marksizmu byłaby chyba magia.[28] Zdobywczy prometeizm cechuje nie tylko myśl, ale i osobę Marksa: „on miał umysł czy może duszę tak zbudowaną, że gdy chciał zrozumieć świat, myślał o tym, w jakich warunkach jego myśl i wola mo­głyby nim zawładnąć”... „On czuł, że w jego mózgu, w jego wielkim Jowiszowym sercu warczą i obracają się koła rozpędowe uczłowieczającej się historii”[29]. Filozofia, którą stworzył, a która nosi nazwę materializmu dziejowego jest „metodą ziszczenia samowładztwa człowieka, prometeopedią” [30].

Ale filozofię tę Brzozowski brał idealistycznie, jako podnietę do czynu, jako metodę i dyscyplinę moralną[31]. Za ortodoksalnego Marksistę siebie nie miał[32]. Sztywny, prostolinijny Marksizm, czyniący zależnym od warunków ekonomicznych cały bieg historii, świadczył o ciasnocie myśli, gorzej jeszcze, był „złośliwym zboczeniem umysłowym, które zrodziło się z całkowitego wypaczenia myśli Marksa[33]. Myśl mistrza w taki pojmować sposób zna­czyło ją ośmieszać,[34] a samego siebie stawiać „na drodze prowadzącej do ślepoty i nieczułości bezwzględnej na wszystkie zagadnienia Marksowskie”;[35] Marks sam za wiel­kim był, aby nie rozumieć, że poza uwarunkowaniem ekonomicznym „pozostaje pewne irreductibile quid często bardzo znaczne i właśnie rozstrzygające o trwałym znaczeniu danych tworów kultury”[36] – i kto przypuszcza, że wszystko w dziejach jest tylko odbiciem walki o chleb, „ten chyba umyślnie zamyka oczy, ten człowieka nie zna i pomniejsza go tak, że wszystkim dzisiejszym walkom od­biera właściwy cel i znaczenie.”[37]

Słowem między Marksem, a Marksizmem zachodził, według Brzozowskiego, ten sam stosunek, co między por­tretem a karykaturą. Czy miał Brzozowski słuszność? My­śliciel rosyjski Bułgakow, który podobną odbył ewolucję od Marksizmu ku idealizmowi i religii, jest zdania wręcz odmiennego: naukę Marksa nazwał on „łamiącym żebra gorsetem socjologicznym, którym nielitościwie ściśnięte zostały historia i życie”.[38]

Marks pochodzi od Hegla przez Feuerbacha, który z zasadniczej Heglowskiej tezy o wszechbycie, jako ro­zwoju idei absolutnej, uświadamiającej się w człowieku, wyprowadził wniosek o boskości człowieka, stawiał go na miejscu Boga i w całkowitym wyzwoleniu ludzi-bogów cel dziejów odkrywał. Wyzwolenia chciał również Marks. Ale wyzwolenia od kogo – czy od czego? Od Boga, twierdzi Bułgakow. Nie, nie od Boga – z niesmakiem od­powiedziałby na to Brzozowski. Wojowniczemu tempera­mentowi Brzozowskiego, jego niecierpliwości żądnej natych­miastowego urzeczywistnienia nowego porządku społecz­nego na świecie chodziło o wiarę w moc człowieka, o ra­towanie jego wolnej woli. I choć myśl ta, a raczej pra­gnienie wcale się nie dawało pogodzić z tą atmosferą materializmu i pozyty­wizmu, w której się wychował i nią przesiąkł – a źle się godziło z Heglem, zwłaszcza z lewicą Heglowską, z którą myśl Marksa się wiązała; jednak po­stanowił Brzozowski antydeterminizm swój narzucić Mark­sowi i w ten sposób wznieść go ponad tkwiące w istocie filozofii Hegla i jego zwolenników panteistyczne ujmo­wanie życia, jako procesu obejmującego i określa­jącego nas, procesu, w którym odpowiedzialność człowieka maleje i zanika. Myśl Marksa nazwał on najdumniejszą, jaka kiedykolwiek bądź istniała, bo treścią jej – „ludzkość, jako własne swoje świadome dzieło”.[39] Więc ponieważ myśl – rozumował on – nie jest tylko czymś, co się w nas doko­nywa, ponieważ człowiek sam ją tworzy i za nią odpowiada, to stanowi on również swobodnie o własnym ist­nieniu, o tym, czym jest, czego chce i czym być powinien.[40] Ale stanowienie to powinien umieć swobodnie poddać wyższej idei, która by go z ogółem ludzkości złączyła. Lecz gdzie idei tej szukać, na czym jej treść polega? Pytanie to prowadziło na drogę rozważań filozoficzno-religijnych. W pierwszych jednak latach twórczości swojej Brzozowski zbaczał w inną stronę: ku kwestii społecznej. Jako pod­stawę swobodnego duchowego istnienia ogłaszał on swo­bodne życie, czyli życie „wystarczające samemu sobie, a więc bezpośrednio wytwórcze”.[41] Rozrost wytwórczej energii ludzkiej, tj. tej, która się wyjawia w dziedzinie technicznej i ekonomicznej, określał, według Brzozowskiego, stanowisko człowieka w świecie.[42] Wynikała stąd idealizacja klasy i ruchu robotniczego: „Gdy szukamy – pisał – podstawy dla myśli ludzkiej, musimy szukać jej tam, gdzie wola ludzka, życie ludzkie stają się bezpośrednio wytwórczością”.[43] Pojawienie się przeto świadomej klasy robotniczej, dążącej do całkowitego wyzwolenia pracy, „jest czynnikiem, który potężnie zmienia warunki istnienia i ży­cia, nade wszystko zaś sumiennego życia innych klas”.[44] Zrozumiał to był Marks. On widział, że ruch robotniczy był faktem, był głęboką kreacją dziejowego życia i „miał w sobie w zawiązku rozwiązanie najgłębszych problematów kultury i myśli europejskiej” – i, dzięki Marksowi, ruch ten, który mógł stać się „buntem najgłębszych, najpierwot­niejszych sił życia ludzkiego przeciw kulturze”... „przeisto­czony został w dążenie do opanowania jej, do wzniesienia się ponad nią”. [45]

Wszystko, co przed początkiem ruchu tego było, cały dotychczasowy rozwój ludzkości Marks uważał za epokę przeddziejową (Vorgeschichte) w tym znaczeniu, że dopiero po zawładnięciu ekonomicznymi warunkami życia rozpocznie się „właściwa swobodna twórczość ludz­kości”. Wszystkie uprzednie kultury były kulturami czą­stkowymi, bo tylko pewnym grupom ludzkim, wolnym od troski o chleb powszedni zapewniały swobodę życia i twórczości. Gdy powstaje i rozkwita taka kultura cząst­kowa, wraz z nią rozkwita dusza ludzka. Ale trwa to nie­długo. Kultura bowiem oparta na wyzwoleniu cząstkowym, na panowaniu nielicznej uprzywilejowanej warstwy zawiera w sobie samej warunki i czynniki swej nietrwałości, rozkła­du i upadku. Właśnie dlatego, że jest wyzwoleniem cząstkowym, musi ona być odporna wobec rozmaitych przejawów swobody, gdyż mogłaby to być swoboda zwró­cona przeciwko niej; staje się więc konserwatywną i konwencjonalną; sztywnieją jej dogmaty, a za tym idą obłuda i cynizm. I wkrótce powleka ją groźny cień, zwiastujący jej rozbicie w imię tej swobody, pod hasłem której powsta­ła. Jest to epoka zmierzchu i przejścia; obok szczątków kultury zamierającej spotykamy wówczas na każdym kroku „zaczątki swobody, która tę kulturę burzy, bo była przez nią nie objęta”.[46] W takiej epoce zmierzchowej żyjemy obecnie: „Jeśliby ktoś – dodawał Brzozowski – wziął samą twórczość artystyczną współczesną za wskazanie, to nie po­trzebowałby wiedzieć nic o ludzkości współczesnej, aby dojść do przekonania, że musi tu nastąpić zasadniczy jakiś przełom i że muszą objawić się nowe siły, gdyż inaczej ży­cie stanie się niemożliwością”. [47]

Te nowe siły stworzą kulturę pełną czyli dostępną całej ludzkości, wszystkim jej warstwom, w przeciwieństwie do dotychczasowych kultur cząstkowych. Będzie to kultura pracy, oparta na jej rehabilitacji, na wyzwoleniu jej od wyzysku. Olbrzymie jest w urzeczywistnieniu tego wiel­kiego dzieła posłannictwo klasy robotniczej – i dzięki temu kwestia socjalna przeistacza się w zagadnienie moralne.

Dlaczego? Bo dzisiejsze warstwy wyższe nie mają nic do powiedzenia o życiu. Kto stanowi tzw. inteligencję? „Oddarci od życia ekonomicznego literaci, praw­nicy, myśliciele, uczeni”, słowem, ludzie, którzy „żyjąc na podstawie kultury materialnej, wytwarzanej przez nowo­czesną wytwórczość i nie biorąc w tej wytwórczości bez­pośredniego udziału, uznają swój zawieszony w powietrzu żywot za normę istnienia”... [48] „Żyją oni na tle ładu spo­łecznego wytwarzanego przez nieustające męstwo i dyscy­plinę robotników” ale tylko dla nich uprzywilejowanych, istnieje ten ład, „męstwo zaś i dyscyplina są niepotrzebne i nieznane”... „Za życie uchodzi w ich oczach ta kolejność wzruszeń i wrażeń, jakie w granicach owego ładu powstać mogą”... Nie wytwarzając nic, oni tylko czują i uświada­miają, sądząc „że czucie i świadomość są życiem i że dość przekształcić w pewien sposób świadomość, aby życie stało się tym, co uczynić z niego ta świadomość zechce.”[49] Na­wet ci wśród nich, którzy protestują przeciw obecnemu porządkowi społecznemu i pragnęliby zmian, ci nawet, żyjąc w szczęśliwych dla siebie warunkach, które powstały ze znoju i potu, ze wzdychań i łez robotników, „pozostają w kompromitującej i deprawującej tożsamości z przedsta­wicielami czystego, nieumotywowanego użycia”.[50]

Kultura zaś stoi na walce z przyrodą, na ujarzmianiu jej sił; a wobec przyrody „ostatecznym argumentem są mię­śnie ludzkości”... „Sztuka, nauka, myśl nabierają znaczenia dopiero przez ich pośrednictwo”... „Tylko tak daleko sięga celowa wola nasza, jak daleko władzę nad światem wywalczyła sobie praca mięśni ludzkich”. [51] I swój kult dla robotnika, jako twórcy kultury, Brzozowski spajał w jedno z wiarą, że klasa robotnicza zdoła godnie spełnić posłannictwo swoje, że wytworzy w sobie wiarę, wolę i obyczaje oparte na surowej moralności płciowej i wycho­wawczej [52] i że zdolną będzie wówczas „pracować swobodnie i świadomie bez terrorystycznej władzy głodu”. „Wie­rzę – pisał – w dziejowe znaczenie ruchu klas pracujących”, a wiara ta zrosła się w nim z przekonaniem, że ów ruch dziejowy „zrozumie całe utajone w nim bogactwo ducho­we i moralne, że pojmie sam siebie w swych własnych, głębokich, historycznych źródłach, w całej i pełnej swej konkretnej treści życiowej”... Musimy nauczyć się czuć i widzieć tę powstającą, rodzącą się rzeczywistość dzie­jową”, musi ona stać się naszym własnym, osobistym ży­ciem i objąć wszystkie dążenia umysłowe, duchowe, twór­cze”. [53]

Wszystko to zawierało się w nauce Marksa, ale, niestety, nie pojął jej i spaczył ją Engels: „Co innego jest potężna, tytaniczna wizja ekonomicznego świata i walki proletariatu stworzona przez Marksa, a co innego nieskoń­czenie dowcipnie i mądrze pomyślane i zbudowane narzędzie publicystyczne i agitacyjne, znane jako Marksizm a stworzone przez Engelsa”.[54] I choć przyjaźń między Marksem i Engelsem była zjawiskiem pięknem, nie było jednak ani jednego pojęcia, ani jednego widzenia, ani jednej metody, które nie stawałyby się, przeszedłszy z gło­wy Marksa do głowy Engelsa, czymś zupełnie innym.[55] Wielkie dzieło twórcy Kapitału i Pracy przeistoczyło się w ręku jego przyjaciela w broń do agitacji politycznej, dla której rozwiązanie najdonioślejszego z zagadnień spo­łecznych jednoznaczne było z dojściem do władzy pro­wodyrów partii socjalistycznej, którzy „pokierowaliby wytwórczością, jako jednolitym procesem”. Socjalizm w tej postaci, jaką mu nadał Engels, stawał się dla Brzozowskiego przedmiotem obrzydzenia. Zaszczepiać pogląd Engelsa w masie robotniczej, to znaczy wprowadzać w nią ferment, obniżać jej poziom moralny i ją osłabiać...[56] „To co uchodzi dziś za socjalizm, jest punktem widzenia ludzi, którzy usiłują wydrzeć kierownictwo wytwórczości z rąk kapitalistów po to tylko, by poddać ją kierownictwu nie kompetentnej ekonomicznie inteligencji”.[57] Zwłaszcza socjalizm polski piętnował Brzozowski pogardą swoją, „ten cały świat Perlów, Konów, Kulczyckich, Haeckerów, którzy umysłowo są bankrutami i w znacznej mierze idą do stron­nictw skrajnych, jako tych, w których niewiedza, niechęć myślenia, niechlujstwo kulturalne uchodzić mogą za pro­test.” [58]

Na szczęście znalazł się dziś myśliciel, którego Brzo­zowski, nie wahając się umieścił wśród najprzedniejszych, najgłębszych, Jerzy Sorel – i on to dopiero choć mniej świetny od Marksa, ale obdarzony natomiast zmysłem do całego szeregu zagadnień dla Marksa niedostępnych, pogłębił i wzmocnił rozpoczęte przezeń dzieło. Pod jego to pió­rem socjalizm z kwestii „wygodnego urządzenia życia”[59] stał się zagadnieniem moralnym, nawet tragicznym wobec ogromu zadań, które on ma przed sobą: „Nieustannie powtarza Sorel, że tylko warstwy i narody o surowej silnej i heroicznej moralności płciowej, o głębokim poszanowaniu rodziny zwyciężą”!... „Pragnąłbym – woła z tego powodu Brzozowski – być wielkim poetą, aby narzucić epickie, surowe piękno pojęcia rodziny; pragnąłbym, aby młode na­sze pokolenia uczyły się myśleć o wieku swym dojrzałym, jako najdumniejszej, najpiękniejszej porze swego życia; pragnąłbym, aby Sorel stał się doradcą każdego młodzieńca i każdej młodej dziewczyny, gdy tworzą się w nich poję­cia i uczucia, rozstrzygające o tym, na jakim poziomie będą oni kochać”.[60]

Słowem, trzeba umieć być godnym tej walki o prawo pracy, w której się streszcza istota socjalizmu. Ale przestaliśmy szanować prawo. „Dla opinii europejskiej – słuszne słowa Brzozowskiego – obecnie prawo jest czymś równie koniecznym i równie pogardzanym w głębi duszy, jak policja – i klątwa kultury nowoczesnej w tym się wyraża, że oddaje ona losy swoje w ręce sił, którymi gardzi”.[61] Bo czymże jest prawo dziś? „Zbiorem prawideł, określa­jących ruchy kata, wykonawcy sądowego, bagnetu, słowem, siły”... „Prawo jest faktem pomiędzy naszą niemocą a siłą; potrzebujemy prawa, bo nie możemy obejść się bez siły”.[62] Socjalizm z tego stanowiska oglądany jest „powstawaniem, rodzeniem się prawa”, walka bowiem klasy robotniczej to „walka jej przeciwko temu, co przybiera postać prawa, a jest tylko siłą” – i zwycięstwo robotników od tego zależy, czy zdołają oni sami siebie wychować.[63] Najważniejszą przeto rzeczą, według Sorela, obronić psychikę warstw pracujących „od wpływów socjalizmu z góry, socjalizmu użycia, socjalizmu sentymentalistów, karierowiczów i de­magogów”.[64] To jest myśl, do której, się zapalił Brzozow­ski, ona mu przy każdej sposobności wyrywała słowa podziwu i uwielbienia dla Sorela, on ją poparł całą siłą prze­konania i talentu.


III.

Walka z rzeczywistością polską.

 

Czy do myśli tej, wytykającej przyszłe drogi ludz­kości, już dojrzał naród nasz? Niestety, nie; wymownie o tym świadczy rzeczywistość polska. Przede wszystkim Polska zdziecinniała, przedstawiająca tę „obłudną nicość, którą nazywają u nas poglądem zachowawczo narodowym”;[65] potem ta umysłowo nierzetelna Polska, wyznawczyni najszkodliwszej, jaka być może, religii postępu; wreszcie Polska, która przezwała się młodą, a jest dekadencką – i bez obłudy, ale i bez wiary szuka nie my­śli, lecz frazesu. Wszystkie te trzy postacie niemocy narodo­wej zwalczał Brzozowski bez miłosierdzia, z namiętnością. Polskę zdziecinniałą określał on w następujących wyrazach: „Żyć bez troski w ciele olbrzymiego, kulturalnego orga­nizmu nowoczesnego świata, starać się jak najmniej ustą­pić ze swoich nawyknień i nałogów, nie zadać sobie ani jednego głęboko pomyślanego zagadnienia, życie swe urzą­dzić na dopełznięcie do takiej lub innej kariery, na jej podstawie założyć ognisko domowe – i trwanie tego całego upokarzającego, zabójczego stanu rzeczy nazywać Polską – ładem społecznym – oto był (dla nich) punkt wyjścia[66]. I        atmosfera ta w przeciągu lat 30-u była „oficjalną, obo­wiązującą, wpływową w całej literaturze polskiej”.[67] Wy­dawało się nam, że „stanowiskiem jedynym, nie uwłaczającym naszej godności jest domagać się, aby świat był takim, aby w nim nasze ja mogło istnieć, nie zadając sobie żadnego przymusu”.[68] A ta zdziecinniała Polska była i wciąż jeszcze jest potęgą, posiadając wiernego sprzymie­rzeńca w „niewyrobieniu naszej struktury umysłowej, w lichości naszych nawyknień kulturalnych”.[69] Sama myśl o walce przejmuje ją strachem i oburzeniem: „Widzą oni, jak na społeczeństwo, do którego należą, sypią się razy, widzą, jak zrywa się ono i rozpaczliwie, po omacku, krwią własną znacząc swoje ślady, drogi dla siebie szuka, słyszą, jak głuchym jękiem dopomina się o myśl i słowo; słyszą i widzą i właśnie dla tego twierdzą, że mają prawo doma­gać się od myśli pociechy”.[70] Pociechy i ukojenia chcą, które by ich ukołysało do snu, nie zaś prawdy. Niech słowa wasze – błagają oni piszących – będą nam litościwe, bo bezlitosny jest los; pamiętajcie, że „przeszłość nasza skoń­czyła się katastrofą i rozbiciem i że nie wiemy, czym bę­dzie przyszłość; pamiętajcie, że nie mamy chleba dla na­szych robotników, prawdy dla naszych dzieci, że nie mo­żemy nic, nie chcemy nic, że zabija nas życie, więc (bądźcie dla nas dobrzy i nie mąćcie nam spokoju”.[71] I w spokoju słodkie, pocieszające słowa wzajemnie sobie szepcząc, „staczają się słodko na dno”. Ten stan duszy znalazł według Brzozowskiego, swój idealny wyraz w Ro­dzinie Połanieckich – i ostrze dowcipu, ironii swojej i oburzenia skierował on przeciw tej („polskiej beztroskliwej połaniecczyźnie, która ukuła sobie religię po prostu z niechęci myślenia, zastanawiania się nad czymkolwiek, która rezygnuje ze wszystkiego, byle jej się dobrze spało”.[72] Powieść ta stworzyła ideogenetyczny typ dzisiejszej zdziecinniałej Polski w postaci Polaka, „usiłującego założyć swą rodzinę w świecie rozpatrywanym jedynie jako środowi­sko, w którym rodzina założoną być może, ma i powin­na”.[73] Środowisko to zabito szczelnie deskami i rzeczywi­stością dla tych, którzy w nim osiedli, stało się „naiwne kłamstwo polskich rodzin, bytujących w świecie nowoczesnym, jak żyjątka w limburskim serze”.[74] Możemy oceniać dobroć i miękkość tych ludzi szlachetność ich na­strojów uczuciowych, możemy się nad ich słabością lito­wać, ale „żadna moc na świecie – woła Brzozowski – i ża­dne politowanie nie zmieni złośliwego nowotworu w po­żyteczny organ, nie uczyni z postępowego paraliżu drogi wiodącej do doskonałości psychicznej i cielesnej.[75]

Stanowiąca z pozoru przeciwieństwo zdziecinniałości polskiej, polska postępowość jest niemniej, choć na inny sposób, obrazem martwoty duchowej. Przede wszystkim brak w niej zasadniczego pierwiastka postępu, każdy bo­wiem postępowiec polski „z chwilą gdy uwierzy, że jest postępowcem, czuje się wyższym ponad wszystko, czego nie zna; od czegóż słówko: reakcya”.[76] Z naszej wiary w postęp wygląda wszędzie „tępe zadowolenie z siebie filistra” skojarzone z „właściwą dorobkiewiczom teorii pogardą dla głębokich sił życia”.[77] Oparta na deterministycznym pojmowaniu rzeczywistości, jako czegoś niezależ­nego od woli człowieka, jako bytu zewnętrznego, którym rządzą niezłomne prawa, wiara w postęp przeobraża się w teorię faktów dokonanych. Wynika stąd „całkowite logiczne podporządkowanie pojęcia wartości moralnej pod pojęcie konieczności przyrodniczej...” to, co jest kierunkiem rozwoju przyrody, ku czemu zdąża ona, ma być ideałem człowieka i aby rozstrzygnąć, co mamy uważać za złe lub dobre, dla czego się poświęcać, w imię czego żyć, powinien człowiek poznać rzeczywistość i zrozumieć kierunek, w ja­kim przekształca się ona”...[78] i z kierunku tego ideał swój uczynić. Tak pojęta wiara w postęp, nie tylko nie jest i być nie może czynnikiem kultury, ale przeciwnie grozi jej rozkładem: „Sądzę – pisał Brzozowski w ostatniej swojej pracy[79] – że można uważać za jedną z cech, wyróżniających umysły kulturalne, zdolność szczerego i swobod­nego poruszania się po całym przestworze ducha ludzkiego jego dzieł; jeżeli istnieje rys antykulturalności par exce1lence, rozstrzygający niejako, zasadza się on na a priori powziętej obawie przed tą lub inną postacią ducha, na obawie człowieka przed człowiekiem, na two­rzeniu przerw i przegród w ciągłości życia myśli”; to sta­nowi „istotę samą barbarzyństwa”, tj. dążności do nieufającego własnym siłom duchowym wyodrębniania się. Bar­barzyństwo postępowości polega na wyodrębnianiu się i zamykaniu oczu, na tchórzowskim uciekaniu od tej wiel­kiej dziedziny twórczości duchowej, jaką jest świat religii. W tym zakresie „niewiedza staje się obowiązkiem” dla każ­dego, kto uchodzić pragnie za człowieka kulturalnego i swobodnego; „niezrozumienie wydaje się postacią siły”. Sądzą ci biedacy że „są w stanie zignorować życie myśli i jej kierunki, że dość jest nie wiedzieć o potężnej jedno­stce, by została ona wypruta z tkaniny dziejów”... W taki sposób chcąc życie religijne z obrębu wspólnoty duchowej i kulturalnej wyprzeć, „dają dowód, że w sferze tej zapo­mnieli wszystko aż do abecadła”.[80] Na miejscu religii postawili naukę ale w demagogicznych katechizmach „myśli niepodległej” przedstawiają oni, jako kult nauki, oparte na „naukowej” negacji wolności woli zrzeczenie się samoistności duchowej, własnego w głębi duszy utajonego poczucia, że każde ja jest czymś jedynym niezastąpionym, po­sterunkiem zdanym własnemu swemu heroizmowi.[81] Naukę zaś uczcili w postaci „najniedorzeczniejszego z fetyszów”, jakim jest przyrodniczo pojęta socjologia nowoczesna, bę­dąca „teologią na użytek karierowiczów i zdeklasowanych”.[82] Wyznawcy „teologii” tej, zahipnotyzowani, o ile są szczerzy, mniemaniem o niezależności nauki od życia, zapomnieli, że to, co oni uważają za naukę, „jest zawsze wynikiem ich własnych stanów uczuciowych i że ulega im sam uczony, skoro tylko usiłuje stworzyć jakiś jedno­lity obraz świata”.[83] W dodatku następstwem nieuniknionym „naukowej” tj. deterministycznej socjologii jest de­prawująca fikcja, która zapanowała już poprzednio w demokracji, „że życie może obejść się bez twardej surowej dyscypliny wewnętrznej”, czyli, że o postępie decydują nie charaktery, lecz poglądy. Fikcja ta wyjaławia i osłabia duszę.

Obnażywszy pod powłoką postępowości tępe, senne zadowolone z siebie, brzydkie filisterstwo, pozbawione na­wet tego uroku, którym zachowawczą Połaniecczyznę owiewa pielęgnowany przez nią kult tradycji, rodziny i cnót patriarchalnych – zwrócił się Brzozowski przeciw trzeciej po­staci niemocy naszej, którą jest dekadentyzm i jemu naj­więcej uwagi i miejsca poświęcił, z niego biorąc treść do Legendy Młodej Polski tj. tej, co mieniąc się młodą, jest w istocie swojej przedwcześnie starą i deka­dencką. Jej cechę znamienną stanowi pojmowanie kultury, jako ucieczki od życia: „Kulturą nazywamy dzisiaj przetwa­rzanie pracy dziejowej ludzkości i jej dorobku na subiektywne sny o życiu, czyniące zadość aspiracjom indywi­dualnym umysłów giętkich i wyrafinowanych”. Sny te ro­zbierając, przekonywamy się zawsze, że płyną one „z od­dalenia się od tego, co jest treścią naszego nowoczesnego życia”. Poznawanie bowiem i przeżywanie olbrzymiego procesu historii, estetyczne rozkoszowanie się rozmaitymi jego postaciami nie tylko „nie ma związku ze zdolnościami i dążeniami czynnymi, ale nieraz bywa w sprzeczności z nimi”. Stąd w życiu umysłowym epoki naszej, nie raz w samych sobie sprawdzamy ten paradoks, że opanowując wszystko, co kultura nam przynosi, zatracamy równocześnie te właściwości życiowe i psychiczne, które są konie­czne do jej wytworzenia.[84] Nowoczesny człowiek kultu­ralny, przystosowując do swoich intelektualnych i emocjonalnych potrzeb wyniki pracy dziejowej, zapomina, że praca ta była nieustannym podporządkowywaniem jedno­stek celom, które często nam dziś dopiero widocznymi się stają, gdy sami pracownicy nieraz ich sobie nawet nie uświadamiali. Duchowy sybarytyzm René de Gourmonfa czy Anatola France’a, redukujący całe zadanie historii do dostarczania wrażeń, jako materiału, z którego by oni wytworzyć mogli „obraz świata harmonijny, piękny lub zaciekawiający”, zamiast być czynnikiem kultury, staje się fermentem rozkładającym.[85] Wzbogacamy zakres wiadomo­ści naszych, rozszerzamy wrażliwość, wchłaniamy w siebie „style i duchy czasów,” ale wszystko to kosztem zdolno­ści czynnych – i nie przychodzi nam na myśl, że nagro­madzanie na jednej płaszczyźnie myśli ludzkiej pojęć i wartości wyrwanych z życia różnych epok i narodów jest „jedną z najzjadliwszych form oświeconego barbarzyń­stwa”[86] i bliższą barbarzyńskiego niszczycielstwa, niż twór­czości kulturalnej, jest ta dekadencja ducha, która w leniwym zapatrzeniu się w siebie „swoje perypetie w na­bywaniu kultury, swoje przejścia ideologiczne i stany dusz za właściwy rdzeń dziejów uważa”.[87]

Poza tym specjalną właściwość dekadansu polskiego stanowi to, że mając pozór powrotu do romantyzmu; spro­wadza w rzeczywistości jego wypaczenie: „Nasza wielka twórczość romantyczna jest jedną z wielkich sił dziejo­wych, my jednak wyzyskujemy ją tak, że staje się ona fermentem słabości.[88] Cały romantyzm polski zawarł się, zdaniem Brzozowskiego, w „symbolicznym rzucie Kordiana z wierzchołka Alp na ziemię ojczystą”... „romantycy wszy­scy byli nieustannie wytężeni, naprzód podani ku ziemi, ku złączeniu się z realnym krwistym życiem”.[89] Oni szu­kali, namiętnie szukali związku z rzeczywistością polską, stanąć pragnęli na twardym jej gruncie, a skazani byli na działalność z oddalenia i w osamotnieniu. Pragnęli życie narodu podnieść na najwyższy poziom moralny, w tym je­dynie upatrując rękojmie przyszłości ojczyzny i świata, ale pozbawieni upragnionej twardej podstawy, dokonać tego chcieli cudem, siłą wiary, nie zaś przez opanowanie rzeczywistości i jej zagadnień, które się im wymykały. Różnicę w tym względzie między Polską a Zachodem do­strzeżemy wyraźnie, skoro zestawić ze sobą zechcemy dzieła trzech przyjaciół z Collège de France: Mickiewicza, Michelet’a i Quinet’a, a rzuci się to natychmiast w oczy, jeśli po Kursie literatur słowiańskich weźmiemy Micheleta do rąk: „Pozornie i tu i tam te same słowa i poglądy, w istocie tło życiowe jest zupełnie różne”... „Poza Micheletem mamy zawsze społeczeństwo wstrząsane do głębi przez własne swe życie, społeczeństwo potrzebujące nauki, czujące swój związek z przyrodą, bo już od trzech wieków, choć bezwiednie myślące pod naciskiem przemysłu, mamy więc fakt życiowy, posiadający pewne granice, mający w sobie twardy i rzeczywisty wypracowany w ciągu dzie­jów kościec”... U Mickiewicza natomiast absolutna w sto­sunku do narodu swoboda; naród istnieje tylko jako przed­miot jego miłości „sam duch Mickiewicza kształtuje go, określa, zmienia dowolnie sam sens jego przeszłości”... „Mało jest książek tak całkowicie wzniosłych, jak Kurs” ale i mało tak tragicznych”... „Nie jako myśl, ale jako akt woli istnieje książka ta, nie jako program działania, plan myślowy, lecz jako wytężenie serca; rzeczywistość jest nie w przedmiocie, lecz w osobie, w samym Mickiewiczu; jest to nie samopoznanie narodu, lecz akt wiary Mickiewicza w naród”...[90]

Słowem, świat europejski nowoczesny, jako „twarda rzeczywistość zdobyta przez ludzką pracę”, nie istniał dla romantyzmu polskiego, zagadnieniom i zadaniom, któ­re kultura stawiała, romantyzm nasz przeciwstawiał moc moralną tylko, i w tym tkwiła jego niemoc. „Ona była klątwą tamtych wielkich”,[91] w oczach zaś dzisiejszych ich niby spadkobierców stała się ich zasługą. Dramat roman­tyków poczęli oni przeżywać w odwrotnym kierunku i w imię romantyzmu oderwali oni duszę od tej samej rzeczywistości, ku której romantycy dążyli; w imię roman­tyzmu upodobali to samo osamotnienie duchowe, które ro­mantycy przemóc chcieli...[92] „Romantycy usiłowali prze­tworzyć życie odciętych od kraju jednostek w życie narodu; teraz zamienia się samo życie dziejowe w marzenie, sen, wzruszenie, subiektywizm bezsilnych samotnych dusz; jeżeli romantyzm był Golgotą – to tu mamy Oberamergau”...[93] „tam męczeństwo, tu chęć wykręcenia się „męką” od pra­cy”.[94] I z rosnącym oburzeniem chłoszcząc młodą Polskę, określał Brzozowski jej postulat w następujących złośli­wych słowach: „wyobrazić sobie świat tak, aby móc swoje bezczynne w nim istnienie uważać za dźwignię narodowego bytu”...[95] „Romantycy – ciągnął on dalej – przeciwstawiając swoje credo światu, czynili to w imię swej tragedii; my dzisiaj nazywamy romantyzmem credo naszej wygody umysłowej”.[96] Romantycy chcieli przez Polskę podźwignąć świat z upadku, my – dziś – pozostawiamy świat ślepemu fatum, „potem w dziedzinie przypadkowego marzenia spala się duszę na błękitne dymy, wreszcie zaczyna się wierzyć, że ponieważ w dziedzinie marzeń nie ma oporu – więc od­nosi się tam istotne zwycięstwa...[97] Romantyzm był dla romantyków „kuźnicą mocy”, dla dzisiejszych ich epigo­nów stał się schroniskiem swobodnego rozbicia”; z rozbi­ciem tym romantycy walczyli, zaś „młoda Polska hodo­wała w sobie z pietyzmem stan duszy rozbitka”.[98] Niby to dumnie odosobniła się od świata, od zetnięcia się z nim, ratując duszę swoją, ale – słuszna uwaga Brzozowskiego – twierdzić że „nie mam nic prócz własnej duszy, znaczy to że proces dziejowy, który mnie wytworzył, nie podlega dziś mojej władzy, że naród, jako czynna, przekształcająca samą siebie zbiorowość, jest na zewnątrz mojego działania, że nie umiem wyobrazić siebie w roli czynnego, żywego jego członka, twórcy żywych dzieł”... indywidualizm taki jest tylko „upoetyzowaną niewolą”...![99] „Wierzę – wołał Brzozow­ski – że dla najbliższych generacji wstrętnym będzie nasz kabaretowy indywidualizm, nasza kabotyńska mistyka!”[100]

Podobnież, grasująca u nas obecnie w ścisłym związku z owym indywidualizmem moda na mistycyzm nie ma nic wspólnego z szukaniem prawdziwego mistycyzmu, ten bo­wiem jest dążnością do Boga, świadomością jedności z Bogiem, której źródłem – żywa wiara. W przeciwieństwie do tego, mistycyzm najwybitniejszego u nas przedstawiciela kierunku tego Tadeusza Micińskiego, uderza przede wszystkim nieokreślonością swoją; świadomość łączności z życiem i ludźmi ustąpiła tu miejsca „nie wynurzającemu się określonemu stanowi mistycyzmu, lecz, nieokreślonej możliwości niezdefiniowanych objawień”, mistycyzm, ten „wyrazem jest słabości bezwzględnej, która nie wie, czy jest w ogóle do czekolwiekbądź zdolna i z żadną formą nawet złudzenia wiązać się nie może”... „jest to rozpacz­liwe dezerterstwo poza życie w świat absolutnego cienia, absolutnego kłamstwa i ułudy”...[101]


IV.

Filozofia Pracy.

 

Rzeczą wysoce dla osoby Brzozowskiego i dla rozwoju jego myśli charakterystyczną jest to, że właśnie w walce z mistycznym i niemistycznym indywidualizmem, z tą niby to antydeterministyczną dekadencją, dumnie przeciwstawia­jącą swoje ja całemu światu i szukającą absolutnego sensu w przypadkowym ukształtowaniu własnej świadomości[102] ostatecznie wyzwolił się Brzozowski od resztek Marksowskiego determinizmu, a w końcu od samego Marksa, którego materializm dziejowy stanowiący ostatnie słowo jego myśli był istotnie materializmem, tj. odrzucał wolność woli, po­mimo iż Brzozowski, wynosząc z cokolwiek sztuczną, jak się zdaje, ekstazą, doktrynę samego mistrza, usiłował ją przeistoczyć w naukę o wyzwoleniu człowieka i szumnie ją nazywał prometeopedią.

Nasze ja, notre moi le magnifique, które młoda Polska stawiała na jakimś niedostępnym ponadświatowym szczycie, jest jednak – słowa Brzozowskiego – „tak wplątane w pasmo dziejów, że nie uda się nam go z tej tkaniny wyplątać”... „Podoba się nam to, czy też nie, jesteśmy tym, czym jes­teśmy, tj. wytworami pewnej historii; nie uda się nam wyjść poza nią. Możemy zmieniać tylko maski, formy, nie zmienimy samej zasadniczej treści; rzeczywistość nasza określona jest całkowicie przez historię, jest tą historią”.[103] Wszystko, co w naszym ja ma kształt określony, co się da ująć, jest wynikiem procesu dokonującego się, jak mówił jeszcze Hegel, po za naszymi plecami”.[104] A to zna­czy, że ja nasze „wytworzone zostało w przeważnej części przed naszym na świat przyjściem”,[105] wytworzone przez historię – i marzyć o uniezależnieniu się od historii jest to marzyć o samounicestwieniu, o rozpłynięciu się w eterze feerji i baśni”...[106] „Nasze ja – to nie jest coś stojącego na zewnątrz historii, lecz ona sama” „Rzeka historii przecieka przez wnętrze nasze”.[107]

Całe to dowodzenie, czyniące człowieka wytworem historii do tego stopnia, że nawet to, co w naszym ja uważamy „za własność jest darem potęg przekształcają­cych nasze istnienie”[108] dowodzenie to, mając wszystkie pozory determinizmu, w konsekwencji swojej prowadziłoby za sobą ów powrót do kontemplacyjnego stosunku wobec świata, który Brzozowski tak energicznie w młodej Polsce napiętnował – byłoby w sprzeczności z celem, który on so­bie postawił, dekadencję polską zwalczając. Wyjście jed­nak z tej trudnej sytuacji istnieje – przynajmniej istniało w mniemaniu Brzozowskiego. Pomimo iż myślenie i postę­powanie jednostki ludzkiej z góry jest zdetermizowane przez warunki, w których ją los postawił, przez historię i społeczeństwo, czyli, mówiąc językiem Taine’a, przez rasę i środowisko, pomimo to swobodną może ona być – i swobodną będzie, gdy za władnie tymi siłami, które jej jaźń określają.[109] Innymi słowy, trzeba umieć zapanować „nad procesem stanowiącym istotę nowoczesnej europej­skiej historii”... „W tej tylko głębinie chwytamy i ujmu­jemy nagą wolność naszą”...[110] Co to znaczy? W tych nie­zupełnie jasnych słowach słyszymy jakby odgłos nauki Hegla, biorącej przyrodę i dzieje, jako stopniowy rozwój idei, która doszedłszy do poznania samej siebie przez myśl i w myśli człowieka, zlewa się z nią i czyni ją świadomą i swobodną kierowniczką losów własnych. I istotnie, Brzozowski stawiał Hegla bardzo wysoko, o filozofii jego twierdził, że prędzej czy później uznaną będzie za „najzupełniejszy pomnik całego aż po dziś dzień rozciągającego się okresu filozoficznego myślenia”.[111] Była jednak między Brzozowskim a Heglem ta zasadnicza różnica, że dla He­gla poznać świat, a zapanować nad nim stanowiło jedno, Brzozowski zaś energicznie jedno od drugiego odgraniczał: „pomiędzy myślą a światem – twierdził – nie ma żadnej przedustawnej harmonii – i opanowanie świata wynikiem jest nie logicznego, lecz biologicznego procesu.[112]

Czyli uznawał pierwszeństwo czynu przed myślą. Żą­dzę czynu płonęła jego dusza – i pochłonięty planami wielkich a koniecznych przewrotów społecznych, brał ideę czynu i, co zatem idzie, wolnej woli człowieka za podsta­wę do filozoficznego poglądu na świat. Było to dla niego instynktem, podszeptem myśli i sumienia – i podszept ten nierównie wcześniej doszedłby był w nim do pełni świadomości, gdyby nie atmosfera naturalizmu, w której przez tak długi czas żył i kształcił się. A na tle kierun­ków myśli, które w naturalizmie początek swój biorąc, czynią człowieka „przejściowym tylko momentem niezale­żnych od niego procesów”... „narzędziem sił nieznanych i tworzących rzeczy nieznane”, świadomość nasza – pisał Brzozowski – stwarza „w obrębie naszego indywidualnego istnienia świat tego rodzaju, że to, co w nas i przez nas owe obce moce tworzą, wydaje się nam rozumne, pochlebiające naszej gatunkowej miłości własnej, naszej żądzy szczęścia a jeszcze bardziej spokoju”... „Co zaś jest poza obrębem świadomości naszego ludzkiego życia, czym jest człowiek, jako współuczestnik bytu, o tym było­by nawet rzeczą śmieszną wspominać w tym naszym trzeź­wym i oświeconym wieku”.[113]

Ale pytanie to dręczyło Brzozowskiego, nie wyzwa­lając go pomimo to w stosunku do świata od beznadziejnego, jak się wyrażał, spektatorstwa.[114] W tym stanie utrzymywał go wpływ i urok filozofii Avenariusa, w której widział jeden z najgłębszych i najznamien­niejszych wyrazów kultury nowoczesnej. Tym zaś Avenarius przewyższał my­ślicieli pokrewnych mu pod względem kierunku, że w swoim deterministycznym ujęciu świata stanął sam wysoko (równie jak Taine) ponad determinizmem. To znaczy, że nie było w nim nic z płytko-filisterskiego zadowolenia z siebie, które tak drażniło Brzozowskiego w postępowym obozie polskim; nie odurzał się on wcale głupią wiarą, że człowiek posiada lub może posiąść prawdę, bo niezawodny klucz do niej dała mu nauka. Przeciwnie – dowodził Brzo­zowski – on to właśnie, Avenarius, „położył koniec bajeczce o wszechwładzy Prawdy”, wykazał, że nie prawda roz­strzyga o zwycięstwie jakiegoś poglądu, lecz zwycięstwo poglądu o jego prawdzie”...[115] Głęboki jest tragizm w tym wyrzeczeniu się najbardziej uduchowionej dumy ludzkiej, w uznaniu, że nawet w prawdach, które przyjmujemy, jesteśmy raczej wytworami niż twórcami, że coś zewnętrz­nego „nierozumnego” rozstrzygać ma o tym nawet, co ma być dla nas prawdą, pięknem, dobrem”.[116] Filozofia ta przypominała mu powiedzenie Amiel’a, „gdy szukam dziś absolutu, znajduje jedno tylko – 0, zero”...[117] od empiryokrytycyzmu Avenariusa do bezwzględnego nihilizmu był tylko krok.

I z głębi duszy Brzozowskiego powstawał przeciw temu nihilistycznemu determinizmowi potężny protest, wzy­wający do czynu, do pracy twórczej, do walki z przeszko­dami; walki, która do zwycięstwa wówczas tylko prowadzi, gdy towarzyszy jej przeświadczenie o samoistności ducho­wej człowieka. Jeśli determinizm ma słuszność, jeżeli „życie duchowe ludzkości – pisał Brzozowski – jest tylko stwa­rzanym przez nas mirażem w ślepej, głuchoniemej pustce, jeżeli bezkształtny, bezpamiętny, bezimienny kosmos czy chaos z jednakową obojętnością chłonie wszystko”, to śmierci tej aż do ostatka sił przeciwstawiać należy swo­bodę własnej samowiedzy. Moje ja jest moim ja i na­leży tylko do mnie; „być może ta swoboda jest złudze­niem, naszym subiektywnym fenomenem, mówią uczeni panowie; nie wiem, czym jest ona po za granicą mego ja, które być może samo zginie, ale w nim samym i „dla siebie jest i istnieje ona”.[118] Myśl tę silniej jeszcze, bez tego wahania się wewnętrznego, które czuć w dopiero co przytoczonych słowach, wyrażał Brzozowski niedługo przed śmiercią, w rozprawie przeciwko Engelsowi i wpływowi jego na socjalizm wymierzonej: „Ten tylko – czytamy tam – może zgodzić się, że własny jego udział w społecznym życiu i samo to społeczne życie jest procesem przy­rodniczym, kto nie czuje codziennym doświadczeniem, że jest ono czymś innym zupełnie”.[119] Doświadczał tego i czuł Brzozowski zawsze i choć uczucie to stało się w nim świadomością zupełną, wyraźną dopiero przy końcu życia, występowało ono w nim stale, ratując go zarówno od deterministycznej „naukowości”, jak i od samoomamień rozbujałego dekadenckiego subiektywizmu. I uczucie to spełniło posłannictwo swoje wobec filozofii Avenariusa; swój o niej szkic pisany w r. 1903 umiesz­czał Brzozowski w Ideach (1910) dla oznaczenia punktu zwrotnego w swoim życiu umysłowym, bo w tymże 1903 roku, zanim poznał Jamesa i Bergsona, przed powstaniem ich głównych dzieł, kreślił on zarys Filozofii Czynu, jako próby wyjścia z tej „beznadziejnej” sytuacji, w któ­rej determistyczne filozofie nas stawiają.

Filozofia wyodrębniła się z biegiem czasu od religii, a poszczególne nauki wyodrębniały się od filozofii; wsku­tek tego filozofia już nie jest dziś ani może być całokształ­tem wiedzy, i nie jest też zbiorem tych kilku nauk, które jeszcze nie zaczęły, lub dopiero teraz zaczynają się jej przeciwstawiać – oto punkt wyjścia do rozprawy o filozofii czynu. Tragedię współczesnych nam filozofów stanowi to, że chcą oni koniecznie zrobić z niej naukę: jeśli nauką nie będzie, to w ich mniemaniu zginie; nie pojmują bowiem „czym by ona mogła być, gdyby nauką być nie miała”.[120] Nie przeszło im przez myśl, że zastanawiać się dziś nad tym, czy filozofia jest nauką, „jest niemniejszym błędem jak pytać, czy nauką jest sztuka”.[121] „Filozofia, odpowiada im Brzozowski, jest dziedziną życia duchowego i twórczości kulturalnej całkowicie odrębną od tych innych, które mianem nauki lub sztuki są oznaczane; obok tych dwóch jest ona trzecią siłą kulturalną, odrębną od pozostałych i w tej samej mierze niezależną od nich, w jakiej one niezależnymi są od niej”...[122] „Człowiek nauki poznaje to, co jest, co staje się bez jego udziału, filozof przypisuje, chce przypisać kierunek światu; pierwszy wyklucza swą osobistość, swoje ja, drugi przeżywa świat cały, jako swą odpowiedzialność i swój czyn”[123] i jedyną miarą filozofii jest „jakość i ilość czynu zradzanego przez nią”.[124] Zadaniem filozofii – stać się zastępczynią religii. Nie powiedział tego Brzozowski wyraźnie, ale wypływa to z toku jego rozu­mowania.

Religia podawała ludziom prawdę absolutną, według prawdy tej usiłując budować świat i kierować życiem. Ale prawdy absolutnej nie ma: wszystko jest względne – i prze­to prawda bezwzględna, czyli taka, „która nie byłaby prawdą czegoś, a więc względem czegoś, jest rzeczą – wygłaszał Brzozowski – nie dającą się pomyśleć”.[125] Nie dość tego: Prawdą jest to – dodawał – co prowadzi do działania w sposób odpowiadający warun­kom utrzymania się i rozwoju gatunku”... „Jest to punkt widzenia pierwszorzędnej doniosłości, stanowi on kamień węgielny całej nowoczesnej teorii poznania”.[126] Słów tych nie powstydziłby się najbardziej, krańcowy materialista, a z zapałem przyklasnęliby im materialiści polityczni, wyznawcy siły brutalnej, jako źródła prawa. Oczywiście ku czemuś wręcz innemu zmierzał Brzozowski. Jeśli prawdy absolutnej, bytu absolutnego nie ma, to świat jest wynikiem stawania się, wiekuistym przekształca­niem się tak w całości, jak i w cząstkach swoich, a zatem każda jednostka ludzka jest czymś, co się nieustannie zmienia, szeregiem następujących jedne po drugich zmian – i filozofem nazwać należy tego „w kim zmiany te docho­dzą do świadomości”. Dzięki temu „jedynie filozof może być sumieniem stającego się świata, może uczynić jego stawanie się swoim czynem”.[127] Już to czują, zda­niem Brzozowskiego, myśliciele współcześni, już się im wyjaśnia: „że aby być filozofem, nie dość jest wiedzieć wszystko, co filozofia naukowa wiedzieć rozkazuje, lecz że trzeba urodzić się przede wszystkim uzdolnionym do świadomego przeżywania procesów byto­wych”,[128] ale nie śmią oni jeszcze przyznać się, że sama tylko poznająca myśl nie może być dostatecznym dla fi­lozofii narzędziem i „chcą oni wciąż rozstrzygać na dro­gach poznania to, co jedynie na drodze życia rozwiązane być może”... Filozofia nie jest postacią pozna­nia, jest czymś głębszym o wiele, jest formą życia, formą stającego się czynu”.[129]

Takie pojęcie o filozofii, tkwiąc wszystkimi korzenia­mi swymi w głębokim przeświadczeniu o moralnym posłannictwie jej i jej kapłanów, nie mogło znaleźć powo­dzenia w atmosferze, którą Brzozowski trafnie określał, jako mieszaninę rozproszonej dekadenckiej ciekawości i życiowego oportunizmu. Więc nie dziw, że rozprawę jego zupełnie zignorowano i że została – czytamy w je­go Pamiętniku – „tak z góry poklepana po ramieniu przez Feldmana, że ja sam przestałem ją uważać za coś istniejącego”.[130] Niemniej jednak pozostał w nim pociąg do dynamicznego ujmowania rzeczywistości. „Filozofia krytyczna – pisał on w jednej z wcześniejszych rozpraw swoich – zburzyła pojęcie gotowego świata zarówno w dzie­dzinie poznania, jak i moralności lub sztuki”... „To, co ludzkość uważa za rzeczywistość, jest zawsze albo zada­niem, postawionym jej przez życie, albo usiłowaniem roz­wiązania go i dopełnienia; albo wezwaniem do twórczości albo twórczością samą”... „Nigdy i nigdzie myśl ludzka nie styka się z niczym, co nie byłoby czynem jej bądź rzeczywistym i spełnionym, bądź możliwym”.[131]

Ale jeśli świat staje się, jeśli w istocie swojej jest nieprzerywającą się czynnością, to rzeczywistość nie tylko nie może być czymś gotowym, skończonym, a tym bardziej doskonałym, lecz, przeciwnie, niezupełną jest i po­szarpaną, czymś gorączkowym i kalekim.[132] Więc potrze­buje naprawy, podnoszenia na wyższy poziom – i w tym znaczeniu objawia się człowiekowi, jako wezwanie do twórczego czynu. Najgłębszą formą rzeczywistości jest: „życie, jako pęd”, jako dążenie do naprawy jej, „jako to, co, gdy zostaje w nas uświadomione, wypowiada się jako marzenie, tęsknota; to nie jest cień ślizgający się po zwar­tej, martwej bryle, to jest rodząca się siła, siła, która sama siebie stwarza!”[133] Z tego stanowiska na osobę i zadania człowieka patrząc, jakże silnie i pięknie wyrażał się Brzo­zowski że „siła indywidualności leży nie w tym, czym jest, lecz w tym czym nie jest”, albowiem, „musi ona nieustan­nie się zaprzeczać, aby się nieustannie odradzać w coraz większym przepychu i blasku”,[134] musi „świętością” się stać, „formą nieskończenie wartościowej treści”.[135] W taki sposób stosunek człowieka do świata rozumiejąc, musimy też rozumieć, że „istnieje inna podstawa prawdy, niż zgoda i koincydencja intelektualna, że prawda musi polegać na tym, że się nią jest, a nie zaś, że się ją po­znaje”.[136]

W tej apoteozie człowieka, jako organu Prawdy, był może odgłos nauki Hegla w oświetleniu, które jej nadał Feuerbach, ale u Feuerbacha pod przepyszną osłoną reto­ryki, wynoszącej myśl ludzką na tron, u podnóża którego ludzie wierzący czczą żywego Boga, występował panteistyczny determinizm, Brzozowski zaś z naciskiem podkreślał już nie samoistność tylko, lecz nieskończoną potęgę czło­wieka. „Uczyć się musimy – wołał – spoglądać na świat okiem zdobywczym; musimy wydrzeć mu własny los, przyszłość naszą”.[137] Nad życiem panuje tylko ten, kto umie rozkazywać jego siłom, „stawać się siłą”... Siła jest tą cząstką życia, którą władamy; kto nie miałby w sobie żadnej siły, nie mógłby żyć; żyje się nie tym, co się myśli, nie bezsilną prawdą – lecz tworzeniem siły”.[138] „Kulturę wytwarza heroizm”... „Kultura trzyma się zdolnością podpo­rządkowywaniu własnego ja, heroicznym poddaniem się wymaganiom dzieła, irracjonalnym, gdyż nie liczącym się z jednostką wytężeniem ducha i życia... Psy­chologia żołnierza, a więc człowieka traktującego swe życie, jako posterunek, psychologia bojownicza i przedsiębiorcza, oparta na przenikającym wszystko poczuciu odpowied­zialności jest zasadniczą siłą rozwoju i utrzymania kul­tury”...[139] „Żyć duchowo to znaczy iść po linii najwięk­szego oporu”...[140] „Gdziekolwiek bądź jesteś, wstań i twórz, oto zasada”.[141]

Nic silniejszego nie powiedział Fichte w swoim traktacie o Przeznaczeniu Człowieka – i jakby już nie tylko natchnione, lecz podyktowane przez ducha Fichte’go, wyglądały dziwne słowa; które Brzozowski kreś­lił w rozprawie o Engelsie, usiłując sięgnąć aż do głębi ja. Z tych głębin jaźni wyprowadzał Fichte cały świat zewnętrzny, czyli nie ja, jako dobrowolne ograniczenie, które Ja sobie stwarza – jako opór, aby w walce z nim rosnąć w moc i piękno. ...I czyż nie to samo miał Brzo­zowski na myśli, pisząc, że aby poznać swoje Ja, aby ująć je w tym „co jest w nas dźwigającą nas od ciągle nowa siłą”... „musimy przestać ufać naszym, pojęciom, które ukazują nam gotowy i obejmujący nas świat”... przestać szukać miejsca dla siebie w tym niby to gotowym i istniejącym świecie, a poczuć w nim obcość i „opór”, który on nam stawia... i zrozumieć, że jesteśmy, „o ile umiemy myślą i wolą dźwigać, jako pierwotne nasze dzieło[142], samo nasze istnienie, które ukazuje się nam, jako nasz byt cielesny i społeczny”.[143] I brnąc coraz dalej w przepaściach myśli Fichtego, wygłaszał twierdzenie nie­zrozumiałe dla niewtajemniczonych w pomysły filozofii niemieckiej, że „ciało nasze jest pierwszym i najgłębszym czynem naszego ducha”.[144]

Brzozowski czcił Fichtego, nazwał go „jednym z najswobodniejszych duchów ostatniego stulecia”, nawołu­jąc jednak do heroizmu, wierząc w potęgę woli i podno­sząc jej twórczą inicjatywę, nie był on, jak Fichte, intuicjonistą, wieszczącym wiedzę absolutną, która daje człowiekowi władzę nad światem, objawiając mu świat jako akt jego woli! Nie, Brzozowski nie zrywał z materializmem i nie rzucał się w przeciwległą ostateczność. Prze­ciwnie, spoglądać chciał na świat okiem przyrodnika, sto­jącego na gruncie konkretnej rzeczywistości, ale nie nai­wnego, lecz filozoficznie wykształconego przyrodnika, który przeszedł przez Kanta, czytał Bergsona i wie, że nie może być mowy o zupełnej odpowiedniości i między pozna­niem a rzeczywistością: wszak organem poznania jest mózg: „wszystkie pojęcia nasze, widzenia, cały świat zewnętrzny są zależne od zmian w mózgu”;[145] poznanie jest przeto fikcją; ile jednostek, tyle mózgów i tyle odmian i sposo­bów poznawania... Puściwszy się jednak w tym kierunku, Brzozowski poprzestać na twierdzeniu o fikcyjności po­znania już nie mógł, ścisłość bowiem logiczna wymagała, aby wraz z życiem umysłowym uznać też życie moralne, jako zależne od układu nerwów i mózgu, zdeterminowane przez organizm cielesny. Ale w takim razie rozpadała się podstawa do filozofii czynu, do apostolstwa heroizmu, Brzo­zowski zaś żądał prawdy i szukał jej, aby mieć na czym oprzeć twórczą czynność człowieka. „Zagadnienie prawdy – pisał – jest punktem ogniskowym, naokoło którego wszy­stko się skupia”[146] – i w nieoczekiwany sposób upragnioną podstawę prawdy z pomocą Bergsona i Jerzego Sorela od­krywał.

Świat albo wyrazem jest i rozwojem zawartego w nim pierwiastka duchowego, czyli idei – albo pierwiastek ten odrzucając, dochodzimy do wniosku, że wszystko, co du­chowością nazywamy, niczym innym być nie może, jak wynikiem ślepego procesu natury. Stosownie do tego w tłumaczeniu ustroju świata i stanowiska człowieka wo­bec niego dwa mogą być zasadnicze kierunki filozoficzne­go myślenia: idealizm i naturalizm czy materializm. Wbrew jednak utartemu poglądowi, Brzozowski sprzeczności mię­dzy obu kierunkami nie widział; obydwa były, zdaniem jego, identyczne, zgodnie opierając się na założeniu poznawalności świata, czyli możliwości zrównania między myślą a światem.[147] „Jest rzeczą obojętną – słowa Brzo­zowskiego – czy mówimy, że świat jest materią, energią, czy kombinacją elementów, i charakterów, czy wyrzuconym na zewnątrz dziełem naszego ja, wszystko bowiem w obu kierunkach sprowadza się do tego, że myśl czyli „pewna psychiczna zawartość ludzka nadaje sobie bezwzględne znaczenie”.[148] Mniejsza o to, że „idealizm ukazuje nam, jak owa psychiczna zawartość ten świat stwarza, a natu­ralizm, przyjmując rezultat, usiłuje zapomnieć o procesie”... „i tu i tam idzie o uznanie „psychicznej zawartości” za istotę świata”. Nie – protestował przeciw temu Brzozowski – ­świat poznawalnym nie jest; nie obejmuje go myśl, ani przeniknie w jego głąb i „nigdy nie da się on zamknąć w granicach żadnej psychicznej zawartości”.[149] Twierdzeniu Kanta o niepoznawalności istoty świata czyli „rzeczy w sobie” nadawał on nową postać i charakter w słowach że „żadna zawartość psychiczna nie prowadzi nigdy po za życie nasze i na nim tylko się trzyma”. Nie cogito ergo sum, lecz vivo ergo sum. Życie, moje ży­cie – oto fakt pierwotny.

„Ze wszystkimi nami – czytamy w Legendzie Młodej Polski – robi coś życie, kędyś nas niesie, rodzi zbrodnie, cnoty, nieszczęścia, godziny radości, wielkie, pyszne gnie­wy, dumne zamiary, gnącą barki pracę, jałową pustkę bez potrzebnych dni, wzajemne bezcelowe okrucieństwo; jeden drugiego ku ziemi gnie, spycha, depce po trupie. To ży­cie!...[150] Szukamy prawdy najgłębszej, a odkrywamy wre­szcie samych siebie, jakimi jesteśmy w powszednich wa­runkach życia naszego, odkrywamy to „życie własne jako coś, czego wydedukować nie można''...[151] ani określić. Po­przestańmy na tym, że nie jest ono niczym z tego, co sta­nowi „dającą się ująć zawartość naszej psychiki”... „Wy­starczy powstrzymać się przy określaniu życia, od wszel­kich treści umysłowych”, a tym samem określimy „w pe­wien bardzo stanowczy sposób i życie i nasz od niego sto­sunek”...[152] „Wszystkie pojęcia bytowe, obrazy świata, wszystkie starsze i głębsze, niż człowiek, prawdy ukażą się nam, jako wytwory życia, jako pewne jego narzędzia, sym­bole, stworzone dla pewnych celów”.[153]

Ale dla jakich celów? Brzozowski wygłosił w jednej z rozpraw swoich zdanie, że każde ja, każde jednostkowe życie jest w istocie swej „bezwzględnie źródliskowym pier­wiastkowym aktem” czyli, że w nas samych jest zawsze „pewien bezwzględny początek, pewne poczynające się z nas: niech się stanie”![154] Tylko nie bierzmy słów tych w oświetleniu filozofii Fichtego. Nie znaczą one wcale „że nie ja (czyli świat zewnętrzny) jest dziełem ja”. Prze­ciwnie: „ja jest tworem utrzymywanym przez nieustanny, określony, a w naszej formie od ja niezależny wysiłek”. Innymi słowy, ja jest tworem życia. A jednak wobec tego tworu „istniejące nie jest niczym innym jak tylko właściwością zawartości psychicznej opracowywanej w kie­runku wytworzenia poznania”[155] czyli istniejące jakby zni­ka i ginie, aby stać się nieuchwytnym nieja Fichtego. Myśl tę wyłuszczoną z frazeologii filozoficznej znajdujemy wnet potem w następującej formie, łatwiejszej do uchwy­cenia, lecz w tym większe osłupienie wprawiającej umysł nie wyćwiczony w czytaniu filozofów: „bez ciągłego wysiłku pracującego człowieka przyroda nie istniałaby wcale...”[156] a potem to samo w szacie poetycznej: „harmonia sfer trzyma się na krwawym słupie ludzkiego wysiłku”...[157]

Słowem, Brzozowski wikłał się tu w sprzecznościach. I zdawał sobie sprawę z tego: „Wiem – pisał gdzieś – że masy myśli, która ciśnie mi się pod pióro, nie zdołam opanować” – i od czytelnika jednej rzeczy żądał, ażeby przyznał, że „nie ma w tym, com napisał, ani jednej nieja­sności umyślnej”.[158] Trudno mu było wydobyć się z na­wału krzyżujących się, a często niezgodnych ze sobą uczuć i myśli. Zwłaszcza dwa prądy gwałtownie w nim się ście­rały: z jednej strony instynkt moralny, afirmujący potęgę woli i pojący się Mickiewiczowską wiarą, że w mocy jest naszej poruszyć ziemię z jej posad, z drugiej – naukowo-przyrodnicza świadomość, że jednak nie można oderwać człowieka od rzeczywistości i tak go nieskończenie wysoko ponad nią wznieść, gdyż „nie ma w nim włókna, które by do niej, do historii nie należało” i wszystko w nim wy­nikiem jest „procesu dokonującego się poza jego ple­cami”. I stosownie do okoliczności, do przeciwników, któ­rych zwalczał, zapędzał się on to w jednym to w drugim kierunku – aż do chwili, od której, pod wpływem Bergsona, począł jedno i drugie zlewać w idei wszechpotężnego ży­cia, pojętego, jako nieustająca twórcza moc, ogarniająca wszechświat cały ze wszystkim, co w nim myśl i praca ludzka już stworzyła i ze wszystkimi możliwościami na­stępnych przemian, wzlotów, upadków. Nie było to oczy­wiście rozwiązaniem zagadnienia o wolności, ale dumnym jego odrzuceniem, wzniesieniem się poza jego poziom. Człowiek bowiem, jako świadomy organ twórczej Wszech­mocy, wolny jest w swej twórczości i w tym skrzydlącym myśl jego i wolę poczuciu pozostawać może i prze­ciwstawiać się ograniczeniom wszystkim, które świat zmy­słowy nagromadza. Przekładając to na język teologii, mo­żna powiedzieć, że idei Boga nie brał Brzozowski, jak te­ologia oficjalna, statycznie, tj. jako actus purus, lecz zgodnie z poglądami kilku wybitnych nowoczesnych myślicieli katolickich, dynamicznie, co znaczy, że Bóg nie wypoczywa gdzieś, tam, w Niebie, z niedościgłej wysokości spoglądając na świat, lecz żyje i tworzy – tworzy z udzia­łem człowieka, który potrzebnym mu jest współpracowni­kiem, albowiem podobieństwo Boże w sobie nosząc, po­wołanym został do nadania podobieństwa tego czynom swoim w wyznaczonym mu zakresie realizacji odwiecznego planu.

Więc przytoczone wyżej poetyczne słowa Brzozow­skiego o harmonii sfer, trzymającej się na wysiłku ludzkim, brać należy tylko jako figurę poetyczną, jako zapęd w deifikacji woli, przed którą przeszkody wszystkie, stawiane jej przez rzeczywistość, rozpraszają się, jak dym, i giną. Świat nie jest ani marną igraszką w ręku człowieka, jakby z owych słów wnosić można, ani snem. Brzozowski to mianowicie chciał podkreślić, że przyjmując gotowy jakiś obiektywny świat (poza moim Ja i poza jaźnią wszystkich innych ludzi), osłabiamy świadomość na­szego twórczego stosunku do świata, a zaznaczamy naszą od niego zależność i tym samem kierujemy się w stronę determinizmu. Stratą przeto jest czasu zatrzymy­wać się nad tym, czy świat takim jest, jakim się nam wy­daje, czy innym; czy istnieje, lub nie; rzeczą główną – mieć stale obecne w pamięci to, że świat, jako treść myśli mojej, jest moim osobistym dziełem...[159] „Nie ma żadnej czystej myśli, poznającej gotowy świat; nie ma czystej wrażliwości, świat ten odczuwającej, nie ma takiego świa­ta”.[160] W teorii poznania nastąpiło wielkie przesilenie, którego decydujące znaczenie na tym polega, „że uniemożliwiło raz na zawsze rozpatrywanie życia, jako odbywającego się na powierzchni jakiejś niezależnej od nas obiektywnej rzeczywistości”;[161] dzięki temu świat przestaje dla nas istnieć „jako zastawany i odczuwany kompleks treści, a zaczyna istnieć wyłącznie, jako znająca samą siebie, wychowująca samą siebie wola”...[162] Zaczynamy uświada­miać sobie, że „życie jest tworzeniem rzeczywistości utrzy­mywanej przez wolę”...[163] I świadomość tę powinniśmy wszystkimi siłami starać się utrzymać w sobie; bez niej bowiem dochodzimy do obezwładniającej moralnie koncepcji rzeczywistości, jako organizmu, rozwijającego się w imię pewnych praw, istniejących poza nami, niezależ­nych od nas, obiektywnych.[164] Te zaś obiektywne prawa stwarzają „obiektywne” społeczeństwo ludzi niezdolnych do czynnej twórczej pracy dziejowej – ideał dzisiejszych socjologów, którzy też myśleć przywykli; „w kategoriach dziejowej niezdolności” – i w tym obiektywnym społeczeń­stwie człowiek, utraciwszy świadomość, że on stwarza rzeczywistość, przeistacza się: „w rozkładającą się resztkę obywatela”.[165]

Pojęcia: świat, życie, twórczość, moje życie, moja twórczość Brzozowski zlał w jedno. Potok życia przecieka przez wnętrze nasze; „jest nami w momencie bierności, sam siebie pogłębia i dźwiga; tworzy swe wzniesienia, by utworzyć swój spadek i pięknem własnego przepływania utrzymuje się w wysiłku dźwigania; żaden obraz nie wy­czerpie tu wszystkich stron rzeczywistości”.[166] A życie to jest pracą; i oto jedyne możliwe i prawdziwe, bo wolne od „umysłowej treści” jego określenie. Zastanawialiśmy się przed chwilą nad znaczeniem słów Brzozowskiego, że wszystkie pojęcia nasze i obrazy, wszystkie prawdy naj­głębsze wytworami są życia i narzędziami do pewnych celów. Teraz mamy odpowiedź: te cele streszczają się w jednym, w pracy. W utożsamieniu pojęć świata, życia i pracy, w określeniu i świata i życia wyrazem praca, w uznaniu idei pracy za dźwignię filozofii zawarła się istota myśli Brzozowskiego.

„Świat jest współwymierny z pracą” – oto zasada naj­ogólniejsza; ta współwymierność „jest podstawą ostateczną, poza którą nie ma dla nas już właściwie gruntu”... podsta­wa zaś ta „posiada zdolność życia, jakby roztwierania się wewnętrznego...[167] Bezpośrednią rzeczywistością, z którą myśl ludzka się styka, jest działalność ludzka, życie ludz­kie. A co jest poza ludzkością? „Coś, wobec czego tylko praca nasza się ostaje”.[168] „Praca to stosunek człowieka do wszechświata”... w niej odnajdujemy poszukiwany przez teorię poznania „Archimedesowy punkt oparcia”.[169] Wiec praca nie tylko jest wytłumaczeniem idei wszechświata, ale i „organem poznania”...[170] „tym językiem na który odpo­wiada przyroda”.[171] Rozum zaś „systematyzuje ścieżki, które wyżłobiła praca w życiu człowieka, w jego na­turze”...[172] Ujmujemy rzeczywistość, jako szeregowanie się przyczyn i skutków: „przyczynowość jest formą przez nas wnoszoną w świat, ale wnieśliśmy ją nie czystą myślą, lecz ręką, gnącym się pod ciężarami grzbietem wielu po­koleń. Ten pot, mozół, znój stworzyły pewność że po przyczynie następuje skutek.[173] Stąd wniosek, że „idea ludzkości, pracą stwarzającej swoje podstawy bytu i na tej tylko podstawie, tworzącej swoje życie i samą siebie, jest dziś jedyną wytrzymującą krytykę podstawą filozofii.[174] „Historia jest historią ludzkości pracującej”,[175] w której i przez którą, dodałby uczeń Hegla, zawarta we wszech­świecie idea dochodzi do świadomości. „Praca – mówi na to Brzozowski – jest właśnie ideą Hegla przetłumaczoną na język realny”! Ale idea ta dokonywa się nie sama przez się; my ją wcielamy; ludzkość stwarza samą siebie, „jedyną możliwą dziś filozofią jest nie fata­lizm postępu, lecz prometeistyczna świadomość odpowie­dzialności i walki.[176]

I odkrycie pracy jako zasady świata, napełniało Brzozowskiego radosną dumą: „Stwierdzam – pisał w roku 1909 w Prolegomenach filozofii pracy – że zasada ta zostaje tu wygłoszona po raz pierwszy, że na żadnej innej nie da się dziś oprzeć ani rozwinąć światopogląd konse­kwentny i pozbawiony sprzeczności...”[177] „Ja jestem – doda­wał później[178] – pierwszym człowiekiem w Polsce, w którym praca polska poczuła się, jako myśl”.

I miał prawo do dumy. Znaczenie historyczne i war­tość moralna filozofii zależą od idei – ściślejsi będziemy, jeśli powiemy, od słowa, które filozof wyczytuje w głębi­nach nocy bytu. Religia wyczytała słowo: Bóg; świat jest dziełem Boga, dążenie zaś do Boga – celem człowieka. Wyodrębniwszy się od religii, filozofia brała świat albo ideali­stycznie, albo naturalistycznie tj. albo jako rozwój idei, której rozkwitem – myśl ludzka, albo jako proces natury, którego ostatnim wytworem – człowiek. I jedno i drugie Brzozowski, jak widzieliśmy, odrzucał; już Kant popchnął go był w tym kierunku; po Kancie nie było sensu mówić o poznaniu świata: „Ludzkość nie poznaje sensu świata poza sobą, lecz stwarza go: nie o poznanie, lecz o czyn tu idzie”.[179] Świat objawia się nam, jako życie – i przez nas ten potężny potok życia płynie.

Ale ów Bergsonowski élan vital, którego posta­cią – świat, należy oświecić światłem jakiejś wyższej idei, nadającej życiu naszemu znaczenie głębsze. I ideę tę, okre­ślając wyrazem praca, Brzozowski precyzował myśl Bergsona, wyciskał na niej monarsze znamię podniosłości mo­ralnej, wlewał w nią potężny rozmach do czynu. Na stanowisku filozofii życia i pracy powstawało „niewypowie­dziane, nie nazwane marzenie Zachodu: nieskończoność zapłodniona twórczością i rodząca coraz wyższą, coraz nie-prawdopodobniejszą wolę”.[180] Marzeniem tym człowiek rośnie; jakże żałosnym jest i śmiesznym, „gdy nie czuje, że rozrósł się już tak wewnętrznie dzięki samemu sobie, tak przeobraził się i przetworzył, że mądrość z przed wie­ków do innej niemal była zwrócona istoty”.[181]

W nową przeto szatę należy przyoblec mądrość dzi­siejszą; „poznać musimy duszę utajoną, która dźwiga na­sze życie” – ale nie doszliśmy jeszcze do wynalezienia od­powiedniego dla niej wyrazu – i swoje prace Brzozowski określał, jako „przybliżenie, raczej szereg przybliżeń, do tego, co dzisiaj żyje jeszcze jako przeczucie, bezładne usi­łowanie, a co musi się stać nowym organem wiary no­woczesnego człowieka”...[182] „Dla myśli nie tylko nowych – pisał – ale do najwyższego stopnia trudnych i skomplikowanych, szukam wyrazu, przełamując w samym sobie opór dotychczasowych nawyknień”.[183]

Myśli te zaś nowe i trudne, przeczucia, oraz wysiłki ku rozpaleniu ognia nowej wiary i mocy skupiały się w idei, w upojeniu ideą wszechpotężnego, twórczego życia, które porywa ze sobą człowieka i unosi go w coraz wyż­sze sfery twórczości swobodnej, mężnej, zwycięskiej: „Wal­ka z żywiołem – pisał Brzozowski – z własną oporną naturą jest współżyciem naszej woli z tym, co jest starsze od niej i co ją wyłoniło”.[184] Ale jak tę moc określić, skoro okre­ślenie wszelkie ograniczałoby ją, a samo pojęcie o naturze życia musi z porządku rzeczy „zawierać mniej treści, niż życie, co je stworzyło?”[185] – i rozumiał to Brzozowski, że wiążąc pojęcia życia, świata, człowieka i pracy, nie roz­wiązywał jeszcze zagadki bytu, ale w samym ich skoja­rzeniu czuł „wpływ wyzwalający i siłę potężną”.

„Tylko praca – dowodził – jest konieczną – i wystar­czającą sobie postawą człowieka wobec przyrody”[186] – praca, która piersią w pierś styka się z przyrodą, pasuje się z nią i zwalcza... Wszak „przeszliśmy szkołę Darwina i nie zapomnimy, cośmy z tej szkoły wynieśli”...[187] Walka zaś wymaga zrzeszania się ludzi dla osiągnięcia zwycięstwa; tym samym idea pracy niesie ze sobą ideę solidarności ludzkiej – i filozofia pracy, która, ze źródeł filozofii Marksa wyszedłszy, mężniała i szlachetniała pod ożywczym wpły­wem Jerzego Sorela i Bergsona, daje „nową i nie naj­mniej ścisłą – jak wyrażał się Brzozowski – formułę tego, co słusznie czy niesłusznie bywa nazywane materializmem dziejowym”.[188]

Schopenhauer nazwał wolę kluczem czarownym, otwie­rającym wnętrze budowy świata. Klucz ten w ręku Brzo­zowskiego stał się wolą pracy – i patrząc na filozofię ze stanowiska moralnego, czyli idei dobra, wyznać musimy, że z kluczem swoim dotarł Brzozowski bardzo głęboko, dokąd dotrzeć nie są w stanie modne dziś filozofie, narko­tyzujące się to wolą potęgi, to wolą rozkoszy. Wysuwając pierwiastek moralny na pierwszy plan, Brzozowski dał no­wą, dostosowaną do czasów naszych postać temu samemu ideałowi, który na początku wieku zeszłego tak potężnie uosabiał Fichte.

Choćby zwątpienie miało falą olbrzymią szturmować do nas, nie zwątpimy i zwątpić nie możemy o tym, że „żyjemy wydźwignięci przez potężne życie, którego prze­szłość jest w nas, pod nami”... nie zwątpimy również, że „coś się tworzy, coś się myśli i w pewnej mierze trwa”[189], a trwałość ta wyrazem jest i dowodem skuteczności na­szego myślenia i tworzenia, wynikiem zaś zbiorowego wysiłku, zbiorowej pracy. A zatem, gdy za Sorelem powta­rzamy, „że poznanie, jako kontemplacja pozażyciowej czy ponadżyciowej rzeczywistości jest fikcją”,[190] to w tym zna­czeniu, że nie ma takich warunków, w których myśl indy­widualna stałaby się niezależną od życia grupy ludzkiej, w której ma ona źródło swoje. Ustalenie tego faktu jest dobrodziejstwem, bo to „koniec wszelkiej ideologii”... „ko­niec bramanizmu we wszystkich jego odmianach”,[191] ko­niec złudzenia, że myśl sama dochodzi do prawdy – złu­dzenia szkodliwego, bo zrywającego związek z konkretnym życiem zbiorowym. Powinniśmy nareszcie zrozumieć, że „proces zwany czystym rozumem niczym innym nie jest, jak wynikiem predyspozycji ukształtowanej przez ży­cie”... „w logikę zostaje w nim zreabsorbowana cała atmo­sfera życiowa pewnej warstwy i epoki”[192] „Twierdzę – wo­łał Brzozowski – że żadne abstrakcje nie są nam w stanie nic powiedzieć o świecie pozaludzkim, że wyrażają one zawsze tylko to życie zbiorowe, w którym powstały i w którym się utrzymują”... twierdzę „że wszystkie zamknięte i ustalone w słowie światy są zawsze tylko systematyzacją psychiki pewnej grupy społecznej”... „że nie ma absolutnej logiki... i że ostatnim dla nas sprawdzianem jest czło­wiek”...[193] ale człowiek zbiorowy, czyli ludzkość. Od współ­życia i współpracy z nią nie zdołamy się oderwać; wszystko, co przeżyliśmy i co tworzymy zahacza o przeżycia i tworzenie współludzi, członków jednego i tego samego społeczeństwa”...[194] „Tyle jest prawdy, myśli, wartości dla nas, ile jej dziś żyje w zbiorowej pracy ludzkości”...[195] „Idea ludzkości, prowadzącej walkę z żywiołem istnienia stać się musi zasadniczą formą świadomości”.[196] Wszystko, co jest treścią naszą, „co w nas brzmi i co nas otacza, wszystko jest z człowieka i przez człowieka; żyjemy, od­dychamy, myślimy, czujemy trudem i męką umarłych”. Teraźniejszość przytwierdza nas do przeszłości; „historia stworzyła to, co my nazywamy naszą duszą, historia stwo­rzyła naszą przyrodę, ona jest gruntem, który nas dźwiga, unosi ponad otchłanie, z niej jesteśmy”...[197]

 


V.

Socjalizm a patriotyzm.

 

Wszystko, co stanowi zawartość naszej świadomości, „jest wytworzone przez wysiłek poprzedzającego nas i ota­czającego nas zbiorowego życia”...[198] Na czymkolwiekbądź zatrzymamy się we wnętrzu naszym, wszystko to „jest zdobyte, wywalczone, czyjaś to zużyta w pewien sposób przeszłość żyje, jako nasza obecność”...[199] W tym przeświadczeniu o najściślejszym związku człowieka z tera­źniejszością i przeszłością głęboko utkwiły u Brzozowskiego tak uczucie społeczne, jak i patriotyczne, czyli uczucia, które u niego zasadniczymi były i najsilniej występowały, które dokonywały w nim, jak się wyrażał, wyboru przeko­nań...[200] Dzięki temu to, co z Marksa płynęło, skojarzyło się w dostrojonej całości z tym „dźwiganiem się ku zje­dnoczeniu duchowemu z potęgą historyczną narodu”, które w miarę lat coraz głębiej duszę i myśl Brzozowskiego po­chłaniało.

Idea historii streszcza się w prądach, które sięgają najdalej w twórczym swoim dążeniu do przekształcania świata pod hasłem dobra powszechnego: „Każdy świat kul­turalny powstawał nie z logicznej analizy poprzedniego, lecz z zupełnie innego wątka, z zaprzeczenia tego, czym był poprzedni”.[201] Wiemy, że nowy typ życia, ku któremu świat dzisiejszy podąża, Brzozowski określał, jako kulturę pełną, czyli dostępną wszystkim w przeciwieństwie do wszystkich kultur cząstkowych, z których korzystały nie­liczne warstwy uprzywilejowane. Kultury pełnej, realizu­jącej ideę moralną, domaga się przede wszystkim robotnik – i on ją stworzy; w wyodrębnieniu klasowym proletariatu Brzozowski widział „jedyną drogę prowadzącą do ugrunto­wania moralnej atmosfery w ludzkości, do odnalezienia sensu słowa „człowiek”.[202] Zwycięstwo klasy robotniczej od tego zależy, czy zapragnie ona „świadomie tworzyć życie przewyższające natężeniem swoim życie obecne”,[203] czy zrozumie tę konieczność, czy zdobędzie zdolność „swo­bodnego wytworzenia masy pracy, przeważającej nad tą, jaka przy jej skrępowaniu wytworzona być może”? Że tak jest, o tym nie wątpił – przeto „narastanie – pisał – klaso­wej świadomości proletariatu jest jedyną wielką metafizy­cznie rzetelną rzeczywistością duchową czasów naszych”.[204] Myśl zaś służy tej sprawie, nie opiewając nędzę i niecąc bunt przeciw ciężarowi życia, lecz tworząc miłość życia bogatego i ciężkiego”.[205]

Kreśląc w rozprawie Bergson i Sorel słowa powyższe, tak głęboko sprzeczne z duchem agitacji socjalistyczno-rewolucyjnej, Brzozowski wyrażał myśl, której niegdyś torował drogę Proudhon, którą za dni naszych Jerzy Sorel podjął się przeprowadzić i uzasadnić. Myśl tę, przyswoiwszy sobie całkowicie, oparł Brzozowski na Bergsonowskiej filozofii życia, którą w postaci filozofii pracy sprecyzował. Bergson zaś i Sorel w oświetleniu nadanym im przez myśliciela polskiego dawali początek przewrotowi, który od samych podstaw teorii poznania idąc, sięgał do życia realnego, szeroko je tchnieniem twórczej energii obejmując. Jeśli bowiem zamiast przeciwstawiać człowiekowi rzeczywistość, jako świat gotowy, obiektywny, złączymy idee człowieka i świata w idei życia i spojrzymy na rzeczywistość, jako na dzieło człowieka i zakres jego twórczości, tym samym doprowadzeni będziemy do pogłębienia i uszlachetnienia naszego pojęcia o stanowisku jedno­stki w świecie, zadaniach jej i prawach. „Do czego – pytał Brzozowski – ma prawo człowiek?” – „Do niczego” – odpo­wiadają ci nowi demokraci w imieniu których przemawiał „do tego tylko, co stworzył, do niczego po za tym”.[206]

Przeobrażony zaś w ten sposób Marksizm wcale nie staje w poprzek uczuciu patriotycznemu; przede wszystkim dla tej prostej przyczyny, że narodowość, to fakt – i każdy człowiek – choć prawdę tę zasłoniły przed nami abstrakcyjna Europa i abstrakcyjna ludzkość[207] – jest członkiem swojego narodu: „Człowiek bez narodu jest duszą bez treści, obo­jętną, niebezpieczną i szkodliwą”...[208] Lecz nie dość tego: właściwe ognisko naszego życia duchowego stanowi naród: naród „jako żywa twórczość zespolona przeszłością i two­rząca swą własną samoistną, niepodobną do niczego innego przyszłość”... „oto jedyna najgłębsza nasza podstawa w bycie”; szukając „najgłębszej rzeczywistości”, znajdujemy w myśli naszej „jako źródło wszelkich ideologicznych, prawnych, moralnych, przyrodniczych określeń świata – ojczyznę”.[209] Metafizyka, szukająca istoty bytu, powstała, zdaniem Brzozowskiego, jako „surogat ojczyzny, jako jej ruina”... „dziś ojczyzna odzyskuje swe prawa”... „Każda chwila twoja bije w twym sercu, mówi do twej myśli własnościami wytworzonymi w niej przez ludzi, twoich po­przedników, przez nich, którzy sprawili, że Polska mo­wa nasza, dusza nasza nie jest sobie przypadkowym ukształtowaniem martwej i obo­jętnej natury, lecz wielką i samoistną rzeczy­wistością duchową, czymś, co istnieje jako jeden z momentów bytu samego, wyrasta z jego dna, póki są Polacy”...[210] „Wszystko co głębokie w nas, istotne, twórcze, wiąże nas z grupą, w której wytkane zostało: życie narodowe jest jedynym medium zachowania własnej indywidualności”... „Zrozumieć to po­winniśmy, wejść duszą całą w tę potężną walkę i pracę, która o przyszłości naszej rozstrzyga, zrozumieć, że wzra­stając w to życie, wrastamy w samo twórcze dno duszy naszej”.[211]

Aspiracje zaś swoje socjalistyczne zespolił Brzozow­ski z patriotyzmem w uznaniu, że przyszłość narodów za­wisła od stanowiska, jakie zajmą wobec idei przeobraże­nia społecznego: „Rzeczywistość nasza to stosunek do tego wielkiego procesu”...[212] „Zasadniczym faktem nowoczesnej historii jest dojrzewanie klasy robotniczej, przekształcanie jej w społeczeństwo swobodnych robotników, zdolnych samoistnie pracować na osiągniętym poziomie technicznym, zabezpieczyć dalsze postępy techniki wraz z zachowaniem własnych swych, niezbędnych do utrzymania życia na tym poziomie cech i zdolności”...[213] I my „jesteśmy tym w isto­cie swojej, czym jesteśmy wobec tego procesu”.[214] Kultu­ralna świadomość nasza i narodów wszystkich musi „ulec przebudowie” i służyć sprawie robotników; stać się musi dla nich zasobem środków umysłowych, zasobem męstwa, wreszcie „zasobem piękna przemawiającego do ich serc i zmuszającego je kochać siebie i ten tragiczny świat”.[215]

Z utożsamienia interesu narodu z interesami klasy robotniczej wynika, że między narodem w szerszym zna­czeniu wyrazu, a jego warstwami uprzywilejowanymi pa­nuje wszędzie na świecie zatarg i przeciwieństwo dążeń. Ale w Polsce przeciwieństwo to występuje w sposób szczególnie dotkliwy i bolesny z tego powodu, że warstwy wyższe, pozbawione będąc władzy politycznej, a utrzymać chcąc swój stan posiadania, godzić się muszą z zależnością swoją od potęg obcych narodowi i potęgom tym składać hołd posłuszeństwa. Stąd rzeczywistość polska tak się przedstawia: z jednej strony „organizm rwącej się do życia pracy”, z drugiej – „stan posiadania z niewoli tego organi­zmu, z jego skrępowania czerpiący swój byt”.[216] Wskutek „tego klasa robotnicza, zdaniem Brzozowskiego, jedyną jest w narodzie siłą, która „nie oddziela zagadnienia samoistności politycznej od zagadnień rozwoju i postępu kultu­ry”. I na siłę tę spojrzał Brzozowski przez pryzmat dziw­nego optymizmu; akcja proletariatu polskiego w latach ostatnich była, jak sądził, „pierwszym przeżyciem historycznym, w którym wystąpił u nas świadomie nowoczesny na wytwórczości i prawie wyrastającym z niej oparty czło­wiek”;[217] rozmyślania zaś swoje o tym zamykał w następującym zdaniu: „świadoma klasa robotnicza organizuje całe moralne i umysłowe życie narodu, broni jego samoistności na zewnątrz, umacnia, rozwija i kształtuje wewnętrzne jego życie”... Więc na niej tylko, „na tym, co wytrzymuje miarę dalekiej przyszłości, co samo w sobie ma pewność, że przyszłość tę zrodzi, budować można myśl, która wy­chowa zdolne do walki i zwycięstwa pokolenia”.[218]

Ale Polska jest krajem i narodem rolniczym, w któ­rym robotnicy stanowią nieliczny stosunkowo odsetek i nie mogą przeto mieć takiego znaczenia, jakie już zdo­byli w Europie. Brzozowski zdawał sobie z tego sprawę, nie zachwiało go to jednak w przekonaniu. Polska całą przeszłością swoją wiąże się z Zachodem i jego śladem kroczyć musi; tam, na Zachodzie budowa nowego świata, nowego ustroju społecznego dokonywa się ręką robotnika, idzie z jego inicjatywy, bo leży w jego bezpośrednim in­teresie, podobnież i w Polsce nowy typ Polaka wykuwa się w klasie robotniczej. I chodzi o to, „aby między fa­brycznym młotem, a chłopskim pługiem, między proletariuszem-robotnikiem, a polską chłopską wsią” znaleźć mocne wiązadło. Więc „sprawcie, niech myśl urodzona w miejskiej klasie robotniczej zawładnie polskim włościaństwem, niech skojarzy się z ziemią, przepoi jej oddechem, skąpie w słońcu, rozszerzy, uspokoi, stężeje, a stanie się rzecz niebywała: nowy lud, nowa moralność, prawo, kultura”.[219] I tej sprawie powinniśmy się poświęcić: „Gdyby to, co stanowi organizm polskiego życia – wołał Brzozowski w optymistycznym upojeniu swoją wiarą w robotnika – „stało się organizmem polskiej myśli, stanowilibyśmy dziś jedną z najbardziej zwartych, jedną z najbardziej heroicz­nych, najmocniej ciążących nad wolą kultur narodowych”.[220]

Ale z tego skojarzenia socjalistycznych marzeń z patriotyzmem – i więcej jeszcze z zapału, z jakim Brzozowski ideę swoją głosił, opierając ją nie na ustępstwach, które by socjalizm i patriotyzm wzajemnie sobie czyniły, lecz, prze­ciwnie, na spotęgowaniu obu kierunków w nadziei, że w zuchwałym locie swoim w przyszłość muszą koniecznie ze sobą się spotkać i ku jednemu celowi pędzić – wynikało to niebezpieczeństwo, że zamiast syntezy: socjalizm plus patriotyzm, mógł powstać chaos nihilistycznego rewolucjonizmu i nacjonalistycznej dzikości. Jeśli bowiem rze­czywistość rzetelniejsza i głębsza od tej, w której my ży­jemy, ma się narodzić, jak niejednokrotnie zaznaczał Brzo­zowski, „z rozkładu dotychczasowego świata, dotychczaso­wego sposobu myślenia, widzenia, czucia rzeczywistości,[221] jeśli w tym celu zerwać trzeba ze wszystkimi formami i nawyknieniami myśli naszej; „zawisnąć jak gdyby w pró­żni nieistnienia”,[222] a potem nie tracąc odwagi iść na­przód – to oczywiście z tej próżni nieistnienia” bliską była droga do haseł w połowie stulecia zeszłego wygłoszonych przez filozofa anarchizmu Hercena: „niech żyje chaos i znisz­czenie, vive la mort”.

Z drugiej strony, jeśli naród jest „organem prawdy”, to słusznym był wniosek Brzozowskiego, że nie ma „ża­dnego głębszego od tej rzeczywistości dla nas bytu” i „że uboższe metafizycznie i myślowo są wszystkie abstrakcje ukazujące nam byt niezmienny poza czy ponadnarodowy”[223] – w takim zaś razie wszystko, co w jakiejś mierze potęguje siłę narodu, „co czyni nas społeczeństwem produkującym silniejsze, zdrowsze i bardziej usposobione do walki potomstwo” – to wszystko powinniśmy uznać, jako „głęboką, najgłębszą, prawdę”,[224] tę prawdę przyjąć i w niej żyć, albowiem „chcemy Polski energicznej i śmiałej, gro­źnej i niebezpiecznej, o silnym wytrwałym temperamen­cie”...[225] Przyjęliśmy kulturę zachodnią i żyjemy nią, więc „przyjmujemy twarde, bojownicze, zaborcze życie zacho­dnie”,[226] pamiętając, że cały europejski świat stworzyła „zdobywcza wola i chęć życia”.[227]

Ten kult siły był stromą ścieżką, po której łatwo było z wyżyn filozofii pracy stoczyć się w odmęt nihilizmu i nacjonalizmu. Do kultu zaś siły dochodziło się logicznie przez Bergsona. „Jeśli istniejemy – streszczał myśl jego Brzozowski – to dla tego, że jest w nas twórczość bez­względna, która dźwignęła nas z siebie i coś sama z sobą przez nas uczynić pragnie: jesteśmy stworzeni przez coś, by uczynić coś bezwzględnie głębokiego i nowego”.[228] Filozofia Bergsona jest w istocie swojej „wezwaniem do wytężenia wszystkich sił, do spojrzenia na życie własne, jako na „twórczość dźwigającą samą siebie”.[229] Ale co ma być celem wytężenia tego, Bergson nie powiedział – i w tym „dzieło jego jest niezupełne”[230] Brzozowski poprawiał je, określając „olbrzymi wysiłek twórczy”, którego cząstką jest każdy z nas, wyrazem praca, pracę zaś określał jako zrzeszenie się w celu stworzenia kultury pełnej. Czy było to jednak podstawą moralną dość silną, aby na niej budo­wać życie? Nie. Widzimy naokoło siebie narody, niosące w imię swojej kultury niewolę i zagładę innym narodom i równocześnie czujemy podziemne wrzenia rewolucji go­towej w imię przyszłego szczęścia ludzkości zatopić we krwi świat dzisiejszy. I nie mógł Brzozowski własnej swojej myśli nie dostrzec na tej pochyłości.

 


VI.

Idea Kościoła.

 

Więc ojczyzna, a w niej ruch robotniczy nie były jeszcze tą „najgłębszą rzeczywistością”, której Brzozowski szukał. Nie wolno mierzyć ideału „żądzą siły, bogactwa, zwycięstwa, zdrowia”,[231] którą on wlewa – i nie wolno apo­dyktycznie, prześcigając nawet Kanta, twierdzić, „że nie ma i być nie może żadnego świata, któryby istniał niezależnie od człowieka”[232] i że przeto człowiek stanowi sam o sobie i wszystkie jego „cele i zasady etyczne są względne”.[233]

W jednej z ostatnich swoich rozpraw (Etapy sen­tymentalizmu) Brzozowski przytoczył zdanie Walter Patera, że jedyną pewną formą rzeczywistości jest tęsknota, ta „wysilająca się i spalająca w gorączce”[234] dusza czło­wieka. Człowiek jest „walczącą wolą”, żyje on „nie go­tową rzeczywistością” w świecie, w którym nic stałego nie widzi – i w świecie tym stwarza siebie, „przyjmując nie­szczęście, śmierć, ból, namiętność, myśl, rozpacz, jako or­gany tego stwarzania”;[235] rzadkie zaś chwile spokoju i wy­poczynku są także walką, „są formą oporu wobec sił, któ­re w tej formie ujarzmić się dają”. To wszystko Brzo­zowski wyczytał i odczuł we Florencji w kaplicy Medyceuszów, w duszy rzeźb Michała Anioła. Kto zaś w tę głąb wszedł, kto wraz z mistrzem Włoskim choć raz jeden za­drżał „przerażeniem i bólem przebudzenia się”,[236] przechodzenia od snu do Syzyfowych trudów zmagania się z ży­ciem, ten już zrozumiał, że „odnalezienie swej istoty w ru­chu klasy robotniczej swego narodu”, czyli filozofia pracy, jak ją wyłożył był Brzozowski, nie przynosi jeszcze rozwią­zania dręczących nas zagadnień i nie daje człowiekowi ani dość mocnej podstawy moralnej, ani wyzwalającego spokoju. Ona nas czyni „etapem ewolucji, może tylko złu­dzeniem”; odpowiedź zaś, jaką nas wobec napastujących wątpliwości pociesza, że Prawda, za którą wzdychamy, na tym polega, „że ciągle z życia tworzymy jutro i że to jutro żyć już nie przestanie”[237] – odpowiedź ta jest tylko wy­biegiem.

Słowem, choć Brzozowski i pogłębił i uzacnił filozofię Bergsona, łącząc idee świata, życia i pracy, jednak praca nie była jeszcze ostatnim słowem filozofii i nie mogła ukoić tej nieukojonej tęsknoty, którą określamy istotę duszy czło­wieka. Powstawała stąd konieczność oprzeć ideę pracy społecznej na idei społeczności szerszej, niż naród, niż ludzkość nawet pojęta, jako harmonia narodów – społecz­ności, usiłującej ideą Boga żywego objąć i ten świat i wszystkie możliwe światy, wnoszącej światło Boże w ol­brzymi twórczy wysiłek życia, w ową evolution créatrice, w której się streszcza wszechświat. Społecznością tą jest, a przynajmniej chce nią być, Kościół powszechny. Człowiek zaś przejęty taką, jak Brzozowski, odrazą do wszel­kiego subiektywizmu, zrywającego związek z życiem zbiorowym, nie mógł, jeśli chciał być w zgodzie z sumieniem i z logiką, poprzestać w stosunku do katolicyzmu na antyklerykalnych dąsach, nie mógł nie spojrzeć na ideę Koś­cioła powszechnego z tym samem uszanowaniem, jakie dla niej żywił August Comte. Nawet w latach młodzień­czych, namiętne robiąc pod znakiem czerwonego sztandaru wycieczki przeciw wszystkim ustalonym powagom – nawet wtedy umiał Brzozowski korzystnie wyróżnić się od swo­ich kolegów, głupio zacietrzewionych sekciarzy – i uznać w katolicyzmie „jedną z najpotężniejszych konstrukcji umysłowych, jakie kiedykolwiek istniały”.[238]

Ale Brzozowski pozostałby wobec katolicyzmu na sta­nowisku chłodnego uznania, gdyby nie to, że, kierując się nienasyconą ciekawością swoją, spojrzał w ostatnich latach życia w stronę filozofii katolickiej i że zetknął się tam z kierunkiem modernistycznym i z pismami kardynała Newmana.

Głęboko przejęty pewnością, że nie ma żadnej prawdy obiektywnej i że jedynym sprawdzianem w filozofii jest czyn, jego ilość i jakość, Brzozowski kreślił swój krótki zarys filozofii czynu w epoce, w której nie znając jeszcze ani pragmatystów, ani Bergsona stawał jednak na tym samem, co oni, stanowisku wobec racjonalizmu. Widział w nim dowód ciasnoty widnokręgu duchowego. Racjonalistę złośliwie a trafnie określał, jako człowieka, „który wtedy dopiero czuje, że zwycięstwo jego jest zupełne, gdy już całkowicie nie rozumie, w jaki sposób myśli jego prze­ciwnik”.[239]

Wszelkie dążenie traci moc twórczą – dowodził – z chwi­lą, gdy dojrzewa do racjonalnej logicznej formy: „co da się wypowiedzieć w sposób całkiem logiczny i przekony­wający, jest już martwe”... „Nadając myślom jakimś lo­giczną formę, stwierdzamy, że są one już wycofane z licz­by twórczych sił historii”.[240] Myli się przeto racjonalizm, przypisując sobie znaczenie wychowawcze; „on wychowuje o wiele mniej, niż przypuszcza, w głębszym znaczeniu on wypacza tylko”[241] – wypacza, bo wstrzymuje pochop do czynu, nakłada kajdany na wolę, to bowiem, czego naucza, co podaje ludziom, jest logicznie zakończonym systematem, a więc czymś, co już nie może być przedmiotem zdobyczy, ani się urzeczywistnić „dla tego właśnie, że już jest urze­czywistnione”... Racjonalizm jest metodą urządzania sobie życia przez zwycięzców, przez posiadaczy... „Nic logiczniejszego, niż feudalizm, z punktu widzenia feudalnej szlachty; nic logiczniejszego, niż prawodawstwo mieszczań­skie, z punktu widzenia mieszczaństwa”.[242] Innymi słowy, w obrębie życia praktycznego racjonalizm jest logiką, która się rodzi z pojmowania życia „jako uporządkowanej eksploatacji”[243] – i w ślad za racjonalistyczną kulturą myśli posuwa się, jak cień, karierowiczostwo.[244]

Tym, co siłę przekonań stwarza, nie jest rezonujący rozum, lecz uczucie. Znaczenie pierwiastkom irracjonalnym w duszy człowieka Brzozowski przypisywał ogromne. Cho­ciaż uczucie – dowodził – nie wyznacza środków działania, za to określa samo zadanie; w uczuciach wypowiadają się zagadnienia, jakie w stosunku do świata rodzą się w danej naturze ludzkiej; zadaniem zaś myśli – zrozumieć zagadnie­nia te, woli – wykonać”.[245]

W przeciwieństwie do tego, oficjalna scholastyczna teologia dumnie ignorowała pierwiastek uczucia w religii; wiarę podawała, jako akt rozumu, i siłą dowodów rozumo­wych umysł ludzki ujarzmić chciała. Biorąc przeto świat, jako bezwzględnie logiczny, nauka Kościoła niczym innym w oczach Brzozowskiego nie była, jak próbą i metodą urządzenia świata przez zwycięski klerykalizm. „Wobec tego zapoczątkowane przez Leona XIII neoscholastyczne odrodzenie mogło mieć pewną doniosłość z punktu widze­nia polityki kościelnej, „naukowo jednak i filozoficznie po­siadało ono – powtarzał Brzozowski za Mahrburgiem – zna­czenie tylko czysto ujemne”...[246] Aż oto nagle z tej filozofii katolickiej, która podług Brzozowskiego, tak nędznie się przedstawiała w porównaniu do umiejętności i potęgi, jaką katolicyzm wykazał w zakresie organizacji życia, spadał promień olśniewającego światła; dzieła kardynała Newmana niespodzianie otwierały przed polskim postępow­cem, wychowanym w złośliwym uprzedzeniu do wszelkiej religii i religijności, nowy nieprzeczuwany świat – i w osłu­pieniu, które wkrótce przechodziło w podziw i uwielbienie, Brzozowski zapytywał siebie, czy można katolicyzm trak­tować, jako dzieło ludzkie, „czy nie jest on „nadprzyro­dzonym, nadludzkim faktem”.[247]

Wielki kardynał stawał przed nim „jako jedna z naj­głębszych dusz ludzkich”... „przynosząca nam świadectwo, jak zbudowany jest w swym wnętrzu duchowym człowiek”. „Jest to jedna – pisał Brzozowski – z najbardziej zdumie­wających, najpełniejszych, na wskroś prześwietlonych wieści o człowieku, o duchu ludzkim dla człowieka i ducha”.[248] I tę wieść o niezniszczalności i nieśmiertelności duszy, stworzonej na obraz i podobieństwo Boże, głosił Newman „ze stanowczością i nieugiętością naocznego świadka”.[249] Bóg, przemawiający do duszy był dla niego najgłębszą, z codziennego, bezpośredniego doświadczenia znaną rze­czywistością, przed którą zacierał się cały świat zewnętrzny. Bóg ten, jak słońce, świecił na dnie serca Newmana – i kru­szył się przed nim świętobliwy myśliciel w jasności wi­dzenia swojego, którym, dzięki potędze geniusza i czarowi słowa, rozjaśniał i porywał tych wszystkich, w czyich du­szach iskry pragnień wyższych tlały... „I widzenie to – słowa Brzozowskiego – wnika w nas, poraża, ale pozostawia raz na zawsze pewność rzeczy niewątpliwych, wspomnienie ich odmiennego, niż wszystko inne, dotknięcia”...[250] Więc nie, jako filozof, lecz przede wszystkim w postaci naocznego świadka, opowiadającego o Bogu i duszy, uderzył, pociąg­nął, pokonał Newman duszę i myśl Brzozowskiego. „Tacy jak on ludzie – przytaczał słowa pisarza angielskiego M. Ar­nolda – takie jak jego umysły muszą nas wprowadzać w stan zadumy, jak wobec cudu, jak wobec faktu wyższej, niż nasza, a harmonijnej natury”.[251] Umysł ten bowiem żywym był dowodem, iż „człowiek jest tak zbudowany, że dążąc do poznania siebie, odnajduje Boga”, a odnalazłszy, „poznaje budowę bytu, budowę prawdy, wrasta w nią , myślą, jak jest w nią wpojony istnieniem”.[252] W osobie kar­dynała Newmana odkrywał Brzozowski najpiękniejsze wcie­lenie owej nieskończenie wysoko ponad wszelki racjonalizm wzniesionej potęgi irracjonalnego pierwiastku wiary, który wprowadza duszę w bezpośrednią styczność z nadnaturą. W twórczości kardynała widział on wyraz „trudnego do uchwycenia faktu, że na dnie duszy jest światło”, że pozostaje ono w łączności ze „słońcem niegasnącym” i że dusza wie o tym, „wie prawdę o każdej rzeczy, która się jej ukaże”...[253] gdyż innych rzeczy, innej rzeczywistości jak decyzje woli i akty moralne – nie ma, czyli rzeczywistość cała wyczerpuje się dla każdej pojedynczej duszy w jej stosunku do Boga. My Creator and myself w tych słowach myśl tę formułował Newman.

Dusza jego stała się dla Brzozowskiego pochodnią cudowną, która dała mu zajrzeć w nieznane głębiny życia katolickiego. I zrozumiał on, że nie wystarcza powiedzieć o katolicyzmie, iż jest „najtrwalszym z dzieł stworzonych przez nowoczesnego człowieka”,[254] katolicyzm bowiem jest tym, czym był dla Newmana: „prawem życia umysłu ludz­kiego”.[255]

Co znaczą te słowa? jak mamy je rozumieć? Newman określał wiarę, parafrazując Św. Pawła, jako uznawanie za istniejące tego, czego istnienia spodziewamy się lub pragniemy. Pragnienie jest w zakresie wiary najwyższą oczywistością – „oczywistością rzeczy, których wcale nie widzimy”.[256] Nie każdemu przeto wiara jest w równej mie­rze przystępną; trzeba być do niej przysposobionym: kto przysposobienia tego nie posiada, „odrzuci najsilniejszą oczywistość; kto je ma – przyjmie najsłabszą”.[257]

Wiara, ta zwłaszcza, której naucza Kościół katolicki, sięga tak niezmiernie daleko poza sferę rozumu, że do­wody rozumowe stają się dla niej czymś drugorzędnym, prawie zbytecznym. Przyjmujemy wiarę nie, jako wynik dedukcji logicznej, lecz całą duszą; my jej duszą naszą przyświadczamy; w przyświadczeniu tym (tak Brzo­zowski tłumaczył wyraz assent, odgrywający tak wiel­ką rolę w filozofii Newmana) „skupiają się uczucie, wyobraźnia, rozum, wola, wszystkie moce jestestwa naszego. Stąd ogromna doniosłość „przyświadczenia”, jako czyn­nika poznawczego. W przeciwieństwie z założeniem całej niemal kultury europejskiej, „że twierdzenia dowiedzione stanowią zasadniczy zrąb naszego życia umysłowego”,[258] Newman podnosił nie tylko w religii, ale i we wszystkich innych dziedzinach ducha, przyświadczenie, czyli indywi­dualny pierwiastek w myśleniu i poznawaniu i, czyniąc pierwiastek ten kamieniem węgielnym budowy swojej, „do­konywał gwałtownego skrętu w naszym sposobie widze­nia” i stwarzał filozofię, która w epoce naszej powinna by, według Brzozowskiego, spełnić to posłannictwo, które w swoich czasach spełniły teoriopoznawcze traktaty Kartezjusza i Bacona.[259] Przyświadczenie tak jest niezależne od dowodzeń, że choć brzmi to, jak paradoks, a jednak jest prawdą – słowa Newmana – że „gdy dowodzenie jest najjaśniejsze, rola przyświadczenia jest najmniejsza, a gdy przyświadczenie jest uczuwane z największym natężeniem, dowody zacierają się”...[260] Czy znaczy to – pytał Newman – że nie ma prawdy ani błędu i że „każda rzecz jest prawdą, jeżeli jakiś człowiek uznaje ją za taką?”[261] Nie, nigdy. Ów paradoks wyjaśnia tajemnicę życia duchowego, świadczy o charakterze i ustroju myśli, o tym jej zasadniczym prawie, że promienie prawdy trafiają do niej przez medium nie tylko naszej intelektualnej, ale i moralnej istoty,[262] czyli zbliżenie się do Prawdy tym jest trudniejsze, im bardziej życie nasze podlega panowaniu zmysłów: „Czło­wiek – według Newmana – odpowiedzialnym jest za wiarę swoją, ponieważ odpowiada za to, co kocha lub nie, za nadzieje swoje i poglądy, za to wszystko, od czego wiara jego zawisła”.[263] A zatem tą drogą do poznania Prawdy, którą daje wiara, jest doskonałość moralna, jest praca wy­łącznie w tym kierunku skupiona. „Ci, których serce jest czyste, widzą Boga”. Kościół Katolicki głosił i głosi to niezmiennie – i w tym sensie jest on „prawem życia ludzkiego”.

Ale to nie wszystko. Im mniej znaczą, jako dźwignia życia, twierdzenia dowiedzione, tym bardziej przenosi się w życiu punkt ciężkości od intelektualizmu do strony moralnej; tym więcej waży wówczas w sferze tej każdy pojedynczy wysiłek i tym większe staje się znaczenie usiłowań i pracy zbiorowej. To także zrozumiane zostało w Kościele. Zrozumiano tam, że Prawda nie jest czymś takim, do czego myśl o własnych siłach dochodzi; Prawda absolutna nie jest przywilejem tej lub owej jed­nostki, lecz spoczywa w powszechności kościelnej, którą rządzi i kieruje Duch Boży. Olbrzymia doniosłość faktu tego, na który Brzozowski zapewne nawet uwagi nie był zwrócił w pierwszej fazie działalności swojej, stała się dlań jasną pod wpływem obcowania z pismami kard. Newmana. „Rysem wyróżniającym – czytamy w jego Pamiętniku – myśl katolicką od innych postaci myśli, jest to, że naj­konsekwentniej uznaje ona życie nasze, życie konstru­ktywne ludzkości, Kościoła za organ Prawdy”. A właśnie do tego zmierzał Brzozowski, obrabiając swoją filozofię pracy. Idea pracy tłumaczy nam życie i świat; treścią pracy – pisał – „tworzenie rzeczywistości w stawiającym opór wewnętrznym i zewnętrznym żywiole”;[264] celem jej – dobro powszechne; kryterium zaś tego dobra stanowią – ­Brzozowski wygłaszał to w Prolegomenach do fi­lozofii pracy z nie zostawiającą nic do życzenia wyra­zistością[265] – dążenia i interesy proletariatu, jako warstwy najbardziej upośledzonej i zarazem najbardziej „ożywczej siły świata”, uosabiającej moc piękna moralnego! Ale z tej drogi filozofia pracy staczała się prościutko w nizinę na­miętności i nienawiści politycznych.

Brzozowski nie mógł tego nie czuć. Utwierdzamy się w tym w miarę wczytywania się w jego pisma. Wsku­tek dziwnego pietyzmu dla osoby Marksa, dla własnych wspomnień młodzieńczych związanych z bezgraniczną czcią dla tego człowieka, on go poetyzował jeszcze nawet w jed­nej z ostatnich rozpraw swoich,[266] wymownie kreśląc mękę jego „niezadowolenia ze wszystkich form działania”. Chyba jednak siebie, swoją duszę, nie zaś suchą, obcą wszelkiej religijności duszę Marksa, miał na myśli, gdy mękę ową odtwarzając, wyrażał się, że „nie znajdując dla siebie miejsca w żadnej z postaci gotowego życia, sięga­my głębiej, niż wszelki świat stworzony i ujmujemy życie w samej jego twórczej i dźwigającej siebie, jako całość, istocie”...[267] I w tym odwrocie swoim od świata gotowego, w tęsknocie, sięgającej poza formy jego, spotykał Brzo­zowski kardynała Newmana i dowiadywał się od niego, że prawdziwą definicją człowieka jest Kościół, „gdyż tylko fakt Kościoła odpowiada mu na pytanie: czym jest człowiek we wszechświecie, jak możliwe jest coś ta­kiego, jak życie ludzkie”... „Kościół jest prawem życia umysłu ludzkiego”... i w Kościele szukać należy kryterium dobra ogólnego nie zaś w proletariacie.

Ale nie oznaczało to, broń Boże, podporządkowania socjalizmu klerykalizmowi. Było to podniesieniem interesów i dążeń tak proletariatu, jak każdej grupy ludzkiej na wyższy poziom, do ideału społeczności, która organem się staje ducha Bożego, w której Bóg, według słów Św. Pawła, jest „wszystkim we wszystkich”. Idea ta, idea tak pojętego Kościoła jest „faktem zakorzenionym w samej idei człowieka”... „Człowiek jest niezrozumiałą zagadką bez Kościoła; życie ludzkie jest szyderstwem i igraszką, jeżeli Kościoła nie ma”.[268]

Nikt tego tak głęboko nie odczuł, jak kard. Newman, a uczucie to głęboki znalazło oddźwięk w duszy Brzozow­skiego. „Świat – pisał on – w jego (tj. Newmana) widze­niu pozostawał jak gdyby pod ciężarem jakiejś katastrofy i byłby rzeczą nie do zniesienia, gdyby nie przekonanie, że przeciwko nadludzkiej, przekraczającej granice naszej odwagi, potędze zła wzniecił w nim i ugruntował sam Naj­wyższy potęgę równie bezwzględnie nadludzką i nadprzy­rodzoną – Kościół”.[269]

Rozprawy o katolicyzmie Brzozowski nie napisał, ale uwagi rozsiane po jego pismach zdumiewają nieraz głę­bokością wejrzenia w istotę świata, tak mu przedtem ob­cego. Intuicyjne objęcie idei Kościoła przeobrażało się w nim w widzenie – i w natchnieniu widzenia kreślił on słowa, które by go postawić mogły obok głębokich teolo­gów – myślicieli. W katolicyzmie dostrzegł on to, czego długo i daremnie szukał we wszystkich filozofiach: harmo­nijne zespolenie idei powszechności z afirmacją wiekuiste­go znaczenia i wartości każdej duszy, gdyż życie każdej „jest cząstką nieustannej walki, jaką prowadzi odkupiona ludzkość przeciwko szatanowi i grzechowi”...[270] W katoli­cyzmie „najgłębiej pomyślany uniwersalizm” złączył się z „poczuciem nieskończonej wagi, nieskończonej rzeczy­wistości każdej indywidualności”; każda indywidualność „stanowi równoważnik najwyższej i najpełniejszej rzeczywistości: Chrystusa, który ją odkupił”...[271] Z takiego zaś skojarzenia uniwersalizmu z indywidualizmem wypływało zrozumienie ścisłego związku życia jednostki z życiem ogółu ludzkiego i ten zmysł do historii, którego dowody zawsze składał katolicyzm; on pojął, że życie indywidualne nie może być odrywane od zbiorowego powszechnego pro­cesu, pojął „że indywidualna świadomość jest zawsze wy­tworem historii i że w związku z historią jedynie samą siebie poznać i zrozumieć może; na tym zrozumieniu za­sadniczej historyczności psychiki ludzkiej zasadza się wyż­szość filozoficzna katolicyzmu nad protestantyzmem i wszelkimi teologiami wolnej myśli. Gdzie abstrakcyjna indy­widualna myśl przeciwstawia się historycznej budowie ka­tolicyzmu, tam zwycięstwo musi pozostać zawsze po stro­nie katolicyzmu”...[272] „Spinoza otworzył wielki świat – pi­sał Brzozowski w dzienniku swoim – Hegel – większy; Göthe jeszcze większy; katolicyzm jest wspanialszy, niż to wszyst­ko; szerszy, potężniejszy, zawiera więcej możliwości”...[273] A zatem „zwrot od katolicyzmu do jakiejkolwiekbądź ze znanych mi form myśli i czucia jest upadkiem; zarówno buddyzm, jak Spinozyzm, Heglizm, czy Comtyzm: lista perpetua”.[274]

Przejęcie się zaś ideą katolicką, jej dobroczynnym wychowawczym znaczeniem wywoływało u Brzozowskiego coś, czego się najmniej po nim można było spodziewać: za­dziwiającą pobłażliwość w poglądzie na katolicyzm w dzie­dzinie praktycznej, pobłażliwość, idącą tak daleko, że za­cierały się przed nią różnice między ideałem chrześcijańskim a jego realizacją w kościele katolickim. W Pamiętniku znajdujemy długi ustęp o chrześcijaństwie, który śmiało odnieść można do katolicyzmu ze względu na to, że jedno i drugie nierozerwalnie ze sobą się łączyły w umyśle Brzozowskiego. Ustęp ten robi wrażenie naprędce skreślo­nego zarysu pisanego ręką człowieka, dla którego przestało istnieć wszystko, co jest pozachrześcijańskie. Chrześcijaństwo, wprowadzające człowieka w stosunek z Bogiem i życiem przyszłym, zasługuje na cześć najwyższą, jako świat o nieskończenie głębokiej budowie, w którym niczego nie brakuje; świat ten „najgłębiej działa wewnątrz dusz naszych i przekształca tak myśl naszą i wolę, aby wyra­stało z nich postępowanie odpowiadające podstawowym i zasadniczym warunkom naszego kulturalnego społecznego życia”. Głęboka zaś harmonia między praktyką a teorią, czyli, mówiąc słowami Brzozowskiego, „między ziemskim, a niebieskim faktem chrześcijaństwa jest jakby stwierdze­niem jego prawdy”. Wszystkie formy życia, które wytwa­rza wola przez chrześcijaństwo wychowywana, są doskona­łe – i widząc jak chrześcijaństwo „wrasta tak bez reszty w ziemskie życie”, musimy uznać, „że człowiek jest chrześcijański, nadprzyrodzony, że nie może być myślany ina­czej.”[275] Nic silniejszego nie mógłby napisać ściśle prawo­wierny katolik; ale Brzozowski nie był nim jednak. Ustęp powyższy nie może być uważany za ostateczne sformuło­wanie jego myśli; kłócą się z nim inne w tymże Pamięt­niku, w których autor, podnosząc ogromne znaczenie ka­tolicyzmu dla kultury, dodawał, że „katolicyzm, jako droga do świata nadprzyrodzonego, jest dla niego zamknięty”.[276]

Wiara, według nauki Kościoła, jest aktem rozumu, ale rozumu oświeconego przez Łaskę. Łaska zaś oczywiście nie każdemu bywa w równej mierze udzielaną, trzeba na nią zasłużyć, czyli – używając terminologii kard. Newmana – aby wiarę przyjąć, aby do niej przylgnąć (assent) uczynić ją przedmiotem „assentymentu” swojego tj. przy­świadczenia, należy przygotować do tego, przysposobić ca­łą istotę swoją. Nie każdy jednak zgodzi się z góry poz­być się swoich antyreligijnych uprzedzeń, nie każdemu trafią do przekonania słowa Newmana, że gdyby dane było do wyboru „rozpocząć albo od wierzenia we wszyst­ko, co zostaje w ten lub inny sposób podane do naszego uznania, albo od wątpienia o wszystkim”, to należałoby lepiej przyjąć pierwsze.[277] – Ale pomijając nawet kwestię katolicyzmu, jako Prawdy absolutnej, nie wolno Polakowi zapomnieć, że „jako naród, jako formacja kulturalna, jes­teśmy katolikami”[278] i że przeto katolicyzm jest „jednym z najszerzej i najgłębiej sięgających organów wychowaw­czych woli polskiej”, albowiem „każda wiara, która istnie­je w jakimś narodzie, jest zawsze organem duszy tego narodu”.[279]

Wynika stąd, że jeśli nie wierzyć to przynajmniej znać powinniśmy katolicyzm: z punktu widzenia czysto poznawczych i kulturalnych interesów pożądane jest, aby katolicyzm, „ten zdumiewający twór zbiorowej pracy naro­dów, był badany w sposób nie mniej poważny, niż to się czyni z czysto indywidualnymi, mniej trwałymi ukształtowaniami”.[280] Niestety, na zbyt niskim poziomie umysłowym stoją w Polsce sfery nazywające się postępowymi, aby zdo­łały zmienić stosunek swój do katolicyzmu i w ogóle do religii. „Bezreligijność myśli polskiej – wołał Brzozowski – jest zdolna doprowadzić do rozpaczy”.[281] Ale czyż lepiej dzieje się u nas wśród katolików wierzących, którzy recy­tując Credo, bezmyślnie załatwiają zagadnienia wszystkie, które katolicyzm prowadzi ze sobą?: „Przeciętny Polak ka­tolik – słowa Brzozowskiego – mało lub wcale nie wie o tym, jak głębokim umie być katolicyzm, gdy się w nim szuka głębokości”... „Pierwszym pozorem w Kościele, rzucającym się w oczy, jest subordynacja, brak krążenia krwi i du­cha”... I tę zasadę bezwzględnego posłuszeństwa oraz pod­porządkowania laików duchowieństwu przyjmuje ów Polak katolik z głupim zapałem, nie domyślając się, że nawet „w granicach tego posłuszeństwa Kościół posiada swoje kaplice dla samotników, krypty dla myślicieli, baszty dla rycerzy; to co orle, i to, co podziemne w ludzkiej duszy, znajduje tu schronienie. Istnieją całe systemy głębokich filozoficznych, artystycznych koncepcji świata, które uza­sadniają to posłuszeństwo Kościołowi, ale jednocześnie po­zostawiają myśli indywidualnej bezgraniczny niemal prze­stwór dla spekulatywnych dociekań i intensywnej kultury ducha”.[282] I te jednak silne, niemal natchnione słowa nie świadczyły jeszcze, że Brzozowski już się nawrócił. Coraz bardziej pociągał go katolicyzm, coraz bliższe stawały mu się jego głębie, w które się zapuszczał, zmagnetyzowany pełną poetycznego uroku i zarazem nieziemskiej powagi osobą kardynała Newmana, ale wiary wówczas jeszcze nie miał; świat nadprzyrodzony ginął przed okiem jego w nie­dostępnej mgle nieskończonego oddalenia, jednak nawet w tej mgle wydawał mu się bliższy, niż gdy go teologia ująć i w dogmatycznych formułach przedstawić usiłowała. „Gdybym był katolikiem – pisał w 1910 r. – nie ukrywał­bym tego; uważam się za człowieka religijnego, ale wie­rzę, że ile razy wiara religijna jest sformułowana pojęcio­wo, staje się czymś zasadniczo antyreligijnym.[283] Trud­ność, jaką ma umysł w przyjęciu takiej sformułowanej do­gmatycznej wiary rozumiał również kard. Newman, lecz, „dziesięć tysięcy trudności – dodawał – nie stworzą jednego wątpienia”... Taka jednak wiara jest dziełem Łaski w pełnym znaczeniu tego słowa...

 


VII.

Religia a kwestia socjalna.

 

W przedmowie do książki swojej o Ideach Brzozow­ski streszczał ewolucję myśli swojej w zdaniu, że „moje ponadmarksowskie ja przyswoiło sobie kulturę romantyki polskiej”. Czymże był romantyzm u nas? W swojej naj­wyższej mesjanicznej postaci był przede wszystkim afirmacją konieczności „przemieniania sfery polityki w sferę religii”, następnie był wiarą, że to właśnie stanowi po­słannictwo Polski, wynikające z całej jej przeszłości – wre­szcie wezwaniem był do stopienia się z tą przeszłością, z duszą Polski, której żywym organem powinna stać się każda jednostka polska: „ja i ojczyzna – to jedno”.

I właśnie tego ostatniego uczepił się Brzozowski w tych latach twórczości swojej, gdy mu obcym był jesz­cze świat religii. Mesjaniczna wiara w Chrystusowość Polski mało go pociągała, prowadziła bowiem do biernoś­ci, do cierpliwego wyczekiwania chwili, gdy „świat sta­nie się tak szlachetny, że ludzie będą żyli w nim bez wy­siłku, mocą samego swego duchowego piękna”... „Wtedy – ironicznie parafrazował Brzozowski mesjanizm – znajdzie się miejsce i dla Polski na tym uduchowionym globie”.[284] Tej cierpliwości i biernemu cierpieniu, które łatwiejsze jest, niż praca, przeciwstawiał on swoją filozofię pracy. A od­najdował ją już w Kursie literatur słowiańskich Mickiewicza, natchnionym dążnością do ugruntowania ca­łego życia umysłowego, całego naszego duchowego istnie­nia w nieskończenie czynnym i głębokim stopieniu się z narodem „jako wielkim źródliskiem twórczości”.[285] Mickie­wicz zaś wyprzedzić w tym miał i zwiastować tę życiotwórczą filozofię życia, która w oczach naszych staje się po­tężną dźwignią moralną – i Brzozowski wiązał go z tego powodu z Bergsonem i Sorelem. Co u Mickiewicza pły­nęło z uczucia i było intuicją, to Bergson i Sorel zdo­łali wyłożyć i uzasadnić, jako „doskonałe, ścisłe i niezbite samopoznanie myśli”.[286]

Stworzyła nas przeszłość, historia – i w związku, w zrośnięciu się z nią przestajemy być punktem przejścio­wym ewolucji jakiejś, lecz nabywamy przeświadczenia, że jesteśmy „czymś niezaprzeczalnym, czującym swe prawa do istnienia w tym głębokim i potężnym świecie”,[287] w którym zakorzeniła nas historia całą swoją mocą. Tym światem jest naród – nie ludzkość, lecz naród, jako cząstka, jako organ ludzkości, „bo nie ma beznarodowych, międzynarodowych organów duchowego ży­cia”.[288] Kosmopolitami t. j. ludźmi „niezależnymi od słowa narodowego” mogą być tacy tylko, „którzy nigdy niczego do dna pełnie nie przeżywają, ludzie nie całkowici, bo do­tknięci najstraszliwszą klęską wysychania samych źródeł człowieczeństwa”.[289]

Ale przyjąć słowo narodu, zlać się z narodem, jako najgłębszą rzeczywistością, powinniśmy nie w imię nieu­chwytnego jakiegoś, abstrakcyjnego prawa Bożego, które naród ma urzeczywistnić, jako naznaczone mu z wyżej po­wołanie. Na tym poprzestawał mesjanizm. My powinni­śmy, zdaniem Brzozowskiego, pójść dalej i zrozumieć, że owym prawem Bożym jest „bezwiedny lub na wpół bez­wiedny proces ekonomiczno społeczny”, który dokonywa się w narodowej miazdze, który ma wyraz swój w dąże­niach klasy robotniczej i którego ideałem jest kultura pełna, dostępna wszystkim. Stopić w jedno z procesem tym „trawioną przez niemoc, lecz niezawodną wolę kultury”... „uczynić ze wszystkich drgnień woli polskiej jeden potę­żny organizm, ustalić w nim duszę żywą, roztoczyć po­tężny plan bohaterskiego i twórczego życia przed łamiącą się samotną myślą – oto są postulaty najbliższe, najistot­niejsze zadania myśli naszej i kultury”...[290]„Dzieją się dziś – wołał Brzozowski w zachwycie przed wizją, którą już brał za rzeczywistość – rzeczy olbrzymie w ludzie, zmie­nia się psychologia i struktura polskiej wsi, narodził się potężny świadomy działacz historii w polskim robotniku; przecież to jest nowy, na niczyje oczy niewidziany, nie­bywały fakt”...[291] „To nie marzenie, to żywa prawda: na­ród się stwarza, szuka dla siebie myśli – wyrazu, powstaje w naszych oczach z miazgi bezkształtny ten poprzez wieki trwać mający twór, nowy fakt dziejowy; nie urojenie, nie myśl – lecz życie, nasze życie”... Życiu temu nadajmy trwanie, wszak „historię ludzie tworzą, i oto jest moment, w którym zawiązują się pęki, dojrzewać mające stulecia”.[292]

Ale odnalezienie siebie, istoty swojej, w ruchu klasy robotniczej swego narodu nie stało się dla myśli Brzozowskiego, jak widzieliśmy, ostateczną przystanią i ukojeniem. Tak pełna powabu dla niego idea narodów, współpracują­cych w zbiorowym dziele ludzkości, była w rażącej sprze­czności z rzeczywistością. Narody nie są nutami w akor­dzie, jak tego chciał Krasiński, nie harmonię tworzą, lecz rozdźwięki i zgrzyty. Nawet wspólny znacznej części warstw robotniczych we wszystkich narodach i państwach ideał socjalistyczny nie tylko narodów tych i państw, ale nawet stronnictw socjalistycznych nie połączył w jedną ponad­narodową, ogarniającą ogół ludzkości całość, przejętą ce­lem stworzenia kultury pełnej. Więc, czy nie należałoby idei narodowej wzmocnić wyższym pierwiastkiem, przeisto­czyć ją w ideę religijną, oprzeć na idei powszechnego Koś­cioła? W tę stronę skierowywały Brzozowskiego tak roz­myślania, jak i gorzkie doświadczenia życiowe. .

I na tej drodze spotykał się on z twórczością i duszą człowieka obdarzonego potężnym geniuszem religijnym, dla którego „własne jego życie było naocznością nadprzy­rodzonego świata”. Kardynał Newman tak żywo czuł i tak wyraźnie słyszał w duszy swojej głos Stwórcy, że ani kry­tyka historyczna, ani wywody filozoficzne nie były w sta­nie obalić tego najwewnętrzniejszego w nim doświadczenia: „miało ono miejsce nie przed wiekami w Palestynie, lecz właśnie tu, w nim samym, we własnym jego życiu”.[293] I właśnie to uderzyło i do głębi wstrząsnęło myśl i duszę Brzozowskiego. Zrozumiał on, że wobec ludzi tego rodzaju, co Newman, przestaje być gruntem pewnym ten naukowy pogląd na świat „założeniem którego jest, że życie nasze jest procesem z którego może wartość wyrośnie”[294] – pogląd ograniczający życie to za­kresem ziemi i w tym ciasnym obrębie zabawiający nas wiarą w jakiś postęp – jako treść i cel dziejów. Jedno z dwojga: albo teoria czyli religia postępu, albo Newman, gdyż jedno z drugim pogodzić się nie da. Chcemy wie­rzyć i wierzymy w siebie jako w fazę postępu – pisał Brzo­zowski – gdyż inaczej „nie moglibyśmy znieść poczucia własnej bezwartościowości”.[295] Wiara zaś w postęp usuwa to poczucie, wyzwala nas z niego, ale zarazem rozluźnia ona, nawet ignoruje związek między życiem umysłowym, i życiem moralnym. Głosicieli bowiem owej wiary nie obchodzi moralna wartość człowieka, byleby tylko wyzna­wał doktryny „postępowe”, był wrogiem „reakcji” i zapisał się do jednego z postępowych stronnictw politycznych. W przeciwieństwie do tego religia, którą wyznawał New­man, stawia jednostkę w żywym stosunku do żywego Boga, spaja w nim w ścisłą jedność obie dziedziny życia i od jego wartości moralnej uzależnia realizację tej prawdy, do której wzdychamy w najlepszych i najwyższych chwilach istnienia naszego. Na miejscu automatyczności postępu stawia ona trudy i zasługi w walce z żywiołem w sobie i za sobą – i filozofię pracy, którą tworzył Brzozowski, podnosi i wywyższa, czyniąc z niej filozofię współpracy człowieka z Bogiem.

I w tym się utwierdzał Brzozowski coraz głębiej. Ale jak religię, zwłaszcza zaś religię Newmana tak ekstatycznie zapatrzoną w świat zaziemski i tak całkowicie odrywającą od znojów i bólów życia społecznego, pogodzić z tym żywym przejęciem się niedolą warstw upośledzonych i z tym gwałtownym, nie znającym kompromisów rewolucjonizmem, który pochłaniał Brzozowskiego od młodości i cechował całą jego działalność?

W rozprawie swojej o krytyce literackiej w Polsce Brzozowski zajął się i moją osobą, kilka złośliwych stronnic poglądom moim poświęcając; nazwał je „odstręczająco płytkimi”, określał zaś jako „transpozycję etyczną obecnego społecznego ustroju”. Ale – pytamy – czy transpozycja taka nie jest logicznym, nieuniknionym wynikiem stosowania poglądu religijnego do kwestii społecznej? Uznajemy, że obecny porządek jest zły; pragniemy zmian, nawet prze­obrażeń, lecz zarazem wiemy, że przeobrażenie w tych rozmiarach, jakich żąda socjalizm, nie da się dokonać bez gwałtownych wstrząśnień. I czując grozę zbliżającej się bu­rzy, rozumiemy, że jeśli nie zażegnać, to ją złagodzić mo­głyby tylko wspólne wysiłki jednostek prawych, rozumnych, silnych. Więc chcielibyśmy ich mieć jak najwięcej; potrze­bujemy charakterów wielkiej miary, a widzimy i wiemy, że nie mogą one wyrastać na gruncie urobionym przez filozofie deterministyczne, które, czyniąc człowieka przelotnym zjawiskiem wielkiego procesu, zjawiskiem bez wolnej woli i odpowiedzialności, tym samem zwalniają go od obowiązku pracy nad sobą. Determinizm czynnikiem jest upadku i zwyrodnienia, „nie podkopuje on – słusznie o nim powiedział Brzozowski – zmysłu prawdy tylko w mało kon­sekwentnych, a więc i mało obiecujących, mało wartościo­wych głowach”,[296] – jednak pomimo to tkwi on w osnowie wszystkich teorii mieniących się postępowymi. Bez względu przeto na stosunek nasz do nauk i prądów prze­wrotowych, powinniśmy zwalczać ich podłoże filozoficzne. Na tym stanowisku stał jeden z najszlachetniejszych myśli­cieli wieku zeszłego, Karol Secrétan – i jego sobie za prze­wodnika w filozofii, szczególnie w zakresie wzajemnych stosunków religii i kwestii społecznej, obrałem.

I w tym kierunku poszedł i nie mógł nie pójść Brzozowski od chwili, gdy poczuł, że wobec takich postaci jak Newman, tracą grunt pod nogami wszelkie naukowo postępowe poglądy na świat. Ale w tym kierunku idąc, idzie się od rewolucjonizmu właśnie ku owej „transpozycji etycznej obecnego ustroju społecznego”, którą Brzo­zowski ośmieszył był we mnie... W miarę lat coraz głębiej uświadamiał on sobie ogromne znaczenie, jakie ma dla życia zbiorowego poziom moralny człowieka w jego codziennym istnieniu, w sferze spełniania tych codziennych obowiązków, które w atmosferze współczesnej polskiej za­równo na tle postępowo przewrotowych marzeń, jak i de­kadenckiego lubowania się sobą, wydają się czymś obojętnym, godnym pogardy, albo nawet musem przykrym, prze­ciw któremu bunt podnosić należy. „Trzeba pamiętać – pisał Brzozowski w zakończeniu swojej książki o Ideach – że nie myśl nasza, lecz życie codzienne właśnie jest pierw­szą i niewątpliwą naszą twórczością”, Studia umieszczone w książce tej, zawierającej najgłębszą treść jego myśli, nazywał „dziennikiem rekonwalescencji”, która zmierzała, ku uznaniu ostatecznego najwyższego sprawdziana w sło­wach „qui facit veritatem venit ad lucem”... „Chodzi nie o to – pisał w Głosach wśród nocy – jak mam myśleć, bym śmiał i mógł świat cały powoływać na sąd ze mną, ale jak mam żyć, stwarzać swój dzień jutrzej­szy, by, gdy wypadnie mi oprzeć się na myśli mojej, nie opuściła mnie wiara w jej rzeczywistość”.[297] Wiara zaś w chwili stanowczej opuści każdego, kto niegodnym jest myśli, której służy, albowiem wierzyć znaczy urzeczywist­niać to, co przedmiotem jest nadziei.

Brzozowski wierzył w swój naród i sprawę jego łą­cząc z wyczekiwanym wielkim powszechnym przewrotem społecznym, oddawał ją w twarde spracowane ręce robot­nika polskiego. Ale czy robotnik dlatego ma zwyciężyć, że posiada wyrobioną umiejętność natężonej pracy i że przy odpowiedniej kulturze umysłu zdolnym będzie two­rzyć życie bogatsze, pełniejsze, niż to, którym my dziś ży­jemy? Nie, to nie wystarcza – i w przededniu śmierci Brzozowski tak od robotnika, jak od każdego, komu drogie jest odrodzenie narodu żądał, aby pracę uzacniali i oświetlali ideałem świętości: „Trzeba wziąć w duszę własną wszystkie strumienie duszy narodowej, chronić ją przed zamulaniem, korzeniami wszczepić się w całą zie­mię”... „i zrozumieć, że świętość duszy jest tą siłą, która wolę utrzymuje i stwarza”.

Wahałbym się jednak twierdzić, że słowa te oznaczały zakończenie ewolucji duchowej Brzozowskiego. W chwili, gdy je kreślił, były raczej wyrazem nastroju, który go z dniem każdym coraz głębiej ogarniał. Zanadto jednak przejął się był za młodu sprawą robotniczą, aby mógł łatwo zerwać z przeszłością. I nie doszedł z tego powodu do zupełnego zharmonizowania religii z aspiracjami swoimi społeczno-patriotycznymi, choć własna jego filozofia pracy po­winna była stać się łącznikiem między jednym i drugim. Nie doszedł, bo pociągnęło go w religii to, w czym się ona z zagadnieniami społecznymi spotykała, tj. idea pow­szechnego kościoła, czyli doskonałej społeczności, ale zam­kniętą, jak sam wyznawał, została droga do świata nad­przyrodzonego. Zdaje się jednak, że powoli pod czarownym dotknięciem kard. Newmana rozwierały się przed nim pod­woje owego świata. „Jego książki – pisał Brzozowski – są dla mnie jakby żywym, nieskończenie przekonywającym, opanowującym światłością głosem. Czytanie ich już jest zlewem światła i spokojnie ufającego rozumu. Być może nie dojrzeję nigdy do momentu, w którym potrafię spo­kojnie opowiedzieć, co zaszło w głębokich warstwach me­go umysłu i woli za wpływem Newmana. Lubię jak zaklęcie te trzy litery J. H. N.[298] – Są one dla mnie jakby przy­pomnieniem. Nie sądzę, aby Plato przedtem był dostępny dla mnie, nie sądzę aby dostępne dla mnie były ciche, głębokie, oceaniczne i międzygwiezdne regiony poezji. Wszystko to zawdzięczam Newmanowi”.[299] I więcej jeszcze zawdzięczał: szczęśliwą jasność chwil, w których wiara spływała w jego znękaną duszę. Nikłą może była ta wiara, jak się sam z tego spowiadał,[300] odwagi wytrwania przy niej nie widział w sobie, tak wielką była „przemoc zim­nych godzin sceptycyzmu”, takim ciężarem przytłaczała go przeszłość „pełna błędu i słabości”. Ale tym serdecz­niej błogosławił spokój, który mu przynosiło obcowanie z „potężnym dobroczyńcą”, Newmanem. „Niech błogosła­wione będzie imię nauczyciela mego i dobroczyńcy. Prawie lękam się, że go znieważam przez to powiązanie mojej biednej duszy z jego światłością. Nie śmiem pisać więcej, nie śmiem snuć w słowach tego wątku – modlitwom jego przyszłość moją, duszę moją składam, ducha opiekuńczego, o wstawiennictwo proszę, o rozumiejące miłosierdzie i oży­wiającą siłę. Wierzę w jego istnienie, wierzę, że żyje on w błogosławionej dziedzinie potężnej budowy, wierzę w moc wstawiennictwa, w błogosławioną siłę modlitwy i obcowania”.[301]


VIII.

„Książka o starej kobiecie”.

 

Wyniki rozmyślań swoich, swoją filozofię Brzozowski ilustrował obrazami z życia. W tym celu napisał kilka po­wieści. Powieść współczesna staje się – dowodził on – dzięki szerokim kołom czytelników źródłem informacji społeczeń­stwa o własnym swym życiu i zarazem „sądem jego o so­bie”, jego „myślą teoretyczną i praktyczną”, u nas zaś to znaczenie powieści wzrasta tym bardziej, „że naukowa, filo­zoficzna myśl nasza pozostaje udziałem nielicznych i wie­dzie żywot suchotniczy”.[302] Ale chcąc być sprawiedliwym w ocenie powieści Brzozowskiego pamiętać trzeba, że w pracy tej kierowała nim obok popędu artystycznego ko­nieczność zarobku. „Sądzę – wyznawał w liście do przyja­ciela – że jest pewna słuszność w domaganiach się, bym przedstawił pełne organon mojego myślenia; myślę, że uda mi się beletrystyką wywalczyć materialną podstawę dla takiej gruntownej pracy”.[303] Wobec wyznania tego nie ma czego się dziwić, że miewał gwałtowne ataki pesymizmu co do wartości tej swojej beletrystyki. I pesymizm był słu­szny. Powieści jego pomimo uderzających nas i gęsto roz­sianych błysków genialności wadliwe są w budowie, dezorientują i nużą uwagę naszą, utrudniają pochwycenie myśli przewodniej. Pomijam je z tego powodu, zatrzymu­jąc się tylko nad ostatnią, niedokończoną, wydaną po śmierci[304] Książką o starej kobiecie, w której charakterystycznie się odbił stan duszy autora w ostatnim okresie jego życia.

„Może być sensacyjną” – pisał on o powieści tej. I niezawodnie sprawiłaby sensację, gdyby doprowadzoną została do końca. Brzozowski określił ją, „jako gwałtowny atak na idealizm w polityce”, rozumiejąc pod tym marzycielstwo pozbawione gruntu pod sobą. Ataku zaś dokony­wał w imię tej „pozytywnej wartości życia”, którą widział w skojarzeniu ideału społecznego z uczuciem patriotycznym – i w imię tego dostawało się w powieści rozmaitym „świętościom”, a natomiast wiele rzeczy „potępionych”, „reakcyjnych” ukazuje tam – jak się wyrażał – swoją rationem essendi.[305]

Tłem do książki są dzieje Aleksandra Zajączkowskiego, rewolucjonisty, który dla celów partyjnych brał udział w zabiciu kuzyna swego, inżyniera, przyczynił się do sprząt­nięcia ze świata podejrzanego o szpiegostwo towarzysza i był sprawcą udanego zamachu na jakiegoś podpułko­wnika. W końcu sam przez swoich zamordowany został. – Życie jego, jak i wielu innych Polaków, to „tragiczna i błazeńska łamigłówka: gdzie jeden czyta rycerz, ktoś inny widzi zbrodniarz; gdzie wczoraj modlono się przed świętością, dziś natrząsają się nad głupotą lub plwają na obłudę”...

I odbywa się nad nim pośmiertny sąd. Pierwszy prze­mawia socjalista Zbaraski, świetnie skreślony typ idealnie tępego sekciarza, wyznającego w prostocie ducha że książ­ka Marksa, „ta wielka, największa książka myśli za nas wszystkich”. Wszystko, co Zbaraski mówi, jest nieświadomą ale tym bardziej miażdżącą krytyką partii socjalno-demo­kratycznej, jej poziomu umysłowego i moralnego, jej wy­stępów praktycznych. On zdaje sobie sprawę z tego, że Aleksander zginął bez winy, że padł ofiarą pomyłki partii – ale cóż stąd, czy pierwszy to człowiek, który tak ginie. A zresztą śmierć jego była jednym z epizodów owej mart­wej rewolucyjki z 1905 roku, która na prowincjonalnej scenie się odbyła. Więc nie warto myśleć o niej ani o jej ofiarach. „W tę całą historię, w tę – jak wy ją tam nazy­wacie – rewolucję, ja od początku duszy nie wkładałem, nie obiecywałem sobie po niej nic” – i nic go nie obchodzi, że jakiś tam Aleksander Zajączkowski w nią się wplątał i nie wyplątał. Nikt na wysokość wielkiej powszechnej rewolucji wznieść się wówczas nie zdołał. Aleksander zaś był sobie „czymś w rodzaju nowoczesnego polskiego Chrystusa i nie umiał oswoić się ze zdrową brutalnością życia”.

Umieją to – według Zbaraskiego – tylko Rosjanie; re­alizm stanowi ich specyficzną właściwość i oni jedni, dzięki temu, „są dziś najpostępowszą formacją umysłową w świe­cie”. Polskość o tyle jest coś wartą, o ile ją uznać zechce Rosja. Niegdyś Hercen spotkał na bankiecie w Paryżu Mickiewicza; wieszcz polski wydał się patriarsze rewolucji rosyjskiej przedstawicielem jakiegoś konającego świata. Ach jak cierpieć musiał Hercen – zastanawia się Zbaraski – przy zetknięciu się swoim z takim polskim reakcjonistą, o którym napisał potem kilka stronnic w pa­miętnikach swoich! Ale jeśli Polska nie zaginie, jeżeli po­jedna się z nowoczesnym światem, „ten fragment pamiętni­ków Hercena pozostanie bodaj jako najgłębszy portret Mickiewicza”... I dzisiejsi następcy Hercena spoglądają na nas, jako na śmiertelnie chorych ludzi. Mają słuszność. Powinniśmy leczyć – rozmyśla pan Zbaraski – chorobę swoją i zaczerpnąć uzdrawiającego powietrza, które niesie nam Rosja. Miejmy odwagę wyznać, że i Katarzyna i Mikołaj, choć nie byli sympatycznymi narzędziami postępu, jednak spełnili dla nas „najkonieczniejsze dzieło”, wpychając gwałtem schorzałe ciało Polski w tchnący młodością i świe­żością organizm rosyjski. Naszym najniebezpieczniejszym, bo wewnętrznym wrogiem jest patriotyzm – i rozmaite patriotyczne naleciałości były największą w oczach Zbara­skiego winą Aleksandra.

Jednak grzech ten wybacza Zbaraski komuś, kto właśnie iskrę patriotyzmu rozniecił w duszy Aleksandra. Dlaczego? Bo ten przyjaciel Aleksandra, Teofil, napisał komentarz do trzeciego tomu Kapitału i Pracy – i ko­mentarz ten raczył pochwalić Bełtow, największa powaga w obozie rewolucyjnym rosyjskim. To jedno wystarcza do zmazania wszystkich grzechów Teofila wraz z patriotyzmem. Świetną w naiwności swojej charakterystykę jego daje Zbaraski. „Rzecz to dziwna – wyznaje on – że nawet na takim umyśle pochodzenie narodowe zostawia ślady”... „Teofil rozczytywał się w jakimś Starowolskim, Grochow­skim”. Nie dość tego: „Wyobraźcie sobie, że znał się na herbach, a umiał do gorączki i krwotoków spierać się o zjazd w Wiślicy”... Dziwactwo swoje posuwał do tego stopnia, że twierdził, iż „niepodległość Polski nawet w epo­ce kapitalizmu da się pogodzić z dążnościami rozwoju ekonomicznego” – i w ogóle „myśleć umiał tylko w zwią­zku z Polską” – o Polsce zaś takie wygadywał nieraz rzeczy że „gdyby brać to poważnie, musiałbym zwątpić, czy po­został on wierny klasowemu punktowi widzenia”... Słowem, polskość stłumić w nim miała wrodzony geniusz: „gdyby nie to, że urodził się on Polakiem, Teofil, jestem przeko­nany, mógłby wznieść się na ten sam, co i Bełtow, poziom”.

Zbaraski to typ, ale typ przedstawiony w karykatural­nej postaci. W osobie jego ośmieszył Brzozowski swoje własne młodzieńcze zapały i śmiechem tym chłostał sze­roko u nas grasującą chorobę. Gdzie jej źródła? Co mogło nie tylko tępego Zbaraskiego, lecz tylu innych rozumniejszych i szlachetniejszych od niego ciągnąć w stronę Wscho­du? Porwał ich rosyjski Wschód szerokim rozmachem myśli, jej prostolinijną śmiałością „idącą prosto przed siebie ści­śle logicznym szlakiem”, a ten rozmach, ta śmiałość, to nie rachowanie się ani z dziedzictwem historii, ani z warunka­mi teraźniejszości czyż nie były dowodem, że właśnie Rosja powołaną była do nowego ukształtowania świata? Zdaje się, że tak właśnie myślał Brzozowski w swoich młodych latach i pogląd ten swój czy uczucie poddał ści­słej analizie niedługo przed śmiercią, w Głosach wśród nocy.[306] „Myśl rosyjska – czytamy tam – nie związana z żadną działalnością praktyczną, nie złamana jeszcze przez zawody, tylko w odległości pewnej widząca groźny los i walkę, staje się bezinteresowną i nieustraszoną. Nie jest związana z żadnym dogmatem, żadnym celem; szuka”. Stąd owa prostolinijność, ów absolutyzm w określaniu osta­tecznych celów; ideałem kierującym jej wysiłkami jest, mówiąc stylem Brzozowskiego, „istnienie pozahistoryczne” czyli niemożliwe w warunkach historii – ideał oderwany, nie dający się urzeczywistnić. Zamiast chcieć budować życie, indywidualista rosyjski dochodzi do całkowitej negacji życia. A jednak wyklinając swoje społeczeństwo, swoją historię, cały porządek świata, ci ludzie instynktem czuli i czują, że miejsca dla nich poza Rosją nie ma, że nigdzie indziej żyć nie potrafiliby, gdyż tylko na tle ro­syjskiej pierwotności swobodnie rozhulać się może ich marzenie, któremu w unormowanych przez prawo stosun­kach Zachodu ciasno jest i duszno, i wzdycha to marzenie stamtąd do ojczystej ziemi i ojczystego bezładu, bo o ileż to łatwiej dawać sobie radę z biurokratyczną samowolą, niż z biurokratycznym legalizmem...

I w ten sposób antypaństwowa i anarchiczna inteligencja mimo woli służyła państwu, „była organem tego życia, którego dziejowa, praktyczna wola wypowiadała się na zewnątrz przez państwo i rząd”... „o ile Bielińscy, Hercenowie tworzyli energię rzeczywistą, wcielała się ona przez medium woli Mikołaja”. Narzędziem rządu i pań­stwa stawała się inteligencja także przez literaturę, dzięki genialnym kreacjom pisarzy rosyjskich, które budziły w Eu­ropie zainteresowanie, podziw, nawet miłość Rosji: „Gorkij torował drogę Izwolskiemu”. Wreszcie pamiętać trzeba o tym, że prawdziwą rzeczywistością człowieka, według głębokiej uwagi Brzozowskiego, „siłą, która określa jego przyszłość, nie jest to, co on myśli, ale to, czym jest on w swych irracjonalnych pożądaniach i popędach”. W tej zaś irracjonalnej wewnętrznej isto­cie Rosji głęboko utkwiły wyniesione przez słowianofilów rosyjskich, jako dźwignia jej dziejów i jej duszy, dwie siły, dwie zasady: prawosławie i autokratyzm. Stąd ewolucja inteligencji rosyjskiej ku państwowości. Brzozowski wygłosił twierdzenie, nie popierając go jednak żadnymi dowodami, że w Rosji już się rozpoczął zwrot „tego sa­mego rodzaju, jaki dokonał się w Niemczech od Kanta i Schilera do Bismarcka”... Dominująca dotąd w życiu ro­syjskim „psychologia abstrakcyjnego buntu i protestują­cego sentymentalizmu ulega rozkładowi i rozbiciu”, na­tomiast zaś „powstaje kulturalna i jednocześnie państwowa inteligencja” i wskutek tego „tworzy się zawiązek nie znoszonego już przez naród, ale tworzonego przez naród państwa rosyjskiego; rozpoczyna się nowy okres rosyj­skiego istnienia”.

Dopiero przyszłość rozstrzygnie, czy Brzozowski się nie pomylił. W każdym razie przez głowę Zbaraskiego i jemu podobnych nie przeszła nigdy myśl, że rewolucyjne i opozycyjne pierwiastki w Rosji zamiast osłabić mogą wzmocnić państwowość i mogą być przez nią wyzyskane dla jej własnych celów. Tym mniej zastanawiali się nad tym, że to nowy motyw „każący nam potęgować, wzma­cniać, rozwijać siłę naszej świadomości narodowej”, że „wzmożeniu siły rosyjskiej tylko wzmożona nasza moc do­trzymać zdoła w dalszym dziejowym życiu”. Tych panów magnetyzowała nihilistyczna „bezwzględność rewolucjoni­zmu rosyjskiego, żywili dla niej bałwochwalczą cześć, upa­trywali w niej dowód siły, która wszystko złamie – i sile tej chcieli poddać Polskę. W tym względzie – wracamy do powieści – Aleksander Zajączkowski nie był narzędziem podatnym – i stąd szła niechęć, którą Zbaraski zabarwił swój sąd o nim, pomimo iż wiedział, że był bez winy. Na punkcie „klasowości”, jak się dowiadujemy ze słów Zbaraskiego, Aleksander umiał nawet przelicytowywać innych agitatorów, ale zarazem był jakiś niespokojny, niezadowo­lony z siebie, nie powtórzyłby za Zbaraskim, że książka Marksa myśli za niego, i niezdolny do ślepego ugięcia się pod dyscypliną sekciarstwa instynktowo szanował obce mu przekonania i indywidualności. Towarzysze nazywali to sofisterią. I „sofisteria” ta powoli nadwerężała jego pierwotny zapał, czyniła go zaś podejrzanym w oczach to­warzyszy; nie umieli powiązać „sofisterii” z jego rewolu­cyjną działalnością. Więc to prawdopodobnie szpieg – wnioskowali. I jako szpiega zastrzelono go w zasadzce.

Po sądzie tępego socjaldemokraty przychodzi kolej na sąd matki, ale nie nad synem, lecz nad tymi, co go zwiedli. Jest to jedna z najsilniejszych rzeczy, jakie z pod pióra Brzozowskiego wyszły, wyraz tragedii duszy polskiej, doprowadzonej do obłędu walącymi się na nią ciosami, wstrząsająca skarga na Boga i ludzi ze strony kobiety, która przeżyła i przecierpiała 63-i rok. Straszne wspomnie­nia ze strasznego roku splatają się w jej monologu z obra­zami poniżającej nędzy materialnej, w którą pogrążył ją ów rok. Pozostał jej syn jedynak, wychowuje go, jedno mając na myśli – ochronić go od wrażeń i uczuć, które zgubą się stały jego ojca: „czy mało było szubienic, nie­szczęścia; czy nigdy, nigdy nie wolno nam będzie matkom odetchnąć”... Aż niespodzianie staje przed nią widmo przeszłości: dostrzega na słupie jakimś naklejony papier, a na nim wyraźnie wypisane wielkimi literami drukiem „niech żyje Polska niepodległa”; szał przerażenia ją chwyta, zdziera „papierzysko”, pędzi do domu, pali. Z podwojoną gorliwością pilnuje odtąd syna. Daremnie. Wpada on w ręce jakichś nieznanych ludzi. Wprawdzie nie o oj­czyźnie mówią oni, ale o jakimś porządku nowym na ca­łym świecie, o jakimś rozumnie urządzonym życiu, w którym wszyscy „sami z siebie i dla siebie zdrowie i szczę­ście wytwarzać będą”. To uspakaja matkę, lecz na krótko. Pod władzą tych nowych ludzi ukochany Oleś staje się dla niej obcym człowiekiem; depce on i słowem i czynem to, co dla niej najświętsze: religię, rodzinę. I na­gle przychodzi wieść o jego strasznej śmierci. I za co za­brano mu życie?... „Mówiło się dawniej: zginął pod Chocimem, Maciejowicami, Grochowem, a teraz się mówi to dla kooperatyw”, albo „szło o racjonalne kąpiele dla robotników”. Chciałaby zbadać tajemnicę życia syna: „Spoza grobu mówi mi on o czymś, a ja nie rozumiem, nic nie rozumiem”. Studiuje programy wszystkie, doszła do tego, że „wśród nocy zbudzona mogła bym odpowiedzieć, jaką była 3-ia, 7-a, 19-a rezolucja dwunastego, trzynastego zjazdu”. Lecz wszystko to bez skutku, życie i dusza Olesia pozostają zagadką – i jedna tylko pewność – że Oleś był, że ona go kochała i rozumiała, ale oni go jej zabrali! Przeklęci! „Polskę zbawiacie! Nie, wykradacie tylko matkom dzieci!”.. „Inne narody mają królów, a my mamy was, niedolę naszą, klęskę naszą wieczną: wy jesteście gorsi”... „Ja byłabym go wybłagała, wyprosiła nawet od żandarmów, ale nie od was. Wyście mnie zabrali jego duszę, serce, przywiązanie i coście z nim zrobili?”...

Jednak w odmętach i grozie kataklizmów społecz­nych jest coś, co porywa. Ów wicher niszczący porwał czystą, skrzydlatą duszę księdza Brzeskiego. Odszedł on wskutek tego od Kościoła, ale „myśli jego stały się tak piękne!”... Z intuicją, wnikającą w głąb duszy Kościoła i potęgi katolicyzmu, skreślił Brzozowski postać tego ka­płana. Złamał go ciężar kapłaństwa: „Wielkość Twojego pomazania skarży się Brzeski w samotnej rozmowie z Bogiem – mię zniszczyła; ogniem się stał Twój pocału­nek”... Oni, ci naokoło, „wolnomyślni i uspołecznieni” czekają, aż się stanie podobnym do nich... Nie, to nie­możliwe dla niego, dla każdego, kto raz był księdzem, „czy­je ręce w ofierze Mszy świętej tworzyły obecność Bożą”... „Głód w tych rękach pozostał, którego nie zaspokoi nic, co jest z prochu”... „Myśli moje mają w sobie pamięć słów, w których sam Bóg przemieszkiwał. Czymże napoję pragnie­nie mych myśli, jakie słowo wystarczy im, które znały słowa żywe, słowa, które były samą pulsującą wiecznością, a mą­drość ich posiadała ciało?” Więc dla czegóż zerwał z Koś­ciołem, który jest „jeden wieczny z rzeczy ludzkich? Zer­wał, bo palił się żądzą oglądania prawdy na ziemi, z Kościoła zaś wiał chłód obojętności: „Nie umiałem go kochać”. Powinien byłby raczej powiedzieć, że nie umiał kochać kie­rowników jego i sług. Może niedobrym był księdzem, „ale we mnie była żądza kapłaństwa, pragnienie jego”, którego nie widział wśród towarzyszy swoich. Więc „narodził się we mnie, w sercu moim, ból Kościoła”. Czuł, że „ginie Kościół, ginie chrześcijaństwo w duszach polskich”, a oni wołali, „żem ja Kościoła Twego odstąpił, żem zdradził Kościół”. Nie, nie zdradził, „bo ratować chciał, podeprzeć, tylko nie umiał: „Sam zachwiałem się i stałem się jak słup, grożący upadkiem, nie ku ochronie już Kościoła lecz ku niebezpieczeństwu”.

Inną, niż Brzeski, odbywał ewolucję Stanisław Brzo­zowski, nie od Kościoła, lecz ku Kościołowi. Ale z X. Brze­skim żalić się mógł, że nie było w nim tej wiary żywej, na której „można się oprzeć mocno i samą ziemię podźwignąć” – tej wiary, którą żył niegdyś Skarga: „Skarga! On widział i wierzył, on miał słowo-grzmot, bił młotem rozpaczy, kładł duszę narodu i wykuć z niej usiłował Two­jego, Panie, olbrzyma”... czymże jednak jeśli nie modlitwą o Łaskę takiej wiary i takiego czynu były rzewne słowa, które kreślił w Pamiętniku, przyszłość swoją, duszę swoją polecając błogosławionej promiennej postaci tego, czyje inicjały J. H. N. czarownym były dla niego zaklęciem, – o wstawiennictwo go prosząc, „o rozumiejące miłosierdzie i ożywiającą siłę” – siłę, którą poświęcić chciał zbawieniu „cudownego piękna duszy polskiej”... „którą dzisiaj zdra­dza wszystko”... „Boże mój, Boże mój, pozwól mi praco­wać, pozwól skupić siły. Daj jeszcze żyć dla Polski”.[307]


ZAKOŃCZENIE.

 

„Jestem filozofem – pisał Brzozowski – nikt inny nie był nim w innym znaczeniu tego słowa, niż to, w jakiem ja jestem”[308] – i bolało go, że urodziwszy się myślicielem, nie zastał miejsca dla tego typu ludzi w społeczeństwie[309] i że nikt nie umiał „współczuć z całością jego wysiłku”.[310] Namiętnie zaś pragnął być zrozumianym, pragnął nie z próż­ności tylko, ale i z wiary w zbawienność idei, którą gło­sił. Zdawkowe, obojętne pochwały przyjaciół drażniły go niemniej, niż napaści wrogów. Z uniesieniem wdzięczności wspominał w dzienniku swoim Bronisława Chlebowskiego, który zrozumiał był i podniósł znaczenie Legendy mło­dej Polski... Więc może by się jeszcze ktoś znalazł, kto by ogarnął całość jego twórczości. „Jest dla mnie rzeczą pewną – pisał – że człowiek o pewnych zdolnościach i o szczerej woli myślenia i poznawania byłby w stanie z do­tychczasowych moich prac wyłuskać już całą organiczną moją filozofię”.[311]

Czy ją wyłuskałem, czy Brzozowski byłby zadowo­lony z mej pracy, nie wiem, mam wątpliwości. Przede wszystkim, w odległym wiejskim ustroniu, w którym rzecz tę pisałem, nie mogłem mieć wszystkich pism jego pod ręką. Poza tym zaś było mi trudno wejść w jego duszę, zżyć się z nią; zanadto odmiennymi kroczyliśmy drogami. Nie umiałbym wymienić pisarza, któryby dla mnie był tym, czym był Marks dla Brzozowskiego, ale wśród myślicieli, co głębszy ślad w umyśle moim zosta­wili, nie wahałbym się na pierwszym miejscu postawić Schopenhauera, w którym Brzozowski słusznie przeciwle­gły do Marksa biegun upatrywał. Gdy Marks całą twórczą myśl filozofii niemieckiej „przekuwał (zdaniem Brzozow­skiego) na broń dla ludzkości pracującej”, filozofia Scho­penhauera była „hipostazą i apoteozą” zniechęcenia i ży­ciowego przesytu tych warstw „kulturalnych”, które mają czas i możność zamieniać pracę fizyczną na leniwą kontemplację.[312] Że z przeświadczenia, iż „świat w złem leży”, że z ujęcia bytu, jako cierpienia, można i należy wypro­wadzać konieczność walki ze złem i cierpieniem i że w fi­lozofii pesymistycznej zawiera się pierwiastek heroizmu, nad tym Brzozowski się nie zastanawiał; głęboko w nim zasiadł uparty, powiedziałbym, irytujący optymizm – opty­mizm suchotnika, który w przededniu śmierci wierzy w bliskie wyzdrowienie i układa plany na daleką przyszłość.

Spotkaliśmy się z nim we wspólnej czci dla kardy­nała Newmana, tego zesłańca z Nieba, dla którego świat nadprzyrodzony był żywą rzeczywistością, rzeczywistość zaś, w której żyjemy i toniemy – cieniem tak nikłym, że nawet w istnienie jej ciężko mu było uwierzyć. Ale uległszy uro­kowi tej żywej, z wewnętrznego doświadczenia zaczerpnię­tej wieści o rzeczach wiecznych, którą kardynał przynosił, obaj z innego punktu spojrzeliśmy na jego wielką postać.[313] Dla Brzozowskiego katolicyzm był czymś obcym i prawie nieznanym; na tę nieznaną budowę rzucał Newman nie­spodziane, cudowne światło – i światłem tym olśniony Brzo­zowski nie tylko spojrzał wówczas na Kościół okiem New­mana, ale w osobie jego uczuł żywe wcielenie idei kato­lickiej. – Inaczej było ze mną. Stałem, starałem się stać w Kościele – i Newman był dla mnie nie wcieleniem jego idei, lecz wyrazicielem nowego w nim ducha, zwiastunem nowego życia, poprzednikiem nowych prądów, które, usiłując złagodzić zasadę ślepego posłuszeństwa podniesieniem pierwiastka indywidualności i indywidualnego sumienia, doprowadziły za dni naszych najwybitniejszego z następców Newmana, X. Tyrrell a do ostrego zatargu z władzami Kościoła.

Ale czyżbym dla różnic tych w stanowiskach, w nastrojach ducha miał wyrzekać się pisania o Brzozow­skim, w myśl wygłoszonej przezeń słusznej i pięknej zasa­dy, że „nie powinniśmy mówić o żadnym kierunku, któ­rego nie umiemy sobie wyobrazić, jako wiary własnej”.[314] Nie; słów tych miałem prawo nie stosować do siebie dla tej prostej przyczyny, że filozofię Brzozowskiego może nie tylko wyobrazić, ale i odczuć, jako swoją własną, każdy, w kim nie zagasł ogień miłości ojczyzny. Przyjaciel i wiel­biciel Brzozowskiego, wydawca pozostałych po nim pism, Ostap Ortwin trafnie powiedział, że twórczość jego zataczała coraz szersze       kręgi, ale „pozostawały one ze so­bą w stosunku kół koncentrycznych o wciąż jednym i wspólnym ognisku”. Ogniskiem była idea narodowa: „W samo dno, w samo centrum zagadnień bytu narodowego wrósłszy”... Brzozowski „wznosił ponad zamętem ży­wiołów, wśród nieogarnionej nocy, z nieustraszonym męstwem myśliciela strażnicę myśli, w której czujną pełnił wartę”... chwytając „wszelkie ledwo dostrzegalne wstrząśnienia życia duchowego Europy, aby z najgłębszych jego nurtów i najistotniejszych prądów” wydobywać ich czystą wartość i „zasilać nią energię organizmu narodowego, wzmacniać jego poczucie rzeczywistości, jego świadomość, samowiedzę i prężność”.[315]

I zdaje mi się, że dobry spełniłem czyn i że przy­czyniłem się, choć w drobnej mierze, do zasilenia energii narodu, dając tu krótki zarys twórczości pisarza, której ideą przewodnią była gloryfikacja pracy, pojętej jako najwyższy heroizm. To samo dawał nam mesjanizm: „Idź i czyń”... ale idee; mesjanizmu Brzozowski wziął realistycznie i z wyżyn romantycznego marzenia ściągnął ją na twardy grunt codziennej, twardej walki z życiem. Dzięki temu stał się tłumaczem wieszczów takim właśnie, jakiego potrzebuje epoka nasza.„Musimy – pisał – nauczyć się czuć, myśleć i działać z dna naszego istnienia, które jest straszliwe, ale rzeczywiste, nieskłamane; musimy myśleć nie jak aparaty nerwowe, wysta­wione na latawcze, zmienne prądy sentymentalizmu euro­pejskiego, ale jako osiadłe, trwałe, znajdujące się w nad­ludzko ciężkich warunkach, żywe i mające niesłychanie, niezrównanie mocne poczucie swej ciągłości i jedności społeczeństwa”.[316]

Filozofię swoją, tłumaczącą wyrazem praca istotę bytu, Brzozowski tworzył jakby w proroczym przeczuciu, że przyjdzie czas, w którym trzeba będzie wytężyć pracę aż do heroizmu, aby naród i kraj wydźwignąć z katastrofy i zniszczenia, jakiego nie znały dzieje. Niechże filozofia ta stanie się, zwłaszcza dla młodzieży, krynicą odrodzenia duchowego i nie więdnącej miłości ojczyzny.

 

Pomimo przewagi optymizmu tak w usposobieniu, jak w poglądzie na świat, Brzozowski głęboko umiał od­czuwać grozę życia. Zwłaszcza w Głosach wśród nocy słyszymy nieraz jęk jego duszy. Tłumacząc tam charakter twórczości Karola Lamb, przedstawił on w słowach, drżą­cych bólem i wzruszeniem, posępny, przerażony nastrój, jakim głębsze wejrzenie w istotę życia i świata obejmuje umysły wrażliwe i subtelne:

„Świat jest to bezmyślne niebezpieczeństwo, ślepa silą, która czai się i jest zawsze gotowa oślepić, obalić, zniszczyć”... Stąd „ta bojaźń, aby najbliższa już chwila nie skradła nam rzeczywistości dnia powszedniego, którą inni ludzie zastają naokoło siebie bez wdzięczności i bez zastanowienia”... Stąd „to poczucie, że latarnie naszej ulicy, lampa, która pali się na naszym stole, płoną i na brzegu Styksu – że każdej chwili otchłań bezimienna roze­wrzeć się może między nami, a wszystkim, co w tej chwili jest tu – że chwila nic nie znacząca teraz, przeży­wana z wytrawiającą barwy i wzruszenia obojętnością stać się może szczęściem na wieki utraconym, śniącym się wy­gnańcowi w krajach potępienia”...[317]

Próbami zabezpieczenia się przeciw grozie rzeczy­wistości, która „czai się, aby nas obalać i niszczyć,” były, z wyjątkiem nauki Schopenhauera, prawie wszystkie filo­zofie wraz z Brzozowskiego filozofią pracy – i wszystkie w tym celu grzeszyły rzucaniem mniej lub więcej gęstej zasłony na zło, „w którym świat leży”. Wprawdzie Brzo­zowski, określając pracę, jako walkę z żywiołem w sobie i poza sobą, tym samym zaznaczał, że w żywiole tym tkwi jakiś pierwiastek mroczny, ale o złu, jakie stąd wy­nika, wolał nie myśleć, wpatrzony w zwycięski pochód życia, ujarzmiającego oporne sobie moce.

Daremnie jednak wsłuchujemy się w ów pochód, nie dolatuje do nas żaden dźwięk radosnej fanfary... Wielki myśliciel katolicki, którego świadectwo było dla Brzozow­skiego rozpraszającą wszelkie wątpienia wieścią o Niebie, nie wahał się wyznawać, że spoglądając na świat okiem rozumu, nie dostrzegamy w nim odbicia jego Stwórcy. Aby je ujrzeć, wznieść się trzeba na skrzydłach wiary ponad dostępną rozumowi sferę.

Ale nie ochroni wiara od czającej się na nas grozy życia, gotowej w chwili każdej rozewrzeć „otchłań bez­imienną” między nami, a tym, co najdroższe – i nie osło­dzi nam bólu, w którym obojętnie przeżyte chwile przesz­łości stają się „szczęściem na wieki utraconym, śniącym się wygnańcowi w krajach potępienia”...

Mówią nieraz, o szczęściu wiary. Niesłusznie. Bezpo­średniej ścisłej wspólności nie ma wiara ani ze szczęściem ani z nieszczęściem. Łącząc się w ofierze Mszy świętej z kapłanem w modlitwie za ukochanych zmarłych, nie o szczęście tryumfującego życia błagamy dla nich, ale o „miejsce ochłody, światłości i pokoju” (locum refrigerii, lucis et pacis ut indulgeas deprecamur).

Czyli ze stanowiska religii, na które mozolnie się wznosił Brzozowski, nie jest życie samo dla siebie celem, ani tryumfy jego – obrazem doskonałej szczęśliwości... W upałach lipcowego słońca śni się nam cisza zmroków zimowych, otulających snem bez śnienia dalekie, białe przestrzenie... Za snem tym wzdycha strudzony wędrowiec... Nie celem, lecz środkiem, drogą do celu jest życie; celem – requies eterna, odpoczywanie wieczne w wiekuistej światłości, symbolu ukojenia i pokoju dla duszy skołata­nej wędrówką w mrokach istnienia.

Ale zanim dzwon pogrzebowy wydzwoni nam odej­ście od złudy bytu cielesnego, zmaganiem się z tą złudą, ze złem, które w niej tkwi, z cierpieniem, którą ona niesie, jest żywot człowieka na ziemi. Wśród udręki trudów i zno­jów szukamy podniety i krzepiącego wezwania do wy­trwałości. I jedno i drugie niejeden znajdzie w filozofii pracy, ogrzanej ciepłem miłości ojczyzny i miłość tę oświe­tlającej ideą powszechnego kościoła i powszechnego w nim braterstwa.

 

 



[1] Legenda Młodej Polski 190 wyd. II str. 63.

[2] Ib. str. 578.

[3] Ib. str. 425.

[4] Ib. str. 492.

[5] Ib. str. 575.

[6] Ib. str. 186-187.

[7] Ib. str. 512.

[8] Ib. s. 582.

[9] Ib. s. 582.

[10] Idee s. 225.

[11] Legenda Młodej Polski s. 570.

[12] Ib. s. 571.

[13] Ib. s. 530.

[14] Kultura i Życie (Lwów 1907), s. 304.

[15] Ib.

[16] Legenda Młodej Polski s. 264.

[17] ib. s. 264.

[18] Ib. porównać str. 295-299 i także Kultura i Życie str. 38-39.

[19] Leg. Mł. Pol. s. 303.

[20] Ib. s. 413.

[21] Głosy wśród Nocy (Lwów 1912) por. s. 225.

[22] Leg. Mł. Polski s. 308.

[23] Głosy wśród Nocy s. 94-5.

[24] Legenda Mł. Pol. str. 581.

[25] Ib.

[26] Kultura i Życie s. 312.

[27] Ib. s. 406.

[28] Ib. s. 398.

[29] Idee s. 347-8.

[30] Ib. s. 176.

[31] Współczesna krytyka lit. w Polsce s. 18.

[32] Idee. Przedmowa st. XIX.

[33] Leg. Mł. Polski s. 268.

[34] Kultura i Życie por. s. 5.

[35] Idee str. 307.

[36] Kultura i Życie s. 9.

[37] Ib. s. 7.

[38] K. Marks, Kak religioznuj tip (Moskwa 1906).

[39] Kultura i Życie s. 9.

[40] Idee s. 320-324.

[41] Ib. s. 331.

[42] Ib. s. 324.

[43] Ib. s. 325.

[44] Głosy wśród Nocy s. 89.

[45] Idee por. s. 345-6.

[46] Kultura i Życie por. s. 6-11.

[47] Ib. por. s. 15.

[48] Głosy wśród Nocy s. 173.

[49] Idee s. 294.

[50] Ib. s. 295.

[51] Ib. por. s. 391.

[52] Ib. s. 333.

[53] Ib. por. 308.

[54] Ib. s. 263.

[55] Ib. s. 264.

[56] Ib. por. s. 391.

[57] Ib. s. 362.

[58] Pamiętnik s. 30-1.

[59] Idee s. 266.

[60] Ib. s. 269.

[61] Ib. s. 100.

[62] Ib. s. 100.

[63] Ib. s. 102.

[64] Ib. s. 271.

[65] Leg. Mł. P. s. 40.

[66] Ib. s. 44.

[67] Ib. s. 45.

[68] Ib. s. 51.

[69] Ib. s. 50.

[70] Ib. s. 57.

[71] Ib. s. 58.

[72] Ib. s. 65.

[73] Ib. s. 98.

[74] Ib. s. 101.

[75] Ib. s. 61.

[76] Idee s. 364.

[77] Legenda Mł. Polski s. 420.

[78] Kultura i Życie s. 275.

[79] W przedmowie do dokonanego przez się przekładu niektórych pism kardynała Newmana. Stanowią one XIX tom lwowskiego wyda­wnictwa Symposion i noszą nieszczęśliwy tytuł Przyświadczenia wiary. Tak Brzozowski tłumaczył wyraz angielski assent, mający zasadnicze znaczenie w filozofii Newmana.

[80] Ib. s. 43.

[81] Leg. Mł. Polski s. 272.

[82] Leg. Mł. Polski s. 420.

[83] Idee s. 409.

[84] Leg. Mł. Polski por. s. 4-5.

[85] Ib. s. 6.

[86] Ib. s. 311.

[87] Ib. s. 8.

[88] Idee s. 318.

[89] Legenda Młodej Polski s. 195.

[90] Ib. por. s. 224-225.

[91] Ib. s. 195.

[92] Ib. por. s. 212.

[93] Ib. s. 212.

[94] Ib. s. 231.

[95] Ib. s. 230.

[96] Ib. s. 230.

[97] Ib. s. 249.

[98] Ib. s. 249.

[99] Ib. s. 286.

[100] Ib. s. 288.

[101] Ib. s. 467.

[102] Leg. Mł. Pol. s. 11.

[103] Ib. s. 11.

[104] Ib. s. 8-9.

[105] Ib. s. 9.

[106] Ib. s. 11.

[107] Ib. s. 10.

[108] Ib. s. 15.

[109] Ib. s. 13.

[110] Ib. s. 14.

[111] Idee, s. 195-6.

[112] Leg. Mł. Polski s. 16.

[113] Idee Przedmowa s. XVI.

[114] Ib. s. XVIII.

[115] Idee s. 90.

[116] Ib. s. 91.

[117] Ib. s. 93.

[118] Ib. Przedmowa s. XVII.

[119] Idee s. 391.

[120] Ib. s. 62.

[121] Ib. s. 62.

[122] Ib. s. 62-3.

[123] Ib. s. 69.

[124] Ib. s. 41.

[125] Ib. s. 50.

[126] Ib. s. 53.

[127] Ib. s. 67.

[128] Ib. s. 66.

[129] Ib. s. 65.

[130] Pamiętnik s. 73.

[131] Współczesna Krytyka Literacka w Polsce s. 4-5.

[132] Idee por. s. 216.

[133] Leg. Mł. P. s. 247-8.

[134] Współcz. Kryt. Lit. w P. s. 44.

[135] Ib. s. 10.

[136] Idee s. 232.

[137] Legenda Mł. Polski s. 272.

[138] Ib. s. 256.

[139] Ib. s. 268-9.

[140] Ib. s. 36.

[141] Ib. s. 390.

[142] Tych słów nie podkreślił Brzozowski, podkreślam je, aby za­znaczyć pokrewieństwo ich z Fichtem w dążności do patrzenia na byt cielesny, na świat zewnętrzny, na nie – ja jako na dzieło Jaźni bez­względnie od niej zależne.

[143] Ib. s. 356.

[144] Ib. s. 356.

[145] Ib. s. 270.

[146] Ib. s. 23.

[147] Ib. s. 195.

[148] Ib. s. 196.

[149] Ib. s. 196.

[150] Legenda Mł. Pol. s. 439.

[151] Idee s. 255.

[152] Ib. s. 263.

[153] Ib. s. 212.

[154] Ib. s. 355.

[155] Ib. s. 196.

[156] Ib. s. 203.

[157] Ib. s. 219.

[158] Ib. s. 296.

[159] Ib. s. 402.

[160] Ib. s. 419.

[161] Głosy wśród nocy s. 68.

[162] Ib. s. 69.

[163] Ib. s. 77.

[164] Idee s. 415.

[165] Ib. s. 405.

[166] Ib. s. 219.

[167] Ib. s. 194-5.

[168] Ib. s. 164.

[169] Ib. s. 124.

[170] Ib. s. 124.

[171] Ib. s. 138.

[172] Ib. s. 147.

[173] Ib. s. 148.

[174] Ib. s. 138.

[175] Ib. s. 125.

[176] Ib. s. 139.

[177] Ib. s. 191.

[178] Ib. s. 136.

[179] Kultura i Życie s. 389.

[180] Głosy wśród Nocy s. 92.

[181] Ib. s. 39.

[182] Ib. s. 95.

[183] Idee s. 297.

[184] Legenda Mł. Polski s. 425.

[185] Idee s. 126.

[186] Idee s. 391.

[187] Idee s. 136.

[188] Idee s. 127.

[189] Idee s. 214.

[190] Idee s. 248.

[191] Ib. s. 248.

[192] Głosy wśród Nocy; s. 34-37.

[193] Ib.

[194] Idee s. 355-5.

[195] Ib. s. 218.

[196] Legenda Młodej Polski s. 126-127.

[197] Idee s. 207.

[198] Idee s. 209.

[199] Ib. s. 206.

[200] Głosy wśród nocy; s. 143.

[201] Legenda Młodej Polski s. 23.

[202] Idee s. 222.

[203] Ib. str. 224.

[204] Ib. str. 222.

[205] Ib. str. 234.

[206] Głosy wśród Nocy str. 68.

[207] Legenda Młodej Polski s. 423.

[208] Idee s. 225.

[209] Ib. s. 245.

[210] Ib. s. 250.

[211] Leg. Mł. Pol. s. 422-3.

[212] Ib. s. 133.

[213] Ib. s. 132.

[214] Ib. s. 133.

[215] Ib. s. 134.

[216] Ib. s. 5.

[217] Ib. s. 95.

[218] Ib. s. 164.

[219] Ib. s. 64.

[220] Ib. s. 155.

[221] Legenda Mł. Polski s. 179.

[222] Ib. str. 178.

[223] Idee s. 260.

[224] Ib. s. 259.

[225] Legenda Młodej Polski s. 574.

[226] Ib. s. 575.

[227] Ib. s. 574.

[228] Idee s. 482.

[229] Ib. s. 482.

[230] Ib.s. 482.

[231] Idee s. 424.

[232] Ib. s. 339.

[233] Kultura i Życie s. 393.

[234] Idee s. 426.

[235] Ib. s. 428.

[236] Ib. s. 429.

[237] Ib. s. 255.

[238] Współczesna Krytyka Lit. w Polsce s. 101.

[239] Idee s. 350.

[240] Ib. s. 430.

[241] Ib. s. 443.

[242] Ib. s. 430.

[243] Ib. s. 455.

[244] Ib. s. 455.

[245] Współcz. Krytyka Lit. w Polsce s. 125.

[246] Idee str. 37.

[247] Pamiętnik s. 36.

[248] Por. Przedmowę Brzozowskiego do Wyboru Pism Newmana w Symposion t. XIX.

[249] Ib. s. 18.

[250] Ib. s. 17.

[251] Pamiętnik s. 80.

[252] Ib. s. 166.

[253] Ib. s. 167.

[254] Legenda Mł. Pol. s. 80.

[255] Pamiętnik s. 60.

[256] Symposion s. 247.

[257] Ib. s. 247.

[258] Ib. s. 160.

[259] Ib. por. s. 157.

[260] Ib. s. 162.

[261] Ib. s. 193.

[262] Ib.

[263] Ib. s. 149.

[264] Idee s. 373.

[265] Ib. s. 221.

[266] Anti Engels; 1910. Przedmowa w Ideach.

[267] Idee s. 376.

[268] Pamiętnik; s. 59-50.

[269] Ib. s. 168.

[270] Leg. Mł. Polski s. 342.

[271] Ib.

[272] Ib. s. 135.

[273] Pamiętnik s. 102.

[274] Ib. s. 90.

[275] Ib. por. 77-78.

[276] Ib. s. 90.

[277] Symposion t. XIX por. s. 220.

[278] Leg. Mł. Polski s. 586.

[279] Idee s. 363.

[280] Leg. Mł. Pol. s. 42.

[281] Pamiętniki s. 143.

[282] Legenda Mł. Polski str. 72.

[283] Idee s. 360.

[284] Legenda Mł. Polski s. 514.

[285] Idee por. s. 249.

[286] Ib. s. 250.

[287] Ib. s. 260.

[288] Ib. s. 251.

[289] Ib. s. 251.

[290] Legenda Mł. Polski s. 124.

[291] Ib. s. 63.

[292] Ib. s. 64-65.

[293] Idee s. 478.

[294] Ib.

[295] Ib.

[296] Głosy wśród Nocy s. 15.

[297] Ib. s. 50.

[298] Ib. s. 284.

[299] John Henry Newman.

[300] Pamiętnik s. 145.

[301] Ib. s. 147.

[302] Współczesna powieść polska s. 4.

[303] Głosy wśród Nocy, Przedm. s. XXVII.

[304] W Widmach moich współczesnych, Lwów 1914.

[305] Ib. – w przedmowie wydawcy.

[306] W rozdziale Kryzys myśli rosyjskiej. To samo zagadnienie rozbieram w książce mojej „U Opoki mesjanizmu” i w „Die Grundprobleme Russlands”.

[307] Pamiętnik s. 154.

 

[308] Pamiętnik s. 153.

[309] Ib. s. 135.

[310] Ib. s. 74.

[311] Ib. s. 159.

[312] Por. Współcz. Kryt. Lit. w P. s. 167.

[313] Charakterystykę osoby i twórczości kard. Newmana dałem w drugim tomie pracy mojej Romantyzm, pesymizm a podstawy chrześcijaństwa (Kraków 1914).

[314] Głosy wśród Nocy s. 121.

[315] W przedmowie do Głosów wśród Nocy.

[316] Idee s. 318.

[317] Głosy wśród Nocy s. 342-343.

Najnowsze artykuły